Gdzieś, w sumie zupełnie nieważne gdzie, na ostatnim piętrze apartamentowca, na balkonie stał młody mężczyzna. Opierał się o barierkę i paląc papierosa, patrzył z nostalgią na powoli wschodzące słońce. Pomarańczowe promienie barwiły niebo i budynki, wprowadzając do rozciągającej się przed chłopakiem panoramy miasta nutkę nierealności. Wydmuchiwane niedbale obłoczki dymu szybko znikały unoszone lekkim wietrzykiem. Dzień zapowiadał się ciepły i słoneczny.
W połowie czwartego papierosa na balkon weszła kobieta. Klaudia była jedną z tych, po których trudno poznać ile mają naprawdę lat, czy trzydzieści kilka, czy już czterdzieści, a może jednak bliżej pięćdziesiątki. W większości zawdzięczała to dobrym genom, ale mężczyzna doskonale wiedział, że medycyna estetyczna też miała w tym obrazie swój udział. Falowane włosy w kolorze piaskowy blond, o tej porze już zupełnie nieidealnie ułożone, świetnie komponowały się z dobrze skrojoną, pudrową garsonką. Krótka spódniczka ukazywała doskonałe nogi w wysokich, beżowych szpilkach. Wprawne oko mężczyzny wychwyciło jednak, że ubranie dziewczyny jest wygniecione i gdzieniegdzie poplamione, natomiast zazwyczaj perfekcyjny makijaż rozmazany, a miejscami wręcz starty.
– O, jesteś – powiedziała autentycznie zaskoczona. – To dobrze. Do południa muszę wysłać Gośce tekst na piętnaście tysięcy znaków, a w twojej obecności dużo lepiej mi się pisze.
Mężczyzna chwilę przyglądał się kochance. Spojrzenie jego jasnych oczu wciąż było pełne ciepła, ale już zupełnie pozbawione żaru, który jeszcze do niedawna rozpalał go z mocą wulkanicznej lawy.
– Odchodzę. W sumie przyszedłem tylko, żeby się pożegnać.
– Słucham?! O czym ty gadasz, Teoś? Przestań dramatyzować i chodź do środka, porozmawiajmy jak dorośli.
– Kochanie, nie utrudniaj – poprosił miękko. – Jesteś mądrą dziewczynką, chyba zauważyłaś, że gdzieś po drodze się potraciliśmy. Ten związek od dawna nie istnieje, skręciłaś w którymś momencie w inną ścieżkę, bezwiednie zboczyłaś z tej naszej wspólnej. Nie jesteś już tą kobietą, w której się zakochałem, spontaniczną, trochę szaloną i roześmianą. Nie wiem, może ty dorosłaś, a ja wciąż nie. Naprawdę przestałem odnajdywać się w twoim świecie.
– Czyli to moja wina, tak?!
– Nie, to niczyja wina. A może raczej nasza wspólna. Jeśli chcesz, może też być moja, bo nie chciało mi się podążać za tobą. Nieważne, zupełnie nie ma to teraz znaczenia. Chciałem ci tylko podziękować, za te wszystkie dobre, wspólne chwile… i za złe też.
Klaudia wykrzywiła gniewnie twarz i zmrużyła oczy, podparła się pod boki i spojrzała hardo na kochanka.
– Odchodzisz?! No i niby gdzie masz zamiar pójść?! Kto będzie łożył, chłopczyku, na twoje drogie zabaweczki, od których się uzależniłeś?! Kim ty w ogóle będziesz beze mnie?! Męską dziwką, ot co!
Wykrzyczawszy ostatnie zdanie wiedziała, że powinna ugryźć się w język, ale było za późno, słowa zostały wypowiedziane i oddzieliły ich od siebie, jak żelazna krata. Mężczyzna wykrzywił nieznacznie wargi, po czym zamknął oczy i głęboko odetchnął. Po chwili odezwał się głosem zupełnie wypranym z emocji.
– Wiesz, zawsze cię podziwiałem, że niezależnie od sytuacji, potrafisz zachować klasę. Widzę jednak, że i to utraciłaś.
Kobieta wpatrywała się w chłopaka szeroko otwartymi oczami. Czuła, że coś ważnego bezpowrotnie jej umyka, wyślizguje się z rąk. Postanowiła zmienić taktykę, skoro nie groźbą, to może prośbą.
– Teoś, proszę, zostań ze mną. Dajmy sobie jeszcze jedną szansę, przecież miłość nie mogła tak sobie zniknąć. Znów odnajdziemy to uczucie, który nas połączyło, znów będzie między nami dobrze. Nie opuszczaj mnie, kochany, bez ciebie nie potrafię pisać, nie potrafię funkcjonować, nie potrafię żyć.
– Myślę, że doskonale dasz sobie beze mnie radę, Piotrowski nie da ci zginąć.
Klaudia głośno wciągnęła powietrze, próbowała przełknąć gulę, która w momencie zmaterializowała się w jej gardle. Nerwowo zaczęła wycierać spocone nagle dłonie o materiał spódnicy.
– To nie jest tak, jak myślisz – zaczęła drżącym głosem. – To był przypadek, straszne nieporozumienie. Wszystko ci wytłumaczę.
– Tak, kochanie, przypadek. Przez przypadek gość się potknął i wylądował między twoimi nogami, a ty w wyniku nieporozumienia dałaś się przelecieć. Raz za razem. Powiedz, tylko szczerze, od kiedy to trwa?
Kobieta zwiesiła głowę i zaczęła nerwowo wyłamywać palce. Co miała powiedzieć, że od trzech miesięcy sypia z właścicielem największej firmy wydawniczej? Gdy to się zaczęło, zdało jej się całkiem dobry pomysłem i inwestycją na przyszłość. Teraz sama nie wiedziała, co myśleć. Wyrzuty sumienia spadły na nią nagle, bez ostrzeżenia jak strumień lodowatej wody. Gardło zacisnęło się i nie mogła wykrztusić słowa.
– Klaudia, to koniec. Nie mam zamiaru ciągnąć tej farsy ani chwili dużej. Żegnaj, mała, i trzymaj się. Mam nadzieję, że ci się poukłada, bo dobrze ci życzę. Mimo wszystko.
Po tych słowach w paru kocich ruchach stanął na barierce. Wyprostował się, spojrzał ostatni raz na dziewczynę, nonszalancko puścił do niej oko i mocno odbił się od balustrady. Kobieta miała wrażenie, że na mgnienie oka zawisł w powietrzu i dopiero zaczął spadać. Prawie natychmiast zniknął jej z oczu, więc podbiegła do szklano-metalowej zapory.
Spojrzała przerażona w dół, ale nie zobaczyła ciała chłopaka. Za to ogromna kania rdzawa* majestatycznie wznosiła się w górę powoli, długimi pociągnięciami skrzydeł uderzając powietrze. Ptak na chwilę zawisł tuż nad poziomem dachu apartamentowca szukając sprzyjających prądów. Klaudia miała wrażenie, że bladozłote oko z idealnie okrągłą źrenicą przygląda jej się uważnie, ale kania za chwilę odleciała kierując się w stronę wschodzącego słońca. Kobieta długo stała i patrzyła na oddalający się czarny punkcik na tle pomarańczowej tarczy. Dopiero, gdy zupełnie znikł jej z oczu, weszła do domu obejmując się ramionami.
Dobrze – pomyślała, niech się wylata. Niech poszaleje, nie będę przecież mu żałować zabawy. Nawet jeśli zamoczy, to cóż tam, należy mi się, nie byłam fair, też miałam skoki w bok, Bogiem a prawdą nie tylko z Piotrowskim. Wróci. Przecież wróci. Zawsze wracał. Znów pogodzi nas łóżko i będzie dobrze. Musi znów być dobrze, a ja postaram się tym razem bardziej.
Wzięła z torebki portfel i wyciągnęła z niego nieduży woreczek strunowy z białą, sypką zawartością. Wysypała jedną trzecią na szklany blat kawowego stolika i zaczęła rozcierać kartą kredytową, żeby pozbyć się grudek. Z pietyzmem uformowała dwie zgrabne ścieżki, po czym sięgnęła po czarną, grubą i przyciętą, plastikową rurkę.
Muszę napisać ten cholerny tekst do dwunastej – pomyślała i wciągnęła narkotyk najpierw do jednej dziurki, potem do drugiej.
Amfetamina musiała być nad wyraz czysta, bo prawie w ogóle nie kopała po nosie. Klaudia przymknęła oczy i powoli przełykała gorzki proszek.
Po paru minutach wyciągnęła i uruchomiła laptopa. Otworzyła nowy dokument Worda, sprawdziła czy dobrze jest sformatowany, po czym zawiesiła palce nad klawiaturą, jak wirtuoz nad klawiszami fortepianu i… nic. Zupełna pustka. Ani jedno słowo nie pojawiło się w jej głowie.
Już wiedziała, że tym razem to definitywny koniec. Teodor** Wena odszedł na zawsze, zostawił ją na dobre i nie miał zamiaru wracać.
*kania rdzawa – inaczej kania ruda, gatunek dużego ptaka drapieżnego z rodziny jastrzębiowatych. W Grecji była świętym ptakiem Apollina, a ze względu na jej wysokie loty i bystry wzrok będący symbolem wizjonerstwa.
**Teodor – jest to imię męskie pochodzenia greckiego, oznaczające "dar boży, darowany, dany przez boga”.