- Opowiadanie: Mateusz Libera - Skazaniec z Nyru

Skazaniec z Nyru

To opowiadanie mogłoby być zarysem czegoś większego. Przedstawia alternatywną rzeczywistość, w której ludzie znaleźli sposób na podróże międzygwiezdne i osiedlili planety takich układów, jak Proxima Centauri, Teegarden czy Kapteyn. Choć stanowią odrębne państwa-planety, większość z nich rządzona jest przez technokratów – uczonych, którzy sterują losami danej frakcji. Jednocześnie w kontrze do nich rodzi się ruch rewolucjonistyczny, który częściowo składa się z wyznawców bliżej nieokreślonego bóstwa, a częściowo z ludzi, którzy nienawidzą technokratycznego ustroju. Opowiadanie przedstawia skazańca, który dokonał zamachu stanu i ataku terrorystycznego. Za swoje czyny został skazany na pracę w kolonii karnej na pustynnej planecie – Ziemi. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Skazaniec z Nyru

Canva.com

 

Otaczała ich odwieczna ciemność, zionąca tajemniczością nieprzebyta otchłań kosmosu.

Kisha leżała na płaskim łóżku w jednym z pokojów, kiedy nagle rozległ się głośny i piskliwy dźwięk jej Oriona, przypominającego dysk urządzenia służącego do wideorozmów, nawet tych międzyplanetarnych. Otworzyła oczy i adaptując wzrok do panującego na statku mroku, podniosła pikający komunikator. Ekran rozświetlił jej twarz, a gdy odebrała połączenie, uśmiechnęła się, widząc machającą do niej córkę.

– Aslyn? Dlaczego jeszcze nie śpisz? – zapytała, wolną ręką przecierając oczy. – Która jest u ciebie godzina?

– Nie jest jeszcze późno, mamo – odpowiedziała wymijająco kilkuletnia Aslyn.

Za pomocą Oriona Kisha sama sprawdziła pogodę oraz godzinę obecnie panującą na Nyrze, trafnie przewidując, że dziewczynka nie mówi jej prawdy.

– Nie jest późno? – Skrzywiła usta. – Aslyn, jest już po dwudziestej szóstej! Masz chodzić spać co najmniej trzy godziny wcześniej, rozumiesz?

Ośmiolatka pokiwała głową.

– Dobrze, mamusiu, ale chciałam z tobą porozmawiać! – W rękach ściskała gumowego misia. – Wcześniej nie odbierałaś!

– Przepraszam, byłam zajęta. – Kisha złapała się za nasadę nosa, po czym zmieniła temat: – Dobrze, to jak było w szkole?

– D-dobrze…

– Na pewno?

– W szkole mieliśmy narysować miejsce, do którego chcielibyśmy się udać.

– Aha. I co?

– I ja narysowałam Bolgara stojącego na białej wodzie.

– Naprawdę?

– Tak. I pani powiedziała, że mam to wyrzucić do kosza.

– Och, kochanie, przecież wiesz, że nie lubimy Bolgarów. Są źli, zieloni i chciwi.

Aslyn spuściła wzrok.

– Wiem… Dziś w interspace cały czas mówili o nowym chemicznym nalocie…

– Co? Miałaś nie oglądać mediów bez mojej zgody!

– Tak, ale ty nie odbierałaś Oriona! – Mała mówiła szybko i nerwowo. – Dlaczego tak się dzieje? Jeśli ludzie zatrują całe Solg, nigdy tam nie polecę, a przecież wiesz, że bardzo bym chciała!

– Wiem, córciu. – Kisha uśmiechnęła się smutno. – Bolgarowie nas oszukali. Myśleliśmy, że jesteśmy dla nich jak przyjaciele, a oni wykorzystali naszą technologię i nie dali niczego w zamian.

– W interspace mówili, że chodzi o uran.

– Tak, kochanie. Bolgarowie mają go dużo. My potrzebujemy trochę do naszych statków, byśmy mogli latać na wakacje na inne planety.

Po tych słowach Kisha odsłoniła zęby w szczerym uśmiechu, czym nieco rozweseliła swoją córkę.

– Czy jak Bolgarowie się z nami pogodzą, polecimy na Solg?

– Oczywiście, skarbie, oczywiście. A teraz pójdziesz już spać. Może przyśni ci się ich planeta i oceany pełne białej wody… Zadzwonię jutro, dobrze?

– Skąd będziesz wiedziała, kiedy jest jutro?

– Ustawie sobie przypomnienie w zegarku. – Zrobiła to od razu, demonstrując ruch przed kamerą Oriona. – O, jest. Dwadzieścia dwie godziny. Za tyle zadzwonię. Słodkich snów. Kocham cię!

Aslyn uśmiechnęła się z miłością wymalowaną na twarzy.

– Ja ciebie też, mamo.

Ekran zgasł, a w pokoju znów zrobiło się ciemno. Kisha odetchnęła, podniosła się z łóżka i poszła na drugi koniec pomieszczenia. Przesunąwszy zasuwę, uchyliła metalowe drzwi, które zasyczały jak stado jadowitych węży. Po wyjściu na korytarz, oświetlony czerwonymi lampkami, spojrzała w lewo, w kierunku ładowni, gdzie znajdowała się klatka – niewielka i dobrze zabezpieczona cela o powierzchni dwóch metrów kwadratowych, wsparta magnetycznymi zasuwami.

Kisha zastygła na moment. Nie lubiła patrzeć w tamtym kierunku. Za każdym razem, gdy się zbliżała, czuła strach i obrzydzenie. Tym razem coś ją podkusiło, by wejść do ładowni. Stanęła pod metalowymi drzwiami z niewielkim prostokątnym oknem.

Na pewno śpi – pomyślała, zaglądając do środka. Na pewno.

Jak się okazało, skazaniec z Nyru nie spał. Choć założono mu maskę na wzór psiego kagańca, mężczyzna patrzył prosto na nią, a jego czarne jak onyks oczy płonęły gniewem.

Kisha, która początkowo wytrzymała jego psychopatyczne spojrzenie, dotknęła znajdującej się obok zasuwy podstawki, na której stał czerwony mikrofon.

– Dlaczego nie śpisz? – zapytała, po czym nadstawiła uszu.

– Łóżko jest za małe. – Jego ciężki głos rozbrzmiał w głośniku. – Czy tam, dokąd mnie zawozicie, będzie się spało wygodniej?

– Nie sądzę. – Kisha skrzywiła usta. – Przecież wiesz, co cię czeka. Słyszałeś wyrok.

– Lecimy w kierunku Ziemi – skonstatował – jałowego pustkowia, na które zsyła się skazańców, by do końca życia pracowali przy wydobyciu uranu.

– To kara za twoje czyny. Za morderstwa, których się dopuściłeś.

– Technokraci – sapnął skazaniec – nie powinni nami rządzić.

Kisha zmarszczyła brwi. Więzień uderzył w jej czuły punkt.

– Słuchaj no ty… Jak ty masz w ogóle na imię?

– Marius.

– Wiesz, dlaczego Ziemia nie nadaje się dziś do życia? Bo za sterami ludzi z tej planety stali głupcy, aferzyści i celebryci! Wolę służyć inżynierom i ekologom, niż patrzeć, jak nasz świat popełnia te same błędy!

Mężczyzna w kagańcu śmiał się prosto do mikrofonu.

– Myślałeś, że jeden zamach może zmienić ustrój? – Kisha nie potrafiła już zapanować nad swoimi emocjami. – Jesteś mordercą, w ataku zginęły setki ludzi!

– Było to pierwsze ogniwo łańcucha – sapnął skazaniec. – Dałem tym ludziom nadzieję i inspirację. Zobaczysz, kiedyś stanę się symbolem!

Kobieta zmarszczyła czoło.

– Jesteś chory… ale praca cię wyleczy.

Patrzyli na siebie w ciszy przez dłuższą chwilę.

– Poruczniku Lunedarc? 

Kisha aż podskoczyła, słysząc za sobą głos.

– Eve? Ale mnie wystraszyłaś…

Kobieta o rudych włosach i porcelanowej cerze uśmiechnęła się nieśmiało.

– Przepraszam – odpowiedziała ze spokojem. – Czy on… Czy coś ci powiedział?

– Nie – zaprzeczyła Kisha. – Może to i lepiej. Wszystko, co w sobie skrywa, mógł powiedzieć przed Trybunałem. Teraz jego słowa nie mają znaczenia.

– Tak, racja.

– Dlaczego nie śpisz? 

Eve przeciągnęła się, wystawiając naprzód piersi, okrągłe jak jabłka.

– Jakoś nie mogę. Straciłam rachubę czasu, ale tak, że dzień i noc kompletnie poprzestawiały mi się w głowie.

– Podczas moich pierwszych lotów międzyplanetarnych miałam to samo. – Kisha uśmiechnęła się do młodszej towarzyszki, po czym wyciągnęła coś z kieszeni, okrągłe puzderko z trzema tabletkami. – Weź je. Ja już ich tak bardzo nie potrzebuję.

Eve Vashak uśmiechnęła się, nie wiadomo jednak czy szczerze.

– Dzięki. – Po chwili spojrzała na skazańca. – Zostawmy go. Jutro będziemy już na miejscu. Tam się nim zajmą.

– Jasne, śmiało, idź się prześpij, Eve. Ja muszę zmienić Valdo za sterami.

Kisha odwróciła się na pięcie i wolnym krokiem poszła w kierunku kokpitu. Idąc ciemnym korytarzem, oświetlonym od dołu szpalerem czerwonych lampek, dotarła do rozsuwanych na boki drzwi. Kiedy weszła do kokpitu, jej przyjaciel Valdo uśmiechnął się szeroko, odwróciwszy się w jej stronę.

– Kisha Lunedarc – powitał ją radośnie. – Przyszłaś mnie zmienić? Nie wiem, czy musisz, drugi fotel jest na razie wolny. Możemy polatać razem.

– Valdo – westchnęła. – Ty tak na serio? Traktujesz tę misję jak igraszkę.

Mężczyzna o pociągłej twarzy i krótkich, zaczesanych na bok włosach nie odpowiedział na zaczepkę. Z uśmiechem na ustach patrzył w bezkresną otchłań kosmosu.

Kisha dmuchnęła, odrzucając na bok grzywkę, włożyła do ucha słuchawkę i usiadła za sterami statku.

– Naprawdę nie jesteś zmęczony? Lecisz już piątą godzinę. Nie potrzebujesz przerwy?

– Wolę mieć pewność, że autopilot nie rozwali nas o skały – odparł Valdo śmiertelnie poważnym tonem.

To były inne czasy, chciała powiedzieć Kisha, lecz zachowała to tylko dla siebie. Trzydzieści dwa lata temu Valdo stracił ojca, którego myśliwiec gwiezdny rozbił się w pasie skał, kiedy okazało się, że oprogramowanie autopilota jest wadliwe. Wywołało to falę protestów wśród pilotów, którzy domagali się wytoczenia procesu producentowi systemu. Zamieszki zostały jednak stłumione za pomocą wojska. Valdo miał wtedy dziesięć lat.

– Jutro będziemy na miejscu.

– Ty nie straciłaś jeszcze rachuby czasu? – prychnął pilot.

– Wyobraź sobie, że nie, towarzyszu. – Kisha uśmiechnęła się półgębkiem. – Nie korzystasz z zegarków satelitarnych? Na bieżąco zmieniają i aktualizują…

– Tak, wiem. Wiesz, jakoś nie ufam do końca tym technologiom. Zbyt wiele problemów z nimi.

Kisha pomyślała, że znów nie skomentuje jego poglądów, ale tym razem coś ją tknęło, by postąpić inaczej.

– A jakie problemy mogą się pojawić podczas obsługi zegarków satelitarnych?

– No wiesz, urządzenia… One nie są doskonałe… – Usłyszeli rumor w tylnej części statku. – Chwila, też to słyszałaś?

Kisha skinęła głową. Wytrzeszczyła oczy i z trudem przełknęła ślinę. Valdo z kolei nadal pozostawał rozbawiony.

– Ach, pewnie komuś spadł na głowę bagaż.

Bagaże trzymano w lukach pod sufitem, przypomniała sobie szybko dziewczyna, powracając do zmysłów. Mimo to długie palce wbijała mocno w miękkie krawędzie fotela.

– Valdo, coś się tam dzieje.

– Może Eve znów kłóci się z D'Velem. – Valdo szturchnął ją łokciem. – Wiesz, jest trochę temperamentna.

Faktycznie, pomyślała Kisha. Kawał suki z tej Vashak. Ma fałszywy uśmiech. Kolejny hałas dobiegający z ładowni przeraził ich na dobre.

– Przejmij stery – zakomenderował Valdo.

– Ale…

– No przejmij, no! Idę po dowódcę.

Zrobiła to, co kazał, mimo że to nie on był kapitanem statku, a Gale Rozven, śpiący teraz w swojej kajucie. Wychodząc, Valdo zabrał ze sobą zawieszony na ścianie karabinek. Długo nie wracał. Za długo. Kisha traciła cierpliwość. Bała się, że coś mogło mu się stać.

– A co jeśli… – mruknęła pod nosem. – Co jeśli skazaniec się uwolnił?

Ta przerażająca myśl zmąciła jej umysł. Kisha wiedziała, że musi przeżyć. Ma przecież córkę i obiecała jej, że kiedyś wybiorą się razem na Solg, szóstą planetę od ich gwiazdy, widoczną z Nyru każdego roku przez cztery miesiące.

– Cholera! Idę tam.

Raz jeszcze spojrzała na otchłań przed nimi, potem na stery, później na szklany radar, pulsujący zielonym światłem, po czym włączyła autopilota.

– Autopilot aktywowany – powiedziała robotycznie maszyna.

Statek zwolnił, wypoziomował lot, po czym znów przyspieszył.

Mając wrażenie, że została tu całkiem sama, Kisha ostrożnie opuściła kokpit, zasuwając za sobą drzwi. W uszach towarzyszył jej tylko szum kosmosu. Na statku panowała cisza.

Niepokojące, pomyślała. Następnie ostrożnie dała krok do przodu.

Mijała kolejne wejścia do kajut. Każdy z członków misji miał jedną dla siebie. Powolnym krokiem Kisha zbliżała się do ładowni, gdzie w klatce przewożono więźnia. Usłyszała jakiś hałas, jakby coś ciężkiego uderzyło o burtę statku. Miała złe przeczucia.

– Valdo? Sierżancie D'Vel? Kapitanie Rozven?

Nim zdecydowała się na odsunięcie drzwi, po cichu weszła do swojego pokoju. Podeszła do wysokiej szafy z dziesięcioma szufladami, po czym wysunęła jedną z nich. Pistolet był tam, gdzie być powinien. Wyciągnęła go, i złapała w obie ręce – była gotowa oddać strzał w każdej chwili.

Wróciła na korytarz. Znów usłyszała hałas. Strzał. Ktoś zawył niczym ranne zwierzę. Kisha odblokowała pistolet. Krok po kroku zbliżała się do drzwi ładowni. Serce biło jej jak oszalałe, ręce zesztywniały, a nogi drżały w kolanach. Nie była to pierwsza misja w jej karierze wojskowej, lecz w skazanym, którego przewozili, tkwiło coś tajemniczego, coś bardzo mrocznego, siła, która sprawiała, że człowiek ten nie boi się śmierci.

Uważa się za symbol, pomyślała żołnierka. Ciekawe, co sobie pomyśli, jak poślę mu kulę prosto w między oczy.

Dotknęła panelu przy drzwiach. System rozpoznał jej dłoń, którą rozpostarła na szkle. Błysnęło jaskrawe, zielone światło. Drzwi rozsunęły się. Kobieta instynktownie spojrzała na metalową klatkę, zwykle zablokowaną magnetycznymi klamrami i kodem. Ta masywna konstrukcja, którą technicy z Nyru zamontowali na statku, teraz była otwarta. Ktoś złamał zabezpieczenia. Ale kto?

Nagle usłyszała kroki. Postać wyłoniła się z ciemności i stanęła w blasku ledowego światła. Młodsza od niej dziewczyna miała krew na rękach i czerwone cętki na porcelanowej twarzy.

– Sierżancie Vashak? Co się stało?

– Skazaniec… – Eve dygotała ze strachu. – Kapitan Rozven i sierżant D'Vel… Oni…

– Uspokój się. – Kisha opuściła broń i wyciągnęła do niej rękę. Powiodła wzrokiem po podłodze. Wszędzie znajdowały się ślady walki. Srebrne skrzynie, które przewozili, wyglądały na poprzestawiane. Czerwone pasy juchy sugerowały, że ktoś ciągnął tutaj ciało.

– Gdzie jest Valdo? To znaczy… Podporucznik Makela? Gdzie szeregowy Mortensen i kapral Damond? – pytała stanowczo Kisha. – Eve, odpowiedz!

– N-nie wiem… Chyba tam. – Wskazała w głąb ciemnej ładowni. – Tam poszedł.

Kisha raz jeszcze spojrzała na otwartą klatkę, później na podopieczną. Zrozumiała, że nie mogła słyszeć wszystkich hałasów. Ściany oraz kosmiczna próżnia, która ich otaczała, stanowiły idealne wygłuszenie.

– Jest uzbrojony, prawda?

– Tak.

– Cholera! Na tyłach znajduje się panel od zasilania. Jeśli go wyłączy… – Kisha dotknęła przedramienia towarzyszki o błędnym spojrzeniu. – Eve, mam dla ciebie bardzo ważne zadanie. Latałaś już kiedyś statkiem?

Vashak skinęła delikatnie głową.

– Dobrze – odchrząknęła porucznik. – Zatem idź do kokpitu i przejmij stery, gdyby padło zasilanie. Autopilot wyłączy się automatycznie. Będziesz musiała pociągnąć wajchę po prawej stronie od siedzenia. Dasz radę?

– Chyba… Tak, poruczniku.

Kisha uśmiechnęła się lekko.

– Idź.

– On poradził sobie z chłopakami. Sam. Uważaj na siebie.

– Będę.

Bo muszę, dodała w myślach Kisha. Muszę dokończyć misję i wrócić do Aslyn.

Kiedy Eve zamknęła za sobą drzwi od ładowni, Kisha postanowiła znaleźć jakąś latarkę. Tego typu rzeczy załoganci trzymali w czarnej skrzynce nieopodal wejścia. Tam też się udała, bacznie obserwując każdy zakamarek. Otworzyła matowe puzderko. Odetchnęła z ulgą, wyciągając przedmiot.

Obowiązek zmuszał ją, by szła naprzód. Nie mógł zmienić tego fakt, że jej towarzysze mogli już nie żyć, a ona sama planowała zaatakować kogoś, kto waży prawie trzy razy więcej od niej. Obowiązek był największą cnotą dla żołnierzy i pilotów z Nyru. Poza tym nie mogła tego tak zostawić. Znajdowała się na wahadłowcu, na którym grasuje potwór w ludzkiej skórze, dowódca ruchu antytechnokratycznego i terrorysta odpowiedzialny za śmierć setek osób.

Jeżeli ja go nie zabiję, pomyślała, on zabije mnie. Jestem tego pewna. Przecież nikomu nie widzi się dożywotnia praca w kopalni na Ziemi, miejscu tak nieprzyjaznym człowiekowi.

Szła, bacznie rozglądając się na boki. Ładownia przypominała magazyn pełen metalowych instalacji i konstrukcji, które tworzyły regały. Nie brakowało tu też srebrnych i czarnych skrzyń, w których załoga przechowywała broń, paliwo i amunicję, a także prowiant czy różne przedmioty i urządzenia. Napastnik mógł ją zaatakować z każdej strony. 

Gdy Kisha zbliżyła się do miejsca, gdzie znajdował się włącznik światła, ze strachem zreflektowała się, że skazaniec odłączył już część zasilania. Chciał ją wciągnąć w grę, bardzo niebezpieczną grę, której stawką było życie lub śmierć.

– Cholera… – szepnęła do siebie, po czym zapaliła latarkę.

Dostrzegła dwa bezwładne ciała. Leżały tuż obok biegnącej przy ziemi rury. Kobieta podeszła bliżej, by lepiej im się przyjrzeć. Już z daleka zobaczyła oznaczenia na ramieniu jednego z mężczyzn.

– Kapitan Rozven…

Dowódca miał dziurę w czole. Zginął na miejscu. Drugim z mężczyzn okazał się sierżant D'Vel. Kisha rozpoznała go po ciemnym kolorze skóry.

– O nie… cholera, cholera…

Oddaliła się od ciał i poszła w kierunku głównego panelu zasilania. Na ścieżce znalazła kolejnego trupa. Szeregowy Mortensen wyglądał na strasznie poturbowanego. Kisha przykucnęła i sprawdziła jego puls. Nie miała wątpliwości, że mężczyzna nie żyje.

W oddali usłyszała jakieś głosy. Wydawało jej się, że to krzyki kapral Sary Damond. Kiedy ostrożnie ruszyła za dźwiękiem, poczuła, jak coś chwyta ją za nogę. Obróciła się błyskawicznie. Już miała pociągnąć za spust, lecz najpierw zaświeciła latarką. Zaczesane jasne włosy przywiodły jej na myśl tylko jedną osobę.

– Valdo?! – zdziwiła się i szybko zniżyła ton. – Jesteś cały?

Prędko pożałowała tego pytania. Jej przyjaciel tonął we własnej krwi. Kisha czym prędzej pomogła mu usiąść. Mężczyzna podziękował mizernym uśmiechem.

– Khe, khe – zakasłał, a z ust sączyła mu się krew. – Nieźle mnie załatwił… Sukinsyn…

– Gdzie on jest? – Lunedarc zdjęła kurtkę i obwiązała nią rany towarzysza, głównie w okolicy brzucha, choć krwawił też z ramienia. – Powstrzymam go i zorganizuję apteczkę. Wytrzymasz?

– Chyba… Posłuchaj, Kisha…

– Oszczędzaj siły! 

– To ważne.

– Mów. – Przewróciła oczami.

– Chciałem powiedzieć… że…

Patrzyli sobie głęboko w oczy. Na twarzy Valdo malował się nieco głupkowaty uśmiech, typowy dla niego.

– Zawsze się w tobie kochałem, ale… wybrałaś innego, khe khe…

– Valdo. – Kisha dotknęła jego policzka. – Nie czas na…

– Czekaj… To był dla mnie zaszczyt latać z tobą przez tyle lat, poruczniku Lunedarc.

– Dla mnie również – zacukała się. – Porozmawiamy o tym, gdy dokończymy misję.

– Tak – sapnął. – Leć! Obowiązek wzywa!

W końcu dotarła na sam kres ładowni. Dostrzegła człowieka w kagańcu, obnażonego i potężnego mężczyznę. W ręku trzymał karabin. Na podłodze obok niego siedziała młoda, jasnowłosa dziewczyna, kapral Damond. Kisha nie wahała się, wypaliła.

Kiedy Marius otworzył ogień, kobieta skryła się za skrzyniami. Wychyliła się. Nie widziała go. Zrobił to samo. Wymiana ognia trwała kilkadziesiąt sekund, dopóki żołnierce nie został jeden nabój. Walcząc, zawsze liczyła strzały.

– Ha, ha, to koniec, technokratko!

Nie, pomyślała Kisha. To nie może się tak skończyć.

– Wiem, co to za broń. Nie masz już amunicji.

Myli się, powtarzała w głowie kobieta.

– Poddaj się, Lunedarc! – Nagle usłyszała jeszcze jeden głos.

– Eve?

– Tak, a co myślałaś?

– A więc to ty! – Kisha wychyliła się. – Ty nędzna zdrajczyni! Uwolniłaś terrorystę!

Rudowłosa uśmiechnęła się smutno. Osiłek przywrócił zasilanie. W ładowni błysnęło blade światło.

– To ostatni rok służby – wyznała Vashak. – Na Nyrze mam spore długi, które zawdzięczam głupiemu ojcu.

– Więc postanowiłaś ukraść wahadłowiec i uciec z terrorystą?

– A dlaczego nie? Jest tyle planet w galaktyce.

– Pożałujesz tego!

– Nie sądzę. Ty tutaj zginiesz, a my zaczniemy nowe życie, gdzie nikt nas nie znajdzie, a zwłaszcza technokraci.

– Jak mogłaś uwierzyć w jego rewolucjonistyczne hasła? Dzięki technokratom jesteś tu, gdzie jesteś, a na Nyrze od dekad panuje pokój!

– Panował – poprawił ją Marius, chwytając kapral Damond za włosy. – Zaszczepiona przeze mnie idea będzie rosła jak ropień.

Kisha spojrzała na panel zasilania. Wciąż miała jeden nabój do wykorzystania.

– Valdo, którego zostawiłaś – odezwała się Eve. – Nie musisz się nim martwić. Jego życie dobiegło końca z moją małą pomocą.

Porucznik nie wytrzymała. Zamknęła oczy i wycelowała w panel.

– Przepraszam, Aslyn. – Pociągnęła za spust.

– Nie, nie!

Światła zgasły, wszystko wokół zawirowało.

– Autopilot – ryczał Marius. – Zostawiłaś autopilota?!

– Tak, tak!

– Musimy iść do kokpitu!

Ładownię wypełnił jeden wielki rumor. Kisha uderzyła się w głowę i straciła przytomność. Impakt z ciałem niebieskim był nieunikniony. Ostatnim, co usłyszała, był przeszywający dźwięk gniecionego metalu.

 

Obudził ją tępy ból i wszechobecne gorąco. Nim otworzyła oczy, palcami wybadała miejsce na czole, z którego sączyła się częściowo zakrzepła krew. Czuła, że w wyniku zderzenia doznała kilku złamań. Jej klatka piersiowa z trudem się unosiła, gdy zmuszała mięśnie do oddechu. Podniosła powieki, które przysypane były drobnym piaskiem. Miała go też w ustach, uszach i nosie.

Wstała, lecz szybko upadła. Spostrzegła, że podziurawiony wahadłowiec leży na środku jakiejś pustyni. Luk ładowni był otwarty, ciała i skrzynie wypadły na zewnątrz. Zastanawiała się, jakim cudem i ona nie wypadła przy katastrofie.

Czy to Ziemia? – zadała sobie szybkie pytanie.

Wytoczyła się na zewnątrz. Ból był paraliżujący. Zmuszał do poruszania się na czworaka.

– Myślałem, że nie żyjesz, he, he.. – Pozbawiony maski skazaniec siedział na jednej z wydm. Jako jedyny oprócz niej przeżył katastrofę. Krwawił z podudzia. – Jest gorzej, niż nam to opisywali, prawda?

Podniosła otępiały wzrok. Czerwone słońce rzucało krwawą poświatę na piaszczyste pustkowie, ciągnące się aż po daleki horyzont.

– Witaj na Ziemi! – Rozpostarł ręce.

Usiadła obok niego, nic nie mówiąc.

– Trudno uwierzyć – rozprawiał Marius niczym szanowany prelegent – że to nasz gatunek doprowadził tę planetę do takiego stanu.

– Zamknij się! Już jesteśmy martwi, jak wszystko inne tutaj. Do tego prowadzą rządy głupców i fanatyków takich jak ty!

Zrezygnowani siedzieli na piasku. Nie było dla nich nadziei. Temperatura w tym miejscu wynosiła siedemdziesiąt stopni Celsjusza. Kisha miała rację – już byli martwi.

Śmierć nadeszła powoli.

Koniec

Komentarze

O, byliśmy kiedyś razem w dwóch numerach “Radość z Pisania” :) (Marcin)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth, postanowiłem, że czas pojawić sie także i tutaj. Ostatni raz byłem na NF jakieś 8 lat temu, jeszcze jako dziecko :P

Witaj.

W opowiadaniu jest trochę powtórzeń w pobliskich zdaniach, np.:

Bolgarowie mają go dużo. My go potrzebujemy do naszych statków, byśmy mogli latać na wakacje na inne planety.

Słodkich snów. Kocham cię! Aslyn uśmiechnęła się słodko.

Kisha odetchnęła, podniosła się z łóżka i poszła w kierunku drzwi. Przesunąwszy zasuwę, uchyliła metalowe drzwi, które zasyczały jak stado jadowitych węży.

Jego ciężki głos rozbrzmiał w głośniku. Kobieta słyszała nawet jego sapanie.

– Słuchaj no ty… Jak ty masz w ogóle na imię?

Kiedy weszła do kokpitu, jej przyjaciel Valdo uśmiechnął się szeroko, odwróciwszy się w jej stronę.

 

Inne przykładowe sugestie oraz wątpliwości co do spraw językowych (do przemyślenia):

– Valdo, coś się tam dzieję. – literówka

– A co jeśli… – mruknęła pod nosem. – Co jeśli skazaniec się uwolnił? – przecinki przed „jeśli”?

Ma przecież córkę i obiecała jej, że kiedyś wybiorą się razem na Solg, szóstą planetę (przecinek tu, jeśli Solg był widoczny od ich gwiazdy z Nyru) od ich gwiazdy (… lub tu przecinek, jeśli Solg to szósta planeta od ich gwiazdy) widoczną z Nyru każdego roku przez cztery miesiące. – tu interpunkcja zależy od tego, co miałeś na myśli

Usłyszała jakiś hałas, coś jakby coś ciężkiego uderzyło o burtę statku. – powtórzenie w tym samym zdaniu, tak tego zapisać nie można, może po prostu usuń pierwsze?

Nie była to pierwsza misja w jej karierze wojskowej, lecz w skazanym, którego przewozili (przecinek?) tkwiło coś tajemniczego, coś bardzo mrocznego, siła, która sprawiała, że człowiek ten nie boi się śmierci. – czemu nagle na końcu zmiana czasu na teraźniejszy?

Dotknęła dotykowego panelu przy drzwiach. – wyszło „masło maślane” – błąd stylistyczny

Błysnęło jaskrawe (przecinek?) zielone światło.

Ściany oraz kosmiczna próżnia, która ich otaczała, stanowiła idealne wygłuszenie. – czemu liczba pojedyncza?

W końcu dotarła na koniec ładowni. – tu znów powtórzenie w tym samym zdaniu

Ładownie wypełnił jeden wielki rumor. – czy ich było więcej?

 

Ładownie wypełnił jeden wielki rumor. Kisha uderzyła się w głowę i straciła przytomność. Impakt z ciałem niebieskim był nieunikniony. Ostatnim, co usłyszała, był przeszywający dźwięk gniecionego metalu.

(tu zdecydowanie powinien być wers odstępu)

Obudził ją tępy ból i wszechobecny gorąc. Nim otworzyła oczy palcami wybadała miejsce na czole, z którego sączyła się częściowo zakrzepła krew.

 

Nim otworzyła oczy (przecinek?) palcami wybadała miejsce na czole, z którego sączyła się częściowo zakrzepła krew.

 

Opowieść aż się prosi o ciąg dalszy, lecz to jednak według Twojego oznaczenia nie fragment, a zamknięta całość. Interesujący pomysł, fantastyki bardzo dużo, dobrej akcji oraz ciekawych bohaterów także. Z drugiej strony o wielu istotnych sprawach jedynie sygnalizujesz, nie opisując ich dokładniej, nie rozwijając tych wątków, wskutek czego mam wrażenie, że to jest jedynie streszczenie „wielorozdziałowej powieści”, a nie całe opowiadanie. :)

Pozdrawiam serdecznie, klikam za fantastykę i akcję, powodzenia. :)

 

Pecunia non olet

Dziękuję, bruce.

To w gruncie rzeczy jest wycinek rzeczywistości znacznie większego uniwersum sci-fi. Fajnie, gdyby wyszła z tego książka, lecz do spisania zaplanowanych w tym świecie wydarzeń demotywuje mnie stan czytelnictwa fantastyki i science-fiction w Polsce. Obawiam się, że trudno byłoby znaleźć wydawcę. Ale może kiedyś może kiedyś… wink

Trzymam kciuki, aby się udało, bo to świetny pomysł i pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Hej, bardzo fajne opowiadanie. Podoba mi się niejednoznaczność motywów Skazańca. W zarysowanej rzeczywistości bunt jednostki wydaje się być usprawiedliwiony – w końcu, co to za świat, w którym istnieją obozy pracy. Dlatego trochę myślałem, że opowiadanie zmierza w stronę Kishy sprzymierzającej się z Mariusem. No cóż, przynajmniej ostatnie chwile spędzą razem.

 

A i bardzo podobają mi się nazwy własne: Nyr, Kisha, D’Vel itd. Wszystkie są dźwięczne i w podobnym klimacie.

Byłaby to całkiem zajmująca historia, gdyby nie została podana w tak okrojonej formie. Jest tu oszczędnie zarysowany problem, uczestnicy lotu, za wyjątkiem głównej bohaterki, ledwie przemykają w tle i więcej musiałam się domyślić niż dane mi było dowiedzieć się z opisanych wypadków, skutkiem czego sporo brakło, bym mogła uznać lekturę za satysfakcjonującą, zwłaszcza że wykonanie pozostawia nieco do życzenia. 

 

Otwo­rzy­ła oczy i ad­ap­tu­jąc swój wzrok do pa­nu­ją­ce­go na stat­ku mroku… → Czy zaimek jest konieczny?

 

W rę­kach ści­ska­ła gu­mo­we­go misia. – Wcze­śniej nie od­bie­ra­łaś!

– Prze­pra­szam, byłam za­ję­ta. – Kisha ści­snę­ła na­sa­dę nosa… → Powtórzenie.

 

Sta­nę­ła pod me­ta­lo­wy­mi drzwia­mi, które po­sia­da­ły w sobie nie­wiel­kie pro­sto­kąt­ne okno. → Obawiam się, że drzwi nie mogą niczego posiadać.

Proponuję: Sta­nę­ła pod me­ta­lo­wy­mi drzwia­mi z nie­wiel­kim pro­sto­kąt­nym oknem.

 

Na pewno śpi, po­my­śla­ła, za­glą­da­jąc do środ­ka. Na pewno. → A może: Na pewno śpi – po­my­śla­ła, za­glą­da­jąc do środ­ka. Na pewno.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów

 

czar­ne jak onyks oczy pło­nę­ły ni­czym roz­ża­rzo­ny wę­giel. → Rozżarzony węgiel jest czerwony, nie czarny.

 

do­tknę­ła znaj­du­ją­cej się obok za­su­wy pod­staw­ki, na któ­rym stał czer­wo­ny mi­kro­fon.Podstawka jest rodzaju żeńskiego, więc: …do­tknę­ła znaj­du­ją­cej się obok za­su­wy pod­staw­ki, na której stał czer­wo­ny mi­kro­fon.

 

Mimo to swe dłu­gie palce wbi­ja­ła mocno w mięk­kie kra­wę­dzie fo­te­la. → Czy zaimek jest konieczny? Czy wbijałaby w fotel cudze palce?

 

kto waży pra­wie trzy razy wię­cej od niej samej. → Wystarczy: …kto waży pra­wie trzy razy wię­cej od niej.

 

– Cho­le­ra… – szep­nę­ła sama do sie­bie… → Wystarczy: – Cho­le­ra… – szep­nę­ła do sie­bie

 

Do­strze­gła dwa po­rzu­co­ne ciała. Le­ża­ły tuż obok bie­gną­cej przy ziemi rury.Porzucenie ciał nie wydaje mi się najtrafniejszym określeniem.

Proponuję: Do­strze­gła dwa ciała, le­żące tuż obok bie­gną­cej przy podłodze rury.

 

Kisha roz­po­zna­ła go po ciem­nym ko­lo­rze jego skóry. → Drugi zaimek jest zbędny – czy mogła go rozpoznać po kolorze cudzej skóry?

 

Obu­dził ją tępy ból i wszech­obec­ny gorąc.Obu­dził ją tępy ból i wszech­obec­ne gorąco.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, dziękuję za komentarz i jakże przydatne rady. Udoskonalę ten tekst! :)

Bardzo proszę, Mateuszu, ciesze sie, że uznałeś uwagi za przydatne. Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będa coraz lepsze. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowieść mi się podobała. Trochę przeszkadzały mi takie purpurowe zwroty jak syczące węże, czy jucha. Wydaje mi się, że relacje z skazańcem byłyby interesujące nawet bez łzawej relacji z dzieckiem.

Zakończenie nieco sztampowe, ale efektowne.

Lożanka bezprenumeratowa

Interesujące, choć nieco typowe. Zbyt łatwo można przewidzieć dalszy ciąg zdarzeń.

Osiedlają się ludzie. A planety można zasiedlić

Nie mogę ukryć rozczarowania brakiem wyobraźni młodego pokolenia. To już kolejne opowiadanie, w którym akcja dzieje się w odległej przyszłości, a technologia właściwie … nasza … Naprawdę sądzisz, że za stulecia (a może później ?) ludzie będą gapić się w ekraniki ? Bo ja nie wierzę.

Co to jest szum kosmosu ?

Przy siedemdziesięciu stopniach Celsjusza nie prowadziliby rozmowy. Przy takiej temperaturze powietrze parz i ścina się białko.

Czerwone słońce … hmmm … Słońce stanie się czerwonym olbrzymem za 5 miliardów lat. Czy będą jeszcze istnieć ludzie ? A gdyby nawet, to jak niewyobrażalnym zmianom ulegliby i ludzie i technologia ? O ziemskiej atmosferze nie wspomnę.

Nowa Fantastyka