Hugo De Brass drżącymi rękami założył pętlę na szyję.
– Jesteś pewien? – zapytał jeden z towarzyszy.
– Nie mamy wyboru. To jedyny sposób. Jeśli nie wrócę…
Powiódł wzrokiem po twarzach przyjaciół i wziął głęboki oddech. Nie mógł ich zawieść. Mieli w końcu uratować świat.
Dał znak. Poczuł gwałtowne szarpnięcie i jego ciało zawisło w powietrzu. Instynktownie otworzył usta, próbując złapać oddech. Choć wiedział, co go czeka, nie potrafił zapanować nad paniką i zaczął szarpać linę. Ta jednak z każdym ruchem zaciskała się coraz mocniej.
Ostatnie, co pamiętał, to urywana inkantacja i gwiazdy na niebie, które przybrały jadeitowy odcień.
*
Coś siłą wepchnęło powietrze w jego płuca. Otworzył oczy. Zanim zrozumiał, co widzi, dotarło do niego, że gruby sznur nadal ciasno oplata mu szyję. Jęknął i spanikowany zaczął szarpać powróz, który tym razem nie stawiał oporu. Potykając się, Hugo zrobił kilka kroków w tył. Przez chwilę rozmasowywał obolałe gardło, nim uniósł wzrok.
– Udało się – szepnął i zamarł.
Wszędzie widział drzewa. Miały potężne, grube pnie i zdawało mu się, że sięgają samego nieba. Z gałęzi coś jednak zwisało. Zmarszczył brwi, próbując w półmroku dostrzec szczegóły. Wtedy zza ciężkich chmur wyszedł księżyc i uświadomił sobie, że to liny. Setki, tysiące zaplecionych w pętle lin.
Przełknął głośno ślinę. Wyciągnął dłonie, ale wyglądały tak, jak zawsze. Wstrzymał oddech. Niemal uśmiechnął się z ulgą, gdy wyczuł miarowe bicie serca.
– Żyjesz. Przynajmniej na razie.
Prawie podskoczył, gdy dotarł do niego kobiecy głos. Dłoń instynktownie powędrowała do pasa i trafiła na rękojeść miecza. Zacisnął na niej palce z westchnieniem ulgi i zerknął na boki.
Obca stała za jego plecami. Nie słyszał jej kroków i nie był pewien, jak długo go obserwowała. Brzęknęło szkło, a po chwili półmrok rozgoniło mdławe światło lampy.
Podeszła, zanim się ocknąłem. Usłyszałbym ją z daleka, pomyślał Hugo, patrząc na ciężką suknię, której liczne warstwy zapewne podtrzymywała halka na kole. Podobne nosiła jego młodsza siostra.
Hanna… De Brass pokręcił głową, odganiając myśli o rodzeństwie. Ponownie skupił się na kobiecie. Gorset ściskał talię tak wąską, że byłby w stanie objąć ją dłońmi. Włosy miała zebrane w luźny kok, a oczy martwe.
– Wisielczy Król czeka na ciebie – powiedziała, po czym nie czekając na odpowiedź, ruszyła między drzewa.
Chciał coś odpowiedzieć, ale ostatecznie podążył za dziewczyną. Przez chwilę szli w ciszy, a Hugo nerwowo zastanawiał się, które z nurtujących go pytań powinien zadać jako pierwsze. Miał ich tak wiele.
Gdy zostawili za sobą las, chłopak na moment zgubił krok. Ledwie dostrzegalnie pokręcił głową i przywołał na twarz maskę obojętności.
Już nie nazywaliby mnie odważnym, gdyby mnie teraz zobaczyli, pomyślał z przekąsem. Wodził wzrokiem za setkami zmarłych, którzy otępiali snuli się po rozległej równinie. Nienaturalnie bladzi, o czarnych oczach i każdy z ciemnofioletową pręgą od sznura na szyi. Nie musiał pytać, aby wiedzieć, że wszyscy zostali powieszeni. Nikogo nie zauważali i noga za nogą, wędrowali w sobie tylko znanym kierunku.
Hugo poczuł na plecach lepkie macki strachu.
*
Siedzibę Wisielczego Króla stanowiły rozległe ogrody, poprzetykane martwymi drzewami i zmurszałym murem. Ścieżki wiły się i przecinały niczym w labiryncie, a kopuła z trującego bluszczu zasłaniała niebo. Kilkukrotnie w oddali dostrzegł zakapturzone postacie, ale te szybko znikały w mroku.
Salę tronową wytyczała kolumnada, której wejście wieńczył łuk ozdobiony płaskorzeźbami. Ze środka wyzierała korona ogromnego, gęsto porośniętego listowiem drzewa.
Już z daleka widział liczne postacie, przemykające w cieniu i wymieniające urywane szepty. Gdy podeszli bliżej, dziesiątki bladych twarzy zwróciło się w ich kierunku. Niektóre stare, inne zbyt młode, wszystkie z dziwnym blaskiem w oczach i fioletową pręgą na szyi. Dworzanie Wisielczego Króla.
Tłum rozstąpił się i w końcu mógł ujrzeć tron stworzony z korzeni i ziemi. Nieregularne siedzisko było jednak puste. Zerknął na swoją przewodniczkę, ale ta pewnie ruszyła do przodu. Dopiero po chwili dostrzegł mniejszą ławę, którą zajmowała drobna dziewczyna o splątanych białych włosach sięgających żeber. Korona z cierni nie raniła jej skóry, a twarz skrywała za maską rzeźbioną w siwym drewnie.
Czyżby królowa?
Przestąpił z nogi na nogę, gdy cisza stała się trudna do zniesienia. Zerknął na boki, ale wszyscy wyraźnie na coś czekali. Rozważał, czy powinien przemówić pierwszy, ale przybył rozmawiać z królem.
Uniósł głowę, gdy kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Zamarł. To, co wziął za gęste listowie, było setką smolistych kruków o złotych ślepiach.
Z oddali dotarły do niego kroki. Nie miały jednego źródła, dochodziły z wielu stron jednocześnie. Rozejrzał się, ale niczego nie dostrzegł. Tłum szykownie ubranych postaci nie odrywał wzroku od drzewa.
Najpierw dostrzegł dłoń brudną od ziemi, która wysunęła się z wąskiej szpary między korzeniami. Zaraz za nią wyrosło całe ramię i skrawek peleryny z liści.
To niemożliwe, przemknęło mu przez myśl. Potrząsnął głową – powiesił się, aby uzyskać audiencję u Króla Wisielców. Nic, co tu zobaczy, nie powinno go dziwić.
Opalizujące jadeitowe oczy przyciągały jak magnes. Z wysiłkiem oderwał od nich wzrok i objął spojrzeniem wysoką postać, która częściowo stała w cieniu drzewa.
– Hugo to kiepskie imię dla bohatera – szydził Wisielczy Król, a chłopak spąsowiał i wykonał niski ukłon.
– Wierzę, że nie ma kiepskich imion.
– No, proszę. Tym razem przysłali kogoś, kto potrafi też myśleć. Podejdź bliżej, chłopcze.
De Brass chciał zaprotestować, ale ostatecznie ugryzł się w język. Uznał, że władca może nazywać go tak, jak chce, byle go wysłuchał. A najlepiej spełnił jego prośbę.
– Tym razem?
– Myślisz, że jesteś pierwszy? – zaśmiał się Wisielczy Król. – Co jakiś czas żywi czegoś od nas chcą. Doceniam odwagę, chłopcze, choć zwykle ta idzie w parze z głupotą. Mów, z czym do mnie przybywasz.
Hugo wziął głęboki oddech. Miał tylko jedną szansę – ostrzegano go, że Wisielczy Król nie należy do łaskawych. Ani cierpliwych.
– Nasz świat jest w niebezpieczeństwie, wielkie zło zagraża naszym pobratymcom. Aby je pokonać, musimy…
– Zło? – zdziwił się władca. – A czymże jest zło, chłopcze?
Młodzieniec zaniemówił.
– Dobro, zło. Lubicie sobie wycierać nimi ręce. A my, chłopcze, czy moje królestwo jest w twoim przekonaniu dobre, czy złe?
Król wbił w niego jadeitowe spojrzenie, wyzierające zza kościanej ptasiej maski. Hugo poczuł, jak kropelki potu spływają mu po skroni. Zerknął na boki, ale nieprzychylne i złośliwe twarze tylko potęgowały pustkę w głowie. Wiedział, że na takie pytanie nie ma dobrej odpowiedzi.
– Mój królu. – Śpiewny głos królowej uratował go z opresji. Blada dłoń musnęła rąbek liściastej peleryny. – To tylko posłaniec, nieświadomy ceny, jaką będzie musiał zapłacić. W dodatku taki młody. Ile wiosen przeżyłeś, młodzieńcze?
– Prawie dwadzieścia, pani.
– Taki młody – powtórzyła.
Cisza przeciągała się w nieskończoność. Czuł na sobie spojrzenie władcy, jakby ten coś dokładnie rozważał.
– Czegoż to śmiertelnicy potrzebują tym razem?
Hugo powoli wypuścił powietrze. Oparł dłoń na pasku podtrzymującym broń, próbując odzyskać resztki pewności siebie.
– Artefaktu. Zwą go Łzami Wiecznego Smutku.
Przerwał na moment nieco speszony brakiem reakcji. Liczył chociaż na kiwnięcie, które potwierdziłoby, że król wie, czego poszukuje. Odchrząknął.
– Powiedziano nam… mi, że można je odszukać tylko w twoim królestwie. Ja… od niego zależy los wielu ludzi.
Popatrzył w oczy władcy, ale nieruchome spojrzenie sprawiło, że szybko odwrócił wzrok. Było w nim coś potężnego, ale i pierwotnego zarazem. Przypomniał sobie historie, które niegdyś opowiadała mu matka. Nazywano go też Panem Wierzb – za każdą niewinnie powieszoną istotę, zasadzał jedną wierzbę płaczącą w świecie śmiertelników.
– Pozwolę ci wędrować po moim królestwie, choć musisz wiedzieć, że ma to swoje konsekwencje. Odnajdziesz to, czego szukasz.
Hugo ledwie dostrzegalnie odetchnął i z trudem powstrzymał westchnienie ulgi. Był o krok bliżej od wypełnienia swojej misji.
– Dziękuję.
– Co raz zawisło, należy do drzewa. Wisielcy cię spaczą, wrócisz odmieniony, choć wielu zawiśnie, zanim pojmiesz znaczenie mych słów.
– Nie rozumiem…
Pan Wierzb przerwał mu machnięciem dłoni.
– Otrzymałeś ostrzeżenie. Jeżeli szukasz Łez, czas na ciebie.
Hugo zamilkł i próbował zapanować nad wyrazem twarzy. Liczył na inną odpowiedź. Nie bał się wyzwań, ale nawet nie wiedział, gdzie zacząć poszukiwania.
– Mój panie, noc ma się ku końcowi. – Jego przewodniczka zrobiła krok do przodu i spuściła głowę. Król nawet nie spojrzał w jej stronę.
– Finonno, obudź się. Poprowadzisz śmiertelnika.
Niebo nad głową Hugona rozdarł przeraźliwy zgrzyt. Chłopak uniósł głowę i dokładniej przyjrzał się kolumnadzie. Dopiero wtedy dostrzegł jakiś tuzin kamiennych rzeźb, które dumnie spoczywały na cokole.
Jeden z gargulców drgnął, a dotąd kamienne spojrzenie nabrało życia. Bestia wstała i rozprostowała porośnięte szczeciną skrzydła. Lekko przechyliła głowę z dwoma rogami i zmierzyła młodzieńca wzrokiem.
Stwór zeskoczył, wzbijając tumany kurzu. Dworzanie cofnęli się z oburzeniem i obrzucili go nieprzychylnymi spojrzeniami. Gdzieś w oddali zabrzmiał róg, a tłum zaczął momentalnie rzednąć.
– Jak sobie życzysz, mój królu – powiedziała Finnona oschle.
Róg rozbrzmiał po raz drugi.
De Brass zerknął na nią kątem oka. Miała szponiaste kończyny i pochyloną sylwetkę, jakby nie mogła się zdecydować czy chodzić na dwóch, czy czterech łapach. Przepaska biodrowa zasłaniała okolice intymne, a cienki pasek materiału obwisłe piersi. Skóra w niektórych miejscach była siwa, a w innych granatowa. Szczeciniaste włosy sięgały karku, nieco przysłaniając toporny pysk ze spłaszczonym nosem. Jedyne, co było w niej ładne, to oczy, przywodzące na myśl szarość poranka, tuż przed wschodem słońca.
– Gargulce nie potrafią kłamać, więc wskaże ci drogę. Na dowód mojej przychylności zaprowadzi cię do tego, kto wie, gdzie znajdziesz Łzy.
Po tych słowach Wisielczy Król wstał i zniknął między korzeniami, a ku zaskoczeniu Hugo drzewo ożyło. Pochyliło gałęzie ku ziemi, na których również wisiały pętle. Pierwsza podeszła królowa. Sięgnęła do najdłuższej z lin, której koniec znikał gdzieś w koronie i wsunęła głowę pomiędzy sznur.
– Co raz zawisło, należy do drzewa – szepnęła w odpowiedzi na pytające spojrzenie De Brassa.
Reszta dworzan poszła w jej ślady. Gdy róg rozbrzmiał po raz trzeci, drzewo z głośnym trzaskiem wyprostowało się i uniosło jakiś tuzin ciał. Można było pomyśleć, że wisielcy śpią, gdyby nie ich szeroko otwarte i martwe oczy.
Hugo z trudem przełknął ślinę. Odetchnął głęboko, czując na sobie taksujące spojrzenie gargulca. Nie chciał stracić twarzy. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, jego uwagę ponownie przykuł hałas na kolumnadzie.
Pozostałe stwory również się obudziły i trzęsły łbami, jakby chciały odgonić resztki snu.
– Finonna, a ty co? Dzisiaj pilnujesz jakiegoś młokosa?
Kobieta tylko prychnęła.
– To nie jest kraina dla starych nieludzi – stwierdziła bestia o pokaźnym brzuchu i krótkich skrzydłach. – Żadnego szacunku dla naszej ciężkiej służby!
– Strzeżcie królestwa. Ku uciesze Wisielczego Króla! – zakrzyknął inny gargulec, po czym wzbił się w górę, a w ślad za nim podążyła reszta.
*
– Pośpiesz się, śmiertelniku.
– Mam na imię Hugo. I w przeciwieństwie do ciebie mam tylko dwie nogi – odpowiedział De Brass, siląc się na uprzejmy ton.
Gdy gargulec wyprowadził go z ogrodów, wzbił się w powietrze i powiódł krętą ścieżką pomiędzy falistymi wzniesieniami. W oddali chłopak widział potężne drzewa, z licznymi ciałami zwisającymi z gałęzi.
– Dlaczego…?
Urwał i ruchem głowy wskazał nieruchome postacie, które delikatnie kołysał wiatr.
– Dzień nie należy do wisielców – powiedziała Finonna. – Co raz zawisło, należy do drzewa – dodała, gdy nie dostrzegła w jego oczach zrozumienia.
Chłopak odetchnął, próbując zapanować nad irytacją.
– Ale co to znaczy? Powtarzacie to, ale nic mi nie mówi.
Finonna westchnęła przeciągle i zmierzyła go nieprzychylnym wzrokiem. Przez chwilę milczała i Hugo miał wrażenie, że nad czymś się zastanawia. W końcu podjęła decyzję i wyraźna niechęć wypisana na jej pysku nieco zelżała.
– W krainie Wisielczego Króla panują pewne zasady, których musimy przestrzegać. Po co tutaj właściwie przybyłeś?
– Po artefakt, Łzy…
– To wiem – przerwała mu. – Ale czemu? To ryzykowne, możesz nie wrócić.
Chłopak przez chwilę milczał.
– Muszę spłacić dług. Dawno temu ktoś mnie uratował, dał szansę mojej siostrze i mi. Teraz ja ocalę innych. A ty? Dlaczego… – zaczął, ale umilkł, nie do końca wiedząc jak sprecyzować pytanie.
– Jestem, czym jestem? To długa i nudna historia. Kiedyś byłam człowiekiem.
– Mamy chyba trochę czasu do zabicia – mruknął Hugo, rozglądając się po rozległych wzgórzach, których jedyną ozdobą były drzewa pełne wisielców. Przez moment wydawało mu się, że kąciki ust Finonny zadrżały, ale jej twarz pozostała poważna.
*
Dzień w krainie Wisielczego Króla był cichy i ponury. Niebo zasnuwały ciemne, burzowe chmury grożące ulewą.
W Hugonie z każdym krokiem narastało napięcie i niepokój, którego źródła nie potrafił nazwać. Dopiero gdy stanęli przed ciągnącymi się aż po horyzont bagnami, niemalże pozbawionymi drzew, uświadomił sobie, co go tak nęka. Cisza. Żadnych ptaków, szumu traw czy wody. Tylko skrzypienie gałęzi, na których wisiały trupy.
Ścieżka wiła się i zakręcała, ale prowadziła przez gęsty zagajnik widoczny w oddali. Finonna doradziła mu, aby pod żadnym pozorem nie wędrował przez bagna.
– To miejsce dla tych, których nawet Wisielczy Król nie chce w swoim królestwie. Nie mają swojego drzewa i trawi ich szaleństwo.
– Dlaczego ty nie śpisz?
– Gargulce zwykle odpoczywają nocą.
– Gdy inni wracają na drzewa, wy strzeżecie króla? – domyślił się. – Dobrze przemyślane. Musi mieć do was zaufanie.
Finona prychnęła i z lekkim niedowierzaniem spojrzała na Hugona.
– Sądzisz, że on ufa komukolwiek?
Chłopak nie odpowiedział. Ważył w głowie jej słowa i dotarło do niego, jak naiwnie musiał zabrzmieć. Odwrócił głowę, próbując ukryć zaczerwienione policzki.
– Mówiłaś, że urodziłaś się w szlacheckiej rodzinie…? – De Brass wrócił do ich wcześniejszej rozmowy.
– Stara krew i ogromny majątek. Dostawałam wszystko, czego chciałam. Suknie, klejnoty, służących na każde zawołanie. Poza miłością i uwagą tych, którzy powołali mnie do życia. Miałam sporo czasu, aby to wszystko przemyśleć i zrozumieć – dodała, widząc zaskoczenie na jego twarzy. – Pamiętam, jak godzinami uczyłam się haftować, aby zadowolić ojca. Zrobiłabym wszystko, żeby usłyszeć choć jedno miłe słowo. Stwierdził, że to niepotrzebne, bo z takim posagiem zechce mnie każdy. Nawet ślepą i kulawą.
– Przykro mi.
– Matka się go bała, ale byłam jej oczkiem w głowie. Wyczekaną i wychuchaną księżniczką. Pozwalała mi na wszystko i zaszczepiła we mnie myśl, że jestem kimś wyjątkowym. Że czeka mnie wspaniała przyszłość. I choć pewnie myślała o bogatym mężu i dostatnim życiu, to ja marzyłam o czymś innym, bardziej ekscytującym.
Umilkła, pogrążona we wspomnieniach.
De Brass zastanawiał się, czy gargulec mówi prawdę, a potem przypomniał sobie słowa Wisielczego Króla – stwór nie potrafił kłamać.
– Jesteśmy blisko – powiedziała jakiś czas później Finonna.
Chłopak ożywił się i poczuł narastającą ekscytację. Cel misji był na wyciągnięcie ręki – tyle przygotowań oraz pracy. Pozwolił sobie na moment rozmarzenia.
Skup się, Hugonie. Nie możesz zawieść, liczą na ciebie. To zbyt ważne.
Przed oczami stanęła mu twarz jego mistrza i nauczyciela. To on zgarnął go z ulicy i pokazał jak władać mieczem. To on go wykarmił, wpoił, czym jest honor. Chłopak nadal pamiętał dziwną nostalgię w oczach starca, gdy zgłosił się na ochotnika. Mentor żegnał go z dumą, ale i smutkiem.
Wkroczyli na wąską ścieżkę zagajnika. Stare powykręcane drzewa przypominały sylwetki pogrążone w cudacznym tańcu. Hugo poczuł ciarki na plecach. Znikąd pojawiła się mgła, która lizała grube korzenie, ale nie miała śmiałości wkroczyć na dróżkę.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał, gdy wyszli na rozległą równinę, zewsząd otoczoną ścianą lasu.
Polana pełna białych kwiatów zaskoczyła De Brassa. Przypominały lilie, ale były drobniejsze i pachniały inaczej. Pośród nich mościły się przypominające bulwy domki, nie wyższe niż kilkuletnie dziecko. Przez niewielkie okrągłe otwory przenikało mdłe światło, ale pokraczne drzwiczki były zamknięte.
Hugo, nieco zdziwiony, zauważył, że niebo zdążyło już ściemnieć, a pierwsze gwiazdy nieśmiało wspięły się na firmament.
Finonna ruszyła przodem, ale uważnie obserwowała polanę. Hugo odszukał dłonią broń przypiętą do pasa i powoli wypuścił powietrze z płuc. Zachowanie gargulca podpowiadało mu, że powinni być ostrożni, próbował więc wyciszyć natrętne myśli i oczyścić umysł.
Nad polaną górowało stare i samotne drzewo, które chyliło się pod własnym ciężarem. Gęsto porośnięte niebieskawym mchem i drobnymi listkami, pośród korzeni skrywało sporej wielkości jamę.
Gdy podeszli bliżej, w ciemnym otworze błysnęła para chabrowych oczu. Gargulec zatrzymał się, a Hugo stanął u jego boku. W milczeniu obserwowali, jak kobieca postać zmierza w ich stronę.
– Gargulce nie są tu mile widziane.
– To rozkaz Wisielczego Króla.
Obca prychnęła. De Brass nie chciał się nachalnie przyglądać, ale nie potrafił odwrócić wzroku. Większość ciała pokrywała kora i splątane gałązki, zostawiając tylko nieco skóry powyżej pępka i wokół obojczyków. Twarz, choć niegdyś ludzka, teraz miała nienaturalnie duże i skośne oczy, a zamiast nosa korę ciągnącą się aż do linii włosów.
– Wynoś się i… – chabrowe oczy spojrzały na chłopaka – zabierz śmiertelnika ze sobą.
– Musimy przejść, Zaro.
– To niemożliwe, wiesz o tym.
Gargulec przez chwilę patrzył na obcą, ale ostatecznie odwrócił wzrok.
– Ja mogę przelecieć, ale ty musisz pójść tędy.
– Nie ma innej drogi? Dopiero co powiedziała, że…
– Wywalcz sobie przejście albo zrezygnuj – wycedziła Finonna, po czym nie czekając na odpowiedź, wzbiła się w powietrze. Zaskoczony Hugo przez chwilę obserwował, jak krąży nad polaną. Westchnął.
– Nie chcę walczyć. Błagam, przepuść mnie, a unikniemy rozlewu krwi.
– Nie mogę. Nic nie może zakłócić snu tych, których strzegę. Zawróć.
De Brass pokręcił głową. Przymknął na moment oczy i odetchnął.
– Przepraszam – mruknął, zanim sięgnął po broń i skoczył w kierunku kobiety.
Pierwszy cios zablokowały pnącza, które wyskoczyły z ziemi, jak gdyby tylko czekały na jego ruch. Wyprowadził kolejny atak, ale i ten został sparowany.
Odskoczył i powoli odetchnął. Jeszcze raz przyjrzał się Zarze, wiedząc już, że nie wygra pojedynku ot tak. Szukał słabych punktów, które mógłby wykorzystać.
Strażniczka nie skorzystała z jego zamyślenia, choć powinna. Mogłaby zalać go gradem ciosów i zmęczyć, a był niemal pewien, że to ją cechowała większa wytrzymałość.
Skoczył do przodu. Ostrze w rękach Hugo ożyło i rozpoczęło brutalny taniec z cienkimi pnączami.
Kilkanaście ciężkich oddechów później wokół młodzieńca leżał co najmniej tuzin korzeni, ale na ich miejsce pojawiały się kolejne.
Tak tego nie wygram. Wspomniała, że czegoś strzeże. Cokolwiek to jest, musi kryć się w tych bulwach.
Uniósł miecz, markując kolejny cios, po czym uskoczył w bok i ruszył w kierunku pokracznych domków. Ku jego radości, Zara wydała z siebie przerażony okrzyk.
To ją zdekoncentruje.
Usłyszał za sobą świst pnączy. Wykonał unik. Ponowiła atak, ale i ten chybił. Zmusił ją tym samym do skrócenia dystansu. Gdy wbiegł pomiędzy kwiaty, złoty pył buchnął mu w twarz. W jednej chwili widział swój cel, w następnej zapiekły go oczy. Stęknął, gdy wszystko wokół zlało się w jedną plamę, a uporczywy świąd został wyparty przez ból.
Z trudem powstrzymał chęć tarcia powiek, wiedząc, że to tylko pogorszy sprawę. Stanął i spuścił głowę. Uniósł miecz i zaczął nasłuchiwać. Szkolono go na takie sytuacje, ale nigdy nie musiał walczyć pozbawiony jednego ze zmysłów.
Spokojnie. Dasz radę. Wyczekuj przeciwnika. W końcu zaatakuje. Jesteś w stanie go usłyszeć, po to od lat trenujesz… Nadchodzi!
Klinga miecza wbiła się w miękkie ciało tuż nad pępkiem, a Hugo poczuł ulgę. Ciężko dyszał, a pot spływał mu po twarzy. Oczy nadal piekły i wszystko wokół lekko wirowało. Nie dałby rady zbyt długo kontynuować walki.
Chabrowe spojrzenie przez moment rozszerzyło zdumienie, a później dziwnie zmiękło. Zara osunęła się na ziemię i dłońmi przycisnęła ranę, gdy chłopak wyszarpnął miecz.
– Mówiłeś szczerze? – wyszeptała, opadając na kolana.
– Szczerze?
– Wcześniej, gdy twierdziłeś, że ci przykro.
Hugo otworzył usta, aby bezwiednie potwierdzić, ale nie mógł wydusić z siebie ani słowa.
Kłamałem. Uświadomił sobie. Zaraz jednak potrząsnął głową. To bez znaczenia. Zmusiła mnie do walki, nie dążyłem do niej. Musiałem to zrobić. Nie miałem wyboru.
– Rozumiem – wyszeptała strażniczka, gdy nadal milczał. Spojrzała w bok, za jego plecy i w jej oczach pojawił się prawdziwy ból.
– Zawiodłam swojego króla i swoje dzieci.
Hugo, niczego nie rozumiejąc, zerknął przez ramię i zamarł. W ferworze walki nie zauważył, jak dzień został wyparty przez noc i pokraczne drzwiczki zaczęły się uchylać. Z bulw wyzierały dziesiątki wystraszonych oczu, które w ciszy obserwowały pojedynek.
Kilkuletnie dzieci tuliły się do siebie, niektóre bezgłośnie płakały. Wszystkie nosiły ślady po sznurze.
Wojownik zrobił dwa kroki w tył.
– Teraz nie będę mogła ich bronić. Oby było warto. Śmiertelniku… strzeż się gargulca.
Las zatrzeszczał i otworzył przed nim ścieżkę, a Hugo, potykając się, uciekał. Uciekał od chabrowego spojrzenia i widoku niewinnych twarzy, które patrzyły na niego jak na potwora. Oprawcę. A przecież nim nie był, chciał tylko uratować swoich bliskich.
*
– Dlaczego… dlaczego mnie nie ostrzegłaś? – zapytał Hugo jakiś czas później gargulca.
Siedział na płaskim głazie, tuż przy wyjściu z ciemnego lasu. Głowę miał spuszczoną, a w dłoniach trzymał zakrwawioną klingę, nie mogąc poradzić sobie z emocjami. Nigdy wcześniej nie czuł się winny.
– Zmieniłoby to coś? Odwróciłbyś się i odszedł? To była jedyna droga.
Nie odpowiedział.
– Te dzieci – zaczął chrapliwie, ale odchrząknął. – One nie miały swoich drzew.
– To akt łaski Wisielczego Króla. Istoty, które niczym nie zawiniły, nie muszą co ranek ponownie zakładać pętli na szyję. Ukrył je i wyznaczył strażnika.
– Ona umrze?
– Nie można zginąć dwa razy. Wydobrzeje, ale do tego czasu nic nie powstrzyma tych, którzy znajdą ścieżkę do dzieci.
Hugo przymknął oczy. Coś zakłuło go w piersi.
Nie miałem wyboru. Nie miałem wyboru. To jej wina, powinna mnie była przepuścić, powtarzał sobie niczym mantrę. Wstał, kręcąc głową, jakby chciał pozbyć się natrętnych myśli. Zacisnął dłoń na broni i zaczął czyścić klingę. Znajome, proste ruchy pomogły mu wrócić do równowagi.
Muszę myśleć o swoim celu. Misji. Wiele żyć od niej zależy. Nie mogę zawrócić. Ich dobro jest ważniejsze.
– Opowiedziałaś mi o swoich rodzicach, ale nie wyjaśniłaś, co doprowadziło cię aż tutaj? – powiedział Hugo, który rozpaczliwie pragnął zająć czymś głowę.
– Miłość, oczywiście. A przynajmniej coś, co sądziłam, że nią jest. – Pokręciła głową. – Byłam taka młoda i głupia.
Spojrzała na niego z ukosa i chłopak miał wrażenie, że chciała dodać „tak jak i ty”, ale w ostatniej chwili musiała zmienić zdanie.
– Nosił takie piękne imię, Rafael, choć jestem przekonana, że nie otrzymał go przy narodzinach. Gdy się poznaliśmy, już wtedy lawirował na granicy prawa, Uwodziciel, łowca posagów, koszmar każdej matki. Sama zabiegałam o to, aby go poznać. Był taki ekscytujący, zakazany owoc.
Przerwała, a na jej twarzy zagościł uśmiech. Nie było w nim jednak radości, a politowanie.
– Uciekłam z nim, sądziłam, że to takie romantyczne. Miałam tak wiele planów, ale wszystkie się posypały, kiedy wydano za nim list gończy. Wtedy wierzyłam, że popełnił głupi błąd, że wszystko możemy naprawić.
*
Najpierw ich usłyszał. Rubaszne śmiechy, uwodzicielskie chichoty i karczemne przyśpiewki. Hugo przystanął. Przez długi moment po prostu nasłuchiwał, nie wierząc w to, co słyszy.
– Trupa Ślepego Joe – mruknęła Finonna.
Rozległe ruiny czegoś, co przypominało świątynię, rozświetlały liczne czerwone światła. Ktoś całkiem sprawnie grał na lutni skoczną melodię, którą co jakiś czas przerywały pijackie wrzaski.
W środku dostrzegł wiele postaci. Najwięcej kręciło się na parterze, w pozostałościach głównej sali, do której przez resztki sufitu zaglądał księżyc. Parę osób grało w kości, ktoś nawet podskakiwał w rytm muzyki. Niektóre pary ulokowały się na poszarpanych resztkach piętra i z zapamiętaniem oddawały cielesnym przyjemnościom. Hugo nieco zawstydzony odwrócił wzrok.
– Niech mnie świśnie, gargulec w naszych skromnych progach – krzyknął brodaty mężczyzna, wyciągnięty na licznych poduszkach. Finonna ruszyła w jego kierunku.
Obcy uniósł się nieco i wsparł na łokciu. Pogłaskał po udzie wyciągniętą obok niego skąpo ubraną brunetkę i posłał im krzywy, ledwo widoczny zza gęstego zarostu uśmiech.
– Jesteś zaskakująco radosny, Gerard, jak na to, z czym przychodzę. Wisielczy Król nie jest zadowolony.
Mężczyzna rozłożył bezradnie ręce, zupełnie niewzruszony. Hugo kątem oka zauważył, jak wokół nich zebrało się kilku osobników, których można było śmiało określić typami spod ciemnej gwiazdy.
– Wiedziałem, że kogoś wyśle. Zresztą ci idioci są sami sobie winni. A ten… – ruchem głowy wskazał na milczącego chłopaka – co tu robi śmiertelnik?
– Niech sam przedstawia swoje sprawy.
Hugo podszedł bliżej i odchrząknął. Próbował panować nad nerwami, ale zewsząd otoczony zbirami, z trudem powstrzymywał się od sięgnięcia po broń.
– Szukam Łez Wiecznego Smutku. Podobno wiesz, gdzie je znaleźć.
Gerard przelotnie spojrzał na gargulca, po czym ponownie wrócił do chłopaka. Jeżeli był zaskoczony, nie okazał tego.
– A więc to tak. Dobrze się składa. Potrzebuję przysługi, a ty informacji.
Hugo zacisnął zęby i zdusił w sobie iskrę irytacji.
No tak, przecież nie mogło pójść zbyt łatwo.
– Co to za przysługa?
– Siadaj, napij się z nami.
Chłopak chciał zaoponować, ale coś w błękitnych oczach mężczyzny nakazało mu usiąść. Ustąpił, czując, że opór byłby bezcelowy.
– Och, co to za przystojniak! – Wesoły szczebiot rozległ się tuż obok jego ucha. Zanim zdążył zareagować, na kolana opadła mu młoda dziewczyna z kwiatami we włosach.
Stokrotki, pomyślał Hugo, patrząc na misternie pleciony wianek. Zesztywniał i próbował się odsunąć, ale wytatuowane dłonie oplotły szyję, a rude pukle łaskotały policzek.
– Nieśmiały, lubię takich – skomentowała ze śmiechem.
– Przepraszam, ale ja…
De Brass próbował wstać, jednak dziewczyna tylko mocniej do niego przylgnęła, odsłaniając zgrabne nogi. Z przerażeniem uświadomił sobie, że zaczyna się rumienić.
– Jeszcze wpędzisz go w kłopoty. Pewnie czeka na niego jakaś blondwłosa piękność, do której pała czystym i nieskazitelnym uczuciem – zakpiła Finonna, a policzki młodzieńca przybrały barwę purpury. Hugo zignorował rubaszny śmiech.
Drobne palce zaczęły dotykać jego twarzy, a szkarłatne spojrzenie hipnotyzowało.
– Jaka szkoda. Nie dane wam będzie szczęśliwe zakończenie. Ją czeka starość, a ty umrzesz młodo. Ale bez obaw… – pochyliła się i szeptała wprost do ucha – to nie będzie dziś.
– Tissa, nie strasz chłopaka. Widać, że ledwo daje radę – powiedział Gerard z rozbawieniem.
Dziewczyna zrobiła smutną minę, ale ewidentnie nie zamierzała się ruszyć.
– Skąd…?
– Po prostu wiem.
Hugo zmarszczył brwi. Korciło go, aby wypytać dziewczynę, ale uznał, że to ani czas, ani miejsce. Zapytał jednak o coś, co nurtowało go, odkąd przekroczyli próg świątyni.
– Wszyscy zginęliście w tym samym miejscu?
– Miejscu, czasie. Żołnierze wyświadczyli nam przysługę. No, wolałbym żyć, ale Wisielczy Król przyjął nas wszystkich. Jak on to nazwał… – Gerard podrapał się po ciemnej brodzie – Wyborny dodatek do jego ogrodu.
– Ogrodu?
– Jesteśmy kwiatami w ogrodzie, które należy pielęgnować. Albo przycinać – wtrąciła Tissa.
De Brass przez chwilę rozważał jej słowa. Podali mu kubek z dziwnie pachnącym płynem, ale nie odważył się spróbować. Nie należał do ich świata, cały czas wierzył, że wróci. Ostatecznie ledwie zauważalnie pokręcił głową.
Skup się, Hugo.
– Nie możesz mi po prostu powiedzieć, gdzie znajdę Łzy? – zapytał Gerarda. – To ważne, mój czas tutaj jest ograniczony, każda zwłoka…
– Nawet gdybym chciał, chłopcze, to nie mogę. Jestem winny, my wszyscy jesteśmy. Nie możemy dawać, bez otrzymania czegoś w zamian.
Hugo nierozumiejącym wzrokiem spojrzał po zbirach.
– Niech ci Krwawa Dama wyjaśni. Sama wie najlepiej.
Krwawa Dama? Co to za przezwisko?
Finonna wymruczała kilka przekleństw pod nosem i niechętnie spojrzała na śmiertelnika.
– Król ma tylko dwa rodzaje poddanych. Niewinnych, którzy nigdy nie skrzywdzili człowieka. I winnych. Ci drudzy nie mogą po prostu dawać nic bezinteresownie, tak to działa – wyjaśnił gargulec.
– Nie rozumiem…
– Nie musisz. Albo wyświadczysz mi przysługę, albo nici z naszej umowy.
– Niech zatem tak będzie. W czym mam ci pomóc?
Gerard uśmiechnął się paskudnie, po czym usiadł. Krzyknął coś do kompanów i po chwili podeszło do nich kilku mężczyzn, każdy brzydszy od poprzedniego.
– Widzisz tych trzech głąbów? Tępaki rozgniewali króla, a on oczekuje, że ukażę jednego z nich. Ot dla przykładu, aby następnym razem ruszyli pustym łbem, zanim się za coś wezmą.
– Jak masz ich ukarać? – zapytał ostrożnie Hugo.
– Wygnanie. Jeden z nich straci swój stryczek i miejsce na drzewie.
– A wy musicie o świcie wrócić na drzewo.
– Ha! Dokładnie. Widzę, że nie jesteś w ciemię bity. Gdybym miał odesłać całą trójkę, nie byłoby kłopotu, a tak dwóm się upiecze, ale jednego cóż… czeka raczej mało przyjemny los. Nie lubię babrać się w czymś takim. Chcę, abyś wybrał tego, którego wygnam.
De Brass zamarł. Przez chwilę tępo patrzył na Gerarda, pewien, że ten żartuje. Jego twarz była jednak poważna, a krzywy uśmieszek zniknął.
– To… Nie mogę. Na pewno podejmiesz lepszą decyzję. To pewnie wbrew zasadom. – Z nadzieją spojrzał na Finonnę. Ta jednak pokręciła głową. Hugonowi zdawało się, że widzi w jej oczach złośliwą satysfakcję.
– Daj spokój… jak cię zwą w sumie?
– Hugo.
– Hugo, z daleka widać coś ty za jeden. Miecz u pasa, dobre ubranie i ładna buźka. Nie nazywacie czasem samych siebie tymi dobrymi? Na co dzień pewnie chętnie wymierzasz sprawiedliwość nieszczęśnikom, których uznajesz za winnych, co?
Brodacz miał rację. Chłopak nie zaprzeczył i z jakiegoś powodu czuł się pokonany. Przegrał walkę, choć nie wiedział, że jakaś się toczy.
– Ale bez obaw, to nie powinno być trudne dla kogoś o tak czystym sercu – zakpił Gerard. Wstał i wziął od swojej partnerki przybrudzoną ludzką czaszkę.
– Karl ci pomoże. Kto trzyma tego sukinkota, nie może kłamać. Zwykle używamy go do innych celów, ale jakie czasy, takie hm… narzędzie. No więc masz tu przed sobą Vinnie’ego, mordercę. Mówię oczywiście o ich najcięższych winach, bo jakbyśmy chcieli przejść przez całą listę, nie starczyłoby nam nocy. Diego, nigdy nie przelał cudzej krwi, ale nie przyjmuje odmowy od kobiet. No i Gustaw, on też nigdy nikogo nie zabił, ale jakby to ująć poetycko… nieco za bardzo lubi dzieci.
Gerard rzucił czaszką w zaskoczonego Hugona, po czym sam rozsiadł się wygodnie na poduszkach i oparł głowę na ramieniu.
– Którego z nich chcesz wysłuchać najpierw? Bo przecież każdy zasługuje na sprawiedliwy sąd, co nie? – zapytał jeszcze.
De Brassa skręciło w środku. Zamierzał od razu wskazać mordercę i zawstydził go własny pośpiech. Sam przecież był orędownikiem sprawiedliwego sądu nawet dla najgorszego przestępcy.
– Morderca, gwałciciel i zboczeniec – podsumowała Finonna, przyglądając mu się badawczo.
Chłopak otarł pot z czoła i rzucił Karla Vinniemu.
– Zacznijmy od ciebie.
Zbir przez chwilę niezdecydowany obracał czaszkę w dłoni. Dość młody, ale niezbyt urodziwy, ocenił Hugo. Sterczące i ciężkie do ujarzmienia włosy, zbyt okrągła twarz o topornych rysach. Bulwiasty nos i blizny po trądziku. Dlaczego? Jest niewiele starszy ode mnie, mógł mieć lepsze życie, przemknęło mu przez myśl.
– Vinnie, nie mamy całej nocy. Opowiedz mu o dziewczynie – popędził Gerard, gdy młodzik niepewnie patrzył na kompanów.
– Ja… nie chciałem… – wydukał w końcu i umilkł.
Zapadła cisza, a chłopak wbił wzrok w swoje stopy. W końcu poirytowana Finonna prychnęła, a wszyscy spojrzeli w jej stronę.
– Skaże cię na wygnanie, jeżeli nie podejmiesz próby wytłumaczenia się. To twoja jedyna szansa, a wierz mi, brak miejsca na drzewie to najgorsze, co może cię tu spotkać.
Zbir przez chwilę patrzył na nią z szeroko otwartymi ustami. Podskoczył, gdy syknęła, obnażając kły i skulił się, gdy pacnęła go łapą.
– Naprawdę? Takich dzieciaków wciągałeś do swojej trupy? – Spojrzała ze złością na Gerarda, który wzruszył ramionami.
– Nie za mądry, ale jaką parę ma w łapach…
– Mów! – krzyknęła na odchodnym do Vinniego, po czym odeszła kawałek. Obróciła się do nich plecami, ale Hugo widział, jak co jakiś czas zerka na nich kątem oka.
– Opowiedz nam – zachęcił bandytę De Brass.
– Nno… bardzo ją lubiłem. Naprawdę. Była taka ładna. U-uśmiechała się, jak przynosiłem błyskotki. O tu – wielką łapą dotknął policzka – dała mi nawet buziaka. Chciałem ją zabrać ze sobą, do trupy, ale reszta mówiła, że taka mnie nie zechce. I że… że to dziwne, że tak pyta o szefa. To jednej nocy poszli ze mną… Ja bardzo nie chciałem, ale ona miała nóż. Zdenerwowałem się, nie chciałem jej jednak krzywdy zrobić. Tylko ją ścisnąłem, aby się uspokoiła i …
– Prawie ją zmiażdżyłeś! Ślepia jej na wierzch wyszły – zarechotał Gustaw. – Gdzie z takimi łapskami do dam, ty to się tylko do roboty nadajesz. A ona, sprzedajna dziwka polowała na szefa.
Vinnie spuścił głowę i widać było, że żadna siła nie wydusi z niego ani słowa więcej.
Czy morderstwo w wypadku to dalej morderstwo? Czy to mógł być wypadek? Wydaje się skruszony. Nie, Hugonie, opamiętaj się. Krzywda to krzywda, nic dziewczynie życia nie wróci. Zresztą, to pewnie niejedyna jego ofiara.
– Zabiłeś jeszcze kogoś? – zapytał De Brass po chwili.
Vinnie jedynie pokręcił głową, po czym wepchnął czaszkę w ręce wysokiego blondyna, stojącego obok. Ten uśmiechnął się i uniósł Karla na wysokość oczu.
– Ach, przyjacielu. Niemal żałuję, że cię tu z nami nie ma. – Pogłaskał zakurzoną potylicę. – Po tej żenującej historii siadł nam nieco nastrój. Ale bez obaw, na mnie możecie liczyć.
Diego oparł jedną nogę na pieńku i ktoś podał mu lutnię. Brzęknął palcami kilka razy na próbę i odchrząknął. Uśmiechnął się szeroko i potoczył wzrokiem po zebranych, upewniając się, że przykuł ich uwagę.
Winny jestem, powiem od razu!
Nigdy…
Głos miał niski i miły dla ucha. Śpiewał pewnie, a gromkie śmiechy i oklaski tylko dodawały mu pewności siebie.
Nie, nie, żadnej nie odmówię,
ona przecież mi też nie.
Dama nie wie, czego chce,
aż na mnie nadzieje się.
Jedne płaczą, inne krzyczą,
Ach, jak wzbraniają się!
De Brass z lekkim obrzydzeniem patrzył na zbirów, którzy tupali w rytm melodii i których ewidentnie bawiła przyśpiewka blondyna. Korciło go, aby przerwać tę maskaradę, ale ostatecznie odpuścił.
Gustaw z kolei nawet nie próbował się tłumaczyć. Uśmiech pełen poczerniałych zębów niepokoił Hugona. Nie był pewien, czy chce i czy powinien o coś dopytywać.
Żaden nie zaprzeczył. Ale czy któryś żałuje? Co jest cięższą winą, gwałt czy zabójstwo? A dzieci… niewinne dzieci? Chłopak wstał i przestąpił z nogi na nogę, gdy zebrani spojrzeli w jego kierunku. Szydercze grymasy mieszały się z niezdrową ciekawością. Usłyszał, jak ktoś za nim właśnie przyjmuje zakłady.
Nie wiedział co robić. Spojrzał w górę na ciemne niebo, zastanawiając się, ile jeszcze zostało mu czasu. Przestrzegano go, aby nie zwlekał i nie zostawał w królestwie Wisielczego Króla dłużej niż to koniecznie. Powinien się namyślić, uważnie rozważyć winy i skruchę. Być pewien swojej decyzji, w końcu od niej zależał czyjś los, nawet jeśli tym kimś był zwykły zbir. Powinien…
Jeszcze raz spojrzał w niebo.
– Morderca musi zostać wygnany.
Gdy tylko wypowiedział te słowa, wiedział, że się myli. I jednocześnie ma rację. Poczuł nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej i dyskretnie wytarł spocone dłonie o tunikę.
– Morderca musi zostać wygnany – powtórzył jeszcze raz, z trudem przekrzykując rozemocjonowany tłum. Radość mieszała się z wrzaskami oburzenia.
Hugo zachował kamienny wyraz twarzy, mimo że poczucie rozdarcia narastało z każdym oddechem. Obserwował Gerarda, gdy ten podszedł do Vinniego i poklepał go po ramieniu.
– Przykro mi, przyjacielu – wyszeptał przywódca bandy. Ku zaskoczeniu De Brassa wydawał się szczery.
Gdzieś nad nimi rozbrzmiał potężny trzask. Hugo obrócił głowę i w milczeniu obserwował spadającą gałąź, do której przymocowana była pojedyncza pętla. Nikt nie zareagował, a oczy większości zwróciły się na Vinniego. Chłopak popatrzył po towarzyszach, ale gdy zrozumiał, że nikt mu nie pomoże, podniósł suchy konar i przytulił go do piersi. Spojrzał na nich po raz ostatni, po czym zniknął w mroku.
Stali w milczeniu długą chwilę.
– No dobra, to moja część umowy – powiedział w końcu Gerard. – To, czego szukasz, jest bardzo rzadkie nawet tutaj. Wiesz w ogóle, czym są Łzy Wiecznego Smutku?
Chłopak pokręcił głową. Kątem oka zobaczył, jak tłum rozchodzi się, nagle znudzony, w poszukiwaniu innej rozrywki.
– Mogą je uronić tylko ci, którzy odebrali wiele niewinnych żyć – wyjaśniła Tissa, chwytając Hugo za ramię. – A gdy zdecydowali się ukorzyć i prosić o wybaczenie swoje ofiary, nie uzyskali przebaczenia. Nie ma dla nich miejsca w ogrodach króla i na jego drzewach.
– Idź na północ, na Pustynię Popiołów. Odszukaj kamienny krąg, nie da się go pomylić z niczym innym – wyjaśnił Gerard. – Tam znajdziesz mordercę, którego ruszyło sumienie.
*
Milczeli do samego świtu. Milczeli, gdy wędrowali przez wymarłe miasteczka i osady pełne nieruchomych ciał, które delikatnie kołysał wiatr.
Hugo szedł wolniej niż wcześniej. Odczuwał zmęczenie, choć nie potrzebował jedzenia ani odpoczynku. Jego ramiona zgarbiły się, a na czoło wstąpiła pionowa bruzda, idealnie pasująca do zmarszczonych brwi.
– Jak skończyła się historia twoja i Rafaela? – powiedział, gdy miał już dość ciszy.
– Długo nie dostrzegałam, jaki był naprawdę. Nie widziałam brutalności, zachłanności. Wszystko potrafiłam sobie wytłumaczyć. Nawet życia, które zaczął masowo odbierać. Prawda dotarła do mnie, dopiero gdy zmusił mnie do zabijania. Ja… Musiałam trzymać sznur i patrzeć na szarpiące się ciała. Stamtąd nie było już odwrotu. Nie mogłam go opuścić i wrócić do rodziny, a gdy stałam się od niego całkowicie zależna, wyzbył się jakichkolwiek oporów.
Chłopak nie wiedział, co odpowiedzieć. Z jednej strony żałował dziewczyny, ale z drugiej coś mówiło mu, że to nie mogła być cała prawda. Przecież stwór nie potrafił kłamać.
– Co to? – zapytał Hugo, gdy coś dotknęło jego twarzy. Wyciągnął rękę, a na dłoń opadły czarne płatki. Gdy roztarł je między palcami, zamieniły się w pył.
– Pustynia Popiołów – powiedziała Finonna, potwierdzając oczywiste.
Chłopak próbował coś dostrzec przed sobą, ale gęsta śnieżyca utrudniała widoczność. Spojrzał za siebie.
– Jak?! Dopiero co wędrowaliśmy przez równinę i niczego nie wiedziałem, nie rozumiem.
– Kto szuka ten znajdzie.
Hugo zdusił w sobie złość na kolejną lakoniczną odpowiedź, która nic mu nie mówiła. Mocniej zacisnął dłoń na mieczu, dodając sobie w ten sposób otuchy. Bez słowa podążył za gargulcem, który jego zdaniem prowadził ich zbyt pewnie. Ogarnęło go nieprzyjemne poczucie, że stwór znał drogę od samego początku, ale z jakiegoś powodu zdecydował się tego nie zdradzać.
Wisielczy Król nie chciał, abym od razu znalazł artefakt. Dlaczego? Jaki miałby w tym cel?
*
Najpierw usłyszał tętent kopyt i minęła długa chwila, nim w czarnej śnieżycy dostrzegł cokolwiek. Przystanął i patrzył, jak dziwny kształt zbliża się powolnym krokiem. Szybko uświadomił sobie, że niedługo przetnie im drogę.
Nie potrafił powstrzymać wzdrygnięcia, gdy stwór znalazł się bliżej. Przypominał konia, choć Hugo ze zgrozą odrzucił tę myśl – wszystko w królestwie Wisielczego Króla umarło na stryczku, nie chciał wierzyć, że i to zwierzę zginęło w takich męczarniach.
Może to coś, co nigdy nie żyło? Nie należało do naszego świata?
W milczeniu patrzył, jak bestia sunie na obwiązanych zakrwawionym bandażem nogach. Gdzieniegdzie zamiast skóry dostrzegł gołe kości, a kawałek starej szmaty zasłaniał pysk tak, że widoczne były tylko rozszerzone nozdrza. Łańcuchy, którymi było obwieszone stworzenie, cicho pobrzękiwały przy każdym kroku. Na jego zadzie przysiadło kilka kruków, które wlepiły w Hugona złote ślepia.
– To Hummdail – powiedziała cicho Finnona.
– Czy on…?
– Dla niektórych nie stanowiło różnicy, czy wieszają człowieka, zwierzę czy dziecko. On…
Urwała na moment, jakby chciała ugryźć się w język, ale ostatecznie zdecydowała się dokończyć myśl.
– Prowadzi na pustynię tych szaleńców, którzy szukają już tylko nicości. Nie wiem, czy strażnik to dobre słowo, ale czuwa nad nimi. Choć sam jest nie mniej szalony.
– Szalony koń czuwa nad szaleńcami?
– Myślisz, że zwierzę nie może być bardziej szalone od człowieka?
Hugo nie odpowiedział. Ponownie spojrzał w górę, na wirujące czarne płatki. Nagle coś go tknęło.
– Rozsypują się w pył, prawda? Ci, którzy podążą za Hummdailem.
Gargulec spojrzał na niego i to wystarczyło mu za odpowiedź. De Brass spuścił wzrok. W głowie miał zupełną pustkę. Żadnej gonitwy myśli, sprzecznych emocji. Nic. Tylko przeraźliwa cisza.
– Jesteśmy na miejscu.
Głos Finonny wyrwał go z odrętwienia. Wyrosły przed nimi kamienne schody, prowadzące na wyrwany z ziemi podest, które ciasno oplatały konary drzewa.
– Idź, to cel twojej podróży.
Hugo wziął głęboki wdech i stłumił westchnienie. Nie czuł radości czy ekscytacji, a jedynie ulgę. I koszmarne zmęczenie. Powłócząc nogami, wspinał się na strome stopnie. Ledwie dotarło do niego, że gargulec podążył za nim.
Na szczycie znalazł wyryte w kamieniu kręgi i runy, z których nic nie rozumiał. Zmarszczył brwi i z trudem wykrzesał z siebie jeszcze odrobinę motywacji. Był tak blisko celu, ale jednocześnie ogarniało go coraz większe zniechęcenie. Przed tym nikt go nie ostrzegał, nikt go na to nie przygotował.
Poczuł lekkie ukłucie żalu, ale czym prędzej je od siebie odsunął. Nie chciał przyznać sam przed sobą, że być może jego towarzysze, których tak podziwiał, nie powinni wyprawić go w taką podróż samotnie.
Przecież sam się zgłosiłem, powiedział sobie stanowczo, ale jakiś uporczywy głosik w głowie szeptał, jak bardzo było to dla nich wygodne. Jak kiepsko go przygotowali. A Hugo tak rozpaczliwie pragnął podołać swojej misji, pokazać, że jest godzien. Wykazać się. Gdyby zawiódł, jak mógłby spojrzeć im w oczy? Jak zniósłby wstyd porażki?
– Już nie ma odwrotu – wyszeptał i przekroczył granice kręgu.
Bezwiednie wstrzymał oddech, ale zaraz wypuścił powietrze. Nic się nie stało. Nie wiedział, na co liczył, ale krąg pozostał martwy. Zdusił w sobie jęk frustracji i ścisnął rękojeść miecza. Przeniósł spojrzenie na gargulca, który stał u szczytu schodów.
– Aby zdobyć łzy, potrzebny jest jeszcze morderca.
– Morderca, którego ruszyło sumienie. – Hugo cicho powtórzył słowa, którymi pożegnał ich Gerard.
Finona powoli wkroczyła do kręgu, który natychmiast ożył i zapłonął szkarłatem. Głowę miała lekko spuszczoną, a wzrok wbity w ziemię.
– Ty jesteś mordercą, którego ruszyło sumienie – powiedział.
Pokiwała głową i wyprostowała się. Najpierw uniosła łeb, później ramiona, a na końcu wzrok.
– Zrobiłam, co zrobiłam. Nie cofnę czasu, ale nie będę się też wypierać.
– Przez cały ten czas… miałaś je ze sobą… mogłaś…
Gargulec pokręcił głową.
– To tak nie działa, Hugonie. – Po raz pierwszy użyła jego imienia. – Musiałeś odbyć tę podróż i jej koniec miał być właśnie tutaj. Nie mam prawa odmówić ci Łez, ale musisz coś wiedzieć.
Uniosła jedną z łap i nim chłopak zdążył zareagować, wbiła szpon głęboko w pierś, po czym mocno pociągnęła. Chłopak z półotwartymi ustami patrzył, jak zanurza rękę w ranie, z której gęsto kapała krew.
– Łzy Wiecznego Smutku – powiedziała, wyciągając zakrwawioną dłoń w jego kierunku.
Wyglądały inaczej, niż się spodziewał, wręcz niepozornie. Pięć drobnych niebieskawych klejnotów faktycznie przypominało kształtem łezki.
– Bez nich ponownie oszaleję. To one czynią mnie tym, kim jestem teraz.
– Ponownie? – Zrobił krok do przodu, z trudem odrywając wzrok od klejnotów.
– Wisielczy Król odmówił mi miejsca na drzewie.
Jej łapa zaczęła drżeć, gdy powoli obróciła ją do pionu, a drobne klejnoty upadły na ziemię. Przemiana zajęła mniej niż mrugnięcie. W jednej chwili stał przed nim brzydki gargulec, a oddech później urodziwa brunetka, z czarnym tuszem rozmazanym pod oczami. A zaraz za nią dziesiątki postaci. Półprzeźroczysty tłum składał się z mężczyzn, starców, ale też kobiet i dzieci. Tak wielu kobiet i dzieci.
– Dlaczego? – wyszeptał De Brass, nie odrywając wzroku od bladych twarzy i pełnych nienawiści spojrzeń.
– Musiałam. – Palcami musnęła kilka paskudnych blizn na lewej ręce.
W Hugonie walczyły sprzeczne emocje. Z jednej strony wzbudzała współczucie, a coraz mocniej jednak tlił się w nim też gniew. Tak wielu ludzi, których nie miała prawa krzywdzić. Tak wiele odebranych żyć.
– A więc jeśli zabiorę ci klejnoty…?
– Wyląduję na bagnach i w agonii szybko zapomnę o tym, kim byłam, co zrobiłam. Zostanie tylko ból. I obłęd.
– A więc znowu muszę wybierać? Nic innego nie robię, odkąd tu jestem. To nawet nie są moje wybory, nie mam wyjścia. Muszę…
Zamilkł, gdy posłała mu smutny uśmiech. Doskonale wiedziała, co chciał powiedzieć, jakich wymówek użyć.
– Wybierz w zgodzie ze sobą, Hugo. To ty będziesz dźwigać brzemię podjętych decyzji, wierz mi. Wtedy co noc będą do ciebie wracać. Myśli co by było, gdyby… będą cię nękać, aż żal i wyrzuty sumienia doprowadzą cię do szaleństwa. Nie musisz mnie poświęcać.
– Nie mogę. Ja… – Wziął głęboki oddech. – Gdybym mógł, oszczędziłbym ci tego losu. Zbyt wiele osób na mnie liczy.
Przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Twarz Finonny wykrzywił nieprzyjemny grymas.
– Testuje cię.
– Król?
Potwierdziła skinieniem głowy.
– Dlaczego?
– Sprawdza, czy będziesz pasować do jego ogrodu.
Niemal parsknął śmiechem, choć wcale nie był rozbawiony. Rozmasował palcami czoło, szczerze zmęczony. Miał dość zagadek, tego miejsca i zasad Pana Wierzb. Jedyne, czego pragnął w tym momencie, to wrócić do domu. O ile jeszcze mógł wrócić.
– Przykro mi – powiedział.
– Czyżby?
Przechyliła głowę w zamyśleniu. Nie wierzyła mu.
Jest mi przykro? Sam nie jestem pewien. Nic już nie wiem, poza tym, że muszę wykonać misję. Czekają na mnie. Liczą na mnie.
De Brass ostrożnie zrobił krok do przodu. Dłonią sięgnął do miecza gotowy do działania. Hugo nie odrywał wzroku od gargulca niepewny jej reakcji. Ta jednak cofnęła się i gestem zachęciła go do sięgnięcia po Łzy Wiecznego Smutku.
– Nie mogę cię powstrzymać.
– Dlaczego? Nie będziesz walczyć? – Chłopak aż przystanął.
– Otrzymałam je od Wisielczego Króla i muszę je oddać temu, kto o nie poprosi.
Mimo wszystko nie spuszczał z niej oczu. Odetchnął dopiero gdy zacisnął palce na wszystkich pięciu kamieniach. Zaraz po tym do jego uszu dotarł znajomy stukot kopyt. I czyjeś kroki, które dochodziły z różnych stron. Za krawędzią podestu Hugo dostrzegł Wisielczego Króla, który szedł powoli po grubym konarze.
– Mówiłem, chłopcze, że odnajdziesz to, czego szukasz.
– Po co ta cała farsa? Cały czas miałem je pod nosem. – Nabrał śmiałości, gdy klejnoty bezpiecznie spoczywały w jego dłoni. Zaraz jednak upomniał sam siebie, musiał jeszcze wrócić do świata żywych.
– Byłem ciekawy, czy teraz jesteś już w stanie udzielić mi odpowiedzi na moje pytanie. Moje królestwo jest w twoim przekonaniu dobre, czy złe?
Hugo przymknął oczy. Czuł, że tym razem Pan Wierzb nie odpuści. Jadeitowe oczy patrzyły na niego z oczekiwaniem i ciekawością. Przypomniały mu się nieruchome ciała wiszące na drzewach. Blade twarze dzieci z pręgami po sznurze. Banda złoczyńców, która ucztowała co noc.
– Ani takie, ani takie – wydusił w końcu z wysiłkiem.
Coś w nim głęboko burzyło się na to stwierdzenie. Pragnęło powrotu do świata, gdzie wszystko było czarno-białe. Dobre lub złe.
Nigdy takie nie było, przemknęło mu przez myśl. Tylko ja tego nie widziałem.
Przed oczami przeleciały mu wszystkie zdarzenia ostatnich dni. Wszystkie decyzje. W głowie zaczęła kiełkować myśl i pragnienie, aby jakoś zaklasyfikować to, co się wydarzyło. Ocenić i poukładać, tak aby dalej mógł o sobie myśleć jako o tym dobrym.
– A ty Finonno, zdaje się, że przegrałaś po raz kolejny.
Dziewczyna hardo uniosła brodę i wytrzymała jadeitowe spojrzenie Pana Wierzb. Zaskoczony Hugo zmarszczył brwi, niczego nie rozumiejąc.
– Muszę przyznać, że tym razem byłaś naprawdę blisko. Utkałaś całkiem przekonującą historię, wybierając tylko wygodną dla ciebie prawdę. Pominęłaś jednak dość istotne szczegóły, takie jak to, że zabiłaś swojego kochanka i przejęłaś jego szajkę.
– Krwawa Dama – wyszeptał De Brass, przypominając sobie słowa Gerarda.
– Los ci nie sprzyjał, chłopak naprawdę bardzo potrzebuje artefaktu. Choć nie po to, by ocalić świat, a zaledwie wioskę. – Hugo zaczerwienił się, przyłapany na kłamstwie. – Ale próba stworzenia golema, by pokonał demona to całkiem rozsądna decyzja.
– Ale Łzy miał uronić ktoś, kto się ukorzył i prosił o wybaczenie – wyszeptał młodzieniec.
– Żałowała przez to, co spotkało ją w moim królestwie. Ale czy nosi w sobie prawdziwą skruchę, to wie tylko ona.
Ile było prawdy w jej zachowaniu? Udawała troskę o Vinniego? A może wręcz przeciwnie? Rozmyślał Hugo, wodząc wzrokiem pomiędzy Wisielczym Królem a gargulcem. Finonna milczała, ewidentnie nie zamierzała się tłumaczyć.
– Hummdail czeka na dole, jeśli chcesz za nim podążyć. Jeżeli jednak nadal twierdzisz, że znajdziesz kogoś, kto okaże ci litość…
– Czeka mnie tysiąc dni szaleństwa i dalsza służba. Wiem, mój królu – powiedziała, po czym uniosła rąbek sukni i wykonała zgrabny ukłon. – Następnym razem mi się powiedzie. A wtedy będziesz musiał oddać mi drzewo na swoim dworze.
Dziewczyna posłała im zimny uśmiech i ruszyła ku schodom.
Hugo uniósł głowę, gdy usłyszał trzepot skrzydeł. Kolejno, jeden po drugim, gargulce lądowały na postrzępionych krawędziach podestu. W milczeniu obserwowały Finonnę, gdy ta powoli ich mijała. Na początku szła pewnie, ale z każdym krokiem jej sylwetka garbiła się coraz bardziej. W połowie podestu ciałem zaczęły szarpać niekontrolowane tiki, a nim dotarła do schodów, wyrzucała z siebie niezrozumiałe potoki słów.
– To nie jest kraina dla starych nieludzi – szeptały jak zaklęcie, a chłopak zaczął się zastanawiać, czy wszystkich ich wiąże taka sama umowa z Wisielczym Królem. Czy wszyscy nosili w sobie Łzy Wiecznego Smutku?
– W twoim świecie już świta. Czekają na ciebie.
De Brass pokiwał głową. Zastanawiał się, co powiedzieć, złość walczyła z wpojonymi naukami. Zdecydował się jednak milczeć.
– Hugonie – powiedział jeszcze Wisielczy Król, przyciągając wzrok chłopaka. Wszystko wokół zaczęło ciemnieć, a na szyi młodzieńca mocno zacisnął się sznur. – Do zobaczenia.
*
Długo szukał właściwego drzewa. Przyglądał się gałęziom i porośniętym mchem pniom. Godzinami wędrował przez leśne ostępy, szukając tego jedynego. Hugo czuł, że gdy znajdzie to właściwe, będzie wiedział.
Kiedy natrafił na stary, dostojny dąb, od razu podjął decyzję. Niewidzialna pętla, którą od lat czuł na szyi, nieco się rozluźniła.
Uśmiechał się, wiążąc sznur wokół gardła – czekał na to bardzo długo. Początkowo walczył i zaprzeczał, ale ostatecznie zrozumiał, że Pan Wierzb mówił prawdę. Jego kraina zmieniła go i spaczyła. Choć powrócił do świata żywych, nigdy nie opuściło go wrażenie, że sznur nadal zaciska się na gardle.
Wisielczy Król od początku wiedział, że Hugo zawiśnie i ponownie zawita w jego królestwie. Tym razem bez drogi powrotnej.