- Opowiadanie: JustAGuy - In Nomine Patris

In Nomine Patris

Ta historia jest moim pierwszym podejściem do “poważniejszego” pisania – zdaję sobie sprawę, że wiele jej brakuje, jednak pojawiła się w mojej głowie i nie dała spokoju, dopóki jej nie zapisałem. Proszę o krytykę i wskazówki, tak, żebym następne pomysły – być może oryginalniejsze – mógł napisać lepiej.

*edycja: wziąłem pod uwagę i poprawiłem zgłoszone mi błędy, trochę czasu od ostatniej lekcji polskiego jednak minęło. Bardzo dziękuję Ambush i bruce.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

In Nomine Patris

In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti*. Amen.

Przez długi czas uważałem, że piekło jest miejscem. Myliłem się. Demony nie zasłużyły na dom. Tułają się poza Niebem, zapomniane przez Ojca, aż nie trafią na człowieka. I to w nim zamieszkują. Wiem to, bo byłem w miejscu, w którym było ich pełno. Mój tatuaż, szereg cyfr na przedramieniu, nieustannie przypomina mi o czasie, w którym niemal codziennie patrzyłem w oczy Szatanowi.

Chciałbym, żeby jego oczy były zimne. Bez uczuć. Może wtedy czułbym, że robi to z konieczności. Jednak on czerpał przyjemność z każdej sekundy naszego cierpienia.

Tego dnia, niemal pięćdziesiąt lat po moim uwolnieniu, znów patrzyłem w te oczy. Były takie same, z tym samym złem w sobie. A ja znów byłem bezsilny. W obozie, choć w kwiecie wieku, nie miałem siły. Odbierano mi jedzenie i sen, zmuszano do karkołomnej pracy. A później, wtedy, gdy Szatan znów mnie odwiedził – moje własne ciało obracało się przeciwko mnie. Stawy przestawały się zginać, uszy gubiły wiele dźwięków, oczy zawodziły, jednak nie miałem wątpliwości, że to, co przede mną stało, nie było człowiekiem.

Doprawdy, Szatan jest w stanie przyjąć wiele form. Dziś wyglądał jak młoda kobieta, z długimi blond włosami, ubrana w sukienkę w kwiatki. Stał nade mną ze strzykawką w dłoni.

– Nie, proszę, nie! – wołałem, jednak na próżno. Nie miałem siły walczyć. A on mnie nie słuchał. Wbił igłę w moje ramię i wstrzyknął mi coś, nie wiem nawet co.

– To dla księdza dobra – odpowiedział najsłodszym możliwym głosem – zaraz przestanie boleć.

Załkałem. Jak mogłem stać się tym, czym jestem? Nie mogę nawet stawiać oporu. Mogę jedynie się modlić.

– Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna… – zacząłem, licząc, że imię Matki przepłoszy demona. On jednak tylko się uśmiechnął.

– Widzę, że ksiądz nie czuje się najlepiej. Czy mogę dołączyć do modlitwy? – spytał.

Przerwałem modlitwę i zacisnąłem pięści najmocniej, jak mogłem, choć bolące stawy i brak sił utrudniał nawet tak prymitywne zadanie.

– Dlaczego tu jesteś? Powiedz, demonie! Żeby się nade mną znęcać? Żeby wyśmiewać mnie i mojego Ojca? Przetestować moją wiarę? Odpowiadaj! Responde mihi, Satanas!*

Ale on tylko uśmiechnął się i spojrzał na mnie z politowaniem.

Non est hic Satanas, sacerdos*. Nie marnowałby czasu na robaka. Całe życie chwaliłeś Pana. I co ci to dało? Spójrz na siebie. Ledwo siedzisz. Zaraz zdechniesz.

– Będę wtedy z Panem. Ty nie masz już takiej możliwości.

Demon skrzywił się. Z grymasem na twarzy wyszedł z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Wiedziałem, że zaraz wróci, ale to drobne zwycięstwo mnie cieszyło.

Nie pamiętam, jak długo to plugastwo się nade mną znęcało. Najpierw omamiło mojego brata, który przyniósł je tutaj. Potem przychodziło codziennie. Z igłami i gorzkimi płynami, które we mnie wmuszało. Kiedy w końcu na chwilę znikało, czułem efekty tych obrzydliwości. Mój umysł nie działał trzeźwo, demon na pewno chciał, żebym dał mu się oszukać, w końcu wszystkie one są mistrzami kłamstwa. Ale ja nie ulegnę tak łatwo. Wierzę w Pana, który jest moim Ojcem.

Drzwi otworzyły się. Do pokoju wszedł demon ze szklanką pełną jakiegoś żółtego płynu w ręce. Chwyciłem się poręczy swojego wózka i próbowałem obrócić głowę, jednak on bezwzględną dłonią złapał mnie za potylicę i przystawił kubek do ust. Zacisnąłem wargi najmocniej, jak mogłem, jednak za słabo. Po chwili przegrałem walkę i gorzki płyn wlał się do mojego gardła. Próbowałem go wypluć, jednak Szatan trzymał mnie mocno.

– To dla księdza dobra – próbował mnie przekonać.

Wiedziałem, że kłamie, jednak nie mogłem nic z tym zrobić. Po chwili musiałem przełknąć wlane we mnie paskudztwo, ku wyraźnej uciesze diabła.

– Nie było tak źle, prawda?

Zacisnąłem tylko usta, odmawiając odpowiedzi.

– Może w coś zagramy? Dla zabicia czasu. Szachy, na przykład? – zaproponował demon po chwili.

– Nie weźmiesz mojej duszy, diable. Nie przegram jej.

Szatan skrzywił się. Przez jakiś czas próbował potem zaczynać jakąś rozmowę, jednak nie chciałem słuchać jego pokus i kłamstw. Zamknąłem oczy, zasłoniłem uszy dłońmi i zacząłem modlić się po cichu. Nie wiem, jaki czas tak trwałem, jednak gdy skończyłem, demona nie było już w moim pokoju, a na zewnątrz panowała noc. Miałem spokój aż do następnego poranka.

Poruszając z trudem kołami mojego wózka, podjechałem pod okno. Miałem z niego widok tylko na ulicę pode mną i drugi blok, mieszkalny, naprzeciwko. Jego mieszkańcy mogli czuć się szczęśliwi. Nie wiedzieli, co kryje się tuż obok nich.

Złożyłem ręce do modlitwy. Przez chwilę myślałem, od której zacząć, jednak żadna nie przychodziła mi na myśl. Użyłem więc własnych słów.

– Boże mój, Ojcze, wspomóż swojego bojaźliwego sługę, albowiem Zły się na niego czai. Wspomóż mnie w walce i daj wytrwałość, abym nie dał się skusić.

Odpowiedziała mi cisza.

– Dużo doświadczyłem, lecz niezbadane są Twe wyroki. Przyjmowałem, co mi dałeś, i dziękowałem za życie. Jednak usłuchaj, proszę, błagania swego pokornego sługi, i weź mnie do Swojego Królestwa, abym mógł wiecznie Cię chwalić, bez Szatana obok mnie.

Zamknąłem oczy, a po moim policzku spłynęła łza. Wtem zabłysło światło, tak jasne, że widziałem je nawet przez powieki. Nie miałem odwagi spojrzeć, co lub kto było jego źródłem.

– Nie lękaj się – powiedział głos, podobny do mojego, jednak zdecydowanie piękniejszy. – Przybyłem, by cię pokierować, dziecko.

Nie pytałem się, kto to. Od przybysza czuć było Boską moc.

– Nie jestem godny, abyś do mnie przychodził, o Aniele, wysłanniku Boży, jednak jeśli jest Ci to miłe, zrobię, co mi rozkażesz – odpowiedziałem.

– Nie mam dla ciebie rozkazów, dziecko. Mam dla ciebie wiadomość.

– Słucham, o Aniele!

– Dobrze znosiłeś męki Złego i w Niebie otrzymasz swą nagrodę. Próbujesz z nim walczyć. A wiadomość brzmi: „walcz dalej”.

Rozłożyłem ręce.

– O wysłanniku Boży, wybacz mi, ale jestem już stary. Słaby. Ciało mnie zawodzi. Nie wiem, jak mam walczyć dalej.

– Wiesz – odpowiedział Anioł, po czym światło zniknęło.

Powoli otworzyłem oczy. Po gościu nie było śladu. Na zewnątrz nic się nie zmieniło. Obróciłem swój wózek, żeby rozejrzeć się po pokoju. Nie rozumiałem, o co chodziło Aniołowi, aż mój wzrok nie padł na pudełko na półce, o którego istnieniu zapomniałem.

Już wiedziałem, jak walczyć.

Przez chwilę zbierałem siły, po czym najszybciej, jak mogłem, przejechałem pod szafę. Choć nie było to łatwe, spróbowałem sięgnąć ręką po mój cel. Zabrakło mi jednak kilkunastu centymetrów. Opuściłem rękę i cicho jęknąłem z bólu, który towarzyszył tym ruchom.

Siedziałem i oddychałem głęboko. Wiedziałem, co muszę zrobić, ale znałem ryzyko. Wiedziałem, że pewnie mnie to zabije. Ale to niewielka cena za wygraną ze Złym.

Wspomagając się rękami, zdjąłem nogi z podpór na wózku i ułożyłem stopy na podłodze. Stękając, przechyliłem się do przodu i oparłem ręce na najniższej półce szafy.

– Ojcze nasz, któryś jest w Niebie… – zacząłem i, używając całej siły, która została w moim ciele, krzycząc, spróbowałem wstać.

Moje pośladki i uda zaczęły tracić kontakt z siedzeniem. Powoli, bardzo powoli, wznosiłem się do góry. Ból był rozrywający. Z każdą sekundą coraz bardziej opadałem z sił.

Wiedziałem, że nogi zaraz się pode mną ugną. W ostatnim, rozpaczliwym zrywie, podniosłem rękę i, ku mojej olbrzymiej radości, udało mi się złapać pudełko. Szczęście jednak nie trwało długo. Poczułem okropną słabość w nogach i zacząłem lecieć na bok. Już w trakcie upadku puściłem szkatułkę i spróbowałem ochronić głowę, jednak nie udało mi się to. Uderzyłem nią o podłogę i straciłem świadomość.

Kiedy oprzytomniałem, pierwsze, co poczułem, to okropny ból. W całym ciele, ale szczególnie w biodrze. Następne, co zauważyłem, to światło słoneczne wpadające przez okno. To znaczyło, że Zły zaraz tu przyjdzie.

W panice rozejrzałem się po podłodze i zobaczyłem pudełko niedaleko mnie. Odetchnąłem z ulgą, jednak gdy po nie sięgnąłem, okazało się, że znów brakuje mi kilku centymetrów. Załkałem, ale nie czekałem. Nie było czasu do stracenia.

Pomimo okropnego cierpienia udało mi się przewrócić z boku na brzuch. Ze łzami spływającymi po policzkach zacząłem się czołgać, używając rąk i jedynej nogi, w której pozostało mi czucie.

Po czasie, który wydawał się wiecznością, udało mi się przemieścić o tych kilka cali. Wyciągnąłem rękę i chwyciłem pudełko. Szurając po podłodze, przysunąłem je do siebie i przytuliłem jak dziecko, płacząc tym razem ze szczęścia, nie z bólu.

Kiedy nieco się uspokoiłem, otworzyłem wreszcie szkatułkę. Zobaczyłem swoją najbardziej ulubioną i najbardziej znienawidzoną jednocześnie pamiątkę, stary, lecz wciąż działający, nazistowski pistolet, który zabrałem jednemu ze strażników po tym, jak nas uwolniono.

Z miejsca, w którym leżałem, miałem dobry widok na drzwi. Lewą rękę położyłem na ziemi, a w prawą chwyciłem broń. Oparłem nadgarstek na nadgarstku i wymierzyłem w stronę wejścia. Wszystko mnie bolało i z każdą chwilą stawałem się słabszy, jednak przed oczami miałem jasny cel. To on dodawał mi siły.

Usłyszałem kroki na schodach. Zły nadchodził.

– Panie, bądź przy mnie – wyszeptałem.

Drzwi otworzyły się i do środka wszedł demon.

– Dzień dobry, jak się ksiądz… – zamarł, zobaczywszy mnie.

Strzeliłem. Siła odrzutu nie była duża, dla mnie jednak taka, że niemal wyrwała mi broń z ręki. Za diabłem pojawił się czerwony rozprysk.

In nomine Patris… – zacząłem.

Strzeliłem.

Et Filii…

Strzeliłem po raz ostatni.

Et Spiritus Sancti.

Diabeł, trafiony trzy razy, osunął się na podłogę. Wypłynął z niego czerwony płyn, który wyglądał jak zwykła, ludzka krew.

Szatan zaprawdę jest ojcem kłamstw.

Amen.

 

 

 

 

*In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti – W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego

*Responde mihi, Satanas! – Odpowiedz mi, Szatanie!

*Non est hic Satanas, sacerdos – Nie ma tu Szatana, kapłanie

 

Koniec

Komentarze

Chciałbym, żeby były zimne. Bez uczuć. Może wtedy czułbym, że robi to z konieczności. Jednak on czerpał przyjemność z każdej sekundy naszego cierpienia.

Tu raz masz liczbę mnogą – były, a potem pojedynczą – robi i czerpał.

 

Dziś, niemal pięćdziesiąt lat po moim uwolnieniu, znów patrzę w te oczy. Są takie same, widać w nich to samo zło. A ja znów jestem bezsilny. Wtedy, choć w kwiecie wieku, byłem słaby i głodny. Teraz – moje własne ciało obraca się przeciwko mnie. Stawy przestają się zginać, uszy gubią wiele dźwięków, oczy zawodzą, jednak nie miałem wątpliwości, że to, co przede mną stało, nie było człowiekiem.

Tu poza powtórzeniami masz pomieszane czasy. Raz jest teraźniejszy, a raz przeszły.

 

 

– Nie lękaj się – powiedział głos, podobny, do mojego, jednak zdecydowanie piękniejszy

 

Zginęła kropka.

 

Trochę się domyślałam, ale i tam mi się podobało.

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj.

Dramatyczny opis przebiegu choroby psychicznej w jej najtrudniejszym stadium. Szort to w sumie głównie opis przebiegu pojedynczej sceny, mającej miejsce w szpitalu. Myślę, Anonimie, że ułatwisz pozostałym Czytelnikom lekturę, podając na końcu jako przypisy tłumaczenie łacińskich wyrażeń, jakich użyłeś. Zastanawiające jest to zdanie:

Zobaczyłem swoją najbardziej ulubioną i najbardziej znienawidzoną jednocześnie pamiątkę, stary, lecz wciąż działający, nazistowski pistolet.

Czy dobrze rozumiem – wyraz “swoją” oznacza, że ksiądz to były nazista? 

Określenie “najbardziej znienawidzona” w zestawieniu z “najbardziej ulubiona” wskazuje, że popełniał zbrodnie, lecz wspomina te czasy z zadowoleniem i dumą, choć miewa też przejawy skruchy czy wstydu; w końcu wozi wszędzie (nawet do szpitala) ze sobą tę mocno kontrowersyjną “pamiątkę”.

Odnoszę wrażenie, że tekst po pewnych przeróbkach nadawałby się doskonale na konkurs o obcości. :)

 

Z technicznych Ambush wskazała kilka spraw, ja mam tu jeszcze literówki w zdaniu:

Ze łzami spływający po policzkach zacząłem się czołgać, używając rąk i jedynej nogi, w której pozostało mi czucie.

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

smiley

Cóż, nic dodać i nic ująć z komentarzy Szanownych poprzedniczek. Może tylko myśl

oczywistą, że każdy człowiek ma swoje własne demony z którymi walczy bądź nie…

dum spiro spero

Witaj, JustAGuy, tu JustANiedzielny dyżurny :-) Na początek kilka technikaliów.

 

Były takie same, z tym samym złem w sobie.

Trochę za wiele tej “samości”. Może Były takie same, emanujące dobrze znanym złem?

 

Odbierano mi jedzenie i sen, zmuszano do karkołomnej pracy.

“Karkołomny” wyczyn to raczej taki, który jest bardzo ryzykowny i niebezpieczny. Raczej nie pasuje do opisu ciężkiej, powoli zabijającej człowieka pracy. Może raczej “katorżniczej”?

 

A później, wtedy, gdy Szatan znów mnie odwiedził – moje własne ciało obracało się przeciwko mnie.

Myślę, że “zwracało się” będzie brzmiało lepiej.

 

Bardziej ogólnie, ciekawe i dobrze skonstruowana scenka. Choć szybko można domyślić się do czego zmierza. Trochę to zdanie psuje mi ogólną narrację:

– Non est hic Satanas, sacerdos*. Nie marnowałby czasu na robaka. Całe życie chwaliłeś Pana. I co ci to dało? Spójrz na siebie. Ledwo siedzisz. Zaraz zdechniesz.

Jeżeli mamy do czynienia z zaburzeniami psychicznymi, to bohater wyobrażający sobie konkretne słowa padające z ust realnej osoby nie bardzo pasuje do reszty scen, w których jedynie interpretuje na swój sposób słyszane kwestie.

Ogólnie podobało się. Klimatycznie.

Nowa Fantastyka