- Opowiadanie: kronos.maximus - Halhatatlan

Halhatatlan

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Halhatatlan

Duszna noc, kamień gwiazd na ramionach

I ta trwoga, jak ty – nieśmiertelna.

 

*

 

Kiedy przebudził się, umierał. Dusił się, a w oczy i usta wdzierał się chłód. Pozostała mu minuta świadomości i kilka minut życia.

Osiemdziesiąt siedem lat temu z czerwcowego nieba nad Różanym Wzgórzem w Budapeszcie lał się żar. On stał na balkonie świeżo nabytego apartamentu na dwunastym piętrze, popijał palinkę i bezmyślnie gapił się w panoramę miasta. Kilka minut wcześniej rozmawiał z Zoé. Miała przyjechać z dziewczynkami już niebawem. To tego dnia – jak określiła Zoé, z charakterystycznym dla siebie przekąsem – otrzymał „dar”.

Najpierw w prawym uchu pojawił się wysoki dźwięk, jak przy zmianie ciśnienia. Odłożył kieliszek i nacisnął na kręgi szyjne końcówkami palców, żeby wymasować kark i rozluźnić się. Moment później fala gorąca przetoczyła się przez jego ciało, od czubka głowy aż po stopy. Najchętniej zrzuciłby to na karb alkoholu, ale doznanie było wszechogarniające i zupełnie niepodobne do niczego co znał.

Na czym polegał ów dar okazało się kilka miesięcy później, kiedy zachłysnął się wodą podczas meczu piłki wodnej. Zrobił to tak nieszczęśliwie, że stracił przytomność i opadł na dno basenu. Mimo sprawnie przeprowadzonej resuscytacji, jego serce zatrzymało się, a ratownik stwierdził zgon. Kilka minut później otworzył oczy i, jak gdyby nigdy nic, wstał.

Zaczęli wołać na niego Halhatatlan, czyli „nieśmiertelny”.

 

*

 

Kiedy przebudził się, umierał. Otaczające go gwiazdy mrugały, jakby chciały zakpić z jego losu.

Pamiętał jak córka ministra utknęła w płonącym teatrze. Wtedy po raz pierwszy zwrócili się o pomoc do „drogiego pana Halhatatlan”. W samochodzie pokazali mu mapę budynku i w kilku słowach wyjaśnili, jak dotrzeć na najniższą kondygnację. Wszystko na wariackich papierach, improwizowane.

Pospiesznie założył ognioodporną odzież i wszedł w płomienie. Wytrzymałość kombinezonu była ograniczona i niebawem ogniste jęzory lizały jego ciało przez przepalony materiał. Stracił przytomność. Odzyskał ją i mimo potwornego bólu zdołał zrobić kilka kroków do przodu, zanim ponownie zemdlał. Zregenerował się, wstał i szedł, dalej i dalej… W końcu znalazł się tam, gdzie nie dotarłby ani człowiek, ani robot.

Dziewczyna leżała oparta o ścianę, półprzytomna, z telefonem w ręku. Wyjął z żaroodpornego plecaka koc izolacyjny, okrył ją, zmoczył jej usta wodą, a na twarz założył maskę tlenową. Była bezpieczna, pozostało czekać aż ugaszą pożar.

Następne misje posypały się jak korale z rozerwanego naszyjnika: oczyszczanie z odpadów radioaktywnych bloku elektrowni atomowej Nowoworoneż, akcja ratunkowa po eksplozji chemikaliów w kompleksie przemysłowym, zadania wojskowe i wywiadowcze…

 

*

 

Kiedy przebudził się, umierał. Czy do agonii można się przyzwyczaić?

Profesor Tóth był jednym z niewielu badaczy jego nieśmiertelności, których darzył sympatią.

– Niech pan sobie wyobrazi dwuwymiarową przestrzeń, biologiczną kartkę, w której żyją zupełnie płaskie istoty – tłumaczył. – Istota trójwymiarowa, jak ja, czy pan, z łatwością mogłaby je w całości zeskanować. A potem, za każdym razem, kiedy jej płaskie ciało uległoby destrukcji, mogłaby je odtwarzać, atom po atomie, za pomocą jakiejś zaawansowanej, powiedzmy, drukarki…

– Sądzi pan, że jakaś istota z wyższego wymiaru robi to mnie?

Sięgał już po klamkę, gdy profesor zawołał:

– Panie Halhatatlan! Niech pan na siebie uważa. Źli ludzie mogą pana skrzywdzić dużo bardziej niż kogokolwiek z nas, śmiertelników.

 

*

 

Kiedy przebudził się, umierał. Sam siebie przekonywał, że ból to złudzenie.

Biedna Zoé towarzyszyła mu dzielnie, dopóki nie padła ofiarą bezlitosnej rzeki czasu. Został sam i ogarnęła go rozpacz, ta mroczna siostra samotności. „Zoé, powiem ci w sekrecie, że śmierć, ale taka, po której nie ma zupełnie nic, jest prawdziwym darem. Ale kto wie, kochanie, może spotkamy się jeszcze. Po deszczu gwiazd, na łące popiołu…”.

 

*

 

Kiedy przebudził się, umierał. Przestał odczuwać chłód, zbliżał się do Słońca. Pojawiło się kolejne wspomnienie.

Siedział wciśnięty w ciemny kąt hotelowej restauracji i sączył czarną kawę. Dwóch mocno wstawionych facetów rozmawiało przy sąsiednim stoliku.

– …z naszch podatków?

– Taaa… Ponoć jest cholernie bogaty.

– Nie wygląda. Naprawdę, nie da się go zabić?

– Ponoć nie.

– A gdyby walnąć atomówką?

– Ponoć przeżyłby i to.

– O rany, serio? A gdyby zakopać go tak z kilometr pod ziemią? Chyba by się nie wygrzebał?

Zarechotali jednocześnie.

 

*

 

Kiedy przebudził się, umierał.

Konflikt na Tajwanie, jego ostatnia misja. Ma przejść linię ostrzału artyleryjskiego i przekazać wiadomość odciętej jednostce. Nic wielkiego.

Został dwukrotnie rozerwany na strzępy i dwukrotnie się odrodził. Nagi, wysmarowany błotem, biegł dalej. Ciężko dysząc, wpadł w ścianę tropikalnego lasu, za którą miał znajdować się odcięty batalion.

Ale zamiast swoich zastał tam grupę chińskich żołdaków. Wynurzyli się nie wiadomo skąd i go otoczyli. Został wystawiony do wiatru!

Wepchnęli go do wozu pancernego. Pewnie chętnie by go zatłukli, żeby tylko sprawdzić, czy przydomek był prawdziwy.

Pamięta port i rejs łodzią wojskową. Dzień później, przez małe okno w więziennej kajucie dostrzegł Hong Kong. Trzy dni później znalazł się na wyspie Hajnan i na własne oczy zobaczył, jak wygląda kosmodrom Wenchang. Wtedy zrozumiał. Czekał go los, jakiego nikt w dziejach świata jeszcze nie doświadczył.

Wrócił do tu i teraz kiedy płuca drgnęły w rozpaczliwym rozkurczu. Za kilka sekund znowu umrze. Resztką woli przysunął dłoń do oczu. Wyczuł bryłki lodu, zamarzły mu łzy. Robiło się coraz zimniej, widocznie oddalał się od Słońca i nie było szans na zakończenie odysei w jego wnętrzu. A może to też by przeżył?

Jak gęsto rozłożona jest materia we wszechświecie? Dryfowanie w przestrzeni kosmicznej może trwać miliony lat. Przeklęty dar, nie pozwalał mu nawet oszaleć…

 

*

 

Kiedy przebudził się, umierał. Kiedy przebudził się, umierał. Kiedy przebudził się, umierał…

Coś ciągnęło palce jego stóp z niewiarygodną siłą. Pochylił głowę. W słabym świetle gwiazd dostrzegł, że jego stopy wydłużają się jakby były z plasteliny, a potem odrywają się kawałek po kawałku. Odlatywały z dużą prędkością w odmęty próżni. Chwilę później ten sam los spotkał jego łydki, kolana, a następnie uda. Tysiące czerwonych drobinek krwi podążyło za nieszczęsnymi częściami ciała. Gigantyczny, kosmiczny lej wsysał wszystko do środka.

– Czysto teoretycznie, panie Halhatatlan… – Profesor Tóth poprawił okulary. – Miejscem, gdzie mógłby pan zostać ostatecznie unicestwiony jest osobliwość. Nawet dla istot z wyższego wymiaru, obraz pana stałby się tam zamazany, a możliwość manipulacji na atomach wykluczona, jako że prawa fizyki w tym miejscu się załamują.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Musisz podać w przedmowie wymagana regulaminem wstawkę z linkami.

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Dziękuję, Bruce, już to zrobiłem! :)

Satysfakcjonujące zakończenie. W połowie miałem wątpliwości co z tego będzie – bo właśnie takie pomysły z “nieśmiertelnością”, często są problematyczne dla sensowności logiki świata. Tutaj bardzo mi się spodobało, że pojawił się pomysł na “sensowne” uśmiercenie nieśmiertelnego :)

A i dodam, że po tytule, spodziewałem się czegoś o Majach, czy Aztekach, słowo nie brzmiało dla mnie “węgiersko” , dlatego dodatkowo się zaskoczyłem

Super. :)

 

Opowieść baaardzo dobra, lubię fabuły z uzdrowicielami, bo w sumie wierzę w takich ludzi, jeśli rzeczywiście mają ów dar. A do tego jeszcze nieśmiertelność – niezłe połączenie mocy. :)

W sumie bardzo smutny wydźwięk opowieści. Przykre to, że wszystko, co nieznane, inne, obce właśnie, musi zawsze być postrzegane jako złe, groźne i niebezpieczne, że lepiej to unicestwić, niźli chronić i docenić jego wartość. Taka nasza, typowo ludzka przywara.

A przykłady jego misji i poświęcania się dla innych – świetne, dobrze przemyślane, mimo narzuconego regulaminem limitu. ;)

 

Z technicznych – sugestia do przemyślenia:

Profesor Tóth, (zbędny przecinek?) był jednym z niewielu badaczy jego nieśmiertelności, których darzył sympatią.

 

Wstawiłabym jeszcze w kilku miejscach przecinki, ale ja maniaczka jestem. :))

Można wspomnieć o wulgaryzmach.

 

Pozdrawiam, powodzenia, klik. :)

Pecunia non olet

Cześć, 

świetne opowiadanie. Wciągające, nostalgiczne. Smutne. Dużo niedopowiedzeń, ale mi to nie przeszkadza. Dobry pomysł z powtórzeniami “kiedy przebudził się, umierał”. Chwilę mi zajęło zorientowanie się o co chodzi, ale później nadają rytm. I motto z KKB :D 

Trzymam kciuki!

E.

Ciekawy pomysł. Smutne jak nieśmiertelność.

Hej Nilfheim!

 

Wielkie dzięki za odwiedziny! Cieszę się, że końcówka Ci się spodobała i nie poczułeś się zawiedziony.

Co do węgierskiego słowa oznaczającego nieśmiertelnego, to właśnie dlatego je wybrałem, że brzmiało jak nazwa Azteckiego boga. Wydało mi się to na tyle zaskakujące, żeby użyć go jako tytułu opowiadania. Fajnie, że oceniłeś opko na 6, dzięki!

 

Witaj Bruce!

Publikacji nawet tak krótkiego tekstu towarzyszy obawa, bo człowiek nigdy nie wie jak tekst zostanie przyjęty i co go czeka w komentarzach. :) Kamień mi spadł z serca po Twojej opinii!

Doskonale odczytałaś moją intecję – los superbohatera wcale nie jest lepszy niż zwykłego śmiertelnika, a może nawet okazać się gorszy, kiedy supermoce zostaną wykorzystane przeciwko niemu.

Początkowo tekst był dłuższyi kilkakrotnie go pociąłem (co jest pewnie powszechną praktyką), no ale limit jest limitem. :)

Poprawię przecinki. Zawsze mam z tym kłopot.

Miałem wątpliwości co do wulgaryzmów, bo nie przepadam za nimi. Z drugiej strony, nie ma co ukrywać, że takim językiem posługuje się spora część społeczeństwa i żeby opisać scenę realistycznie koniecznym jest po nie sięgnąć. Nie jestem pewien, czy można tekst moderować po publikacji.

Dziękuję za klika i miłe słowa!

 

Dobry wieczór, CesarzowoMordoru!

Kłaniam się i dziękuję za zerknięcie na mój tekst. Cieszę się, że tekst się na tyle dobrze czytało, że zainteresował.

Starałem się zawrzeć maksimum treści w krótkiej formie, z konieczności skracałem pomysły i pewnie stąd te niedopowiedzenia. Temat wymagałby większego formatu, to bez wątpienia. Ale mam nadzieję, że istotę przekazu udało mi się zawrzeć.

Świetnie wypatrzyłaś autora motta – to jeden z piękniej piszących poetów. :) Mam dla Ciebie niespodziankę: jest jeszcze jedno nawiązanie do klasyka polskiej poezji, na końcu jednego z akapitów. ;)

Pozdrawiam i dzięki za kciuki.

 

Witaj Koalo!

Miło widzieć Cię pod moim tekstem, po dłuższej przerwie. Niestety, tekst smutny, bo jakiś taki mnie naszedł nastrój przy myśleniu o wyobcowaniu tego bohatera. Ogólnie, życie superbohaterów nie jest łatwe.

Cieszy mnie to, i ja dziękuję. :)

Przycinanie do limitu jest trudne, fakt. :) Wulgaryzmów również nie lubię, ale – jak sam napisałeś – czasem rzeczywiście są wręcz wymagane, aby podkreślić przekaz tekstu. :)

Pozdrawiam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

 

Cześć, 

 

Mocno melancholijny tekst. Świetnym rozwiązaniem było podzielenie go na tak krótkie fragmenty, które mimo trudniejszego tematu pozwalały nie zanudzić czytelnika i popychały historię do przodu. Podziwiam bezwzględne cięcia, bo to trudne dla pisarza. Ale jak napisał kiedyś w swoim poradniku King: “musimy zabijać to co kochamy”.

 

Co do przekleństw, sama w swoim tekstach ich używam, więc nie powinny mi przeszkadzać, ale w moim odczuciu bardzo mocno kontrastują z nieco filozoficznym klimatem reszty szortu. 

 

Po za tym dobre opowiadanie. 

Powodzenia w konkursie. :)

Dobra, bo zaczynam się już gubić, gdzie dałem klika, a nie skomentowałem, a gdzie skomentowałem, a zapomniałem kliknąć…

 

Superbohaterstwo bez trykotów bardzo mi się podoba – podobne było u Krokusa, ale tu jest pokazane szerzej, z podporą w postaci rysu s-f i drobiazgów typu problem relacji śmiertelnik-nieśmiertelny. Sporo jak na kilka k znaków, plus do tego fajerwerki superbohaterskich akcji bohatera. Bardzo to wszystko fajnie zagrało. Jedyne, co mnie ubodło, to że chinole złapali go ot tak. Trochę to było zbyt proste, jakby na ten jeden element zabrakło Ci pomysłu. Niemniej tekst i tak jest znakomity. Przemyślany, smacznie podany (piłka wodna, świetny drobiazg), wprawia w tę szczególną zadumę nad tym, co właśnie się przeczytało.

 

Pozdrawiam.

Częśc Moon!

Cieszę się, że podobała Ci się kompozycja tekstu!

Trafny cytat z Kinga – rzeczywiście, cięcia były bolesne. Kilkukrotnie dodawałem, kasowałem i modyfikowałem te same fragmenty, żeby zmieścić się w limicie, jednocześnie zastanawiając się, czy to jest ciągle czytelne. Ale to chyba dotyczy wszystkich nas, którzy bierzemy udział w konkursie. ;)

Kontrast w tej przedostatniej scenie jest celowy, choć może rzeczywiście, przekleństwa wprowadzają zbyt mocny dysonans. Dam im jeszcze odleżeć i ewentualnie lekko ocenzuruję.

Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa!

edit: po przemyśleniu usunąłem wulgaryzmy.

 

Witaj Michał Pe!

Muszę przeczytac tekst Krokusa, no i wiele innych w temcie “Obcy”, bo mam zaległości. Pojawiło się ich tyle, że trzeba do sprawy podejść systematycznie i dać sobie czas. :)

Rzeczywiście, mój bohater nie za bardzo jest wdzięczny losowi, że obdarzył go supermocą, raczej, wiele by dał, żeby jej się pozbyć. Zamknięty jest między powinnością (bo jak tu nie ratować ludzi, skoro tylko on może to zrobić), a przerażającym wymiarem swojego losu (przeminą pokolenia, cywlizacja, a nawet ludzkość, a on będzie trwał). Miałem wielką ochotę pociągnąć ten temat bardziej, uszczegółowić itp., bo w głowie pojawiały mi sie coraz to nowe (i bardziej absurdalne) konsekwencje nieśmiertelności, ale limit… Może jakieś opko w przyszłości powstanie.

Pułpaka Chinoli jest tylko naszkicowana z konieczności upchnięcia wielu wątków w krótkiej formie. Łatwo dał się złapać, bo też i nie bardzo miał czym się bronić – mógł tylko uciekać. Nie posiadał nadprzyrodzonej siły, zręczności itp. Po prostu, dobry trening i to, że kilka minut po zabiciu jego organizm regenerował się. Mógł natomiast być bardziej ostrożny, tu racja.

Wielkie dzięki za pozytywny komentarz i klika!

Fajne (choć smutne), pomysłowe i całkiem zgrabne. Zgrzyta mi tylko troszkę kwestia czasów – kursywa i jej brak (plus wprost powiedzenie o wspomnieniu w którymś momencie) sugeruje rozgraniczenie opowieści na dwa nurty – tego, co dzieje się teraz i tego, co rozegrało się wcześniej, co bohater wspomina. Rozumiem, że kursywa to "tu i teraz" – nie wiem, czy dobrze interpretuję, ale zakładam, że jest to czas kiedy bohater zmierza ku unicestwieniu w osobliwości. W ostatniej części widzimy jednak, jak powoli jest "rozkładany" na cząsteczki – i fragment ten nie jest odgraniczony w żaden sposób od wypowiedzi profesora, która, jak zakładam, na linii czasu była gdzieś wcześniej, a nie równolegle. Teraz przyszło mi też do głowy, że może kursywą zapisujesz po prostu punkt widzenia bardziej z perspektywy bohatera (bo na pewno nie jego myśli, a przynajmniej nie tylko) – tak naprawdę trudno ocenić. Niemniej jednak brakło mi jakiegoś rozgraniczenia "teraz" i "wcześniej" w tym ostatnim fragmencie (bo nie przypuszczam, żeby profesor leciał do osobliwości z bohaterem). I jeszcze tak czysto kosmetycznie – przy tej ostatniej wypowiedzi profesor w didaskaliach powinien być z wielkiej litery, bo to początek zdania. Wcześniej nie wyłapałam problemu z zapisem dialogów, więc nie wiem, czy to tylko przypadek, choć po prawdzie nie było ich za wiele, żeby ocenić :) Pomysł mi się spodobał, czytało się lekko :) Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Witaj Nana!

 

Dziękuję za komentarz i wnikliwe przyjrzenie się strukturze tekstu. Co do Twojej uwagi z czasami, sprawa jest prosta – oczywiście, że ostatni akapit powienien być napisany kursywą (oprócz wypowiedzi profesora, które było wspomnieniem). Jako jedyna dostrzegłaś błąd, chylę czoła przed spostrzegawczością i przepraszam za niedopatrzenie. Mój zamysł był właśnie taki jak piszesz – kursywa to zdarzenia obecne, dryfowanie bohatera w przestrzeni kosmicznej. Reszta to wspomnienia, które pojawiają się na te kilkanaście sekund być może minutę, zanim straci przytomność a potem umrze i na nowo się zregeneruje.

Cieszy mnie Twój pozytywny odbiór szorta, a w szczególności uwaga, że pomysł zdał egzamin. Dzięki za zajrzenie! :)

 

Pozdrawiam!

 

P.S.: Poprawiłem profesor na Profesor. Z tym zapisam miałem pewien kłopot, bo chyba można też zapisać tak:

– Czysto teoretycznie, panie Halhatatlan – profesor Tóth poprawił okulary – miejscem, gdzie mógłby pan zostać ostatecznie (…)

I mi wyszło coś pomiędzy. ;)

No to cieszę się, że pomogłam :D Co do tego zapisu ostatniego, rzeczywiście jest to druga opcja, ale zawsze trzeba się zdecydować na jedną :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Mam wątpliwości co do pierwszej akcji ratunkowej – ktoś musiał wpaść na ten pomysł, zlokalizować człowieka, przekonać go, przewieźć na miejsce, wyposażyć… Ogień nie dotarłby do dziewczyny szybciej?

Za to sposób na samobójstwo bardzo efektowny.

Babska logika rządzi!

Hej!

 

Co do pierwszej akcji ratunkowej, to “oni” (rząd, służby, naukowcy itp.) wiedzieli już o tym, że koleś jest nieśmiertelny, wiedzieli też gdzie mieszka. Kiedy odkrył, że nie może umrzeć (wtedy na basenie) stał się sensacją. 

Po wybuchu pożaru okazało się, że szanse na dotarcie do córki ministra są nikłe i posłano po niego. Trochę na zasadzie “a nóż się uda”, co nam szkodzi. Ogień szedł w górę, dziewczyna schroniła się w piwnicy, zaczynało jej powoli brakować tlenu, kiedy ją znalazł była nieprzytomna. Wcześniej telefonicznie powiedziała o tym gdzie się znajduje i że nie może wyjść. To chwalebne, że nieśmiertelny się zgodził, choć wiedział, jakie piekło może go tam czekać.

Sposób na samobójstwo wyszedł trochę z “przypadku”. Chinole po prostu chcieli się go pozbyć i wystrzelili w przestrzeń kosmiczną. Dryfując tak w kosmosie i raz po raz umierając i się odradzając w końcu musiał trafić na jakiś obiekt, który przyciągnie go grawitacją. Trafił na czarną dziurę, kończąc tym samym swą nieszczęsną egzystencję.

 

Dzięki za odwiedziny i klika! Miłego dnia!

 

Cześć, Kronosie!

 

Oj, ta scena z płonącym teatrem trochę mi się nie zgrywa – dochodzi do miejsca, gdzie nie dotarłby człowiek ani robot, a mimo to dziewczynka żyje. Wygląda na to, że ona również ma dar, bo w środku płonącego budynku nie mogła mieć szans, choćby ze względu na brak tlenu.

W scenie z Tajwanem trochę dziwiły mnie przejścia między czasem teraźniejszym i przeszłym. Nie ogarnąłem tego chyba.

Poza tym bardzo fajnie.

W ogóle ta scena z ratowaniem z ognia i zdolność bohatera przypomniały mi jeden tekst z NFa, to był chyba “Choćby w ogień” Biełogłazowa i Żakowa (patrzę po recenzjach Wilka i Starucha, więc pewien nie jestem), a mi ten tekst się akurat podobał.

Dobrą robotę wykonały frazy zapisane kursywą – na początku zaciekawiały, a z biegiem tekstu przeewoluowały w swego rodzaju refren. Fajnie wszedłeś tym w bohatera.

Ciekawi mnie motywacja Chińczyków, żeby zabić go w tak osobliwy sposób ;) no ale w końcu się udało.

Obcość ma swoje założenie, którego się trzymasz, może fajniej wypadłoby, gdyby o owej osobliwości wspomnieć wcześniej, ale to już czepialstwo.

 

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Przyszedłem, bo spodziewałem się Azteków. XD

Ciężkie. I to bardzo, moim zdaniem. Trochę w stylu Alana Moore’a. Niepokojące możliwym zakończeniem. Czyli ogólnie mocna rzecz, która zostanie mi w głowie na długo… więc mi się nie podoba. ;P Ale biblioteka się należy jak psu buda. (klik klik)

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Witaj Krokusie!

 

Nie znam tekstu “Choćby w ogień” Biełogłazowa i Żakowa, ale jak znajdę to z ochotą przeczytam. laugh Jeżeli miałbym wskazać moje “inspiracje” to byłoby to drzewo Chyżwara z cyklu Simmonsa oraz stara książka Gabrieli Górskiej “Ostatni nieśmierelny”. Tę ostanią czytałem jako dziecko i zrobiła na mnie duże wrażenie. Motyw nieśmiertelności i co z tego wynika jakoś ostatnio mnie prześladuje.

W scenie z dziewczyną idea była taka, że biedaczka odcięta jest od drogi ucieczki, a przecież nie znaczy to, że ten ogień jest blisko niej. Zbiegła po prostu schodami w dół i schroniła się w piwnicy. Może myślała, że będzie tam jakieś wyjście ewakuacyjne? W każdym razie piwnica mogła być duża, mogła mieć małe okna (zakratowane, kto wie) i mogło być w niej jeszcze sporo tlenu.

Natomiast Chińczycy chcieli się nieśmiertelnego po prostu jakoś pozbyć, niekoniecznie zabić. Naturalna myśl: wystrzelić niczym Voyagera, poza Układ Słonczeny, żeby nigdy nie wrócił. Może nie umrze, ale na pewno nie wróci. Daleki wschód znany jest z wymyślnych tortur, więc może to im przyświecało? ;) I tu spodziewałem się krytyki, bo żeby wysłać kogoś/ coś poza Układ Słoneczny, należałoby to dokładnie obliczyć, żeby skorzystać z asyst grawitacyjnych.

Wielki dzięki za odwiedziny, miłe słowa i klika!

 

Cześć SNDWLKR!

 

Mnie również zaskoczyło przypominające brzmieniem Tenochtitlan tłumaczenie “nieśmierelny” na węgierski. Tłumaczyłem sobie to słowo googlem na różne języki i właśnie węgierski przekład wydał mi sie najbardziej atrakcyjny. A swoją drogą to ciekawe jakimi drogami podąża ewolucja języka, że istnieje coś takiego jak ugrofiński, tak różny od innych języków Europejskich.

Cóż, przekaz tekstu nie należy do najbardziej optymistycznych. Może lepiej takich nie pisać? Dziękuję za przeczytanie i polecenie do biblioteki!

Kopniak biblioteczny, z komentarzem powrócę.

 

EDIT: Czyżbyś znowu nie dał fragmentu reprezentatywnego? :D

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Hej fmsduval!

 

No nie dałem… jak do tego doszło nie wiem… crying

A w ogóle zdecydowałem się cokolwiek napisać po Twojej namowie pod tekstem o hiszpańskich poszukiwaczach relikwi.

 

Dzięki za kicka i z niepokojem czekam na komentarz. angel

Hej,

 

Na czym polegał ów dar okazało się kilka miesięcy później, kiedy zachłysnął się wodą podczas meczu piłki wodnej. Zrobił to tak nieszczęśliwie, że stracił przytomność i opadł na dno basenu. Mimo sprawnie przeprowadzonej resuscytacji, jego serce zatrzymało się, a ratownik stwierdził zgon. Kilka minut później otworzył oczy i, jak gdyby nigdy nic, wstał.

Zaczęli wołać na niego Halhatatlan, czyli „nieśmiertelny”.

Hmm, i to mnie zdziwiło, ale nie do końca w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Sam moment otrzymania daru był bardzo zwyczajny, więc dziwi mnie trochę, że parę miesięcy później powiązał to ze zmartwychwstaniem.

 

Potknęłam się jeszcze scenie w teatrze, bo jest ogień, dym, ogólnie śmierć dla każdego, nawet bohater zmarł raz czy dwa, a dziewczynka przetrwała. Rozumiem, że to pewnie jakiś skrót i tutaj przyznaję, że mogę się czepiać :P

 

Ok, całość przypomina mi trochę film, z którego zaczerpnęłam swój nick ^^ Końcówka z twistem zrobiła robotę, bo nie spodziewałam się, że pójdzie to w tę stronę. Dobry tekst :)

kronos

A swoją drogą to ciekawe jakimi drogami podąża ewolucja języka, że istnieje coś takiego jak ugrofiński, tak różny od innych języków Europejskich.

Sam nigdy nie sprawdzałem, ale mój tata (historyk) twierdzi, że Węgrzy są ostatnimi, dalekimi potomkami plemion nomadów, które przybyły do Europy u schyłku starożytności, i stąd ten dziwaczny język (i popularne u nich imię Attila). Pani, z którą na pierwszym roku miałem historię (slawistka), przyznała, że nie wie. Najbliżsi krewni węgierskiego to współcześnie fiński i jakieś dialekty plemion Laponii i zachodniej Syberii, ale z tego, co się orientuję, żaden nie brzmi tak… egzotycznie.

Ale i tak przegląd prostych słów używanych w krajach środkowej Europy wypada niesamowicie zabawnie – ,,dzień dobry”, ,,dobar dan”, ,,dobrý den”… i nagle ,,jó napot”. :D

Może lepiej takich nie pisać?

Nie no, bez przesady. Ludzie muszą czasami poczuć się niekomfortowo.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Hej OldGuard,

 

Sam moment otrzymania daru był bardzo zwyczajny, więc dziwi mnie trochę, że parę miesięcy później powiązał to ze zmartwychwstaniem.

No nie był taki zwyczajny, było to dla niego mocne i zagadkowe przeżycie: “doznanie było wszechogarniające i zupełnie niepodobne do niczego co znał”.

Potknęłam się jeszcze scenie w teatrze, bo jest ogień, dym, ogólnie śmierć dla każdego, nawet bohater zmarł raz czy dwa, a dziewczynka przetrwała.

Tak, ale przecież ona nie czekała w ogniu, tylko uciekła w dół i schroniła się w w piwnicy. Tam ognia nie było. Ale żeby tam dotrzeć trzeba było przejść przez pożar, nie było innej drogi.

 

Ok, całość przypomina mi trochę film, z którego zaczerpnęłam swój nick ^^ Końcówka z twistem zrobiła robotę, bo nie spodziewałam się, że pójdzie to w tę stronę. Dobry tekst :)

Z Charlize Theron? Muszę obejrzeć w takim razie. :)

 

Dzięki za przeczytanie i miło, że końcówka Cię zaskoczyła, pozdrawiam!

 

 

Jó reggelt kívánok SNDWLKR! wink

 

Węgrzy należą do ludów uralskich, do ich gałęzi ugrofińskiej, podgałęzi ugryjskiej. Ich najbliższymi krewnymi są dziś zamieszkujący zachodnią Syberię Chantowie i Mansowie. O wspólnym pochodzeniu świadczy dziś tylko podobieństwo języków (niezbyt bliskie – węgierski oraz chantyjski i mansyjski nie są wzajemnie zrozumiałe), ponieważ wszelkie więzy kulturowe i antropologiczne zanikły w toku dziejów.

Pozwoliłem sobie przytoczyć fragment z Wiki. W kazdym razie jest to język na tyle egzotyczny, że pewnie będę jeszcze po niego sięgał. :)

 

Miłego dnia!

 

 

 

Tak, z Charlize Theron ;) Oczywiście, to film Netflixa, więc można lubić albo nie, mi siadł, fajny akcyjniak. 

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Hej Anet! Miło, że wpadłaś! :) 

Świetnie opko:) trafiłeś w moje klimaty:)

Hej Vrchamps! Miło to słyszeć. Dziękuję za odwiedziny! laugh

Nowa Fantastyka