- Opowiadanie: wolfang - O jedną bombę za dużo

O jedną bombę za dużo

Krótkie opowiadanie rozgrywające się w uniwersum jednego z moich opowiadań. 

Triggery: przemoc, wulgaryzmy

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy, zygfryd89

Oceny

O jedną bombę za dużo

Życie rzadko pozwala, by wszystko szło zgodnie z planem. Przykładowo, Stephany Grayson chciała dzisiaj odebrać nagrodę od zleceniodawcy i spędzić miły wieczór z czymś mocniejszym, aby zapomnieć o świecie. Niestety konkurencja zmusiła do zmiany planów. Zamiast odpoczynku był bieg (czego stanowczo nienawidziła) i unikanie ognistych pocisków (co też nie zaliczało się do jej ulubionych zajęć). 

Wskoczyła za jeden z filarów opuszczonej fabryki, w ostatniej chwili chwytając spadającą z posiwiałej głowy fedorę. Wzięła głęboki wdech, który okazał się najwyraźniej za zdrowy, ponieważ w ustach ponownie zagościł papieros, wyciągnięty z kieszeni prochowca. 

– Co jest, Stephi? Czyżby moja ulubiona pani detektyw była znudzona towarzystwem starego Johnnego? – rzucił mężczyzna o poparzonej twarzy. Wyciągnął złoty zegarek z kieszeni kamizelki i spojrzał na czasomierz, cmokając. – Mam jeszcze kilka godzin do spotkania z panem Hancockiem w sprawie odbioru nagrody, więc możesz załapać się na małego grilla – zaśmiał się mężczyzna. – Ewentualnie mogę puścić cię wolno, jeśli powiesz mi tylko, gdzie znajdę…

– Bombę? – dokończyła Stephany, wychylając pomarszczoną twarz. – Obawiam się, Johnny, że zmuszona będę wybrać trzecią opcję. 

– Czyli?

– Obiję ci mordę, a potem przejdę się po nagrodę. Pozdrowić od ciebie Hancocka?

Staruszka wyrzuciła papierosa i wypuściła z ust kłęby dymu. Owinęły się wokół ciała Stephany niczym zbroja, po czym odpączkowało od niej kilkanaście identycznych postaci. Klony rozbiegły się we wszystkie strony, na co Johnny zareagował głośnym westchnięciem. 

– A ty ciągle te same sztuczki. Czy naprawdę duchy dymu nie mają nic ciekawszego do zaoferowania? – rzucił ze złośliwym uśmiechem. 

Dłoń Johnnego powędrowała do bukłaka przy jego pasie, z którego wypełzł uformowany z ropy naftowej wąż. Bestia po kontakcie z zapalniczką pokryła się płomieniami i rozpadła na kilka ognistych kul, lewitujących wokół maga. 

Ze wszystkich duchów miasta, ropa zaliczała się do najbardziej niszczycielskich. Z kolei mistrzowie tego żywiołu nie byli osobami, z którymi ktokolwiek, kto planuje długie życie, chciałby utrzymywać bliższe relacje. 

Johnny chwycił jedną z ognistych kul i rzucił nią, jak baseballista, w dymową postać. 

– Stephany, gdzie jesteś? – Z dłoni maga poleciały kolejne pociski, nieubłaganie redukując liczbę klonów do jednego magicznego konstruktu. 

Dymowy stwór oparł się o ścianę. Choć chmurzasta istota pozbawiona była twarzy, z jej sylwetki nietrudno było odczytać strach. W dłoniach Johnnego pojawiła się olbrzymia ognista kula, a w tle słychać było delikatny śmiech duchów ropy.

– Chyba mamy oryginał. Jakieś ostatnie słowa? – zapytał, lecz nie czekając na odpowiedź, rzucił celnie.

Johnny znany był z tego, że zaliczał się do osób, których umysł miał spore problemy z przyswojeniem takich pojęć, jak rozwaga, czy ostrożność, czego nie uważał za duży problem. Jednakże, gdyby był rozważniejszy, może zauważyłby, że brakuje jednego z widmowych klonów Stephany. Albo gdyby był chociaż trochę ostrożniejszy, dostrzegłby butlę z gazem, która znajdowała się za celem jego ognistej kuli. 

***

Stephany obserwowała eksplozje z nieskrępowanym uśmiechem. 

– Wspomniałeś kiedyś, że chciałbyś odejść z hukiem – rzuciła pod nosem, po czym z jej ust uciekły kłęby dymu, które uformowały się w kształt drobnego psiaka.

Zwierzak ruszył przed siebie, merdając chmurkowym ogonem. Prowadził swą panią ciemnymi korytarzami opuszczonej fabryki. Nagle zatrzymał się przed jedną z maszyn i zaszczekał kilkukrotnie.

– Dobry duszek – powiedziała, głaszcząc ducha dymu, po czym podniosła głowę. – Bomba. Kici kici.

Usłyszała syk kota. A właściwe ducha stali, zaklętego w mechanicznym ciele o czarno-złotym pancerzu i kręcących się zębatkach zamiast uszu. Stwór siedział na rusztowaniu otaczającym popękany kocioł. 

Stephany rozwinęła rulonik papieru i spojrzała na zdjęcie z ogłoszenia. Była pewna, że ma przed sobą poszukiwanego. Wzrok mimowolnie opadł na fragment dotyczący nagrody. 

 – Chodź, zabiorę cię do domu. Jest taka dziewczynka, która za tobą tęskni – powiedziała łagodnie, wspinając się na konstrukcję i wystawiając dłoń. 

Niezainteresowany najwyraźniej propozycją kot wbił pazury w rękę kobiety. 

– Ty cholero! – pisnęła z bólu. – Co za idiota montuje pazury w golemie dla dziecka?! Klienci zgłaszali reklamacje, jak nie mieli okaleczonych rąk?! 

Kot zasyczał groźnie, lecz dla Stephany zabrzmiało to jak wyzywanie. 

– Jeśli liczysz, że cię puszczę, to zapomnij!

 Detektywka rzuciła się na zwierzaka, który zwinnie uniknął ataku. Kobieta nie odpuszczała, goniąc po rusztowaniu mechanicznego kota i wykrzykując ciągle coraz wymyślniejsze obelgi. 

Obserwujący ich duch o psich kształtach przekręcił delikatnie głowę, zastanawiając się zapewne, czy ta śrubka, która opadła tuż przed jego łapką, jest istotna. 

Detektywka ponownie skoczyła i złapała zbiega. Nim jednak obwieściła zwycięstwo nad zabawką, rusztowanie, po którym biegli, uznało najwyraźniej, że to dobry moment, by się załamać i wysłać Stephany na chłodną ziemię.

***

Mathias Hancock westchnął z zachwytu, po czym odstawił niechętnie wazę na jedną z półek, na których spoczywały także inne ozdobne naczynia.

– Wspaniałe, czyż nie? Pół życia zajęło mi kolekcjonowanie dzieł najwybitniejszych artystów. – Przesunął palcem po łańcuchowych wzorach, oplatających wazę. 

Gdy Stephany chrząknęła, odwrócił się nagle, jakby przypomniał sobie o jej obecności.

– Proszę o wybaczenie. Jestem niesamowicie wdzięczny za odnalezienie Bomby. Córka będzie zachwycona tą wiadomością. – Wyciągnął rękę w stronę mechanicznego kota, lecz na dźwięk syczenia cofnął ją. 

– Do usług – odparła kobieta. Zwykle robiła wtedy zamaszysty ukłon, lecz kołnierz i ręka w gipsie znacznie ograniczały ruchliwość. – Nie chcę popędzać, lecz pomoc lekarska trochę mnie kosztowała. 

– Oczywiście. Zapłata.

Chwilę później na biurku znalazła się walizka z pieniędzmi. Stephany nie potrafiła powstrzymać uśmiechu i wyciągnęła rękę po nagrodę. W jej głowie kumulowały się pomysły, na co wydać kasę. Alkohol, papierosy, nowy płaszcz, papierosy, wymiana hamulców w samochodzie (zatrzymywanie auta, uderzając w przeszkody, uważała jedynie za rozwiązanie tymczasowe). Zapomniałaby o papierosach. 

Nagle do jej uszu dotarł dźwięk cichych, acz żwawych kroków. Zza drzwi wyłoniła się dziewczynka mająca na oko jakieś dziesięć lat. 

– Diamenciku, mam dla ciebie doskonałą wiadomość. Bomba się znalazła! – rzucił wesoło Hancock, lecz jego radość błyskawicznie przeszła w konsternację. 

– Wiem! – krzyknęła córka, unosząc dumnie dłonie, w których trzymała mechanicznego kota. – Ktoś ją w piwnicy zamknął!

Stephany i Hancock spojrzeli parę razy na znalezisko kobiety i zwierzaka, przyniesionego przez dziecko. Mężczyzna zaśmiał się. 

– A to ci heca. Czyli jednak było więcej egzemplarzy z tego modelu – rzucił pod nosem zleceniodawca. – Wygląda na to, że moja córeczka panią ubiegła. No cóż, przepraszam za zamieszanie. – Błyskawicznie zamknął walizkę. 

– Ale moja zapłata… – jęknęła Stephany. 

– Proszę to przyjąć jako wyraz naszej wdzięczności za włożony trud – powiedział mężczyzna, wkładając monetę do dłoni detektywki.

Stephany spojrzała na zapłatę, zastanawiając się, czy starczy chociaż na piwo. Odstające złotko dostarczyło błyskawicznej odpowiedzi. 

– To czekolada – stwierdziła grobowych głosem. 

– Jedna z lepszych, jakie jadłem. 

Detektywka obdarzyła klienta zabójczym wzrokiem. Jedynym, co ocaliło jego zęby przed jej pięścią, była słabość Stephany do słodyczy. 

– A co z kotem? – zapytała staruszka, po czym zabrzmiał odgłos przypominający tłuczone szkło. 

Kuzynka Bomby dostała się na jedną z półek, na której spoczywały cenne wazy pana domu. Najwyraźniej również uznała, że na podłodze będą one znaczenie lepiej wyglądać, więc zaczęła zrzucać niewinnym ruchem łapki kolejne dzieła sztuki.

Stephany rozsiadła się, podkradając z biurka czekoladki. Obserwowała z nieskrywaną radością, jak Hancock wraz ze służbą nieudolnie próbują złapać zwinnego golema, redukując przy okazji kolekcję pana domu. Twarz byłego klienta jak kameleon skakała między różnymi odcieniami czerwieni i bladości. Stephany doszła do wniosku, że ten wieczór ostatecznie był nawet udany.

*Ilustracja wygenerowana za pomocą NightStudio

 

Koniec

Komentarze

Powtórzę z bety:

Dobry humor. Fajny pomysł z duchami dymu i innymi zjawami, szczególnie psem i kotem. :) Staruszka z taką kondycją, mająca słabość do czekolady – także niezwykła. :) Podobnie świetna – zniszczona bezcenna kolekcja. :)

Pozdrawiam i dziękuję, klik za pomysły na oryginalne wątki fabuły. :)

Pecunia non olet

Hmm… Sam pomysł mi się podobał. Faktycznie jest to lekka, zabawna historia, ale mam wrażenie, że spotkanie głównej bohaterki z magiem, władającym ogniem jest bezcelowa. Scena ciekawa, ale bez niej sens szorta nie uległby zmianie. Jest także kilka określeń, które moim zdaniem nie są zbyt trafne.

 

Twarz byłego klienta jak kameleon skakała między różnymi odcieniami czerwieni i bladości.

Powyżej przykład. Twarz skakała między odcieniami → hmm

Fajny quest do jakiejś gry, ale nic poza tym. 

Hej Wolfgang!

 

Zakończenie uśmiechnęło i rozmowę pani detektyw z klientem przyjemnie się czytało, ale poprzedzająca ją akcja była bardzo dezorientująca. Czemu autor spojleruje, co się za chwilę wydarzy (”zamiast odpoczynku był bieg i unikanie ognistych pocisków” – myślałem, że to opis czegoś, co już się stało), czemu dwójka magów szuka i bije się o mechanicznego kota (rozumiem, że zapłata była duża, ale ze zgubą poradziłaby sobie chociażby zwykła policja), w końcu czemu nazywać kota “Bombą”, skoro utrudnia to zrozumienie przedstawianego na gwałt świata, a gdy okazuje się, jakie jest prawdziwe znaczenie “Bomby”, poczułem się raczej rozczarowany i zdziwiony niż zaskoczony ;)

Mimo tego całość na plus, ze wspomnianą już wcześniej końcówką na czele. Mechaniczne czy nie, koty rządzą się swoimi prawami :) Możliwe też, że tekst byłby bardziej zrozumiały po wcześniejszym zapoznaniu się z uniwersum, ale skoro jest opublikowany jako niezależne dzieło, jako takie też je oceniam.

Kilka nieścisłości językowych:

Zamiast odpoczynku, był bieg

Prawdopodobnie zbędny przecinek (PWN).

Detektywka ponownie skoczyła, co zakończyło się pochwyceniem zbiega

Może lepiej uprościć, np. “ponownie skoczyła i złapała zbiega”.

Stephany spojrzała na zapłatę, zastanawiając się, czy starczy, chociaż na piwo.

Ostatni przecinek zbędny.

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Lekkie fajne i dobrze się czyta :)

 

pozdrawiam

 

Zacznę dzień z uśmiechem. :)

Zabawne i nieźle się czytało.

Domyślam się, że pojedynek detektywki z magiem był potrzebny, aby zademonstrować kondycję starszej pani. ;)

 

do spo­tka­nia z panem Han­cock… → …do spo­tka­nia z panem Han­cockiem

 

– Pro­szę to przy­jąć jako wyraz na­szej wdzięcz­ność za wło­żo­ny trud… → Literówka.

 

uzna­ła, że na ziemi będą one… → Rzecz dzieje się w pomieszczeniu, więc: …uzna­ła, że na podłodze będą one

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zandra, Ostam i Regulatorzy dziękuje za uwagi. Jak znajdę chwilę czasu, to spróbuje nałożyć poprawki. 

Bardzo proszę, Wolfangu. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nałożyłem poprawki. 

Scena walki z magiem miała trzy cele:

  1. Pomysł na opowiadanie w dużej mierze opierał się na tym, żeby czytelnik myślał, że sytuacja jest poważniejsza niż w rzeczywistości. Dostajemy dwóch magów, którzy walczą między sobą i każdy z nich próbuje dobrać się do jakieś bomby. Wspomniany McGaffin okazuje się jednak tylko zabawką córki pewnego bogacza. W pierwotnym zamyśle starcie było dłuższe i nasz Johnny miał jeszcze kilku pomagierów, między innymi mięśniaka o skórze pokrytej betonem, lecz zrezygnowałem z tego.
  2. Drugim celem było pokreślenie tego, jak pechowe było to zlecenie dla Stephany. Żeby zdobyć tego kota, nie tylko połamała sobie kości, ale także ryzykowała życiem w walce z innym magiem. W nagrodę dostała czekoladkę (która przynajmniej była całkiem smaczna). 
  3. I najważniejsze. Strasznie chciałem zrobić historie, w której pojawiłoby się starcie z magiem ropy, ponieważ ten koncept bardzo podobał mi się. 

Sympatyczny tekst z ciekawą protagonistką. Ciekawe, czy na końcu przygarnęła kota?

Cześć,

 

Nie czytałem wcześniejszych opowiadań i nie znam uniwersum, ale dość zabawny i dobrze wykreowany to krótki tekst. Fajnie się czytało.

 

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka