- Opowiadanie: Kaplan - List do Menoikeusa

List do Menoikeusa

Opowiadanie zawiera wulgaryzmy
Osoba niepamietająca swojego poprzedniego życia budzi się w ciałach przypadkowych osób z tego samego miasta na 1 dzień. Próbuje naprawić życie rodzinne jednej osoby, w której ciele się znajduje na 1 dzień. W tym czasie w okolicach grasuje seryjny morderca.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Finkla

Oceny

List do Menoikeusa

 

Część I

 

Budzę się nagi, ledwie otwieram oczy, boli mnie głowa. Nie wiem, co się wokół mnie dzieje. Widzę zabałaganiony pokój, butelki po piwie, kartony po pizzy i przede wszystkim – półnagą dziewczynę leżącą obok mnie. Budzi się w tym samym momencie, w którym ja na nią spoglądam.

– Co tam? – pyta szeptem, oczy mając jedynie na wpół otwarte. Jest pijana i zmęczona.

„Odpowiedzieć »cześć« czy »dzień dobry«?… Lepiej od razu zapytam, kim jest”.

– Znamy się? – pytam.

Ona podnosi się, na jej ustach pojawia się rozkoszny uśmiech. Przytula mnie.

– Ach, ty mój żartownisiu, zebrało ci się dzisiaj na…

– Nie, nie, chwila… Ja jestem całkowicie poważny!

– Ach, wiem, wiem, śmiertelnie poważny – mówi, wciąż uśmiechnięta, nie wypuszczając mnie z objęć i całując.

– Wiesz, nie żeby mi to nie sprawiało przyjemności, ale naprawdę wolałbym wiedzieć, jak się tu znalazłem.

Tu odszedłem od niej i chciałem się ubierać. Problem tkwił w tym, że zdawałem się nie mieć czego zakładać.

Spojrzałem na nią. Wskazywała palcem szafkę. Teraz wyraz jej twarzy nie był taki radosny i pogodny, przeciwnie – zdała się szczerze zmartwiona.

Ubieram się i wychodzę do innego pokoju. Patrzę w lustro. Przystojny młody mężczyzna, którego jednak nigdy nie widziałem. Zastanawiam się, co powiedzieć jej i innym ludziom, którym zapewne będę musiał się tłumaczyć.

Otrząsnąłem się nieco i wróciłem do pokoju.

– Słuchaj… – mówiłem łagodnym tonem. – Zupełnie nie wiem, jak tu trafiłem.

– Ale teraz mówisz już całkowicie serio? – zapytała, wyszedłszy z łóżka.

– Tak.

– A pamiętasz, kim jesteś?

Nie chciałem udzielać odpowiedzi. Nie chciałem jej martwić. Jednak milczenie połączone z nagłym skierowaniem na nią spojrzenia mówiło za siebie.

– Boże, ty tak na serio… – szepnęła, zakrywając usta dłonią.

Nie odpowiedziałem. Wyszedłem z pokoju i zacząłem chodzić po domu, starając przypomnieć sobie cokolwiek. Pusto. Mieszkanie duże i ładne, chyba musieliśmy być bogaci. Albo któryś z naszych rodziców, bo lat nie mieliśmy więcej niż dwadzieścia parę. Usiadłem w kuchni i nerwowym głosem poprosiłem, by zrobiła mi kawę, herbatę lub cokolwiek, co pomoże mi myśleć trzeźwiej.

Spełniła moją prośbę. W tym czasie mówiła:

– Słuchaj, skoro ty tak na serio, to może wczoraj się gdzieś walnąłeś w głowę, jak byłeś pijany, co?

– N-n-n… nie wiem. Bo tego też nie pamiętam.

– A pamiętasz cokolwiek? Kim jesteś, czym się zajmujesz?

Próbowałem sobie przypomnieć. Nie byłem w stanie.

Minęła około minuta, odkąd zadała to pytanie, a ja dalej milczałem.

– Boże, czym to może być spowodowane? – mówiła, gładząc mnie czule po ramieniu. – Mam nadzieję, że ci to przejdzie.

Poczułem się dziwnie, delikatnie dotknąłem jej ręki i odłożyłem ją na bok. Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. W tamtym momencie zrozumiała, że jest dla mnie obcą osobą.

Odszedłszy w stronę wrzącego czajnika, powiedziała chłodnym tonem:

– Trzeba jak najszybciej zadzwonić do lekarza.

Jakby nazbyt dosłownie traktując słowo „najszybciej”, zacząłem wykręcać numer w leżącym obok telefonie.

– Co ty robisz? – zapytała.

– Dzwonię do lekarza.

– Jakiego lekarza? Znasz numer?

Faktycznie, pomyślałem, jaki ja właśnie wykręciłem numer? W słuchawce ozwał się znajomo brzmiący głos. Okazało się, że mężczyzna faktycznie jest lekarzem pierwszego kontaktu, lecz w ogóle mnie nie znał. Rozłączyłem się po chwili.

– Czyli jednak coś pamiętasz – powiedziała, patrząc mi z nadzieją w oczy.

– Tak. Ale nie wiem, co.

– Nie pójdziesz dzisiaj na uczelnię, co? Nie no, głupio się pytam, oczywiście że nie powinieneś iść. Zwłaszcza jak w wiadomościach mówią o tym całym Potworze z Wrocławia, nie wiadomo, co…

– Czekaj, czekaj, coś mi to mówi…

– Coś ci to mówi? Trąbią o tym cały czas. Jak tego nie pamiętasz, to nie wiem, co będziesz pamiętał. Zostań w domu i zadzwoń do rodziców. Przecież twój tato jest lekarzem, prawda?

– Co?

– O Boże – krzyknęła rozpaczliwie.

– Spokojnie, nie martw się tak, wszystko będzie dobrze…

Dziewczyna pomogła mi zadzwonić do rodziców. Oboje przyszli zmartwieni w przeciągu niecałych dwóch godzin. Nie rozpoznawałem ich twarzy. Wydawali się obcymi ludźmi.

Mężczyzna, który podawał się za mojego ojca, był tą sytuacją zdziwiony równie mocno, co inni. Jego doświadczenie medyczne nie zdawało się tu wiele pomagać.

Pytałem o różne rzeczy na temat mojej tożsamości i ostatnich wydarzeń, ale najbardziej interesowała mnie kwestia tego całego Potwora skądś tam. Jakoby w mieście, w którym żyłem, miało miejsce już kilka podobnie okrutnych morderstw. Nie wiadomo jeszcze, kto za nimi stoi, jednak ponoć miał to być jeden człowiek.

Dziewczyna oznajmiła, że musi pójść na uczelnię i poprosiła moich rodziców, by się mną zaopiekowali.

Tamten dzień spędziłem na siedzeniu w różnych kątach mieszkania i udawaniu, że powoli wraca mi pamięć i że już rozpoznaję moje „najbliższe” osoby. Robiłem to jednak tylko po to, by ich nie niepokoić.

Rodzice byli niezwykle zmartwieni, czemu nie mogę rzecz jasna się dziwić, jednak ich troska zahaczała momentami o przesadę. Jeśli jest jedna rzecz, której nauczyłem się tamtego dnia, to to, że rodzice naprawdę powinni się czasem wyluzować.

Wieczorem powiedziałem, że jestem mocno zestresowany i chciałbym wziąć coś na spanie. Jakbym przeczuwał, iż ucieczką będzie sen. Matka martwiła się o skutki uboczne w momencie, gdy równowaga chemiczna mojego mózgu jest zaburzona, ale ojciec uspokoi ją i pozwolił mi wziąć coś lekkiego. Zaskakująco, zasnąłem niemal natychmiast.

***

Nie miałem żadnych snów. Długo nie chcę otwierać oczu, choć już się obudziłem. Wolę dobrze odpocząć, zanim po raz kolejny będę musiał udawać kogoś, kim nie jestem przed ludźmi, których nie znam. Przytulam kołdrę mocniej. Nagle czuję coś dziwnego… Nie, to na pewno jakieś złudne wrażenie. Chwila!

Podnoszę się do pozycji siedzącej i patrzę w dół. O mój Boże! To nie może być prawda!

Zacznijmy od tego, że jestem w zupełnie innym miejscu niż wczoraj. Przenieśli mnie do szpitala psychiatrycznego? Który wyglądaj jak przytulny pokoik szalonej nastolatki?

Jeśli tak, to moje małe kobiece piersi wiele by wyjaśniały.

Jestem półnagi… Półnaga? Sam już nie wiem, jak o sobie mówić. Tak czy owak, podchodzę do lustra. Jestem młodo wyglądającą dziewczyną. Moim pierwszym odruchem było upewnić się, czy mam osiemnaście lat, jednak po chwili uznałem, że to niewiele zmieni, bo to ciało i tak nie należy do mnie i robienie z nim czegokolwiek, czego nie życzy sobie oryginalny właściciel, będzie tak czy siak nie na miejscu. Poza tym, choć było to ciało obiektywnie pięknej dziewczyny, to jednak z jakiegoś dziwnego powodu czułem do niej odrazę, a przynajmniej gdy myślałem o niej w sposób seksualny.

Nagle do mojego pokoju wszedł mały chłopak, około dwunastoletni.

– O kurde! – rzekł, na poły zniesmaczony, na poły podekscytowany, widząc dziewczynę w samym staniku i majtkach. – Aurora, weź się ubierz albo zamykaj drzwi!

– Jaka, kurwa, Aurora? – mówiłem, chowając się za drzwiami szafy.

– Co ty, z drzewa spadłaś?

– Aha – mruknąłem, zdawszy sobie ze wszystkiego sprawę. – Nie no żartuję sobie. Słuchaj, wyjdź i daj mi się przebrać, okej?

Wyznaczyłem sobie pierwsze zadanie: dowiedzieć się, jak się nazywają członkowie mojej rodziny bez zadawania pytań, które wydadzą im się podejrzane. Trzeba było więc słuchać uważnie ich rozmów.

– Aurora – mówił głos dorosłej kobiety z pokoju obok – spóźnisz się na zajęcia!

Ubrałem się szybko w pierwszą rzecz, jaką znalazłem pod ręką i jaką potrafiłem na siebie założyć (w pokoju leżały wszelkiego rodzaju sukienki, lecz nawet nie wiedziałem, jak się do nich zabrać, dlatego zdecydowałem się na normalną koszulę, dresowe spodnie i bluzę).

Natrafiłem na matkę w kuchni. Spojrzała na mnie przyjaźnie.

– No, no, no – mówiła. – Elegancko jak na ciebie.

Myślałem, że kobieta mówi sarkastycznie, koniec końców miałem na sobie zwyczajną bluzę. Po chwili jednak wyjaśniła mi, że kluczowe w tym zdaniu jest „jak na ciebie”, ponieważ zwykle uparcie chodzę do szkoły w samej podkoszulce (na co ponoć skarżą się nauczyciele, a co całym sercem popierają heteroseksualni koledzy).

– Aha, no tak – rzekłem, niby udając zdziwienie dla żartu.

– Co, Aurora – mówił młodszy brat – już nie uważasz, że staniki zostały wymyślone przez masonerię, aby w imię zasady dziel i rządź nastawiano przeciw sobie kobiety i mężczyzn?

– Co do chuja? – zapytałem szczerze zdziwiony.

– Czyli nie wierzysz – rzekł młodszy brat.

– Aurora, mogłabyś nie przeklinać chociaż? – powiedziała matka. – A, i przy okazji, przypomniało mi się…

Wyciągnęła w moją stronę mały talerzyk z jakimiś tabletkami. Zastanawiałem się, czy mam to brać.

– Masz coś do popicia? – powiedziałem w końcu.

– Jak połkniesz.

– Nie mogę połknąć bez wody.

– O, co ty nagle zaczęłaś mieć jak tato? Dobra, masz – podała szklankę wody.

Biorąc tabletki, zauważyłem na „swojej” ręce dziwne symbole. Pierwszym odruchem była chęć zapytania się, co to właściwie jest, natychmiast jednak z tego zrezygnowałem z wiadomych powodów. Później, choć jeszcze tego samego dnia, przeczytałem w internecie, że to jakieś symbole gnostyckie.

Dzięki temu byłem w stanie połączyć ze sobą wszystkie kropki. Dziwacznie ubierająca się dziewczyna o osobliwych wierzeniach, nietypowej fryzurze (długie włosy wraz z bokami głowy całkowicie wygolonymi) oraz z tatuażami dostaje z samego rana tabletki. Wolałem nie poruszać tego zapewne drażliwego tematu. Jednak wszystko wiedziałem.

Wychodząc zapytałem, niby to z „ciekawości” o dokładny adres mojej szkoły. Nie zdradzałem, że w ogóle nie wiem, gdzie mam iść, po prostu rzekomo nie znałem dokładnego numerku i akurat w tym momencie sobie o tym pomyślałem.

Idąc do szkoły, zastanawiałem się, czy właściwie muszę to robić. Domyślałem się, że następnego dnia po raz kolejny obudzę się w ciele całkowicie innej osoby, więc cokolwiek zrobię lub zaniedbam tego dnia, nie wpłynie na mnie. Nie chciałem być jednak wredny wobec dziewczyny, która będzie musiała kontynuować życie w tym ciele, i pewnie tłumaczyć się z nieobecności w dniu, którego zupełnie nie pamiętała (nie żeby było to szczególnie trudne do wyjaśnienia w przypadku osoby ze zdiagnozowanymi problemami psychicznymi). Dodatkowo uznałem, że pójście do szkoły może być świetną okazją na stare, a jednak nowe doznania. Koszmar z lat młodzieńczych w postaci formalnej edukacji powraca, teraz jednak będę mieć do niego zdrowy dystans, którego tak bardzo mi brakowało, gdy byłem… no właśnie. Kiedy to było? Nie pamiętałem wtedy lat swojej młodości, a jednak znałem doznania z nimi związane.

Rzecz jasna czułem się wciąż dość przytłoczony całą tą sytuacją i długo wątpiłem we własne zmysły. Może by choroba tej dziewczyny była całym wyjaśnieniem?. Koniec końców niecodziennie człowiek dowiaduje się, że od tej pory będzie najprawdopodobniej spędzał po jednym dniu w ciele całkowicie przypadkowych ludzi, czekając być może na rozwiązanie tego problemu równie niespodziewane i magiczne co problem sam w sobie. Jednak uznałem koniec końców, że cokolwiek się okaże – czy to, że wszystko to moja halucynacja bądź sen, czy to, że jutro wcale się nie obudzę w ciele kolejnej przypadkowej osoby – to w żadnym z tych scenariuszów nie pomoże mi użalanie się nad sobą i unikanie zabawy.

Przyszedłem więc do szkoły nastawiony optymistycznie i pozytywnie, liczyłem na poznanie jakichś interesujących i przyjaznych ludzi. Witałem się z każdą znajomą osobą, jednak ani może czułe przywitania, ani głupkowate męskie żarty nie spotkały się z ciepłym przyjęciem. Obdarowywano mnie wyłącznie zdziwionym spojrzeniem bądź uśmiechem maskującym zakłopotanie. Nikt nie był zbyt chętny do rozmowy.

Podczas lekcji rzecz jasna się nudziłem, jednak od czasu do czasu przytrafiały się rzeczy interesujące, jak przykładowo sprawdzian z matematyki, który rozwiązałem po niecałych dwudziestu minutach, chwaląc się jednocześnie znajomością rachunku różniczkowego. (Miałem nie być wredny dla dziewczyny, której zostawię to ciało, a jednak z tego „swojego” wybryku będzie musiała się długo tłumaczyć. „Gdzie nauczyłaś się rachunku różniczkowego, młoda damo?”). No i jakąż satysfakcję odczułem, mogąc prosto w twarz powiedzieć nauczycielowi od historii i społeczeństwa, że w kwestii efektu dochodu, rzekomo przemawiającego za potrzebą wyższego opodatkowania pracy, pierdoli głupoty. (Tak, użyłem tego słowa. I nie, nie wysłał mnie donikąd, tylko spojrzał surowo i ciężko oddychał). Wśród męskiej części klasy, również tej niewiedzącej zupełnie, czym jest efekt dochodu, Aurora zyskała tego dnia ogromny szacunek.

Zauważyłem jeszcze jedną rzecz, mianowicie w klasie był jeden dość nieśmiały, zdaje się smutny chłopak. Na każdych zajęciach siedział z tyłu, jako jedyny całkowicie sam. Gdy zajęcia dobiegły końca, zdecydowałem się na coś, co długo wahałem się zrobić, w końcu jednak podszedłem do niego i powiedziałem, że po prostu „chciałabym go przytulić”. Nie robiłem tego z jakiegoś osobliwego altruizmu, po prostu szczerze byłem ciekaw, jak zareagowałaby osoba w takiej sytuacji.

– Mówisz serio? – pytał wystraszony.

– No – rzekłem chłodno.

Chłopak stał przez moment bez ruchu. Pokiwał nieśmiało głową i wtedy go przytuliłem. Trwaliśmy tak około piętnastu sekund – potem chłopak uciekł niemal bez słowa, pożegnawszy się ze mną tylko ledwie słyszalnym krótkim i chłodnym „Na razie!”.

Wówczas już wiedziałem, że był to najdziwniejszy i najciekawszy jednocześnie dzień mojego życia. Byłem tego stuprocentowo pewien, choć nawet nie pamiętałem w ogóle swojej przeszłości.

Gdy wróciłem do domu, w mieszkaniu był już tato Aurory, Tymoteusz. (Widocznie dziwaczne imiona były tu tradycją). Choć nie było mi dane przebywać z nim długo, to zdążyłem się przekonać co do tego, że gość wydaje się chamski, i to praktycznie wyłącznie wobec swojej córki. Nie dało się mrugnąć okiem bez złośliwego głupkowatego komentarza z jego strony. Widać było, że między nim a Aurorą są jakieś ostre tarcia. Wolałem nie zaogniać sytuacji, dlatego grzecznie i łagodnie zwracałem mu uwagę, on jednak nic sobie z tego nie robił.

Natomiast młodszy brat Aurory, jej małe siostrzyczki i matka – wszyscy byli bardzo przyjaźni i weseli. Rozmawiałem z nimi długo i bawiłem się z młodszym rodzeństwem. Najlepsze jednak były małe wydry, które trzymali w domu (ten był bowiem dość duży, na zewnątrz znajdował się basen, ta rodzina musiała być dość zamożna), niezwykle urocze i zabawne.

Do tej pory liczyłem na to, że nie będę mógł się doczekać momentu, kiedy zasnę, albowiem chciałem się przekonać, czy rzeczywiście wyląduję w ciele kolejnego przypadkowego człowieka na jeden dzień, jednak wówczas, gdy na dobre zaprzyjaźniłem się z tamtą rodziną, nie chciałem za bardzo nigdzie się wybierać.

Przed zaśnięciem próbowałem za wszelką cenę zapamiętać adres ich mieszkania, by prędzej czy później móc kiedyś zobaczyć, co u nich słychać.

Zasnąłem w miarę szybko.

***

Jeszcze zanim otworzyłem oczy, wiedziałem, że istotnie znalazłem się w innym ciele. Nie czułem piersi, do których poprzedniego dnia już zdążyłem się przyzwyczaić. Żałowałem, że nigdy więcej prawdopodobnie nie spotkam tamtych ludzi.

Natychmiast ruszyłem po coś do pisania i zapisałem adres mieszkania „zaprzyjaźnionej” wczoraj rodziny, póki jeszcze go pamiętałem. Następnie schowałem go do głęboko do szafy.

Ponownie, jak zwykle przejrzałem się w lustrze. Po raz kolejny – zupełnie inny człowiek. Tym razem około trzydziestoletni mężczyzna, wysoki szczupły blondyn w okularach, raczej nieładny, choć męski.

Rozejrzałem się po domu. Ewidentnie ten ktoś żył samotnie: jego mieszkanie, znajdujące się na odludziu, było małe i brudne.

Podszedłem do lodówki. W środku – pełno wszelkiego rodzaju alkoholi. Uznałem, że nie zaszkodzi mi spróbować trochę.

W tamtym momencie postanowiłem poświęcić cały ten dzień na relaks i rozrywkę. Z jakiegoś powodu, gdy przypomniałem sobie, że człowiek, w którego ciele się obecnie znajduję, może mieć ważne obowiązki tego dnia, i że za niespełnienie ich mogą go czekać poważne konsekwencje, nie czułem współczucia.

Właśnie piłem sobie jedno z jego win, gdy oprócz lekkiej nudy zaczął dokuczać mi smród zgnilizny dochodzący nie wiadomo skąd. Postanowiłem przejść się, by albo znaleźć źródło tego zapachu i się go pozbyć, albo od niego przynajmniej uciec.

Wychodząc z domku, zauważyłem drzwi prowadzące do piwnicy. Postanowiłem sprawdzić, co też nasz jegomość ma tam ciekawego.

To, co tam znalazłem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania.

 

Część II

Po zobaczeniu tego, co się tam znajdowało, natychmiast połączyłem ze sobą fakty. Pobiegłem jak najszybciej do mieszkania po telefon. Jednak nie było tam nic podobnego. Chciałem jak najszybciej zgłosić się na policję. Następnie zacząłem szukać samochodu, aby pojechać do najbliższego posterunku policji. Podobnie – żadnego pojazdu w pobliżu nie było.

Uznałem, że osoba, w której ciele się znalazłem, musiała celowo odciąć się od świata, by nie dało się jej wytropić. Postanowiłem udać się jak najszybciej do miasta pieszo, biorąc ze sobą przynajmniej część dowodów, znajdujących się w piwnicy. Choćby jedną z ukradzionych osobistych rzeczy ofiar. Albo nawet część ich ciała. Zdecydowałem się na charakterystyczny medalik, który włożyłem na szyję.

Idąc w stronę miasta, starałem się zapamiętać rejon, w którym znajdowała się chatka Potwora z Wrocławia (bądź, jak się właśnie okazało, spoza Wrocławia, a jedynie grasującego w jego okolicach), jednak z godziny na godzinę było coraz trudniej. Jama mordercy znajdowała się dalej od cywilizacji, niż podejrzewałem.

Zbliżał się zmrok, a ja byłem wciąż daleko od miasta. Trafiłem tam dopiero pod koniec dnia. Zastanawiałem się, czy opłaca mi się dzwonić, czy też lepiej było od razu biec na posterunek. Ostatecznie zdecydowałem się na to drugie.

Czas gonił. Nie wiedziałem, co się stanie. Mogłem znaleźć się w ciele kolejnej osoby bez zasypiania. Niezasypianie tego dnia mogło mnie także na wieki uwięzić w jego ciele. Spodziewałem się wszystkiego.

Już zbliżałem się do posterunku policji, wiedząc, że mogę wkrótce zniknąć. Idąc tam, krzyczałem, by mnie pochwycono i że mam przy sobie dowód swojej zbrodni…

Moment przed otwarciem drzwi posterunku był ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem.

Zupełnie zapomniałem o adresie zaprzyjaźnionej rodziny, który zostawiłem w jego szafie.

 

***

Obudziłem się nad ranem w ciele niskiej uroczej czterdziestoletniej kobiety. Zdawało się, że była samotna. Również mieszkała we Wrocławiu.

Pamiętałem jeszcze mniej więcej drogę na odludziu, gdzie mieszkał ten człowiek. Przejrzałem internet, nie było mowy o pochwyceniu mordercy. Pocieszałem się, że na pewno minąłby pewien czas, zanimby informacja trafiła do mediów.

Kobieta miała samochód. Teraz zdaję sobie sprawę, jak nierozsądna to była decyzja, ale postanowiłem pojechać w te rejony.

Gdy droga się urwała, wysiadłem z samochodu, i zacząłem iść przez owo pustkowie.

Kobieta miała w samochodzie gaz pieprzowy. Wziąłem go ze sobą, zakładając, że coś takiego wystarczy i że na dobrą sprawę nie będę musiał go używać. Nie myliłem się, przynajmniej nie pod tym względem. Spodziewałem się, że tego człowieka w ogóle nie zobaczę w okolicach jego chatki. Jednak tam był. Spojrzałem na niego z daleka, najpierw wystraszonym spojrzeniem, później zamaskowanym przyjaznym uśmiechem. Udawałem, że jestem przypadkową wędrowczynią, która ot tak chciała się przejść na odludziu. Widać było jednak, że mocno go zaniepokoiłem i że wyglądałem na kogoś, kto wie za dużo.

Wróciłem niby spokojnym krokiem do samochodu. Po drodze czułem niepokój, ale i podniecenie, że doświadczam niesamowitej przygody.

Zastanawiałem się, czy dzwonić na policję, jednak nie miałem dostępu do żadnych dowodów, a poza tym wyjawienie jakichś podejrzanie szczegółowych prawdziwych informacji mogłoby zniszczyć życie osobie, w której ciele się znajdowałem. Poszedłem więc do baru, napić się, odprężyć i pomyśleć o tym na spokojnie, żeby nie powiedzieć „na trzeźwo”.

 

***

Przez następnych kilka dni budziłem się w ciałach zupełnie przypadkowych osób. Dalej myślałem nad problemem pozyskania dowodów w sposób nieściągający niczyjej uwagi na niewinne osoby. Jednak nie byłem w stanie wymyślić takiego sposobu.

W końcu pewnego dnia zbudziłem się w ciele około czterdziestoletniego mężczyzny. Z jakiegoś powodu zdało mi się, jakbym gdzieś już widział to ciało.

Z samego rana powitały mnie dwie małe znajomo wyglądające dziewczynki, liczące na poranne powitanie. Prosiły, bym je przytulił i ucałował, czego nie chciałem robić, zważywszy na to, że były to na dobrą sprawę obce dzieci.

Wówczas zwrócił mi uwagę kobiecy głos, który rozpoznałem natychmiast.

– Co ty, Tymek, dzisiaj jesteś wyjątkowo nieczuły dla dziewczynek?

A więc wróciłem do tej rodziny. Byłem niedawno w ciele jej córki.

– Zresztą, co tak późno wstajesz? Spóźnisz się do pracy!

– Och, słuchaj, kochanie – tłumaczyłem – chyba dzisiaj…

– Co?

Weszła do pokoju. Była przepiękna, dokładnie tak, jak ją zapamiętałem. Dokładnie tak jak jej córka.

– Źle się czujesz? Cały spocony jesteś…

– Tak. Można tak powiedzieć.

– Przejmujesz się tym mordercą? – zapytała, sama ewidentnie przerażona.

– Tak też można powiedzieć. Zdecydowanie.

– Nie wspominając o twoim niedawnym wypadku. To dzieci nie będą nigdzie wychodzić dzisiaj, zostaną z nami. Nowa ofiara była, wiesz? Czterdziestoletnia kobieta. Do tej pory byli tylko młodzi mężczyźni.

– Czterdziestoletnia? – powtórzyłem przerażony.

– Tak, jak ja. Ale ja się o siebie nie boję.

– Ja też nie – powiedziałem nieopatrznie. – To znaczy… – zacząłem się tłumaczyć, czyniąc tę sytuację jeszcze bardziej niezręczną. – To znaczy, nie o to mi chodziło.

– To o co?

Zapadła niezręczna cisza.

– Wiesz, zmieńmy temat. Idę do pracy, dobra… Tylko powiedz mi… – Zastanawiałem się, jak uzyskać od niej informację o tym, jaki jest mój zawód, w sposób możliwie niepozorny. – Tak się zastanawiałem ostatnio… Wydaje mi się, że mogę mieć kryzys wieku średniego. Wydaje mi się, że moja praca jest niepotrzebna, że nie ma dla mnie miejsca we współczesnym świecie… Powiedz tak szczerze, co ty sądzisz o mojej pracy?

– No, o to, że jest niepotrzebna, to jako inżynier chyba nie musisz się martwić, nie? – powiedziała z uśmiechem.

– Inżynier – powtórzyłem, przełykając ślinę. – Słuchaj, chyba nie czuję się dziś najlepiej. Może bym został w domu z wami?

– Cóż, jak tak patrzyłam na ciebie, sama się nad tym zastanawiałam. No, chyba powinieneś tak zrobić. Zadzwoń do siebie do pracy, jeśli faktycznie się źle czujesz.

Tak też zrobiłem. Szybko rozeznałem się w kontaktach zapisanych w telefonie. Szefostwo zdawało się w miarę wyrozumiałe. Gdy tylko się rozłączyłem, odetchnąłem z ulgą.

Wtedy jednak zacząłem myśleć o tej kobiecie. To musiała być ona. Pewnie ten człowiek śledził mnie, gdy szedłem do samochodu, potem zapamiętał numer tablicy rejestracyjnej… Nie wiem zresztą, jak ją dopadł, musiał być bystry, ale to nie mógł być przypadek. Ona na pewno zginęła przeze mnie. Zajmowanie się sprawą tego człowieka było błędem. Myślałem, że uratuję komuś życie, a tak naprawdę pośrednio je zabrałem.

Starałem się przestać o tym myśleć, wiedząc, że nie mogę już cofnąć czasu. Wtedy wróciłem myślą do tej rodziny. Chciałem do nich przyjść ponownie – i po części tak się stało. Przypomniałem sobie okropne zachowanie mnie wobec tej całej Aurory. Pomyślałem, że skoro jestem w ciele tego wrednego gościa przez jeden dzień, postaram się wykorzystać ten czas najlepiej, jak mogę.

Od razu poszedłem do pokoju córki, chcąc porozmawiać z nią przyjaźnie. Ujrzałem ją siedzącą w samym podkoszulku, bez stanika. Pierwszymi słowami, jakie wydobyły się z moich ust, było opryskliwe:

– Matko, załóż coś na siebie, ty…

Dziewczyna westchnęła, przewracając oczami.

– To znaczy… – mówiłem. – Sorry. Ale wiesz, bardziej komfortowo bym się czuł, jakbyś coś na sobie miała, wiesz? Zrobiłabyś to dla mnie, bo chciałbym z tobą pogadać?

Aurora spojrzała na mnie zdziwiona.

– Jakiś nie swój jesteś dzisiaj. Coś się stało?

– A wiesz, martwią mnie rzeczy w gazetach.

– Ten cały Potwór z Wrocławia?

– Ta. Ale nie tylko. Ogólnie. Mam czasem wrażenie, że świat się wali. A ja nawet nie potrafię docenić, że mam piękną, zdrową córkę.

– Zdrową?

– Tak, a co?

– Jak jestem zdrowa, to po co wciskacie we mnie leki?

Westchnąłem głęboko, szczerze nie wiedząc, co powiedzieć.

– Chodzi mi o to – tu usiadłem na krześle – że powinienem lepiej wykorzystywać czas, jaki mam z wami, jeśli ma się okazać, że na rogu czeka wojna nuklearna.

– Mógłbyś trochę lepsze analogie stosować, jak wiesz, że mam problemy z zaburzeniami lękowymi.

Najpierw wystraszyłem się, że na poważnie przejęły ją moje słowa, lecz dziewczyna natychmiast się roześmiała życzliwie.

– Dobra, założę dla ciebie bluzę, okej?

– Jasne.

– To co chciałeś mi takiego powiedzieć? – zapytała przyjaznym tonem.

– W sumie nic oprócz tego, że cię kocham.

Oboje się uśmiechnęliśmy.

– I że jestem dla ciebie dupkiem. I proszę, żebyś mi wybaczyła.

Podeszła do mnie i mnie przytuliła.

– Wiesz, wydaje się, jakby nagle ktoś inny wszedł do twojego ciała i…

– Bzdura – powiedziałem, udając sarkazm.

Aurora roześmiała się.

– To co, idziesz do szkoły? – zapytałem.

– Przecież dzisiaj sobota!

– Och, to się świetnie składa.

– Czemu?

– Wiesz, bo tak zastanawiałem się, czy moglibyśmy zrobić coś razem. Ty, ja, mama, mali… Albo nie, wiesz co… Tylko ty i ja. Ja im zawsze poświęcam czas. Może byśmy sobie tak razem… Masz już skończone osiemnaście lat?

– Co ty, z konia spadłeś? – zaśmiała się życzliwie. – Już dawno…

– No, to możemy się napić piwa, porozmawiać, obejrzeć film… Chyba będziesz miała mniej babskie gusta, co, wnioskując po… stylu bycia… Widzieliśmy wspólnie „Ojca Chrzestnego”? Uwielbiam oglądać z różnymi osobami „Ojca Chrzestnego”! Serio…

– Dobra, dobra – mówiła, wciąż w dobrym humorze. – Wiesz, to by trochę dziwnie wyglądało, zwłaszcza jakbyś ze mną szedł do kina.

– I co, to niech sobie wygląda dziwnie. Chcesz powiedzieć, że ty przejmujesz się ludźmi, którzy mogą sobie myśleć, że robisz coś, co wygląda dziwnie?

– No, w sumie racja…

– No właśnie. Ale wiesz, właściwie to może jak jest taka ładna pogoda, to może byśmy sobie gdzieś wyszli? Wiesz co, zróbmy sobie przejażdżkę po mieście! Dobra, ja rezygnuję z piwa, ale ty jak chcesz, możesz sobie ten…

– Tymek – odezwała się żona z pokoju obok. – A ty nie mówiłeś, że nie idziesz dziś do pracy z powodu złego samopoczucia.

Wymieniłem się porozumiewawczymi spojrzeniami z Aurorą, po czym roześmialiśmy się oboje.

– Wiesz, tato – mówiła – ja mam chyba pomysł. Mam takie miejsce, dosyć odludne, dokąd sobie zawsze idę, jak chcę pobyć sama. Zawsze przed zachodem słońca tam jestem. Jest piękne, może chciałbyś zobaczyć?

– Jasne, da się ta dojść w miarę szybko na piechotę?

– Nie no, trzeba się trochę przejść, ale…

– Okej, to ja już jestem gotowy.

Wyszedłem z jej pokoju. Będąc za drzwiami, powiedziałem w jej stronę:

– Idziesz już?

– Chwilkę, chwilkę – powiedziała, zamykając drzwi do pokoju.

Po kilku minutach była już gotowa.

– Serio mogę się napić piwa?

– Przecież jesteś dorosła – rzekłem śmiertelnie poważnie.

Aurora spojrzała na mnie zdziwiona, a jej zdziwienie przeszło po jakimś czasie w radość.

– Wiesz, ostatnio byłeś dla mnie tak dobry przez kilka miesięcy po tym, jak prawie utonęłam i uratowałeś mi życie. Boję się, że mogło się coś strasznego stać.

– Nie, zapewniam cię. Spokojnie.

***

– Wiesz, nikomu wcześniej nie mówiłam o tym, że tu przychodzę. Nawet mamie.

Byliśmy w okolicach stadionu, tuż przy okolicznej rzece i torach kolejowych. Oglądaliśmy słońce wyglądające zza drzew.

– A tak swoją drogą, co ci się dziś stało?

– Nie wiem. Czasem po prostu człowiek chce się poczuć, jakby doznawał wszystkiego jak za pierwszym razem.

Długo rozmawialiśmy o interesujących nas tematach, o jej życiu w szkole, przyjaciołach, o polityce, o naszej pogardzie dla powszechnych ludzkich zachowań. Wtedy zauważyłem, że moja pamięć powoli wraca, choć wciąż nie wiedziałem, kim jestem.

– A tak swoją drogą – rzuciłem od niechcenia. – Masz jakiegoś chłopaka czy coś?

– No wiesz, tato? – rzekła na poły rzeczywiście obrażona, na poły żartując.

– Nie no, ale serio pytam.

Milczała chwilę.

– No jest taki jeden. Nieśmiały, siedzący z tyłu klasy. Zastanawiałam się, czy…

Wytrzeszczyłem oczy i przełknąłem ślinę.

– No wiesz, on chyba nie rozumie… jak to się mówi… sygnałów.

– Ja pierdolę – szepnąłem z zaciśniętymi zębami.

– Coś się stało?

– Nic, nic.

Chwila milczenia.

– Jakbyś był taki codziennie, byłoby fantastycznie.

– Żebym tylko na to miał jakiś wpływ…

– Co?

– Nic, nic.

Przyjemna atmosfera nieco się zmieniła, gdy z kieszeni Aurory nagle coś wypadło.

– Co to jest? – zapytałem.

Odpowiedziało mi tylko jej wystraszone i pełne wyrzutów sumienia spojrzenie.

– Chwila, czy to…

– Tak – powiedziała, niemal zapłakana.

Podniosłem przedmiot do ręki. Była to broń palna.

– Boże, po co ci to?

– Podejrzewałam…

– Co podejrzewałaś?

– Że to jakiś plan. Nie chciałam w to wierzyć, chciałam wierzyć, że naprawdę się zmieniłeś – mówiła prawie przez łzy – ale musiałam brać taką możliwość pod uwagę. Że to wszystko podstęp… Bo mi się zdawało, że ty mnie naprawdę nienawidzisz! Że byś się cieszył, gdybyś się mnie pozbył!

I tak, myślałam… Już od dawna miałam takie myśli. Mówiłam o tym mamie, ale ona twierdziła, że to nasilana moją chorobą paranoja… Że… że… Boże, nawet nie wiem, jak to powiedzieć! Że ty jesteś tym całym Potworem! Nie wiem, niektóre rzeczy by pasowały, nieraz już robiłeś ekstremalne i dziwne rzeczy, parę razy prawie pobiłeś Zbigniewa na śmierć, żeby zostawił naszą rodzinę w spokoju, często wybuchałeś złością, wiele rzeczy się na to składało… Przepraszam, tak bardzo przepraszam…

 

Mimo że prawie jej nie znałem, nie mogłem powstrzymać łez. Jak on mógł traktować ją do takiego stopnia, że rozważała podobną możliwość? Wiem, wielu ludzi zrzucałoby winę na jej chorobę, ale ja w to nie wierzyłem.

W czasie, gdy wyjaśniała inne powody, dla których rzekomo Tymoteusz miałby być Potworem z Wrocławia, ja jej przerwałem i przytuliłem ją.

– Spokojnie – powiedziałem. – To moja wina. Niepotrzebnie cię tak traktowałem.

Gdy oboje opanowaliśmy nieco swoje łzy, postanowiliśmy powoli wracać do domu.

– Nie masz tej broni legalnie, prawda? – zapytałem łagodnym tonem, podczas gdy przechodziliśmy przez tory. – Słuchaj, albo pozbądź się jej, albo… nie wiem, w każdym razie nie możesz tak bardzo ryzykować. Przyrzekniesz mi to? Nawet jak użyjesz tego do obrony przed Potworem, co zresztą jest bardzo mało prawdopodobne, to w naszym chorym kraju i tak będziesz za to odpowiadała, więc ci się nie opłaca. Po prostu lepiej nie wychodź z domu zbyt często. A najlepiej nie chodź w takie odludne miejsca. Dzisiaj zrobiliśmy wyjątek, ale to mój błąd, okej?

– Okej.

Przytuliłem ją jeszcze jeden ostatni raz.

Gdy wróciliśmy do domu powiedziałem kilka razy, że się na nią nie gniewam. Potem porozmawialiśmy wspólnie z jej rodzeństwem oraz matką. Byli całkiem przyjaźni. Nie mogłem jednak przestać myśleć o niej, jej ojcu i o śmierci tamtej kobiety.

Nigdy do tej pory nie zasypiałem tak niechętnie.

Nie mogłem zasnąć szczególnie wtedy, gdy przypomniałem sobie o adresie do tego mieszkania, jaki zostawiłem w szufladzie Potwora.

 

Część III

Gdy tylko wstała z samego rana, postanowiła porozmawiać z ojcem. Długo zastanawiała się, co się właśnie wydarzyło i czy jego zmiana zachowania mogła mieć związek z jej niedawną jednodniową utratą pamięci. Szybko jednak zbyła te domysły jako objaw paranoi.

Tymoteusz jeszcze spał. Aurora nieśmiało zapytała, czy ma czas.

– Wiesz, tato… Myślałam o tym wszystkim, co się wczoraj wydarzyło.

Ojciec podniósł się do pozycji siedzącej, zdziwiony.

– Zaskoczyło mnie to, że nie gniewałeś się na mnie, że miałam broń i że planowałam… że byłam gotowa cię z…

Nie mogła dokończyć zdania.

– O czym ty mówisz, kobieto? – zapytał Tymoteusz.

– Ja… Nawet mi to nie może przejść przez gardło. Ja się tylko mogę domyślać, jak wielkim ciosem może być to, gdy ktoś się dowiaduje, że jego rodzone dziecko było gotowe go zabić, ale…

– O czym ty mówisz, pojebana suko – mówił, wstając powoli z łóżka – jaka broń, jakie zabić? Czy tobie czasem sufit na łeb się nie spadł?

– Ale… przecież…

– Natychmiast mi wyjaśnij, o czym ty do jasnej cholery pierdolisz, bo chyba będę z tobą inaczej rozmawiał!

Aurora niechętnie przypomniała ojcu o wczorajszym dniu. Ten przez pierwszych kilka godzin nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Później jednak niedowierzanie przemieniło się w najgorszy wybuch agresji i rozpaczy, jaki Aurora widziała kiedykolwiek ze strony ojca.

Tak trwało przez kilka dni.

 

***

Jej przybicie spowodowane sytuacją w domu było widać. Zauważyli je wszyscy znajomi z klasy, większość jednak nie reagowała, bojąc się, że uczynią sytuację jeszcze gorszą.

Postanowił z nią porozmawiać jedynie siedzący w ostatniej ławce nieśmiały chłopak z klasy. Aurora była zdziwiona jego zainteresowaniem. Nie mając jednak komu się wyżalić, opowiedziała, że przez to, co się ostatnio wydarzyło, ojciec nienawidzi jej jeszcze bardziej, niż poprzednio.

– Boję się, że może zrobić mi krzywdę – rzekła w jedynym momencie, w którym spojrzenia jej i owego chłopaka się zetknęły.

Chłopak zaczerwienił się z zakłopotania i zaczął ciężko oddychać. Nagle bez słowa pobiegł dokądś, zostawiając Aurorę samą.

***

Minęło kilka dni. Tymoteusz chodzi po mieszkaniu, wciąż przypominając sobie to, do czego przyznała się jego córka. Jak można kochać taką osobę?

A jednak to robił…

Aurora długo nie przychodziła. Tymoteusz mówił o tym żonie, udając, że wcale się nie martwi, a jedynie złości się, że nie może po raz kolejny okrzyczeć tej „niewdzięcznej dziewuchy”.

Nagle zadzwonił telefon. Tymoteusz spodziewał się, że rozlegnie się w słuchawce smętny głos córki, wymyślającej najżałośniejsze wymówki, dlaczego nie przyjdzie dzisiaj i dlaczego nie zrobiła nic złego. Ów głos jednak wcale nie był znajomy.

– Dzień dobry – ozwał się łagodny, choć męski szept. W tle było słychać jakieś ciche pojękiwania.

– Dzień dobry. Dobry wieczór właściwie. Z kim mam przyjemność?

– Obawiam się, że użycie słowa „przyjemność” w tym przypadku może być dość niefortunne.

– O co chodzi?

– Nie wiem, czy słyszy pan to, co się dzieje w tle. Jest ze mną pańska córka. Chciałby pan z nią porozmawiać?

– Jasne, proszę podać – rzekł zmartwiony.

Nagle usłyszał okropny, chrypliwy krzyk.

– Tato!!! Proszę, pomóż mi!!! Przyjedź tu!!!

Tymoteusz ledwie utrzymał się na nogach. Zakręciło mu się w głowie, przez krótką chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje.

– Jeśli – mówił łagodny baryton – to panu nie wystarczy za dowód, mogę przesłać zdjęcia. Mam wasz numer komórki. Ostrzegam, że może się zrobić nieprzyjemnie. Natomiast jeśli chce pan zobaczyć córkę żywą, proszę przyjechać do mnie. A, i chyba nie muszę tłumaczyć, czym skończy się wezwanie policji…

Tu oprawca podał namiary.

– Ile chcesz, ty skurwysynu?! – krzyczał rozpaczliwie ojciec.

Jego żona podeszła do niego powoli i z ustami przysłoniętymi ręką.

– Ile, kurwa?! Jestem bogatym człowiekiem, możesz brać wszystko i zabrać sobie do piekła, ty kurwo jebana! – tu rozpaczliwy krzyk przeszedł w płacz.

– Niech pan mnie wysłucha, nie chcę pieniędzy. Chcę pana. Z początku chciałem rozprawić się z twoją córeczką, jednak po tym, jak krzycząc i płacząc, opowiedziała mi o sobie, uznałem, że nie mogę skrzywdzić tak biednej, chorej dziewczyny, która za ojca ma takiego skurwysyna. Wolę ciebie. Ją wypuszczę wolno, tylko chcę oderżnąć ci głowę, ty mały pedałku…

– To ja cię oderżnę, rozumiesz to? Jadę do ciebie…

Odłożył słuchawkę. Zaczął się ubierać. Zapłakana żona starała się go zatrzymać i kazała mu zadzwonić na policję.

– Wiesz – powiedział, chwyciwszy ją mocno za nadgarstek, tak by móc przejść przez próg, który mu blokowała – czym się to skończy? Rozumiesz to? On ją zabije! Nigdy już jej nie zobaczymy!

– Ale tak, to zabije was oboje, Boże!

– Pierdoli mnie to. Jeśli zrobi to z Aurorą, nie będę chciał żyć już więcej.

Tymoteusz wziął przed wyjściem pistolet, który kilka dni temu pokazała mu córka.

Kobieta krzyczała za nim jeszcze na klatce schodowej.

Po kilkudziesięciu minutach niesamowicie szybkiej jazdy, której towarzyszyły nieustanne dźwięki komórki (musiała być to jego żona, próbująca zaapelować jeszcze raz do jego rozsądku), dotarł na odludzie wskazane mu przez Potwora.

Zauważył chatkę stojąca w pobliżu, jakkolwiek było całkowicie ciemno. Paliły się tam światła. Wziął ze sobą broń.

Choć jeszcze nigdy w życiu nie czuł większego pośpiechu, szedł wolno. Starał się być czujny.

 

Część IV

Gdy tylko się obudziłem, ruszyłem do lustra, by sprawdzić, w czyim jestem ciele. Wciąż pamiętałem o adresie w szufladzie Potwora – rzeczy, która mogła zepsuć wszystko, co zrobiłem dla owej zaprzyjaźnionej rodziny.

Ciało zdawało mi się znajome. Przez kilkadziesiąt sekund zastanawiałem się, kim jestem. W końcu sobie przypomniałem.

Nie dziwne, że nie zapomniałem tej twarzy, skoro jeszcze jakiś czas temu sam z własnej woli ją przytulałem.

Świetnie – mam teraz wystarczającą wymówkę, by porozmawiać z Aurorą. W końcu jestem w ciele osoby z jej klasy.

Podeszła do mnie mama chłopaka.

– Hej, Józek – mówiła łagodnym tonem. – Mówiłeś, że nie idziesz dzisiaj do szkoły, bo wybrałeś sobie ten dzień na wykorzystanie nieusprawiedliwionej nieobecności i pójście na koncert tego całego… no, In Flames.

– Och…

Chwila, pomyślałem, czy ja nie byłem przypadkiem wielkim fanem In Flames? Kimkolwiek był ten młody, że chciał słuchać muzyki z lat mojej młodości… Do tej pory go podziwiam.

– Nie, nie, wiesz… Wiem, bardzo chciałbym ich zobaczyć, ale coś się nagle okazało. Muszę dziś pójść.

– Niech zgadnę – mówiła z rubasznym uśmiechem. – To ze względu na jakąś dziewczynę?

– Tak – odparłem bez wahania.

Poszedłem do szkoły zaraz potem.

****

Dzięki Bogu, Aurora była tego dnia w szkole. Podszedłem natychmiast do niej i zapytałem, co u niej słychać. Widziałem od razu, że była przybita. To, co powiedziała, bynajmniej nie poprawiło mi humoru.

Okazało się, że wyjawiła swojemu ojcu, to co się stało między nią a mną w ciele Tymoteusza. Jak nietrudno się domyślić, zamiast poprawić sytuację, moje eksperymenty tylko ją pogorszyły. Nie wiedziałem, jak to naprawić.

Zresztą pozostawał inny problem, być może nawet poważniejszy, mianowicie problem nieopatrznie zostawionego adresu.

Drżałem z nerwów przez cały dzień. Specjalnie wziąłem leki nasenne, by móc szybciej obudzić się w cudzym ciele. Ciele kogoś, na kim mi nie zależało i kto mógł spróbować rozwiązać problem Potwora z Wrocławia.

Ciało następnej osoby przyszło jak zbawienie prosto z nieba.

***

Obudziłem się w bardzo znajomym ciele. Był to nie kto inny jak Potwór z Wrocławia. Natychmiast ruszyłem do piwnicy po „pamiątki” po jego ohydnych zbrodniach, by móc ruszyć z nimi po raz kolejny na policję i…

Nie było ich. Potwór je zniszczył.

Chodząc w kółko po całkowicie pustej i wyczyszczonej idealnie piwnicy, krzyczałem nieustannie „Nie”, przeplatane najgorszymi wulgaryzmami, jakie kiedykolwiek wydobyły się z moich ust.

Nie pozostało mi nic innego, jak rozwiązać ten problem w jeden jedyny – ostateczny sposób.

Wziąłem najostrzejsze narzędzie, jakie miałem w pobliżu, i przystawiłem sobie do gardła.

Przekleństwo, przekleństwo!

A co, jeśli to na dobre będzie koniec?

Przekleństwo!

I nigdy nie dowiem się, co z Aurorą?

A może skryte błogosławieństwo?

Poprzednie próby naprawiania ich życia rodzinnego kończyły się porażką. Ale ten ma potwierdzoną empirycznie skuteczność. Czy pamiętasz jej słowa? „ Wiesz, ostatnio byłeś dla mnie tak dobry przez kilka miesięcy po tym”.

Nie, nie, nie, nie, to szaleństwo!

A jeśli?

Sama mnie tam zabrała… Zawsze o zachodzie słońca. „Nie idź, dziś zrobiłem wyjątek”. Czy naprawdę myślisz, że posłucha ojca?

Kilku rzeczy Potwór się nie pozbył, między innymi chloroformu i tony chusteczek higienicznych.

 

Część V

 

– Nic ci przecież nie mówiłam o ojcu, ty skurwysynu! – rzekła Aurora skuta w kaftan.

– Wybacz mi – mówił łagodnym tonem, odkładając telefon na bok. – Naprawdę, nie zrobię ci nic złego, jeśli tylko przyjdzie tu twój ojciec.

– A jeśli nie przyjdzie?

– Przyjdzie.

– Skąd to wiesz?

– Bo cię kocha.

Chwila milczenia.

– To nieprawda.

– Ty tego nie możesz wiedzieć.

– A skąd ty to wiesz?

Milczał. A jeśli to dobre pytanie? – pomyślał.

Czekali kilkadziesiąt minut. Nagle Potwór usłyszał czyjeś kroki.

– Cicho – powiedział dziewczynie.

Wtem dojrzeli męską sylwetkę przez okno. Aurora od razu rozpoznała swojego ojca. Natychmiast poczuła ulgę, nadzieję i jednocześnie przerażenie.

– Wyłaź, skurwysynu! Weź mnie – krzyczał Tymoteusz. – Dalej, kurwo jebana, na co czekasz? Przecież mnie chciałeś!

– To musi wyglądać na samoobronę! – powiedział jakby do siebie, szykując się do wyskoku na Tymoteusza.

– Co? – zapytała od niechcenia Aurora.

W tym momencie mężczyzna rzucił się na ojca Aurory. Zdołał wytrącić pistolet z jego ręki.

Zaczęli bić się na pięści. Pochwycił Tymoteusza tak, by nie mógł sięgnąć po broń.

– Zabij mnie, zabij gołymi rękami! – krzyczał.

Tymoteusz dostał kilka razy mocno w głowę.

– Żebyś wiedział, że to zrobię, ty kurwo jebana! – krzyknął, uderzywszy mężczyznę prosto w twarz.

Ten upadł na ziemię i długo nie mógł wstać. Tymoteusz szybko ruszył po pistolet.

Kiedy Tymoteusz, chwiejąc się, szedł z bronią, leżący na ziemi mężczyzna mimowolnie wyszeptał:

– Czy to koniec?…

– Żebyś wiedział, skurwysynu – powiedział Tymoteusz.

Potem strzelił mu prosto w głowę.

 

Część VI

 

Długo nie wiedziałem, co się ze mną stanie. Pamiętam, że miałem serię najdziwniejszych doznań i wizji, podobnych do tego, co czuje się podczas snu w wysokiej gorączce.

Potem jednak wróciłem do rzeczywistości. Obudziłem się w szpitalu. Stało nade mną grono znajomych twarzy. Za nimi – co najdziwniejsze – była tam rzesza dziennikarzy.

– Co tu się najlepszego wyrabia? – zapytałem głosem jakby pijanego.

– To my kochanie, wszystko dobrze. Dostałeś mocno w głowę, możesz nic nie pamiętać.

– Czy potrafi pan policzyć? – mówił lekarz, pokazując trzy palce – panie Tymoteuszu.

– Jaki, kurwa, Tymoteuszu?

– Boże, tato! – rzekła znajomo wyglądająca dziewczyna, rzucając mi się w objęcia.

– Spokojnie, pacjentowi trzeba dać odpocząć…

– Zamknij się, konowale – rzuciła Aurora.

Lekarz odchrząknął sugestywnie.

– Tak… – mówiłem, głaszcząc jej plecy. Do Aurory przyłączyła się matka i młodsze rodzeństwo. – Tak, chyba odzyskuję pamięć. Powoli… Tak, pamiętam was… Zawsze nim byłem… Zawsze byłem tym dupkiem.

Gdy ciała płaczących ze szczęścia najbliższych niemal mnie dusiły, w moich uszach podźwiękiwały ostatnie słowa wypowiedziane przed wypadkiem w pracy. Mówiłem o swoim życiu rodzinnym jednemu ze znajomych inżynierów. Powiedziałem:

– Gdybym tylko był kimś innym na jeden dzień. Gdybym wszystko zapomniał i stał się kimś innym. Wszystko byłoby lepiej.

Okazało się, że miałem rację, lecz nie w ten sposób, o którym wówczas myślałem.

 

 

Koniec

Komentarze

Witam serdecznie.

 

Moje stanowisko przedstawiłam Ci, Kapłanie, podczas bety. Znowu ujmujesz ważne tematy, dotykając ludzkich problemów, w specyficzny oraz wyjątkowy sposób. Jest również dużo fantastyki, opowiadanie zasługuje na klik i ode mnie jest. :)

 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

 

Pecunia non olet

Osoba niepamietająca swojego poprzedniego życia budzi się w ciałach przypadkowych osób z tego samego miasta na 1 dzień. Próbuje naprawić życie rodzinne jednej osoby, w której ciele się znajduje na 1 dzień. W tym czasie w okolicach grasuje seryjny morderca.

Bardzo interesujące. Zobaczymy, co z tego wyniknie. :)

 

półnagą dziewczynę leżącą obok mnie. Budzi się w tym samym momencie, w którym ja na nią spoglądam.

– Co tam? – pyta półszeptem, oczy mając jedynie na wpół otwarte.

Powtórzenie.

zacząłem się ubierać. Problem tkwił w tym, że zdawałem się nie mieć czego zakładać.

Jeśli nie miał czego założyć, to nie mógł zacząć się ubierać. Co najwyżej chciał się ubrać.

Podkreślony fragment straszliwie przekomplikowany: “nie miałem czego założyć” wystarczy.

 

Spojrzałem na nią. Wskazywała palcem szafkę. Teraz wyraz jej twarzy nie był taki radosny i pogodny, przeciwnie – zdała się szczerze zmartwiona.

Ubieram się i wychodzę do innego pokoju. Patrzę w lustro. Przystojny młody mężczyzna, którego jednak nigdy nie widziałem. Zastanawiam się, co powiedzieć jej i innym ludziom, którym zapewne będę musiał się tłumaczyć.

Otrząsnąłem się nieco i wróciłem do pokoju.

– Słuchaj… – mówiłem łagodnym tonem. – Zupełnie nie wiem, jak tu trafiłem.

Czas się posypał.

Było pusto. Mieszkanie było duże i ładne, chyba musieliśmy być bogaci.

Byłoza.

 

Odszedłszy w stronę wrzącego czajnika, powiedziała chłodnym tonem:

Czajnik nie wrze. Może co najwyżej gwizdać. Wrze woda w czajniku.

Poza tym te kontrastowe przymiotniki nadały zdaniu humorystycznego tonu. Chyba niezamierzenie.

 

Nie rozpoznawałem ich twarzy absolutnie znikąd.

Wywaliłbym to, co przekreślone.

Ponoć w mieście, w którym żyłem, miało miejsce już kilka podobnie okrutnych morderstw. Nie wiadomo jeszcze, kto za nimi stoi, jednak ponoć miał to być jeden człowiek.

Powtórzenie.

 

Nie miałem żadnych snów. Długo nie chcę otwierać oczu, choć już się obudziłem. Wolę dobrze odpocząć, zanim po raz kolejny będę musiał udawać kogoś, kim nie jestem przed ludźmi, których nie znam. Przytulam kołdrę mocniej. Nagle czuję coś dziwnego… Nie, to na pewno jakieś złudne wrażenie. Chwila!

Podnoszę się do pozycji siedzącej i patrzę w dół. O mój Boże! To nie może być prawda!

Zacznijmy od tego, że jestem w zupełnie innym miejscu niż wczoraj. Przenieśli mnie do szpitala psychiatrycznego? Który wyglądaj jak przytulny pokoik szalonej nastolatki?

Już wcześniej miałem takie wrażenie, ale ten fragment je spotęgował: wydaje mi się, że nie do końca zachowujesz konsekwencję w narracji, kiedy chodzi o to, co bohater o sobie wie, a czego nie wie.

Czasami wydaje się, że jest zagubiony, jakby nie wiedział, że się przenosi między ciałami. Czasami wypowiada się tak, jakby to była dla niego normalna sytuacja i on sam o tym doskonale wie.

Jeśli zdaje sobie z tego sprawę – to zastanawiam się nad jego motywacjami np. w momencie, kiedy ujawnia swoją “amnezję” postronnym. Jeżeli w trakcie tekstu dopiero nabywa wiedzy co do swojego przemieszczania się miedzy ciałami, to reakcje na zmiany – jak ta, gdy budzi się w ciele nastolatki – są psychologicznie niewiarygodne. Wszystko przyjmuje ze stoickim spokojem, nie ma ataku paniki ani nic…

Po chwili jednak wyjaśniła mi, że kluczowe w tym zdaniu jest „jak na ciebie”, ponieważ zwykle uparcie chodzę do szkoły w samej podkoszulce (na co ponoć skarżą się nauczyciele, a co całym sercem popierają heteroseksualni koledzy).

Co chwila powracasz z tematem seksualności tej dziewczyny. Wiem, fajnie puścić wodze wyobraźni, ale przecież nie o tym jest opowiadanie.

Rzecz jasna czułem się wciąż dość przytłoczony całą tą sytuacją i długo wątpiłem we własne zmysły. Może by choroba tej dziewczyny była całym wyjaśnieniem?. Koniec końców niecodziennie człowiek dowiaduje się, że od tej pory będzie najprawdopodobniej spędzał po jednym dniu w ciele całkowicie przypadkowych ludzi, czekając być może na rozwiązanie tego problemu równie niespodziewane i magiczne co problem sam w sobie.

Nie próbuje znaleźć informacji odnośnie swojej przypadłości? Jakoś tego rozwiązać? Albo chociaż upewnić się, że nie wariuje i np. umieścić na jakimś hośćie plików nagranie jednego ze swoich wcieleń i potem odszukać je po przeskoczeniu do kolejnego ciała?

Podczas lekcji rzecz jasna się nudziłem, jednak od czasu do czasu przytrafiały się rzeczy interesujące, jak przykładowo sprawdzian z matematyki, który rozwiązałem po niecałych dwudziestu minutach, chwaląc się jednocześnie znajomością rachunku różniczkowego. (Miałem nie być wredny dla dziewczyny, której zostawię to ciało, a jednak z tego „swojego” wybryku będzie musiała się długo tłumaczyć. „Gdzie nauczyłaś się rachunku różniczkowego, młoda damo?”). No i jakąż satysfakcję odczułem, mogąc prosto w twarz powiedzieć nauczycielowi od historii i społeczeństwa, że w kwestii efektu dochodu, rzekomo przemawiającego za potrzebą wyższego opodatkowania pracy, pierdoli głupoty. (Tak, użyłem tego słowa. I nie, nie wysłał mnie donikąd, tylko spojrzał surowo i ciężko oddychał). Wśród męskiej części klasy, również tej niewiedzącej zupełnie, czym jest efekt dochodu, Aurora zyskała tego dnia ogromny szacunek.

Takie fragmenty bym ciął jak leci.

Twojego czytelnika interesuje zmiana ciał i morderca grasujący na mieście, a nie szkolne życie. :P

Zauważyłem jeszcze jedną rzecz, mianowicie w klasie znajdował się jeden dość nieśmiały, zdaje się smutny chłopak. Na każdych zajęciach siedział z tyłu, jako jedyny całkowicie sam. Gdy zajęcia się skończyły, zdecydowałem się na coś, co długo wahałem się zrobić, w końcu jednak zebrałem się na odwagę, podszedłem do niego i powiedziałem, że po prostu „chciałabym go przytulić”.

Sięoza.

Natychmiast ruszyłem po coś do pisania i zapisałem adres mieszkania „zaprzyjaźnionej” wczoraj rodziny, póki jeszcze go pamiętałem. Następnie schowałem go do głęboko do szafy.

Który to jest wiek? Bo raczej nie czasy współczesne, jeżeli ktoś – mając do dyspozycji wszelkie dobrodziejstwa technologii pozwalające mu magazynować informacje i mieć do nich dostęp z dowolnego miejsca na świecie – wybiera kartkę schowaną do szafy i to w domu, w którym jutro już go nie będzie.

Niech sobie chociaż adres mailowy założy…

Po zobaczeniu tego, co się tam znajdowało, natychmiast połączyłem ze sobą fakty. Pobiegłem jak najszybciej do mieszkania po telefon. Jednak nie było tam nic podobnego. Chciałem jak najszybciej zgłosić się na policję. Następnie zacząłem szukać samochodu, aby pojechać do najbliższego posterunku policji. Podobnie – żadnego pojazdu w pobliżu nie było.

W końcu zwrot akcji. :D

Swoją drogą: jeśli bohater budzi się każdego dnia w ciele kogoś innego, to wystarczyłoby, aby zrobił ciału potwora z Wrocławia jakąś poważniejszą krzywdę niedługo przed snem – jasne, to wymagałoby samozaparcia. Albo wszedł w jakieś miejsce, z którego nie da się wydostać, zasnąłby tam i już po potworze. Ale rozumiem zachowanie bohatera, w sumie każdemu najpierw przyszłyby na myśl mniej desperackie pomysły.

zanimby informacja trafiła do mediów

Zanim informacja trafiłaby do mediów.

Zastanawiałem się, czy dzwonić na policję, jednak nie miałem dostępu do żadnych dowodów, a poza tym wyjawienie jakichś podejrzanie szczegółowych prawdziwych informacji mogłoby zniszczyć życie osobie, w której ciele się znajdowałem.

Jeśli to rzeczywiście sprawa seryjnego mordercy, to lepiej byłoby zadzwonić i złożyć anonimowy donos.

Zajmowanie się sprawą tego człowieka było błędem. Myślałem, że uratuję komuś życie, a tak naprawdę pośrednio je zabrałem.

Fajnie to rozwijasz fabularnie.

Nie wiem, niektóre rzeczy by pasowały, nieraz już robiłeś ekstremalne i dziwne rzeczy, parę razy pobiłeś Zbigniewa na śmierć, żeby zostawił naszą rodzinę w spokoju, często wybuchałeś złością, wiele rzeczy się na to składało… Przepraszam, tak bardzo przepraszam…

Ten Zbigniew to nawet ciekawszy niż potwór, bo ma kilka żyć. :P

Ale rozumiem, że to majaki, tak?

Nigdy do tej pory nie zasypiałem tak niechętnie.

Nie mogłem zasnąć szczególnie wtedy, gdy przypomniałem sobie o adresie do tego mieszkania, jaki zostawiłem w szufladzie Potwora.

Mógł nie zasypiać i spróbować zostać w tym ciele dłużej.

 

Gdy tylko wstała z samego rana, postanowiła porozmawiać z ojcem. Długo zastanawiała się, co się właśnie wydarzyło i czy jego zmiana zachowania mogła mieć związek z jej niedawną jednodniową utratą pamięci. Szybko jednak zbyła te domysły jako objaw paranoi.

Tymoteusz jeszcze spał. Aurora nieśmiało zapytała, czy ma czas.

– Wiesz, tato… Myślałam o tym wszystkim, co się wczoraj wydarzyło.

Ojciec podniósł się do pozycji siedzącej, zdziwiony.

– Zaskoczyło mnie to, że nie gniewałeś się na mnie, że miałam broń i że planowałam… że byłam gotowa cię z…

Nie mogła dokończyć zdania.

– O czym ty mówisz, kobieto? – zapytał Tymoteusz.

– Ja… Nawet mi to nie może przejść przez gardło. Ja się tylko mogę domyślać, jak wielkim ciosem może być to, gdy ktoś się dowiaduje, że jego rodzone dziecko było gotowe go zabić, ale…

– O czym ty mówisz, pojebana suko – mówił, wstając powoli z łóżka – jaka broń, jakie zabić? Czy tobie czasem sufit na łeb się nie spadł?

– Ale… przecież…

– Natychmiast mi wyjaśnij, o czym ty do jasnej cholery pierdolisz, bo chyba będę z tobą inaczej rozmawiał!

Aurora niechętnie przypomniała ojcu o wczorajszym dniu. Ten przez pierwszych kilka godzin nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Później jednak niedowierzanie przemieniło się w najgorszy wybuch agresji i rozpaczy, jaki Aurora widziała kiedykolwiek ze strony ojca.

Tak trwało przez kilka dni.

Nagła zmiana narratora… zobaczymy, czy konieczna.

Jej przybicie spowodowane sytuacją w domu było widać.

Do czego się przybiła?

Minęło kilka dni. Tymoteusz chodzi po mieszkaniu, wciąż przypominając sobie to, do czego przyznała się jego córka. Jak można kochać taką osobę?

A jednak to robił

Aurora długo nie przychodziła. Tymoteusz mówił o tym żonie, udając, że wcale się nie martwi, a jedynie złości się, że nie może po raz kolejny okrzyczeć tej „niewdzięcznej dziewuchy”.

Znów niekonsekwencja czasu.

Jego żona podeszła do niego powoli i cicho ustami przysłoniętymi ręką.

Ustami podeszła?

– Wiesz – powiedział, chwyciwszy ją mocno za nadgarstek, tak by móc przejść przez próg, który mu blokowała – czym się to skończy? Rozumiesz to? On ją zabije! Nigdy już jej nie zobaczymy!

– Ale tak, to zabije was obu, Boże!

– Pierdoli mnie to. Jeśli zrobi to z Aurorą, nie będę chciał żyć już więcej.

Oboje.

– Hej, Józek – mówiła łagodnym tonem. – Mówiłeś, że nie idziesz dzisiaj do szkoły, bo wybrałeś sobie ten dzień na wykorzystanie nieusprawiedliwionej nieobecności i pójście na koncert tego całego… no, In Flames.

Koncert w ciągu dnia?

nieopacznie zostawionego adresu.

Nieopatrznie.

 

Obudziłem się w bardzo znajomym ciele. Był to nie kto inny jak Potwór z Wrocławia. Cóż za przypadek!

Przypadek z takich, które biją czytelnika po oczach.

Nagle Potwór dostrzegł czyjeś kroki.

Dostrzegł? A nie usłyszał?

 

Długo nie wiedziałem, co się ze mną stanie. Pamiętam, że miałem serię najdziwniejszych doznań i wizji, podobnych do tego, co czuje się podczas snu w wysokiej gorączce.

Potem jednak wróciłem do rzeczywistości. Obudziłem się w szpitalu. Stało nade mną grono znajomych twarzy. Za nimi – co najdziwniejsze – była tam rzesza dziennikarzy.

– Co tu się najlepszego wyrabia? – zapytałem głosem jakby pijanego.

– To my kochanie, wszystko dobrze. Dostałeś mocno w głowę, możesz nic nie pamiętać.

– Czy potrafi pan policzyć? – mówił lekarz, pokazując trzy palce – panie Tymoteuszu.

– Jaki, kurwa, Tymoteuszu?

– Boże, tato! – rzekła znajomo wyglądająca dziewczyna, rzucając mi się w objęcia.

– Spokojnie, pacjentowi trzeba dać odpocząć…

– Zamknij się, konowale – rzuciła Aurora.

Lekarz odchrząknął sugestywnie.

– Tak… – mówiłem, głaszcząc jej plecy. Do Aurory przyłączyła się matka i młodsze rodzeństwo. – Tak, chyba odzyskuję pamięć. Powoli… Tak, pamiętam was… Zawsze nim byłem… Zawsze byłem tym dupkiem.

Gdy ciała płaczących ze szczęścia najbliższych niemal mnie dusiły, w moich uszach podźwiękiwały ostatnie słowa wypowiedziane przed wypadkiem w pracy. Mówiłem o swoim życiu rodzinnym jednemu ze znajomych inżynierów. Powiedziałem:

– Gdybym tylko był kimś innym na jeden dzień. Gdybym wszystko zapomniał i stał się kimś innym. Wszystko byłoby lepiej.

Okazało się, że miałem rację, lecz nie w ten sposób, o którym wówczas myślałem.

Nie wiem, jak interpretować ten fragment…

Czy wszystko, co było zawarte w opowiadaniu, to tylko senne wizje bohatera, który uderzył się w głowę? Wytłuszczony fragment na to wskazuje, ale dla mnie – i nie tylko dla mnie – to jest zawsze najgorsze rozwiązanie z możliwych. Kolejna historia typu “a potem się obudzi”. Spotkałeś się kiedyś z taką w trakcie seansu i poczułeś zawód? Jeśli tak, to wiesz, o czym mówię.

Z kolei jeśli wszystko wydarzyło się naprawdę, a bohater jakimś ducem wspomina o innym wypadku z przeszłości, to historia nie trzyma się kupy, no bo kto by żył w ciele Tymoteusza, kiedy ten wędrował po innych ciałach? Kto był w jego ciele, gdy tamten znajdował się w potworze? Kto był w nim, gdy ten przebywał w ciele swojej córki? Te luki każą mi przyjąć interpretację numer jeden, a więc jestem zawiedziony.

 

Warsztatowo sporo jest do poprawy. Styl prosty, nieco toporny, ale opowiadanie nie nużyło mnie ani nie męczyło – czytałem z zainteresowaniem do samego końca.

Przejrzałbym tekst pod kątem cięć, bo chociażby wątek szkolnej miłości Aurory, czy w ogóle jej zachowania w szkole, jest marginalny. Broni się trochę tym, że dzięki wizycie w ciele chłopaka bohater dowiedział się o konsekwencjach swoich dobrych intencji – to wyszło świetnie.

Na plus też to, że prawdziwa tożsamość bohatera jakoś uzasadnia to, że fabuła obraca się wokół tej rodziny, a nawet to, że przez chwilę obserwujemy historię z perspektywy jego córki.

Pomysł z przypadłością bohatera bardzo ciekawy i bez wątpienia można go eksploatować, niestety zakończenie w moim odczuciu niefortunne.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Dzięki serdeczne za recenzję. Z wieloma kwestiami się zgadzam, chociażby zbytnie poleganie na “przypadku”, przy czym na chwilę obecną nie wiem, jak ten problem rozwiązać. Będę musiał pomyśleć dłużej. Mam jednak kilka obiekcji, i niekoniecznie chcę się wykłócać o to, kto ma “rację”, ale myślę, że taka dyskusja byłaby ważna dla nas obu jeśli chodzi o rozumienie teorii literatury i tego, co czyni dzieło dobrym, ciekawym, itp.

Czy wszystko, co było zawarte w opowiadaniu, to tylko senne wizje bohatera, który uderzył się w głowę? Wytłuszczony fragment na to wskazuje, ale dla mnie – i nie tylko dla mnie – to jest zawsze najgorsze rozwiązanie z możliwych. Kolejna historia typu “a potem się obudzi”. Spotkałeś się kiedyś z taką w trakcie seansu i poczułeś zawód? Jeśli tak, to wiesz, o czym mówię.

Raczej nie, obecność dziennikarzy wskazuje na to, że sławetny Potwór z Wrocławia został zabity przez Tymoteusza. Ci nie przyszliby do szpitala, gdyby mężczyzna po prostu miał zwyczajny wypadek.

Ale teraz, z perspektywy czasu, wydaje mi się, że zakończenie zgodne z Twoją interpretacją wcale nie byłoby takie złe. Jest problem zawodu w przypadku większości leniwych “zwrotów akcji” pokroju “wszystko to było snem” albo “to wszystko halucynacja schizofrenika” (Zwrot ze schizofrenicznymi halucynacjami jest dla mnie o tyle niewiarygodny, że “schizofrenia” prawdopodobnie wcale tak nie wygląda. Wiem, że to kontrowersyjna teza, dlatego polecam przeczytać “The Economics of Szasz” Bryana Caplana. Tak, tego Caplana, od którego mam ksywkę. Wyjaśnia tam, dlaczego halucynacje i schizofrenia jako taka jest prawdopodobnie mitem). Natomiast wszyscy wiemy, że taki a nawet większy zawód można odczuć po obejrzeniu filmu z mnóstwem akcji, wybuchów i nieoczekiwanych zwrotów, które w utworze są przedstawiane jako w stu procentach prawdziwe. Ma to miejsce wówczas, gdy bohater nijak się nie zmienił, a wydarzenia nie wpłynęły nań w żaden sposób; historia wydaje się wtedy niepotrzebna i bezcelowa i nie ma głębszego filozoficznego sensu. Podobnie jest z większością historii w stylu “It was all a dream”. Natomiast nie jest tak tutaj. Nawet jeśli wszystko było snem bohatera, ten nauczył się na własnej skórze ważnych życiowych prawd, zmienił swój stosunek do najbliższej rodziny, prawdopodobnie kariery, materialnego dobrobytu i tak dalej.

A jeśli chodzi o to, jak to możliwe, że był jednocześnie w innym ciele niż jego własne, i wchodził z nim w kontakt, to cóż… Jest to fantastyka, więc nie sądzę, by jakieś konkretne wyjaśnienie było wymagane, czytelnik może wyobrazić sobie, że prawdziwe ciało Tymoteusza było wtedy filozoficznym zombie, bez świadomości, albo że po przebudzeniu się Tymoteusz posiadał zarówno wspomnienia ze swoich podróży po ciałach innych osób, jak i wszystkie wspomnienia z własnego ciała, albo że jego świadomość istniała w owych chwilach w jakimś rozdwojonym stanie, tak że jednocześnie sterował dwoma ciałami, nie zdając sobie z tego do końca sprawy, stanie, którego my zwykli śmiertelnicy nie możemy sobie wyobrazić, podobnie jak niewidomy nie może wyobrazić sobie kolorów. Żadne z tych wyjaśnień nie jest mniej lub bardziej poprawne, bo różnice między nimi nie mają żadnego znaczenia ani dla fabuły. Ani dla filozoficznej tematyki opowiadania (podobnie jak interpretacja ze snem).

 

Przejrzałbym tekst pod kątem cięć, bo chociażby wątek szkolnej miłości Aurory, czy w ogóle jej zachowania w szkole, jest marginalny. Broni się trochę tym, że dzięki wizycie w ciele chłopaka bohater dowiedział się o konsekwencjach swoich dobrych intencji – to wyszło świetnie.

Zdecydowanie, połączenie tych wątków przyszło mi niełatwo, ale sądzę, że wyszło idealnie i choć podczas prowadzenia fabuły mocno improwizowałem, to takie a nie inne zawiązanie jest retrospektywnie nieuniknione. Dodam jeszcze na swoją “obronę”, że poza lekkim poprowadzeniem dalszej fabuły na właściwe tory, motyw w szkole, choć poza postacią chłopaka z tylnej ławki nie jest niezbędny dla historii jako takiej, to wspiera tematykę opowiadania, to znaczy pokazuje jeszcze dobitniej, że aby mieć szczęśliwe życie, trzeba się czasem wyluzować, zapomnieć o przyszłości, być ciekawym otaczających nas ludzi, jednocześnie nie przejmując się tym, jak ci na nas patrzą – zupełnie tak, jakbyśmy następnego dnia mieli znaleźć się w zupełnie innym ciele.

 

“Który to jest wiek? Bo raczej nie czasy współczesne, jeżeli ktoś – mając do dyspozycji wszelkie dobrodziejstwa technologii pozwalające mu magazynować informacje i mieć do nich dostęp z dowolnego miejsca na świecie – wybiera kartkę schowaną do szafy i to w domu, w którym jutro już go nie będzie.”

A więc nigdy, absolutnie nigdy nie zapisujesz niczego na kartce? To jestem jeszcze w stanie zrozumieć, natomiast nie byłbym w stanie zrozumieć, że ktoś znalazłszy się w obcym ciele w cudzym mieszkaniu, nie pamiętając prawie niczego, ruszałby do komórek i komputerów, do których najprawdopodobniej ustawione są jakieś hasła, tylko po to, by zapisać dosłownie parę słów (naprawdę, w tym przypadku zapisanie czegoś takiego na dobrodziejstwie technologii zajęłoby więcej czasu niż zapisanie tego na kartce). Poza tym nie wspomniałem nic o tym, że jakiekolwiek dobrodziejstwa technologii tego pokroju znajdowały się w tamtym mieszkaniu. Ich brak raczej miałby sens, zważywszy na to, że Potwór z Wrocławia chciał odciąć się jak najbardziej od świata, by jak najtrudniej było go pochwycić.

 

Nie próbuje znaleźć informacji odnośnie swojej przypadłości? Jakoś tego rozwiązać? Albo chociaż upewnić się, że nie wariuje i np. umieścić na jakimś hośćie plików nagranie jednego ze swoich wcieleń i potem odszukać je po przeskoczeniu do kolejnego ciała?

Nie, nie sądzę, by musiał wpaść na taki pomysł. Dlaczego miałby “wariować”? Jeśli nie wierzy badź ma wątpliwości w rzecz, której doświadcza na własnej skórze, to dlaczego inna rzecz, której również będzie doświadczał za pomocą tych samych zmysłów, miałoby na 100% nie być częścią halucynacji? Skoro mógł mieć halucynacje, że przenosi się z ciała do ciała, to dlaczego nagranie na hoście plików miałoby nie być częścią halucynacji?

Poza tym, jaki wpływ miałoby to na fabułę? Załóżmy, że bohater puszcza takie nagranie. Okazuje się, że to wszystko prawda. Okej, i co dalej? W jaki sposób zmienia to linię historii? Z tym wątkiem opowiadanie kończy się w dokładnie taki sam sposób, jak bez tego eksperymentu. Więc nawet gdyby prawdą było Twoje stwierdzenie, że wysłanie takiego pliku byłoby rzeczą logiczną i naturalną, to autor powinien raczej pominąć ten wątek, podobnie jak można spokojnie pominąć wątek treningu dla astronautów w filmie o wyprawie na Księżyc (chyba że sam proces treningu jest ściśle związany z fabułą, albo gdy tematyką takiego filmu jest coś w rodzaju poświęcenia się dla osiagnięcia sukcesu i spełnainia marzeń itp.).

Taki wątek nie dość, że nie wpływałby na fabułę jako taką, to nie wspierałby opowiadania tematycznie, jak chociażby fragment o podkoszulce, pokazujący ekscentryczność i nieakceptowalność społeczną zachowania Aurory, podkreślający konflikt charakterów między nią a konformistycznym i wymagającym konformizmu ojcem.

Tym bardziej dziwi mnie z jednej strony Twoja nadmierna oszczędność, przez którą sugerujesz likwidować nawet pojedyncze zdania w najmniejszym stopniu rzekomo odbiegające od tematyki czy fabuły (jak już wspomniałem, mój fragment taki nie jest), podczas gdy sam proponujesz elementy fabuły nijak mające się do tematyki czy przebiegu akcji. Tematyką tego opowiadania nie jest ani wątpienie w prawdziwość otaczającej nas rzeczywistości, filozoficzny sceptycyzm ani nic w tym rodzaju. Sugerowany przez Ciebie element fabuły bardziej pasowałby do historii w stylu Matrixa, nawet gdyby bezpośrednio nie wpływał na przebieg akcji.

A teraz załóżmy, że te pliki znikają z internetu. Wówczas mamy zakończenie pokroju “to była wszystko halucynacja”, którą sam, zresztą słusznie, uznałeś za leniwą i niewiarygodną.

 

Jeśli chodzi o wiarygodność psychologiczną, to nie wiem, w jaki sposób zachowałaby się osoba przenosząca się z ciała do ciała, bo cóż… takie doświadczenie jest mi nieznane. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie wyobrazić sobie człowieka, który na taką informację reaguję w miarę spokojnie, nawet bez “ataków paniki”. Przecież znamy historie osób, którym wydawało się, że spotykają ich znacznie większe i bardziej niewiarygodne rzeczy, jak kontakt z bóstwem, wizje przyszłości itd. Spora część z nich nie ma żadnych ataków paniki. Poza tym koniec końców okazuje się, że tym mężczyzną był ultra toksycznie męski Tymoteusz, więc nie jest to jakoś szczególnie niewiarygodne.

 

Dzięki też za łapankę, choć nie ze wszystkimi uwagami się zgadzam, chociażby “wrzący czajnik” brzmi dla mnie naturalnie, wydaje się pojawiać często i chyba można go podciągnąć pod całkowicie dopuszczalną metonimię. (W artykule https://pl.wikipedia.org/wiki/Metonimia można znaleźć nawet określenie “metonimia pojemnika”, które tutaj pasowałoby w 100%).

Tak czy inaczej, dzięki wielkie, i pozdrawiam :)

Interesująca historia, chociaż dobór postaci, w których ląduje bohater, nijak nie wygląda na przypadkowy.

Bez sensu wydaje mi się chowanie adresu w szafie, do której dostęp narrator utraci wieczorem. Prawdopodobnie nieodwołalnie. Ja bym schowała w jakimś publicznym miejscu – przykleiła kartkę pod ławką w parku, nabazgrała flamastrem na zabazgranej graffiti ścianie…

Aha, nie widzę za bardzo związku między tytułem a treścią.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka