- Opowiadanie: Aguti - Alfredo Bini

Alfredo Bini

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

BasementKey, Krokus, Finkla

Oceny

Alfredo Bini

Rozmywam się…

 

I

Artefakt

 

 – Rozmywam się w nicości, ale najpierw muszę opowiedzieć historię – szmer głosu z półsyntetycznej krtani wypełnił ciasne pomieszczenie ładowni.

Szelest przesuwającego się piasku rozbrzmiewał we wnętrzu pojazdu. Panujący tam całkowity mrok rozjaśnił snop oślepiającego światła sączącego się spod śluzy. Drzwi otwarły się z trudem. Wiatr zacinał drobinkami piasku. Postać z ogromnym wysiłkiem weszła do środka. Wnętrze pojazdu zalało morze słonecznego blasku. Rozpalone ziarenka kwarcu gwałtownie wsypały się za próg wehikułu.

Osobnik odziany w biały kombinezon runął na kolana, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi. Po omacku wyszukał sterownik. Matowa szyba na dziobie statku zyskała nieco na przejrzystości.

Alfredo Bini, międzypasowy podróżnik, spokojnie odmontował hełm z osłoną na oczy i ułożył go na podłodze. W przyjemnym półmroku odetchnął pełną piersią. Rozejrzał się po swym małym, kurierskim pojeździe. Kształtem przypominał tekturową tubę z mocno spłaszczonym końcem.

To tam znajdował się kokpit z fotochromowymi szybami. Za nimi nieustannie przesypywał się rozpalony piasek. Horyzont był z rzadka usłany skalnymi ostańcami lub czymś co przywodziło na myśl te formacje skalne.

Rzucił okiem na komorę bateryjną. Zebrany w załomach kombinezonu piasek zsunął się na podłogę, mężczyzna wstał. Musiał naładować ogniwa. Kilka szybkich kliknięć w ekran komputera. Sufit powoli zaczął przepuszczać światło pochodzące z dwóch tutejszych słońc. Górowało nad nim błękitne niebo, pozbawione śladu nawet najdrobniejszej chmurki. Potężne markizy z panelami słonecznymi, których kształt przywodził na myśl rozłożone nietoperze skrzydła, wysunęły się na dach pojazdu.

Zerknął jeszcze na wbudowany w ścianę wehikułu czarny, ebonitowy, potężny zbiornik z wodą. Wystarczy jeszcze na kilka dni podróży. Całe szczęście. Bo w przeciwnym razie, zanim nie wróci do bezpiecznej strefy granicznej Pasów, musiałby polegać na dwóch wbudowanych systemach.

Pierwszy to mechanizm odsalania wody, przydatny kiedy przebywało się w niewielkiej odległości od granic morza. Drugi to układ do odzyskiwania wilgoci z wszelkich wydzielin i wydalin ciała. Urządzenia w obłych, białych obudowach z żywicy epoksydowej zostały zamontowane pod sufitem. Chociaż ta druga machina pracowała zawsze, tak na wszelki wypadek, to nie przepadał za myślą skąd urządzenie pozyskiwało wodę.

Alfredo postukał owłosioną dłonią w osłonę napędu. To jego być albo nie być w pustynnym Pasie. W odległości setek kilometrów ani jednej żywej duszy. Co z tego, że mógłby bezpiecznie przebywać na statku, skoro nikt by go tu nie znalazł. Mógłby, a jakże, czekać miesiącami na przypadkowy traf, jedząc zapasy i popijając wodę z…

Wzdrygnął się. Silnik działał bez zarzutu i za to mu chwała. W pogotowiu czekały też dwa niewielkie silniki awaryjne. Z tyłu sanitariat, łóżko i niewielki warsztat, jego oczko w głowie. Bo chociaż zajmował się dostarczaniem wiadomości i towarów między Pasami, mechanika była jego pasją. Szczególnie, że czasami przemierzając Pasy mógł natrafić na artefakty Starego Świata.

W ładowni właśnie czekał na niego jeden z nich, wyjątkowy. Nie był pewny czy postąpił właściwie odciągając robota od pracy. Przesypywał on piasek czymś co dawno temu mogło być łopatą, a teraz bliżej jej było do wyszczerbionego, zerodowanego drąga. Ale sam robot to solidniejsza konstrukcja, ani śladu rdzy, a naprawiony byłby sporo wart. Bo to, że był uszkodzony było więcej niż pewne.

Mechanik rozchylił szerzej przesuwne drzwi prowadzące do zagraconej ładowni. Przyjrzał się humanoidowi. Budził w nim skojarzenie luksusowego, acz starego pustynnego łazika. Jeżeli chodzi o wykonanie i materiały, stanowiły pierwszą ligę, ale design i zastosowane technologie wyszły z mody już kilka dekad temu.

Alfredo ścisnął pas z narzędziami na nieco wylewającym się brzuchu. Ostrożnie ukląkł naprzeciw robota. Składał się on z białych, gładkich płyt, poprzedzielanych bruzdami na łączeniach. Znajdowały się one na częściach wypukłych i sztywnych takich jak: głowa, tors, kończyny. Natomiast wszystkie giętkie części zbudowano z elastycznej fioletowej substancji, która swoją konsystencją przypominała gumowe rury. Z tą jednak różnicą, że nie sposób było ją odkształcić pod zwykłym naciskiem. Twarz tworzyło kilka białych płyt między innymi na czole i policzkach. Wypełniały także przestrzeń między ustami, będącymi zakratowanym niewielkim otworem, a spodziewaną lokalizacją nosa. Nie występował on jednak w konstrukcji robota. Środkową część zajmował połyskliwy, czarny ekran. Świeciły się tam błękitne, pikselowe oczy. Mechanik ujrzał także swoją zmęczoną twarz, podkrążone szare ślepia. Przegarnął dłonią przerzedzające się ciemne włosy uwypuklając rozrastające się zakola. Założył okulary ochronne szczelnie przylegające do twarzy, tak by żadna opiłka nie dostała się do oczu. Podrapał się po rudawej brodzie.

– No kolego, zanim poznam cię głębiej – powiedział unosząc narzędzie przed niebieskimi latarniami świateł led symbolizującymi oczy – może w ogóle byś mi się przedstawił, co?

– Rozmywam się w nicości, ale najpierw… – rozpoczął robot.

– Tak, tak, wiem, opowieść – powiedział nieco poirytowany Alfredo. – Swoją drogą to to co masz w środku, to najpewniej syntezator krtaniowy, raczej nie wepchnięto w ciebie formaldehydowanych płuc, no bo i gdzie – rozmyślał głośno.

Bini delikatnie odgiął jedną z płyt przedramienia. Zastał tam biotyczne mięśnie. Zmartwił się nieco. Znał się na mechanice, ale na biomechanice już nie bardzo. Z prostymi rzeczami sobie poradzi. Akurat te mięśnie nie sprawią problemu, ale może się tam kryć coś więcej.

Sprawdził przewodnictwo mięśniowe, palce zbudowane z czterech segmentów białych płyt zakończonych gumową wstawką, poruszyły się nadzwyczaj sprawnie.

– Rozmywam się w nicości… – kontynuował swą mantrę robot.

– Nie przesadzasz tą nicością? – zapytał mechanik zamykając płytę. – Wszystko wydaje się sprawne. To jaką historię mi opowiesz?

Robot jednak zmilczał tę zaczepkę. Alfredo kontynuował przegląd systemów, odchylił jedną z płyt części głowowej. Spodziewał się zastać tam co najwyżej jakieś równo rozłożone ośrodki nerwowe, połączone z efektorami mowy, ruchu i innych systemów. Przynajmniej sam zastosowałby takie rozwiązanie dla robota mającego za zadanie machanie szpadlem.

– Rozmywam się w nicości, ale najpierw muszę opowiedzieć historię – wybrzmiało raz jeszcze w pojeździe.

– No więc słucham – warknął ze złością Alfredo właśnie podważając kolejne spoiwo.

– Słuchasz? – zabrzmiały dziwnie skrzekliwie słowa robota.

– Tak – odparł przez zaciśnięte zęby całkowicie skupiony, nie zwracając uwagi na nietypowe zachowanie towarzysza.

Kolejna płyta odchyliła się. Mechanik aż przysiadł z wrażenia.

– Mózg… całkowity, funkcjonujący mózg – szepnął do siebie ze zgrozą. – Po co? Dlaczego?

– To jak słuchasz to ci powiem – kontynuował mechaniczny humanoid.

 

II

Błękitny uniform

 

Pędzę przez długi, monotonny korytarz, nic nie rozprasza mojej uwagi. Spieszę się. Mimowolnie sprawdzam czy błękitny uniform nie ma żadnych zagnieceń. Wszystko w porządku, tak jak ma być. Odgłosy szybkiego, sprężystego chodu rozmywają się w gwarze cichych szeptów, kiedy wkraczam w obszar open space'u. Chociaż nikt na mnie nie patrzy, wiem że wszyscy mnie widzą. I ci po prawej, pochyleni nad holograficznymi ekranami komputerów i ci z sekcji po lewej, obsługujący laboratoryjne wirówki i pipety.

– Cześć John, wiesz, że zaraz się spotykamy? – pyta miniaturowy człowieczek, który nagle materializuje się w prawym górnym rogu pola widzenia. Jego sylwetka wyświetla się po wewnętrznej stronie szkieł okularów rozszerzonej rzeczywistości.

– Tak, Bob – odpowiadam przez wbudowany w oprawę mikrofon. – Przecież wiesz, że będę na czas. Czekaliśmy na ten moment pięć lat więc nie mam zamiaru go przegapić – zapewniam go.

– Jak zwykle – na jego twarzy pojawia się uśmiech – każda minuta pracy się liczy, co? No dobrze, ale jak coś to jestem już na miejscu, Tom też.

Połączenie zostało zerwane.

 

Tom, John, Bob? – odezwał się Alfredo sprawdzający połączenie płyt w stopach robota. – Swoją drogą to rozumiem, że jeszcze krótszych imion to mieć nie mogliście? – Robot zdawał się nie słyszeć słów mechanika.

 

Dziś wielki dzień. Dla nas wszystkich. To dzisiaj wyższy przełożony WaFU nada nam funkcje. Do tej pory wszyscy pracowaliśmy w ogólnym zespole badawczym. Za chwilę przekonamy się jakie talenty przyjdzie nam szczególnie rozwinąć, na chwałę naszego społeczeństwa.

 

– A to WaFU coś mi mówi, to chyba ta korporacja, która kiedyś trzęsła całą planetą. WaFU. WaFU? – smakował nazwę Alfredo, drapiąc się po brodzie usmolonym kluczem. – Tak, wiem już, pamiętam, WaFU, czyli We are future. Podobno był z nich kawał chciwych bydlaków.

 

Staram się ujrzeć swoje odbicie w szybach tworzących konstrukcję szklanego wieżowca, bezskutecznie. Za nimi niebo odwiecznie usłane gęstymi chmurami.

 

– Od wieków, no łaaadnie – skomentował Alfredo wpatrując się w przeraźliwie czysty nieboskłon. Po czym postanowił już się nie rozpraszać i zabrać się do roboty.

 

Delikatnie pochylam głowę na znak przywitania, kiedy siadam z Bobem i Tomem przy stole. Pomieszczenie wydzielono z otwartej powierzchni biura półprzezroczystymi taflami hartowanego, dźwiękoszczelnego szkła. Przed nami piętrzy się tablica projektora wypełniająca całą przeciwległą ścianę. Po chwili materializuje się na niej projekcja młodej kobiety w szpilkach. Nie pamiętam już jej dokładnych słów, ale jeszcze dzisiaj czuję to przejmujące uczucie triumfu.

Toma kierują do departamentu medycyny, w randze supervisora, a ja i Bob trafiamy do oddziału odpowiedzialnego za badania nad klimatem. Tylko że to ja zostaję kierownikiem komórki, jak Tom.

Hologram po chwili rozpryskuje się pozostawiając po sobie zapach powietrza po burzy. Proszę Boba by jeszcze nie wychodził z salki. Tom już wyszedł, by zapoznać się ze swym nowym teamem.

– Bob – zagaduję. – Chcę cię poinformować, że będzie to przyjemność dalej z tobą pracować.

– Nie no, jasne stary – poklepuje mnie przyjacielsko po ramieniu. – A tak w ogóle to gratulacje. To co, teraz razem pokażemy wszystkim gdzie ich miejsce? – śmieje się. – Z takim supervisorem to nikt w WaFU nam nie podskoczy, co nie?

– No właśnie, ja o tym. Chcę by sytuacja przedstawiała się jasno, bez nieporozumień, żebyś się tym nie martwił. Będę traktował cię jak zwykłego pracownika, tak będzie najsprawiedliwiej.

– Jasna sprawa John – zapewnia mnie Bob. – Ale dzisiaj mieliśmy się odstresować, zrobić kilka piwek, to co plany aktualne?

– Mhh, no nie. Nie, piwka zdecydowanie nie. Przecież ja z żadnym z pracowników nie będę robił takich wypadów. Także wybacz mi Bob, ale nie – wyjaśniam. – Tego wymaga społeczeństwo, tego wymaga WaFU.

 

No stary, nie wierzę! – zareagował Alfredo. – Naprawdę tak to wyglądało? To po pięciu latach wspólnej pracy, wypadach na coś mocniejszego i tak dalej, ten John zrobił coś takiego? Ja to bym takiego przez te szklane mury raz dwa wyekspediował, to by dopiero wtedy wysoko zaszedł.

– Ej ej ej, czekaj! – zmitygował się mechanik wciąż grzebiący przy robocie. – Może wolno mi tam zębatki w głowie się kręcą, ale czy chcesz powiedzieć, że to ty? Że on, John, to ty? Nie odtwarzasz czyjejś historii? – chciał się upewnić.

– Ja, John – rzekł, powracając do skrzeku wpół biotycznej krtani, robot.

– Uuuuaaa to nie zazdroszczę. Ale swoją drogą, ktokolwiek cię zapakował do tej puszki, miał gest – dodał stukając kluczem w białe osłony. – Nity mocujące ścięgna wzbogacane złotem. Materiał idealny to prawda, ale ma swoją cenę. Teraz już się tak nie robi. Właśnie, jak stary jesteś? Bo że stary to widzę.

Robot John nie raczył odpowiedzieć.

– Który tam rok u ciebie grają? Który rok się pytam?! – podniósł głos Alfredo.

– 2109 – wydusił z siebie niepewnie John.

– Ożeż, prawdę gadasz – potwierdził Bini, kiedy spostrzegł numer seryjny, przy jednym z obwodów nerwowych. – To ponad 100 lat temu, coś fantastycznego. Poczekaj, tu jeszcze coś jest, coś się przyblokowało w stopie.

Nagły skok napięcia wstrząsnął robotem tak, że jego metalowe okucia w gwałtownych drgawkach głucho waliły o podłogę statku.

– Już, już w porządku, udało się – rzucił Alfredo ocierając pot z czoła. – A który mamy rok? – rzucił pytanie kontrolne, kiedy ustał epileptyczny atak.

– 2119 – odparł robot.

– Nie dobrze, nie dobrze – powiedział co siebie Alfredo.

– Słuchaj historii… – kontynuował biomechaniczny twór.

 

III

Kryzys

 

Zrywam się w nocy z łóżka. Pędzę do komory konferencyjnej. Zatrzaskuję za sobą drzwi, jestem w samej bieliźnie i w pośpiechu zarzuconym szlafroku. Siadam przez projektorem. Ubiór nie ma większego znaczenia. Włączam program, który narzuci na mój holograficzny wizerunek granatowy uniform supervisora WaFU.

Mój awatar zasiada na krześle kształtem przypominającym ściętą, wydrążoną kulę. Wirtualny pokój konferencyjny ma wyglądać futurystycznie. Teraz cały nabuzowany adrenaliną, czekając na wieści, nie zwracam na te wysiłki szczególnej uwagi. Inni kierownicy pojawiają się na swoich miejscach, tworzymy okrąg. Naprzeciwko dostrzegam Toma, ale z tej odległości nie rozpoznaję wyrazu jego twarzy, zapewne jest zaskoczony jak wszyscy.

Pośrodku rozpala się zielony okrąg, na którym wyświetla się hologram przedstawicielki najwyższego managementu. Jej pociągła twarz z długą, niepokorną kasztanową grzywką zdaje się być zwrócona wprost ku mnie. Wiem jednak, że wszyscy uczestnicy holokonferencji odnoszą takie samo wrażenie.

– Dzisiaj bez zwyczajowych wstępów, od razu to the point – zaczyna zdecydowanym głosem. – Jak się domyślacie, jest to spotkanie o najwyższym stopniu severity – podkreśla. – O wiążących się z tym procedurach security chyba nie muszę wspominać – odczekuje chwilę na ewentualne uwagi.

– Good, stoi przed nami poważny issue, kryzys żywnościowy, którego pierwsze skutki odczujemy za miesiąc, a później będzie już tylko gorzej – po holopokoju przebiegają nerwowe szepty. – Potrzebujemy skutecznych, ale przede wszystkim szybkich solutions w tym temacie. Dlatego zebrałam supervisorów wszystkich głównych gałęzi naszej firmy. Od mikrobiologów i genetyków poprzez agronomów, do klimatologów i specjalistów z zakresu robotyki skończywszy.

– Jestem otwarta na wszelkie propozycje – dodaje rozchylając szeroko dłonie wystudiowanym gestem. – Szczepienia ludzi, które spowolnią ich metabolizm, proszę bardzo; przekształcenie większej powierzchni ziemi pod uprawy, jestem za – wylicza z entuzjazmem. – Jeżeli da się to zrobić szybko i bez większych niebezpieczeństw – zastrzega jednak. – To jest ten moment kiedy oczekuję od was feedbacku – akcentuje, kiedy jej słowa spotkały się z ciszą.

– Chyba powinniśmy poznać przyczyny tego kryzysu i dlaczego mamy reagować w takim pośpiechu? Przecież WaFU całkowicie kontroluje zarówno proces produkcji jak i dystrybucji żywności na planecie. Więc coś w temacie na pewno wiadomo – ktoś z obecnych zgłasza zastrzeżenie.

– Nie upoważniono mnie do udzielania takich informacji – zaznacza sucho prelegentka. – Starajmy się skupić na rozwiązaniach, a nie drążmy przyczyny problemu, nie czas i nie miejsce na to, dobrze? – dodaje z nutą pretensji.

– Ale może właśnie poznanie tych przyczyn pomoże nam rozwiązać problem – głos ciągle naciska.

– Powtarzam, nie mam approvala, ale przekażę tę prośbę w raporcie z tego spotkania – zapewnia oschle, z błyskiem w oczach.

Spośród panującego szumu, który rozgorzał po tej wymianie zdań udaje mi się wyłowić kilka ewentualnych propozycji. Wzbogacanie żywności substancjami, które miały zapewnić lepszą strawność pożywienia i zmniejszyć przy tym ilość odchodów.

 

– O to to, to by się przydało, powiem ci – wspomniał Alfredo kontynuując oględziny kolejnych części robota. – Nie uwierzysz, ale jak ostatnio przysiadłem w toalecie, to co tam się działo…? Za dużo fasolki, zdecydowanie zbyt dużo. Od tej pory jej unikam, przynajmniej w takiej ilości. Ale tak, mów sobie, mów…

 

Ktoś chciał modyfikować rośliny uprawne, żeby dostarczały większą ilość skrobi z hektara. Jednak nikt nie kwapi się żeby przedstawić te propozycje głośno, wziąć za nie odpowiedzialność. Przypominam sobie słowa: „Nie pozwól, aby dobry kryzys się zmarnował”. Nie pamiętam kto je wypowiedział. Chyba jakiś prekursor coachingu.

– Jeśli mogę – rozpoczynam głośniej i momentalnie na sali zalega cisza wypełniona napięciem. – Wszyscy wiemy, że nad każdym zakątkiem naszej planety unosi się w jednym miejscu cieńszy, w drugim grubszy, płaszcz chmur. Można powiedzieć, że jest to stan niezmienny, że żyliśmy, żyjemy i żyć będziemy nieustannie w półmroku. W niektórych miejscach większym, w niektórych mniejszym, ale generalnie w półmroku naszych dwóch przeciwległych słońc. Jest to prawda, ale tylko po części – czuję, że wyczekują tego co powiem teraz. – Już od dłuższego czasu obserwujemy i badamy ruchy chmur. Pomimo, że wydaje się nam, że jest to zbity, nieprzerwany masyw, one cały czas pracują, cały czas cyrkulują w głębszych warstwach – tłumaczę z pasją. – Istnieją wewnętrzne prądy, zgodne z wiatrami oraz polem magnetycznym planety i wzajemnym położeniem mas chmur.

Rzucam okiem na uczestników spotkania. Na ich twarzach gości niezrozumiały dla mnie wyraz twarzy.

 

– A ja chyba rozumiem – mruknął Bini chowając narzędzie do pasa i wyciągając z niego klucz. – Patrzyli tak już pewnie nie raz przez te 10 lat twoich kierowniczych poczynań. Obserwowali jak znowu pupilek WaFU stara się wejść tam skąd wyszła moja fasolka.

 

– Myślę, że bylibyśmy wstanie tak pokierować ich ruchem, że przez pewien okres wybrane przez nas obszary mogłyby być zdecydowanie lepiej doświetlone. Wykorzystajmy to do podkręcenia fotosyntezy upraw, nawet już istniejących, by od razu zwiększyć plony. A potem kto wie? Jeżeli system się sprawdzi…

– A czy pierwsze rezultaty będą widoczne przed upływem miesiąca? – pyta napięta twarz z kasztanową grzywką.

– Tak, jak najbardziej – nie waham się ani przez moment. – Dysponując technologiami WaFU, rozmieścimy w kluczowych miejscach globu generatory zmiennego napięcia magnetycznego. I tak – podkreślam – dostarczymy rezultaty przed upływem miesiąca.

Hologramiczna twarz się rozpogadza.

– Kończymy na dziś – podejmuje decyzje. – Dziękuję za spotkanie, dobrej nocy. John dostaniesz wszystkie niezbędne uprawnienia by doprowadzić projekt, nazwijmy go W, do końca. Good luck.

Wszystkie niezbędne uprawnienia, słowa te spowodowały, że przyjemne ciepło rozlewa się po mym ciele. Wszystkie niezbędne uprawnienia. Rozkoszuję się tymi słowami, bo tak wiele oddałem WaFU, tak bardzo starałem się pracować dla społeczeństwa uczciwie i z oddaniem. Poprzez pracę w WaFU, ale dla społeczeństwa. Czuje się doceniony. Nawet uśmiecham się do siebie rozbawiony sytuacją, bo siedzę skulony w bieliźnie oraz szlafroku i właśnie teraz dostaje szansę, żeby zaistnieć. Wszystkie niezbędne uprawnienia. Mogę prosić o dostęp do czego tylko chcę. Wszystkie niezbędne uprawnienia. Wszystkie niezbędne uprawnienia. Wszystkie…

 

– No tym razem nie moja wina, to jakieś wewnętrzne spięcie, ale zaraz coś poradzimy – Alfredo Bini podniósł się z kolan z widocznym wysiłkiem. – Ojej, człowiek nie robi się młodszy – zawyrokował i podszedł do skrzynki z narzędziami.

Pociągnął znad warsztatu dwie elektrody i przyłożył niewielkie napięcie do płyt skroniowych Johna. Pikselowe oczy na chwilę rozbłysły mocniejszym blaskiem.

– I jak, wszystko gra?

– Widzę Toma, jemy razem obiad…

– No to chyba wszystko gra.

 

IV

Pasy

 

– John, to nie działa – mówi przejęty Tom. Na jego twarzy dostrzegam udręczenie. Niegolony od kilku dni zarost, zmęczone, przekrwione oczy wyglądające znad okularów półprzytomnym wzrokiem. – Zrób coś póki możesz – naciska.

– Ale o czym mówisz? – dziwię się.

– No nie wierzę – Tom nerwowo zanurza palce we włosy. – O niczym nie wiesz? Ty? Odpowiedzialny za to co się dzieje? Co robiłeś przez ostatni miesiąc w takim razie? – widocznie pogłębione zmarszczki rysują się na jego czole.

– Dobrze wiesz, że przez pierwsze dwa tygodnie ciężko pracowałem nad projektem W – Tom niezauważalnie kiwa głową. – Potem miałem chwilę przerwy, a teraz monitoruję projekt i zaczynam pracę nad czymś nowym. Chcemy stworzyć zmodyfikowane gatunki roślin i dobrać dla nich optymalne stanowiska, żeby jeszcze zmaksymalizować profity po…

– Zapomnij o tym – przerywa szorstko Tom. – A jak prezentują się otrzymane wyniki z projektu W?

– Wszystko w normie –  odpowiadam coraz bardziej zbity z tropu.

– Regulują dane wlotowe, bydlaki – warczy. – Ale po co? – zastanawia się głośno. – No tak, żebyś im nie uciekł, nie wypaplał – sam sobie odpowiada. – Już teraz opinia publiczna szuka winnego i go znajdą, zapewne tak będzie – mruczy pod nosem. – A gdybyś ty nie siedział w pracy dzień i noc też byś to zauważył – podnosi głos.

– Ale co? Co konkretnie? – staram się wydobyć z niego jakąś sensowną informację.

Tom przez chwilę jest nieobecny, najpewniej odbiera połączenie w okularach rozszerzonej rzeczywistości.

– To katastrofa John, ogarnij się – Tom chwyta mnie za przedramię.

Mam mętlik w głowie i chyba widać to na mojej twarzy, bo Tom uspokaja się nieco.

– John, nie mam wiele czasu, muszę zaraz jechać na południe. Ale ty też musisz wiedzieć – mówi rozedrgany. – Klimat się sypie, wczoraj zaczęły docierać niepokojące informacje z południa, z północy w sumie też. Chmury zaczęły się przemieszczać, ale to bardzo. My mamy szczęście, bo znajdujemy się na granicy Pasów.

– Co poszło nie tak? Jakie Pasy, Tom? – staram się uporządkować jego wypowiedź.

 – To ja właśnie od ciebie chciałem się tego dowiedzieć – reaguje oburzeniem. – Już tłumaczę te Pasy – wykonuje dwa głębokie wdechy. Nigdy wcześniej nie widziałem go tak roztrzęsionego. – Chmury zaczęły układać się w płaszczyźnie równoleżnikowej, co kilkanaście stopni. Nasza planeta zmienia się w pieprzoną, prążkowaną zebrę. I wiesz co to znaczy? Mamy Pasy Jasne, gdzie dwa słońca operują, cały czas bez przerwy, bez żadnej osłony. I Pasy Ciemne, gdzie światła dociera bardzo niewiele. Nawet nie chcę myśleć co tam się dzieje. To jest katastrofa! Jeżeli ty nie wiesz jak to odkręcić, to dobrze ci radzę, spakuj się i jedź albo na wschód albo zachód. Zdaje się, że jesteśmy na granicy Pasów, a tu nie zmieni się wiele.

 

– No patrz – wtrącił Alfredo, wycierając ze smaru jeden ze śrubokrętów – a mnie uczyli, że coś tam się naszym słońcom niby pomieszało, jakieś słoneczne prądy czy wiatry? I że mamy jak mamy. Ten Tom ma rację. Bardzo rzadko biorę zlecenia przejazdu przez Ciemne Pasy. W Jasnych jest wszechobecna pustynia, ruiny waszych wieżowców, generalnie da się przeżyć. Ale Ciemne Pasy… Wszystko to co mieszkało pod ziemią, z tej ziemi tam wylazło – Alfredo przez chwilę wpatrywał się przed siebie pustym spojrzeniem.

Ale eej tam – machał ręką ubrudzoną smarem – nawet jeśli to prawda, to w sumie jakie to teraz ma dla mnie znaczenie? – mechanik wrócił zrezygnowany do czyszczenia narzędzi.

 

– Nie dostałem żadnego negatywnego feedbacku od managementu – staram się go uspokoić.

– I nie dostaniesz, na to bym nie liczył. – Tom wstaje, a jego wzrok krąży pomiędzy wirtualną rzeczywistością w okularach, a naszym stolikiem. – Nie mogą pozwolić uciec tak cennemu źródłu wiedzy, wielu dziennikarzy chętnie by poznało tajemnice WaFU. Ja muszę już iść – dosuwa krzesło do stolika i widzę jak mocno zaciskał dłonie na oparciu krzesła. – Moja żona jest z wizytą u kuzynki na południu, zarządzili ewakuację, ale cały czas czekają na transport. Pojadę do nie.

Morze myśli jeszcze ciągle gwałtownie faluje mi w głowie, kiedy otrzymuję wezwanie. Błyskawicznie się podrywam z miejsca, wyrzucam resztki z obiadu.

Nadzorująca projekt W czeka przy jednym z nielicznych jednoosobowych biur.

– John, chciałam ci pogratulować udanego projektu, great job – rozpoczyna melodyjnych głosem, zupełnie innym niż zapamiętałem z holoprojekcji. – Management zdecydował, że czekają na ciebie nowe zadania, ale to wiąże się z nowym biurem. Proszę rozgość się – odsuwa grzywkę z czoła. – Zaloguj się do komputera, zmień hasło, a potem zadzwoń do mnie. Cześć – szepcze i znika za załomem korytarza.

Stylowy fotel obity białą, syntetyczną skórą, biurko ze szklanym blatem. Prosta, elegancka, wysmukła szafa, mały, chyba mahoniowy, stolik kawowy. Do tego przepiękny widok na wieżowce. Hmm, może faktycznie na skraju nieba jest jasna błękitna pręga, a może mi się zdaje. Szyk i korporacyjny minimalizm, to mi odpowiada.

Włączam komputer, coś dziwnie gruchocze, charczy i dalej pamiętam już tylko migawki.

Huk tłuczonego szkła, błysk światła, ogromny ból. Tracę świadomość.

Leżę, gdzieś mnie wiozą. Ktoś mówi, że to był atak terrorystyczny, że moje ciało umiera, obrażenia wielonarządowe, ale żebym się nie martwił, że WaFU zadba o mnie. Wykorzystają najlepszą robotyczną protezę.

 

– Tak, jasne, terroryści – fuknął Alfredo. – Jak nie wiadomo kto, to terroryści, co? W środku siedziby WaFU trzymającej planetę w garści, akurat jak pierwszy raz zasiadasz za nowym komputerem w nowym gabinecie – nie dowierzał. – Na moje oko to twoi „koledzy” nie chcieli byś się wygadał, no i też mógł to być przykład dla innych, naprawdę toksyczne środowisko pracy. Ja to zawsze pracowałem na własny rachunek i nie żałuję.

 

Oddycham z trudem, a jasność myśli odzyskuję dopiero na sali operacyjnej, podłączony do tych kosmicznych, medycznych urządzeń. Ledwo ogniskuję wzrok. Widzę pochylającego się lekarza.

– Tom? – charczę przez uszkodzoną krtań.

– Tak – potwierdza – złapali mnie na parkingu.

– Ty płaczesz?

– Podjechał tylko jeden wehikuł, rozumiesz? Jeden – warknął ze złością.

Staram się skupić na nim wzrok, chociaż pomieszczenie nieco wiruje mi przed oczyma.

– Wśród oczekujących wybuchła panika, użyto broni, a Klara, moja śliczna kochana Klara, została zadeptana przez motłoch – głos mu się łamie.

– Ale operacja się uda? – pytam rzężącym głosem.

– Uda się, uda – zapewnia już spokojny – w końcu patrzą mi na ręce. Ale wiesz jak to jest w medycynie. Drobny, niezauważalny wręcz błąd może skutkować poważnymi konsekwencjami.

– Jakimi? – pytam, chociaż krążąca już w moim krwiobiegu potężna dawka środków przeciwbólowych przytępia świadomość.

– Przenoszenie jaźni do robota nie jest może skomplikowanym zabiegiem, ale zawsze trzeba się liczyć z możliwością zaburzeń pamięci i integralności osobowości.

– Czy ty…?

– Żegnaj, John.

Czuję, że świat wokół ciemnieje, myśli stają się coraz bardziej ociężałe, coraz trudniej mi się na czymś skupić. Czuję, że rozmywam się w nicości.

 

– Powiem tak, John – Alfredo popatrzył prosto w oczy robota – sprawdziłem co mogłem. I wszystko działa bez zastrzeżeń, jak na taki przebieg. To w twoim środku jest problem.

Mechanik zdjął pokrywę czaszki. Pokręcił głową.

– Nikt mi tego nie weźmie, w takim stanie. Wymienię część biotyczną na jakiś standardowy programowalny moduł operacyjny – bąknął pod nosem.

– Było mi przyjemnie z tobą współpracować, chociaż myślę, że kawał z ciebie sukinkota – Bini znów zwrócił się bezpośrednio do humanoida. – Postaram się odłączyć cię bardzo delikatnie. Przyznam, że to wszystko co mówiłeś zaciekawiło mnie, szczerze – Alfredo przyłożył owłosioną dłoń do piersi – ale z czegoś trzeba żyć – westchnął ciężko. – Żegnaj, John.

 

– Rozmywam się w nicości, ale najpierw muszę opowiedzieć historię. Rozmywam się w nicości…

 

Koniec

Komentarze

Szacun. Smaczne! Zdrowe i pożywne danie! Gratulacje dla kucharza :).

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Witaj.

Całkiem dobry pomysł na fabułę, fantastyki dużo, ciekawe dialogi. Historia Johna – baaardzo dramatyczna. Mam wrażenie, że spokojnie możesz jeszcze tę opowieść kontynuować, bo szybko wciąga czytelnika. :)

 

Z technicznych spraw warto przyjrzeć się powtórzeniom, np. w tym fragmencie mamy obładowanie wyrazem „być” w różnych formach:

Nie był pewny czy postąpił właściwie odciągając robota od pracy. Przesypywał on piasek czymś co dawno temu mogło być łopatą, a teraz bliżej jej było do wyszczerbionego, zerodowanego drąga. Ale sam robot to solidniejsza konstrukcja, ani śladu rdzy, a naprawiony byłby sporo wart. Bo to, że był uszkodzony było więcej niż pewne.

 

Czasem zdarzają się też literówki, np.:

Nie przesadzasz tą nicością?

– Nie dobrze, nie dobrze – powiedział co siebie Alfredo. – tu są też błędy ortograficzne

Moja żona jest z wizytą u kuzynki na południu, zarządzili ewakuację, ale cały czas czekają na transport. Pojadę do nie.

 

Są też błędy składniowe, np.:

Przecież ja z żadnym z pracowników nie będę robił takich wypadów. Także wybacz mi Bob, ale nie – wyjaśniam.

– Ja, John – rzekł, powracając do skrzeku wpół biotycznej krtani, robot.

Od mikrobiologów i genetyków poprzez agronomów, do klimatologów i specjalistów z zakresu robotyki skończywszy.

Chmury zaczęły się przemieszczać, ale to bardzo.

 

Drobnych poprawek wymaga także interpunkcja, np.:

To jak słuchasz to ci powiem – kontynuował mechaniczny humanoid.

Czekaliśmy na ten moment pięć lat więc nie mam zamiaru go przegapić – zapewniam go.

Bo że stary to widzę.

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Pojadę do nie. ← do niej albo po nie 

Pomysłowe. Trochę smutne i straszące, że kiedyś może do czegoś takiego dojść na Ziemi.

 

Witaj Aguti !!!! !

 

Fajne. Naprawdę fajne. Dawno nie czytałem nic z cyberpunku. Bardzo mi się twoje opowiadanie podoba. Czytało się świetnie. Stworzyłeś bardzo przyjemną opowieść.

 

Pozdrawiam serdecznie!!!

Jestem niepełnosprawny...

Cześć,

 

tekst bardzo przypadł mi do gustu. Oddałem głos na bibliotekę oraz na piórko.

 

Z jednej strony mamy tutaj bardzo plastyczne i techniczne opisy – opisy narzędzi i wehikułu, budowa robota, z ruchomymi częściami, plastycznymi gumopodobnymi elementami oraz bio dodatkami. Z drugiej strony mamy fabułę, może nie oryginalną, ale opowiedzianą w interesujący sposób – przez robota, podróżnika w czasie, skazanego na niemożliwą do wykonania pracę – niczym mityczny toczący głaz Syzyf czy dręczony Tantal. Ów robot, skazany na śmierć, a może nawet gorzej na rozmycie, na zapomnienie, przed swoim unicestwieniem opowiada historię.

Dodatkowo jest sporo smaczków, które jak strzelba Czechowa wypalają i ostatecznie tworzą spójny obraz świata przedstawionego – jego utopijnej przeszłości oraz postapokaliptycznej teraźniejszości. Bardzo podoba mi się również sposób prowadzenia narracji, technik-eksplorator włączający się z komentarzem do opowiadanej historii, czy zdania powtarzające się w wyniku spięcia w ciele robota. Brzmi to naturalnie, a czasem jest zgrabną fabularną podpórką.

Z tych właśnie powodów moja nominacja.

 

Pozdrawiam!

 

 

 

Che mi sento di morir

Serdecznie dziękuję za uwagi (zawsze się przydadzą), miłe komentarze, jak również za punkty i nominację.

Aguti

Cześć, Aguti!

 

Kilka rzeczy, jakie wyłapałem:

– Nie dobrze, nie dobrze – powiedział co siebie Alfredo.

literówka

Siadam przez projektorem.

przed – literówka

Patrzyli tak już pewnie nie raz przez te 10 lat twoich kierowniczych poczynań.

dziesięć lat – liczebniki zapisujemy słownie

– Moja żona jest z wizytą u kuzynki na południu, zarządzili ewakuację, ale cały czas czekają na transport. Pojadę do nie.

tu też literówka

W tekście natknąłem się też na względnie sporo zbędnych zaimków.

 

Jest to z pewnością kawałek fajnego tekstu.

Jest kilka ciekawych opisów, szczególnie w części pierwszej. Z drugiej strony nie wiem, czy ta pierwsza część nie jest zbytnio rozbudowana względem reszty.

Po wprowadzeniu snujesz opowieść właściwą i bardzo udanie przeplatasz ją wstawkami z Alfredo. Daje to efekt gawędy w otoczce SF – ciekawie, a jednocześnie wiarygodnie.

Mam lekkie zastrzeżenie co do korpomowy, którą wzbogacasz angielskimi słówkami. Bohaterowie to Tom, John i Bob – brzmi angielsko, więc zapewne ich natywnym językiem jest też angielski, zatem dialogi są literackim zapisem tejże mowy. Rozumiem, że trudno w języku polskim wprowadzić angielską korpomowę, żeby jeszcze brzmiała dobrze, ale to zwyczajnie zgrzyta. Natomiast nie jest to jakiś dyskwalifikujący zgrzyt – ot, rzecz, na którą warto zwrócić uwagę.

Ostatecznie bohaterem jest John, a Alfredo jest raczej odbiorcą. Sporo miejsca mu poświęcasz, ale na końcu zastanawiam się, dlaczego to właśnie on jest tytułowym. Z jednej strony całość brzmi trochę jak wprowadzenie do większej opowieści, ale z drugiej, końcowe zdanie jest jakby klamrą, która tekst zamyka. Trochę taki rozkrok.

Światotwórczo jest bardzo fajnie – na koniec zostałem z niedosytem tego świata, a przy tym wszystko było też zrozumiałe. Trudno osiągnąć taki balans. No i “zobaczyłem” ten świat (choć pomogły trochę analogie np. do Gwiezdnowojennego Tatooine).

Ostatecznie wyciągam przesłanie, że sztuczne sterowanie klimatem do dobrych rzeczy nie prowadzi – podane w sposób stosowny, bez wbijania tego do głowy, to również plus tekstu.

Wychodzę usatysfakcjonowany ;)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, dziękuję za uwagi (zaimki – zgadzam się jak najbardziej) i za głos do biblioteki. Odnośnie do korpomowy to cóż, oczywiście nie wszystko, ale większość, to konstrukcje z życia wzięte. Przy czym faktycznie użycie angielskich imion może tworzyć takie poczucie zgrzytu, czegoś nienaturalnego.

A dlaczego Alfredo Bini? Tu historia ma dwa wątki. Jeden zabawny, a drugi praktyczny. Ten zabawny to ten, że właściwy tytuł to „Rozmywam się…”, ale na komputerze pliki z opowiadaniem miałem zapisane jako Alfredo Bini i też zawsze jak rozmawiałem z kimś o tym opowiadaniu to używałem nazwy Alfredo Bini. I kiedy wstawiałem tekst to nie wzbudziło mojego podejrzenia że nazwa to Alfredo Bini. A ten praktyczny to ten, że z tyłu głowy była myśl, że jeżeli opowiadanie się spodoba, to można stworzyć zbiór opowiadań (np. jakaś wyprawa w przez Ciemne Pasy) których bohaterem będzie lub tylko tłem do opowiedzenia historii o kimś lub o świecie  właśnie Alfredo. Po za tym lubię tego bohatera ;).

Aguti

Ciekawe opowiadanie oparte na dobrym pomyśle. Czytelnie opowiedziana historia, którą snuje artefakt Starego Świata. Skutki majstrowania przy klimacie zostały pokazane jasno, ale nie łopatologicznie, że poprawianie natury to nie są bezpieczne zabiegi i nie prowadzą do niczego dobrego.

Czytało się nieźle, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie wykonanie pozostawiające sporo do życzenia. Skoro jednak nie poprawiłeś usterek palcem wskazanych przez wcześniej komentujących, uznałam, że kolejna łapanka nie jest Ci do niczego potrzebna. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Też uważam, że to tekst z bardzo dobrym pomysłem i koncepcją, sensownie grający tradycyjnymi tematami SF, ale przetwarzający je po swojemu. Natomiast IMHO przydałoby mu się literackie podkręcenie: stylistycznie, językowo, także pod względem konstrukcji dialogów, bo obecne brzmią chwilami sztucznie. Ale to, co w SF bardzo ważne, czyli pomysł, jest :)

ninedin.home.blog

Dziękuję za komentarze. Jeżeli chodzi o wskazywanie konkretnych błędów to myślę, że jest to jak najbardziej wskazane i potrzebne. Mogę to przeanalizować i nad tym pracować dlatego zachęcam do ich wskazywania.

Tylko uważam, że powinno się zostawić tekst taki jaki jest, szczególnie kiedy czytelnicy punktują i oceniają tekst. Z tego względu, żeby każdy oceniał to samo. Bo dla kogoś te błędy mogą być właśnie czymś co będzie decydowało o przyznaniu punktu. 

Aguti

Nie masz racji, Aguti, tekst należy poprawiać, aby przyszli czytelnicy nie musieli potykać sie na błędach i usterkach.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To naprawdę dobre opowiadanie. Szczere gratulacje. Niestety mam też łyżkę dziegciu – brzydkie błędy. Brzydkie, bo świadczące o kiepskiej znajomości języka ojczystego. A to u pisarza grzech. Przykład :

"… także wybacz mi Bob …". To zdanie można ekwiwalentnie zapisać : "… też wybacz mi Bob …", bo słowo "także" znaczy "też", "również". Czy teraz widać, że zdanie zgrzyta ? Czy przypadkiem nie miało to być "… tak, że wybacz mi Bob …" czyli to samo, co "… a więc wybacz mi Bob …" ?

Ciekawa historia. Podoba mi się jej przesłanie – że nie wolno grzebać przy klimacie.

Początkowo język wydawał mi się raczej niewprawny. Potem albo się rozkręcasz, albo wciągnęłam się w opowieść i przestałam zwracać uwagę.

która swoją konsystencją przypominała gumowe rury.

A jaką konsystencję mają gumowe rury? Bardzo różną od konsystencji gumowych kulek?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka