Zamknął dłonie w olbrzymie pięści. Głazy, którymi nie raz rozłupywał czaszki, miażdżył nogi, bił jak młotem pale, którymi przebijał swoje trofea.
Zamknął dłonie w olbrzymie pięści. Głazy, którymi nie raz rozłupywał czaszki, miażdżył nogi, bił jak młotem pale, którymi przebijał swoje trofea.
Narodziny Lasza przepowiedziała jego rogata praprababka. Bezecna wiedźma, niech gnije w dole nogami do góry. Zachciało się jej tańczyć z diabłem w świetle księżyca. Obrzydliwe. W krótki czas potem wypluła w lęgu pradziadka Lasza. Nikt już nie pamięta, jak na niego wołali. Diabli bękart. Ważne, że w następnych pokoleniach każdy z potomków miał drobinę magii po praprababce. Czasem większą, czasem mniejszą, zależało to od fazy księżyca, w której się rodzili. Lasz miał jej dużo, ale nic o tym nie wiedział.
***
– Ostatni zajazd przed Gołębimi Mokradłami – powiedział pod nosem Lasz. Mocniej złapał uzdę swojego muła i delikatnie pociągnął – No chodź już ty spasiony tłuku! – warknął, ruszyli dalej.
Lało od paru dni. Droga była błotnista, pełna resztek warzyw i owoców, które wysypały się z wywróconego wozu. Wszystko wkoło gniło i pokrywało się pleśnią.
Lasz urodził się czterdzieści jeden lat temu w środku nocy, gdy gładkie niebo rozświetlał pełny księżyc. Ojciec przyjął poród, miał dziewięćdziesiąt lat i niejedno widział. Jednak, gdy spojrzał na chłopca, którego właśnie trzymał w rękach, zamarł. Dziecko miało olbrzymie ręce, jak u dorosłego mężczyzny. Nigdy w pełni do nich nie dorósł. Zawsze były za duże.
Lasz miał surowego ojca, człowieka pracy, najlepszego rębacza w tej części krainy. Twardoręki i kanciastogłowy, wychowywał go samotnie. Nie umiał, ale też nie miał wyjścia. Matka chłopca zmarła w parę dni po porodzie. Rozszarpały ją wygłodniałe larwo-krecie bestie, które wypełzły z wykrotu starego dębu, gdy ta zbierała resztki z pola przed nadchodzącą jesienią.
Gdy tylko Lasz nauczył się stawiać pierwsze kroki ojciec dawał mu już robotę. Tak codziennie, przez miesiące i lata. Dzięki temu chłopak wyrósł na dużego mężczyznę w typie gruszki. Potężne ramiona rzucały cień na obfity brzuch, jednak nie zakrywały sobą jeszcze potężniejszych bioder noszonych na silnych i krótkich nogach.
Lasz był wprawny w wielu pracach, ale i w sztuce walki. Może z pozoru nie wyglądał jak wojownik, natomiast był niewiarygodnie szybki, wytrzymały i silny. Nie miał problemu z władaniem bronią i świetnie strzelał. Był niepokonany w pijackich burdach, a pił dużo i często… i jadł. Przez lata praktyki wyrobił sobie miano łowcy nagród, pogromcy bestii, człowieka, na którym można polegać. Zawsze dotrzymywał raz danego słowa. Może zajmowało mu to za dużo czasu, ale niemniej jednak w końcu doprowadzał sprawy do końca.
***
Ostatnio liczba różnego rodzaju bestii i atakowanych przez nie ludzi bardzo wzrosła, przynajmniej w ocenie Lasza. Ta kraina, jak prawie każda, której struny poprzeplatane były melodią magii, pełna była niesamowitych istot, stworzeń czy potworów. Można by powiedzieć, że miało to swój porządek, panowała pewna stała równowaga. Bywały lata, gdzie było więcej dobra, a czasami więcej zła. Ewidentnie nadchodziły mroczne czasy… bardzo mroczne. Zbudził się pierwszy smok, który był już legendą w erze smoków, a ta istnieje już tylko w zapomnianych opowieściach.
Jajo, z którego wykluł się Kurgan, zostało wyplute z rozpadliny w fontannie lawy. Miejsce to przykryte jest teraz oceanem, gdzie przy brzegu kwitła magiczna kraina. Dom.
Muł ciągnął za sobą niewielki wóz wsparty na dwóch obitych żelazem kołach. Nosi na nim całe wspólne życie z Laszem. Od jedzenia, ubrań, przez broń, zbroje i różne zdobycze. Od tygodni są w drodze. Na świat padła zmora, powietrze przepełniał mrok, wszystko umiera z przekleństwa. Ludzie dziczeją, chorują i umierają. Z podziemi z grot i bagien wyłazi zło w różnych formach. Lasz miał pełne ręce roboty. Już nie bierze pieniędzy za swoją prace. Jest herosem w gnijącym świecie. Zna swoje powołanie. Musi pozbyć się zła, które – jeszcze tego nie wie – jest jego częścią od narodzenia.
Zatrzymali się w niewielkiej odległości od zajazdu. Strugi deszczu potęgowały rozpacz, jaka wyzierała z budynku. Pozapadane dachówki, powybijane pojedyncze okna, wyważone drzwi od środka. Przez to wszystko falami sączyła się gęsta, zielona mgła. Jakby budynek oddychał.
-I, czego ja się spodziewałem. Głupi ja – wymamrotał pod nosem – Chcesz mieć spokojną noc, pełny brzuch i pijaną głowę? – zadał sobie pytanie – Musisz wyrżnąć to plugawe gówno do cna i dobrze zaryglować drzwi i okna… eh – sapnął na koniec, po czym zaczął demontować elementy zbroi, żeby je potem zmontować na sobie.
Żadna z tych rzeczy nie była łatwa. Za duży, za silny i zbyt nieforemny. I jeszcze ten deszcz!
Przez lata walk i podróży Lasz udoskonalał swój wóz, broń i pancerz. Ten ostatni był zbiorem kanciastych elementów wykonanych z różnych szlachetnych rud. Całość przez lata wykuwał jeden najlepszy z najlepszych w całej krainie kowal.
Po jakimś czasie udało mu się dokręcić ostatni element, chwycił za tępy obosieczny miecz. Nigdy go nie ostrzył.
-Bardziej boli… hehehe – zaśmiał się pod nosem, patrząc na ostrze.
Deszcz lał bez chwili przerwy. Z oddali dobiegały ciepłe pomruki burzy. Był już gotowy. Pora wejść. Pora zabić. Pora zjeść. No i… pić.
Podszedł do wejścia. Gdy zanurzył stopy we mgle poczuł dobrze mu znane i bardzo przyjemne drżenie w całym ciele. Miliony drobnych i gorących igiełek wbiło mu się w skórę. Bardzo to lubił. Przymknął czubkiem miecza zniszczone drzwi. Może to trochę przeszkodzi czemuś w ataku.
-E?! GNIJĄCE GÓWNOJADY! SZCZYNOPIJCY! – wyryczał – HALO?! CZEKAM! NIE WCHODZĘ, BO SIĘ NIE ZMIESZCZĘ! – zaczął się powoli cofać, żeby zrobić więcej miejsce dla swoich ofiar. – NO! BO POTEM MUSZĘ PO WAS POSPRZĄTAĆ! – dokończył.
Nagle burza przybrała na sile. Ciepły pomruk zamienił się w zimne, cieknące jadem warczenie. Grzmot.
-LAAASZ! – usłyszał zewsząd. Niski, ochrypły i łamiący się głos. Potężny błysk i grzmot. – NAAAJEDZ SIĘ DO SYTA, OPIJ ILE MOŻESZ. BĘDĘ CIĘ DŁUGO TRAWIŁ, TO PRZYJEMNE – w tej samej chwili Lasz poczuł jak jego ciało sztywnieje zalewane zimnym potem. Cofnął się machinalnie. Nerwowo rozglądał się wkoło. Kwadratowy hełm z pojedynczą szparą na oczy nie pomagał. Świat zadrżał od kolejnych uderzeń piorunów.
W jednej chwili stały się trzy rzeczy. Najpierw deszcz w ułamku sekundy przestał padać. Zaraz potem coś wciągnęło z wielką siłą mgłę do wewnątrz zajazdu. Przerażający i świszczący wdech. Ostatni był ryk. Mokry, ognisty, pełen grozy.
Budynek zaczął się trząść i rozpadać. Coś wychodziło ze środka.
-No dobra, dobra, dobra – Lasz powtórzył dodając sobie otuchy. Próbował dokładnie obejrzeć, co się przed nim dzieje. Oczy miał za bardzo rozbiegane. Kolejny ryk spotęgowany grzmotem pioruna.
Dwie olbrzymie łapy sklejone z różnych ramion i dłoni złapały za drzwi. Nie-palce dosięgały framug. Zaczęły się zaciskać miażdżąc wszystko, rozrywając, otwierając sobie drogę do wyjścia. Ryk. Huk pioruna. Pęknięcie biegło od drzwi aż po sam komin. Zajazd się rozpadał na dwie części. Zapadał się. Coś właśnie wylazło.
Lasz stał nieruchomo, delikatnie uniósł głowę, żeby dokładnie zobaczyć, co przed nim stanęło. Stwór miał około pięciu metrów wysokości. Golem. Jego ciało sklejone było z wielu ciał w różnym stanie rozkładu. Mokry od krwi, śluzu i brudny od ekskrementów. Górował nad wszystkim. Głowa, a raczej kilka głów połączonych ze sobą zaryczała jednym głosem.
– LAAASZ! SŁYSZYSZ MNIE, ALE NIE WIDZISZ! – usłyszał – PRÓBUJ, JA POCZEKAM NA CIEBIE DZIECKO! ZNAJDZIESZ MNIE NA GOŁĘBICH MOKRADŁACH! – ostatnie słowa zamieniły się w gotujący się rechot.
***
Atak nastąpił z zaskoczenia. Potwór ruszył z niewiarygodną szybkością i siłą. Zaatakował. Lasz nie zauważył, kiedy to się stało. Cios wyrzucił go wysoko w powietrze. Obudził się, gdy uderzył o ziemię rozrzucając fontanny błota. Czuł jak ból rozchodził się po całym ciele. Złapał za brzuch i tors. Zbroja była mocno wgnieciona. Musiał poprawić hełm.
– Uf! No zaskoczyłeś mnie bydlaku – powiedział pod nosem i z wielkim trudem próbował się podnieść z ziemi.
– RRRAAASZ! – Potężny ryk golema rozerwał przestrzeń. Dźwięk uderzył falą. Wszystko wkoło zadrżało.
– WSTAJE PRZECIEŻ! DAJ MI SZANSE! TO NIE JEST ŁATWE! – wykrzyczał w odpowiedzi Lasz. Próbował wstać turlając się z boku na bok. Nie pomagała w tym wgnieciona i wbijająca się w brzuch kanciasta zbroja. Udało się. Lewy bok, na kolana, prawa noga, potem lewa. Wyrzucił ramiona w górę próbując nadać sobie rozpęd. I hop. Wstał. Wyglądał tragicznie. Za gruby w za kanciastej i wgniecionej zbroi, oblepiony błotem i resztkami trawy. Bez miecza. – NO NIEEE! PRZECIEŻ NIE ZABIJĘ CIĘ GOŁYMI RĘKAMI! – Wykrzyczał w stronę golema. Zaczął się rozglądać za ostrzem. Jest. Wbity w drzewo jakieś piętnaście metrów od niego.
– HARSZHARSZHARSZ! – Zaśmiał się potwór.
Lasz świetnie potrafił poruszać się w swojej zbroi. Choć z boku wyglądał bardzo niezręcznie. Był szybki i zwinny. Ruszył błyskawicznie. Nie mógł do końca zginać kolan, nogi trochę za bardzo rozstawiał na boki, dlatego biegł na wewnętrznych stronach stóp. Podobnie było z ramionami. Poruszał się z gracją na swój sposób. Golem czekał, obserwował go w spokoju.
***
Gdy Lasz w końcu dobiegł do miecza, był bardzo zziajany, pot ciekł stróżkami od czubka głowy aż po same stopy. Mimo, że był mokry od deszczu czuł jak się bardzo poci. Chwycił za miecz. Pociągnął. Trzask i zgrzyt. Trzymał broń w prawej ręce. Drzewo upadło mu za plecami.
– Dotknąłeś mnie. Nie dotyka się mnie. Prawo Lasza – wypowiedział te słowa patrząc wprost w wielo-oczy potwora. – Trzy ruchy, bo nie mam czasu na więcej – dodał i chwycił broń w obie dłonie.
W ułamku sekundy ruszył z niesamowitą szybkością przed siebie. Pokonał dźwięk. Powietrze rozdarł wrzask grzmotu. Zawisł za nim ślad błota, wilgoci i potu. W następnej chwili wzbił się w górę. Obrócił miecz płaską częścią ostrza w stronę potwora. Golem zareagował natychmiast, ale o sekundę za późno. Wyskoczył. Z potwornym rykiem leciał w powietrzu z wyciągniętymi rękoma i nogami w kierunku Lasza. Nie-palce były szeroko rozłożone, żeby złapać i miażdżyć. W następnej chwili miecz opadł i rozbił wielo-głowe. Jej szczątki rozsypały się w powietrzu brudząc zbroję. Martwe ciało zaczęło opadać bezwładnie. Lasz był dokładnie nad nim. Rozłożył ręce i nogi. Wyglądał jak za wielka, za gruba w za kanciastej i wgniecionej zbroi, oblepiona błotem, krwią i resztkami trawy morska rozgwiazda. Spadli. Pod ciężarem Lasza ciało golema rozleciało się na wszystkie strony. Głośny plask. W górę wzbiły się tumany błota. Jęk.
– Ała – wyszeptał z twarzą wbitą w ziemie – Trzy ruchy, he – zaśmiał się wzbudzając przy tym mnóstwo drobnych bąbelków.
***
Dłuższą chwilę trwało zanim Lasz wstał z ziemi. Mocno zassał się w brei z krwi i bebechów. Konstrukcja zbroi też nie pomagała wygramolić się z małego dołka, który powstał na skutek upadku. No i brzuch, bardzo przeszkadzał. Wkoło rozsypane były szczątki golema, wielkie i rozlane plamy krwi oraz połacie wyrwanej darni. Obrzydliwy widok. Wszystko wymieszane z wszechobecnym błotem. Gdy już udało mu się stanąć na nogi, próbował zrzucić z siebie, potem przetrzeć trochę i na koniec pozbyć się nadmiaru tego śmierdzącego wszystkiego, w czym był unurzany.
– Gówno! – warknął pod nosem strzepując palce – Mnóstwo gówna… eh – dodał, po czym schował miecz i wytarł w uda dłonie z trupich resztek.
Ruszył w kierunku tego, co jeszcze przed chwilą było przydrożnym zajazdem. W niewielkiej odległości stał muł, beznamiętnie trwał i przyglądał się wszystkiemu. Gdy Lasz wszedł na resztki schodów, mógł dokładnie obejrzeć zgliszcza. Nic specjalnego, był zajazd, nie ma zajazdu. Ze środka wyzierała wielka dziura w ziemi, jakby stamtąd wykopał się golem. Nagle coś zwróciło jego uwagę. Między tym wszystkim z dna wystawało prostokątne i wpół zasypane wejście, z którego właśnie coś wychodziło. Kobieta. Wypełzała.
– O nie – zajęczał pod nosem Lasz – Najgorzej. To niemożliwe – nie przestawał. – Margosza? To niemożliwe. Przecież ona… ona nie ma prawa tu być. – ostatnie słowo wypowiedział szeptem. Praprababka.
– Oooh synciu! – wykrzyknęła kobieta. Jej bulgocząco-skrzeczący szczebiot rozdarł ciszę przynosząc ze sobą gęsią skórkę i zimne dreszcze. – Na twoją matkę, och, jak dobrze cię widzieć! – ostatnie słowa zamieniły się w kaszel. Z rzężących ust pociekła jakaś czarna maź. Kobieta wypluwała resztki ziemi, brudnymi palcami cos z nich wyciągała. Źdźbła traw?
Niezdarnie gramoliła się pod górę mieląc pod nosem niezrozumiałe słowa. Stanęła na tyle, blisko, ale też w bezpiecznej odległości, żeby nie sięgnęło ją stalowe ostrze. Wyprostowała się i spojrzała na Lasza. Była mieszanką nadwagi i niedożywienia przykrytą brudną, zniszczoną, ciemno brązową i niegdyś bogato wyszywaną suknią balową. Jej zwaliste piersi wylewały się nad opasłym, okrągłym brzuchem, który rozdarł gorset w paru miejscach. Ramiona zakończone szponiastymi dłońmi były wychudzone i obsypane ropiejącymi bliznami. Błoniaste stopy miała bose. Lasz nie mógł oderwać oczu od baranich rogów, spomiędzy których jej syrenie włosy płynęły wzdłuż ciała aż do ziemi. Były czarne i lśniące. Piękne. Opadały lekką grzywką zasłaniając prawą połowę pomarszczonej, bladej twarzy. Bystre wyłupiaste rybie oczy obsypane były czerwoną pajęczyną. Podkrążone. Ze środka sterczał wielokrotnie łamany szpiczasty nos. Usta rozciągały się w obrzydliwym uśmiechu ukazując dwa rzędy wypiłowanych, ostrych zębów.
– Laaasz – wypowiedziała jego imię przeciągając w nieskończoność. Sprawiało jej to przyjemność.
– NIE.WAŻ.SIĘ.SUKO.TAK.DO.MNIE.MÓWIĆ! – zawarczał. Powoli i dokładnie wycedził każde słowo, żeby mieć pewność, że został zrozumiany. – Nie waż się wspominać mojej mamy – Napiął całe ciało. Zamknął dłonie w olbrzymie pięści. Głazy, którymi nieraz rozłupywał czaszki, miażdżył nogi, bił jak młotem pale, którymi przebijał swoje trofea.
– Och chłopcze… cytcytcyt – strzeliła językiem między zębami z niesmakiem. – Nie tym tonem do Margoszy. – Uśmiechnęła się zjadliwie. – Suka źle cię wychowała! – warknęła przez zęby.
Lasz czuł, jak wzbiera w nim gniew, całe ciało zaczęło się trząść, a z oczu popłynęły łzy. Gardło dławiła miażdżąca rozpacz. Ciężko oddychał. Zaczął zdejmować z siebie zbroje. Chciał być wolny. Chciał poczuć całym ciałem jak rozrywa ją na strzępy. Chciał wytarzać się w jej krwi.
– Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł? – spytała patrząc z niepokojem. Wiedziała, z czym zaraz będzie musiała się zmierzyć. – Głupcze – Rozłożyła szeroko ramiona rozczapierzając szpony. – Głupcze, myślisz, że czemu tak długo żyję? Myślisz, że nie jeden próbował? – Jej głos lekko się załamał. W głębi serca poczuła lęk. Minęły wieki od ostatniego razu, już zapomniała, jak pachnie i smakuje. Wiedziała, że zginie. Wiedziała to od chwili, gdy poczuła zapach narodzin Lasza.
– Żyjesz, bo siedziałaś pod ziemią. Żyjesz, bo jesteś tchórzem. Żyłaś, dopóki cię nie znalazłem. SUKO! – Ostatnie słowo wywarczał. Czuł jak jego ciało puchnie z wściekłości i bólu. Potrząsał głową. Uniósł ramiona w górę. Wygiął ciało. Naprężył. Z całych swoich nadludzkich sił uderzył w ziemię. Wkoło rozeszła się potężna fala dźwięku niczym wiatr. Ziemia zabrzmiała jak dzwon. Ryk!
Wiedźma wytrzymała uderzenie, tylko jej syrenie włosy i podarta suknia dziko zatańczyły wkoło ciała.
– Nieee… jeszcze nie teraz – wyszeptała wbijając w niego swoje przekrwione, wyłupiaste rybie oczy – Zachowaj swój gniew na prawdziwego złoczyńcę. Ja jestem tylko głupią kobietą, której zachciało się w młodości potańczyć z diabłem w świetle księżyca. Zabijesz mnie drugą – Jej twarz wykrzywił przekoloryzowany grymas smutku. Kpiła.
***
Lasz poczuł jak w jednej chwili wszystko, co czuł znika. Jego ciało zanurzyło się w ciepłej wodzie, promieniach słońca, zapachu łąk, smaku pierwszych truskawek. Spokój. Nigdy nie czuł czegoś takiego.
– Hm? Co właśnie się stało? – zapytał wiedźmę rozglądając się wkoło – Miałem wytarzać się w twojej krwi, a teraz… teraz… – Był w tym wszystkim zagubiony.
– Lasz. To siła sekretów, których nigdy nie poznasz. Już wiesz, że to nie teraz i to wystarczy. Ruszaj dalej, nigdzie się nie zatrzymuj. Gołębie Mokradła są pół dnia drogi stąd. Las będzie się przerzedzał, ustąpi podmokłym łąkom i parowom, aż w końcu zamieni się w mokradła. On tam na ciebie czeka. Idź. – Uniosła teatralnie ramię zapraszając go do dalszej podróży. Jakby otwierała przed nim niewidzialne drzwi wskazując kierunek.
Lasz tylko na nią patrzył. Nic nie rozumiał, ale wiedział, co ma zrobić. Zebrał zbroję, poprawił na pasie miecz, zwrócił się w stronę muła, który nadal beznamiętnie trwał i przyglądał się wszystkiemu. Zapakował wszystko na wóz, złapał za uzdę i ruszył przed przed siebie. Gdyby się obejrzał zobaczyłby, jak wiedźma odwraca się i zaczyna zrzucać suknię. Zrywała ją kawałek po kawałku, aż stanęła nago przed prostokątnym i wpół zasypanym wejściem w podziemia lasu. Usłyszałby, jak wskakuje w ciemność z tłustym mlaśnięciem. Wróciła żywa w barłóg. Ostatni raz.
***
Zaczęło zmierzchać, gdy dotarli na brzeg Gołębich Mokradeł. Las otworzył się po horyzont niewyobrażalną przestrzenią. Gdzieniegdzie widać było większe kępy traw, wywrócone karpy, wykroty i samotne usychające drzewa. Wkoło unosiła się mgła przepływając między mchami i źdźbłami tataraku. Wszystko nim pachniało. Lasz poczuł zapach wilgoci z nadchodzącej nocy, wodnych kwiatów i ziół… nagle między tym wszystkim poczuł mdły, kwaśny z lekką nutką słodyczy zapach starości.
Słońce było coraz niżej, purpurowa stora ciężko ścieliła niebo i przyćmiła brylanty gwiazd. Lasz stał jak zaczarowany. Gdy ostatnie promienie zniknęły za horyzontem Gołębich Mokradeł, te zaczęły płonąć trupio-białym światłem. Wszystko wkoło drżało i bulgotało. Lasz poczuł, jak powietrze wypełnia się słonym zapachem.
– LAAASZ! – Kakofonia dźwięków uderzyła falą – TY KURWISYNU! – To nie był głos, żadna magiczna czy niemagiczna istota nie byłaby w stanie wydobyć z siebie podobnego plugastwa. – CHODŹ DO MNIE! NATYCHMIAST! – Lasz poczuł jak całe jego ciało sztywnieje i zaczyna pokrywać się palącym szronem. Zamarzał. – ODBIORE CI SERCE! ZAWINE W POŻÓŁKŁY PAPIER I WRÓCĘ, JAKO PAN! ZNÓW BĘDĄ MNIE KARMIĆ W CZCI! – Gołębie Mokradła zawrzały. Zaczęły oddychać. Unosiły się i opadały powoli. Kurgan był wszystkim wkoło.
W ostatniej chwili, gdy Lasz był już prawie cały okryty lodowatym całunem, jego oczy zaszły purpurą. Przyklejone do ud za duże dłonie zaczęły miejscami żarzyć się jak gasnące ognisko. Po chwili całe już lśniły klejnotami jego oczu. Pełzły coraz wyżej. Przedramiona. Wyżej. Barki. Jeszcze wyżej. Głowa. I w dół. Zaczęły opadać wzdłuż ciała. Gdy żar wlał się do ust, ze środka wydobyło się niskie i gęste warczenie. Kurgan zaczął się wynurzać. W następnej chwili przez mokradła przetoczył się mokry dźwięk mlaśnięcia, gdy smok uniósł je na swoim cielsku. Był stary i wyniszczony czasem w uśpieniu. Mokradła zrobiły swoje. Nie mógł już latać. Jego ciało było wychudzone, pełne wyrzutów i ropiejących egzem. Łysa skóra z wyleniałymi kępkami ziemistych łusek. Skrzydliska dziurawe i ponadrywane. Głowa zakończona trzema, kiedyś czterema, pięknie rzeźbionymi rogami. Wzdłuż uszu zwisały bogato zdobione kolczyki. Oczy płonęły brylantowym płomieniem. Uniesione wargi odsłaniały komplet morderczych kłów nieznających litości. Stanął na tylnych łapach, ostatni raz w pełnej okazałości. Zachwycający.
– Chłopcze? – Drwiące dudnienie wypełniło przestrzeń.
Lasz zaczął się powiększać. Skóra pełna żarzących się purpurowych klejnotów pękała odsłaniając nową warstwę. Rósł. Ociekał krwią, resztki spadały na ziemię. Następna warstwa jaśniała blaskiem. Rósł. Kolejna, ostatnia i potężna. Już lśnił. Dorósł do swoich za dużych dłoni. Był już w trzech czwartych wysokości smoka. Zawył i zawarczał.
***
Ognisty ryk rozerwał mokradła. W jednej chwili wszystko wyparowało. Pod sobą mieli już tylko gładki lustr. Trupią skałę. Lasz płonął purpurą.
– KUUURRRGAAANNN! – wyryczał, fala dźwięku uderzyła w smoka z niespotykaną siłą. Zadrżał. – GIŃ!
Smok ruszył do przodu rozkładając skrzydliska. Tupot. Zaczął obejmować Lasza zamykając mu drogę ucieczki. Nabierał powietrza. Wysysał je zewsząd. Jego brzuch rozjarzył się brylantowy płomień. Oczy pełne krwiożerczego, dzikiego i smoczego podniecenia były szeroko otwarte. Pysk wypełnił się lśnieniem.
Lasz płonął coraz potężniej. Gotował przestrzeń wkoło. Oplatające go skrzydła zaczynały się żarzyć.
Kurgan odchylił łeb w tył. Zawył. Z jego pyska wystrzelił potężny brylantowy strumień lawy.
Lasz rozłożył ręce i pozwolił, żeby jego ciało wchłonęło uderzenie. W jednej chwili zgasł. Zamarł rozdarty w pozie ociekającej nieludzkim bólem. W następnej całe jego ciało odpowiedziało. Uderzył w smoka purpurowo-brylantowym strumieniem ognia i lawy. Rozerwał skrzydliska. Zerwał skórę. Wypalił oczy. Rozpalił nagi szkielet. Zabił.
Kurgan rozsypał się jak domek z kart. Jego kości dogasały żarząc się klejnotami purpury.
Lasz upadł, kolana z głuchym dźwiękiem uderzyły o lustr. Przewrócił się na bok. Stygnął. Malał. Umierał.
***
Margosza stała przez cały ten czas na skraju Gołębich Mokradeł i przyglądała się walce. Nie była pewna, kto wygra, a od tego zależała jej magia. Komu wytnie serce i zawinie w pożółkły papier? Kogo kości zmiele? Komu będzie służyć? Czy będzie mogła żyć wiecznie? Chciała mieć kolejne dziecko. Wyciągnęła kościany sztylet białuchy. Ruszyła w stronę Lasza…
potem wypluła w lęgu pradziadka
Wypluć można ślinę lub pestkę…
Ojciec przyjął poród, miał dziewięćdziesiąt lat
Heh, parafrazując Hemingwaya: stary człowiek a może… Raczej nieprawdopodobne…
Jajo, z którego wykluł się Kurgan, zostało wyplute z rozpadliny w fontannie lawy.
Nie podoba mi się ta maniera z wypluwaniem nowego życia, jakie by nie było.
brudny od ekstremistów.
???
LAAASZ! SŁYSZYSZ MNIE, ALE NIE WIDZISZ! – usłyszał
A przecież dwa zdania wcześniej widział go doskonale, to jak to pogodzić?…
Obudził się, gdy uderzył o ziemie
Zasnął w locie? + literówka
Na razie z połowy, czy te wielkie litery to naprawdę konieczność?
Pozdrawiam
dum spiro spero
Dziękuję za uwagi.
Pozdrawiam,
MK.
Witaj.
Bardzo dziękuję za uprzedzenie o wulgaryzmach. :)
Mignęło mi sporo spraw językowych, jak np. (to jedynie sugestie do przemyślenia):
Nikt już nie pamięta (przecinek?) jak na niego wołali.
Czasem większą (i tu) czasem mniejszą, zależało to od fazy księżyca, w której się rodzili. – nieco zgrzyta mi styl: „rodzić się w fazie księżyca”…
Twardo ręki i kanciasto głowy, wychowywał go samotnie. – czy nie razem?
Może czasem zajmowało mu to za dużo czasu, ale niemniej jednak w końcu doprowadzał sprawy do końca. W ostatnim czasie liczba różnego rodzaju bestii i atakowanych przez nie ludzi bardzo wzrosła, przynajmniej w ocenie Lasza. – powtórzenia
W niektórych miejscach pojawiały się fragmenty z rozmaitymi czasami – najpierw opowiadasz o wydarzeniach (zachodzących jedno po drugim) w czasie przeszłym, potem nagle w teraźniejszym, po czym znowu – w przeszłym. Przykład:
Muł ciągnął za sobą niewielki wóz wsparty na dwóch obitych żelazem kołach. Niósł na nim całe wspólne życie z Laszem. Od jedzenia, ubrań, przez broń, zbroje i różne zdobycze. Od tygodni są w drodze. Na świat padła zmora, powietrze przepełniał mrok, wszystko umiera z przekleństwa. Ludzie dziczeją, chorują i umierają. Z podziemi z grot i bagien wyłazi zło w różnych formach. Lasz ma pełne ręce roboty. Już nie bierze pieniędzy za swoją prace. Jest herosem w gnijącym świecie. Zna swoje powołanie. Musi pozbyć się zła, które – jeszcze tego nie wie – jest jego częścią od narodzenia. Zatrzymali się w niewielkiej odległości od zajazdu.; są tu też literówki (zbroje, prace)
Jakby budynek oddycha. – tu też literówka
Obudził się, gdy uderzył o ziemie rozrzucając fontanny błota. – i tu
Zaśmiała się potwór. – i tutaj
Jej bulgocząco-skrzeczący szczebiot rozdarł cisze przynosząc ze sobą gęsią skórkę i zimne dreszcze. – tutaj również
-E?! GNIJĄCE GÓWNOJADY! SZCZYNOPIJCY – wyryczał – skoro wyryczał, powinien być wykrzyknik
Głowa, a raczej kilka głów połączonych ze sobą zaryczała jednym głosem. – tutaj posypała się składnia
Dłuższą chwilę trwało za nim Lasz wstał z ziemi. – ortograficzny – razem
Gdy już udało mu się stanąć na nogi, próbował zrzucić z siebie (przecinek?) potem przetrzeć trochę i na koniec pozbyć się nadmiaru tego śmierdzącego wszystkiego (i tu?) w czym był unurzany.
Z rzężących ust pociekła jakaś czarna maź. Kobieta wypluwała resztki ziemi, brudnymi palcami wyciągała coś z ust. – powtórzenie
Głazy, którymi nie raz rozłupywał czaszki, miażdżył nogi, bił jak młotem pale, którymi przebijał swoje trofea. – kolejny ortograficzny; jest też powtórzenie
Głupcze, myślisz, że czemu tak długo żyje? Myślisz, że nie jeden próbował? – literówka; ortograficzny; zgrzyta nieco logika tego zdania; jest znowu powtórzenie
Z całych swoich nadludzkich sił uderzył w ziemie. – literówka
Wiedźma wytrzymała uderzenie, tylko jej syrenie włosy i podarta suknia dziko zatańczyły wkoło jej ciała. – powtórzenie
Co właśnie się stało – zapytał wiedźmę rozglądając się wkoło – skoro zapytał, powinien być pytajnik
Jak by otwierała przed nim niewidzialne drzwi wskazując kierunek. – razem
Zebrał zbroje, poprawił na pasie miecz, zwrócił się w stronę muła, który nadal beznamiętnie trwał i przyglądał się wszystkiemu. – literówka
Zapakował wszystko na wóz, złapał za uzdę i ruszył przed siebie. Gdyby się obejrzał zobaczyłby, jak wiedźma odwraca się i zaczyna zrzucać z siebie suknie. – powtórzenie, literówka
Las otworzył się po horyzont niewyobrażalna przestrzenią. – kolejna literówka
Gdy ostatnie promienie zniknęły za horyzontem Gołębich Mokradeł (przecinek?) te zaczęły płonąc trupio-białym światłem. – i znowu literówka
Ociekał krwią, resztki spadały na ziemie. – i kolejna
Zapis dialogów do poprawy, bo występują w nich usterki.
Czy celowo część zdań masz wielkimi literami?
A zatem pod kątem kwestii językowych całość wymaga jeszcze dokładniejszego sprawdzenia i naniesienia poprawek.
Pomysł ciekawy, bohaterowie i zarys fabuły także, lecz odnoszę wrażenie, że to jedynie krótki fragment obszernej i interesującej opowieści fantastycznej o rodzie tytułowego bohatera.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Bruce! Pamiętałem :D
Dziękuje za ocenę i uwagi, to bardzo miłe.
Jutro coś z tym wszystkim zrobię.
Serdecznie,
MK.
Wzajemnie, pozdrawiam serdecznie, Michale. :)
Pecunia non olet
Jakby budynek oddycha. ← chochlik? – …oddychał
Gdy ostatnie promienie zniknęły za horyzontem Gołębich MokradełPRZECINEK te zaczęły płonąc trupio-białym światłem.
Jego ciało było wychudzone, pełne wyrzutów i ropiejących egzem. ← ?
Lasz płoną purpurą. ← płonął
Kilka drobiazgów zauważonych. Całość mnie rozbawiła. Dodałbym tag grafomania i to nie jako pejoratywną ocenę, lecz uznaniową. Pozdrawiam. :)
Koala75 dziękuję za ocenę i uwagi.
Pozdrawiam,
MK.
Nie mam wrażenia, że przeczytałam opowiadanie, a zaledwie fragment, opisujący jedną z zapewne wielu przygód Lasza.
Niestety, bardzo złe wykonanie sprawiło, że lektura okazała się niezwykle trudna do przebrnięcia.
Zrezygnowałam ze zrobienia łapanki, albowiem zauważyłam tag GRAFOMANIA, a tak oznaczonych opowiadań nie mam zwyczaju poprawiać. Pragnę jednak zwrócić uwagę, że grafomania nie polega na pisaniu z błędami i mnóstwem wszelkich usterek.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję za uwagi.
Pozdrawiam,
MK.
Bardzo proszę, Michale. Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane. :)
Powodzenia.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć,
fabularnie rzekłbym, że mamy tutaj do czynienia być może z końcówką jakiejś historii? Albo z początkiem i końcem, mamy trochę informacji o narodzinach Lasza i walkę, która kończy jego żywot. Brakuje mi tego co jest pomiędzy, czyli w zasadzie najciekawszej cześci – tego jak Lasz rósł, jak dojrzewał, jak zdobywał broń i sławę, jak realizował cele swojego żywota – kto wie, być może tropił swoją prababke, żeby zakończyć jej życie. Tak że moim zdaniem brakuje tutaj bardzo wiele, żeby można było powiedzieć, że jest to pełna i satysfakcjonującą opowieść. Zachęcam w kolejnych opowiadaniach do większego skupienia na perypetiach bohatera, na jego rozwoju, na zdobywaniu doświadczenia…
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
stróżkami
Strużkami, bo struga.
Pokonał dźwięk.
Raczej prędkość dźwięku niż dźwięk.
Użycie metrów jako miary odległości trochę nie pasuje. Poza tym mnie nie kupiło. Doceniam nieskrępowaną zabawę z tworzeniem bohatera przeznaczonego do rąbaniny, ale za mało o nim wiem, by się przejąć. Fabuła gdzieś tam czai się w cieniu, ale niedopowiedzeń jest bardzo dużo.
Dziękuję za uwagi.
Pozdrawiam,
MK.
OK, jest jakaś opowieść, ale została skrzywdzona wykonaniem – dużo błędów różnej maści.
pot ciekł stróżkami od czubka głowy aż po same stopy.
Dlaczego to jeszcze nie zostało poprawione?
Babska logika rządzi!
Dziękuję za uwagi, nie rozumiem błędu, ale dziękuję.
Pozdrawiam,
MK.
Stróżka to żona stróża albo kobieta stróżująca, Tobie raczej chodziło o strużkę (małą strugę, strumyczek).
Babska logika rządzi!
Ale wstyd :0 dziękuję!
Pozdrawiam,
MK.