- Opowiadanie: syf. - Przeszczep (MASAKRA 2010)

Przeszczep (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przeszczep (MASAKRA 2010)

Przeszczep

I
Pieprzony korek, pomyślał Nowak, zobaczywszy czerwony sznurek świateł hamulcowych, gasnący i zapalający się jak tanie lampki choinkowe. Zator nikł pod wiaduktem. Z rana miasto spowite było mgłą. Teraz siąpił deszcz, a w radio zapowiadali śnieżną breję na wieczór.

Zadzwonił telefon.

Nowak niemalże zapłonął na myśl o odwalaniu zmrożonego błota z podjazdu. To szczególne uczucie nie opuszczało go mniej więcej od września, kiedy jego żona poroniła i przemieniła się w nabuzowanego hormonami potwora. Monstrum winiło wszystko i wszystkich. Czujne i podejrzliwe wytykało mu każdy błąd.

Dzwonek komórki wciąż brzęczał.

Ile można pieprzyć o tym samym, myślał. Zdążył już zapomnieć o czerwonym strzępie na dnie białej wanny, wydalonym przez żonę, gdy zabawiał się z sekretarką. O tamtej panience też zdążył zapomnieć. W głowie miał jedynie wrażenie bezsilności, jak podczas czyszczenia zapchanej na amen rury odpływowej.

– Kurwa, jak nie odbieram, to znaczy, że nie chcę rozmawiać! – wrzasnął w kierownicę, szukając ręką w teczce telefonu. Strużka śliny ściekła po szybie. Dzwoni: Anna.

– Czego chcesz?

– Zajechałeś do apteki po lekarstwa dla matki?

– Nie. Zapomniałem – mówiąc to, Nowak zobaczył, że ma miejsce do skrętu.

– Wiecznie zapominasz.

Pomyślał, że głupia suka musi w tajemnicy żreć jakieś prochy na uspokojenie, bo ostatnio rozmawia się z nią jak z automatem na infolinii.

– Stara nie może sama ruszyć dupy i tam pójść?

– Nie mów tak o mojej matce.

– Będę mówił o twojej starej, jak mi się…

Po drugiej stronie słychać było tylko zgrzyt żelaza i wrzask. Potem wycie klaksonów.

– Andrzej… ? Andrzej! Co się stało?

 

***
Andrzej Nowak wiele dałby za możliwość chwycenia tamtego wieczora łopaty i odwalenia śniegu. Z radości, gdyby rzeczywiście był w stanie to zrobić, skułby pewnie szpadlem asfalt z całego podjazdu. I jeszcze na dokładkę kawał drogi. Teraz to jednak go kłuli, na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej.

Anna Nowak stała w poczekalni. Miała przekrwione oczy i była blada. Wewnątrz jej klatki piersiowej puchł niepokój. Ostatni raz czuła się tak, gdy straciła ich dziecko, małą Milenkę, jak o niej myślała, mimo że nie sprawdzili płci podczas badań. To przeze mnie, myślała, gdy podszedł lekarz.

– Pani Nowak?

– Tak – odpowiedziała, starając się zachować spokój. Od niedawna myślała o złożeniu pozwu rozwodowego. Rozmawiała nawet ze znajomym adwokatem. – Jak się czuje mój mąż?

– Jego stan jest ciężki. ale stabilny. Póki co, utrzymujemy go w stanie śpiączki farmakologicznej. Niestety, ze względu na obrażenia zmuszeni byliśmy dokonać… – lekarz zrobił pauzę.

– Proszę mówić – jej oczy zaszkliły się.

– … amputacji obu rąk poniżej stawów łokciowych.

Lekarz coś jeszcze mówił. Potem przyszła pielęgniarka z zastrzykiem. Spokój.

Jednakże przez kilka chwil twarz Anny zamieniła się w ujście dla wszystkich emocji, jakie kłębiły się w niej od śmierci dziecka. Uzupełnionych o obwinienie się o wypadek męża, jego kalectwo, ryzyko śmierci… Ten nagły wylew przekuł i przeformował jej osobowość. Instynkt macierzyński uderzył raz jeszcze. Postanowiła pozbyć się żalu (czy byłoby tak, gdyby wiedziała o sekretarce?) i oddać się opiece nad mężem i nadwątloną rodziną.

 

***
Śpiączka trwała. W międzyczasie zjawił się niespodziewany gość.

– Chce mi pan powiedzieć, że jest możliwe, aby mój mąż odzyskał ręce?

– Tak, droga pani, gwarantujemy odzyskanie sprawności w przedziale między osiemdziesiąt a dziewięćdziesiąt procent – wyrecytował mężczyzna z kozią bródką w trzyrzędowym garniturze. – Naszą rewolucyjną metodę transplantacji przywieźliśmy z najbardziej renomowanych uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych.

Anna obracała w palcach wizytówkę. M.D. Gregory Bukowsky, Neuropathology, Miskatonic University, Arkham MA. Gdzie to jest, zastanawiała się, ale głupio było zapytać.

– Jakie jest ryzyko?

– Dzięki innowacyjnym metodom bardzo niewielkie. Staramy się ponadto do minimum ograniczyć konieczność przyjmowania leków immunosupresyjnych.

– Nie wiem, chciałabym skonsultować sprawę z mężem, ale będzie spał jeszcze przez kilka dni…

– Proszę pani, jeżeli zabieg ma dojść do skutku, musimy jak najwcześniej przygotować się do niego. W innym wypadku obawiam się, iż dojdzie do obumarcia zakończeń uszkodzonych nerwów i nic nie będziemy w stanie zrobić – mężczyzna uśmiechnął się, jak na naukowca przystało. Zabłysły nieskazitelnie białe zęby, wyraźnie odznaczające się w kontraście z bladymi wargami i czarnym zarostem. Kategorycznym tonem dodał: – Przypuszczam, iż sama pani będzie musiała podjąć decyzję. Im szybciej, tym lepiej. Trzy dni, nie więcej.

– Ile to będzie kosztować? – zapytała Anna, będąc niemalże pewna, iż NFZ nie zapewnia takich metod leczenia.

– Pięć tysięcy dolarów.

– Dobrze – powiedziała, myśląc o szczęściu w nieszczęściu, jakie się przytrafiło jej i mężowi.

 

***
Wynajęty ambulans z nieruchomym ładunkiem, wieczorową porą, niczym karawan pod cmentarną bramę, zajechał przed stary dworek położony w leśnej okolicy. Z nieba lał się deszcz, gdy zakapturzeni mężczyźni wnosili rannego do chłodnego wnętrza. Ponad chmurami poniósł się błysk grzmotu, gdy zatrzaśnięto okute wrota.

 

II
– Jak się, kochanie, czujesz?

Andrzej nie wiedział, gdzie jest, co się dzieje, i kogo słyszy. Niebo? Przez mgłę dostrzegł twarz żony. Piekło? W głowie wciąż rezonował mu jęk rwanej blachy. Miałem wypadek, pomyślał, a teraz umieram i na końcu tunelu czeka na mnie nie kto inny, tylko Lucyfer albo inny Belzebub w postaci Anki.

Potem wrócił ból. Cholera, to jednak życie.

– Co się stało? – wiedział, że to pytanie jest głupie, ale wolał się upewnić. Poza tym, uznał, że głupio od razu rzucić żonce, żeby zamknęła pysk, bo łeb mu mało nie wybuchnie.

– Miałeś wypadek – odpowiedziała – i kilka operacji. Ale wszystko jest już w porządku.

Ja ci dam w porządku, pomyślał, wszystko mnie napierdala, jakbym wyskoczył z maglownicy. Zaraz…

– Czemu moje ręce są takie sine?

– Kochanie, jesteś zmęczony po zabiegu…

– Co to kurwa ma znaczyć? Czemu one są takie sine?

Przyjrzał się dłoniom. W dzieciństwie połamał palec wskazujący lewej ręki, gdy próbował naciągnąć łańcuch w swoim składaku w czasie jazdy. Kości krzywo się zrosły, co było wyraźnie widoczne. Bardzo wyraźnie.

Teraz wszystkie palce były proste…

– Co się stało z moimi dłońmi! To nie są moje ręce! Aaa!

Przybiegła pielęgniarka i szybko wstrzyknęła coś w obieg kroplówki. Andrzej zamilkł i zasnął w przeciągu sekund.

Anna stała nad łóżkiem zatopionym w półcieniu, nie rozumiejąc reakcji męża.

– Proszę nie panikować – rozległ się ciepły, ale władczy głos. – Dostrzeżenie takiej zmiany we własnym ciele jest dla człowieka wielką traumą. Pani mąż ma prawo tak zareagować, a my podejmiemy wszelkie niezbędne środki, aby jak najszybciej pomóc mu przezwyciężyć lęk. I, proszę mi wierzyć, znamy się na swojej pracy.

Doktor Bukowsky swoją postacią przesłonił niemal całe drzwi. Na Annę padł jego ogromy cień. Cienkie strugi światła z korytarza atakowały jej oczy. Niepewność ugryzła ją w kark i dotknęła ogonem kręgosłupa.

– Pani mąż niedługo stanie na nogach i będzie pani wdzięczny za podjętą decyzję.

Doktor uśmiechnął się, a z trzewi starego dworku wydobył się wrzask kolejnego uszczęśliwionego pacjenta.

– Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze…

 

***
I było. Do czasu.

 

III
Na ekranie telewizora przemieszczały się jakieś postaci. Z głośników sączyła się muzyka. Na stoliku stał kufel piwa ze słomką. Andrzej siedział w fotelu, ale nie oglądał serialu. Patrzył się na zacienioną ścianę ponad odbiornikiem i myślał o przeszczepie – niedawno zdjęto mu gipsy i rozpoczął się żmudny okres rehabilitacji – oraz o żonie. Przede wszystkim o niej.

Spod ściany roznosiło się ciche chrobotanie, jakby zagłodzona mysz próbowała przegryźć tynk w nędznej próbie wyjścia na zewnątrz.

Andrzejowi wydawało się, że wypadek miał większy wpływ na Annę niż na jego samego. Żona z dnia na dzień zmieniła się z wrednej suki w skarbnicę opiekuńczości i wytrwałości. On wciąż miewał humory (kto by nie miał?) i wyraźnie dawał to odczuć innym. Andrzej zdążył dostrzec, że Anna wszystkie złośliwości przypisuje stresowi pourazowemu, toteż wszystko spływa po niej jak po kaczce. To go denerwowało jeszcze bardziej. Potrzebował teraz kontaktu z żoną, a ona jedną formę niedostępności przeistoczyła w następną, jeszcze gorszą – bo uniemożliwiającą jakikolwiek równorzędny kontakt.

– Anka, długo mam czekać na ten obiad?

– Już niosę. Muszę przygotować tackę.

W powietrzu unosił się zapach duszonych warzyw, kurczaka i czegoś bardziej… krwistego.

– Andrzej, co ty robisz!

Półmisek ześlizgnął się i roztrzaskał o podłogę.

– Co, do cholery?

Rozbłysło światło i Andrzej dostrzegł, co robiły jego palce, w czasie gdy rozum odpłynął. Paznokcie były zdarte do mięsa. Okruszyny tynku powbijały się w nie. Ze ściany wrzeszczał zaczerwieniony koślawy napis:

R A T U N K

– Potrzebujesz pomocy terapeuty – powiedziała, postawiwszy przed nim tacę. Poszła po wodę utlenioną i gaziki i zdezynfekowała ranę. Potem zaczęła sprzątać resztki naczynia.

– Jakiego znów terapeuty? Nic mi się nie stało w głowę. Mózg mam w całości i nie będę chodził do lekarzy dla zjebów – mówiąc to, spojrzał na napis na ścianie. – Chyba, że próbujesz mi wmówić, że jestem zjebem, co?

Cholera, może i zrobiła to moja ręka, pomyślał, ale ja na pewno tego nie chciałem.

– Kochanie, przecież wiesz, o co mi chodzi. Nie mogę ci we wszystkim pomóc. Twój lęk jest naturalny. Doktor Bukowski na pewno poleci nam dobrego specjalistę.

– Nie chcę pieprzonego lekarza dla debili! Rozumiesz? – wrzasnął, wstając. Taca poleciała na podłogę. – Kurwa mać!

– Uspokój się, uspokój.

Podeszła i go objęła. Próbował ją odepchnąć ale wrócił ból w rękach. Andrzej musiał poddać się niechcianej pieszczocie. Rozpłakał się jak cholerny mały dzieciak.

– Jutro zadzwonimy. Już dobrze.

Zmęczony umysł podrzucił mu ostatnią deskę ratunku.

– Anka, zdradzałem cię – rzekł.

Spojrzała na niego tak, jak matka patrzy na syna przyłapanego na masturbacji. Jeszcze mocniej go przytuliła.

 

***
Późnym wieczorem, leżąc w łóżku obok męża, Anna zastanawiała się nad swoim małżeństwem. Udało się załatwić terapeutę, co prawda nie przez doktora Bukowsky'ego, ale wizyty zaczęły przynosić skutki. Andrzej w większym stopniu nad sobą panował. Cieszyła się, była w stanie mu pomóc.

Poczuła na brzuchu łaskotanie.

Lekarz zmienił dietę i rozkład dnia. Wzbogacił rehabilitację o zajęcia psychoterapeutyczne. Ponadto, kazał przydzielić Andrzejowi więcej obowiązków, tak aby…

Łaskotanie przewędrowało niżej. Pomiędzy uda.

… czuł się potrzebny.

Anna nie spodziewała się, że Andrzejowi tak szybko pomogą zajęcia. Był czuły i jednocześnie stanowczy. Wygodnie się ułożyła, głęboko odetchnęła i rozłożyła szerzej uda, przyjmując pieszczotę. Zaatakował drapieżnie przez gęstwinę potu. Z kobiety lała się śliska satysfakcja. Chciała mu się odwdzięczyć.

– Co jest? – słowa przecięły magię upojnej nocy. – Jak chcesz loda, to poszukaj w lodówce, ale daj mi teraz spokój. Śpię.

– Andrzej? Myślałam… a co było przed chwilą?

– Nic? Spałem? Machałem cały dzień odważnikami i nie chce mi się bzykać.

Andrzej dalej spał, a jego ręce

(jego ręce?)

leżały na kołdrze. Anna spojrzała na nie. Mimo ciemności odcinały się jasnymi plamami na materiale. Palce zaciskały się i rozluźniały jak przepoczwarzający się pająk. Po chwili jedna z dłoni – jakby ciągnąc za sobą całe ramię – spadła z ciała Andrzeja i ruszyła w stronę Anny. Kobieta jęknęła i uciekła do salonu.

Kto dotykał jej ciała?

 

***
– Anka, o co ci chodzi? – spytał Andrzej, przygotowując sobie kolację. Nóż prowadzony jego dłonią śmigał po kurczęcej piersi. – Od paru dni zachowujesz się jakby to ciebie przemieliło na karmę dla psów.

– Przestań! Od tych paru dni… – zrobiła pauzę, patrząc się gdzieś w ścianę. – Mam wrażenie, że coś poszło nie tak z twoim przeszczepem.

– No chyba żartujesz.

– Nie. W żaden sposób nie mogę skontaktować się z twoim lekarzem. Gdy dzwonię, wciąż słyszę, że właśnie ma operację albo właśnie wyszedł. Jest nieprawdopodobne, jak szybko wyzdrowiałeś. Poza tym, cała ta impreza jest na czarno. Przecież nie mamy praktycznie żadnych papierów.

– Jasne. Jakbyśmy chcieli papiery, to byśmy poszli do szpitala Akademii Medycznej, ale tam z kolei nie dostałbym nowych rąk. Coś za coś.

– Coś za coś – szepnęła. – Nie wydaje ci się, że te dłonie… żyją własnym życiem?

– Co?! Pogięło cię?

– Te wszystkie incydenty. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Nie mogę zasnąć – mówiła. – Andrzej, boję się ciebie.

– Przestań. Zobacz, że wszystko jest w porządku. Jak to ma cię uspokoić, to pojedziemy do kliniki i porozmawiamy z doktorem. Tymczasem jednak…

Andrzej odłożył zakrwawiony nóż między włókniste paski mięsa i podszedł do Anny.

– … nie ma się czego bać – powiedział i objął bladymi dłońmi jej szyję.

– Nie, zostaw mnie!

– Dzieje się coś? – spytał, śmiejąc się.

– Puść, to nie jest zabawne.

– To jest zabawne.

– Andrzej!

– O cholera, zablokowały się… Dobra, koniec żartów – powiedział, widząc łzy w jej oczach.

– Proszę cię, nie rób tak więcej. Powiedziałam, że nie chcę.

– Chodź się przytulić.

– Dobrze – odparła i uśmiechnęła się.

Andrzej położył ręce na jej ramionach. Przyciągnął ją. Ona westchnęła i przylgnęła do niego.

Nagle dłonie, jak drapieżne pająki, znów skoczyły na szyję kobiety. Palce objęły kark, a kciuki wpiły się w tętnice. I zaczęły zgniatać.

– Co jest… ?! – wrzasnął Andrzej, patrząc na swoje ręce tak, jak zapewne patrzył na oberżnięte kikuty, nim wyłamane drzwi nie pozbawiły go przytomności.

Anna próbowała złapać oddech, drapała i wierzgała się. Garnki łupnęły o podłogę. Pękła szyba.

– Nóż, nóż! Weź nóż!

Talerze, strącone przez kobietę, roztrzaskały się. Jej palce zacisnęły się na nożu. Dźgała w jego przedramiona. Trysnęła krew. Nóż z łoskotem uderzył w kafle. Dłonie rozwarły się. Anna upadła miękko pod zlew.

– Co to było? Co to kurwa było? – wrzeszczał Andrzej.

Kobieta nie ruszała się.

– Anka, co ci jest? Anka! Nie!

 

***
Brak tętna, sine usta, przekrwione oczy. Zamknął jej powieki.

Przed chwilą udusiłem własną żonę, pomyślał, co się kurwa ze mną stało? Policja nie uwierzy. Bukowski, chuju, jadę!

IV

Recepcjonistka z wieczornej zmiany z rozmarzeniem gapiła się przez przeszklone drzwi, za którymi wiosna budziła po zimowym śnie las. Śnieg znikł, a zieleń, otulona promieniami zachodzącego słońca, wręcz emanowała życiem.

Nie zwróciła uwagi na pisk hamulców i ryk klaksonu. Tu ciągle ktoś hałasował. Na wchodzącego mężczyznę może też nie zwróciłaby uwagi, ale on był pokrwawiony, cały we krwi, a w ręku miał nóż.

– O mój Boże – krzyknęła, wcisnęła przycisk alarmu i wpadła pod ladę.

Mężczyzna też na nią nie zwrócił uwagi.

 

***
– Panie Andrzeju – powiedział, odsłaniając swoje białe jak wysuszona kość zęby. – Chyba nie chce mnie pan zamordować tymi samymi dłońmi, które panu podarowałem, prawda?

– Pytam się ostatni raz, skurwysynu, co mi zrobiliście? Dlaczego moja żona nie żyje?

– Udusił ją pan przecież – głos rozniósł się przez otwarte drzwi gabinetu po korytarzu.

– Pytam się: dlaczego?

– PTSD moim zdaniem. Zespół stresu pourazowego.

– Przestań pierdolić!

– Miss Majewska! Proszę uważać! – Bukowsky krzyknął do przechodzącej kobiety.

Ona wrzasnęła i zaczęła biec. Andrzej Nowak się obrócił. Doktor na to czekał. W jego dłoni pojawił się pistolet.

– Zamykaj drzwi albo cię zastrzelę.

– Przechytrzyłeś mnie, co? Sprytny jesteś. To może chociaż teraz mi wyjaśnij – powiedział Andrzej, pchnąwszy nóż po podłodze. Strzepał z rękawa resztki kurczaka.

– Z chęcią. W trakcie leczenia zastosowaliśmy nowatorskie środki regenerujące tkankę nerwową. Oryginalnie zostały one wynalezione przez armię jednego z południowoamerykańskich państw. Naturalnie, tak silny specyfik musi mieć skutki uboczne, z którymi – zdaje się – zapoznana została bliżej pańska małżonka. Owe skutki stały się przedmiotem moich badań. Ponadnormatywne rozbudzenie pamięci somatycznej komórki – autonomicznego zapisu zdolności i emocji. Świadomość człowieka rozczłonkowana pomiędzy części jego ciała. I obudzona.

– O czym pan pieprzysz? – zapytawszy, Andrzej oparł się o ścianę i osunął na ziemię, wpatrzony w swoje palce. Pod paznokciami były kawałki skóry Anny.

– O przełomie! Dostał pan niejako w spadku dłonie wielokrotnego zabójcy dusiciela z Texasu, straconego w zeszłym roku. Badaliśmy, ile świadomości przestępcy przeżyło w osobnych częściach jego ciała. Sukces, panie Andrzeju. Pogratulowałbym panu, ale właśnie po pana idą.. – Pan jesteś pojebany. Powiem policji.

– Proszę mówić. Uwierzą panu – Bukowsky jeszcze raz uśmiechnął się. – A rzeczony przestępca, przed zatrzymaniem, próbował się zabić.

Drzwi rozleciały się, kopnięte przez szturmowca. Doktor odłożył broń. Wpadło ich trzech, jeszcze dwóch przez okno.

– Mietek, kurwa jego mać, łap typa! Za ręce!

Dłonie Andrzeja, po raz ostatni, jak pająki, skoczyły do jego własnych oczu i poczęły się w nie wbijać.

I znów, gdyby Andrzej Nowak wiedział, co będzie później, to chciałby, aby tam dotarły.

 

V
Sąd Apelacyjny… w imieniu Rzeczypospolitej… na mocy artykułu… środek zabezpieczający… Kurwa, idę do psychiatryka, pomyślał.

Na sali sądowej było sporo widzów. Zjawił się także M.D. Bukowsky.

– Skurwielu! – krzyczał Andrzej, machając kikutami po dłoniach, których pozbył się pierwszej nocy w areszcie. Zamienił je obcasem w krwawą miazgę – Dopadnę cię!

– Niewątpliwie – szepnął doktor, oglądając tym razem własne dłonie, niemalże stworzone do szycia cudzych ciał.

 

 

Fin

 

 

17.190

 

Koniec

Komentarze

Bardzo chciałem właściwie sformatować tekst. Usiadłem nawet i ręcznie wystukałem spacjami wcięcia akapitów. Niestety stronka okazała się silnejsza ode mnie i powstał "blok świąteczny". Być może dialogi powinniśmy zapisywać: "Oh Lord", he said, "there is no hope for us all". Nevertheless, smacznego bloku, and a happy Nu Year!

Z wyrazami szacunku,
uniżony,
Syf

I po co to było?

Podoba mi się lekkość, z jaką wczułeś się w Andrzeja. Kiedy czytam jego wypowiedzi czuję, że to żywy człowiek, a nie pusta marionetka w rękach autora. 
Motyw samowładnych rąk występował w popkulturze już kilka razy i nie skłamię, jeśli powiem, że śmieszy mnie za każdym razem. Nawet mimo próby "naukowego" wytłumaczenia, którą tutaj podjąłeś.  
Nie rozumiem natomiast, dlaczego ręce miałyby wydrapywać "RATUNK" na ścianie. Cena przeszczepu też wydaje się mocno zaniżona (za przeszczep nerki płaci się kilkaset tysięcy dolarów, ręce są trudniejsze do wykonania i rzadziej praktykowane, więc chyba powinny być dużo droższe...). Chyba, że to był wybieg pana MD, który miał skłonić Annę do wyrażenia zgody, wtedy wybacz, że się czepiam. :)
Żona z dnia na dzień zmieniła się z wrednej suki w składnicę opiekuńczości i wytrwałości. Nie chodziło Ci raczej o skarbnicę?
Gdzieś też chyba przyuważyłem jakiś drobny błąd stylistyczny, ale nie zapisałem sobie, a jest późno i oczy zmęczone... Nie będę już szukał. :)

A propos rzeczonych rąk -- musimy z powagą spojrzeć na tytuł konkursu i zastanowić się, czego oczekuje organizator. Uznałem, iż w temacie niczego nowego już powiedzieć się nie da, toteż trzeba jak najsprawniej zrealizować daną konwencję -- samowładne dłonie zaś, mam nadzieję, że ją dokładnie obejmą i obściskają.

Tak, skarbnicę, dzięki.

I po co to było?

Pomysł ciekawy. Nie widzę jakiś rażących błędów, trochę tam przecinków nie w tym miejscu itp. Nawet literówek nie zauważyłam... Ale...
Prawie  nie ma opisów. A przydały by się. Akcja rwie z kopyta, niestety potrzebne jest lepiej zarysowane tło zdarzeń.
I niezbyt straszne to opowiadanie, ale czemu się dziwić. Horrory pisane straszne nie były, nie są i nie będą (raczej).
 To "Ratunku" mi jednak nie pasuje... Widocznie musiałeś zmieniać zakończenie, bo pasuje ono tu jak pięść do nosa lub sake do polskiej wódki.
I jeszcze ciekawi mnie jak mógł obcasami rozwalić sobie ręce. Pain control? Ile czasu on musiał tłuc by zrobić z nich miazgę?

Limit znaków mnie powstrzymał.

Obawiałem się, że przy tak określonej objętości tekstu, gdy pojawią się sensowne opisy, utwór ograniczy się do jednej -- może i ładnie zaprezentowanej -- scenki rodzajowej, a wtedy to już nie będzie opowiadanie.

Zakończenie -- jak wyżej.

I po co to było?

Bardzo sprawnie napisany tekst, właśnie poleciłam go Wiedźmie Heldze jako wzór do naśladowania.

OK, do konkursu.

Bardzo dobrze napisane opowiadanie. Dobry pomysł, dobre wykonanie, dobre postacie. Trochę za mało klimatu jak na horror, ale przynajmniej oryginalny pomysł.

Mam jedną uwagę:
Rozumiem, że główny bohater jest kretynem i trzeba to jakoś pokazać. Chwała autorowi, bo mu się to udało (nic nie jest tak przykre, jak obojętność czytelnika). Mogę więc śmiało powiedzieć, że nie znoszę gnojka (Andrzeja a nie syfa: główny bohater drażni moje kobiece ego i przypomina mi kogoś, ale to już zupełnie inna historia). Nie jestem nawiedzoną purystką, nawet nienawiedzoną nie jestem, ale tutaj biegają całe stada czarnych, kosmatych wulgaryzmątek... Czas wytępić dziady, do boju, Rodacy!

Nie jestem nawiedzoną purystką, nawet nienawiedzoną nie jestem, ale tutaj biegają całe stada czarnych, kosmatych wulgaryzmątek... Czas wytępić dziady, do boju, Rodacy! 

Czasami te "wulgaryzmątka" są bardzo potrzebne, żeby w pełni pokazać stan bohatera. 

Cóż, miło mi, że pan Andrzej wywołał w Tobie silne emocje. Ba, przypomina nawet żywego człowieka!
Odnośnie zaś do wulgaryzmów, to jako --  powiedzmy sobie -- (syf) pisarz, staram sie uchwycić raczej język, jaki słyszę aniżeli taki, jaki chciałbym, aby był.

I po co to było?

Bardzo, bardzo dobre opowiadanie: melodia zdań, język, narracja, logika wydarzeń, koncepcja. Trochę mi tylko przykro, że przy okazji szlag trafił moją sympatię dla Rączki z „Rodziny Adamsów". Zawsze ją lubiłam - ile to się bidula musi paluszkami nadrobić, żeby gdziekolwiek na czas zdążyć. Ale trudno. A wracając do tematu: myślę, że czołówka opowiadań MASAKRY właśnie nam się zaczyna klarować.

Podobało mi się. Postać Andrzeja fajnie wykreowana - zrobiłeś z niego naprawdę wrednego dupka. Tekst bardzo sprawnie napisany.

Co do pomysłu - generalnie ciekawy, ale ja już się z nim spotkałem i niestety po obejrzeniu filmu "Zręczne rączki" (to horror komediowy, a nie pornol), idea rąk żyjących własnym życiem budzi tylko mój uśmiech. Gdyby nie to, na pewno bardziej wczułbym się w klimat.

Przyłączam się również do zdania przedmówców, że to "RATUNK" zupełnie nie pasuje i w sumie nie zostało wyjaśnione w żaden sposób. Miażdżenie obcasem własnych dłoni też mi się nie podobało. Powodzenia z tym - i jeszcze tylko kikuty zostały...

Nawet uwzględniając wskazane mankamenty, uważam, że i tak jest to jedna z ciekawszych pozycji w Masakrze.

Pozdrawiam.

W obu wspomnianych przypadkach, przyznaję, przesadziłem z efekciarstwem.

mea culpa

Na temat biegających rączek wypowiadałem się w którymś z wcześniejszych postów.

Również pozdrawiam.

I po co to było?




 - raz dwa

 - raz dwa trzy

I po co to było?

 - raz dwa  - raz dwa trzy - jeden - trzynaście

I po co to było?

- raz

 - raz dwa trzy

I po co to było?

  

   -- dsdsds

I po co to było?

Nowa Fantastyka