- Opowiadanie: knowak - Post

Post

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Łosiot

Oceny

Post

Elys stanęła przed odwiecznym dylematem. Czy zjeść tak, by jak najszybciej napełnić brzuch? Czy jednak delektować się smakiem potrawki z ryżem i kurczakiem? Oved spojrzał na nią z ukosa.

– Jak ty nie chcesz, to ja chętnie zjem. Post już za dwa dni.

Wygląda na to, że brat pomógł jej podjąć decyzję. Natychmiast chwyciła za widelec. Oved skierował na nią to szczególne spojrzenie, jakie rzuca brat kiedy ma nadzieję, że jednak podzielisz się jedzeniem, a ty postanawiasz je dokończyć.

Niestety miał rację. Powinni przygotować ciało do cotygodniowego, całodziennego postu. Z wieloletniego doświadczenia wiedziała, że przed tym szczególnym czasem lepiej zanadto nie rozpychać żołądka. W końcu musieli wytrwać bez jedzenia i picia cały dzień, a dopiero po czasie Błogosławieństwa wysiłek wynagradzała im uczta.

– Myślisz, że wujek z ciotką znowu opuszczą post? – zapytał Oved, popijając wodę. Choć był młodszy od Elys o kilka lat, było widać między nimi coraz większe podobieństwo. Oboje mieli ciemne włosy, zielone oczy oraz niewielkie nosy. Jednak Oved wzrostem już niemal dogonił Elys. Dziewczyna pogodziła się z tym, że nie będzie nigdy należała do gigantów. Przynajmniej nie miała odstających uszu.

– Czy mogą sobie znowu pozwolić na opuszczenie postu dla Kerosa? Nie mam pojęcia. Do tej pory ciężko mi było sobie wyobrazić, że ktokolwiek mógłby zostać w domu. gdyby się tym tak nie chwalili, nikt by nawet nie tego nie zauważył. Przecież wszyscy i tak są wtedy na głównym placu, nawet strażnicy.

– Dziwię się, że kapłani nie dobrali im się za to skóry – mruknął chłopak.

– Fantazjujesz. Nasłuchałeś się kilku historii o krwawych kapłanach, a mnie nigdy nic złego z ich strony nie spotkało.

– Mówisz tak tylko dlatego, że Riffin zostanie jednym z nich.

– Zostanie albo nie. Słyszałam, że tylko jeden na pięciu kandydatów przechodzi pomyślnie studia. Poza tym widzę tą twoją minę. To tylko przyjaciel. Przecież znamy się od dzieciństwa.

– Jasne – rzucił tylko Oved i wstał od stołu. Elys westchnęła. Szybko dokończyła śniadanie i wyszła z domu. W przeciwieństwie do brata miała swoje obowiązki.

Stare powiedzenie w ich rodzinie głosiło, że człowieka można poznać po jego butach. Jej dziadek śmiał się, że ci chodzący w zbyt ciasnych chcą uchodzić za męczenników i idealistów, a w rzeczywistości nie odróżniliby buta od podkowy. Ludzie posiadający porządne obuwie wykazują się nie tylko rozsądkiem, ale i majątkiem. Ci, którzy chodzą w niszczejących sandałach niewiele sobą reprezentowali – nie wykazywali chęci do dalekiej wędrówki. Nie zamierzali zostawić na ziemi swojego niepowtarzalnego śladu. Jedynie płaskie i pospolite wgniecenia.

Elys od dziecka uwielbiała chodzić boso.

Jej stopy dotykały twardej ziemi, zwinnie umykając przed korzeniami drzew i ostrymi kamieniami, z których w dużej mierze składała się droga. Miała na sobie zwiewną sukienkę, a długie, ciemne włosy latały we wszystkie strony.

Śmiała się, gdy truchtem zmierzała do stajni, by zająć się końmi. Wiele osób dziwiło jej się, że aż tak lubiła swoją pracę. Ale konie towarzyszyły jej już od dzieciństwa. Traktowała je jak swoich przyjaciół. Tylko mało subtelne uwagi niektórych znajomych na temat jej zapachu przypominały Elys, że czasami spędza aż za dużo czasu ze swoimi podopiecznymi.

Kiedy dotarła na miejsce, Masym i Hilia już wyczesywali swoje konie.

– Turga tak się niecierpliwiła, że prawie mnie kopnęła! – powitał ją Masym. Chłopak, choć niewiele starszy od niej, był potężnie zbudowany. Niejednokrotnie sam podkuwał konie. Krótkie, czarne włosy i zielone oczy łagodziły jego wygląd. Elys wiedziała, że większości dziewczyn i młodych kobiet, które zjawiały się w stajni, bynajmniej nie przyciągało zainteresowanie końmi.

Wzięła szczotkę i podeszła do Turgi. Siwa klacz była jej faworytką. Przytuliła ją delikatnie, gładząc po grzywie. Odpowiedziało jej wesołe parsknięcie.

– Karmiłeś ją już? – zapytała.

– Ja to zrobiłam – odpowiedziała jej Hilia, wysoka ciemnowłosa dziewczyna.

– Dzięki – rzuciła Elys. Po czym i tak podsunęła klaczy pod pysk kawałek słomy.

– Naciesz się nią, póki jest – skwitowała Hilia. Jje oczy wyrażały smutek. – Podobno mają ją zabrać do stolicy.  

– Na dziewięć darów Kerosa! Jak to? – Elys nie wierzyła własnym uszom.

– To piękna klacz. Wiedziałaś, że któregoś dnia to się wydarzy. Ale nie martw się, pracy przy innych nie zabraknie.

– Ona nie jest jeszcze gotowa… – wyszeptała Elys. Złapała Turgę delikatnie za grzywę, drugą ręką wyczesując jej sierść. Od dawna wiedziała, że to wyjątkowa klacz. Takie nie pozostają długo w miejscowości takiej jak Pamor ale łudziła się, że mają razem jeszcze dużo czasu. W głębi duszy wiedziała, że Turge jest już wystarczająco silna by ruszyć dalej. To ona sama nie była na to gotowa.

– Rozchmurz się – rzuciła do niej Hilia. – Podobno kupiec ma przyjechać dopiero za trzy posty. Spędzicie razem jeszcze trochę czasu. Na razie weź się za czyszczenie kopyt.

Elys bezwiednie pokiwała głową. Wzięła ze stojaka kopystkę i zaczęła czyszczenie od lewej przedniej nogi. Turga jak zwykle cierpliwie dała się oporządzać. Wiedziała, że gdy tylko skończą codzienną pielęgnację, czeka je przejażdżka.

Zatoczyły kilka kół dookoła placu. Zaraz potem Elys wyprowadziła ją poza zagrodę. Najpierw powoli jechały przez Pamor. Ich wieś była tak niewielka, że z łatwością ogarniała ją wzrokiem siedząc na grzbiecie konia. W środku znajdował się niewielki rynek, na którym raz w tygodniu odbywał się targ. Otaczały go trzy linie zabudowy, a drewniane domostwa oddzielały raczej wydeptane ścieżki niż drogi. Miejscowość z jednej strony otaczał niewielki las, a z drugiej pole, na którym pracowała większość mieszkańców.

Razem z Turgą ruszyła w otwartą przestrzeń. Do Gedun, najbliższego miasta, w którym spędzali każdy kolejny post i następujące po nim święto Błogosławieństwa Kerosa, prowadziła prosta droga. Pieszo pokonywało się ją około pół godziny. To oznaczało, że razem z Turgą mogą sobie pozwolić na chwilę swobodnego galopu.

Dopiero gdy znalazła się z dala od wszystkich, mogła w końcu wypowiedzieć to, co zajmowało jej myśli.

– Mamy się pożegnać? Tak szybko? – wyszeptała do ucha klaczy, powstrzymując łzy. Mocno zżyła się z Turgą, miała wrażenie, że istnieje między nimi specjalna więź. Często dzieliła się z nią różnymi troskami, a ich wspólne chwile w prostym galopie były ostatnio najlepszymi w jej życiu. Nie przypuszczała, żeby w przyszłości mogła mieć z kimkolwiek podobną relację. Przez chwilę nawet rozważała, czy nie posunąć się do podstępu i na przykład nie czyścić klaczy kopyt przez kilka dni. Kupcy z większych miast rzeczywiście byli bardzo wymagający. Ale szybko odrzuciła tę myśl. Nie mogła skrzywdzić Turgi. Nie potrafiłaby.

– Za dwa dni kolejny post, a ja się boję – szeptała wciąż do ucha klaczy. – Czy uda mi się wrócić do domu? Dlaczego nigdy nie pamiętam jak to się dzieje? A jeśli to ty po mnie przyjeżdżasz? A co ze mną będzie, gdy ciebie zabraknie?

Jej słowa ginęły w wietrze i końskiej grzywie. W końcu zawróciły do Pamor. Elys, już nieco bardziej uspokojona, wzięła głęboki wdech. Poradzi sobie, jak zawsze. Przetrwa kolejny post. A co do kupca, to czas pokaże. Jeśli rzeczywiście zabiorą im Turgę, to postara się jak najlepiej wykorzystać ten czas, który im pozostał.

Do końca dnia zajmowała się swoimi obowiązkami. Przygotowała paszę, posprzątała boksy, raz jeszcze wyczesała sierść Turgi. Ani się obejrzała, gdy zapadł wieczór. A miała zamiar porozmawiać z ciotką i wujem.

Dlatego następnego dnia, gdy tylko wstała, zjadła śniadanie i doprowadziła się do ładu, poszła w kierunku ich domu. Nie różnił się on od innych zabudowań na wsi: prosta, drewniana chatka.

Zapukała do drzwi i otworzyła je, nie czekając na odpowiedź. Ciotka jak zwykle siedziała na fotelu i robiła na drutach. Podniosła głowę i skinięciem wskazała Elys krzesło obok siebie. Dziewczyna usiadła i odczekała chwilę. Zastanawiała się, jak zacząć tą rozmowę. Ciotka za to uparcie milczała.

– Podobno Turga ma zostać sprzedana – powiedziała w końcu.

– Nie dziwię się. To wspaniała klacz. W dodatku miała doskonałego opiekuna – uśmiechnęła się delikatnie do Elys. – Pewnie ciężko ci się z tym pogodzić.

– Tak. – dziewczyna chciała coś dodać, ale nie umiała.

– Ile czasu wam jeszcze zostało?

– Za trzy posty ma przyjechać kupiec – Elys spojrzała na ciotkę. Tak jak podejrzewała, ta na słowo „post” lekko drgnęła. – Zostało nam jeszcze trochę czasu, ale…

– Czas. Przedziwna rzecz, prawda? – starsza kobieta odłożyła druty i spojrzała Elys prosto w oczy. – Zbyt dużo go zmarnowałam. Na te pozory. Na te kłamstwa. Dałam sobie odebrać całe życie. Dziecko, idziesz jutro na post?

– Ja… miałam cię spytać o to samo.

– Nie. To była najsłuszniejsza decyzja w moim życiu.

– Ale… jak możesz? – zapytała z niedowierzaniem. – To nasza tradycja. Nasza wspólna wiara. Post czyni nas silniejszymi, a uczta…

– Tak, kochana. Znam to. Słyszałam to więcej razy niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. I oto proszę: nie biorę w tym udziału. I siedzę przed tobą, tak samo silna i zdrowa jak byłam.

Elys przyjrzała się uważniej ciotce. Jej mimika zdradzała, że nie mówi jej wszystkiego. Już miała otworzyć usta, by zadać kolejne pytanie, kiedy do domu wszedł wuj.

– Te pomarańcze inaczej smakują – oznajmił. Elys zmrużyła oczy. Jej wuj był bardzo bezpośrednim człowiekiem, ale czasami z trudem nadążała za jego tokiem myślenia.

– Jakie pomarańcze? – spytała powoli.

– Te, które podają nam na uczcie.

– To z powodu postu. Po całym dniu głodówki każde danie na początku smakuje nieco inaczej – zauważyła. – Poza tym rzeczywiście, jest w nich błogosławieństwo Kerosa. Riffin kilka razy mi wspominał, że cały posiłek przygotowany na ucztę jest pokrapiany chyba poświęconą wodą.

– Mylisz się, El. Ale nie dziwię ci się, nam też zajęło wiele lat, by przejrzeć, co tak naprawdę z nami robią. Chcemy dać przykład, że inne życie jest możliwe.

– Ale po co wam to? – zapytała bezradnie Elys. Nie mogła zrozumieć, czemu ciotka z wujem sprzeciwiają się uświęconej tradycji.

Zwłaszcza, że dla Arończyków wspólnota była wszystkim. Oczywiście, każdy mógł mieć własne cele, marzenia, a nawet wiarę. Ale zawsze okazywało się, że w największych trudnościach – wojnach, klęskach żywiołowych – ich jedność była największą siłą państwa. Wiara w Kerosa i pewność jego darów, jego wsparcia dodawała wszystkich siły. Elys bez religii czułaby, że nie ma dla niej nadziei, a życiem rządzi przypadek. Zwłaszcza, że cuda Kerosa i jego opieka nad Aron były tak ewidentne, praktycznie namacalne.

Wspólnota sprawiała, że razem stawali się lepsi. Elys nie wyobrażała sobie życia bez mądrości starszych, bez niewinnej radości najmłodszych, bez szczególnej nici porozumienia z rówieśnikami. Oni byli dla niej przewodnikami i punktem oparcia, a i ona starała się dawać co najmniej tyle, ile otrzymała. Elys kochała wolność, ale nigdy nie uważała, by mocne opieranie się na wspólnocie jakkolwiek ją ograniczało.

Tym bardziej nie rozumiała podejścia wuja i ciotki. Po co rezygnować z tego, co daje im wszystkim tyle szczęścia?

– Wiemy, że po wsi krążą już plotki. Jutro, przy wymarszu nie będziemy się wahali przekazywać tego, co czujemy. Mamy nadzieję, że ktokolwiek postara się wyjść poza schemat i zostanie z nami – wuj założył ręce na piersiach w lekko wyzywającym geście. Elys pokręciła głową. Nie miała zamiaru się kłócić. Mogła jedynie w czasie kolejnego postu modlić się o ponowne przyłączenie jej bliskich do wspólnoty.

Miała do siebie pretensje, bo przez całą resztę dnia nie skupiała się na Turdze. A przecież obiecała sobie, że te ostatnie wspólne tygodnie poświęci głównie ukochanej klaczy. Gdy tylko słońce zaczęło zachodzić, przygotowała ostatni posiłek przed postem. Wystarczający, by starczyło jej sił na najbliższą dobę, ale nie za duży, by nie narazić się na nieustępliwy głód. Wbrew swoim pragnieniom, przez dłuższy czas nie mogła zasnąć. Czuła, że jutrzejszy dzień z wszystkimi troskami i wyrzeczeniami będzie dla niej prawdziwym wyzwaniem.

Musi je podjąć i zwyciężyć. To doda jej wiary zarówno w bożą opatrzność, jak i w swoją siłę.

Obudziło ją delikatne szarpnięcie za ramię. To Hilia, z którą miała się spotkać na rynku. Elys wymruczała coś, co miała nadzieję, że brzmi jak podziękowanie.

– Riffin i Masym również są już gotowi – powiedziała Hilia. Co prawda do świtu pozostała jeszcze ponad godzina i w pomieszczeniu panował mrok, ale Elys mogłaby przysiąc, że widzi wymowny uśmieszek na ustach przyjaciółki.

Szybko ubrała się w przygotowany wcześniej odświętny strój. Prosta tunika, w jednolitym, czerwonym kolorze. Tradycyjnie symbolizował on pełne oddanie się Kerosowi: swojego ciała i krwi.

Przebranie się pomogło Elys na dobre pozbyć się senności. Razem z Hilią ruszyła w kierunku rynku. Zwykle w momencie wyjścia na miejsce postu panowało nabożne milczenie, a również całą trasę ograniczano rozmowy do minimum. W razie konieczności porozumiewano się szeptem.

Tym razem jednak na rynku panował rozgardiasz jak w dzień handlowy. Elys szybko zorientowała się, że to jej wuj i ciotka są powodem poruszenia.

Uprzedzali, że zamierzają zachęcić innych do rezygnacji z postu. Wyglądało na to, że nie szło im najlepiej.

– Alamie, proszę cię! Na szczeliny mocy, pójdźcie z nami!

– To ja cię proszę. Zostań ten jeden raz. Przekonaj się. Przecież możesz oddać Kerosowi cześć w inny sposób. Cud i tak się wydarzy. – odpowiedział niewzruszony wuj.

– A jeśli nie? A jeśli przez was spadnie na nas przekleństwo? – zapytała starsza kobieta z tłumu. Większość mieszkańców poparła ją wymownym pomrukiem.

– Nie będziemy was zatrzymywać. Róbcie to, co uważacie za stosowne. My będziemy trzymać się naszej decyzji – oznajmiła ciotka. Razem z wujem ostentacyjnie wycofali się do swojego domku. Jeszcze przez jakiś czas dało się słyszeć jęki i nawoływania. W końcu starszy nakazał wymarsz.

– Musimy ruszać, by zdążyć przed blaskiem dnia. Nie ma czasu do stracenia. W drodze polećmy ich dusze Kerosowi, który pragnie tylko, byśmy wszyscy mogli w pełni korzystać z jego dobroci.

Po czym zaintonował pieśń i powoli ruszył w kierunku drogi prowadzącej do Gedun. Za nim podążyli pozostali. Mimo, że podczas podróży do miasta nigdy nie spotkało ich nic złego, to lepiej było trzymać się razem. Kroczyli w całkowitej ciemności. Zbliżała się jesień i chłód dawał im się we znaki. Gdyby zdarzył się nieszczęśliwy wypadek, lepiej mieć przy sobie bliskich.

Elys jak zwykle szła w grupie z Hilią, Riffinem i Masymem.

– Niezłe zamieszanie – szepnął w końcu Masym. – Nie przypominam sobie podobnej sytuacji.

– Już gadasz jak starzec – prychnęła Hilia. – „Za moich czasów wszyscy chodzili na post. Nie to co teraz. Ci młodzi w ogóle nie mają szacunku. Nasze pokolenie było ostatnim, które choć trochę…”

Chłopak dał jej kuksańca w bok.

– Przestań. Przyznaj, że też się cieszysz, że dzieje się coś nowego. Zobaczymy, czy ktoś się do nich przyłączy. Albo czy to im przejdzie. El, oni zawsze byli tacy… na kontrze?

– Wuj zawsze miał swoje zdanie. Ale zawsze był raczej religijny. Zresztą chyba nadal wierzy, ale chodzi mu o sam post. Szczerze mówiąc, nie wiem do końca o co im chodzi.

Wszyscy zamilkli i czekali, jak odniesie się do tego Riffin. Chłopak zawsze mocno interesował się wiarą. Jego krewny był kapłanem i już jakiś czas temu zapewnił Riffina, że postara się o przyjęcie go do klasztoru. Z tego, co Elys kojarzyła, miało to się stać za dwa lata.

– Wiadomo, że post jest wyrazem naszej wiary. Keros go nie potrzebuje, ale pozwala nam lepiej przygotować się na przyjęcie daru – zaczął powoli. – Myślę, że wyrządzają krzywdę przede wszystkim sobie. Mnie też czasem jest ciężko wytrzymać… dodatkowa świadomość tego, że w sali obok już czeka na nas jedzenie… ale potem nigdy nie żałuję. Jestem dumny z siebie, że znów dałem radę.

Pozostali jak zwykle nie wiedzieli, co odpowiedzieć. Elys odczuwała to bardzo podobnie do Riffina, ale nie przepadała za dzieleniem się swoimi myślami z kimkolwiek innym niż z Turgą podczas galopu.

– Zamknęłaś wczoraj wybieg? – spytała Hilię, zmieniając temat. Przez cały najbliższy dzień nie będą mogli zajmować się końmi, więc należało odpowiednio zabezpieczyć teren, dając im jednocześnie możliwość swobodnego ruchu.

– Oczywiście. Mam wrażenie, że one zawsze wiedzą, że ten dzień nadchodzi.

– Bo konie są mądrzejsze od ludzi – Masym gorliwie pokiwał głową. – Ostatnio mój delikatnie mnie szturchnął, kiedy zacząłem czyszczenie nie od tej nogi, co trzeba.

– To nie jest mądrość, tylko dobra pamięć i przyzwyczajenie – zaprotestowała Elys. – Inteligencję widać lepiej w tym jak się komunikują.

– Jak dzielą się jedzeniem – przytaknęła Hilia. – Albo potrafią chronić swoje stado. Choć to bardziej mądrość pomieszana z systemem wartości.

– Żałuję, że nie mogą z nami teraz być – Elys mówiła to niemal za każdym razem, gdy oddalali się na post. Ale zasady były jasne. Nie brało się ze sobą nic: ani zwierząt, ani wody, ani pieniędzy, ani jakichkolwiek innych sprzętów. Prosty strój i czujna dusza, jak mówiło stare powiedzenie.

Musiała jednak przyznać, że to miało sens. Powoli rozmowy przygasały. I ciało, i umysł kierowały się ku prostej wędrówce i otaczającej ich przyrodzie. Ku mrokowi nocy, który powoli zaczynał ustępować światłu.

W końcu dotarli szczęśliwie do Gedun. Miasto wydawało się Elys wielkie i potężne, ale zdawała sobie sprawę, że w skali kraju nie było warte większej uwagi, choć niemal wszystkie domy wybudowano z cegły i kamienia. A na samym środku znajdował się plac, na który zmierzali wszyscy mieszkańcy regionu. To tam, pod samą świątynią Kerosa, miał odbyć się kolejny post.

Zbliżał się świt. Elys i pozostali przybyli szybko zajęli właściwe pozycje. Każdy obecny na placu miał klęczeć z zamkniętymi oczami w oczekiwaniu na wschód słońca. Starano się zachować odpowiednie odległości między sobą, by nie zakłócać skupienia.

Zaległa cisza. Niemal namacalna, trwała i trwała. Co jakiś czas zakłócał ją płacz małego dziecka. Choć post obowiązywał dopiero powyżej piątego roku życia, dzieci podążały razem z całymi rodzinami na ceremonię; inaczej nie miałby kto się nimi zająć. Z tego, co Elys wiedziała, z postu wyłączeni byli również żołnierze. Odbywali go rotacyjnie, każda jednostka w inny dzień tygodnia. W innym przypadku Aron stałoby się najłatwiejszym celem militarnym świata.

Potężne uderzenie dzwonu ogłosiło nadejście pierwszego promyka słońca.

Elys upadła twarzą na ziemię. Czekała w bezruchu.

Znów uderzenie. I jeszcze jedno. W sumie dziewięć, symbolizujących dary Kerosa.

„Zabawne”, pomyślała Elys wstając, gdy wybrzmiał ostatni dzwon. „Tyle lat i wciąż nie mogę zapamiętać wszystkich mocy. Na pewno była jakaś z nadludzką siłą, z niezawodną pamięcią, przenikaniem przez ściany, naśladowanie głosu… i jeszcze jakieś”.

Jej rozmyślania przerwał głos kapłana.

– Przyjaciele! Razem rozpoczynamy kolejne zmaganie. Wiemy, że nasza siła woli będzie wystawiona na próbę. Ale wiemy też, że dziś nasz dobry bóg przekaże w nasze ręce kolejny dar. Miejcie w sobie wiarę i siłę.

– Czekamy na jego miłosierdzie – odpowiedziała Elys, razem ze wszystkimi zebranymi.

– Wytrwajcie. Nagroda jest pewna, a duch silniejszy niż ciało. Wzajemnie się pokrzepiajcie – wołał kapłan. – Podnieście głowy. Walka o wspaniałe życie nigdy się nie kończy. Tak samo jak nie kończy się chwała Kerosa!

– Wierzymy w jego dary. – Lud wypowiedział rytualną formułę, po czym wszyscy powstali.

Pierwszą część czuwania spędzano aktywnie. Wierni podchodzili w kolejkach do mis z wodą i obmywali głowę, następnie ręce i nogi. Przez to łatwiej było przebrnąć przez czas, gdy ciało domagało się porannego posiłku.

Następne godziny wypełniło czytanie świętych ksiąg. Tu trudniej było o zachowanie skupienia. Pamiętała opowiadanie o tym, jak Keros przemierzał ziemię w swoim ciele, tworząc w ziemi pęknięcia, z których wydobywała się jego moc. Ludzie jednak obchodzili się zachłannie z jego darami. Używali ich do zabójstw i wojen. Dlatego Keros postawił granicę: jego dar będzie się pojawiał dokładnie co siedem dni. I tylko w tym czasie będzie można z niego korzystać, podchodząc do szczeliny powstałej po trzęsieniu ziemi, obwieszczającym przyjście jego mocy. Jeden z dziewięciu darów objawi się niechybnie, choć nikt nie wie, gdzie się to zdarzy ani który z nich otrzymają ludzie. Post był oczekiwaniem na ten cud.

Ta historia, jak i wiele innych, były Elys dobrze znane. Niektóre państwa twierdziły, że trzęsienia ziemi niosące nadnaturalną moc to jedynie nieodgadniony dotąd fenomen przyrodniczy. Inne religie utrzymywały, że szczeliny pojawiają się z zupełnie nieprzewidywalną częstotliwością i zagadką pozostaje czas, przez który będzie można korzystać z udzielonej mocy. Elys nie rozumiała, jak ludzie mogą tak błądzić.

Jej myśli stopniowo ulatywały do zupełnie innych spraw. Z minuty na minutę coraz bardziej do pustego brzucha. Zacisnęła mocniej zęby. Wiedziała, że po kryzysie związanym z brakiem obiadu przyjdzie poprawa.

Gorzej, że mniej więcej wtedy pojawiał się zupełnie inny ból.

Nie potrafiła go nazwać, ale po reakcjach innych widziała, że też to czują. Nieokreślone napięcie. Chęć działania. Z minuty na minutę coraz bardziej nerwowe zerkanie w kierunku budynku, w którym znajdowało się jedzenie. Nie był to typowy głód. Zaczynały delikatnie drżeć jej ręce.

Kapłani zdawali się doskonale o tym wiedzieć. Uderzenie gongu zwiastowało rozpoczęcie kolejnej części nabożeństwa: śpiew na cześć Kerosa. Dziewięć długich pieśni. Elys powtarzała słowa bez zrozumienia. Cieszyła się jedynie, że nie musi już bezczynnie siedzieć i słuchać czytań. Wiedziała, że każda kolejna pieśń przybliża ją do końca zmagań.

–  Oddaliśmy chwałę naszemu bogu śpiewem. Teraz pokłońmy się jego majestatowi i dajmy mu najcenniejszy dar: swój czas. Trwajmy w bezruchu i słuchajmy, co nam chce powiedzieć. Doceniajmy każdy oddech, każde uderzenie serca. – zapowiedział kapłan, po czym sam usiadł na piętach. Reszta wiernych przybrała identyczną pozycję.

Zaczęła się największa męka.

W teorii był to czas, kiedy mogła wejść w głąb siebie. Cisza, która dawała przestrzeń do przemyślenia wszystkiego w świetle wiary. Ale Elys nawet w najmniejszym stopniu nie mogła skupić się na Kerosie.

Nie umiała tego wytłumaczyć. Nie chodziło o pusty żołądek. Paradoksalnie czuła się pełna sił. Nawet za bardzo. Musiała się ruszyć. A tego właśnie nie mogła zrobić.

Kapłani niejednokrotnie karali za naruszenie ciszy. Gdy tylko ktoś porzucał nakazaną pozycję, otrzymywał cios skórzanym pasem. Podobną karę wymierzano za odzywanie się. A Elys miała ochotę krzyczeć. Z minuty na minutę coraz bardziej palącą.

Niemal płacząc z wysiłku, zaczęła się modlić.

– Boże… – szeptała tak cicho, jak tylko się ośmieliła. – Boże, ja naprawdę próbuję. Ale nie potrafię. Pomóż mi przetrwać. Chciałabym cię posłuchać, ale naprawdę… to za dużo…

Kołysała się delikatnie, do przodu i do tyłu, na tyle, by nie naruszyć pozycji.

Rozejrzała się niepewnie dookoła. Z rozmów z innymi wynikało, że nie tylko ona miała takie problemy ze skupieniem podczas medytacji. Nawet Gaffin przyznał, że dla niego ten czas jest bardzo trudny. Tłumaczył, że to efekt zbliżającego się daru Kersosa: dusza napełnia się tęsknotą do boga, a jednocześnie złe duchy starają się za wszelką cenę przeszkodzić w tym kontakcie.

Najwyraźniej demony nie próżnowały. Elys widziała niespokojne ruchy oczu u Hilii. Zaciskanie i rozluźnianie pięści przez Masyma. Nerwowy, płytki oddech Gaffina.

Tydzień po tygodniu to samo zmaganie.

Spojrzała przed siebie, na świątynię. Zbudowana z czerwonej cegły, otoczona efektownymi kolumnami i zwieńczona najwyższą wieżą, jaką kiedykolwiek widziała. Poza posiłkami po odbyciu postu praktycznie nigdy do niej nie przychodziła. Święte miejsce, pełne tajemnic. Ale nawet ten widok nie pomógł jej odzyskać skupienia.

Spojrzała na słońce. Było coraz niżej, prawda? Ile czasu jeszcze  mogło pozostać?

Czy ci kapłani przed nimi w końcu się ruszą? Czy uderzą w dzwon, ogłaszając cud Kerosa? A może przedtem była jeszcze inna modlitwa? Już nie pamiętała.

Teraz powrócił także ból żołądka. Na nowo odczuła też suchość w gardle. Wbiła paznokcie w nogi. Miała nadzieję, że wtedy skupi się na innym bólu. Łatwiejszym do wytrzymania.

Słońce wyglądało, jakby uparcie trwało w jednym miejscu. A chyba nie mogło się cofnąć, prawda?

Po bliżej nieokreślonym czasie poczuła dziwny zapach. Mieszanka ziół i kwiatów. To najwyższy kapłan przechodził między zgromadzonymi z kadzidłem.

– Niech nasze modlitwy wzniosą się ku tobie jak ten dym. Niech będą tobie przyjemne. Choć upadamy, staramy się, by nasza ufność wzrastała…

„Przestań machać tym zasranym kadzidłem i zadzwoń w końcu cholernym dzwonem”, pomyślała Elys zagryzając wargi. Nawet nie słuchała, o czym mówi kapłan. Po kilku minutach wszyscy dookoła niej wstali, więc i ona się podniosła. Obolałe nogi ledwo ją uniosły.

– Spójrzmy na słońce! Spójrzmy na ziemię! Zbliża się wielki cud!

Rozejrzała się dookoła niepewnie. Wzrok jej się wyostrzył, gdy zerknęła w stronę świątyni. Czy to już?

Potężny, czysty dźwięk dzwonu. Przeniknął całe jej ciało, wzbudzając dreszcze na skórze. Po chwili do dzwonu dołączył gong. Bębny rozpoczęły melodię, której intensywność narastała z sekundy na sekundę. Zwieńczoną wybuchem dźwięków: pomieszanych ludzkich krzyków i wielotonowej muzyki. Elys odchyliła głowę do tyłu i odetchnęła z ulgą. Znowu się udało. Teraz nadszedł czas na nagrodę.

– Otrzymaliśmy kolejny dar! – krzyknął kapłan, niemal w ekstazie. Zgromadzeni na placu okrasili jego słowa wiwatami. – Gdzieś w naszym kraju otworzyła się teraz ziemia. Już za chwilę podejdą tam miejscowi ludzie i wszyscy, którzy poznają miejsce jego łaski. Każdy otrzyma jedną z dziewięciu mocy, którą nam zesłał dla budowania pokoju i lepszego świata na najbliższe dni. On wie, co jest dla nas najlepsze. Zakończył się post! Rozpoczynamy czas radości z jego dobroci!

Elys i pozostali wykrzyknęli na znak aprobaty. Wyłowiła spojrzenie Hilii. Podobnie jak jej, pełne ulgi. Ale kryło się w nim coś więcej.

Żądza. Pragnienie, by w końcu skosztować nie tylko zgromadzonego w świątyni jedzenia, ale też świętowania. Nieposkromionej radości. Namiętności.

– Jedzmy, pijmy i świętujmy na jego chwałę! – zawołał jeszcze kapłan.

Wierni ruszyli biegiem do otwartej teraz świątyni. Elys przepychała się, by jak najszybciej dotrzeć do stołu. Ktoś przed nią upadł, więc wyminęła go, by nie tracić czasu. Wbiegła przez otwarte drzwi; przy pierwszym stole już nie było miejsca, ludzie przepychali się by chwycić z mis najbliższe owoce. Elys dopiero przy trzecim udało się sięgnąć po obraną pomarańczę. Łapczywie wepchnęła ją do ust.

Boże, jakie to było dobre. Czuła, jakby nigdy nie jadła nic lepszego.

Prawdopodobnie nie jadła nic lepszego od ostatniego postu. Czyli od tygodnia.

Z każdym kolejnym kęsem czuła, że wraca jej siła i rozsądek.

– Ależ ciężko dziś było – rzucił stojący obok niej Masym. Przystojny chłopak zajadał się właśnie dorodną gruszką. Prawdę mówiąc, nawet nie próbował przeżuć kawałków które miał w buzi. Elys pokiwała głową.

– Ciężej niż zwykle – potwierdziła. Niejasne wspomnienia podpowiadały jej, że to samo mówiła poprzednio. I jeszcze wcześniej.

– Cieszmy się, póki nie ma zimy i owoce są świeże – dorzuciła Hilia.

– One zawsze smakują wyjątkowo – szepnęła Elys, a jej przyjaciele pokiwali głową.

Po kilku minutach zajadania owoców napełniła żołądek. Zawsze starała się nie jeść za dużo naraz, by nie rozepchać żołądka. Ale też po każdym kęsie następował kolejny.

Muzyka, do tej pory cicha i subtelna, stała się nieco głośniejsza i bardziej energiczna. Elys poczuła, że odzyskała siły i po tylu godzinach siedzenia w bezruchu ma ochotę potańczyć.

Nie była jedyna. Szybko utworzyli jeden krąg, później drugi. Zaraz potem rozpoczęli tańce w rzędach naprzeciwko siebie. Nikomu nie przeszkadzało, że robią takie rzeczy w świątyni: kapłani zawsze powtarzali, że po zakończonym poście świętowanie to wręcz konieczność. I że bóg jest szczęśliwy, gdy ogląda ich nieskrępowaną radość.

Elys też była szczęśliwa.

Wyrzuciła z siebie wszystkie troski. Ktoś znalazł wino. Po jakimś czasie rozmowy stały się swobodniejsze, a tańce bardziej dynamiczne. I bliższe.

– Czuję… czuję, że teraz nie możemy przestać – szepnęła w tańcu do jednego partnera. Nie była nawet pewna, jak miał na imię.

– Nie wypuszczę cię – odpowiedział.

Mimo później godziny i jesiennej pory, w świątyni nikt nie narzekał na zbyt niską temperaturę. Elys niby czuła się zupełnie świadoma i jakby uwolniona, ale równocześnie wydarzenia tej nocy coraz bardziej zlewały jej się w jedno.

Jak zwykle nie wiedziała, gdzie i kiedy zasnęła.

Jak zwykle obudziła się w swoim domu, w łóżku.

Jak zwykle nie wiedziała, jak tam trafiła.

Przekręciła się na bok i jęknęła. Spojrzała za okno. Słońce już od dawna świeciło na niebie, musiało być blisko południa. Rzadko kiedy wstawała o takich porach po poście i celebracji – zazwyczaj podnosiła się z łóżka wczesnym popołudniem. Kolejny dzień po takich wydarzeniach zawsze był niemal w całości stracony. Dopiero na wieczór mogła choć trochę zająć się końmi.

Niedaleko usłyszała jęk. Najwyraźniej ktoś oprócz niej również się obudził. Zamknęła z powrotem oczy. Miała nadzieję, że uda jej się jeszcze zdrzemnąć na godzinę lub dwie.

Znowu jęki. Tym razem nieco donośniejsze.

– Pomocy! – Usłyszała chrapliwe wołanie. Otworzyła szeroko oczy. Kilka sekund później wybiegła już z domu. Wiedziała, do kogo należy ten głos.

Mocnych pchnięciem otworzyła drzwi i rozejrzała się po wnętrzu domostwa.

– Ciociu? Wuju? Gdzie jesteście?

– Tutaj! – Usłyszała stęknięcie z sypialni. Elys szybko pobiegła do pokoju. Ale nie była przygotowana na to, co zobaczyła.

Jej wuj leżał na łóżku, cały blady i oblany potem. Co kilka sekund jego ciałem wstrząsały drgawki. Ciotka nie wyglądała lepiej; zapadnięte oczy, drżące mięśnie, bardzo niezdrowy odcień skóry. Elys niepewnie zrobiła krok w ich stronę.

– Co się stało? Czy ktoś was otruł? Może to z zawiści…

– Zatruwano nas przez całe życie – wycharczał wuj. Elys szczerze się zdziwiła, że mężczyzna wciąż jest przytomny. Ale ewidentnie majaczył.

– Poczekajcie chwilę. Sprowadzę pomoc – zapewniła spanikowana dziewczyna.

– Nie! – jęknął wuj, ale Elys już wybiegła z domu. Pędem wpadła do Gaffina i obudziła go zdecydowanym szarpnięciem.

– Co…? – spytał chłopak, otwierając zaspane oczy.

– Ciotka i wuj! Ktoś ich musiał otruć!

Gaffin natychmiast oprzytomniał.

– Musisz im pomóc! Chodź ze mną! – Pociągnęła chłopaka za rękę i szybko przyprowadziła go do domu swojej rodziny.

Gdy tylko Gaffin na nich spojrzał, na jego obliczu odmalowała się groza.

– Co im jest? Powiedz! – Elys potrząsnęła przyjacielem. Ten tylko pokręcił głową.

– El, nie jestem lekarzem. Nigdy o tym nie słyszałem, ale to wygląda źle. Musisz wziąć konia i pojechać do Gedun. Jak najszybciej znajdź lekarza i sprowadź go tu.

– Nie… potrzeba… lekarza… – wydyszał wuj. – To… organizm się oczyszcza… trzeba przeczekać…

Gaffin złapał Elys za ramiona i spojrzał jej głęboko w oczy.

– Jedź. Natychmiast. Lekarz mieszka w drugim domu na prawo od świątyni. Opisz mu objawy i ściągnij go tu jak najszybciej. Niech Keros ma ich w opiece. W tym jedyna nadzieja. Ja się nimi zaopiekuję do tego czasu.

– Dziękuję – wyszeptała Elys z wdzięcznością. Gaffin tylko pokiwał głową i skupił wzrok na wuju i ciotce.

Nie było czasu do stracenia. Elys pędem pobiegła do stajni. Tam czekały na nią zniecierpliwione konie. Wiedziała, że miały wystarczająco dużo jedzenia, by być gotowe do jazdy. Nie miała czasu na nic więcej.

Odwiązała Turgę i już po chwili galopem ruszyły w kierunku miasta. Od razu zaczęła jej szeptać o wydarzeniach z minionego dnia i dzisiejszego poranka. Wierzyła, że klacz ją rozumie. Nie popędzała jej, bo widziała, że daje z siebie wszystko. Rozumiała powagę sytuacji.

Elys usłyszała grzmot.

Spojrzała na niebo, ale nie zobaczyła ani jednej chmury. Po chwili znowu dobiegł ją donośny pomruk. Turga zarżała z niepokojem i stanęła dęba. Elys mocniej chwyciła się jej grzywy. Niepokojący dźwięk narastał, jakby wulkan szykował się do wybuchu. Turga nie mogła się uspokoić. Co ją tak przestraszyło?

I wtedy, w lesie tuż obok niej, ziemia zaczęła się trząść.

Potężna siła przeszła jakby falą, tak że Turga straciła równowagę i upadła. Elys w ostatniej chwili odskoczyła, unikając zgniecenia przez klacz, która rżała przerażona. Dziewczyna chciała jej pomóc, ale sama nie potrafiła ustać na nogach. Obserwowała z grozą, jak drzewa przed nią łamią się jak zapałki i zapadają w głąb ziemi, która w jednym miejscach się wybrzuszała, a w innych zapadała. Towarzyszył temu dojmujący dźwięk, przenikający prosto do głowy Elys, mimo że ta starała się zatkać uszy.

Nie mogła się ruszyć. Każda próba przejścia choćby kilku kroków kończyła się natychmiastowym upadkiem. Zresztą nie miała nawet pojęcia, dokąd mogłaby uciec. Patrząc po drzewach widziała, że pęknięcie przesuwa się raczej w głąb lasu. Ale nie miała pewności, czy nie dosięgnie i jej.

Z przerażającym hukiem, jakby pękającego na pół świata, wszystko się dokonało. I zapadła cisza.

Elys oddychała głęboko, zachowując czujność. Dopiero po kilku chwilach odważyła się pomyśleć, że to już koniec. Natychmiast rozejrzała się dookoła, szukając Turgi. Klacz jednak była już daleko. Uciekała galopem jak najdalej od rozpadliny.

– Turga! – jęknęła Elys, wyciągając ku niej ręce w rozpaczy. Nie miała szans jej dogonić. Nie wiedziała nawet, czy jeszcze kiedyś zobaczy ukochaną klacz.

A to oznaczało też, że nie pomoże ciotce ani wujowi.

Z rozpaczy wybuchła płaczem. Miała wrażenie, że ten wzbierał w niej od tygodni. Z wściekłością biła pięściami w ziemię.

– Kerosie! Błagam, boże, pomóż! – zawyła w kierunku nieba. Bez odpowiedzi.

Wstała i otrzepała się z frustracją.

– Jak zwykle – mruknęła do siebie. – Przynajmniej Turga nie złamała nogi, skoro może galopować. Na pewno znajdzie drogę do domu, to mądra klacz.

 Rozejrzała się dookoła. Drzewa leżące w nieładzie, ziemia, która wyglądała, jakby jakiś olbrzym zrobił w niej piaskownicę.

Wzięła głęboki wdech na oczyszczenie myśli. I wtedy to poczuła. I zobaczyła.

Moc. Wydobywająca się ze szczelin. Nie w materialnej formie, ale wyczuwalna wszystkimi zmysłami. Tuż obok niej.

Zachwiała się, tym razem przygnieciona przez wszechobecną siłę. Jak mogła tego nie zauważyć? Doświadczyła właśnie cudu Kerosa. Nadejścia jego daru, czego sama była świadkiem. Niepewnie, z obawą ruszyła przed siebie, ostrożnie stawiając każdy krok.

Nagle przystanęła. Przecież post skończył się wczoraj. Skąd w takim razie nadejście daru? Pojawiał się tylko raz w tygodniu. Dopiero co świętowali kolejne przybycie jednej z dziewięciu mocy Kerosa na ziemię. Może to zwykłe trzęsienie ziemi?

Nie. Wyczuwała dookoła siebie boską moc, która ją jakby przynaglała do podejścia bliżej. Do przyjęcia dla siebie daru.

Po chwili wszystko stało się dla niej jasne. To sam Keros, w swojej dobroci, odpowiedział na jej modlitwy. Przyspieszyła kroku, idąc w stronę lasu. Bóg specjalnie na jej prośbę otworzył tę szczelinę. Na pewno dał im moc, która uzdrowi ciotkę i wuja. To tylko podkreślało jego dobroć: troszczył się nawet o tych, którzy wystąpili przeciwko niemu. Na ustach Elys zagościł uśmiech. Teraz wszystko w jej rękach.

Podeszła na pagórek, lawirując pomiędzy przewalonymi drzewami. Szczelina przyzywała ją, a ona w końcu stanęła tuż nad nią. Spojrzała niepewnie przed siebie. Nie miała pojęcia, jak ma pobrać moc. Jeden krok za wiele i spadłaby w przepaść. To raczej nie byłby najlepszy sposób. Zaczęła się więc modlić.

– Boże, ty dałeś mi ten dar. Proszę, pomóż mi żebym pomogła wujowi i ciotce. I wszystkim, którzy tego potrzebują. Ale nie wiem, jak to zrobić – wyznała.

Chwilę odczekała. Nic się nie wydarzyło. A przecież czuła, że dar jest dosłownie na wyciągnięcie ręki.

Niepewnie zbliżyła się jeszcze odrobinę do szczeliny. Pochyliła się i zerknęła do środka.

I wtedy zalała ją cała potęga Kerosa.

Cofnęła się, oszołomiona. Przepełniało ją… Nie potrafiła tego nazwać. Coś nie z tego świata. Nie wiedziała dokładnie, co może zrobić, ale odczuwała w sobie nieokreślone nowe możliwości. I wewnętrzne przynaglenie, by ich użyć.

Wciąż czuła, jak moc wypełnia całe jej ciało. Rozchodziła się w nim miarowo. Przynosiła wypełnienie, a jednak w pewnym momencie Elys poczuła gwałtowny ból w okolicy brzucha. Sapnęła i padła na kolana.

Z zaskoczeniem zauważyła krew na swoim ubraniu. Pomacała niepewnie brzuch. W środku znalazła głęboką ranę. Bezradnie rozejrzała się wokół siebie.

Tuż obok niej stał kapłan, trzymając w ręce miecz. Cały we krwi. Jej krwi.

– Załatwiłem tę jedną. Na razie nikogo więcej nie widzę – krzyknął w kierunku drzew.

– Nikt się nie zbliża od strony pola! – Doszedł ją głos z oddali. – Ale musimy obserwować, na pewno sporo wieśniaków przyjdzie zobaczyć, co się stało.

Elys zamrugała niepewnie. Nie wiedziała co się działo, oczy zaczęły jej zachodzić mgłą.

– Ciekawe, jaka to moc? – Zastanawiał się na głos kapłan, zupełnie nie zwracając uwagi na Elys. – Mam nadzieję, że nieograniczona siła.

– Ja bym wolał przenikanie przez ściany – odpowiedział jego towarzysz. – Ale musimy poczekać na Najwyższego Kapłana, żeby to sprawdził.

Elys zachwiała się i upadła na plecy. Czuła, jak życie z niej wycieka. Ale nie moc. Ta cały czas w niej była. Z wysiłkiem przyłożyła ręce do rany. Może uda jej uzdrowić siebie samą…

– Proszę… – szepnęła z wysiłkiem, plując przy tym krwią – Proszę, boże… pomóż…

Po chwili znów odezwał się kapłan.

– A może wcale nie musimy na niego czekać? Sami sprawdźmy, jaka to moc.

– Masz rację – odpowiedział powoli jego towarzysz. – Myślę, że to bardzo, bardzo dobry pomysł.

– Jeśli najwyższemu się nie spodoba, możemy mu zorganizować bardzo bliskie spotkanie z głębią szczeliny. Umrze blisko swojego boga. Na pewno marzył o takim właśnie końcu.

Obaj zanieśli się śmiechem i zaczęli podążać w kierunku przepaści, z której wydobywała się moc.

– Proszę… – szepnęła raz jeszcze Elys. Po chwili na zawsze osunęła się w ciemność. 

Koniec

Komentarze

Dzien dobry,

 

Bardzo zacne opowiadanie. Akcja rozkręca się powoli, na szczęście warto było najpierw przejść się tym nieśpiesznym spacerkiem po wsi i okolicach, żeby wziąć udział w niezłej akcji na sam koniec. Udana konstrukcja – zarysowanie świata z punktu widzenia bohaterki, by na koniec podać czytelnikowi cząstkę prawdy, może nie bardzo zaskakującej (ale jednak), ale bardzo kontrastującej z tym sielskim obrazkiem na początku. 

 Co jeszcze mi się podoba? Bogactwo. Jest sporo postaci, wiele z nich coś mówi, sporo się w tu w sumie dzieje, sporo oglądamy i sporo się dowiadujemy – ekstra Ci to wyszło, bo bez chaosu i infodumpów, wszystko trzyma się kupy. Bardzo sprawnie ogarnięte.

 

Co mi się NIE podoba oprócz tego, że jest to dla mnie tylko kolejne fantasy, z różnymi powymyślanymi nazwami krajów i bogów i magią i tak dalej (nie lubie, nigdy nie lubiłem, ale to nie Twoja wina :)))?

 

Chyba głównie to, że sposób wysławiania się postaci wydaje mi się nie pasować do klimatów małego jednak – nie bójmy się tego słowa – zadupia. Postaci wypowiadają się w sposób sugerujący całkiem niezłe wykształcenie, mocno intelektualnie. Może to z czegoś wynika, ale ja nie wiem z czego i mnie to tutaj trochę raziło. 

 

Są pewne potkniecia:

 

Poza tym widzę, tą twoją minę 

Ale konie towarzyszyły jej już od dzieciństwa. Traktowała ich jak swoich przyjaciół.

Jje oczy wyrażały smutek

Dlatego następnego dnia. Gdy tylko wstała,

FFFF – WTF?

arończycy – do rozważenia – bo to są mieszkancy jakiegoś kraju, to chyba wielką literą? Mieszkańca miasta piszemy zdaje się małą, a kraju – wielką? Typu – ja jestem gdańszczaninem i Polakiem. Czy jak to było? 

 

Boże… – szeptała tak cicho, jak tylko się ośmieliła. – Boże, ja naprawdę próbuję. 

Ten ich bóg ma swoje bardzo konkretne imię. Nie wydaje mi się, że takie zwracanie się do boga z konkretnym imieniem było realistyczne. W katolicyzmie to działa, wiadomo dlaczego, Bóg to Bóg i króka piłka. Ale IMO w tej sytuacji ona powinna się zwracać do swojego bóstwa jego imieniem, a pojęciem ogólnym. 

 

A, i jeszcze jedno, taka mała wątpliwość – wszyscy tu robią wielkie halo z jednodniowej głodówki, jakby to było nie wiem jak wielkie wyrzeczenie. Tymczasem niejedzenie przez 24 godziny to pikuś. 

 

Ogólnie – udane i dziękuję za możliwość przeczytania 

 

pozdrawiam,

 

Łosiot 

Hej Łosiot!

Wielkie dzięki za wszystkie uwagi, cieszę się, że się podobało :)

Potknięcia już u siebie poprawiłem :)

 Rzeczywiście, jest to kolejne fantasy, z różnymi powymyślanymi nazwami krajów i bogów i magią i tak dalej, choćbym nie wiadomo jak wmawiał sobie, że jest inaczej (to pewnie przypadłość każdego autora ^^). Mam nadzieję, że sama historia doda tej otoczce więcej oryginalności i pikanterii.

Niedopasowy język – święta racja. Będę musiał to trochę przerobić.

Jeśli chodzi o głodówkę, to – SPOJLER – zamysł był taki, że wielkie halo, jakie z tego robią jest efektem narkotyku, który podają im w uczcie po poście. Co tydzień, o tej samej porze, więc ciało z każdą godziną coraz bardziej się go domaga.

 

Akcja przyjemnie się rozkręca. Wujowie sprzeciwiający się religii i ich podejrzenia na samym początku powodują, że przez resztę opowiadania czytelnik próbuje wszystko do tego dopasowywać. W ten sposób np. przez całą scenę z głodówką miałem wrażenie, że Elys może się poddać. Nawet, jeśli udało jej się wiele razy w przeszłości, namowy wujów mogły tym razem coś zdziałać :) Samo rozwiązanie zagadki oraz komentarz do religii ogółem również na plus.

 

Niżej kilka uwag stylistycznych i gramatycznych. Przy okazji, w poprzednim komentarzu napisałeś, że “u siebie już poprawiłeś”. Wersję portalową też możesz (a nawet powinieneś) edytować, nie jest to traktowane jako faux pas ;)

– Myślisz, że wujek z ciotką znowu opuszczą post? – zapytał Oved, popijając wodę. Choć był młodszy od Elys o kilka lat, było widać między nimi coraz większe podobieństwo.

Elys był teraz młodszy o kilka lat, mimo to podobieństwo między nimi było coraz większe – “coraz większe” sugeruje, że przez jakiś czas podobieństwo między nimi się zwiększało, tymczasem przed “mimo to” stoi informacja o punkcie w czasie. Do tego stała różnica w wieku nie jest powodem, dla którego podobieństwo miałoby się nie zwiększać.

 

– Zostanie albo nie. Słyszałam, że tylko jeden na pięciu kandydatów przechodzi pomyślnie studia. Poza tym widzę, tą twoją minę. To tylko przyjaciel. Przecież znamy się od dzieciństwa.

Zbędny przecinek. Samo zdanie też jest dziwne. Raczej nie informujemy kogoś, że zauważyliśmy jego minę, tylko np. prosimy go, żeby jej nie robił.

 

Stare powiedzenie w ich rodzinie głosiło, że człowieka można poznać po jego butach. Jej dziadek śmiał się, że ci chodzący w zbyt ciasnych chcą uchodzić za męczenników i idealistów, a w rzeczywistości nie odróżniliby buta od podkowy.

A w rzeczywistości” sugeruje, że reszta zdania będzie kontrować “chcą uchodzić za męczenników i idealistów“. Tymczasem niewygodne podkowy idealnie wpasowują się w ideę osoby noszącej buty dla męczeństwa. Nie za bardzo umiem też znaleźć wspólne cechy ciasnych butów i podkowy. Zakładam, że chodzi o to, że są niewygodne, ale podków nie da się nawet nosić jako obuwia.

 

Ludzie posiadający porządne obuwie wykazują się nie tylko rozsądkiem, ale i majątkiem. Ci, którzy chodzą w niszczejących sandałach niewiele sobą reprezentowali – nie wykazywali chęci do dalekiej wędrówki.

Wydaje mi się, że zastosowanie “wykazują“ w taki sposób sugeruje, że ludzie, którzy mają porządne obuwie są rozsądni, a nie odwrót. Inaczej mówiąc wynika z tego, że jeśli kupię sobie porządne obuwie, to stanę się rozsądny. Prawdopodobnie poprawne jest coś w stylu “dobre obuwie jest wyrazem rozsądku”.

 

Nie zamierzali zostawić na ziemi swojego niepowtarzalnego śladu. Jedynie płaskie i pospolite wgniecenie.

Raczej więcej niż jedno: wgniecenia.

 

Ale konie towarzyszyły jej już od dzieciństwa. Traktowała ich jak swoich przyjaciół.

ich → je

 

Tylko mało subtelne uwagi niektórych znajomych na temat jej zapachu przypominały jej

Powtórzenie.

 

Wzięła szczotkę i podeszła do Turgi. Siwa klacz była jej faworytką. Przytuliła ją delikatnie, gładząc za grzywę.

Bez “za“. Można zmienić na “gładząc po grzywie”, “gładząc jej grzywę”.

 

Od dawna wiedziała, że to wyjątkowa klacz. Takie nie pozostają w długo w miejscowości [takiej] jak Pamor[+,] ale łudziła się, że mają razem jeszcze dużo czasu.

Bez “w“, brakuje “takiej“ i przecinka.

 

W środku znajdował się niewielki rynek, na którym odbywał się targ raz w tygodniu.

Zła kolejność: na którym raz w tygodniu odbywał się targ.

 

Przez chwilę nawet rozważała, czy nie posunąć się do podstępu i na przykład nie czyścić klaczy kopyt przez kilka dni.

Nie jestem ekspertem językowym, ale wydaje mi się, że w polskim podwójne zaprzeczenia nie są potwierdzeniami, więc z tego zdania wynika, że bohaterka chce w ramach podstępu czyścić kopyta. Poprawnie byłoby np. “czy nie posunąć się do podstępu i na kilka dni nie przestać czyścić kopyt“. Ktoś bardziej kompetentny mógłby się jeszcze wypowiedzieć :P

 

Dlatego następnego dnia. Gdy tylko wstała

Błędna kropka i wielka litera, to ciągle to samo zdanie.

 

Riffin kilka razy mi wspominał, że cale posiłek przygotowany na ucztę jest pokrapiany chyba poświęconą wodą.

Literówka: cały.

 

wojnach, klęskach żywiołowych, FFFF

? :)

 

Wystarczający, by starczyło jej sił na najbliższą dobę, ale nie za duży, by nie narazić się na nieustępliwy głód.

Posiłek nie może być za duży, bo inaczej bohaterka będzie głodna? Błąd logiczny.

 

Z tego, co Elys wiedziała, z postu wyłączeni byli również żołnierze. Odbywali go rotacyjnie, każda jednostka w inny dzień tygodnia.

Z tego co rozumiem, post odbywa się co tydzień. W takim razie czy żołnierze obchodzą go niezależnie od wszystkich z własną ceremonią itp.? Zakładam, że nie mogą tego robić na tym samym placu, co cała reszta, bo toczy się tam wtedy normalne miejskie życie. Jeśli opowiadanie z założenia ma wprowadzać w nację, może warto coś o tym wspomnieć.

 

Ta historia, jak i wiele innych, były Elys dobrze znane. Niektóre państwa twierdziły, [że] trzęsienia ziemi niosące nadnaturalną moc to jedynie nieodgadniony dotąd naukowy fenomen.

Brakujące “że“.

 

Teraz pokłońmy się jego majestatowi i dajmy mu najcenniejszy dar: swój czas. Trwajmy z bezruchu i słuchajmy, co nam chce powiedzieć.

z → w

 

Przystojny chłopak zajadał się właśnie dorodną gruszką, prawdę mówiąc, nawet nie próbował przełknąć kawałków które miał w buzi podczas jedzenia. Elys pokiwała głową.

Spośród dwóch wyróżnionych wcześniej stylów jedzenia, po całodziennej głodówce spodziewałbym się raczej pochłaniania bez większego skupienia na smaku. Bardziej pasowałoby mi “nie próbował nawet przeżuwać”, chyba że jest to aluzja to wspomnianego wcześniej niezwykłego smaku pomarańczy, które mogły nawet być czymś skrapiane ;) Edit po przeczytaniu całości: nie znam się narkotykach i nie wiem, w jaki sposób wchłania się ten konkretny, ale wszyscy (nawet nieświadomie) powinni dążyć do tego, żeby jak najszybciej go przyjąć.

 

Słońce już od dawna świeciło na niebie, musiało być blisko południa. Rzadko kiedy wstawała o takich porach po poście i celebracji. Kolejny dzień po takich wydarzeniach zawsze był niemal w całości stracony.

Słońce już od dawna świeciło na niebie” – bohaterka wstała późno. “Rzadko kiedy wstawała o takich porach po poście“ – jeśli wstanie późno nie jest normalne, to bohaterka z reguły wstawała wcześnie. Tymczasem ostatnie zdanie mówi, że bohaterka z reguły wstawała późno, czym zaprzecza poprzedniemu.

 

Pozdrawiam

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Hej ostam!

Wielkie dzięki za wszystkie uwagi! Skoro tak można, to naniosę je tutaj razem z poprzednimi, dla ogólnej dbałości o język polski :)

Mimo drobnych potknięć stylistycznych (które Ci już ostam wypisał powyżej) to jest ciekawe i dość wciągające opowiadanie, z fajnym pomysłem na świat fantasy i z klimatem trochę jak w heroicznej, trochę jak w dark fantasy.

Od strony konstrukcji fabuły najsłabszy wydaje się wątek związany z klaczą: wprowadzasz go jako kluczowy, bardzo ważny dla bohaterki, a potem w zasadzie odpuszczasz. Można tak zrobić, oczywiście, ale warto by wtedy do niego wrócić, na przykład kazać bohaterce w ostatnich przebłyskach życia pożałować, że więcej ulubienicy nie zobaczy, albo pomyśleć z goryczą, że jeszcze parę dni temu problem rozstania z ukochanym zwierzęciem był jej jedynym zmartwieniem…

ninedin.home.blog

Cześć ninedin,

Wielkie dzięki za tą uwagę! Tak jak mówisz, wątek klaczy rzeczywiście wymaga trochę uporządkowania. Myślę, że pójdę w kierunku Twojej propozycji ostatnich przebłysków życia. Chyba też trochę niezgrabne jest, kiedy klacz ucieka w popłochu, a Elys reaguje na zasadzie: “och, nie, a w sumie to na pewno sobie poradzi”. Tu się chyba trochę rozjechało tempo i jej emocje.

Hej, całkiem miło się czytało. Faktycznie jak wyżej w komentarzach język postaci trochę nie pasuje do otoczenia. Ciekawy pomysł na świat, dało się to sobie zwizualizować mimo szerszego kontekstu.

Witaj.

 

Z technicznych – sugestie do przemyślenia:

Do tej pory ciężko mi było sobie wyobrazić, że ktokolwiek mógłby zostać w domu. gdyby się tym tak nie chwalili, nikt by nawet nie tego nie zauważył. – albo wielka litera, albo brak części zdania

Poza tym widzę twoją minę. – gramatyczny – błędna odmiana wyrazu

Jje oczy wyrażały smutek. – literówka

Takie nie pozostają długo w miejscowości takiej jak Pamor (przecinek/) ale łudziła się, że mają razem jeszcze dużo czasu. – powtórzenie

W głębi duszy wiedziała, że Turge jest już wystarczająco silna (przecinek?) by ruszyć dalej. – wcześniej pisałaś inne brzmienie jej imienia

Pieszo pokonywało się ją (w?) około pół godziny.

Jej słowa ginęły w wietrze i końskiej grzywie. W końcu zawróciły do Pamor. – brzmi nieco tak, jakby to słowa zawróciły

– Tak. – dziewczyna chciała coś dodać, ale nie umiała. – błędny zapis dialogu

– Za trzy posty ma przyjechać kupiec – Elys spojrzała na ciotkę. – i tutaj

– Czas. Przedziwna rzecz, prawda? – starsza kobieta odłożyła druty i spojrzała Elys prosto w oczy. – tu również

Cud i tak się wydarzy. – odpowiedział niewzruszony wuj. – podobnie tu

 

A zatem dialogi wymagają jeszcze poprawek.

 

Wiara w Kerosa i pewność jego darów, jego wsparcia dodawała wszystkich siły. – literówki

Wystarczający, by starczyło jej sił na najbliższą dobę, ale nie za duży, by nie narazić się na nieustępliwy głód. – styl

 

El, oni zawsze byli tacy… na kontrze? – Wuj zawsze miał swoje zdanie. Ale zawsze był raczej religijny. – powtórzenia

 

Niestety, widzę, że Przedmówcy wskazali już usterki, ale nie są poprawione. Kwestie techniczne należy przejrzeć do końca, ja reszty już nie wypisuję.

 

Co do treści opowiadania, jest ono mocnym sprzeciwem, takim – nazwałabym je – „literackim protestem” wobec narzucania woli i kierowania ślepo posłusznymi ludźmi w imię rozmaitych zasad, w tym narzucanej siłą wiary. Trochę mam tu skojarzenia z „Faraonem”, trochę z „Wehikułem czasu” (szczególnie tym pierwszym). Bardzo poetycko opisujesz miłość bohaterki do konia i ich wzajemną więź. Stworzony świat fantasy jest ciekawy, brakuje mi nieco rozwinięcia pewnych wątków, a także innych proporcji między częściami.

 

Całkiem odrębną kwestią jest poruszony tu, ważny temat postu religijnego. Będąc w krajach, traktujących owe dni poszczenia bardzo rygorystycznie, musimy się dostosować, bo nie mamy innego wyjścia. Ich mieszkańcy traktują post, jak opisani tutaj – są mu absolutnie podporządkowani. My się nie wychylamy ze strachu. Kiedy nasz kraj odwiedzają zagraniczni turyści, nie zauważą takich dni, jak np. Wielki Piątek, Środa Popielcowa czy nawet Wigilia, o „szarych” piątkach nie wspominając. Cóż… To tylko taka moja luźna dygresja. :)

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w tworzeniu powieści, wspominanej w przedmowie. :)

 

Pecunia non olet

Hej MartaKlaudia11, dzięki za uwagę i przeczytanie,fajnie że się podobało :)

bruce – bardzo dziękuję za uwagi. Wydaje mi się, że korzystanie z internetu mnie przerosło, bo nawet próbowałem nanieść nową wersję, ale najwyraźniej coś się nie odświeżyło lub ogólnie poszło nie tak ;)

Rzeczywiście chciałem, żeby poruszało ważny temat. Choć miałem je w głowie już od dłuższego czasu, akurat tak się złożyło że z opublikowaniem go wstrzeliłem się w Wielki Post, co i mnie pobudza do refleksji. 

Jesli chodzi o powieść to jest już skończona (przynajmniej jeśli chodzi o pierwsze poprawki :D), ale czuję niedosyt historii i próbuję je zawrzeć w kilka opowiadań. Mam nadzieję, że niedługo trafi tu kolejne z nich :)

 

Życzę zatem powodzenia w realizacji tych zamierzeń, pozdrawiam serdecznie i także dziękuję. :)

Pecunia non olet

Opisałeś dwa i pół dnia z życia Elys, pokazując jej pracę i pozwalając poznać przemyślenia dziewczyny. W tle mamy świat, w którym przyszło żyć bohaterce, a także dość dokładany opis tytułowego osobliwego rytuału.

Choć opowiadanie wydaje się skończone, a los Elys przypieczętowany, nie mogę pozbyć się wrażenia, że Post jest częścią czegoś większego, albowiem niektóre wątki pozostały nierozwinięte, pozostawiając spory niedosyt.

Zgadzam się z Łosiotem, że język, którym posługują się niewykształceni bohaterowie wychowani w maleńkiej wsi, brzmi niewiarygodnie, wręcz osobliwie.

Wykonanie, niestety, pozostawia sporo do życzenia – przyjrzyj się zwłaszcza zapisowi dialogów i postaraj się ograniczyć nadmiar zaimków.

 

Na­tych­miast chwy­ci­ła za wi­de­lec.Na­tych­miast chwy­ci­ła za wi­de­lec.

Chwytamy coś, nie za coś.

 

Do tej pory cięż­ko mi było sobie wy­obra­zić… → Do tej pory trudno mi było sobie wy­obra­zić

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

w domu. gdyby się tym tak nie chwa­li­li… ­-> …w domu. Gdyby się tym tak nie chwa­li­li

Postawiwszy kropkę, nowe zdanie rozpoczynamy wielką literą.

 

Poza tym widzę twoją minę.Poza tym widzę twoją minę.

 

że ci cho­dzą­cy w zbyt cia­snych chcą ucho­dzić za… → Nie brzmi to najlepiej.

 

ciem­ne włosy la­ta­ły we wszyst­kie stro­ny. → Włosy raczej nie latają.

Proponuję: …ciem­ne włosy powiewały we wszyst­kie stro­ny.

 

Wiele osób dzi­wi­ło jej się, że aż tak lu­bi­ła swoją pracę. → Zbędny zaimek.

 

– Ja to zro­bi­łam – od­po­wie­dzia­ła jej Hilia… → Zbędny zaimek – wiemy, komu odpowiedziała.

 

pod­su­nę­ła kla­czy pod pysk ka­wa­łek słomy. → Kawałek słomy to tylko kawałek łodygi, ledwie źdźbło, którym się konia nie nakarmi.

Proponuję: …pod­su­nę­ła kla­czy pod pysk garść sieczki/ wiązkę siana.

 

Jje oczy wy­ra­ża­ły smu­tek. → Literówka.

 

Na razie weź się za czysz­cze­nie kopyt. -> Na razie weź się do czyszczenia kopyt.

Choć zdaję sobie sprawę, że Hilia może nie wyrażać się poprawnie.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

Za­to­czy­ły kilka kół do­oko­ła placu. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Kilkakrotnie otoczyły plac.

 

– Nie dzi­wię się. To wspa­nia­ła klacz. W do­dat­ku miała do­sko­na­łe­go opie­ku­na – uśmiech­nę­ła się de­li­kat­nie do Elys. → – Nie dzi­wię się. To wspa­nia­ła klacz. W do­dat­ku miała do­sko­na­łe­go opie­ku­na.Uśmiech­nę­ła się de­li­kat­nie do Elys.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Pew­nie cięż­ko ci się z tym po­go­dzić. → – Pew­nie trudno ci się z tym po­go­dzić.

 

– Tak. – dziew­czy­na chcia­ła coś dodać, ale nie umia­ła. → – Tak. – Dziew­czy­na chcia­ła coś dodać, ale nie umia­ła.

 

– Za trzy posty ma przy­je­chać ku­piec – Elys spoj­rza­ła na ciot­kę. → Brak kropki po wypowiedzi.

 

– Czas. Prze­dziw­na rzecz, praw­da? – star­sza ko­bie­ta odło­ży­ła druty… → – Czas. Prze­dziw­na rzecz, praw­da? – Star­sza ko­bie­ta odło­ży­ła robótkę

Gdyby odłożyła tylko druty, musiałaby wyjąć je z robótki.

 

Jej mi­mi­ka zdra­dza­ła, że nie mówi jej wszyst­kie­go. → Zbędny zaimek – wiadomo, do kogo mówi.

 

Jej wuj był bar­dzo bez­po­śred­nim czło­wie­kiem… → Zbędny zaimek – wiadomo, czyim jest wujem.

 

Wiara w Ke­ro­sa i pew­ność jego darów, jego wspar­cia do­da­wa­ła wszyst­kich siły. → Powtórzenie. Literówka.

Proponuję: Wiara w Ke­ro­sa, pew­ność jego darów i wspar­cia do­da­wa­ła wszyst­kim siły.

 

Mamy na­dzie­ję, że kto­kol­wiek po­sta­ra się wyjść poza sche­mat i zo­sta­nie z nami – wuj za­ło­żył ręce na pier­siach w lekko wy­zy­zwa­ją­cym ge­ście. → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą. Mężczyzna ma jedną pierś.

Proponuję: Mamy na­dzie­ję, że kto­kol­wiek po­sta­ra się wyjść poza sche­mat i zo­sta­nie z nami.Wuj za­ło­żył ręce na pier­si w lekko wy­zy­wa­ją­cym ge­ście.

 

Wy­star­cza­ją­cy, by star­czy­ło jej sił na naj­bliż­szą dobę… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Dostatecznie obfity, by wystarczyło jej sił na najbliższą dobę

 

Cud i tak się wy­da­rzy. – od­po­wie­dział nie­wzru­szo­ny wuj. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Razem z wujem osten­ta­cyj­nie wy­co­fa­li się do swo­je­go domku. → Zbędny zaimek – czy wycofaliby się do cudzego domu?

 

Mnie też cza­sem jest cięż­ko wy­trzy­mać…Mnie też cza­sem jest trudno wy­trzy­mać

 

– Bo konie są mą­drzej­sze od ludzi – Masym gor­li­wie po­ki­wał głową. → Brak kropki po wypowiedzi.

 

by nie za­kłó­cać sku­pie­nia.

Za­le­gła cisza. Nie­mal na­ma­cal­na, trwa­ła i trwa­ła. Co jakiś czas za­kłó­cał… → Powtórzenie.

 

Wiemy, że nasza siła woli bę­dzie wy­sta­wio­na na próbę. Ale wiemy też, że dziś nasz dobry bóg prze­ka­że w nasze ręce ko­lej­ny dar. Miej­cie w sobie wiarę i siłę. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Do­ce­niaj­my każdy od­dech, każde ude­rze­nie serca. – za­po­wie­dział ka­płan… → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Praw­dę mó­wiąc, nawet nie pró­bo­wał prze­żuć ka­wał­ków które miał w buzi.Praw­dę mó­wiąc, nawet nie pró­bo­wał rozgryzać ka­wał­ków które miał w ustach.

Gruszka to nie guma do żucia, można gryźć, ale nie można jej żuć. Buzie mają dzieci.

 

Z roz­pa­czy wy­bu­chła pła­czem.Z roz­pa­czy wy­bu­chnęła pła­czem.

Obie formy są poprawne, z tym że czasownik wybuchnęła zarezerwowany jest dla istot żywych, natomiast wybuchła dla rzeczowników nieżywotnych.

 

Z za­sko­cze­niem za­uwa­ży­ła krew na swoim ubra­niu. → Zbędny zaimek – tam nie było innego ubrania.

 

Może uda jej uzdro­wić sie­bie samą… → Pewnie miało być: Może uda się jej uzdro­wić sie­bie samą

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pokazujesz kawałek swojego świata, ale tekst trąci fragmentarycznością. Bohaterka zginęła, zanim mogła coś osiągnąć. Klacz uciekła i nie wiadomo, co z nią dalej będzie. Nie dowiadujemy się nawet, co to za moc spłynęła na mieszkańców, czy wuj i ciotka wyjdą z tego…

Po czym i tak podsunęła klaczy pod pysk kawałek słomy.

A konie jedzą słomę? I czy słoma występuje w kawałkach?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka