- Opowiadanie: R.A. Olek - Un

Un

Opowiadanie uczestniczy w konkursie „Obcość” projektu Zapomniane Sny: https://www.zapomnianesny.pl

Jeśli podoba Ci się ta inicjatywa, rozważ darowiznę na stowarzyszenie Otwarte Klatki: https://otwarteklatki.pl

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Finkla

Oceny

Un

– Un…

– Tak?

Jeździec z lilią na płaszczu przyglądał się chłopu, który spoglądał gdzieś w dal, szukając rozumu. Upał był nie do zniesienia. Ptaki śpiewały leniwie, ledwo co latając z cienia do cienia. Koń zachrapał, zniecierpliwiony. Za wsią kusiła zielenią gęstwina puszczy Sheerboot. Rycerz był pewien, że to tam skrył się zbieg. 

– Mów!

– No… – Kmieć podrapał się po brodzie, mlasnął, wykrzywił usta.

– Mówże!

– Eee, w dupie to mam… – Chłop splunął i odwrócił się w kierunku chaty.

– Widziałeś go, czy nie?

Jeździec wyciągnął zza pazuchy pergamin z podobizną poszukiwanego.

– Miedzianego dam – dodał.

Kmieć odwrócił się wolno. Wytrzeszczył oczy na podobiznę zbiega. Koślawa twarz, wyłupiaste gały, łysa głowa, pokraczna postura. Jak nic przeklęte dziwadło spod ziemi – gnom.

– Un, mówiłem przecie – sapnął, jakby te słowa kosztowały go zbyt wiele wysiłku.

– Był tu?

Rycerz poprawił się w siodle, zniecierpliwiony do granic. Pot płynął mu po plecach, muchy obsiadły twarz.

– A bo ja wiem…

– Był czy nie?

Strażnik zamachał ręką, pokazał miedziaka. Muchy odleciały tylko na chwilę.

– No.

– Co, “no”? Był, czy nie był?

– Niby… Był, no. A może nie? – Chłop zaczął dłubać w nosie.

– Naści.

Miedziak upadł pod stopami kmiecia. Ten go podniósł, powoli obejrzał, ugryzł dwoma ostatnimi zębami. Schował monetę i wskazał na południe.

– Tam poszedł? – zapytał zbrojny.

– Uhu – skinął głową wieśniak.

– Dawno?

– Ze dwie noce będzie – Kmieć podrapał się po karku i zmarszczył, wytężając rozum do granic.

– Mówił dokąd?

– A co ja z nim gadał? Ja od obcych z daleka… Na co mie to…

Kmieć machnął ręką i pociągnął nosem. Jeździec zrozumiał, że więcej się nie dowie.

– Dzięki ci i tak. W imię Sola.

Rycerz ruszył stępem we wskazanym kierunku. Chłop splunął tylko i schował się w chałupie.

W upalnej ciszy słychać było niemrawe bzyczenie gzów, kuszonych spoconym zadem konia. Gorąc był tak dotkliwy, że wydawało się jakby wieś nie miała siły oddychać. Jeździec z trudem zmusił konia do kłusa, w nadziei że znajdą ochłodę w cieniu pobliskiego lasu.

– Piękny kawalerze – zaskrzeczało coś znienacka.

Jeździec ściągnął wodze. Był już na skraju wsi, minął właśnie ostatnie chałupy. Stała tu rudera z zawalonym dachem, spod którego wyrastało wiekowe drzewo. Jego gałęzie przebiły się przez więźbę i wystawały z okien, jakby podtrzymywały konstrukcję. Popękane ściany trzymały się kupy tylko dzięki porastającym je pnączom. Jeździec wytężał wzrok w poszukiwaniu źródła dźwięku. W gęstwie skręconych głogów i jeżyn coś się poruszyło.

– Tutaj, piękny kawalerze…

Pomarszczona, pokryta listowiem staruszka zarechotała, jak z dobrego żartu. Zaskrzypiała furtka, zupełnie niewidoczna w krzaku dzikiej róży.  

– A sliczny jaki, cacany… A dupka u niego zgrabna, smakowita. Udko szerokie, soczyste – mamrotała do siebie. Łypała przy tym na jeźdźca i śliniła się.

– Czego chcesz?

Konny spojrzał ukradkiem w stronę lasu. Droga wolna, linia drzew nie była daleko.

– Słyszała ja, o co we wsi pytał, no – zaskrzeczała baba.

Przyjrzał jej się. Niska, przygarbiona, okutana w łachmany, spoglądała na niego zaropiałymi oczami spod kaptura opadającego na krzywy nos. Kuśtykała, podpierając się sękatym kijem. Odchrząkiwała każde słowo, jakby właśnie przypomniała sobie ludzką mowę.

– Jak cię zwą, babo?

– Jaga, no. Abo co?

– Nico. Ktoś ty, wiedźma?

– O, żeby zara, wiedźma, no. Szeptucha ino, z chmurami gada, z wiatrem. Wróżyć umie. Na szczęście i nie tylko…

– I? Widziałaś co? Zbiega może?

– A widziała, widziała. – Zachichotała do siebie. – Pokurcz jeden, do lasu szedł. Zatrzymał się, ze starą pogadał, ale do chałupy zachodzić nie chciał. Bał się, czy co? Baby starej? Słabieńka, samotna, na zioła parzone prosi. Dobrze robią na duszę, oj dobrze…

Skłoniła się, zapraszając do wejścia. Trzęsąc głową skryła oczy pod kapturem, żeby ukryć zły błysk w oczach.

– Tu będziemy gadać. – Jeździec ocenił odległość do lasu i sięgnął za pazuchę. – Tak wyglądał?

Pokazał pergamin. Baba wytężyła wzrok i zrobiła dwa kroki stukając laską. Koń zachrapał i cofnął się. Zbrojny położył rękę na głowni miecza.

– A nie nerwuje się, no. Da mi co? – Jaga łypnęła chciwym okiem.

– Może. Jak mi powiesz coś nowego.

– A to nie. Się wypcha – prychnęłą.

Rycerz zmełł w ustach przekleństwo, sięgnął do sakiewki. Wymacał ćwiartaka i rzucił starej pod nogi. Skrzywiła się, ale zaczęła mówić.

– Widziała go, no. Wczora tu szedł.

– Nie dwie noce temu?

– Mówi, że wczora, to mówi. Widziała, co widziała. Mówi, co widziała, no. – Skrzywiła się i dodała – Da więcej, piękny kawaler, to bardziej powie.

– Mów. – Zbrojny rzucił drugą ćwiartkę miedziaka. Wieści były dobre, zbieg był bliżej, niż się z początku wydawało.

– Nie tylko on szedł, no. Dawno tu takich dziwolągów nie widziała.

– Kto jeszcze?

– Paniczyk jakiś, cacany i gładki. Prędko jechał, zestrachany i spocony. Ze starą bał się gadać.

– I? Jeszcze kto?

– Unikorn. Biały z rozwianą grzywą. Tęcza świecąca się za nim ciągła, no. Jak w baśni, no.

– Omamy masz, babo. – Jeździec fuknął drwiąco. – Z głodu pewnie. Masz tu jabłko.

Sięgnął do sakwy i rzucił jej owoc. Baba schwyciła go w locie. Koścista dłoń wystrzeliła spod łachmanów, długie pazury wpiły się w soczystą skórkę i zaraz schowały zdobycz za pazuchę.

– Oj przyda się, piękny kawalerze…

Wyszczerzyła się złym uśmiechem. Jeźdźca przeszył dreszcz. Poczuł mimo upału, że zimny pot płynie mu po plecach. Ściągnął wodze, obrócił konia w stronę lasu.

– W drogę mi – rzucił na pożegnanie. – W imię Sola.

Zrobił znak, zaciął konia i ruszył kłusem. Baba tylko splunęła, na złą wróżbę. Odprowadzając go wzrokiem gładziła jabłko i mamrotała do siebie.

– Jabłko, jabłuszko, gorzki ma smak. Skosztuję go, duszko, zwiędniesz jak ten kwiat…  

Konny dotarł do linii drzew i zniknął w lesie. Nie mógł zobaczyć że lilia na płaszczu blaknie. Baba wyprostowała się i oparła pewniej na lasce. Machnęła od niechcenia dłonią, stuknęła kijem o ziemię. Zaszumiały drzewa. Wieś zaczęła rozmywać się w gęstej zieleni. Sękaty dąb poruszył się i podniósł konary, unosząc chatę za wysokość korony, pnącza oplotły ściany listowiem.

Baba Jaga zatarła kościste dłonie. Serce puszczy znów biło rytmem prastarej magii. Ochronny czar działał. Wystarczyło że obcy, który tu dotarł zostawił coś dobrowolnie, a był zgubiony. Nigdy już nie mógł opuścić lasu a każda droga prowadziła go do polany z chatą w konarach dębu. Zagubiony i znużony musiał wreszcie poprosić o gościnę, a wtedy…

Jaga tylko oblizała się na myśl o rumianym posłańcu. I jego koniu.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Uwielbiam takie baśnie/antybaśnie. :)

Przy okazji gratuluję Ci udanego debitu już w dniu rejestracji. Witamy na Portalu. :)

Mroczna atmosfera, świetnie prowadzone rozmowy i opisy bohaterów, kapitalne wątki na temat poszukiwań zbiega, a wszystko w tak krótkim utworze. 

Trzeba jeszcze koniecznie zwrócić uwagę na zapis dialogów, bo w wielu miejscach jest niepoprawny. 

W dziale Publicystyka jest pomocny Poradnik autorstwa Drakainy i w nim ważne linki, a w Hyde Parku m. in. w wątkach o pomocy w pisaniu – informacje o prawidłowym zapisie dialogów.

 

Pozdrawiam, powodzenia, klik. :)

Pecunia non olet

Hej 

Fajne opowiadanie, wariację bajek czyta mi się przyjemnie i z zaciekawieniem, co autor tam jeszcze poprzestawiał lub wykorzystał z pierwowzoru :). 

Pozdrawiam  

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

– Piękny kawalerze. – zaskrzeczało coś znienacka.

Niepotrzebna kropka po kawalerze.

 

Stała tu rudera z zawalonym dachem, spod którego wyrastało wiekowe drzewo

Tam.

 

W śliczny masz błąd.

 

Czyli na kolację konina i ta… posłanina;)

 

Fajny pomysł, plastyczne opisy. Kilo błędów.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej ;)

Bardzo przyjemne opowiadanie w bajkowym klimacie. Spodobało mi się, jak nawiązałeś do Baby Jagi i przedstawiłeś postaci – jak wyróżniają się już samym sposobem mówienia. Poza uwagami formalnymi (zapis dialogów, zdarzają się podwójne spacje), tekst jest świetny i interesujący.

Pozdrawiam i życzę powodzenia ;)

tegarsini pu taheerni tvaernnat

Niezły początek obecności na portalu. Krótko, ale barwnie i antybaśniowo. Oby tak dalej i oby bez potknięć w zapisach dialogów…

Genialne. Zupełnie w moim guście. Bajki i baśnie mają taki potencjał. Baba Jaga to jedna z moich ulubionych postaci. Mnie się tam dialogi sprawnie czytało.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Dobre. Już wydawało się, że jeździec wyszedł cało z kontaktu z Jagą, a tu…

Tak wiem, dialogi. Ćwiczę i męczę. Uwierzcie – to nie niedbalstwo ani niewiedza, tylko uporczywe literówki przy poprawianiu. Tego chochlika nie sposób chyba złapać ;)

Dzięki za wszystkie komentarze, tylko gdzie te głosy (tak to działa?) ;)

A – i “sliczny” ma być bez Ś. Una tak mówi

To tak ku pomocy: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/ – mój ulubiony, coby się nie czepiać znowu ;) Ewentualnie mogę polecić skorzystanie w przyszłości z betalisty, łatwiej na chochliki iść tyralierą niż w pojedynkę :)

Bardzo fajne opowiadanie, motyw obcości ujęty od innej strony, zgrabne wykorzystanie dobrze znanej baśniowej postaci. W wykonaniu technicznie chwilami nieco niezręcznie, ale ogólnie jest całkiem nieźle, czyta się płynnie. I całkiem udanie stylizujesz język :)

Podobało mi się :) Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Khaire!

 

Trochę się odleżało w kolejce, ale czasem to dobrze robi, jak się przedmiot świeży jak figa ucukruje i jak tytuń uleży ;) Ale żarty na bok – przeczytałem uważnie i zostawiam kilka przemyśleń pod rozwagę:

 

– tytuł według mnie przestrzelony, bo jak rozumiem “un”, czy też “on”, miało się odnosić do poszukiwanego gnoma, którego nie tylko w opowiadaniu nie ma, ale i nie odgrywa w nim żadnej roli;

 

– w tak krótkim formacie rozmowa (jeśli można to nazwać rozmową) z karykaturalnie durnym chłopem zajmuje zastanawiająco dużo miejsca. Nic z niej nie wynika, po co więc ta dość męcząca wymiana? W ramach ekspozycji można by streścić całe to spotkanie w dwóch zdaniach, akcentując zdegustowanie jeźdźca, że miedziak poszedł w błoto.

 

Ochronny czar działał. Wystarczyło że obcy, który tu dotarł zostawił coś dobrowolnie, a był zgubiony. Nigdy już nie mógł opuścić lasu a każda droga prowadziła go do polany z chatą w konarach dębu. Zagubiony i znużony musiał wreszcie poprosić o gościnę, a wtedy…

– spoko pomysł, ale ja osobiście wolałbym, żebyś dał mi asumpt do własnych przemyśleń, a nie wytłumaczył na końcu jak krowie na rowie, co się stało. Wystarczyłaby wskazówka, że rycerz źle robi, dając jabłko starusze, albo zawahanie bohatera, bo w bajkach mówią, żeby niczego nie dawać czarownicom… Tak zamiast tego diabła z machiny.

 

Cała reszta sprawnie, atoli wydaje mi się, że z tym warsztatem dałbyś radę, Autorze, wysmażyć coś lepszego :)

Twój głos jest miodem... dla uszu

O, Jaga dorosła i wzięła się za gotowanie dojrzałego mięska, a nie tylko dziecięcina i dziecięcina… ;-)

W sumie niewiele tu się dzieje, ale czytało się przyjemnie.

Ten go podniósł, powoli obejrzał, ugryzł dwoma ostatnimi zębami.

Czy jest sens próbować zębami miedziaka? Miedziaki w ogóle fałszowano?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka