- Opowiadanie: Aeaeaether - Mięciutki abisal

Mięciutki abisal

Również element lore Aternii, tak samo jak Erotyk o kwiecie czereśni. 

W ramach odrobiny wytłumaczenia – dzielnica, dystrykt, o której mowa, nie jest grupą ulic i budynków, jak pozostałe dzielnice, tylko wyrżniętym w skale, w ziemi napisem. Składają się na ten napis wielkie litery, w których ścianach są okna i mostki, łączące litery. Tworzą one nazwe dystryktu – Prokrastynacja.

 

Opowiadanie powstało w lipcu tego roku (2022).

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Mięciutki abisal

"Kula niebieskiego płomienia odbiła się kilkukrotnym rykoszetem od ścian sali. Pomieszczenie było wykute w litej skale i wybrukowane granitowymi płytami, które jednak dawno rozpadły się w proch. Sama skała też była zwietrzała i pokruszona, prawdopodobnie jedynie panoszący się w krypcie nieznany gatunek grzyba trzymał razem kamienne okruchy. Z tego powodu każde uderzenie ładunku o ścianę wiązało się z małą lawiną skalnych drzazg i chmurą kurzu. W końcu, po kilku odbiciach, pocisk zapalił się na ścianie i po chwili zgasł, chybiwszy celu, który czmychnął dalej w głąb czarnych czeluści. Hiarin zeskoczył z małych schodków, z których strzelał, przeturlał się po podłodze i rozejrzawszy się po pomieszczeniu pognał dalej w dół kompleksu. Zbiegł po serpentynie malutkich schodków, trzymając się ręką wewnętrznej ściany, wpadł do rozległej sali na dole i stanął jak wryty. Szok był tak duży, że zakręciło mu się w głowie, gdy zobaczył…

Teraz, drogi czytelniku, gdy już przyciągnęłam odrobinę Twoją uwagę, racz wybaczyć mi zmarnowanie tej pełnej akcji historii i pozwól, że opiszę Ci coś. Skoro tylko to poznałam, obowiązkiem moim jest podzielić się z Tobą wiadomością o tym niezwykłym zjawisku. Możnaby śpiewać o nim pieśni, składać rymy lub produkować powieści, pełne akcji i szczegółów. I niewątpliwie wielu próbowało. Jednakże wszystkie te próby opisania go, na nic się zdadzą i uznane być muszą wręcz za świętokradztwo. Jedynie dobrą opcją jest, abym Ci to zjawisko, drogi Czytelniku, wprost i bez owijania w bawełnę, opisała. Mnie także to niekiedy spotyka.

Takie odległe, przyszłościowe uczucie. Znasz najpewniej tę popularną literaturę, bajającą fantastyczne wizje o przyszłości, pełnej maszyn i podróży do odległych wysp, zamieszkanych przez nieznane rasy. Spróbuj wczuć się w atmosferę tych świetlistych lat, tych wydarzeń odległych i fantastycznych, mających miejsce wiele pokoleń po czasach dzisiejszych… Udało się? Słyszysz furkot skomplikowanych, latających maszyn? To całe uczucie… To nie to.

To, co chcę Ci opisać, wyjątkowo odległe jest i inne od tych naukowych marzeń. Miast o wiek wprzód, czasem wizja przenosi mnie o tysiąclecie. Do epoki, w której ludzie już nie są ludźmi, tylko nadludzkim, zawieszonym w wieczności fluidem. Gdy tak dawno opanowano już całą magię i naukę, tyle przemian dokonano i modyfikacji, gdy żadne obecnie stosowane pojęcie nie ma już sensu. Ten świat nie jest o niebo lepszym rajem. Ani nie jest koszmarem, o nie. Jest najbardziej inny, i to jedyne pojęcie, którym możemy go opisać.

Czujesz tę przepaść lat? Tą obcość i… Świeżość? Mimo znudzenia, spowodowanego wszechmocą ludzi, czuć świeżość. I teraz, gdy to sobie, Czytelniku, wyobraziłeś, spróbuj zmieszać nasz świat z tym jakże odległym. Wyobraź sobie, że pewne codzienne aspekty ziemskiego bytowania, znane nam, przeciekły do tej przyszłości. Pomyśl o tym, co robiłeś wczorajszego dnia – że dzieje się to za dwa tysiące lat, gdyż, zakładamy, że pewne rzeczy pozostały niezmienne. Jakie uczucia to w Tobie budzi? Czy to wydarzenie nabiera innego sensu przez pryzmat tego "zmieszania"? Zrozumiesz mnie, gdy takie uczucie, przekonanie o istnieniu pewnych rzeczy w przyszłości, nawiedzi Cię znienacka. Zawsze, gdy człowiek odkrywa coś nagle, odkrycie to o wiele droższe się staje."

 

Wydawało się, że bei Gilobi urwał czytanie w połowie, jakby się zachłysnął lub pomylił. Nic bardziej mylnego. Skończył, nie kryjąc się z tym, że nie mógł się doczekać końca tego, na szczęście krótkiego, tekstu. W biurze nie było nikogo obcego, więc mógł swobodnie okazać swoje oburzenie. Zaniechał jednak tego, aby nie zniechęcać młodej pisarki.

– Rozumiesz, że nie możemy tego wydać, prawda?

Przerwał krótką ciszę, w czasie której machinalnie napinał mięśnie szczęki.

– Jak tylko weszłaś, poznałem po Tobie, że nie jesteś pewna tego, z czym przychodzisz. 

Powiedział. Rutie patrzyła spokojnie na wuja, okazując jedynie przyzwoitą ilość niezadowolenia. Jednakże stary Uryn wiedział, że w środku szalejące demony zdruzgotania wielokrotnie zrzucają ją z przysłowiowej wieży. Popatrzyła w okno i nic nie mówiła, co zaniepokoiło go.

"Powinna się niecierpliwić, wyjść i iść przepić niepowodzenie," pomyślał.

– Nie chodzi nawet o to, że dzieło jest niedokończone, jakkolwiek tak krótka praca może mieć początek i koniec. Wiesz dobrze, że wydajemy to, co zaciekawi czytelnika lub położy podstawy pod dyskusje. Nikt nie zechce czytać o Twoich odczuciach. Powinnaś pisać dla kultury, a nie żeby dzielić się… No właśnie, czym? Opisujesz coś, czego nawet nie nazwałaś. I jeszcze ten absurdalny trik z przykuciem uwagi czytelnika! – Westchnął. – Wielu się na to nabierze i to jeszcze pogorszy odbiór.

Patrzył na nią, oczekując jakiegoś wytłumaczenia. 

– Wiesz dobrze, Rutie, nie jesteśmy już rodzinnym biznesem, co nie znaczy, że można przestać dbać o jakość wydawanej literatury.-

"Wytłumaczyć w najkrótszych słowach i pożegnać. Wytłumaczyć i pożegnać," powtarzał w myślach coraz szybciej i natrętniej. Wnętrze dłoni, w które wbijał swoje i tak krótko obcięte paznokcie, zapiekł jakoś mocniej. Zmienił dłoń, żeby nie przebić skóry.

"Idź już dziecko i zapomnij o tej nieudanej próbie," błagał w myślach.

Uśmiechnął się ciepło.

– Idź i odpocznij trochę od fantazjowania. Może chcesz przejechać się do jakiejś normalnej dzielnicy, hę? Naprawde, nie osądzam Cię, każdy ma gorsze próby.

– Oczywiście… Tak, racja dawno nie robiłam sobie przerwy – skłamała.

– Pewnie to dlatego wyszło jak wyszło. Rozumiem, że nie pochwaliłbyś przerobienia tego tekstu odrobinę… Zresztą, hah, o co ja pytam. – Spojrzała w górę i zaraz tego pożałowała, bo Uryn natychmiast zauważył jak jest bliska płaczu.

– Miłego dnia wujku – pozdrowiła go słodkim głosem, wstała i nie spiesząc się wyszła. Cicho zamknęła drzwi.

Uryn wyrwał rękę spod blatu biurka i przez chwilę przyglądał się czterem sino-szkarłatnym uśmieszkom na wewnętrznej stronie dłoni. Czasem żałował, że nie wierzy w Magię i nie może się do niej modlić, tak jak ci prości ludzie – prosić, dziękować, dzielić się wydarzeniami z każdego dnia z wyimaginowaną wszechmocną osobą. Zresztą – nic dziwnego, większość prokrastów jest sceptykami. Co prawda, nie odrzucają oni faktu istnienia magii, ba nawet kilku magów wyszło z tego okropnego dystryktu. Jednakże większości z tych nieszczęśliwych ludzi nie przychodzi do głowy robić z magicznej siły boga.

Jednakże teraz, stary bei Gilobi miał nieodpartą potrzebę się do czegoś pomodlić. Bynajmniej, nie w celu uzyskania czegoś – modlitwa potrafi nieźle ulżyć psychice. "Wszyscy zmarli budowniczy Światłego Azelonu, miejcie Ruteńke w swojej opiece, błagam , żeby się jej nic nie stało," załkałby, jednakże jako że był szanującym się, pięćdziesięcioletnim literatem, ograniczył się do wykrzywienia brwi i kilku godzin gorączkowego przeglądania grubych ksiąg akt i spisów wydawnictwa, żeby zabić myśli małymi literkami, cyferkami i rzędami nazwisk.

Normalnie wyszedłby z biura w porze obiadowej, ale wyjątkowo przesiedział aż do wieczora, do czasu kiedy łeb rozbolał go tak, że musiał wyjść i wrócić do domu. Kiedy wdrapywał się po krętych schodkach na wyższy poziom i przemierzał wąskie mostki między Literami, czuł się tak odrętwiały i wyciśnięty jak gąbka, jak nigdy dotąd, ale przynajmniej przygnębiające myśli o stanie psychicznym bratanicy opuściły go zupełnie. Mógłby tak iść w nieskończoność, ale dotarł do swojego mieszkania i niezwłocznie udał się do snu.

 

* * *

 

"Żadne państwo, wewnętrznie skłócone, nie może się ostać." Słowo państwo było skreślone i zamiast niego było wpisane "dystrykt". Obok tego napisu, znajdującego się na jednej z zewnętrznych ścian Prokrastynacji, Rutie przechodziła kilka razy dziennie.

"Czy to nie ironiczne, że w mieście, w którym człowiek potrafi nienawidzić mieszkańca innego dystryktu, a jednocześnie ma możliwość poczucia jedności i solidarności z mieszkańcami swojego, jest miejsce dla dystryktu, którego motywem przewodnim jest hierarchia!"

"Hierarchia, najbardziej dzielący układ. Jedyny wewnętrznie skłócony dystrykt w wewnętrznie skłóconym mieście. Może dlatego mieszkańcy Prokrastynacji nie mają konfliktów z innymi dystryktami, przecież wystarczy im własnych tarć."

Takie przemyślenia, pełne skargi na to złe miejsce, zwykle wywoływał w niej ten napis. Jednakże nie dzisiaj. Człowiek zdrowy, ba, niejeden odmieniec nawet, wyczuwa wszelkie niebezpieczeństwa i błędy, które zachodzą w jego funkcjonowaniu. Wyczuwa niepokój. Czuje ból, strach, niepewność swojego losu, planuje, wytęża myśli, knuje, jakby tu przeżyć i żyć lepiej i bez nieprzyjemności. Brzmi zwierzęco, zgoda, ale taka jest codzienność nawet ludzi z wyższych sfer.

Rutie była spokojna, jak nigdy dotąd. Nie zastanawiała się nad przyczyną tego stanu,być może z powodu niewyobrażalnego otępienia, w którym znajdowała się odkąd zamknęła za sobą drzwi WDP. Jakby była zanurzona w jakiejś oleistej, mydlanej zawiesinie. Wszystko dookoła niej działo się tak bardzo samoistnie, wszystko się po niej prześlizgiwało.Rozmazani ludzie mijani na mostkach i w krużgankach. Nie widziała nic w górze ani nie widziała zarośniętego dna dystryktu. Jakby nagle cała Prokrastynacja spłaszczyła się do jednego tylko poziomu – tego, przez który właśnie szła, obijając się o bramy i kolumny.

W przypadkach, gdy coś poszło nie tak i człowiek nie czuje strachu, a powinien, można się natknąć na rzadkie, nieprzyjemne uczucie. Świadomość potrzeby strachu. Coś jak pewność, że głupio jest się nie bać, jednocześnie nie mogąc osiągnąć chociażby zawahania, co dopiero strachu. Strach jest domeną ludzi odpowiedzialnych. Jednostek, którym na czymś zależy. Rutie szła mężnie w kierunku Centralnej Karczmy, całkowicie wypłukana z odpowiedzialności, jakby silna fala zerwała i zmyła z niej całą troskę o cokolwiek.

 

Dziś przyszła do Centralnej. Nie wybrała swojej ulubionej, ukrytej w rogu dystryktu, zacisznej i elitarnej Eshua-Pub, gdzie często przesiadywała ze znajomymi. Dziś potrzebowała przepychu i gwaru. Który i tak był rozmazany. Szła w kierunku baru, między stolikami i blatami, nie rozpoznając twarzy ludzi. Ciarki by ją przeszły, gdyby była zdolna na odpowiedzialność. Widziała tylko sylwetki ludzi i rozmazane puste twarze, bez oczu, ust, nosa, a może z ich niezliczoną ilością. Gdy usiadła przy blacie baru, żeby zamówić coś mocniejszego, chwilę zajęło jej złożenie najprostszych słów.

"Nic nadzwyczajnego, muszę się tylko dostroić do normalnej Rutie."

Siedziała skupiona, czując jak codzienny fałsz, udawanie, maniera i inne jej ulubione umiejętności prężą się do użycia. W opinii młodego barmana, ta co najmniej ładna niewiasta, nie powinna była zamawiać czegokolwiek z alkoholem, co wywnioskował patrząc, jak Rutie siedzi wpatrzona w ścianę za nim przez kilka minut. Jednak w Centralnej się nie odmawia, trunki kosztują tu sporo.

“Na takie hece stać tylko odpowiedzialnych ludzi, nieprawdaż,” tłumaczył sobie barman. Rutie nie miała ochoty na alkohol, ale była pewna, że go potrzebuje, dopóki nie otworzyła ust i nie wypowiedziała starannie złożonego zdania:

– Poproszę podwójny, pikantny barszcz.

Sama zaskoczona tym, co powiedziała, zrobiła to, co zwykła robić w takich sytuacjach – wmówiła sobie, że od początku miała ochotę na ciepły posiłek i o alkoholu nie było przecież mowy. 

– Prosze zająć tamten stolik. – Wskazał barman.

Młoda pisarka odpowiedziała czarującym uśmiechem, w ogóle nie patrząc, na który stolik wskazał mężczyzna. Chwile później jednak wstała i zajęła losowo wybrane wolne miejsce. Wszystko była gotowa zaakceptować, nawet to, że jej parujący, drogi barszcz nie miał wcale zapachu. Miał za to przewyborny głęboki smak gorzkich, gorących przypraw.

– Skoro nie ma Cię w domu ani w WDP, pomyślałem, że pewnie siedzisz w naszej karczmie i tylko cudem zauważyłem Cię tutaj, jak przechodziłem obok, zmierzając właśnie do Eshua-Pub – wyjaśnił Gristos i usiadł koło niej.

Wcale ją to nie zaskoczyło, jednak udała zaskoczenie automatycznie, żeby nie wzbudzać podejrzeń. 

– Jakoś mętnie wyglądasz, rzekłbym. Trochę to podejrzane, że tak bez okazji jesz w najlepszej restauracji w Pr****stynacji.

Nic nie odpowiedziała, co nieco uspokoiło poetę. "Gdyby zaczęła się tłumaczyć, to by dopiero oznaczało tarapaty!" Pomyślał.

Byli razem już na tyle długo, że potrafił bezbłędnie wyczytać z jej mimiki zarys sytuacji. Zresztą, trzeba przyznać, miał do tego niezły talent. Także i teraz – wszystkie drobne znaki, które mówiły – odprężenie, spędzenie razem czasu, szansa na przewyborny seks, raczej cichy wieczór, były tak szczere jak nigdy dotąd. Gris wiedział, że ona nie robi tego wszystkiego świadomie, patrząc na niego. To język ciała, mowa twarzy, którą on umiał odczytać jak nikt inny. Tym bardziej byłby zaskoczony, gdyby się dowiedział, jak bardzo został przez ową mowę mimiki okłamany.

– Moglibyśmy od razu pójść do mnie, ale Twój barszcz tak mnie zachęcił! Obowiązkowo muszę też taki pochłonąć.

– Pewnie, zaczekam. Dziś chyba kucharz przedobrzył z przyprawami, ale mi akurat pasuje – odpowiedziała Rutie.

Gdy bei Vharish poszedł zamówić zupę, nabierała energii. Tak wiele kosztowało ją wypowiedzenie zdania, mającego prosty, codzienny przekaz. Rutie miałaby potrzebę podzielenia się czymś głębokim i wyniosłym, gdyby nie znajdowała się w takim bajkowo-trumiennym, glinianym otępieniu. Zebrała i ścisnęła się w środku. Gdy wrócił, była gotowa nawet na jakąś błahą, kokieteryjną rozmowę. Po barszczu faktycznie udali się do niego do domu, tak jak to wyczytał z jej oczu. Zapowiadał się kolejny długi i bardzo wspólny wieczór.

 

* * *

 

"Wszystkie strefy morza, oceanu, toni wodnej są opisane i mają swoje nazwy. Od dawien dawna wiadomo, że ocean wszędzie ma dno. Chociaż jego głębokość jest znana tylko na niewielkim, przybrzeżnym obszarze. Każdy poziom głębokości ma swoją nazwę. To głupie. Jeden nie powinien mieć. Z jednej strony, wymyślając nazwę, jak można nadać ją miejscu, gdzie nie ma nic. Z drugiej strony, głęboko jestem o tym przekonana, ludzie nie są godni nazywać niektórych rzeczy. Jeśli coś mogłoby nadać imię Tobie, to czemu Ty miałbyś nadać imię jemu?

Czy ludzie wybierają imiona swoim rodzicom? Tu jednak mowa o czymś nieskończenie bardziej odległym. On nie jest naszym rodzicem. Czas, w którym mógłby mieć cokolwiek wspólnego z ludźmi, poświęca na bycie absolutnie miękkim i przytulnym. Abisal. Najczulsze miejsce na ziemi.

Czuję czasem jak mnie ogarnia. Jakbym mieszkała w wysokiej wieży i cały świat zalałby ocean, tak głęboki, że dwukrotnie wyższa budowla nie uchroniłaby mnie od zatopienia. Wystarczy wyjść przez okno i znajdę się w Nim. Miłość jest przerażająca. Zatem On jest nienawiścią. I to fakt sam w sobie. Nie ma spokojniejszego i bardziej pewnego miejsca. Do dna jest tak daleko, że nie ma pewności, czy ono w ogóle istnieje. Do pomarszczonej powierzchni jest tak daleko, że jakikolwiek prąd morski nie ma tu wstępu, co dopiero światło. Po środku.

Jak punkt po środku tarczy strzelniczej, abisal jest wielomilowej grubości punktem między hadalem , a wyższymi strefami oceanu. Czasem przychodzi do mnie. Tu, w Prokrastynacji, mogę czuć się jego pełnoprawną obywatelką, zawieszona między dnem, a powierzchnią. Wszyscy dookoła na coś zasługują. Poza mną. Nie zasłużyłam sobie na bycie strąconą na dno dystryktu. Ani na wyniesienie na szczyt dystryktu. Unoszę się tutaj – otulona miękkimi objęciami abisalu środkowych poziomów…"

 

Uryn zatrzasnął notatnik, prawie go niszcząc. I odtrącił drżącymi rękami.

"Na przeklęte wymiary, nie powinienem tego czytać! Chuj z moją wiekową, twardą głową, jeśli naczytam się tego, jest ryzyko, że ona przyjdzie też po mnie, tak jak przyszła po kochaną Rutie. Pierdolona Pro***stynacja."

Spojrzał na stół i łóżko, gdzie były zgromadzone wszystkie jej rzeczy – ubrania, podręczne przedmioty i masa papierów, notatników i zapisków. Nic nie opłaca się segregować, wszystko idzie do pieca, dla bezpieczeństwa. Dlatego bei Gilobi nie miał już nic tu do roboty, należało się zmywać stąd, coby psychika nie ucierpiała.

"Spalę to kiedy indziej, może jutro, teraz nie mam ochoty na zabawę w rozpalanie pieca, oj nie," wytłumaczył się przed sobą. Wstał, zasunął krzesło i wyszedł spiesznie, starannie zamykając drzwi na klucz.

Co i tak niewiele zmieniło, bo włamywacz wszedł później przez okno. Jak to jest, że w mieście, gdzie każdy koło każdego mieszka, wszystko słychać, zdarzają się skuteczne, nieodkryte na czas włamania? Albo jak to jest, że ktoś się włamuje do mieszkania, które nie dość, że jest już niezamieszkane, to w dodatku nie ma tam nic cennego?

Takich pytań nie zadawał sobie pijany Johnesh, obserwując z samego dna dystryktu proces włamania do jednego z mieszkań o kilka poziomów wyżej. W głębokim poważaniu miał donoszenie na kogokolwiek lub jakieś zgłaszanie – taka już jest mentalność mieszkańców dna. Jedyne, czego nie wiedział on, to jak do licha włamywacz rozbił okno bez najcichszego dźwięku. Sam chciałby posiąść taką umiejętność. Chociaż może to wszystko deliryczne zwidy…

 

* * *

 

"Od tego czasu, dnia pamiętnego,

przemienił on żywot swój.

Wyruszył na trakty, by stać sie pątnikiem,

by poznać zmęczenie, znój.

Nabrzmiewa, wylewa się,

przychodzi oczyszczenie.

Ooh x2

 

Niewiast nie pragnął, wyzuty z miłości,

spłukany był w przebaczeniu.

Jak mnich wędrowny, swe życie przebył,

aż skonał, w cyprysa cieniu.

Nabrzmiewa, wylewa się,

przychodzi oczyszczenie.

Ooh x2

 

Tak bardzo nim targnął, ten dramat okropny,

cierpienie to zbiło go z nóg.

Więc czołgał się w pyle, jak robak samotny,

aż osiągnął śmierci próg."

 

Gristos przyglądał się chwile zapisanej balladzie. Nigdy nie edytował, nie poprawiał swoich dzieł. Co najwyżej, gdy zauważył jakieś błędy i niedociągnięcia, kontemplował je, porównując do błędów w swoim życiu albo w funkcjonowaniu społeczeństwa. W tej balladzie nie było błędów. Była czystym kłamstwem. I to go rozgoryczało.

Westchnął i zeskoczył z poręczy, na której siedział. Zbliżała się pora obiadu, a to oznaczało nic innego jak fakt pogrążenia się dolnych poziomów w cieniu. W ciemności, rozświetlonej tylko światłem lampionów, robi się dość niebezpiecznie. Poza tym w domu czekała na niego ukochana Anita, być może z posiłkiem. Na koniec jeszcze raz popatrzył na ten parapet, kilka metrów wyżej. Parapet-cierń w jego życiu. Parapet-piętno na jego twórczości. Parapet-relikwia. I te kafle posadzki pod nim. Które wypiły Ją, po tym jak po środku rozmowy, jak gdyby nigdy nic, wyszła przez okno.

To było już parę lat temu, ale bei Vharish jak dzisiaj widział jej błogi uśmiech, falujące pukle włosów, kiedy spadała, jakby w zwolnionym tempie. Przypominał sobie jak podbiega do okna, i widzi, jak ona obija się głową o pewien parapet, kilka poziomów niżej. Widział teraz jakby smugi w powietrzu, wyznaczające trajektorię jej upadku. Lotu. Wzlotu. Szybowania, odskoku od ściany, fikołka na parapecie i lądowania, rozbryzgującego tą osobowość, którą tak kochał po uliczce dna dystryktu. Sanktuarium grawitacji. Otrząsnął się z ponurych myśli. Zebrał się w sobie i poszedł w kierunku schodów, aby nie powtórzyć tamtego razu, kiedy to przesiedział, gapiąc się na to miejsce, dwie doby.

 

* * *

 

W jakiej mierze to placebo, a w jakiej faktycznie jakiś środek? Na pewno oba. Przecież przez to właśnie, Uryn przygotowywał się aż miesiąc do przyjęcia pierwszej dawki. Rosa Czterech Sióstr, jedno z największych dzieł Azelonu. Dziecko magii, nauki, religii i poezji. 

To specjalny eliksir, produkowany pod samą Wieżą Azel, mający jeden cel i skutek. Skutecznie uśmierza poczucie winy. "Kto by pomyślał, że będę zażywał to świństwo dla berserkerów, zbrodniarzy i żołnierzy!"

Pomyślał bei Gilobi, przyglądając się fiolce z żółtawego kryształu, wypełnionej błękitną, matową mazią.

– To będzie takie uczucie, jakbyś nagle stracił imię albo płeć. Przecież poczucie winy było tak nieodłączną częścią Twojego życia w ostatnich latach, czyż nie?

Wyjaśnił aptekarz. Uryn, miast przytaknąć, wypił specyfik jednym haustem.

– To bardzo droga substancja, ale spokojnie, to nie Ty do nas przyszedłeś, tylko my, Rząd, wyciągnęliśmy do Ciebie rękę – zapewnił ów typ kojącym głosem, patrząc jak twarz redaktora głównego WDP się zmienia.

– Dobrze, niedługo straci pan przytomność. Uprzedzam, że to dopiero początek terapii lekiem, która potrwa około miesiąca.

Uryn chciał coś powiedzieć, ale tylko poczuł się beztrosko jak dziecko i po chwili stracił przytomność.

 

Epilog

 

– Dobry Panie. – Zwaciała karykatura głosu rozbrzmiała w Rozpadającym się Archiwum.

– Jestem tu, w tej wazie, po lewo od ciebie, Ibiaszu.

Lekko zachrypnięty głos był odpowiedzią na pozdrowienie wysokiej, lekko otyłej, zamotanej w czarne tkaniny postaci.

– Domyślam się, że masz wszystko – powiedział głos z wazy.

– Tak Panie, aczkolwiek pierwszy raz na Prokrastynacji był naprawdę trudny. Ta dzielnica nie ma w ogóle prywatności i każdy dźwięk niesie się daleko. Także musiałem przygotowywać barierę wygłuszającą dłużej jak dobę, co mnie nieco zmęczyło.

Wyznała zamaskowana postać. Podeszła do stołu i wyłożyła ostrożnie z torby spory plik notatek, zeszycików i zapisek.

– Zrobimy jak zawsze. Możesz już iść, a ja przyjdę tu potem, w normalnej postaci i to posegreguję – powiedział głos, widząc poczynania Zamaskowanego. On z kolei nic nie odrzekł i wyteleportował się z Archiwum.

 

 

* * *

 

Kolejny raz Ona przyszła po jednego ze swoich mieszkańców, po młodą dziewczynę o słodkim głosie. A my tylko zlizujemy ślady Jej przyjścia. Zbieramy relikwie pachnące Jej mięciutkim abisalem.

Nikt nie usłyszał tego szeptu z dzbana.

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć Aeaeaether !!!

 

Przeczytałem twoje opowiadanie. Powiem ci, że chociażbym chciał nie mogę go skrytykować bo sam czegoś takiego bym nie napisał. Ogólnie nie mam pojęcia o czym to było, epilogu nie rozumiem, ale podziwiam jak coś się czyta i mijają słowa, zdania a człowiek nie wiem o co chodzi. Jest to przejaw inteligencji autora. Takie opowiadania można znaleźć w bibliotekach ale ja w nich nie gustuję jestem za głupi. To są tak zwane teksty “nie do czytania” które mają wielką mądrość i głębie.

 

Pozdrawiam!!! :)

Jestem niepełnosprawny...

UWAGA komentarz zawiera spoilery, jeśli nie chcesz sobie psuć niespodzianki przed czytaniem opowiadania, nie czytaj tego komentarza.

 

dawidiq150: dzięki za komentarz i przeczytanie.

Jeśli chcesz, mogę Ci przybliżyć o co chodzi. Mogę wypunktować kilka rzeczy, żeby łatwiej się było w tym odnaleźć.

1. W głównym wątku "dzielnica przychodzi po bohaterkę", tak jak śmierć (ta z kosą) może po kogoś przyjść. Chodzi o to, że to już nie pierwszy raz ktoś się zabija albo ginie przez to, jak chujowe jest życie w tej dzielnicy (dystrykcie). Ważne dla mnie jest to, że czytelnik nie od razu dowiaduje się o samobójstwie bohaterki, tylko zaczyna się tego domyślać na etapie kiedy Uryn jest w mieszkaniu zmarłej i zamierza spalić jej dobytek.

2. Ważny dla mnie wątek to Gristos bei Vharish, były kochanek bohaterki, który przychodzi w miejsce gdzie ona spadła.

3. Uryn bei Gilobi czuję się winny za śmierć bratanicy, sądząc że nie docenił jej tekstu z początku opowiadania (niesłusznie bo to nie jego wina, tylko Prokrastynacji). Dlatego decyduje się na zażycie środku, który zabierze mu poczucie winy.

4. Wątek Rozpadającego się Archiwum powinien pozostawić wiele pytań i niejasności. Wiadomo jedynie, że ktoś wykrada i kolekcjonuje dziela/notatki osób takich jak bohaterka.

Hej, hej,

 

dla mnie to mocno zagmatwana i niezrozumiała historia. Moim skromnym zdaniem zbyt skomplikowana na 20 tys znaków, nie znalazłem tutaj informacji na temat tego czym jest dzielnica, jakie są społeczne relacje w niej, sam motyw samobójstwa również jest słabo umotywowany – wuj nie przyjął tekst i już? Jak dla nie – jeżeli tekst miałby pozostać pełnoprawnym opowiadaniem, to należałoby go uporządkować i skupić się na jednym wątku, lepiej go opisując. Drugą opcją jest rozbudowanie świata przedstawionego, ale tutaj wart by od razu dac informacje o całym “uniwersum”, relacjach społecznych, historii, ustroju itd. Czytając przyszła mi na myśl Ursula Le Guin, z tym, że ona była w tym mistrzynią ofkors ;) Myślę, że dobrze by było się zastanowić, co chcesz przekazać swoim tekstem, jaki jest Twój cel, a potem dobrać do tego celu odpowiednią formę.

Jeżeli chodzi o ten motyw z historią bohaterki na początku, mi to kompletnie nie zagrało i wręcz miałem ochotę porzucić lekturę. Przychylam się do opiniu wujka – tani trik, nie wiadomo o co chodzi itd…

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Sam zamysł opowiadania nawet dość ciekawy, tylko że poznałem go… w komentarzu Autora. Radziłbym napisać to trochę bardziej przystępnym językiem i bardziej klarownie, bo w tej chwili jest to nazbyt hermetyczne.

Jednakże wszystkie te próby opisania go, na nic się zdadzą i uznane być muszą wręcz za świętokradztwo. Jedynie dobrą opcją jest, abym Ci to zjawisko, drogi Czytelniku, wprost i bez owijania w bawełnę, opisała. ← przedstawiła zamiast opisała, chyba że celowe

bajającą fantastyczne wizje ← inaczej, bo zgrzyta

Gdy tak dawno opanowano już całą magię i naukę, tyle przemian dokonano i modyfikacji, gdy żadne obecnie stosowane pojęcie nie ma już sensu. ← ???

Na tym kończę łapankę. Chcę przeczytać do końca, a mam ograniczony czas. Nie doczytałem. Może wrócę jutro, chociaż to nie moje klimaty.

 

Hmmm. Chyba za dużo zostało w Twojej głowie. Albo wychodzi fragmentaryczność tekstu.

Dla mnie wygląda to jak obyczajówka z nieistniejącym tłem. Piszesz w komentarzu, że dzielnica wywiera wpływ na mieszkańców, ale w opowiadaniu tego nie widać. Prosta historia; rozczarowanie, nagłe samobójstwo, szok kochanka, wyrzuty wujka…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka