PROLOG
Poznali się, gdy w pierwszej klasie podstawówki nauczycielka posadziła ich ze sobą w ławce. Robert i Marcin mieli różne charaktery, dzięki czemu świetnie się uzupełniali. Z czasem połączyła ich prawdziwa przyjaźń. Obaj nie byli zbyt bystrzy, ale mieli umiejętności, które pozwalały im otrzymywać dobre oceny. Robert miał świetną pamięć, a Marcin był jak każdy zodiakalny byk pracowity i systematyczny. Roberta cechowała nieśmiałość, a Marcina pewność siebie.
Klasa za klasą, szkolne życie mijało beztrosko, można by rzec cudownie. To było prawdziwie szczęśliwe dzieciństwo. W końcu, gdy nadszedł kres nauki w podstawówce przyjaciele odczuwali wielką radość. Obaj zdecydowali się na taką samą dalszą edukację. Wybrali to samo liceum i ten sam profil, ciesząc się, że ich drogi się nie rozeszły.
&&&
Poniedziałkowy ranek był wspaniały, czyste niebo bez choćby jednej chmurki, termometr wskazywał osiemnaście stopni, a wszystko wydawało się tryskać pozytywną energią. Przyjaciele spotkali się przy Żabce. Uścisnęli sobie dłonie na powitanie i ruszyli w stronę liceum.
– Myślisz, że obaj zdaliśmy? – zagaił Marcin.
– Ty na pewno. Przecież w każdej klasie miałeś świadectwo z paskiem. O siebie jednak się nieco obawiam.
– Nie przejmuj się, na pewno wszystko będzie dobrze. Wiesz, że z naszej klasy na to liceum zdecydował się tylko Lupa? Ale on wybrał profil chemiczny.
– Lupa na sto procent zdał, przecież to był prymus!
– Na jaki dodatkowy język się w końcu zdecydowałeś? – Marcin wiedział, że przyjaciel ma dylemat. Kilka razy rozmawiali już na ten temat, Robert nie mógł się zdecydować.
– Chyba jednak rosyjski. Przyda mi się do szachów. Mnóstwo świetnych bestsellerów jest w tym języku. Z drugiej strony niemiecki jest bardziej używany. Przeważnie zdecydowana większość uczniów chce chodzić na niemiecki i trzeba przeprowadzić losowanie. Chyba właśnie zdam się na los.
Szli, cały czas rozmawiając. Do liceum był spory kawałek, ale można było też dojechać autobusem.
Zostawili za sobą bloki mieszkalne i weszli w alejkę biegnącą między drzewami, znaleźli się w parku. Było tu miasteczko rowerowe, a w samym jego centrum muszla koncertowa. Minęli małe jeziorko słynące z tego, że jest w nim mnóstwo żab. Niektóre dzieci przychodziły tu by je torturować.
Przyjaciele ujrzeli innych nastolatków, z różnych kierunków podążających w stronę „Drugiego Liceum Ogólnokształcącego w Tarnowie”. Niektórzy już wracali.
– O ja cię! – żachnął się Robert – popatrz! Dziewczyna wraca z płaczem.
– Nie dostała się. Biedactwo.
Minęła ich trójka dziewcząt. Idąca w środku łkała, a jej koleżanki próbowały ją pocieszać, miały miny świadczące, że jest im niezmiernie przykro.
– Też będę płakał, jak się nie dostaniesz – powiedział Marcin, trudno było ocenić czy mówił żartem, czy poważnie.
Po chwili ich oczom ukazał się budynek LO. Wyniki były wywieszone na drzwiach głównego wejścia, gdzie zebrał się mały tłum. Dostanie się blisko listy, zajęło chłopcom kilka minut. Marcin dopchał się pierwszy.
– Robert, udało się! Obaj zdaliśmy. – krzyknął do przyjaciela.
&&&
Nadszedł pierwszy dzień w nowej szkole. Robert i Marcin zajęli czwartą ławkę w drugim rzędzie. W obcym gronie Robert zdawał się być onieśmielony. Marcin dobrze znał przyjaciela, więc się temu nie dziwił. Wychowawczyni przywitała wszystkich i przedstawiła się jako Agata Kozek.
To miał być dzień zapoznawczy. Pół godziny, może trochę dłużej i wszyscy mogli iść do domów. Robert zauważył, że dwie dziewczyny w ławce obok przypatrują mu się, coś szepcą i chichoczą. Podobno był przystojny, w podstawówce mówiły mu to niemal wszystkie jego koleżanki, a uczennice z innych klas na przerwach, gdy spacerował, jedząc kanapkę, wodziły za nim wzrokiem.
Pani Agata na wstępie opowiedziała nieco o sprawach organizacyjnych. Gdy skończyła, poprosiła:
– Przedstawcie się i opowiedzcie coś o sobie. Poznajmy się lepiej. Może zaczniemy od pierwszej ławki. Od Ciebie! – wskazała.
Drobny, niski mający krótkie ciemnoblond włosy chłopiec zaczął ochoczo:
– Nazywam się Tomek Buda. Jestem spod znaku skorpiona i moim hobby są militaria, wybrałem to liceum, bo tak chcieli moi rodzice… – mówił o sobie przez około minutę.
Potem wszyscy po kolei przedstawiali się, dodając do imienia i nazwiska trochę dodatkowych informacji o swoim hobby, bądź czymś co akurat przyszło im do głowy. Gdy nadeszła kolej na Roberta ten bardzo speszony wydukał jedynie:
– Mam na imię Robert – ogarnął go taki stan onieśmielenia, że nie wiedział, co mógłby jeszcze powiedzieć.
Widząc zakłopotanie chłopaka nauczycielka, która często spotykała się z nieśmiałością u uczniów powiedziała:
– Dobrze Robercie to wystarczy, nie musisz nic więcej opowiadać jak nie chcesz.
Z pomocą przyjacielowi przyszedł też Marcin.
– On jest nieśmiały, niech pani mu wybaczy.
Chwilę później roześmiany tłum opuścił gmach liceum, rozeszli się we wszystkie strony, ale zdecydowana większość udała się na przystanek autobusowy. Ten rocznik posiadał dobrą cechę charakteru, którą była łatwość nawiązywani kontaktów. Dzięki czemu błyskawicznie zapoznali się ze sobą. Utworzyło się parę kilkunastoosobowych grup. Robert i Marcin byli w jednej z nich. W pewnym momencie Robert ujrzał wysokiego chłopaka o blond włosach, którego znał z przedszkola. Już miał powiedzieć: „Ja cię pamiętam, nazywaliśmy cię śmierdziel” ale ugryzł się w język. Faktycznie chłopak miał wtedy problemy żołądkowe i cierpiał na gazy, ale teraz nie było by to taktowne przypomnieć mu o tym. Tak minął pierwszy licealny dzień.
&&&
Wtorek. Podobnie jak poprzedniego dnia nie było jeszcze normalnych lekcji. Przynajmniej w pierwszych klasach. Nauczyciele prowadzili pogadankę z pierwszoklasistami, przedstawiali program i tym podobne rzeczy. Były też robione zdjęcia klasowe.
Uczniowie klasy o profilu matematycznym – informatycznym do której należeli Robert i Marcin zostali w pewnym momencie zawołani na zewnątrz. Fotograf powiedział do wszystkich uczniów widząc, że nie wiedzą, co mają robić:
– Ja potrafię was wszystkich bardzo szybko ustawić, ale musicie mnie słuchać.
I faktycznie, po dwóch minutach w trzech rzędach przy użyciu ławek stali uczniowie razem ze swoją wychowawczynią, panią Kozek. Mężczyzna przyłożył aparat fotograficzny do oka i pstryknął zdjęcie.
– A teraz zrobię wam jeszcze jedno – powiedział – zróbcie jakąś śmieszną minę to pamiątka na całe życie.
Oczywiście najpopularniejszym żartem było zrobienie „rogów”, także wychowawczyni. Robert natomiast wywalił język i rozdziawione palce dłoni przyłożył do uszu. Wszystko byłoby fajnie, gdyby się przy tym nie zaczerwienił.
Wielu potem robiło sobie z niego żarty, a Marcin mu współczuł.
– Po co to zrobiłeś? – spytał później – wiesz, jak to głupio wyszło?
&&&
Na religię chodził, kto chciał, taka była zasada. Ale praktycznie prawie nikt z niej nie rezygnował. Życie licealne miało to do siebie, że zarówno nauczyciele jak i uczniowie mieli bardzo duże poczucie humoru, a jeśli nie mieli to bardzo dobrze udawali, że mają. Ogólnie więc było bardzo wesoło.
Gdy wszyscy zajęli miejsca w ławkach (które w tej sali były tak ustawione, że siedziało się w czwórkach) bardzo młody ksiądz zaczął w ten sposób, że po przedstawieniu się otworzył dyskusję z uczniami, którzy chcieli z nim porozmawiać, czy to na temat wiary, etyki czy czegokolwiek innego.
– Z czego tak się tam śmiejecie? – katecheta zwrócił się do jednej hałasującej grupki.
– Bo Krystian jest prawiczkiem! – głośno powiedział chłopak o imieniu Michał, na co jego koledzy zareagowali wesołością.
– Ale tutaj każdy z was powinien nim być.
– A ksiądz jest? – ponownie spytał Michał, a w całej klasie zabrzmiały chichoty.
– Oczywiście, że jestem. Widzę, że kolega dzisiaj jest jakiś nadpobudliwy.
– Bo się nie wyspałem. – odparł uczeń. Żart był na tyle dobry, że klasę ponownie wypełniły śmiechy.
Potem, po lekcji Robert spytał Marcina:
– Kto to jest prawiczek?
– Nie mam pojęcia – odparł jego przyjaciel.
&&&
Te pierwsze dni były w miarę normalne, potem Robert z niewiadomego powodu zaczął się dziwnie zachowywać.
Zaczęło się od zmiany fryzury.
– Jestem przystojny tylko w długich włosach – myślał sobie – ale po umyciu są bardzo puszyste muszę więc podciąć te z dołu i będzie dobrze .
W sobotę poszedł do najbliższego salonu fryzjerskiego, dawno w nim nie był i zauważył, że wystrój się zmienił. Właścicielka była ta sama, jednak zatrudniła jakąś młodą dziewczynę, wcześniej pracowała tu sama.
Gdy już usiadł na fotelu, zaczął tłumaczyć, czego chce i jaki efekt ma zamiar osiągnąć.
– To niekoniecznie będzie tak wyglądało, jak pan sobie wyobraził – kobieta miała wątpliwości.
– Proszę mnie tak obciąć i niech się pani nie przejmuje, jak będzie źle – odparł.
Właścicielka salonu słynęła z tego, że szczyrze długo, schodziło nawet do pół godziny. Ale to była profesjonalna robota. Używała kilku rodzajów nożyczek i nie spieszyła się, a w czasie pracy prowadziła rozmowy z klientami.
Gdy skończyła podała Robertowi lustro, by mógł obejrzeć się z każdej strony.
– Bardzo dobrze, tak jak chciałem – skłamał.
Prawda była taka, że wyglądał co najmniej dziwnie. Jakby miał inną orientację seksualną. Oczekujący w kolejce uśmiechali się w dziwny sposób, gdy jednak to zauważył spuścili głowy, jakby nigdy nic.
W szkole spotkał się z podobnymi reakcjami, nikt mu wprost nie powiedział, że wygląda głupio z wyjątkiem Oskara, który wyróżniał się tym, że był od wszystkich młodszy o rok.
– Czemu nie używasz żelu? – zapytał Oskar, nie oczekując odpowiedzi.
Marcin natomiast przypatrywał się swojemu przyjacielowi, jakby bardzo czegoś nie rozumiał.
&&&
Był piątek. Z okazji okrągłej rocznicy powstania szkoły, zamiast lekcji zaplanowano wyjście do muzeum. Tak jakoś wyszło, że dzisiaj Robert szedł sam. Kiedy ujrzał, jak roześmiani licealiści rozmawiają ze sobą, zgrupowani pod gmachem szkoły. Zawrócił, z nieznanego powodu zrezygnował.
Długo chodził po lesie. Gdy zobaczył rosnącego muchomora sromotnikowego, zastanawiał się, czy go zjeść. W pewnym momencie spotkał starszego mężczyznę, który spacerował z psem. Ten zauważył smutek na twarzy Roberta i ze współczuciem zapytał:
– Chłopcze, coś taki smutny?
– Nie, nie jestem wcale smutny – odparł
A gdy tylko mężczyzna oddalił się, z oczu popłynęły mu strużki łez.
&&&
Robert na każdej przerwie lekcyjnej siedział sam na ławce w korytarzu i z nikim nie rozmawiał. Dla Marcina było to niezwykle dziwne. Podchodził i zagajał do niego, ale ten prawie nic nie mówił. To był całkiem inny chłopak niż ten, z którym się znał całe osiem lat.
Z ocenami też było źle, a potem tragicznie. Należało się dużo uczyć, nauczyciele byli wymagający. Nieprzyswojony materiał nawarstwiał się, zwłaszcza z dwóch języków obcych.
Którejś nocy mama Roberta Jadwiga idąc do łazienki zauważyła, że w jego pokoju świeci się światło. Spojrzała na zegarek, była pierwsza dwadzieścia dwie. Otworzyła drzwi i zobaczyła, że syn siedzi nad książkami.
– Mamo nic mi nie wchodzi do głowy.
– Powinieneś iść już spać, to nie jest czas na naukę.
– Ale jutro mogę być pytany.
Jadwiga usiadła obok syna i zaczęli powtarzać materiał z biologii. Coś było nie tak, Robert nie umiał powtórzyć choćby jednej informacji. Bardzo to ją zdziwiło.
&&&
Pewnego dnia Robert zamiast w szkole, siedział dwie godziny na ławce w parku. Sprawdzał często godzinę na zegarku i o odpowiedniej porze wstał i ruszył w stronę domu. Rodzice byli wtedy w pracy.
Będąc już w domu, wyciągnął schowane głęboko w szufladzie zdjęcie klasowe, którego nawet nikomu nie pokazał. Wziął zapałki i podpalił je, następnie wrzucił do klozetu. Stało się nieszczęście bo po podgrzaniu porcelit pękną i zaczęła wyciekać woda.
To już nie miało znaczenia bo poszedł do kuchni i połknął całe pudełko tabletek „Centrum”. Następnie położył się na łóżko czekając na śmierć.
Gdy ta nie przychodziła, nie zwlekając długo wziął swoje oszczędności i pospiesznie poszedł odkupić lek w aptece. Potem położył na swoim miejscu by nikt się nie zorientował.
&&&
– Dlaczego nie notujesz – spytał Marcin przyjaciela w czasie lekcji polskiego.
– Nauczycielka robi sobie ze mnie jaja, to wszystko są bzdury.
– Co ty opowiadasz?
Siedząca z tyłu dziewczyna, którą mało kto lubił szturchnęła parę razy Marcina w plecy. Robert odwrócił się i spiorunował ją wzrokiem. Patrzyli sobie w oczy przez trzy sekundy aż Roberta oblał rumieniec a usta skrzywiły się w niechcianym grymasie. Wszyscy co to widzieli buchnęli śmiechem.
To był ostatni dzień Roberta w liceum.
– Już się tam nie pokażę – powiedział do rodziców. – musielibyście mnie tam zaciągnąć siłą.
Niedługo potem trafił do szpitala psychiatrycznego, a zdarzenia od momentu ukończenia podstawówki, do czasu rezygnacji z uczęszczania w liceum sprawiły, że cała przyjaźń dwóch chłopców runęła w gruzach.