- Opowiadanie: rybakus - Czasowa niepoczytalność

Czasowa niepoczytalność

To krótkie opowiadanie, to mój ukłon w stronę twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta. Czytając, jego opowiadania, zostałem całkowicie pochłonięty przez nieopisywalne istoty i tragedie zupełnie nieprzygotowanych psychicznie na tego typu doznania bohaterów. Język i sposób w jaki budował swoje opowieści, wywarły na mnie ogromne wrażenie i zdefiniowały na nowo jak jeszcze można bawić się słowem. Dlatego też, aby jak najbardziej oddać ducha opowiadań Samotnika z Providence, w poniższym opowiadaniu celowo zastosowałem takie słownictwo i narrację. Starałem się również nie używać żadnych nazw własnych i wskazywać na konkretną postać z twórczości Lovecrafta, pomimo to fani i tak powinni poczuć się jak w domu.  

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Czasowa niepoczytalność

Piszę te słowa ku przestrodze, abyś nigdy nie popełnił tego samego błędu co ja i nigdy nie ignorował podań i legend naszych przodków. Być może trudno w to uwierzyć, lecz świat, jaki postrzegamy, nie jest do końca tym, czym się nam wydaje. Ponieważ, czy tego chcesz, czy nie, pod pierzyną racjonalności, tam gdzie powinno skrywać się wygodne, choć twarde łóżko konwencjonalnie funkcjonującego świata, skrywa się ogromne, śmierdzące i bulgoczące bagno niewytłumaczalnych i poronionych zjawisk.

Jeśli już w tym momencie obawiasz się o stan mojego umysłu, pragnę poinformować, że sam po tym, co mnie spotkało, wielokrotnie miałem wątpliwości, których właściwie nigdy nie udało mi się całkowicie wyplenić. Im jednak dłużej się nad tym zastanawiam, tym mocniej jestem przekonany, że to nie we mnie tkwi problem, lecz w tym przeklętym zegarze.

Nie potrafię tego do końca wytłumaczyć, ale od zawsze miałem słabość do starych zegarków. Fascynował mnie ich wygląd, precyzja, dźwięk, jak również to, że zawsze skrywały jakąś historię. Przez lata zgromadziłem całkiem niezłą kolekcję, ponad pięciuset egzemplarzy, zarówno zegarków kieszonkowych, tych z bransoletami, kominkowych, damskich czy męskich, lecz żaden z nich nie był tak wyjątkowy jak ten, o którym zaraz opowiem. I niech mnie diabli… Gdybym wówczas wiedział, jaką cenę przyjdzie mi za niego zapłacić, trzymałbym się od niego z daleka lub też bez najmniejszego zawahania zniszczyłbym go od razu po zakupie i to tak, aby nikt już nie był w stanie go odtworzyć.

Musisz wiedzieć, że był to zegarek zaiste niesamowity w swoim wyglądzie! Trudny do opisania, wręcz amorficzny, jego cyferblat posiadał nieregularny kształt, a wskazówki miały absurdalnie krzywe, fantazyjne kształty. Nie posiadał również cyfr, lecz zupełnie obce mi, intrygujące symbole. Dodatkowo, emanował niezwykłym hipnotyzującym urokiem. I choć już wtedy uważałem się za znawcę w tej dziedzinie, niestety nigdy nie udało mi się go zidentyfikować. Nie posiadał wybitej marki, żadnych charakterystycznych cech czy numeru seryjnego. Był zupełnie anonimowy nawet dla takiego pasjonata jak ja. Uznałem więc, że musi to być unikat, prawdziwie jedyny w swoim rodzaju wytwór jakiegoś niezwykle uzdolnionego rzemieślnika.

Zegarek trafił do moich rąk, gdy pewnego dnia, na jednym z targów antykwarycznych, zauważyłem go leżącego pośród najróżniejszych staroci. Niby nic nadzwyczajnego, ot normalna sytuacja. Być może chciałem go znaleźć, lecz dziś, choć zapewne zabrzmi to absurdalnie, śmiem twierdzić, że to bardziej on chciał, żebym to właśnie ja go odnalazł. Tak czy owak, kupiłem go od jakiejś starej, ubranej na biało, ciągle bełkoczącej coś niewyraźnie kobiety, której nigdy przedtem ani później nie widziałem. Wtedy nie zwróciłem na nią większej uwagi, gdyż skupiony byłem na moim nowym znalezisku.

Gdy tylko wróciłem z nim do mieszkania, od razu postanowiłem pochwalić się zakupem swojej współlokatorce, Amelii. Pamiętam, że bardzo zaskoczyła mnie jej reakcja na widok zegarka. Uznała go za okropny, wręcz niepokojący, odpychający i budzący nieprzyjemne odczucia. Twierdziła, że nie powinienem go trzymać w mieszkaniu, a najlepiej byłoby, gdybym zupełnie się go pozbył. Według niej, a może bardziej według podań jej babki, istnieją przedmioty przepełnione bardzo negatywną energią i przebywanie w ich pobliżu przynosi tylko same problemy. Rzecz jasna zignorowałem wtedy to śmieszne i zabobonne gadanie, lecz gdybym tylko jej posłuchał… Proszę, wybacz mi…

Pamiętam, że ten cudaczny zegarek zupełnie mnie wówczas pochłonął. Nie potrafiłem oderwać od niego wzroku, patrzyłem, jak wskazówki poruszają się po nieregularnym cyferblacie, jak mimo tak bluźnierczej anormalności, ciągle precyzyjnie odmierza nasz, przecież tak normalny czas. Zupełnie nie potrafiłem o nim zapomnieć.

Kiedy nadszedł wieczór i położyłem się spać, również wtedy zegar nie dawał mi spokoju. Słyszałem jego pulsujące bicie, które na przemian przyspieszało i zwalniało. Zupełnie jakby w nim żyła jakaś mała płochliwa istota, podatna na każdy szelest i ruch, której serce na przemian przyspieszało i głośno biło, a następnie zupełnie uspokajało się i zasypiało. Ta ciągła i nieregularna zmiana tempa sprawiła, że nie potrafiłem dotrwać do rana.

Postanowiłem rozkręcić zegarek i dokładnie obejrzeć jego mechanizm. Szybko jednak zorientowałem się, że koperta jest nierozbieralna, a do otworzenia go z góry zwyczajnie brakuje mi doświadczenia i tylko mógłbym uszkodzić ten jedyny na świecie egzemplarz. Niepocieszony, lecz ciągle zaintrygowany zegarkiem, w końcu zasnąłem.

To, co się później wydarzyło, to prawdziwy koszmar, a moje późniejsze zeznania uznane zostały za zwykłe urojenia szaleńca. Ja jednak wiem, że to nie były majaki! Jestem wręcz przekonany, że w jakiś pokrętny i trudny do wytłumaczenia sposób, to wszystko wydarzyło się naprawdę! Pamiętam, że tej nocy moje sny były pełne pogmatwanych wizji i nieeuklidesowych kształtów. Znalazłem się w jakimś organicznym pomieszczeniu, przypominającym wnętrze jakiejś żywej, zaropiałej i niesamowicie owrzodzonej istoty. Pokryte ciemnym śluzem ściany pomieszczenia pulsowały i nieustannie zmieniały kształt. Niekiedy przysiągłbym, że wyglądały wręcz jak olbrzymie tryby, takie jakie zwykle montuje się w ogromnych wieżach zegarowych. Wokół panowała duszna atmosfera i mdlący zapach gnijącej tkanki. Gdy zrobiłem krok, zorientowałem się, że podłoże, po którym stąpam, również pokryte jest tym śluzem, lecz nie byłem w stanie ujrzeć, czym ono dokładnie jest, gdyż moje stopy ginęły w czarnej i gęstej jak smoła mgle.

Nagle, z ciemnego i pulsującego kąta, wyłoniła się niezwykle niepokojąca i dziwnie znajoma postać. Choć wysoka istota była antropomorficzna, trudno jednoznacznie stwierdzić, czy na pewno miałem do czynienia z człowiekiem. Jej ubiór składał się z białego, dobrze dopasowanego garnituru i czarnej koszuli.  Jednak to, co najbardziej przyciągało uwagę, to jej twarz. Nie potrafię tego inaczej opisać, jak po prostu stwierdzić, że w jakiś sposób „ISTNIAŁA". Jej rysy płynęły, ciągle się zmieniały i połyskiwały, jakby były wynaturzone i zbudowane z bezimiennej, czarnej i pochłaniającej światło masy, wewnątrz których migotały całe galaktyki. Gdy spojrzałem w jej oczy, ogarnął mnie niepohamowany i paraliżujący strach. Hipnotyzowały, przyciągały mnie do siebie, a jednocześnie odpychały i budziły odrazę. Nie były to zwykłe oczy, lecz dwa niewielkie i złowrogie portale do bluźnierczego, nieopisywalnego i nieeuklidesowego świata.

Istota zbliżyła się do mnie, a jej obecność spowodowała, że mój umysł załamał się, a zamiast z całych sił pragnąć uciec i schować się przed tą niewypowiedzianą grozą, zaczął lamentacyjnie bełkotać. Czułem, jakby wszelka nadzieja nagle opuściła moje ciało, a serce pochwyciła i ścisnęła jakaś lodowata dłoń.

Istota przywitała się ze mną w sposób, który jeszcze bardziej mnie zmroził. Jej głos nie przypominał niczego normalnego. Była to prawdziwa symfonia absurdalnych dźwięków – kaskada bestialskich szmerów, dziecięcego jęku i starczych lamentów. W jednej chwili usłyszałem skowyt wilka i śpiew słodkiego ptaka, ryk lwa i pisk polnego gryzonia. W jej głosie słyszałem moje własne myśli, najgłębsze tajemnice i najbardziej ukryte lęki. Czułem się nagi i bezbronny w jej obecności. Jedyne, co zdołałem wypluć z siebie, to pytanie o to, kim jest i gdzie się znajdujemy. Lecz byt odpowiedział mi enigmatycznie swoim nieopisywalnym głosem, że właściwsze pytanie brzmiałoby: kiedy jesteśmy i że ma wiele imion. Byt nie zadawał mi pytań; wydaje mi się, że wówczas chciał mi coś przekazać. Czerpał wyraźną przyjemność z mojego towarzystwa i możliwości spotkania. Opowiadał głównie o czasie, wplatając go ciągle w swoje wywody. Mówił, że pojawił się zanim jeszcze pierwszy człowiek spojrzał w niebo i że od tego czasu bardzo się nami zainteresował. Wspomniał także, że uwielbia od czasu do czasu obdarowywać ludzi i że zegarek, który trafił w moje ręce, jest jego dziełem.

Podczas tego spotkania ciągle czułem obecność czegoś jeszcze bardziej przerażającego i niewidzialnego krążącego wokół nas. Przemawiająca istota wyraźnie zdawała sobie sprawę z mojego niepokoju i ciągłego zerkania w ciemne kąty. Choć nie zadałem żadnego pytania, potwierdziła, że jest tu jeszcze ktoś, kogo zamierza przedstawić, lecz na to nadejdzie odpowiedni czas. Te słowa wywołały nieprzyjemny skurcz w moich ramionach. Czułem się jak przynęta rzucona do terrarium z olbrzymią tarantulą. Szybko zrozumiałem, w jakim celu się tu znalazłem – istota chciała zobaczyć, jak umieram!

Poczułem, jak nagle obudził się we mnie instynkt samozachowawczy, a nogi same ruszają do biegu. Odepchnąłem stojący przede mną byt i z całych sił zacząłem uciekać. Wokół rozlegał się tylko śmiech istoty. Nieustający śmiech składający się z wielu głosów, zarówno ludzkich, jak i zwierzęcych. I gdy wydawało się już, że uniknąłem niebezpieczeństwa, nagle przede mną pojawił się stwór, który tylko czekał na okazję lub przyzwolenie swego pana. Naprawdę trudno zwykłymi słowami opisać wygląd tej wynaturzonej poczwary. Posiadała długie, kosmate łapska zakończone ostrymi szponami, a pełen krzywych zębów pysk wyglądał niczym obłędny akt namalowany przez szalonego artystę. Potwór był nienaturalnie szczupły i bardzo zwinny. Z impetem rzucił się na mnie, powalając na ziemię. Intuicyjnie wyciągnąłem ręce przed siebie, próbując odgonić jego śmiercionośne kły. Chwyciłem go za szczupłą szyję i zacisnąłem palce. Jego łapy desperacko próbowały się uwolnić spod mojego chwytu, a mięśnie napięły się ze wszystkich sił. Potwór charczał i ślinił się, lecz na jego zdeformowanej mordzie malowały się nie tylko wściekłość, ale również przerażenie. Krew tętniła we mnie, a każdy oddech przypominał żarzący się węgiel, wypełniający płuca. Wiedziałem, że muszę wygrać tę walkę, że to jedyna szansa na ocalenie. Głęboko wbiłem palce w kark potwora, czując pulsujące i słabnące mięśnie. Obrzydliwy śmiech wokół nas nie milkł, a wręcz nasilał się, unosząc się na coraz wyższe rejestry.

Potwór zaczął wydawać nieludzkie dźwięki, mieszaninę bestialskiego ryku i chrypliwego skomlenia. Pazurami przeciął mi twarz, pozostawiając głębokie rany, mimo bólu nie pozwoliłem sobie na osłabnięcie. Wiedziałem, że to jest decydujący moment, że muszę zabić bestię, inaczej to ja stracę życie. Wreszcie, potwór opadł bezwładnie. Jego łapy osłabły, a przekrwione oczy straciły blask. Zrzuciłem z siebie ciało potwora w akompaniamencie histerycznego śmiechu, który stawał się nie do wytrzymania. Zostawiłem martwe truchło potwora i pełen pulsującej adrenaliny, pobiegłem przed siebie. Byle dalej. W pewnym momencie śmiech ustał, a mnie ogarnęła totalna ciemność.

Obudziłem się z ogromnym bólem głowy i poczuciem niepokoju. Uniosłem ciężką głowę i rozejrzałem się, by zorientować się, gdzie jestem. Pamiętam, że nie potrafiłem uwierzyć własnym oczom. Jeszcze przed chwilą czułem się jakbym był wśród kosmicznych przestrzeni, w miejscu, gdzie żaden człowiek nie powinien przebywać, a chwilę później znajdowałem się na brzegu rzeki, niedaleko mojego bloku. Poczułem nieprzyjemne pieczenie na policzku, a gdy sięgnąłem tam dłonią, z przerażeniem zauważyłem zaschniętą krew na palcach. Więc albo upadłem i się poraniłem, albo to, co mnie spotkało, nie było snem!

Ociężały, wstałem i wdrapałem się na chodnik. Zdezorientowany całą tą sytuacją, postanowiłem jak najszybciej wrócić do mieszkania i zapytać Amelię, czy może wie, co dokładnie wydarzyło się w nocy.

Dochodzimy do miejsca, gdzie nadal niełatwo jest mi o tym wspominać. Ciągle czuję poczucie winy, że nie posłuchałem Amelii i nie pozbyłem się tego zegarka. Podchodząc do drzwi mieszkania, pierwszą rzeczą, która mnie zaniepokoiła, było to, że nie były one zwyczajowo zamknięte na klucz. Wkroczyłem do mieszkania, pełen obaw i niepokoju. Wszystko na pierwszy rzut oka wydawało się normalne, ale gdzieś podświadomie wiedziałem, że coś było nie tak. Kątem oka dostrzegłem wiszące na ścianie przedstawiające nas zdjęcie. To była zwykła fotografia, ale coś w niej mnie przerażało. Przez moment patrzyłem na nasze uśmiechnięte twarze, ale w mojej głowie tkwiło to uporczywe przekonanie, że wydarzyło się coś, czego nie potrafiłem sobie przypomnieć.

Zawołałem ją, lecz odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Amelii nie było też w salonie, więc pośpiesznie udałem się do jej pokoju. Zastukałem do drzwi, ale i tym razem nie otrzymałem odpowiedzi. Pełen obaw tego, co zastanę, ostrożnie je otworzyłem i wtedy ją ujrzałem. Leżała na podłodze przed łóżkiem, nieruchoma i blada. Mój oddech zamarł, a serce zaczęło bić jak dziki bęben. Nie zważając na nic, podbiegłem do niej i próbowałem ją obudzić, ale była zimna i martwa. Przytuliłem ją, desperacko wzywając pomocy…

 

Gdy przyjechała policja, zaczęły się pytania. Próbowałem wytłumaczyć, że nie pamiętam niczego, co wczoraj zaszło. Niestety, żadne słowa nie znalazły wiarygodności w oczach policjantów. Moje zeznania o luce w pamięci, brzmiały niewiarygodnie. Stałem się głównym podejrzanym. Rany, które posiadałem mogły odpowiadać paznokciom Amelii, a zdumienie i szok jaki wykazywałem podczas przesłuchania, tylko nasilały podejrzenia. Byłem przerażony, zwyczajnie nie mogłem pojąć, jak to się stało, jak straciłem kontrolę nad sobą, jak Amelii mogło przydarzyć się coś tak strasznego.

W czasie przesłuchania próbowałem przypomnieć sobie, co działo się chwilę przed utratą świadomości i wtedy uświadomiłem sobie, że nigdzie nie ma tego dziwnego zegarka. Chciałem go odnaleźć, lecz nigdzie go nie było. Wspomniałem o nim w swoich zeznaniach, jak również o tym, od kogo i gdzie go nabyłem. Policjanci niechętnie odpowiedzieli tylko, że sprawdzą ten trop.

Niestety, fakty jednoznacznie wskazywały na moją winę, a znalezione na miejscu zbrodni ślady, włącznie z obecnością w mieszkaniu, były przerażająco przekonujące. Aresztowany, stanąłem przed sądem. O dziwo, policjanci przepytali mieszkańców w sprawie zegarka, jednak wszyscy jednomyślnie zaprzeczyli, że widzieli taki czasomierz czy pamiętają opisaną kobietę. Najgorsze jednak było to, że wyniki sekcji jednoznacznie wskazały na moją winę. Amelia została uduszona, a na jej szyi znaleziono odciski moich palców, a pod paznokciami naskórek. Proces był krótki i nieubłagany. Mimo że lekarz, który mnie badał po tych wydarzeniach, wpisał w kartę czasową niepoczytalność, a adwokat próbował grać tą kartą, ostatecznie zostałem skazany na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Uświadamiałem sobie, że moje życie skończyło się tamtej przeklętej nocy, ale prawdziwe piekło dopiero miało się rozpocząć w murach więzienia.

Tak więc, oto jestem, zapatrzony w wieczną ciemność celi, w której siedzę. Nie wiem, czy kiedykolwiek odkryję prawdę, czy zdołam dowiedzieć się, czy to naprawdę byłem ja. Niestety, czasem, gdy już wydaje mi się być pogodzonym z losem, słyszę to charakterystyczne bicie, jakby ten przeklęty zegar znajdował się w mojej celi. A gdy ono ustaje, w mej głowie zaczyna rozbrzmiewać histeryczny i przerażający śmiech istoty w garniturze.

Koniec

Komentarze

Cześć ;)

 

Gdy tylko wróciłem z nim do mieszkania, od razu postanowiłem pochwalić się moim zakupem mojej współlokatorce

 

Z impetem rzucił się na mnie, powalając mnie na ziemię

 

Tu mi się rzuciły w oczy niepotrzebne powtórzenia ;)

 

Co do opowiadania… Napisane jest bardzo dobrze, z łatwością mogłem sobie wyobrazić opisywane wydarzenia i powiem szczerze – wciągnąłem się.

Fajnie na koniec budujesz napięcie, co też mi się podobało. 

Samo zakończenie również interesujące, które każdy może odebrać po swojemu i w sumie chciałoby się poznać dalsze losy głównego bohatera.

Ogólnie bardzo mi się podobało!

Pozdrawiam serdecznie ;)

Dziękuję :) Zakończenie, celowo nie jest do końca jasne i zmusza do własnej interpretacji. Dotyczy to zarówno śmierci Amelii, jak również całego wątku fantastycznego. Niestety, wraz zakończeniem opowiadania kończą się również losy głównego bohatera. Przeważnie tak to wyglądało u Lovecrafta, a że jest to swego rodzaju laurka, to tu również nie ma szczęśliwego zakończenia. 

Witaj.

 

Dość długie wprowadzenie w nastój grozy. Potem akcja szybko przyspiesza, a zakończenie jest zbyt krótkie i nie do końca podsumowujące całość opowieści. O „piekle w więzieniu” jest tylko wspomnienie, brak też wyjaśnienia, do kogo bohater kieruje te słowa, komu opowiada, pisząc do adresata wielkimi literami („Cię”). Sam pomysł, zegarek, targ staroci, sprzedawczyni, potwór, ostrzeżenia, bohaterowie, zdarzenia, emocje głównego bohatera, tajemniczość – doskonałe, jak w najlepszym horrorze. :)

 

Z technicznych mignęło mi trochę literówek (np.: „Trudy do opisania, wręcz amorficzny, jego cyferblat był …”), powtórzenia (np.: „W tym czasie nie zwróciłem na nią większej uwagi, gdyż skupiony byłem na moim nowym znalezisku. Gdy tylko wróciłem z nim do mieszkania, od razu postanowiłem pochwalić się zakupem mojej współlokatorce, Amelii. Pamiętam, że bardzo zaskoczyła mnie jej reakcja na widok mojego nowego zegarka”), usterki stylistyczne (np.: „Postanowiłem rozkręcić zegarek i dokładnie oglądać jego mechanizm”), składniowe (np.: „W czasie przesłuchania próbowałem sobie przypomnieć, co działo się chwilę przed utratą świadomości i przypomniałem sobie o zakupionym przeddzień zegarku”), interpunkcyjne (np.: „W dodatku, był niezwykle hipnotyzujący”).

Mam też wątpliwość, czy tu istotnie miał być ten wyraz:

„Jeśli już w tym momencie obawiasz się o stan mojego umysłu, pragnę poinformować Cię, że sam po tym, co mnie spotkało, wielokrotnie miałem wątpliwości, których właściwie nigdy nie udało mi się całkowicie wyplewić”.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Dzięki. Postaram się nanieść poprawki. 

Bohater nie zna adresata, jego celem było ostrzeżenie dosłownie kogokolwiek. Nie jest to normalny list. Dlatego też nie rozpoczyna od bezpośrednich zwrotów, takich jak "Drogi Przyjacielu", "Ukochana Matko" czy "Szanowny/a Panie/Pani". Zamiast tego, zwraca się do każdego, kto będzie mógł przeczytać te słowa. Czy bohater, który ma wyrobiony konkretny styl wypowiedzi, może pozwolić sobie na tego typu zwroty? A może lepiej w ogóle z nich zrezygnować?

Co do zakończenia, czy jest zbyt krótkie? Jak wspomniałem wcześniej, opowiadanie celowo pozostawia pole do interpretacji. Ponadto, bohater skupia się bardziej na przekazaniu powodu swojego pobytu w więzieniu i raczej nie widzi sensu opisywania tego, co działo się za kratami. Tym krótkim zdaniem ma na celu określenie tego, co może czuć osoba, która trafia do takiego miejsca, pomimo dążenia przez całe życie do bycia dobrym człowiekiem. Bohater poniekąd sam czuje się ofiarą, dlatego dożywocie w więzieniu to dla niego prawdziwe piekło. Nie widzę potrzeby rozwijania tego wątku.

Jeszcze raz dziękuję za sugestie i również pozdrawiam. :)

Rybakusie, pozostawione czytelnikom pole do dopowiedzeń oraz tajemniczość to zawsze wielkie atuty horroru, lecz odnoszę wrażenie, że tu nieco zachwiane są proporcje między mocno rozbudowanym wstępem, a rozwinięciem i zakończeniem. Rzecz jasna, nie ma tu szkolnego wypracowania, do którego zazwyczaj odnoszą się takie sformułowania, oczywiście, ale dla mnie pozostał pewnego rodzaju niedosyt, czegoś mi zabrakło, odczułam zbytni pośpiech przy rozbudowywaniu akcji fabuły i jej podsumowywaniu, mimo że pomysł jest znakomity. :)

Co do usterek językowych, zdarzają się każdemu, tu nie było ich zbyt wiele. Zwróciłam uwagę na szczególnie często występujące powtórzenia, bo pojawiały się w wielu akapitach.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Jako fanatyk horrorów Samotnika z Providence przyznam, że się wciągnąłem i czytało się przyjemnie. Opowiesć bardzo w jego stylu, nawet niektóre przymiotniki wyciągnięte wprost z jego prozy, co mi się podobało, bo widząc taki sposób narracji i prowadzenia fabuły, czuję się jak w domu, pełnym przedwiecznych koszmarów nie do opisania, ale jednak domu ;)

Trochę zgrzytały mi powtórzenia i małe błędy językowe typu:

dokładnie oglądnąć jego mechanizm.

dokładnie obejrzeć jego mechanizm.

Potwór zaczął wydawać z siebie niehumanitarne dźwięki,

zaczął wydawać z siebie nieludzkie dźwięki,

 

Mimo tych potknięć, ogólnie podobało mi się.

Pozdro!

Bardzo dziękuję za miłe słowa. Jak można zauważyć, miałem długą przerwę. Czytając komentarze cieszę się, bo widzę, że moje umiejętności pisarskie uległy poprawie, choć zdaję sobie sprawę, że wciąż wymagają dalszego doskonalenia ;). Faktycznie, w tekście pojawiło się sporo powtórzeń, na które nie wiem dlaczego wcześniej nie zwróciłem uwagi.

Twórczość Lovecrafta nie należy do moich ulubionych, jednak Twoje opowiadanie, Rybakusie, czytało się nieźle, a gdyby nie usterki, pewnie moje zadowolenie byłoby znacznie większe.

Zegary, zwłaszcza te stare, mają w sobie coś magicznego, więc wybranie osobliwego chronometru na główny rekwizyt opowiadania było dobrym pomysłem. Czy to, czego doświadczył bohater było związane z nabyciem owego szczególnego przedmiotu – nie wiem, ale dalsze życie z niewiedzą w tej materii nie będzie spędzać mi snu z powiek.

 

cy­fer­blat był w kształ­cie nie­re­gu­lar­ne­go okrę­gu… → Okrąg to koło – na czym polega nieregularność okręgu/ koła?

 

W tym cza­sie nie zwró­ci­łem na nią więk­szej uwagi… → A może: Wtedy nie zwró­ci­łem na nią więk­szej uwagi

 

tej nocy moje sny były pełne gma­twa­ją­cych wizji… → Co gmatwały wizje?

A może miało być: …tej nocy moje sny były pełne pogmatwanych wizji

 

ścia­ny po­miesz­cze­nia pul­so­wa­ły i nie­ustan­nie zmie­nia­ły swój kształt. → Zbędny zaimek – czy ściany mogły zmieniać czyjeś kształty?

 

w jakiś spo­sób „BYŁA". Jej rysy były płyn­ne, cią­gle zmie­nia­ły się i mi­go­ta­ły, jakby były wy­na­tu­rzo­ne i zbu­do­wa­ne […] Były one hip­no­ty­zu­ją­ce, przy­cią­ga­ły mnie do sie­bie, a jed­no­cze­śnie od­py­cha­ły i bu­dzi­ły od­ra­zę. Nie były to… → Lekka byłoza.

 

Jej głos nie był nor­mal­ny. Była to praw­dzi­wa sym­fo­nia ab­sur­dal­nych dźwię­ków – ka­ska­da be­stial­skich szme­rów, dzie­cię­ce­go jęku i star­czych la­men­tów. W jed­nej chwi­li było czuć… → Lekka byłoza raz jeszcze.

 

było czuć sko­wyt wilka i śpiew słod­kie­go ptaka… → Pewnie miało być: …było słychać sko­wyt wilka i słodki śpiew ptaka

 

wokół nas. Prze­ma­wia­ją­ca do mnie isto­ta zdała sobie spra­wę z mo­je­go nie­po­ko­ju i cią­głe­go zer­ka­nia w ciem­ne kąty. Cho­ciaż o nic nie za­py­ta­łem, przy­zna­ła mi rację i stwier­dzi­ła, że jest tu jesz­cze ktoś, kogo chce mi przed­sta­wić, lecz i na to przyj­dzie czas. Te słowa wy­wo­ła­ły nie­przy­jem­ny skurcz w moich ra­mio­nach. → Nadmiar zaimków.

 

Jego łapy pró­bo­wa­ły wy­rwać się spod mo­je­go chwy­tu, a moje mię­śnie na­pię­ły się ze wszyst­kich sił. Po­twór char­czał i śli­nił się, lecz do­strze­głem w nim nie tylko wście­kłość, ale i prze­ra­że­nie, które prze­pla­ta­ły się na jego zde­for­mo­wa­nej mor­dzie. Krew tęt­ni­ła mi w ży­łach, a każdy od­dech był ni­czym ża­rzą­cy wę­giel wy­peł­nia­ją­cy moje płuca. Wie­dzia­łem, że muszę wy­grać tę walkę, że to jest moja je­dy­na szan­sa na oca­le­nie. Moje palce głę­bo­ko wbi­ja­ły się w kark po­two­ra, aż czu­łem jego pul­su­ją­ce i słab­ną­ce mię­śnie. Obrzy­dli­wy śmiech wokół nas nie ustę­po­wał, wręcz na­si­lał się i wcho­dził… → Zaimkoza i siękoza.

Zaimkoza szaleje w opowiadaniu, ale mam nadzieję, że w dalszej części tekstu sam potrafisz dostrzec nadmiar zaimków.

 

Do­cho­dzi­my do miej­sca, gdzie nadal jest mi cięż­ko o tym wspo­mi­nać.Do­cho­dzi­my do miej­sca, w którym nadal jest mi niełatwo/ trudno o tym wspo­mi­nać.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

pró­bo­wa­łem sobie przy­po­mnieć, co dzia­ło się chwi­lę przed utra­tą świa­do­mo­ści i wtedy przy­po­mnia­łem sobie… → Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję za opinię i wyszczególnienie błędów. Przyznaję, że widok ten mocno demotywuje… Jednak naniosłem już poprawki i mam nadzieję, że teraz czyta się to przyjemniej. Co do Lovecrafta i tego, że opowiadanie nie porwało Cię tak, jakbym sobie życzył, faktycznie H. P. Lovecraft miał specyficzny styl i rzeczywiście nie każdemu może się podobać. Sam potrzebowałem kilku podejść, zanim się nim zachwyciłem. Dlatego rozumiem, że moja próba stworzenia czegoś podobnego, również mogła nie przypaść do gustu. Bywa i tak… C'est la vie!

Bardzo proszę, Rybakusie.

Mam nadzieję, że uczucie demotywacji nie trwało długo i raczej zmobilizowało Cię do dalszej wytężonej pracy, nie odbierając przy tym chęci tworzenia nowych opowiadań. :) 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niestety, uczucie demotywacji nadal trwa :D Widzę poprawę, ale też długą drogę do osiągnięcia poziomu, który z czystym sumieniem mógłbym nazwać “dobrym"… Minęło sześć lat od ostatniego razu, kiedy coś tu wrzuciłem (opowiadanie "Odcienie Szarości"). Wtedy również moje umiejętności pisarskie zostały brutalnie – słusznie – zweryfikowane, aż do tego stopnia, że postanowiłem zrobić sobie dłuższą przerwę.

Wraz z wrzuceniem tego opowiadania, postanowiłem również poprawić swój debiutancki tekst. Efekt można już podziwiać, ale teraz sam zastanawiam się, czy warto poświęcać czas na poprawianie tych staroci, czy może lepiej skupić się na aktualnych i ewentualnych przyszłych tekstach.

Rybakusie, mała jest szansa, aby ci, którzy kiedyś już przeczytali opowiadanie, wracali do niego i porównywali obie wersje. Czy pod takim zrewitalizowanym tekstem zjawią się nowi użytkownicy – trudno przewidzieć. Obawiam się, że raczej pozostanie Ci satysfakcja, że pracowałeś nad opowiadaniem.

Pragnę też zauważyć, że przerwy w tworzeniu, jeśli nie będziesz pisać i ćwiczyć, nijak nie pomogą w szlifowaniu umiejętności. Uważam że lepiej zamieścić nie całkiem doskonałe opowiadanie, skorzystać z uwag czytelników, albo i bety, a wtedy sam zauważysz postępy i demotywacja skutecznie odczepi się od Ciebie.

No i pamiętaj, że błędów nie popełniają tylko ci, którzy nic nie robią. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie można powiedzieć, że przez ten czas zupełnie żyłem w próżni. Poświęcałem czas na czytanie i tłumaczenie różnych tekstów, a także pisanie scenariuszy do gier fabularnych. Może to nie to samo, ale poprawiłem interpunkcje i wzbogaciłem język. Tak więc, nie jest prawdą, że kompletnie nic nie robiłem przez sześć lat :).

Rybakusie, skoro starasz się, aby Twoje umiejetności były coraz lepsze, jestem pewna, że niebawem zaprezentujesz świetne opowiadanie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, hej,

 

w gruncie rzeczy to dość prosta historia, trudno mi na ten moment ocenić czy to źle czy dobrze. Z jednej strony, fabuła jest spójna i logiczna, nie ma tutaj jakichś zwrotów akcji, silenia się na oryginalność. Tekst broni się w zasadzie sam, mrocznym klimatem i atmosferą grozy.

Z drugiej strony zastanawiam się czy jednak nie powinieneś mierzyć wyżej, próbować dodać tutaj jakąś wartośc, coś wyróżniającego. I jest to ryzyko, bo wtedy może to rozbić prostotę fabuły i amtosferę grozy, choć myślę, że warto takie ryzyko podjąć. Bez tego czytelnicy zapewne zapomną szybko o tej historii, w moim wypadku na pewno tak się stanie.

 

I jeszcze z technikaliów, tutaj się coś powtórzyło:

 

Dochodzimy do miejsca, gdzie nadal niełatwo jest mi o tym wspominać. Ciągle czuję poczucie winy, że nie posłuchałem Amelii i nie pozbyłem się tego zegarka. Podchodząc do drzwi mieszkania, pierwszą rzeczą, która mnie zaniepokoiła, było to, że nie były one zwyczajowo zamknięte na klucz. Wkroczyłem do mieszkania, pełen obaw i niepokoju. Wszystko na pierwszy rzut oka wydawało się normalne, ale gdzieś podświadomie wiedziałem, że coś było nie tak. Kątem oka dostrzegłem wiszące na ścianie przedstawiające nas zdjęcie. To była zwykła fotografia, ale coś w niej mnie przerażało. Przez moment patrzyłem na nasze uśmiechnięte twarze, ale w mojej głowie tkwiło to uporczywe przekonanie, że wydarzyło się coś, czego nie potrafiłem sobie przypomnieć.

Dochodzimy do miejsca, gdzie nadal trudno mi o tym wspominać. Cały czas odczuwam poczucie winy za nieposłuchanie Amelii i nie pozbycie się tego zegarka. Podchodząc do drzwi mieszkania, pierwszym niepokojącym znakiem było to, że nie były one zwyczajowo zamknięte na klucz. Wkroczyłem do mieszkania, pełen obaw i niepokoju. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się normalne, ale gdzieś w podświadomości czułem, że coś jest nie tak. Spostrzegłem kątem oka przedstawiające nas zdjęcie wiszące na ścianie. Była to zwyczajna fotografia, w tym jednak momencie, wzbudzała we mnie niewytłumaczalne przerażenie. Przez chwilę skupiłem wzrok na naszych uśmiechniętych twarzach, jednak w mojej głowie tkwiło uporczywe przekonanie, że wydarzyło się coś, czego nie potrafiłem sobie przypomnieć.

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Jak wspomniał BasementKey, jeden z akapitów się powtarza.

Tekst całkiem wciągający. Początek z zegarem zaciekawia, choć brakowało mi informacji, jaki to rodzaj zegarka i jakiej jest wielkości. Potem historia toczy się dość oczywistym torem, a jak tylko pojawia się Amelia, czytelnik już wie, że coś jej się stanie. Zegar gdzieś znika, pojawia się za to w końcowej scenie, która jest bardzo dobra. 

BasementKey i zygfryd89, dziękuję za miłe słowa. Powtórzenie oczywiście wyleciało. Opowiadanie rzeczywiście pisane było bezpiecznie i posługuje się znanym schematem, ale mam nadzieję, że jako subtelne mrugnięcie dla fanów Lovecrafta jest mimo wszystko przyjemne.

Jest przyjemne i jest klimatyczne. Jak trening jest świetne, teraz czekamy na więcej ;)

Che mi sento di morir

Nowa Fantastyka