- Opowiadanie: gn00me - Pośród gwiazd mój umysł pogrzebany

Pośród gwiazd mój umysł pogrzebany

Krótkie opowiadanie, które nie zajęło żadnego miejsca w konkursie literackim :) 
Ciekam jestem opinii na jego temat.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pośród gwiazd mój umysł pogrzebany

Utknąłem. Nie byłem w stanie ruszyć dalej. Otaczające barwy, światło, nawet grawitacja spychały mnie nieustępliwie wstecz. Lecz parłem naprzód. Pełen świadomości co będzie jeśli zawiodę. Nie byłem w stanie odpuścić. Wiedziałem jaka jest stawka. Co czeka nie tylko mnie, ale i cały świat. Dlatego napierałem. Układ nie chciał zaskoczyć. Musiałem manewrować nie tylko w trójwymiarowej przestrzeni, ale również w czasoprzestrzeni. Za każdym razem, gdy dopasowywałem kolejny fragment inny wysuwał się ze swojego miejsca. Układ nie chciał współpracować. Chociaż starałem się ze wszystkich swe sił. Wiedziałem jakie jest rozwiązanie, lecz gdy tylko układałem jeden fragment kolejny rozpadał się. 

W końcu się udało, gdy byłem bliski rezygnacji. Wtedy usłyszałem. I poczułem. Niemy krzyk, wycie od którego całe ciało przeszył dreszcz. Wiedziałem, że TO nadchodzi. Nieustępliwe. Niepokonane. Uśmiechnąłem się w duchu, wiedząc, że i tak osiągnąłem sukces. Lecz to nie było poszukiwanym obiektem. Trochę inna faktura barw. Wewnętrzna muzyka sfery nie była dokładnie taka jakiej szukałem. Mimo tego, że była niemal idealna, wiedziałem – nie spełni pokładanych w niej nadziei. Musiałem osiągnąć doskonałość. Nic innego się nie liczyło.

Kolejny wysiłek woli. Delikatny ruch ręką. Kolejny świat otworzył przede mną swe wrota. Trud związany z przejściem był niewysłowiony. Niczym rodzące się dziecko powoli przedzierałem się przez kolejne zasłony. Odrzucając niepotrzebne ułudy, niezliczone miraże aby dotrzeć bliżej celu. Zostawiając za sobą pościg i rozczarowanie przekroczyłem ostatnią zasłonę. Otworzyłem oczy, aby spojrzeć na nowy świat, po raz tysięczny i jednocześnie po raz pierwszy.

Ciężko dyszałem czując obezwładniające zmęczenie. Wysiłek związany z każdorazowym otwarciem przejścia zdawał się narastać. Jak długo jeszcze wytrzymam? Większość odwiedzonych światów była dość abstrakcyjna. Pamiętam wymiar pełen unoszących się, galaretowatych bytów. I taki gdzie każda myśl materializowała się wokół mnie. Oraz gdy byłem odcięty od wszelkich bodźców. Niemniej wygrywałem. Odnajdywałem sferę, dopasowywałem układ. Lecz zawsze było coś nie tak, jakiś szkopuł. Coś, co nie pasowało. Wiedziałem, że właściwa sfera zapewni wystarczającą moc, aby pokonać najeźdźców. Byłem świadomy, że muszę ją odnaleźć, inaczej całą ludzkość czeka zagłada. Jestem jej ostatnią nadzieją. Nikt inny nie przeszedł tak intensywnego treningu i nie byłby w stanie podołać temu zadaniu. 

Lecz obcy wysłali istotę, która miała mnie zatrzymać – łowcę. Starłem się z nią w jednym ze światów. Moje zmysły wiły się w agonii gdy ją zobaczyłem. Nie byłem w stanie jej zranić, a tym bardziej pokonać. Za to łowca był w stanie zranić mnie. Pozostawało mi tylko jedno – ucieczka. Ucieczka i poszukiwania. Musiałem odnaleźć właściwą sferę zanim łowca mnie dopadnie. Ponownego starcia już nie przetrwam.

Otaczały mnie barwy. Hipnotyzujące. Zlewające się jedna w drugą. Unosiłem się w powietrzu. Nie czułem przyciągania ani odpychania. Nie tylko widziałem barwy, ale również czułem ich zapach. Czerwona pachniała jak jabłko. Żółta niczym kwiat. A brązowa jak wilgotna ziemia. Nad taflą błękitnej barwy o zapachu wiosennej burzy unosił się fioletowy karaluch. Chyba był wielkości człowieka, lecz trudno to ocenić bez punktu odniesienia. Palił wielkie cygaro. I odezwał się do mnie:

– Cze. Zgubiliśmy się, co nie? – jego głos brzmiał niczym piszczałka. Nie wiem w jaki sposób udawało mu się artykułować słowa.

– Niezupełnie. Kim jesteś? – zapytałem.

Karaluch spojrzał na mnie swoimi dziwacznymi oczami. Zaciągnął się cygarem, po czym wypuścił kłąb dymu.

– Chodzi ci o to jak mam na imię, tak? – zapytał.

Kiedy skinąłem głową powiedział: 

– Mów mi Szymon. Masz ochotę na chrupki Dweyn-Milk?

– Nie, nie mam ochotę na żadne walone chrupki! Dlaczego mnie o to pytasz? – trochę się zdenerwowałem. W każdym ze światów, które odwiedziłem pojawiały się te cholerne chrupki Dweyn-Milk. Nie znoszę ich, są ohydne.

– Spokojnie, człowieczku. Spokojnie. Jak nie to nie. Więc czego chcesz? I jak mam Cię nazywać? – zapytał Szymon.

– Nie no, jasne, wybacz, że się uniosłem. Mam przed sobą ważną misję, nie mam czasu rozmawiać o banałach – trochę się uspokoiłem. Zasadniczo nie było powodu się na nim wyżywać – Mów mi Ryszard.

– Miło mi Cię poznać Ryszardzie. Sztachniesz się? – Szymon wyciągnął w moją stronę cygaro.

– Nie, dzięki – pokręciłem głową – ale może będziesz w stanie mi pomóc? Szukam czegoś.

– Och, doprawdy? – Szymon ponownie się zaciągnął – a czego takiego?

– Świecąca sfera, niezbyt duża, zapewne chroniona jakimś systemem zabezpieczeń.

– Świecąca sfera powiadasz – Szymon ponownie głęboko się zaciągnął – a wiesz, że to całkiem zabawne? Jeszcze nigdy nie spotkałem czegoś innego od barw. Jesteś ewenementem, jeśli mogę tak powiedzieć.

Przyjrzałem się uważniej karaluchowi. Skoro nic więcej poza nim tu nie było skoncentrowałem się wysyłając zmysły, ostrożnie sondując. Tak jak podejrzewałem – sfera była w nim. Stanowiła centrum jego jestestwa.

– Przykro mi, Szymon – zamknąłem oczy starając się wewnętrznym wzrokiem wyczuć właściwą konfigurację.

– Cooo robisz? Dlaczego ci przykro? – karaluch wydawał się zaniepokojony, odpłynął kawałek. Za późno.

– Sza, nie bój się. Postaram się być delikatny, aby nie sprawić ci za dużo bólu – ponownie się skoncentrowałem. Kawałek układanki wskoczył na miejsce, a wraz z nim z gardła Szymona wyrwał się krzyk cierpienia.

***

To nie była ta sfera. Byłem zły na siebie. Musiałem unicestwić tak niezwykłą istotę. W zamian za co? Nic na tym nie zyskałem. Ale to było konieczne. Nie mogłem odpuścić. Zbyt wielka była stawka, aby lekceważyć jakąkolwiek szansę na odnalezienie obiektu. Niemniej pomimo wszystko czułem się zbrukany. Czy byłem bogiem, aby szastać życiem niewinnych istot? Czy ludzkość była tego warta?

Kolejny świat był podobny do Ziemi sprzed kilkuset lat. Niewielkie miasteczko wyglądało jak żywcem wyrwane ze średniowiecza. Rana zadana przez łowcę jątrzyła się. Nie mogłem jej wyleczyć, a wraz z utratą energii potrzebną do przejścia świat zdawał się wirować. Czułem obezwładniającą słabość. Światło pociemniało, aż zacząłem się nawet zastanawiać – czy ja umieram? 

Weź się w garść – pomyślałem – zbyt wiele od tego zależy. Z trudem napełniłem płuca orzeźwiającym powietrzem wraz z nim wciągając odrobinę energii z aury. Nie doprowadziło to do odzyskania wszystkich sił, ale przynajmniej świat przestał wirować. Niemniej wiedziałem, że kończy mi się czas. Ruszyłem przed siebie. Musiałem zasięgnąć języka. 

Karczma? – zastanowiłem się – Może tam coś wiedzą.

Wszedłem do budynku, który wydawał się pełnić funkcję tawerny. W środku powitały mnie ponure spojrzenia nie do końca humanoidalnych stworzeń. Za kontuarem stało coś co mógłbym określić mianem ogra – przysadzisty stwór o szarej skórze i złotej obręczy w kalafiorowatym nosie. Podszedłem.

– Co chce? – wycharczał stwór.

– Hmmm, macie piwo? – zapytałem.

Skinął głową. Olbrzymimi paluchami wziął kufel, splunął do środka, szybkim ruchem przetarł wnętrze trzymaną w drugiej ręce brudną szmatą i zaczął nalewać wodnisty płyn do środka. Niedobrze mi się zrobiło. W życiu tego nie tknę!

– Trzyma, dwa miedziaki.

– Już ci przecież zapłaciłem – powiedziałem.

– Hę? Jak to zapłacił? – wycharczał.

Skoncentrowałem się i sięgnąłem dłonią do strumienia czasoprzestrzeni. Delikatnym ruchem zmieniłem jedną z konfiguracji sprzed kilku sekund.

– A ta, racja, zapłacił. Ta – stwór zdawał się zakłopotany.

– Powiedz mi karczmarzu, czy nie widziałeś gdzieś w okolicy sfery? Takiej niezwykłej, wokół której dzieją się rzeczy, których nie do końca da się wyjaśnić.

Ogr podrapał się w zamyśleniu po twarzy. Po chwili pokręcił przecząco głową.

– Nie, ja nie widział. Ale ty spyta czarodziej.

– Czarodzieja? – spytałem – Gdzie go znajdę?

Stworzenie wybuchnęło rubasznym śmiechem. 

– Jak to gdzie on? – powiedział gdy po chwili się uspokoił – W zamku oczywiste!

Uświadomiłem sobie, że idąc do wioski widziałem ten zamek. Skinąłem głową i ruszyłem do wyjścia. W duchu kląłem. Jeśli ten czarodziej miał moc i był w posiadaniu sfery mogło to oznaczać kłopoty. W normalnym stanie bez trudu bym sobie poradził z większością tak zwanych czarodziejów, ale w obecnym, mocno osłabionym? Nie byłem tego pewien. Gdy wychodziłem pytanie stwora nie poprawiło mi nastroju:

– Hej człowiek, a chce chrupki Dweyn-Milk?

Cholera.

***

To nie był największy z zamków, które zdarzyło mi się widzieć. Nie był nawet najbardziej imponujący. Ot, zwykły zbiór budynków otoczonych murem i fosą. Z wieżą w środku. Ta robiła wrażenie, ale tylko dlatego, że była niezwykle wysoka. Przechodząc przez most zwodzony poczułem delikatny dreszcz. Nie musiałem się zbytnio wysilać aby stwierdzić, że przekroczyłem rozciągniętą, delikatną pajęczynę konfiguracji. Pewnie system alarmowy, a nie pułapka skoro nic mnie nie zaatakowało. Brama była zamknięta, ale gdy się zbliżyłem jeden z pomników przypominających gargulca poruszył się i spojrzał na mnie. Oczy tego stwora zapłonęły karmazynowym blaskiem, gdy się odezwał:

– Witaj wędrowcze. Podaj cel swej wizyty.

– Tak, cześć – odpowiedziałem z zakłopotaniem związanym z rozmową z pomnikiem – poszukuję czegoś. Czegoś istotnego. Obiektu mocy – sfery. Chciałbym o tym porozmawiać z panem zamku. Podobno jest czarodziejem.

Przez chwilę pomnik milczał po czym blask jego oczu zgasł. W tej samej chwili wrota zaczęły się otwierać. Ktoś musiał o nie dbać, bo otworzyły się szybko, bez skrzypienia. Sam dziedziniec i wystrój sugerowały, że ktoś się troszczy o to miejsce. Nie dostrzegłem śladów zniszczeń, żadnych pajęczyn, śmieci, ale dziedziniec był pusty. Brakowało ludzi, zwierząt. Ruszyłem do drzwi wieży, które powoli otwierały się. Gdy tylko przekroczyłem próg poczułem kolejny dreszcz, tym razem konfiguracja była bardziej skomplikowana. Nie alarm, raczej coś związanego z przestrzenią. Nie miałem czasu tego dokładniej zbadać. Wszedłem do pomieszczenia, którego wielkość przeczyła prawom fizyki. Była znacznie, znacznie większa w środku niż było to możliwe sądząc po zewnętrznym wyglądzie. Przywitał mnie ogromny hol z dużymi schodami. Na podłodze rozpościerał się bogato zdobiony dywan, na ścianach nieliczne portrety, a gdzieniegdzie zbroje rycerskie. Kandelabry i pochodnie oświetlały wnętrze. Na szczycie schodów stała postać spowita w długą czarną szatę. Jej głowę skrywał kaptur, a twarz zasłaniała maska stylizowana na trupią czaszkę. Przynajmniej miałem nadzieję, że była to maska.

– Witaj – odezwała się postać donośnym głębokim barytonem – Witaj w moich skromnych progach.

Przełknąłem ślinę. Głos rezonował, sprawiał wrażenie jakby odbijał się od każdej powierzchni, niemalże wprawiał w drżenie całe moje ciało.

– To ty jesteś czarodziejem? – zapytałem.

Nieznajomy skinął głową.

– Tak mnie zwą tutejsi. Myślę, że mag jest bardziej odpowiednim słowem. A ty…? – zawiesił głos.

Poczułem to. Delikatne, subtelne drgnięcie otaczającej mnie konfiguracji. Nic nachalnego lub niebezpiecznego. Raczej delikatne sondowanie. Niczym powiew wiatru poruszający włosami w wiosenny poranek. Nie lubię być sondowany. Delikatny ruch nadgarstka i krótka koncentracja wzmocniła moją konfigurację niwecząc wysiłek maga. Nieznajomy wciągnął powietrze. Wydawał się zirytowany.

– A ja jestem podróżnym. Ale, jak pewnie zauważyłeś nie takim zwykłym podróżnym. Raczej nie próbowałbym tych sztuczek po raz drugi.

Postarałem się, aby w ostatnim zdaniu przebrzmiało echo groźby. Subtelne. Nic bardzo agresywnego, zwykłe ostrzeżenie kolegi po fachu. Po krótkiej chwili mag skinął głową.

– Dobrze, wybacz. A więc z kim mam przyjemność? I jaki jest cel twojej wizyty? Nauki raczej nie potrzebujesz i nie wydajesz się wrogo nastawiony. Wspominałeś coś o sferze.

– Tak, i pragnę zapewnić, że nie jestem twoim wrogiem. Mam na imię Ryszard. Poszukuję dosyć specyficznego przedmiotu. I pomyślałem, że Twój zamek może być świetnym miejscem, aby zacząć poszukiwania.

Po moich słowach nieznajomy wyraźnie się odprężył.

– Dobrze to słyszeć Ryszardzie. Miło cię poznać. Czego konkretnie poszukujesz? Chętnie pomogę, jeśli tylko będę w stanie.

– Zanim to ujawnię proszę abyś też się przedstawił. Jak cię nazywają?

Dobiegający śmiech zaskoczył mnie. Głęboki, dudniący. Kolejne słowa maga wyjaśniły przyczynę wesołości.

– To dość duży zbieg okoliczności, również mam na imię Ryszard.

Uśmiech zamarł na moich wargach. Przyjrzałem się magowi. Gdy wymienił swoje imię coś się poruszyło w mojej głowie. Miałem wrażenie jakbym rozpoznał tę sylwetkę. Jego sposób wypowiadania słów. Przez chwilę odnosiłem wrażenie, że znam tego człowieka. Lecz maska uniemożliwiła identyfikację. Dlatego powiedziałem:

– Szukam sfery. To dość niezwykły przedmiot. Emanuje mocą, którą pewnie byś rozpoznał jeśli byś ją poczuł. Wpływa na rzeczywistość, może powodować różne nadnaturalne zjawiska.

Ryszard milczał przez chwilę. Czułem na sobie taksujący wzrok. Mimo, że nie widziałem twarzy sprawiał wrażenie jakby się zastanawiał. Po chwili powiedział tylko:

– Chodź.

Mag zaczął wspinać się po schodach nie czekając na moją reakcję. Po chwili wahania ruszyłem za nim. Wspinaczka trwała długo. Nie wiem ile pięter przemierzyliśmy. Dotarliśmy na szczyt wieży. A tam, na środku wznosiła się sfera. I patrząc na nią wiedziałem. Byłem pewien, że moje poszukiwania dobiegły kresu. W końcu znalazłem. 

Mag przerwał milczenie:

– Czy to jest to czego poszukujesz?

Skinąłem głową. 

– Cóż, nie mogę ci jej oddać – w słowach maga pobrzmiewał smutek – jestem pewien, że jest jakiś ważny cel który sprawia iż jej szukasz. Niestety, ten obiekt stanowi źródło mojej mocy. Co więcej, związałem z nim swoje siły życiowe. Jeśli go zabierzesz zginę.

Nie byłem pewien co odpowiedzieć. Czy mogłem zrezygnować? Poszukać jakiejś innej sfery? Lecz wiedziałem, że jest tylko jedna. I musiałem ją zdobyć. Inaczej ludzkość czekała zagłada, a wszystkie co zrobiłem, wszystkie poniesione ofiary, popełnione uczynki pójdą na marne.

– Przykro mi Ryszardzie – powiedziałem – Nie chcę twojej krzywdy ale muszę zdobyć sferę.

Mag skinął głową ze smutkiem.

– Obawiałem się, że do tego może dojść.

***

Smak poziomek uderzył w moje zmysły. Z czymś takim jeszcze się nie spotkałem. Nie do końca wiedziałem jak sobie z tym poradzić. Na razie wszystkie zmysły kierowały się w stronę smaku. Zmieniłem konfigurację na standardową, zgodnie z nauką ze szkolenia. Świat wrócił do normalności. Mag stał naprzeciwko, jego ręce poruszały się sprawnie rzeźbiąc przestrzeń i strumienie energii. Zaatakowałem. Drobny, rytmiczny ruch palców, wysiłek woli, moje ręce splatające energię w fantastyczne kształty, wykoślawiające przestrzeń, tkające nową, zdumiewającą strukturę. Wnętrzności maga zaczęły się wylewać z ciała. Uciekały leniwym strumieniem przez pory skóry, niczym woda wylewająca się przez sito. Wraz z nową strukturą kształtowałem istotę całkowicie złożoną z wewnętrznych narządów. Obrzydliwe i fascynujące jednocześnie. Lecz mag nie dał się tak łatwo pokonać. Jednym słowem rozniósł w pył moją konfigurację. Wyciągnął przed siebie dłonie, palce rozcapierzył jak szpony krogulca. I zacisnął je w pięści. Poczułem ból. Przeszywające uczucie cierpienia rozlewało się w ciele koncentrując się wokół serca. Czułem jakby krew krystalizowała się, zamarzała. Z trudem zaczerpnąłem energii, z jeszcze większym wysiłkiem naprawiłem szkody. Dyszałem, pot spływał strugami z czoła. Przeciwnik również doznał uszczerbku. Ranny, lekko się kołysał, niemalże osuwał na ziemię. Wiedziałem, że nie ma dużo sił by odpierać ataki. Ale byłem również świadomy, że następnego mogę nie przetrwać. Dlatego zebrałem całą dostępną energię, całą koncentrację i gwałtownym ruchem rozpocząłem nową konfigurację. Blask tysięcy eksplodujących gwiazd skąpał maga. Powietrze wokół niego rozbłysło i zaczęło falować gdy posadzka powoli roztapiała się pod wpływem gorąca. To było piękne. Straszne, lecz również cudowne. Czułem trzask i zgrzytanie przestrzeni gdy nowa struktura ulegała stabilizacji. Mag próbował ją zniszczyć. Walczył ostatkiem sił. Lecz bezskutecznie. Konfiguracja była zbyt doskonała. Nie udało mu się jej rozbić.

***

Minąłem dogorywającego człowieka. Gdy zbliżyłem się do sfery usłyszałem słaby głos maga:

– Synu.

Zdziwiony odwróciłem się i spojrzałem na dawno nie widziane oblicze. Trupia maska rozpuściła się, niemal cała spłynęła z twarzy maga parząc ją jednocześnie odsłaniając to co ukryte było pod spodem. Patrzyłem w tak dobrze znane oblicze osoby, która kochała mnie, wychowywała, dawała siły abym mógł mierzyć się ze światem. Cierpienie ale i duma uwidaczniały się na twarzy mego ojca, Ryszarda.

– Synu proszę. Nie zabieraj sfery. Mogę jeszcze ocaleć. Mogę przeżyć. Lecz jeśli ją zabierzesz – zginę. Zabijesz mnie – jego głos cichł wraz z wypowiadanymi słowami.

Nie wiedziałem co mam robić. Jak postąpić. To był w końcu mój ojciec. Osoba, którą szanowałem i kochałem. Jak mogłem go zabić? Jak mogłem zakończyć jego życie? Czy stałem się już takim potworem? 

W duchu wiedziałem o co toczy się gra. Ze smutkiem pokręciłem głową. 

– Przykro mi ojcze. Nie mam wyjścia. Stawka jest zbyt wysoka. Muszę postąpić właściwie, muszę wygrać. Bez tej sfery cała ludzkość będzie zgubiona.

Gdzieś w oddali usłyszałem wycie. Mój prześladowca się zbliżał. Miałem bardzo mało czasu.

Gdy układałem konfigurację czułem jak z ciała mego ojca uchodzi życie. Zepchnąłem smutek i rozpacz głęboko w swoją duszę. Nie miałem wyjścia. Gdy sięgnąłem po sferę dostrzegłem jej doskonałość, jej piękno. Wiedziałem, że to jest to, poszukiwany obiekt, ocalenie. Nic nie było w stanie mi przeszkodzić. Nawet umierający ojciec. Nawet płynące z oczu łzy. Gdy tylko ułożyłem konfigurację i sięgnąłem po sferę poczułem jak ojciec umiera. A wraz z nim umarło coś jeszcze, głęboko zagrzebane w moim wnętrzu. Świat zastygł w bezruchu. I wtedy w powietrzu przede mną pojawiły się słowa:

KONIEC GRY

GRATULACJE, WYGRAŁEŚ!

Cały świat pociemniał by po chwili stać się mrokiem.

***

– A więc na czym polega ten Wasz wynalazek? – zapytałem – Ogłoszenie w internecie było trochę mętne.

Siedzący przede mną starszy mężczyzna ubrany w biały strój sugerujący profesję lekarza lub naukowca zamyślił się głęboko.

– Cóż Ryszardzie, rozumiem konfuzję. Nasz wynalazek trochę trudno opisać. Zresztą nie mogę ujawniać żadnych szczegółów technicznych – naukowiec rozłożył szeroko ręce uśmiechając się przy tym – Wiedz, że znajdziesz się w zupełnie innym świecie. Według wybranego przez siebie scenariusza. Będziesz mógł w ciągu kilku sekund przeżyć kilkudniową przygodę. Niezwykłą, osobistą.

– Więc to co oferujecie to jakaś nowa forma VR, tak? – spytałem.

– Nie, nie, Ryszardzie. VR przy tej technologii to jak porównywanie furmanki do wozu wyścigowego. VR oferuje wprawdzie doznania dla wszystkich zmysłów, lecz zawsze wiesz i czujesz, że to co cię otacza jest nieprawdziwe. My proponujemy znacznie głębsze doświadczenie. Nasza technologia, Induktor Świadomego Śnienia lub używając skrótu angielskiego – LDI pozwala na tworzenie świadomych snów. Wszystko co zobaczysz, usłyszysz i poczujesz zostanie potraktowane przez mózg jako rzeczywistość. Do tego mamy możliwość oddzielenia wspomnień i zastąpienia ich nowymi na czas świadomego snu. Dzięki temu możesz być kim chcesz i doświadczyć pełnej immersji ze scenariuszem.

– Ale czy to nie jest niebezpieczne? Macie zamiar grzebać mi w mózgu.

– Och nie, nie martw się. Przeprowadziliśmy już testy tak na zwierzętach jak i na ludziach. Urządzenie wpływa na umysł tylko na czas świadomego śnienia. Nie powoduje trwałych zmian, żadnych uszkodzeń, jedynie pewną dezorientację po zakończeniu sesji. Ale to nic czym należałoby się przejmować. W trakcie twoje własne doświadczenia i wspomnienia mogą się mieszać ze scenariuszem, mogą pojawiać się znane ci twarze, ludzie i miejsca. Pamiętaj również w jak wyjątkowej sytuacji się znajdziesz. Możesz być ambasadorem nowej technologii. No i zarobek też jest niezły, nie uważasz?

Tak, zarobek był niezły, a mnie się nie przelewało, dlatego się zgodziłem. To przecież bezpieczne, prawda?

***

– Jak się czujesz Ryszardzie? 

Dezorientacja którą odczuwałem na początku zaczęła ustępować. Nie byłem już agentem, specjalnie wyćwiczoną jednostką, której zadanie polegało na uratowanie ludzkości. Nie byłem już nikim niezwykłym, nie przeszedłem szkolenia pozwalającego na manipulowanie rzeczywistością poprzez moją wolę. Wiem, bo zaraz po przebudzeniu próbowałem. Byłem znowu starym dobrym Ryszardem, nauczycielem z miejscowego liceum. 

Przez następną godzinę odpowiadałem na szereg pytań: jak oceniam swoje doświadczenia, czy było coś, co mi się nie podobało lub co mi się podobało. Czułem się skołowany i oszołomiony. Na odchodne, kiedy myślałem już tylko o tym na co wydać zarobione pieniądze jedna z asystentek zapytała:

– Miałby Pan ochotę na chrupki Dweyn-Milk?

Bez chwili wahania odpowiedziałem:

– Jasne! Uwielbiam je.

Koniec

Komentarze

Gn00me, na tym portalu szorty mają nie więcej niż dziesięć tysięcy znaków. Bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, zmieniłem.

Witaj.

Gratuluję debiutu zaraz po rejestracji, witaj na Portalu NF. :)

Kwestie językowe (np. interpunkcja, powtórzenia oraz nadmierna ilość zaimków) trzeba jeszcze dokładniej przejrzeć i poprawić. Ważna zasada – przed wyrażeniem zawierającym “który” zazwyczaj stawiamy przecinek. Do poprawy również zapis dialogów. Przy dłuższych akapitach warto rozdzielić je na mniejsze. Pojawiają się również zdania niezrozumiałe lub ucięte (np. “W zamku oczywiste!”). 

Zauważyłam, że zamiennie stosujesz opis działań “łowcy” – raz jest on osobą rodzaju żeńskiego, raz męskiego – to trzeba ujednolicić. 

Cały tekst ma interesujący pomysł na fabułę fantastyczną, lecz na razie wydaje mi się jedynie pewnym streszczeniem większej całości – niektóre wątki potrzebują rozwinięcia, a dodatkowo wymagająca poprawek strona językowa utrudnia uważniejsze skupienie się na samej treści. 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Bardzo dziękuję za merytoryczne uwagi :)

”W zamku oczywiste!” to wypowiedź postaci, która nie za dobrze radzi sobie z językiem, więc to celowo niepoprawne zdanie.

”W zamku oczywiste!” to wypowiedź postaci, która nie za dobrze radzi sobie z językiem, więc to celowo niepoprawne zdanie.

Ok, zatem wszystko jasne. :)

I ja dziękuję, pozdrawiam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Miałem już w komentarzu zarzucić Autorowi, że fabuła taka trochę naiwna, jak z gry komputerowej… Ale pod koniec tekstu mamy twista, który moje argumenty winien obrócić w zalety ;)

Pomysł na opowiadanie dobry, choć nienowy. Widać w tym jakiś potencjał. Ot, bardzo spodobał mi się, wręcz liryczny, tytuł.yes 

Poniżej podaję link z poradnikami, które na pewno się przydadzą przy kolejnych tekstach:

 

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842843

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Dziękuję :)

Chociaż starałem się ze wszystkich swe sił.

Wiedziałem jakie jest rozwiązanie, lecz gdy tylko układałem jeden fragment kolejny rozpadał się. <– przecinki, tu i dalej

Interesujące, ale interpunkcja…

Może i był tu pomysł, ale nie najlepsze wykonanie – zwłaszcza źle zapisane dialogi i zlekceważona interpunkcja – sprawiły, że to nie była satysfakcjonująca lektura, tym bardziej, że cała historia okazała się snem, a cudze sny nigdy nie będą w stanie mnie zainteresować.

 

Cho­ciaż sta­ra­łem się ze wszyst­kich swe sił. → Zbędny źle napisany zaimek – czy starałby się z cudzych sił?

Wystarczy: Cho­ciaż sta­ra­łem się ze wszyst­kich sił.

 

nie było po­szu­ki­wa­nym obiek­tem. Tro­chę inna fak­tu­ra barw. We­wnętrz­na mu­zy­ka sfery nie była do­kład­nie taka ja­kiej szu­ka­łem. Mimo tego, że była nie­mal… → Lekka byłoza.

 

prze­kro­czy­łem ostat­nią za­sło­nę. → Zasłonę można minąć/ odsunąć, ale obawiam się, że nie można jej przekroczyć.

 

Oraz gdy byłem od­cię­ty od wszel­kich bodź­ców. → Raczej: A także gdy byłem od­cię­ty od wszel­kich bodź­ców.

 

Ka­ra­luch spoj­rzał na mnie swo­imi dzi­wacz­ny­mi ocza­mi. → Zbędny zaimek – czy mógł patrzeć cudzymi oczami?

 

Masz ocho­tę na chrup­ki Dweyn-Milk?Masz ocho­tę na chrup­ki dweyn-milk?

Nazwy wyrobów przemysłowych piszemy małą literą.

 

 – Nie, nie mam ocho­tę na żadne wa­lo­ne chrup­ki! Dla­cze­go mnie o to py­tasz? – tro­chę się zde­ner­wo­wa­łem.– Nie, nie mam ocho­tę na żadne wa­lo­ne chrup­ki! Dla­cze­go mnie o to py­tasz? – Tro­chę się zde­ner­wo­wa­łem.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

te cho­ler­ne chrup­ki Dweyn-Milk. → …te cho­ler­ne chrup­ki dweyn-milk.

 

I jak mam Cię na­zy­wać?I jak mam cię na­zy­wać?

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

– Miło mi Cię po­znać Ry­szar­dzie.– Miło cię po­znać, Ry­szar­dzie.

 

Nie­mniej po­mi­mo wszyst­ko czu­łem się zbru­ka­ny. → Albo: Nie­mniej czu­łem się zbru­ka­ny. Albo: Po­mi­mo wszyst­ko czu­łem się zbru­ka­ny.

 

wraz z utra­tą ener­gii po­trzeb­ną do przej­ścia świat zda­wał się wi­ro­wać. → …wraz z utra­tą ener­gii po­trzeb­nej do przej­ścia, świat zda­wał się wi­ro­wać.

 

Weź się w garść – po­my­śla­łem – zbyt wiele od tego za­le­ży. -> Weź się w garść – po­my­śla­łem. Zbyt wiele od tego za­le­ży.

Przed myśleniem nie stawia się półpauzy. Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Karcz­ma? – za­sta­no­wi­łem się – Może tam coś wie­dzą. → Karcz­ma? – za­sta­no­wi­łem się. Może tam coś wie­dzą.

 

Za kon­tu­arem stało coś co mógł­bym okre­ślić mia­nem ogra… → Skoro to średniowieczna karczma, to: Za szynkwasem stało coś, co mógł­bym okre­ślić mia­nem ogra

 

wokół któ­rej dzie­ją się rze­czy, któ­rych nie do końca da się wy­ja­śnić. → Powtórzenie.

Proponuję: …wokół któ­rej dzie­ją się rze­czy, nie do końca dające się wyjaśnić.

 

– Hej czło­wiek, a chce chrup­ki Dweyn-Milk?– Hej czło­wiek, a chce chrup­ki dweyn-milk?

 

Wsze­dłem do po­miesz­cze­nia, któ­re­go wiel­kość prze­czy­ła pra­wom fi­zy­ki. Była znacz­nie, znacz­nie więk­sza w środ­ku… → Piszesz o pomieszczeniu, które jest rodzaju nijakiego, więc: Wsze­dłem do po­miesz­cze­nia, któ­re­go wiel­kość prze­czy­ła pra­wom fi­zy­ki. Było znacz­nie, znacz­nie więk­sze w środ­ku

 

I po­my­śla­łem, że Twój zamek… → I po­my­śla­łem, że twój zamek

 

Mia­łem wra­że­nie jak­bym roz­po­znał tę syl­wet­kę. Jego spo­sób wy­po­wia­da­nia słów. → Sylwetki nie mówią.

Proponuję: Mia­łem wra­że­nie jak­bym roz­po­znał tę postać. Jej spo­sób wy­po­wia­da­nia słów.

 

Drob­ny, ryt­micz­ny ruch pal­ców… → Nie wydaje mi się, aby ruchy mogły być drobne.

Proponuję: Nieznaczny, ryt­micz­ny ruch pal­ców

 

Ranny, lekko się ko­ły­sał, nie­mal­że osu­wał na zie­mię. → Rzecz dzieje się w wieży, więc: Ranny, lekko się ko­ły­sał, nie­mal­że osu­wał na podłogę/ posadzkę.

 

Wal­czył ostat­kiem sił. Lecz bez­sku­tecz­nie. → Wal­czył ostat­kiem sił, lecz bez­sku­tecz­nie.

 

– A więc na czym po­le­ga ten Wasz wy­na­la­zek? – za­py­ta­łem → – A więc na czym po­le­ga ten wasz wy­na­la­zek? – za­py­ta­łem.

 

– Miał­by Pan ocho­tę na chrup­ki Dweyn-Milk? → – Miał­by pan ocho­tę na chrup­ki dweyn-milk?

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe merytoryczne uwagi, dziękuję :)

Bardzo proszę. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Początek mnie trochę irytował.

Utknąłem. Nie byłem w stanie ruszyć dalej. Otaczające barwy, światło, nawet grawitacja spychały mnie nieustępliwie wstecz. Lecz parłem naprzód.

Utknął, nie był w stanie się ruszyć, to jakim cudem parł maprzód?

Potem mnie wciągnęło. Przejście z czegoś, co wydawało się science-fiction do fantasy nieco mnie zaskoczyło, ale w sumie czemu nie ;) Zakończenie z jednej strony zaskoczyło, ale z drugiej rozczarowało. Zaskoczyło, bo się go nie spodziewałam, rozczarowało, bo w sumie czym się to przeżycie różni od snu? Jak we śnie wszystko okazuje się jedynie ułudą i nie ma najmniejszego wpływu na bohatera. Ani się nie przejął tym, że w grze zabił ojca, ani nie poczuł palącego rozczarowania, że to nie była prawdziwa misja. Po prostu był nieco otępiały. Wystarczy kawa, jak po śnie, żeby się dobudzić.

A swoją drogą, gdyby w każdym świecie ktoś proponował mi batonika konkretnej marki, zastanowiłabym się, czy ten batonik nie ma przypadkiem jakiegoś znaczenia ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka