- Opowiadanie: TYRANOTYTAN 3000 - W zawieszeniu

W zawieszeniu

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

W zawieszeniu

Pachniało mokrymi liśćmi, których nikt nie zamiatał z alejek prószkowskiej pomologii. Szurał nogą, szeleściły.

Szur

Szur

Szur

Wełniany szalik gryzł nieogoloną szyję. A on wsadził ręce w kieszenie. I szedł.

Ciągle.

 

– Mówiłem, jak mnie chciał oszukać na węglu Grzesiek Sikora?

– Tak.

– Aha.

Grabski od godziny pastował tego samego buta. Jego żona siedziała w oknie. Patrzyła na rynek.

– Zimno – powiedział Grabski.

– Zimno.

 

Ktoś przyszedł do sklepu. Obcy. Teraz siedział na rynku.

– Miał długą brodę.

– I płaszcz do ziemi.

– I śmierdział.

– Śmierdział? Pachniał, tak dziwnie.

– Tak wschodnio.

– Jak Żyd.

W kwestii Żydów specjalistą był Malicki:

– Żydzi kontrolują media.

– A oni wszyscy takie dziady?

– Wszyscy.

– A skąd wiesz?

– Czytałem.

Gromadka stała w witrynie sklepu Marysi i patrzyła. On siedział na ławce i jadł kołacz z serem.

– A co, jeśli to on ją… – szepnęła Marysia. – Bo co on niby… tutaj…?

Rano z rzeki wyłowiono córkę Grabskich. Mówiono, że była trochę nadwrażliwa. Trochę nieporadna. Nieprzystosowana.

Miała szesnaście lat, depresję i niebieskie włosy.

– Ona się zabiła.

– A kto to może wiedzieć?

– Jeden Pan Bóg.

– Podobno nie utonęła… w płucach nie znaleźli wody.

 

Wiedział, że na niego patrzą. Ale tak bywało, a kołacz z serem był wyjątkowo dobry.

Przez rynek szła Grabska. W kapciach i starym, znoszonym futrze z rudych lisów. Spojrzała na Obcego z szerokim uśmiechem i weszła do sklepu.

– Dzień dobry.

Bali się odezwać.

– Jak się pani czuje? – spytała Marysia.

– Dobrze, dziękuję. Dwadzieścia deko krakowskiej, poproszę.

– Tak, ale… proszę wybaczyć… ale pani mała Dominika… słyszeliśmy wszystko…

– Jutro do nas wróci.

– Wróci?

– Zawsze wraca, głuptasku. Zawsze wraca.

 

– Zwariowała do reszty – osądził Malicki, kiedy Grabska wyszła.

– Brak jej piątej klepki.

– A jak się szczerzy do tego Żyda.

– Biedna kobieta, nie wyobrażam sobie, przez co przechodzi.

– Ja ją pamiętam, jak była młoda. Zawsze taka elegancka. A teraz… w kapciach do sklepu…

– Do mordercy się szczerzy.

– Czego on tu szuka?

W radiu śpiewał Zaucha:

 

C'est la vie – podmiejski pociąg rozwozi Twe dni,

C'est la vie – wciąż spóźniony…

C'est la vie – cały Twój Paryż, dwie drogi na krzyż.

 

– Wie pan co? – zagadnęła Grabska Obcego. – Oni myślą, że straciłam córkę.

– Ach tak…

– A to nieprawda. U nas nic się nie zmienia… Jeszcze tego nie wiedzą, jeszcze żyją złudzeniem. Ale złudzenia się traci.

I poszła do domu. 

 

W radiu śpiewał Zaucha:

 

Zostaniesz tu – w "Kaskadzie" nocą też grają walca,

Już na rogu kumple, jak grzech,

Odwrotu już nie ma

Nie, nie

Wypijesz to wszystko do dna, także dziś

Jak co dnia

 

– Jak co dnia… – dośpiewał Zbyszek Figura.

Siedział w radiowozie i oglądał pieprzyk na prawej dłoni.

– To rak na pewno – wymruczał. – Na pewno rak.

Bał się iść do lekarza. Bo od lekarza nie ma odwrotu. Pamiętał, jak kiedyś do szpitala pojechał jego ojciec. Dawno to było. Ojciec był rześki, zdrowy, śmiał się do Zbyszka.

Umarł po tygodniu.

Ktoś zastukał w szybę.

– Co jest, Malicki? – zapytał Zbyszek.

– Widziałeś, kto się kręci po rynku?

– Kto?

– Podejrzany typ.

– Jak to podejrzany?

– Dziwny, ja mówię, że Żyd. Włóczęga.

– Paskudzi?

– Może paskudzić.

Zapalił silnik.

– I Zbyszek, słuchaj. On się tu pojawił, a wczoraj tę dziewczynę znaleźli.

– Coś w tym może być.

 

Zbyszek podjechał na rynek. Pięćdziesiąt metrów podjechał. Zobaczył włóczęgę i wysiadł z poloneza.

– Pan długo tu siedzieć zamierza?

– Tylko nogom dam odpocząć.

– Nogom odpocząć? Już posiedział.

– Godzinkę.

– Ciemno się robi. Gdzie spać będzie?

– Pójdę dalej.

– Dokumenty, proszę.

Obcy wpatrzył się w krzyż na kościele. Pod drzwiami krzątał się proboszcz.

– Dokumenty – warknął Zbyszek.

– Nie mam.

– Nazwisko.

– Nie mam.

– Niech ze mnie kretyna nie robi. Co tu robi i dlaczego? Zaraz zaaresztuję.

Malicki przypatrywał się im z nieopodal.

– Morduje może! – zawołał.

– O właśnie! Może! – powiedział Zbyszek.

– I kradnie!

– Kradnie! Co?

– Ja już pójdę – powiedział Obcy, wstając. Dobitnie wpatrzył się w oczy Zbyszkowi i machnął delikatnie dłonią.

– Nigdzie nie idzie!

Obcy zmarszczył brwi zdziwiony.

– Panowie, co to za afera?

Ksiądz proboszcz podszedł do ławki.

– Ksiądz się w to nie miesza – powiedział policjant, ale łagodnie.

– Czego chcecie od tego człowieka?

– Włóczęga to jest. I podejrzany w sprawie o morderstwo.

– Czyje?

– Dziewczyny od Grabskich.

– Figura, policja stwierdziła, że to samobójstwo.

– Ja też jestem policja.

– Panie Figura niech się pan nie ośmiesza, a pan, panie Malicki niech wraca do domu. A ty – zwrócił się do Obcego. – Masz gdzie spać?

– Nie, ale mogę iść dalej.

– Możesz jutro. Zapraszam do siebie, bo pusto mam na plebanii, przyda się towarzystwo.

Wszyscy go posłuchali. Był księdzem.

 

 

Podłoga skrzypiała. Parafia pachniała starym, wilgotnym domem. Była pusta i wielka.

Proboszcz poprowadził Obcego korytarzem. W pokoiku na końcu paliła się lampka. Usiedli. Ksiądz zaparzył herbatę.

– Dziękuję za pomoc.

– Nie ma sprawy… Ludzie są…

– Różni.

– Tak… a ci tutaj mają swoje problemy. Ta dziewczyna na przykład. Ona się tu dusiła… ciężko jej było.

– Od dawna jesteś tu proboszczem?

– Od dawna… chyba pół wieku… jeśli nie więcej.

– Ile masz lat?

– Osiemdziesiąt trzy.

– Wyglądasz na pięćdziesiąt.

Deszcz stukał o szybę.

Stuk stuk

Ksiądz proboszcz czytał Tygodnik Powszechny.

– To bardzo stary numer.

– Od paru tygodni mam problem z prenumeratą.

Obcy przyjrzał się okładce.

– Ma dwadzieścia lat.

Stuk, stuk… o szyby deszcz dzwoni

Deszcz dzwoni jesienny

I pluszcze jednaki

Miarowy

Niezmienny…

– Muszę iść.

– Niby gdzie? – ksiądz zacisnął mu dłoń na ramieniu.

– Ja muszę iść!

Wyrwał się z uścisku proboszcza i zbiegł po schodach plebani. W dół ścieżką i drogą. Już minął znak przekreślony czerwoną linią: Prószków.

W oddali światła jakby miasteczka. Nie biegł tak szybko od dwóch tysiącleci.

Dopadł do znaku.

W świetle księżyca bielą świeciło słowo:

Prószków.

Koniec

Komentarze

Nie do końca wiem jak to odczytywać, ale udało Ci się zbudowac tutaj klimat niepokoju, klimat małomiasteczkowy, gdzie policjant i ksiądz to władza, a ten drugi jest ważniejszy, gdzie ludzie reagują na obcych strachem, posądzając ich w swoim ksenofobicznym komforcie o najgorsze co akurat się zdarzyło. Tytuł sugeruje, że ta sceneria, bardzo bliska i swojska, a jednocześnie sprawiająca wrażenie podskórnie onirycznej, to pętla, gdzie czas płynie, jednak inaczej niż dla reszty świata. Zastanawia mnie postać Obcego, który tam przybył, gdzie utknął. Czy ta wzmianka, że nie biegał tak szybko od dwóch tysięcy lat miała czytelnikowi zasugerować tożsamośc bohatera?

Niezależnie od Twojej intencji czy moich prób interpretacji, szorta czytało się bardzo dobrze, zasługuje więc na klika. Pozdrawiam serdecznie.

Q

Known some call is air am

Witaj. :)

Klimatyczne, niepokojące, bolesne i baaardzo przykre. Na takiego Obcego to w sumie można zwalić wszystko, każde przewinienie, jakie się człowiekowi przypomni – każdą wojnę, każdą kradzież, dokonaną w ciągu tych dwóch tysięcy lat, każdą zbrodnię… Nie zawsze znajdzie się proboszcz, mający poważanie, który wstawi się, obroni i użyczy schronienia. Jezusa nie obronił nikt. Woleli Barabasza. I tak będzie po wieku wieków. I nic się nie zmieni, niestety. Bo taka jest nasza, ludzka natura. Świetny tekst, brawa! 

 

Sugestie jeśli chodzi o kwestie techniczne – do przemyślenia:

Grabski od godziny pastował tego samego buta. – czy nie powinno być w Bierniku kogo?, co? – but?

– A to nie prawda. – razem?

 

Pozdrawiam, powodzenia, klik. :)

 

Pecunia non olet

Niepokojący klimat. Niejasne zakończenie. Tekst rwany i niespójny. Ale właśnie przez to – i przez pewną chropawość – intrygujący. Dobrze oddałeś klimat małego miasteczka, gdzie każdy obcy to zagrożenie nie tylko potencjalne, ale wręcz zło wcielone. Ksiądz jako ostateczna instancja – jakie to typowe.

Miałem dziwne wrażenie, że to fragment czegoś większego, albo że coś zostało mocno obcięte.

 

entropia nigdy nie maleje

Hej 

Ciekawa forma opowiadania, jednak czegoś mi zabrakło w samej historii. Może jednego zdania więcej, które by rozjaśniło finał. Bo tak przeczytałem i zostałem z niczym :) 

 

Pozdrawiam

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Nietypowo o zwykłych sprawach i obcym, niechcianym, bo obcy. Można mu wszystko przypisać. Samo życie w małej miejscowości, a może już nie. Oby!

Outta!

Czy ta wzmianka, że nie biegał tak szybko od dwóch tysięcy lat miała czytelnikowi zasugerować tożsamośc bohatera?

Tak właśnie. Widzę, że nikt jej jeszcze nie odgadł, więc powiedzmy, że konkurs trwa…

Bardzo się cieszę, że mimo wszystko dobrze się czytało i dziękuję ślicznie za kliczka.

 

bruce! 

Dziękuję za miłe słowa i kliczka. Te znaki zapytania przy poprawkach sprawiają, że trochę boję się je wprowadzić… może zjawi się Reg…

 

Jim!

A dziękuję. Nie, nie jest i nigdy nie był to fragment większej całości. Albo może inaczej, było to trochę większe w mojej głowie i z pewnością w tejże głowie jest więcej informacji o świcie i bohaterach, ale przy pisaniu starałem się być, jak najbardziej oszczędny.

Może stąd Twoje wrażenie. 

 

Bardzie!

Możesz poczekać wraz Outtą na rozwiązanie konkursu-zgadywanki – kim jest główny bohater… Albo nawet sam wziąć w nim udział!

 

Koalo!

Samo życie w małej miejscowości, a może już nie. Oby!

Ot, co. Oby nie. I myślę, że już nie. Choć nie do końca. Niestety. (Bardzo dużo. Zdań krótkich. Wyszło. Mi…)

 

Ukłony!

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

TYRANOTYTAN 3000

było to trochę większe w mojej głowie i z pewnością w tejże głowie jest więcej informacji o świcie i bohaterach, ale przy pisaniu starałem się być, jak najbardziej oszczędny.

Czasem też tak miewam, więc rozumiem o czym mówisz. Rzeczywiście to może być powód.

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

bruce! 

Dziękuję za miłe słowa i kliczka. Te znaki zapytania przy poprawkach sprawiają, że trochę boję się je wprowadzić… może zjawi się Reg…

 

 

Ja też się boję udzielać takich porad jako stuprocentowo pewnych. :) Wątpliwości rodzą się podczas czytania, ale – czy słusznie? :)

Pozdrawiam, dziękuję. :)

Pecunia non olet

Skoro te dwa tysiące lat to podpowiedź, to samo narzuca się, że to mógłby być ten żyd, po którym imię nosi co drugi latynos ;)

Known some call is air am

Niestety to nie ten żyd, ale ten mój jest z tym Twoim dość blisko związany. Mieli okazję się poznać. Ba, los mojego żyda został przez Twojego sprowokowany.

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Ahaswerus / Żyd Wieczny Tułacz?

 

A tekst naprawdę udany, pomysłowy i klimatyczny. Fabularnie najbardziej podoba mi się zmyłka, jaką robisz w scenie z matką młodej samobójczyni w sklepie: jej zachowanie wydaje się nieracjonalne i zaburzone, ale okazuje się ona jedyną osobą, która postrzega rzeczywistość taką, jaka jest. Bardzo umiejętnie budowany klimat i nastrój – zarówno ten małomiasteczkowy, jak i narastający klimat niepokoju. Bardzo dobry tekst.

ninedin.home.blog

 

Nagroda Wesołego Ahaswerusa za prawidłową odpowiedź wędruje do ninedin! Serdeczne gratulacje!

 

I bardzo się cieszę, że tekst się spodobał! 

 

Ukłony

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Dziękuję :) Byłam w dość uprzywilejowanej i niesprawiedliwej wobec konkurencji pozycji jako judaistka z drugiego wykształcenia XD

A tekst naprawdę dobry, w tej chwili czołówka konkursu, IMHO :)

ninedin.home.blog

Och, jak miło, aż się zarumieniłem.

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Bardzo dobry tekst!

Z pomysłem, dobrze opowiedziany. Pewniak do antologii moim zdaniem :)

A z czepialstwa:

– “Wełniany szalik gryzł nieogoloną szyję. Ręce wsadził w kieszenie. I szedł” - szalik co ma kieszenie i biegnie – weird pełną gębą ;);

– “nie prawda” – nieprawda.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Mnie również bardzo się spodobał Twój szorciak. Zbudowany prawie wyłącznie z dialogów, a to wymaga odwagi. Trzeba umieć nimi czarować, żeby nie wypadło drętwo i bez polotu. Tobie się zdecydowanie udało, a pomysł na wykorzystanie Sandalarza w swojskim klimacie wyszedł wyjątkowo dobrze.

Klikam.

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Staruchu! 

Raduje mnie twoja opinia.

– “Wełniany szalik gryzł nieogoloną szyję. Ręce wsadził w kieszenie. I szedł” - szalik co ma kieszenie i biegnie – weird pełną gębą ;);

He he, wiem… liczyłem, że nikt na to nie zwróci uwagi, bo lubię rytm pierwszego fragmentu…. Ale zmieniłem. W imię poprawności i jednoznaczności wszystko! 

 

fmsduvalu!

 

Bardzo się cieszę i dziękuję!!!

 

I w ogóle ucieszyło mnie wielce Wasze pojawienie się, już się zacząłem troszeczkę martwić, że opowiadanko zaginie wśród innych tekstów…

 

Ukłony!

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

A do mnie do końca nie przemówiło. Nie wiem, może konwencja, może klimat… Niby umiejętnie zbudowany, ale czegoś mi brakowało. Niemniej czyta się płynnie :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Jest moc

NaNa! ach, no cóż jeszcze się taki nie narodził i tak dalej… Ale ważne, że przynajmniej da się czytać;)

 

I klawo, Kazik!

 

Ukłony! 

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Hej,

Bardzo ciekawe i melancholijne opowiadanie, nie bardzo zrozumiałem o co w nim chodzi, ale podobało mi się.

Pozdrawiam,

Było mocno obyczajowo, ale wreszcie pojawiła się fantastyka i naprostowała. No, faktycznie, taki obcy jest obcy pod wieloma względami. A chyba najbardziej chronologicznie. Nasuwa się całkiem inna odpowiedź na pytanie o jego tożsamość, ale Twoja ma więcej sensu.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka