- Opowiadanie: Kaplan - Nieoczekiwany Gość

Nieoczekiwany Gość

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Nieoczekiwany Gość

“Ten, kto kocha czło­wie­ka i wie­rzy w jego dobro, i prze­to z nim ob­cu­je, prze­pad­nie. Bło­go­sła­wie­ni ci, któ­rzy dobro czy­nią wobec bliź­nich, wie­dząc wsze­la­ko o ich pod­ło­ści, przez którą z nimi nie prze­sta­ją. Bło­go­sła­wie­ni cisi. Bło­go­sła­wie­ni ci, któ­rzy sami będą znie­na­wi­dze­ni, a sami ko­chać będą”.

 

 

Pro­rok No­zu­el, “Księ­ga roz­ko­szy ta­jem­nych”

 

– Ker­fuś po­wie­dział, że był wy­pa­dek i mu­sisz uwa­żać.

– Skąd to niby miałby wie­dzieć? – za­py­tał An­drzej z uśmie­chem, za­kła­da­jąc ple­cak i głasz­cząc sio­strę po głów­ce. – A wła­ści­wie, skąd ty mia­ła­byś to wie­dzieć?

– Jest po­czą­tek grud­nia – po­wie­dzia­ła matka. – Wia­do­mo, że jest śli­sko i są wy­pad­ki.

– Jasne – od­parł An­drzej, z uśmie­chem ma­sku­ją­cym nie­po­kój. – Mogę na chwi­lę? – rzekł do sio­stry, po­ka­zu­jąc, by ode­szła do in­ne­go po­ko­ju. Ta tak też zro­bi­ła. – Słu­chaj, nie nie­po­koi cię to, jak ona twier­dzi, że roz­ma­wia ze zwie­rzę­ta­mi?

– Co ty, ona ma dzie­więć lat, czego od niej chcesz? – po­wie­dzia­ła ła­god­nie. – Zwłasz­cza, że się świę­ta zbli­ża­ją i zwie­rzę­ta ogól­nie mówią ludz­kim gło­sem. – Uśmiech­nę­ła się z przy­ja­zną iro­nią. – Daj spo­kój i idź już do szko­ły.

 

Wi­dząc oko­li­cę przy­stro­jo­ną we wszel­kie­go ro­dza­ju świą­tecz­ne ozdo­by, uśmie­chał się i ru­szał w rytm mu­zy­ki, która brzmia­ła mu w uszach. Nie zmar­twił go nawet widok tłumu ga­piów ota­cza­ją­cych coś w cha­osie syren.

Gdy zja­wił się w bu­dyn­ku li­ceum, po­zdra­wiał nie­mal każ­de­go, kogo na­po­tkał, za­py­ty­wał o sa­mo­po­czu­cie i wy­mie­niał krót­ko dow­ci­py. Takie za­cho­wa­nie ni­ko­go nie zdzi­wi­ło, zwłasz­cza że nie robił tego pierw­szy raz i że więk­szość miesz­kań­ców Ho­uston miała po­dob­ną oso­bo­wość.

Uj­rzaw­szy Stephena, sie­dzą­ce­go cicho w rogu ko­ry­ta­rza z nie­przy­jem­nym, za­my­ślo­nym wy­ra­zem twa­rzy, uznał, że w ra­mach at­mos­fe­ry zbli­ża­ją­cych się świąt warto bę­dzie ode­zwać się do tego nie­po­ko­ją­ce­go sa­mot­ni­ka choć jed­nym zda­niem.

– Jak tam nam się udzie­la at­mos­fe­ra grud­nia? – za­py­tał An­drzej.

Przez chwi­lę Stephen nic nie od­po­wia­dał.

– W sen­sie świąt – do­po­wia­dał zdzi­wio­ny.

Pod­nió­sł­szy po­wo­li na An­drze­ja gniew­ne spoj­rze­nie, rzekł:

– Masz na myśli świę­to na­ro­dzin ży­dow­skie­go pro­ro­ka, któ­re­go czczą lu­dzie nie­mo­gą­cy się po­go­dzić z bez­ce­lo­wo­ścią Wszech­świa­ta?

– Le­piej bym tego nie ujął – po­twier­dził, uśmie­cha­jąc się prze­sad­nie sze­ro­ko. – Nie za­chę­ca cię to wszyst­ko, by za­cho­wy­wać się ciut le­piej, cie­plej wobec…

– Nie – prze­rwał mu bez wa­ha­nia. – Nie wie­rzę w obiek­tyw­ną mo­ral­ność. Jest to wy­twór mi­lio­nów lat e…

– Tak, tak, jest to wy­twór mi­lio­nów lat ewo­lu­cji, bla, bla, bla… Ale umoż­li­wia­ją­cy spo­łecz­ną ko­ope­ra­cję. Wiesz, kurwa, ja tam uda­wać nie będę, że w to wszyst­ko wie­rzę. Oso­bi­ście więc nie­na­wi­dzę re­li­gii ogól­nie i uwa­żam, że mo­gła­by znik­nąć ze spo­łecz­ne­go życia i nic złego by się nie stało. Ale też mia­łem kie­dyś takie edgy emo po­glą­dy jak ty i wiesz co… Zga­dzam się z nimi. Tylko że do­strze­gam w tym po­zy­tyw­ne stro­ny. Może nie ma obiek­tyw­nej mo­ral­no­ści, ale to ozna­cza, że mo­że­my two­rzyć wła­sną. Ja na przy­kład je­stem w klu­bie efek­tyw­nych al­tru­istów.

– Co to, kurwa?

– No cho­dzi o to, że chce się pomóc cha­ry­ta­tyw­nie w jak naj­więk­szym stop­niu jak naj­więk­szej licz­bie ludzi. Ta grupa jest ści­śle po­wią­za­na z uty­li­ta­ry­zmem. Ale mnie, wiesz, za­wsze za­sta­na­wia­ło, co zro­bić, by to nie wy­ma­ga­ło tak wiele po­świę­ce­nia wła­snej ra­do­ści. No i po­my­śla­łem sobie o ta­kich rze­czach jak gry kom­pu­te­ro­we czy ku­po­wa­nie pre­sti­żo­wych stro­jów itp. Na pozór jest to ogrom­ne po­świę­ce­nie za­so­bów i czasu, ale… Opła­ca się to dla­te­go, że ma się albo sa­tys­fak­cje ze zdo­by­cia punk­tów, albo pre­stiż. I dla­te­go uzna­łem, że osoby o moich po­glą­dach mogą wspól­nie za­ło­żyć klub, gdzie flek­su­je­my się licz­bą ura­to­wa­nych żyć jak za­li­czo­ny­mi la­ska­mi, punk­ta­mi w grze albo jak Gimli i Le­go­las za­bi­ty­mi or­ka­mi. Ale żadni z nas bez­in­te­re­sow­ni­cy, bo ro­bi­my to dla wza­jem­nej chwa­ły i po­pu­lar­no­ści i tego wcale nie ukry­wa­my. Jest jeden, co cały czas prze­gry­wa, ale mówi, że to dla­te­go, iż oszczę­dza i in­we­stu­je. Ja je­stem w tyle i tro­chę mi szko­da, bo chciał­bym wy­grać i za­im­po­no­wać… no ta­kiej jed­nej… Han­nah się na­zy­wa. A zresz­tą nie­waż­ne.

– Chwi­la, chwi­la, czy to nie jest przy­pad­kiem na­uczy­ciel­ka? I to… no wiesz… star­sza o wiele od cie­bie?

An­drzej prze­łknął ślinę i po kil­ku­na­stu se­kun­dach mil­cze­nia kon­ty­nu­ował:

– W każ­dym razie ku­pi­łem 20 sia­tek na ma­la­rię, a więc jest to 20 ura­to­wa­nych żyć. Bra­ku­je mi 50 do pierw­sze­go miej­sca.

– Ta, two­rzyć wła­sną – po­wtó­rzył, spusz­cza­jąc z niego wzrok. – Sam do­brze wiesz, że lu­dzie są…

– Z na­tu­ry źli. Ja pier­do­lę, ga­dasz głu­po­ty zbun­to­wa­ne­go emusa, a czy w ogóle roz­glą­dasz się wokół? Czy jak idziesz do skle­pu, to pani ob­słu­gu­ją­ca kasę wita cię pier­dol­nię­ciem w twarz, a potem splu­wa na cie­bie, śpie­wa­jąc hymny ku czci Pol Pota?

– A ten gość od fi­zy­ki?

– O czym ty mó­wisz?

– O pro­szę, taki nasz po­pu­lar­ny ko­le­ga, a nie sły­szał o panu S….

– Zwol­nio­no go, i co?

– Nie sły­sza­łeś? Po­dob­no ta­jem­ni­czo giną ucznio­wie, któ­rzy go od­wie­dza­li.

– Ta? I co?

– Mówią, że jest mor­der­cą. No i pedo…

– A jest ska­za­ny? – za­py­tał chłod­nym tonem, wy­jąt­ko­wym dla niego.

– Nie, ale…

– No wła­śnie.

– To de­frau­da­cja!

– Chyba masz na myśli… znie­sła­wie­nie?

– Dobra, dobra, mą­dra­lo. Za­mknij się. Znie­sła­wia­cie czło­wie­ka, a potem od niego wszy­scy się od­wra­ca­ją.

– Ta? I co za­mie­rzasz z tym zro­bić?

– A chuj mi to, od­wie­dzę go. Zbli­ża­ją się świę­ta, czas jed­no­ści i tego typu pier­do­ły. Po­wiem mu, że są lu­dzie, któ­rzy nie wie­rzą w te po­mó­wie­nia. I któ­rzy wciąż go do­ce­nia­ją. Prze­cież on był wy­bit­nym fi­zy­kiem, sły­sza­łem, że pu­bli­ko­wał w pre­sti­żo­wych…

– Mi­cha­el Jack­son też był wy­bit­nym mu­zy­kiem. W jego nie­win­ność też nie wie­rzysz?

Roz­cza­ro­wa­ne i zdzi­wio­ne spoj­rze­nie An­drze­ja zda­wa­ło się mówić: “Jasne, a to coś dziw­ne­go?”.

– Heh, no pro­szę – par­sk­nął Stephen. – Chcia­łeś udo­wod­nić, że lu­dzie nie są tacy źli, a udo­wod­ni­łeś coś zu­peł­nie prze­ciw­ne­go nawet na wła­snym przy­kła­dzie. A tak swoją drogą… Wiesz, tak właściwie – to się zgadzam. Możemy tworzyć własną moralność. Ja mogę sobie stworzyć moralność, według której mogę sobie zabijać, kogo chcę. Co ty na to?

– Świetny argument – rzekł Andrzej ironicznie.

– Kto powiedział, że to argument?

 

***

– “Na wła­snym przy­kła­dzie” – prze­drzeź­nił Stephena pi­skli­wym, ab­sur­dal­nym gło­si­kiem, pu­ka­jąc do drzwi.

Prze­łknął ślinę. Serce za­czę­ło mu szyb­ciej bić. Nagle tętno usta­ło na mo­ment, gdy zza drzwi wy­ło­nił się wy­chu­dły pro­fe­sor z roz­tar­ga­ny­mi wło­sa­mi, wy­trzesz­czo­ny­mi oczy­ma i w po­mię­tym ubra­niu.

Obaj mil­cze­li przez wy­jąt­ko­wo długi mo­ment.

– A, pa­mię­tam cię – rzekł w końcu nie­śmia­ło pro­fe­sor. – Nie uczy­łem cię, ale… – Tu jego skon­fun­do­wa­ne spoj­rze­nie prze­mie­ni­ło się w sze­ro­ki, szcze­ry uśmiech. – Co cię tu spro­wa­dza?

– Emmm… W sumie to…

– Chcia­łeś się prze­ko­nać, czy hi­sto­rie o mnie są praw­da?

– Cóż – mówił An­drzej, wy­krzy­wia­jąc się sar­ka­stycz­nie. – Przede wszyst­kim nie chcia­łem tego mówić, by nie wyjść na nie­tak­tow­ne­go, ale… Dzię­ku­ję, że pan za mnie to zro­bił.

Tu obaj ro­ze­śmia­li się lekko.

– Cho­ciaż to też nie do końca praw­da – kon­ty­nu­ował An­drzej. – Ogólnie chodzi o to, że jakoś udzieliła mi się atmosfera świąt i…

– Och, nie spodziewałem się, że są jeszcze ludzie doceniający starą dobra klasyczną “magię i dobroć” Bożego Narodzenia. Wiesz w ogóle, skąd to się wszystko wzięło?

Andrzej uniósł brwi.

– Skąd – tłumaczył profesor – te wszystkie światełka, przytulne skarpetki, spotkania z rodziną, przyjemne rozrywki, ciepłe jedzenie? Zauważ, że gdyby nie te wszystkie ozdóbki, grudzień byłby najsmutniejszym, najbardziej depresyjnym i przerażającym miesiącem w roku. Najciemniejszy, najzimniejszy… To wszystko, co znamy z okresu przesilenia, to nasze kolektywne radzenie sobie z grudniową depresją.

– Aha – mruknął Andrzej, szczerze zainteresowany, a jednocześnie niebędący w stanie skomentować słów profesora niczym ciekawym. – Tak więc udzieliła mi się atmosfera grudnia i chcia­łem wykazać się dobrocią, i po­ka­zać, że nie wszy­scy, no… wie­rzą w te rze­czy. I, na­praw­dę, nie chcę brzmieć ba­nal­nie, ale to się po­win­no po­po­zy­wać tych wszyst­kich dup­ków o de­frau­da­cję…

– Jaką de­frau­da­cję?… Aha, o to ci cho­dzi! Nie, ja nie wie­rzę w prawa o znie­sła­wie­niu. Dla­cze­go to mia­ła­by być ta ma­gicz­na gra­ni­ca wol­no­ści słowa, któ­rej za żadne skar­by nie można prze­kra­czać? Lu­dzie, któ­rzy to mówią są głup­ca­mi i dup­ka­mi, ale chyba gorsi są ci, co im wie­rzą na słowo bez do­wo­dów i ode mnie się z tego po­wo­du od­wra­ca­ją. Wiesz, oprócz fi­zy­ki je­stem też mocno za­in­te­re­so­wa­ny psy­cho­lo­gią, i wiele z moich badań szło w tym kie­run­ku i…

– Tak czy siak – po­wie­dział An­drzej, nie­ chcą­c kon­ty­nu­ować dys­ku­sji, na któ­rej temat nie miał nic cie­ka­we­go do po­wie­dze­nia – czy mógł­bym wejść i po­roz­ma­wiać o sta­rych cza­sach?

Tu jakby oczy pro­fe­so­ra za­pło­nę­ły eks­cy­ta­cją.

– Emmm… – mruk­nął pro­fe­sor. – Wiesz, nie wiem, czy… Wiesz, ja do­ce­niam to, jak bar­dzo je­steś opty­mi­stycz­ny i jak bar­dzo wie­rzysz w dobro…

– To za­brzmia­ło strasz­nie pro­tek­cjo­nal­nie – rzekł pod­nie­sio­nym nie­na­tu­ral­nie i nie­rów­nym tonem.

– Chyba pre­ten­sjo­nal­nie… – rzekł cicho, jakby do sie­bie, po czym pod­niósł głos nie­mal do krzy­ku: – W każ­dym razie cho­dzi o to, że nie wszy­scy są tacy jak ty i mogą sobie po­my­śleć różne rze­czy.

– Ja ro­zu­miem, ale może nie wspo­mnia­łem o tym wcze­śniej i myślę, że to może zmie­nić pana po­strze­ga­nie na całą spra­wę, mia­no­wi­cie, że na­praw­dę do­ce­niam pana osią­gnię­cia na­uko­we. In­te­re­su­ję się fi­zy­ką i wiem, że jest pan mocno nie­do­ce­nio­ny, nawet przed tą całą aferą z de­frau… To zna­czy…

Tu nagle jakby pro­fe­sor przy­po­mniał sobie o czymś, spoj­rzał w tył na swoje miesz­ka­nie i po chwi­li na­my­słu zgo­dził się.

An­drzej wszedł do miesz­ka­nia pro­fe­so­ra pew­nym kro­kiem.

***

Szedł do szko­ły, nie pa­mię­ta­jąc ni­cze­go, co dzia­ło się wcze­śniej, zu­peł­nie jakby śnił. Gdy po­zdra­wiał przy­jaź­nie swo­ich ko­le­gów, nikt nie zwra­cał na niego uwagi. Zda­rzy­ło się tak po raz pierw­szy w jego życiu. Po­my­ślał, choć sam nawet przez mo­ment nie uwa­żał ta­kiej opcji za praw­do­po­dob­ną, że taka re­ak­cja zna­jo­mych mogła być spo­wo­do­wa­na jego wczo­raj­szą wi­zy­tą u pro­fe­so­ra. Jed­nak kto miał­by się o niej do­wie­dzieć? A nawet gdyby ktoś się do­wie­dział, to dla­cze­go aku­rat An­drzej miał­by być po­tę­pia­ny?

Wciąż skon­fun­do­wa­ny wszedł do klasy nieco spóź­nio­ny. Drzwi były otwar­te.

Na­uczy­ciel sie­dział przez mo­ment cicho, wy­glą­da­jąc na wy­jąt­ko­wo jak na sie­bie smut­ne­go. Po­dob­nie po­nu­ra at­mos­fe­ra udzie­li­ła się całej kla­sie.

W końcu na­uczy­ciel wes­tchnął gło­śno i ozwał się nie­śmia­ło:

– Wie­cie, ja na­praw­dę nie mam po­ję­cia, jak za­re­ago­wać i czy w ogóle po­ru­szać ten temat, bo dzię­ki Bogu nigdy nam się coś ta­kie­go nie zda­rzy­ło, ale… Pew­nie sami już wie­cie, że nasz ko­le­ga z klasy zmarł. Wła­ści­wie zgi­nął.

– O Boże – rzekł An­drzej, za­sła­nia­jąc usta. – Kto zmarł, ja nic nie sły­sza­łem!

– Mam na­dzie­ję – kon­ty­nu­ował na­uczy­ciel – że uczci­cie jego pa­mięć. Jeśli wie­rzy­cie, to po­mó­dl­cie się za niego, jeśli nie, miej­cie go w my­ślach, a jeśli zna­cie jego ro­dzi­nę i przy­ja­ciół, po­ciesz­cie ich.

– An­drzej – ozwa­ła się jedna z dziew­czyn – był wspa­nia­łą, opty­mi­stycz­ną osobą. Myślę, że nigdy go nie…

– An­drzej? Jaki An­drzej? Co wy pier­do­li­cie, tutaj je­stem?

Dziew­czy­na kon­ty­nu­owa­ła swój wywód. Prze­rwał jej ktoś zu­peł­nie inny:

– Czy my mo­że­my prze­stać uda­wać – ozwał się Stephen – że był naj­wspa­nial­szą osobą na świe­cie? Jasne, zmarł, to wiel­ka szko­da, ale był nor­mal­nym czło­wie­kiem, jak każdy inny. Jeśli uwa­ża­cie, że przy śmier­ci nor­mal­nej osoby trze­ba ko­niecz­nie wspo­mnieć, że ta od­zna­cza­ła się czymś szcze­gól­nym, to co, su­ge­ru­je­cie, że śmierć nor­mal­nej osoby, pani Jadzi ze spo­żyw­cze­go albo woź­ne­go, by­ła­by w po­rząd­ku? An­drzej nie był wcale wy­jąt­ko­wo in­te­li­gent­ny ani…

W tym mo­men­cie wy­bu­chła pła­czem dziew­czy­na sie­dzą­ca tuż obok Stephena, Kim. Stephen na­tych­miast ode­zwał się ła­god­nym tonem i po­gła­dził ją po ra­mie­niu.

– Coś się stało? – za­py­tał.

– Nic – od­par­ła Kim. – Po pro­stu.

– Mógł­byś nie od­zy­wać się w ten spo­sób, po pro­stu – po­wie­dział na­uczy­ciel do Stephena.

W tym cza­sie An­drzej nie­mal nie­ustan­nie sta­rał się prze­rwać wszyst­kim i po­wie­dzieć, że jest tutaj, cały i zdro­wy. Po­wo­li jed­nak wy­klu­wa­ła się w jego umy­śle jedna z moż­li­wych kon­klu­zji.

– Śmiesz­ny dow­cip, na­praw­dę – po­wie­dział. – Dałem się na­brać, wie­cie?

“A co jeśli… – My­ślał. – Nie, jak to bez sen… Że co, że niby ja du…”

– Wie­cie co? – ozwał się w końcu. – Wie­cie, że uwa­żam, że Ho­lo­caust nie był ni­czym złym? W sumie to ma­stur­bu­je się na myśl o ga­zo­wa­niu Żydów, i tak w sumie to go nie było, a nawet jak był, to im się na­le­ża­ło.

Wciąż nie zwra­ca­li na niego uwagi.

– Dobra – mówił do sie­bie – to zna­czy, że albo się nie wy­ła­mią ze spi­sku już nigdy i będą sobie ze mną dow­cip­ko­wać do końca… Albo fak­tycz­nie je­stem…

Wes­tchnąw­szy i prze­je­chaw­szy dło­nią po spo­co­nym czole, uśmiech­nął się lekko i wy­biegł z klasy.

Zna­la­zł­szy się tuż poza szko­łą, nie mógł uwie­rzyć, że nie zwró­cił na to uwagi przy wej­ściu. Było tam ogło­sze­nie o jego śmier­ci.

Prze­klął pod nosem i za­chwiał się na no­gach.

My­śląc o wszyst­kich wa­dach tej sy­tu­acji, rozważył jed­ną ogrom­ną za­le­tę.

***

“A więc tak wy­glą­da jej miesz­ka­nie” – po­my­ślał, spo­glą­da­jąc na eg­zo­tycz­ne ozdo­by i ory­gi­nal­ne ob­ra­zy na ścia­nach. – “Tak jak się po niej spo­dzie­wa­łem. Widać, że to wraż­li­wa dusza”.

Pa­trzył na nią, jak ścią­ga­ła kurt­kę i prze­mo­czo­ne buty, jak szła do kuch­ni i ro­bi­ła sobie her­ba­tę. W pew­nym mo­men­cie roz­siadł się na ka­na­pie w sa­lo­nie i od­po­czy­wa­jąc, pró­bo­wał zro­zu­mieć, jak w ogóle jest moż­li­we to, co się dzie­je, pod­czas gdy ona ro­bi­ła coś w kuch­ni.

Po kilku mi­nu­tach Han­nah we­szła nagle do sa­lo­nu. Przy­glą­da­ła się uważ­nie ka­na­pie i wgłę­bie­niom w niej. Zdały jej się nie­po­ko­ją­ce. Nagle jed­nak znik­nę­ły, a wtedy wy­god­nie się roz­sia­dła.

An­drzej usiadł na krze­śle na­prze­ciw­ko. Ob­ser­wo­wał ją w roz­anie­le­niu. Za­wsze ma­rzył o tym mo­men­cie, mo­men­cie, w któ­rym zo­ba­czy ja poza szko­łą, roz­luź­nio­ną, swo­bod­ną… pięk­niej­szą niż kie­dy­kol­wiek.

Nagle za­dzwo­nił dzwo­nek do drzwi. An­drzej po­szedł za Hanną i gdy wraz z nią zja­wił się u drzwi, uka­zał mu się wy­so­ki, choć nie­pięk­ny męż­czy­zna w śred­nim wieku. Han­nah przy­wi­ta­ła się z nim czule i we­szli razem do po­ko­ju.

“A więc to tak” – po­my­ślał, czu­jąc mocne bicie serca. “Mó­wi­li, że nie ma męża, ale nic nie mó­wi­li o kon­ku­ben­cie czy… czy… ble, nawet nie może mi to przejść przez… Chło­pa­ku!”.

Hanna i męż­czy­zna we­szli do po­ko­ju i usiadł­szy na ka­na­pie, za­czę­li czule się do­ty­kać i szep­tać sobie miłe słów­ka.

An­drzej po­szedł za nimi. Już wcze­śniej miał wy­rzu­ty su­mie­nia z tego po­wo­du, co robił, ale teraz nie mógł po­zbyć się wra­że­nia, że za to wszyst­ko trafi do pie­kła. A jed­nak dalej tam był. Sie­dział w sa­lo­nie i przy­słu­chi­wał się ich sło­wom.

W końcu pewne zda­nie szcze­gól­nie przy­ku­ło jego uwagę.

– Wiesz, szko­da mi go tro­chę – rze­kła Han­nah.

– Co ty? Tego po­je­ba, co się na cie­bie uwziął? Co za creep, ja pier­do­lę.

– W sumie masz rację.

“Że co?”.

– Może le­piej, że go nie ma. Jakby jesz­cze cho­ciaż był ładny. Ale on gapił się na mnie tymi pa­skud­ny­mi oczka­mi, kurwa, cały czas. Bałam się, że coś może mi zro­bić, bo wiesz, jak był taki brzyd­ki, to pew­nie był zde­spe­ro­wa­nym pra­wicz­kiem…

An­drze­jo­wi za­krę­ci­ło się w gło­wie i nie­mal osu­nął się na zie­mię, po­ru­sza­jąc krze­słem, co na mo­ment zwró­ci­ło uwagę Hanny i męż­czy­zny.

– Co to było? – za­py­tał.

– Nie wiem – od­par­ła Hanna. – Choć czuję ulgę, że go nie ma, to wiesz…

– Tak, wiem, szko­da ci go, bla, bla, bla… Ja na twoim miej­scu już dawno ka­zał­bym mu wy…

An­drzej spoj­rzał na wyj­ście z po­ko­ju. Już miał za­miar wy­biec z pła­czem z tego miesz­ka­nia, gdy nagle spo­strzegł, że drzwi są za­mknię­te, i ot tak je otwie­ra­jąc, zwró­ci na sie­bie uwagę.

Wy­słu­chi­wał po­dob­nych słów przez na­stęp­nych kilka minut. Le­d­wie po­wstrzy­my­wał się od wy­bu­chu roz­pa­czy. Od­dy­chał cięż­ko, jed­nak sta­rał się to robić moż­li­wie cicho.

“Drzwi miesz­ka­nia nie otwo­rzę” – po­my­ślał. “Ale nie mogę tu zo­stać. Przy tej… Przy tej…”

– …kur­wie – po­wie­dział agre­syw­nym szep­tem.

– Co to było? – za­py­ta­ła Han­nah.

– Nic – od­parł męż­czy­zna.

Nagle wy­cią­gnął z szu­fla­dy pod te­le­wi­zo­rem płytę DVD i za­py­tał:

– Oglą­da­my?

– A no puść.

W pew­nym mo­men­cie na ekra­nie te­le­wi­zo­ra uka­zał się ciąg ama­tor­sko na­gra­nych scen kar śmier­ci, krwa­wych wy­pad­ków i wszel­kie­go ro­dza­ju praw­dzi­wej bądź co naj­mniej nie­zwy­kle re­ali­stycz­nej ma­ka­bry. Męż­czy­zna usiadł obok Hanny, przy­tu­la­jąc ją mocno, i oboje pa­trzy­li z uśmie­chem na ekran te­le­wi­zo­ra.

Już wtedy za­czę­ło An­drze­jo­wi zbie­rać się na wy­mio­ty, jed­nak w mo­men­cie, w któ­rym Han­nah o roz­ma­rzo­nym spoj­rze­niu za­czę­ła kie­ro­wać rękę pod spodnie kon­ku­ben­ta, wydał z sie­bie ciche wes­tchnie­nie obrzy­dze­nia.

Nagle otwo­rzył drzwi sa­lo­nu i pod­szedł do okna w innym po­ko­ju.

– Cho­le­ra, jak się te drzwi otwo­rzy­ły? – za­py­ta­ła Han­nah.

– Ja pier­do­lę, nie mam po­ję­cia – krzyk­nął nie­mal męż­czy­zna.

W tym cza­sie sto­ją­cy przy oknie An­drzej rzekł nie­ja­ko sam do sie­bie:

– Dobra, kurwa, niby dru­gie pię­tro, ale i tak je­stem du­chem, co mi się może niby stać?

Otwo­rzył okno i wy­sko­czył.

Ude­rza­jąc z im­pe­tem o beton, w końcu do­szedł do wnio­sku, że na pewno nie jest du­chem. Całe szczęście nic poważnego mu się nie stało.

***

Wnio­sek ten wy­ja­śniał, dla­cze­go robił się głod­ny. Je­dy­ną opcją, która mogła go uchro­nić od śmier­ci z głodu, była kra­dzież je­dze­nia, co też nie było szcze­gól­nie trud­ne, zwa­żyw­szy na fakt, że był do­słow­nie nie­wi­dzial­ny.

Przez długi czas nie mógł prze­stać my­śleć o sło­wach Hanny. Ani o tym, że oka­za­ła się osobą skry­cie zwy­rod­nia­łą. “A co jeśli każdy, kogo znam, jest taki w głębi serca?…”

“Ale ja nie je­stem”, po­my­ślał.

“Dla­te­go też my­śla­łeś do tej pory, że wszy­scy inni są tacy jak ty”, od­po­wie­dział jakby sa­me­mu sobie.

Wtedy też przy­po­mniał sobie, że skoro Han­nah i jej kon­ku­bent sły­sze­li jego wes­tchnię­cie, to zna­czy, że od­zy­sku­je mowę. Uznał, że może z kimś po­roz­ma­wiać. Zdarzyło się wówczas jednak coś, co go od tego zniechęciło.

Mianowicie, próbując zagadnąć jedną z napotkanych osób i zapytać o drogę, jednocześnie wyjaśniając własną przypadłość, niemal spowodował jej śmierć. Zagadnięty przez niego mężczyzna dostał zawału, przez co ludzie wokół musieli go odratować. Zaniepokojony i pełen wyrzutów sumienia Andrzej uciekł wówczas z miejsca. Wtedy uznał, że nie może nikogo więcej narażać na coś takiego.

Jed­nak po tym wszystkim, co usłyszał w mieszkaniu Hanny, za wszel­ką cenę chciał się do kogoś ode­zwać. Spo­sób, aby to zro­bić, był tylko jeden, lecz An­drze­jo­wi wy­da­wał się wy­jąt­ko­wo mało atrak­cyj­ny.

 

***

– Co cię spro­wa­dza, mło­dzień­ce? – za­py­tał sta­rzec.

– Jest to bar­dzo de­li­kat­na spra­wa. Po­trze­bu­ję rady – mówił An­drzej. – I chcia­łem, by za­cho­wa­no pod tym wzglę­dem ta­jem­ni­cę.

– A więc przy­sze­dłeś w dobre miej­sce. Kiedy ostat­ni raz przy­stą­pi­łeś do spo­wie­dzi?

Du­chow­ny za­pa­lił świa­tło po swo­jej stro­nie kon­fe­sjo­na­łu, przez co An­drzej po­my­ślał, że ksiądz wy­stra­szy się na widok pu­stej prze­strze­ni w miej­scu pe­ni­ten­ta. Nikt ni­cze­go jed­nak nie do­strzegł, po­nie­waż kraty cał­ko­wi­cie unie­moż­li­wia­ły zi­den­ty­fi­ko­wa­nie toż­sa­mo­ści osób w kon­fe­sjo­na­le.

– Kilka lat temu. Nawet nie pa­mię­tam – od­parł An­drzej.

– Po­rzu­ci­łeś wiarę?

– Można tak po­wie­dzieć.

– Nigdy nie jest za późno na po­wrót na łono Chry­stu­sa. Dla­cze­go wró­ci­łeś teraz?

– Chcia­łem wy­znać kilka moich cięż­kich grze­chów. Po pierw­sze wła­ma­łem się do miesz­ka­nia ko­bie­ty, w któ­rej byłem za­ko­cha­ny. Ni­cze­go nie ukra­dłem, tylko oglą­da­łem jej miesz­ka­nie, bo byłem cie­kaw.

– Po­wi­nie­neś zatem zgło­sić się na po­li­cję. Albo po­wie­dzieć to ofie­rze i pro­sić ją o wy­ba­cze­nie.

– Tak też zro­bię – oznaj­mił An­drzej po krót­kiej chwi­li mil­cze­nia. – Po dru­gie ukra­dłem je­dze­nie ze skle­pu. Byłem głod­ny i nie mia­łem jak zdo­być je­dze­nie na…

– Nie mo­głeś zgło­sić się po SNAP? – za­py­tał ła­god­nym gło­sem ksiądz.

– Nie przy­ję­li­by mnie. Mniej­sza, dla­cze­go. Ale wiem, że to, co zro­bi­łem, było nie­mo­ral­ne tak czy siak.

No i jesz­cze… Cho­dzi o to, że zanim to zro­bi­łem, czu­łem się… jak­bym był nie­wi­dzial­ny dla in­nych osób. Jakby nikt nie do­strze­gał tego, co robię.

– A więc chcia­łeś tymi grze­cha­mi zwró­cić na sie­bie uwagę?

– Może. Nie wiem. Nie do końca. Ale co mam z tym zro­bić? Jak mam żyć, jeśli ni­ko­go nie ob­cho­dzi to, co robię?

– Po pierw­sze, jeśli ta osoba, do któ­rej się wła­ma­łeś, sama cię nie kocha, po­wi­nie­neś był dać sobie spo­kój dawno temu. Po dru­gie, zwróć się o pomoc do na­szej pa­ra­fii, jeśli po­trze­bu­jesz jeść, a nie mo­żesz zdo­być le­gal­nie pie­nię­dzy. O po­li­cji i wy­ba­cze­niu już wspo­mnia­łem. A jeśli uwa­żasz, że nikt na cie­bie nie zwra­ca uwagi… Świet­nie, wy­ko­rzy­staj to. Bądź ob­ser­wa­to­rem. Jeśli lu­dzie za­da­ją się z tobą bez­po­śred­nio, od­wra­ca­ją twoją uwagę od rze­czy naj­waż­niej­szych: od po­trzeb bliź­nie­go w twoim oto­cze­niu. Nie mu­sisz być w cen­trum uwagi. Ale mo­żesz być bo­ha­te­rem.

– Racja. Ale nikt nie bę­dzie wie­dział, że to ja!

– To do­sko­na­ła oka­zja dla cie­bie, by na­uczyć się po­ko­ry.

***

An­drzej szedł za Kim przez kil­ka­na­ście minut. Po­szła zaraz po lek­cjach do The Gal­le­ria i usiadł­szy do obia­du w tam­tej­szej re­stau­ra­cji, za­czę­ła prze­glą­dać zdję­cia w te­le­fo­nie.

An­drzej przyj­rzał się temu, co ro­bi­ła. Było tak, jak po­dej­rze­wał: Kim już od dawna miała na jego punk­cie ob­se­sję. Wi­dział to po swo­jej rze­ko­mej śmier­ci, przez ostat­nich kilka dni, gdy ob­ser­wo­wał ją z tyl­nej ławki i wi­dział jej roz­pacz i nie­po­kój.

Teraz, wi­dząc zdję­cia swo­jej twa­rzy w ga­le­rii, po­zbył się wszel­kich wąt­pli­wo­ści.

Nagle Kim wy­bu­chła rzew­nym pła­czem.

An­drzej, zu­peł­nie za­po­mniaw­szy do­świad­czeń sprzed kilku dni, które na­uczy­ły go, że wcale nie jest du­chem, od­ru­cho­wo ją przy­tu­lił.

Kim na­tych­miast pod­sko­czy­ła z prze­ra­że­nia i przy­pad­kiem wbiła mocno An­drze­jo­wi palec w oko. Całe szczę­ście nic po­waż­ne­go się nie stało, jed­nak ból był ogrom­ny, a krzyk chło­pa­ka roz­legł się na całą ga­le­rię.

An­drzej uciekł na mo­ment z miej­sca, jed­nak tego dnia ob­ser­wo­wał jesz­cze przez jakiś czas Kim.

W na­stęp­nym ty­go­dniu robił to samo z in­ny­mi daw­ny­mi przy­ja­ciół­mi i zna­jo­my­mi.

 

***

“Uro­cze” – po­my­ślał An­drzej, spo­glą­da­jąc za ramię Stephena na jego oso­bi­ste no­tat­ki. – “Cie­ka­we, czy z oka­zji ostat­nie­go roku w szko­le i jed­no­cze­śnie Świąt Bo­że­go Na­ro­dze­nia przy­nie­sie naj­lep­szym przy­ja­cio­łom, tym, przy któ­rych sta­wia ptasz­ki za­miast mi­nu­sów, pre­zen­ty. No mi­nu­sy sta­wia przy na­zwi­skach naj­gor­szych dup­ków, a więc…”

Zda­nie na ten temat zmie­nił do­pie­ro wtedy, gdy do­strzegł Stephena prze­glą­da­ją­ce­go broń do po­lo­wa­nia. Ta nie była trud­na do zdo­by­cia w Tek­sa­sie. Nawet dla ta­kiej osoby jak Stephen.

“Czyż­by to ozna­cza­ło to, co myślę?”.

Znał już jeden nie­za­wod­ny spo­sób na to, jak się prze­ko­nać.

Cho­dził za Stephenem pra­wie co­dzien­nie. Fak­tycz­nie – od­wie­dzał skle­py z bro­nią palną nie­zwy­kle czę­sto.

Nie­mal jed­no­znacz­nej od­po­wie­dzi na py­ta­nie An­drze­ja udzie­li­ły tru­pie czasz­ki do­ry­so­wa­ne przy na­zwi­skach trój­ki szkol­nych ło­bu­zów, któ­rzy w pierw­szej kla­sie ro­bi­li kilka razy Stepheno­wi dość okrut­ne dow­ci­py. Być może nawet zinterpretowałby tę obserwację w bardziej optymistyczny sposób, gdyby nie wydarzenia ostatnich dni.

“Hannah” – myślał – “też zdawała mi się całkowicie urocza i niewinna. A okazało się…”

Pod­czas ostat­nie­go dnia w szko­le przed świę­ta­mi przy­niósł ze sobą scho­wa­ny w po­krow­cu na gi­ta­rę AR 15. An­drzej nie od­cho­dził od niego nawet na krok.

Trwał wła­śnie apel świą­tecz­ny. W sali było ści­śnię­tych około stu osób. Stephen szedł w stro­nę sali i wy­cią­gał z po­krow­ca ka­ra­bin. W tam­tym mo­men­cie An­drzej rzu­cił się na niego i pobił go na tyle mocno, jak mógł.

– Co tu się wy­ra­bia!? – krzyk­nę­ła pani sprzą­ta­ją­ca, wi­dząc nie­wi­dzial­ną siłę mal­tre­tu­ją­cą za­krwa­wio­ne­go mło­dzień­ca, le­żą­ce­go obok ka­ra­bi­nu cy­wil­ne­go.

Wiele osób, które znaj­do­wa­ły się na apelu, usły­sza­ły krzy­ki Stephena bła­ga­ją­ce­go o li­tość i wy­bie­gły na pomoc.

Stephen, opo­wia­da­ją­cy nie­ustan­nie o nie­wi­dzial­nej po­sta­ci, która go za­ata­ko­wa­ła, zanim tra­fił na przy­mu­so­we le­cze­nie psy­chia­trycz­ne, prze­le­żał dłu­gie ty­go­dnie na od­dzia­le in­ten­syw­nej te­ra­pii.

 

Jedna rzecz szcze­gól­nie po­iry­to­wa­ła An­drze­ja. Jesz­cze jako nie­wi­dzial­ne widmo spę­dził jeden z dni po całym zaj­ściu w gro­nie przy­ja­ciół z klubu efek­tyw­nych al­tru­istów. Ci oglą­da­li re­por­taż w te­le­wi­zji, w któ­rym dzien­ni­kar­ka oznaj­mi­ła, że dzię­ki “ta­jem­ni­cze­mu na­pa­do­wi nie­do­szłe­go na­past­ni­ka” ura­to­wa­nych zo­sta­ła setka ludz­kich ist­nień. Wli­czyć w to można rów­nież życie opraw­cy, po­nie­waż gdyby nie “jawne ozna­ki cho­ro­by psy­chicz­nej”, w sta­nie Tek­sas naj­praw­do­po­dob­niej padł­by nań wyrok śmier­ci.

Najbardziej zapadły Andrzejowi w pamięć spekulacje na temat stanu psychicznego Andrzeja. Choć wiadomo było od początku, że tkiego czynu mogła dokonać jedynie osoba niezrównoważona, to teorie dotyczące jego specyficznego zaburzenia były dość ciekawe. Ponoć miał cierpieć na SAD, czyli chorobę afektywną sezonową, o czym świadczyły wypowiedzi jego najbliżej rodziny. Według nich humor Stephena zawsze pogarszał się pod koniec roku, głównie z powodu ponurej atmosfery i zbliżających się jego urodzin, przypominających o upływie czasu i nieuchronnej śmiertelności.

***

Wi­gi­lia Świąt Bo­że­go Na­ro­dze­nia. An­drzej, w po­szu­ki­wa­niu dal­szych in­for­ma­cji o nie­do­szłej strze­la­ni­nie, teo­riach z nią zwią­za­nych oraz dys­ku­sji na temat dru­giej po­praw­ki, czy­tał ga­ze­ty nie­mal co­dzien­nie. Tak też wów­czas, nie­wi­dzial­na isto­ta w jed­nym ze skle­pów prze­glą­da ga­ze­tę, w któ­rej oprócz ar­ty­ku­łów o ta­jem­ni­czym wzro­ście drob­nych kra­dzie­ży w Ho­uston mowa jest o “wie­lo­krot­nych przy­pad­kach, gdy po wi­zy­cie w miesz­ka­niu osła­wio­ne­go pro­fe­so­ra fi­zy­ki mło­dzi lu­dzie gi­nę­li na długi czas, ale potem się nagle po­ja­wia­li, nie chcąc wy­ja­wić, co się im przy­tra­fi­ło”.

– To gno­jek – rzekł sam do sie­bie An­drzej.

Nie­mal na­tych­miast ru­szył do miesz­ka­nia pro­fe­so­ra. Spo­tkał go idą­ce­go w stro­nę bloku, w któ­rym miesz­kał, nio­są­ce­go za­ku­py.

Rzu­cił się na niego z pię­ścia­mi, wy­krzy­ku­jąc treść roz­wią­za­nia za­gad­ki, która gło­wi­ła go od ponad dwóch ty­go­dni.

– Ty łaj­da­ku! – krzy­czał, dy­sząc ze zmę­cze­nia, nie będąc w sta­nie za­da­wać ko­lej­nych cio­sów. Przy­naj­mniej przez jakiś czas.

– To jeden z ob­ja­wów eks­pe­ry­men­tu! Utra­ta pa­mię­ci! Zgo­dzi­łeś się na to, zgo­dzi­łeś się na to!

– Że co pro­szę?

– Jedną z rze­czy, którą eks­pe­ry­ment miał spraw­dzić, jak się za­cho­wasz! Czy mo­ral­ność po­zo­sta­nie…

An­drzej, nie wie­rząc w to co sły­szy, stra­cił kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią.

– Czy chcesz, bym to od­wró­cił?

Były to pierw­sze słowa wydobywające się z za­krwa­wio­nych ust pro­fe­so­ra, jakie An­drzej był w sta­nie zro­zu­mieć.

– Nie gwa­ran­tu­ję, że za­dzia­ła od razu, ale warto spró­bo­wać.

Po chwi­li mil­cze­nia An­drzej od­parł:

– W po­rząd­ku.

***

Nieco roz­cza­ro­wa­ny An­drzej, idąc ze spusz­czo­ną głową w stro­nę miesz­ka­nia ro­dzi­ców, wy­ko­rzy­stał oby­czaj pol­skich imi­gran­tów w Tek­sa­sie, któ­rzy na wi­gi­lię Bo­że­go Na­ro­dze­nia otwie­ra­li na oścież drzwi dla nie­ocze­ki­wa­ne­go go­ścia i zo­sta­wia­li dlań miej­sce przy stole.

An­drzej usiadł tam spe­cjal­nie i przy­słu­chi­wał się ro­dzi­nie, opo­wia­da­ją­cej sobie na­wza­jem żarty, śpie­wa­ją­cej razem ko­lę­dy, dzie­lą­cej się opłat­kiem… Widać było jed­nak, że rany po jego nie­daw­nym za­gi­nię­ciu, rze­ko­mej śmier­ci, były głę­bo­kie. Nie byli tak ra­do­śni, jak zwy­kle.

Nie mógł zna­leźć spo­so­bu na to, by skon­tak­to­wać się z nimi bez wy­stra­sze­nia ko­go­kol­wiek.

W pew­nym mo­men­cie sio­strzycz­ka po­szła do jego po­ko­ju, w któ­rym znaj­do­wał się cho­mik An­drze­ja. Chło­pak po­szedł za nią.

Dziew­czyn­ka ba­wi­ła się z fu­trza­kiem. W pew­nym mo­men­cie ozwał się pi­skli­wy głos, mó­wią­cy:

– Hej, Ka­rol­cia!

– Tak? – za­py­ta­ła cho­micz­ka dziew­czyn­ka. – Ty też mó­wisz, jak Ker­fuś?

– Tak, prze­cież jest wi­gi­lia – od­parł An­drzej. – Wiesz, ja roz­ma­wia­łem z An­drzej­kiem, zanim znik­nął. Wiesz, co mi po­wie­dział? Żebym prze­ka­zał tobie i mamie, i tacie, że was kocha. Bar­dziej niż ko­go­kol­wiek. I że ża­łu­je każ­dej chwi­li, w któ­rej was zra­nił.

Dziew­czyn­ka uśmiech­nę­ła się, a po jej po­licz­ku spły­nę­ła łez.

– Mamo! – krzyk­nę­ła, idąc w stro­nę sa­lo­nu. – Nie uwie­rzysz, co po­wie­dział Susik!

– A ty znowu swoje – po­wie­dział roz­cza­ro­wa­nym tonem oj­ciec.

An­drzej wró­cił po chwi­li na miej­sce nie­ocze­ki­wa­ne­go go­ścia.

W pew­nym mo­men­cie uj­rzał matkę otwie­ra­ją­cą sze­ro­ko oczy i usta. Matka ze­mdla­ła na mo­ment, a oj­ciec nie wie­dział, czy po­wi­nien naj­pierw ją cucić, czy do­tknąć syna i spraw­dzić, czy nie mylą go oczy.

– Mój Boże! – krzyk­nął oj­ciec.

Sio­strzycz­ka An­drze­ja na­tych­miast przy­tu­li­ła go z całej siły. Tato pod­biegł do ze­mdla­łej żony i ta po kil­ku­na­stu se­kun­dach wy­do­brza­ła.

– Pro­fe­sor miał rację – po­wie­dział An­drzej.

Do sio­stry do­łą­czy­li się za­pła­ka­ni oj­ciec i matka.

***

– Hej, Kim – po­wie­dział An­drzej. – Wiesz, za­sta­na­wia­łem się, czy chcia­ła­byś pójść ze mną na bal?

– Och – wes­tchnę­ła, uśmie­cha­jąc się. – Ja, ze sław­nym Za­gi­nio­nym?

– Taki już przy­do­mek tu uzy­ska­łem?

– Tak, a co, nie po­do­ba ci się?

– Przy­do­mek może i fajny. Ale wiesz, od pew­ne­go czasu nie lubię zwra­cać na sie­bie uwagi.

– To czy na pewno chcesz iść na bal? Tam lu­dzie się tylko afi­szu­ją i…

– Wiesz co… Masz rację. Ale co byś po­wie­dzia­ła na to, żeby pójść sobie do ka­wiar­ni? Ja bar­dzo lubię tę w The Gal­le­ria.

– Wiesz, ja też! Tyle wspo­mnień! Świet­ne miej­sce, by się od­prę­żyć.

Chwi­la ciszy.

– I co chcesz tam robić? – py­ta­ła szcze­rze, uśmie­cha­jąc się.

– Nie wiem. Cza­sem naj­le­piej jest po pro­stu ode­tchnąć, od­prę­żyć się i po­pa­trzeć na ludzi z boku. Wiesz, lu­dzie są pięk­ni. Wielu z nich jest złych, i nawet o tym nie wiemy. Ale pra­wie wszy­scy są na swój dziw­ny, nie­po­wta­rzal­ny spo­sób pięk­ni.

Po chwi­li ciszy Kim od­par­ła:

– W po­rząd­ku, chodź­my do ka­wiar­ni. Może być nawet teraz.

 

 

Koniec

Komentarze

Witam serdecznie, raz jeszcze powtórzę, jak mi szkoda, że odpuściłeś konkurs (rozumiem powody). 

Super pomysł na zagadkowe z początku zniknięcie Andrzeja, które niesie mu ważne zmiany życiowe. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Hm. Interesująca koncepcja czasowego “zniknięcia” człowieka. Usunięty ze szkoły nauczyciel fizyki musiał być geniuszem w starym stylu (i niemożliwym, czasy funkcjonowania w literaturze samotnych wynalazców maszyn czasu i podobnych przeminęły wraz z postępami nauki), ale przymykam na to oko, gdyż istotne są konsekwencje owej zamiany w niewidzialnego. Autor słusznie zakłada, że przyjrzenie się ludziom bez ich wiedzy o tym powoduje zmiany optyki u osoby obserwującej. Szkoda tylko, że tejże zmiany nie pokazał dokładniej – lub zrobił to w sposób dla mnie słabo widoczny, niespecjalnie przekonywający.

Co nie umniejsza uznania dla Autora za poruszenie tak ciekawego i ważnego tematu.

Medale mają dwie strony. Ta druga to obecność kilku potknięć językowych. Nie zaznaczałem, więc nie pokaże, ale potknięcia są.

Pozdrawiam 

Cześć,

 

podoba mi się ten pomysł, czy raczej zgromadzenie pomysłów. Przede wszystkim śmierć vs niewidzialność, podglądanie ludzi oraz taki powrót zza grobu. To takie trochę tematy na poważnie, faktycznie jest sporo potknięć, można byłoby IMHO wygładzić dialogi, opisy, lepiej skonstruować akcję, ale pomysły niebanalne.

Z drugiej strony opowiadania ma taki rys nieco absurdalny, groteskowy. Poczynając od stetryczałego fizyka pedofila, który okazuje się genialnym wynalazcą, przez ukochaną nauczycielkę oddającą się fizycznym rozkoszą ze swoim nieatrakcyyjnym partnerem przed telewizorem emitującym sceny kaźni, na wizji amerykańskiego społeczeństwa kończąc – Stepen z AR 15 niemal masakrujący swoją szkołę, emo młodzież chodząca do The Galerii. I ten rys mi się podoba, aczkolwiek znowu pozostaje niedosyt techniczny, całośc przypomina szkic ołówkiem, brakuje wykończenia, czy wręcz ręki mistrza, która nałożyłaby wszystkie cienie i odcienie dla tego trudnewgo w realizacji dzieła.

 

Mieszanka wybuchowa, brakuje tylko płomienia, żeby odpowiednie wyje… wybuchło.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Pomysłowe. Początek trochę znużył, ale dalej było dobrze. Podobało się.

Widzę tu jeszcze ciekawe dodatki, np. obrazek, brawa! :)

Pecunia non olet

Podoba mi się pomysł :)

Przynoszę radość :)

Nawet ciekawa historia. Jak dla mnie, trochę za bardzo idziesz w stronę obyczajowych skutków użycia wynalazku, ale da się wytrzymać.

Fizyk jest głupi, jeśli używa wynalazku na uczniach. Gdyby zniknął parę myszek, a potem je odnalazł, dostałby nobla. Za eksperymenty na dzieciach raczej zasługuje na czapę.

Nauczycielka wydaje mi się przerysowana. Taka zła, że aż groteskowa.

Najbardziej zapadły Andrzejowi w pamięć spekulacje na temat stanu psychicznego Andrzeja.

A nie Stephena?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka