- Opowiadanie: vrchamps - Garnitur na miarę

Garnitur na miarę

Serdeczne, podziękowania betującym.

Zapraszam wszystkich chętnych do lektury.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Garnitur na miarę

– …lumpie!

– Wstawaj łajzo!

– Słyszysz, gadzie, podnoś się!

Tak naprawdę dopiero uderzenie policyjnej pałki w kolano obudziło mnie, a potem postawiło na nogi.

Tak wyglądało moje bezdomne życie. Popychany i bity przy byle okazji. Wyganiany przez każdego, komu nie podobał się mój wygląd czy zapach.

– Pojedziesz z nami – rozkazał typ w niebieskim mundurze i zrozumiałem, że mam kłopoty.

Zdziwiłem się, bo zawsze słyszałem: wynoś się stąd, czego tu szukasz, nie mam roboty dla takich jak ty, lub – po prostu – wypierdalaj.

– Cuchnie, kurwa, jak moje jaja po służbie. – Zaśmiał się ten grubszy, ściągnął służbową rogatywkę, przetarł pot z czoła, zaczął poprawiać zsunięty, policyjny pas. – Pomożesz młody, czy tylko będziesz stał i patrzył?

Jego partner, podszedł od tyłu. Złapał skórzany pasek i zarzucił go na jedną z wielu fałd tłuszczu.

– No, już lepiej, dzięki! – Następnie skierował na mnie swój wytrzeszcz. – Wsiadaj, brudasie!

Żeliwne klucze zabrzęczały w rękach młodego, który po chwili otworzył drewniane, ciężkie drzwi więziennego powozu. Nie wiedziałem, dokąd mnie zabrali, ale pamiętam, że po jakimś czasie bruk się skończył, a tętent pociągowych koni ucichł. W środku panowała całkowita ciemność. Zapach działał na wyobraźnię. Nie raz, nie dwa, w tym miejscu pewnie ktoś oddawał mocz, rzygał lub srał.

Nie wiem, jak długo jechaliśmy. Miałem tylko nadzieję, że chodzi o jakieś głupstwo, być może, wskazanie kogoś podejrzanego na komisariacie. W końcu wóz stanął gwałtownie, a mną szarpnęło tak, że musiałem zaprzeć się o ławkę. To wtedy poczułem coś lepkiego na dłoni, a następnie machinalnie wytarłem rękę o spodnie.

Kiedy otworzyli drzwi, nie oślepiło mnie światło. Zabrali w nocy, a teraz była mgła. Zanim wstałem z ławki, zobaczyłem jak kłębami wdziera się do środka i rozświetla mrok smutnym, porannym światłem.

– Co ty tam… modlisz się? – Grubas ponaglił uderzając o framugę drewnianą pałką. Następnie jej końcówkę wcisnął pod moją pachę gdy wychodziłem, jakby przerzucał jakąś szmatę z kąta w kąt.

Budynek z czerwonej cegły stał samotnie w polu. Wyglądał obskurnie i przypominał rudery, w których nocowali tacy jak ja. Chociaż tu nikt nie krzyczał i nie wyrzucał butelek przez okno.

Gdzieś w oddali wściekle ujadał pies. Zagrożenie, którego nie widać jest znacznie bardziej dojmujące od tego, które znasz i przed którym możesz ułożyć sobie plan ucieczki lub obrony.

Kiedy byliśmy już pod wejściowymi drzwiami, z budynku wyszła para z małym dzieckiem. To była ładna i czyściutka dziewczynka o porcelanowej buzi. Uśmiechnęła się, kiedy przechodzili obok. Nachyliłem się do niej, by okazać sympatię i odwzajemnić uśmiech. To wtedy właśnie dostałem drewnianą, policyjną pałką przez plecy. Zasyczałem z bólu i złości jednocześnie. Spojrzałem na grubasa, który pałą wskazał wejściowe drzwi.

– Gdzie do małych dziewczynek, chujcu?!

Kobieta przyciągnęła do siebie dziewczynkę. Cmoknęła ze złości, szepnęła coś na ucho, a potem popchnęła dziewczynkę tak, że o mało się nie wywróciła. Najwidoczniej byłem dla nich tylko nic niewartym śmieciem, z którym nie można rozmawiać, ani choćby spojrzeć w jego stronę.

Korytarz był pusty, ściany pomalowane zieloną farbą, która odpadała i pękała gdzieniegdzie, ukazując poprzednią bordową warstwę.

– Doktorze! – wydarł się policjant przy moim uchu, aż podskoczyłem, co wywołało chichot młodego.

– Idę, już idę! – odkrzyknął nieznajomy głos, a potem zacharczał, puentując splunięciem.

Z jednego z pomieszczeń wyszedł szczupły mężczyzna, o siwych włosach. Nosił znoszone spodnie na szelkach i białą koszulę w pomarańczowe paski, ale niestarannie wciśniętą w spodnie. Coś niósł w rękach. Kiedy się zbliżył, zauważyłem w jednej obdarte ze skóry zwierzę, a w drugiej długi, błyszczący nóż.

– Rzeźnik – szepnąłem i zrobiłem krok w tył.

Gruby obejrzał się na mnie z poważną miną, a potem wybuchnął śmiechem tak, że część śliny i resztki, kto wie czego jeszcze, wylądowały na mojej twarzy.

– Słyszałeś Artur? Jesteś rzeźnikiem.

– Ja? Och proszę nie uwłaczać mojej szlachetnej profesji. Ja tu przygotowuję trupy, proszę pana. Myję je, maluję, a potem ładnie ubieram, by w swoim najważniejszym dniu wyglądały na pełne życia. Proszę mi wybaczyć moje odzienie – spojrzał na zwierzaka – ale kiedy jest robota, staram się być sobą. – Zaśmiał się tak gwałtownie, że po chwili śmiech zamienił się w rechot, a potem w kaszel. – A to? To tylko królik, którego mam zamiar zjeść na obiad.

– My właśnie po to tu przyjechaliśmy – powiedział policjant i kiwnął na mnie głową. – To znaczy, że nie na obiad, tylko… mamy klienta.

– Ależ panie władzo, ten człowiek tutaj, przecież… tak, nie mogę się mylić, oddycha, nawet stoi i nawet na nas zerka. Trochę nerwowo, ale jednak. – Pociągnął nosem prosektor. – No może śmierdzi i wygląda jak ci tutaj, ale…

– To delikatna sprawa – przerwał mu gruby, a potem podszedł do doktora i szepnął kilka słów.

– Rozumiem, aha, dobrze, ale policja musi mnie kryć. – Doktor spojrzał w moim kierunku, mierząc od stóp do głów. – Zaraz zobaczymy co tam mam w kostnicy.

– Po co mnie tu przywieźliście? – spytałem, przerywając tą dziwaczną rozmowę.

– Jest uroczystość – powiedział młody policjant i zaraz spojrzał na swojego przełożonego, szukając w jego oczach aprobaty.

– Dokładnie, masz szczęście. – Gruby klepnął mnie w plecy, a ja wylądowałem barkiem na wilgotnej ścianie.

– Dobra, najpierw się umyjesz, a potem coś przymierzymy – oznajmił prosektor, który wyglądał, jakby zaczęło mu się spieszyć.

– Wiecie, że to nielegalne? – powiedziałem domyślając się co chcą zrobić, ale nikt mi nie odpowiedział.

Ruszyliśmy korytarzem i doszliśmy prawie do jego końca. Weszliśmy do pomieszczenia wyłożonego białymi kafelkami. Na podłodze dziwne rowki, których dno było zabarwione pąsowym kolorem. Był też budzący lęk kamienny stół z dziurkami w rogach i największą pośrodku. Zatrzymałem się w połowie drogi.

– Uuu, nigdy nie był w prosektorium? – powiedział prosektor, widząc moje zawahanie.

– Tylko się umyjesz brudasie, łachy wyrzuć tam – ponaglił policjant i wskazał drewnianą skrzynię.

Bez problemu odnalazłem wiadra z wodą.

– Mydło i gąbkę masz na parapecie.

Woda była zimna, ale wylewana na mój wychłodzony organizm, dawała przyjemne doznanie ciepła. Policjanci i rzeźnik wyszli. Miałem przez chwilę myśli, by uciec. Zabrać swoje łachy i zwiać przez okno. Jednak po bliższych oględzinach zauważyłem, że framugi były zabite gwoździami.

– Jak tam skończyłeś? – spytał policjant.

– Już!

 

*

 

– Nie trzęś się tak łajzo. Znajdziemy ci coś do ubrania. – Prosektor ruszył w stronę wahadłowych drzwi.

Stałem owinięty w białe prześcieradło. Na pewno prane wielokrotne, bo przebarwione tu i ówdzie.

– Nie stój tak, zapraszam.

Poszedłem za doktorem. Nie miałem zamiaru ubierać się w strój trupa. Byłem gotowy się postawić.

Doktor stanął na środku pomieszczenia, założył ręce na biodra i cmoknął dwa razy. Zanucił coś i rozejrzał się po trupach leżących w otwartych trumnach.

– Założysz strój tego chudego, jest najświeższy, wygląda na to, że powinien pasować – powiedział doktor, wskazując palcem na zmarłego. – Normalnie dostałbyś coś z szafy, ale to było ostatnie. Szwalnia się nie wyrabia.

– Nie ma mowy!

Padłem na kolana. Uderzenie pałki było tak silne, że poprzednie razy zdawały się tylko głaskaniem. Plan stawiania się bądź ucieczki właśnie legł w gruzach. W końcu odezwał się gruby:

– Jedziesz na pogrzeb. Nie mamy zamiaru kupować ci nowego wdzianka. Pan komendant nie ma na to funduszy. Ubierzesz się w to, albo… – Podniósł pałkę.

Nie protestowałem więcej, nawet pomogłem im ściągnąć ubranie z trupa. Było to trudne zadanie. Zesztywniałe ciało nie chciało się rozstać z tą jedyną rzeczą, która mu pozostała. Wystarczyło jednak włożyć trochę siły. Coś się wyłamało, co nieco wykręciło i nieszczęśnik po chwili pracy został ogołocony.

Kiedy tylko włożyłem garnitur, poczułem dziwne mrowienie na całym ciele. Zaraz potem usłyszałem, jakby ktoś biegał po korytarzu. Zwaliłem to na zmęczenie lub na przeciąg, który właśnie zatrzasnął drzwi. Tym bardziej, że policjanci i prosektor, nawet nie zwrócili na hałas uwagi.

– Mogę zapytać na jaki pogrzeb? – spytałem, gdy wsuwałem koszulę w spodnie.

– Twojego ojca – wyjawił w końcu tajemnicę policjant.

Mięśnie mojej twarzy napięły się w dziwny sposób. Pewnie, gdyby było mi dane stanąć wtedy przed lustrem, widziałbym tylko karykaturę własnej twarzy, a nie jej rzeczywiste odbicie.

– A właśnie, młody – zwrócił się grubas do swojego partnera. – Daj mu dokumenty.

– Trzymaj. – Podał rulon zwiniętych kartek.

– Co to?

– Twój akt urodzenia. Imię, nazwisko, miejsce i data narodzin. – Pokazał palcem, brudząc nieznacznie jeden z dokumentów. – Dobra, skoro gotowy, ruszamy dalej.

 

*

 

Konie parsknęły i stanęły w miejscu. Od razu do mych uszu dobiegł gwar toczących się intensywnych rozmów. Miałem wrażenie, że wszystkie dyskusje ucichły, gdy tylko postawiłem nogę na ziemi. Policjanci podprowadzili mnie ku tym milczącym posągom. Krok po kroku z mgły wynurzały się kolejne. Na granicy widoczności, przebiegło dziecko i znikło w mlecznej poświacie.

Następnie zauważyłem zarysy budynku, a potem więcej szczegółów. Murowany solidny dwór, kolumny i herb.

Dziś się już takich nie buduje – przyszło mi do głowy.

Zdawało mi się, że w jednym z okien, na tle bladego światła stała jakaś postać.

– To on? – zapytała nagle kobieta, zwracając na siebie uwagę.

Poznałem ją. To ta sama, która wzgardziła mną wychodząc z prosektorium.

– Witam madame, tak to on. – Ubiegł mnie policjant.

Nie rozpoznała mnie.

– Ubraliście go zbyt elegancko. Przecież rodzina kontaktowała się z komendantem, ustaliliśmy, że nie ma wyglądać jak my.

– Najmocniej przepraszamy, ale nie było innych modeli. – Gruby pokłonił się, ale tylko do pewnego stopnia, jakby uciśnięty pasem tłuszcz klinował kręgosłup.

– Wie, kim jest?

– Dostał dokumenty.

– Jesteś tu po to – spojrzała na mnie – by usłyszeć testament stryja, ale nie licz, że coś ci się należy. Dla mnie mogłoby cię tu nie być. Mieliśmy dwa wyjścia, ściągnąć cię tutaj albo udawać, że nie istniejesz. To drugie było zbyt ryzykowne, nasza rodzina nie potrzebuje teraz skandalu. – Odwróciła się i odeszła.

– Teraz radzisz sobie sam – powiedział gruby, otrzepując ręce, jakby nie miał z tym wszystkim nic wspólnego, a potem odjechali.

Spojrzałem ponownie w okno, w którym widziałem postać, ale już jej nie było.

 

Ruszyłem w kierunku, z którego dochodziły rozmowy. Postacie wyłaniały się powoli z oparów mgły, jakby odsłaniane kurtyny w teatrze ukazywały kolejnych aktorów. Przybyli goście wodzili za mną wzrokiem. Czułem ich zimne spojrzenia, niczym setki małych, lodowych igiełek, które drażniły moją skórę. Odruchowo poprawiłem marynarkę, spoglądając czy dobrze leży.

A może to twoja zasługa – pomyślałem. – Zdaje się, że karmisz się moim lękiem.

Słyszałem szepty i śmiechy. Niechętnie stawiałem kolejne kroki, wkraczałem w świat, o którym wcześniej nie miałem pojęcia.

Nie minęło dużo czasu, a znowu do mych uszu doszedł tętent koni. Pomyślałem, że policjanci wracają po mnie, że pomylili mnie z kimś innym. Byłem w błędzie. Podwieszona lampa naftowa rozpędzała mgłę. W końcu powóz znalazł się na tyle blisko, że rozpoznałem w nim pogrzebowy karawan.

– Prrrrr! – krzyknął woźnica.

Po jakimś czasie trumnę wniesiono do domu. Ktoś denerwował się, że będzie tu stała przez trzy dni. Inny obgadywał zmarłego człowieka. Słyszałem przekleństwa, rozmowę o pieniądzach, jakie zostawił. Mówiono, że był dziwakiem. Nikt nie płakał, brakowało dobrych słów.

– Otwórzmy trumnę i przeczytajmy w końcu testament! – krzyknął brodaty mężczyzna. – Miejmy to już za sobą.

Stałem przy dużym kamiennym piecu czerpiąc przyjemność z ciepła jakie zapewniał.

– Racja, kończmy ten spęd – szepnął mężczyzna obok mnie do swojego towarzysza.

Notariusz podszedł do trumny i ogłosił, co następuje:

– Zaraz otworzymy trumnę, według ostatniej woli pana Henryka, testament umieszczony jest w garniturze, w wewnętrznej kieszeni po lewej stronie.

Trumnonosze odsłonili wieko.

Notariusz zbladł i cofnął się o trzy kroki.

– To niemożliwe! Boże.

Reszta zgromadzonych natychmiast zbliżyła się do trumny. Sam uległem zaciekawieniu, gdy zobaczyłem ludzi stojących, jakby byli zahipnotyzowani.

Ciało było nagie.

Zaczęły się szepty, ale o dziwo usłyszałem też szyderstwa z zaistniałej sytuacji.

– Albercie, wezwij policję! – krzyknęła zaniepokojona bratowa.

– Po co? – spytał towarzyszący jej mężczyzna.

– Jak: po co? Stryj został okradziony.

– A chuj z nim – dopowiedział ktoś z tłumu.

– On zniszczył całą naszą rodzinę!

– Ma to, na co zasłużył! – Pojawiały się kolejne głosy.

Kobieta spojrzała na rozzłoszczonych gości.

– Czy wy rozumiecie, że bez jego garnituru nie poznamy testamentu?

Zapadła cisza, ludzie umilkli, a ja przypomniałem sobie przebieg dzisiejszego dnia. Przyjrzałem się dokładnie twarzy tego człowieka i zrozumiałem, że mam do czynienia z tą samą martwą osobą, z której zdejmowałem ubranie. Powoli wsunąłem rękę pod marynarkę i sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni. Cofnąłem szybko dłoń, czując pod opuszkami palców złożoną kartkę. Na nieszczęście, mój pełen nerwowości ruch zobaczyła bratowa umarlaka. Podeszła do mnie i jeszcze raz przyjrzała mi się z uwagą. Odciągnęła mnie na bok.

– Skąd masz to ubranie? – Szarpnęła za rękaw. – Wydaje mi się bardzo znajome. Słyszysz mnie? – Ponagliła, kiedy nic nie odpowiadałem, szukając drogi ucieczki z tej sytuacji.

– To nie moja wina – wydusiłem półszeptem.

– Pytam, skąd masz to ubranie?

– Jestem bezdomnym człowiekiem, dzisiaj rano policja zgarnęła mnie wprost z ulicy. Zawieźli do domu pogrzebowego. Kazali się wykąpać i dali mi to ubranie. Nie wiem, skąd je wzięli. Potem przywieźli mnie tutaj, powiedzieli, że to pogrzeb mojego ojca – powiedziałem automatycznie, opisując wydarzenia, które miały dzisiaj miejsce.

Nic nie odpowiedziała. Włożyła rękę pod marynarkę i odszukała kieszeń. W okamgnieniu chwyciłem jej nadgarstek i mocno ścisnąłem. Spojrzała na mnie, potem odwróciła się do zebranych, nabrała powietrza i… Zwolniłem uchwyt na jej nadgarstku, nie chciałem, by zawiadomiła resztę, a miałem wrażenie, że to chce właśnie zrobić. Wypuściła powietrze i zabrała kartkę.

– Kochanie, notariusz wychodzi! – zawołał mężczyzna.

– Chwileczkę panie notariuszu, chwileczkę! – Kobieta podbiegła do drzwi, w których stał już urzędnik.

Rozmawiali chwilę. Potem człowiek ten wziął w ręce kawałek papieru, przekazany przez kobietę i obejrzał dokument.

– Proszę o uwagę! – zawołał, stukając laską o drewnianą podłogę.

Wszystkie oczy zwróciły się w jego kierunku.

– Odnalazł się testament. Zacznijmy więc.

Powstało ogólne poruszenie. Pytania nie miały końca. Kobieta z uśmiechem odpowiadała każdemu z osobna. Widać było, że potrafi kłamać i zaspokajać wścibską ciekawość.

 

*

 

Ja już umarłem

I na ciebie czekam

A za tobą znów inny pójdzie

Wszystkich ludzi jednako zagarnie

 

Moja wola ostatnia.

 

Proszę o zamknięcie mych oczu, bym uroków nie rzucał i czyjejś śmierci nie był powodem. Ręce mi złóżcie, bym nic wam w chwili ostatniej nie zabrał. Usta muszę mieć zaszyte, bym nie obraził nikogo. Ubranie niech będzie na miarę. Na szwach węzły zostawcie, co by grzechy moje na was się nie wylały. Płótnem mi stopy owińcie, bym z zaświatów nie wrócił. Na prostej trumnie świecę zapalcie, by płomień duszę ogrzewał i kierunek wskazywał. W „noc pustą” nie chcę nikogo więcej niż syna Marcina. On mym ciałem się zajmie. Nie chcę kościoła ni księdza. Pod wierzbą dół niech wykopie i tam mnie umieści. Cały majątek jemu oddaję.

Reszta precz.

 

Notariusz zakończył odczytywanie testamentu, wśród gromkiego wzburzenia wszystkich zebranych. Poczułem na sobie wściekłe spojrzenia.

– Dalibóg! – krzyknął jakiś brodaty mężczyzna, rozkładając ręce ku niebu.

– Idź do diabła. – Usłyszałem po chwili.

Wokół notariusza zrobiło się gęsto od zdziwionych i wciekłych gości. Każdy z osobna chciał zobaczyć zarówno testament, jak i mój akt urodzenia. Urzędnik na okrągło zaświadczał o jego oryginalności.

– Padalec.

Musieli chyba odreagować. Nie minęło dużo czasu od pierwszego splunięcia mi pod nogi i zostałem sam na sam z bratową nieboszczyka.

– Zabierz małą i poczekajcie na zewnątrz – powiedziała ze spokojem do męża.

Następnie zbliżyła się i spoliczkowała mnie.

– Ja tego tak nie zostawię, wszystko oddasz albo koniec z tobą.

 

*

 

Usiadłem przy trumnie. Nie mam pojęcia, kiedy mnie zmorzyło. Przez niedomknięte okiennice wpadała odrobina księżycowego światła.

Miałem zwyczajnie dość – postanowiłem uciekać. Wstałem i spojrzałem na człowieka w trumnie. Pożegnałem się:

– Podobno jesteś moim ojcem, nie wiem, po co mnie tu ściągnąłeś po takim czasie i zostawiłeś mi wszystko w spadku, ale ja tego nie chcę. Wolę już wrócić do swojego poprzedniego życia. – Zacząłem ściągać marynarkę, ale po chwili narzuciłem ją z powrotem. – Pozwól, że ubranie sobie zostawię.

– Co pan sobie życzy na śniadanie? – zapytała niska okrągła kobieta w fartuchu i z chustą na głowie.

Zatkało mnie, myślałem, że jestem sam, ale okazało się, że odziedziczyłem też służbę.

– Ale… ale. – Rozglądałem się na boki, jakbym został przyłapany na gorącym uczynku i nie potrafił znaleźć wytłumaczenia.

– Rozumiem – stwierdziła babcia i w jednej chwili zmarkotniała. – Najwidoczniej pan nas nie potrzebuje.

– Nie, nie. Proszę zostać, nie wiedziałem tylko, że mam kucharkę. – Uśmiechnąłem się głupio, widząc jej łzy spadające na kuchenny fartuszek.

– Ma pan też ogrodnika i lokaja. Zaraz ich przedstawię.

Starszy pan o siwych włosach i brodzie, ubrany w ogrodniczki i niebieską koszulę przewoził w taczce kamienie. Lokaj przecierał z kurzu wazony stojące na komodzie. Zostałem. Chciałem mieć w końcu coś dla siebie. Szczęście się do mnie uśmiechnęło i postanowiłem go bronić. Poznawałem tych ludzi od kilku dni. Pomogli mi pogrzebać ich pana pod wierzbą, tak jak prosił w testamencie.

Pewnego dnia coś się jednak zmieniło. Był późny wieczór. Często z obawy przed nieproszonymi gośćmi wyglądałem o różnych porach dnia przez okno. W głowie tliło się wspomnienie o kobiecie, która groziła mi pozbawieniem majątku. Szczerze przyznam, że przeszedłem niesamowitą metamorfozę. Od człowieka, który widząc co tu się dzieje, chciał uciekać jak najszybciej. Do człowieka, który postanowił wykorzystać szansę i nie oddać nikomu ani grosza. Zawsze miałem pod górkę, a może nawet i pod pionową ścianę. Czemu mam rezygnować z fortuny, płaszczyć się przed światem? W końcu nawet umarlak otrzepał mi kolana i postawił na nogi.

Stałem w oknie i patrzyłem na wierzbę. Gubiła liście. Znak, że jesień kładła łapę na przyrodę.

– To na niej powiesił się pan Henryk – zaskoczył mnie ogrodnik.

– Co?

– Na tej gałęzi, po lewej.

To właśnie ogrodnik, jako jedyny zachowywał się dziwacznie od jakiegoś czasu. Nie podobało mu się, że mamy martwe ciało zakopane w ogrodzie. Często powtarzał, że popełniliśmy błąd. Chodził naburmuszony, rozmawiał sam ze sobą, zaniedbywał swoje obowiązki. Raz widziałem go jak stoi w miejscu pochówku i szura nogą w ziemi.

Tej nocy obudziły mnie duszności. Wpadłem w panikę, bo nigdy wcześniej nie przydarzyło mi się coś podobnego. Zrzuciłem kołdrę. Potrzebowałem świeżego, chłodnego powietrza. Otworzyłem okno, oparłem łokcie na parapecie i spojrzałem na kolorowe, jesienne liście leżące na ziemi. Poczułem się lepiej, ale rześkie powietrze przyniosło chłód. Zarzuciłem na siebie marynarkę i wróciłem do okna. Podniosłem powoli wzrok i spojrzałem na wierzbę oświetloną przez światło księżyca. Z lewej gałęzi, na linie, zwisał cień postaci. Ciemna plama kołysząca się nieznacznie na boki i okręcająca się wokół własnej osi. Pod nią stał ogrodnik i za pomocą łopaty wykopywał w ziemi dół. Po chwili spojrzał na mnie i odszedł. Wiodłem za nim wzrokiem, ale kiedy zniknął za stodołą, ponownie skierowałem spojrzenie na wiszący cień. Ku mojemu zdziwieniu już go nie było.

Wybiegłem na zewnątrz i udałem się w stronę stodoły. Byłem w jakimś amoku. Kiedy doszedłem do wykopanego pod wierzbą dołu i zobaczyłem wieko trumny, pojawiło się przyjemne mrowienie na karku.

Po chwili usłyszałem bliżej nieokreślony hałas, jakby brzęk kluczy dochodzący z wnętrza stodoły.

Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.

– Grozi panu niebezpieczeństwo, panie Marcinie – powiedział ogrodnik, odkładając szpadel.

– Niebezpieczeństwo? Jakie niebezpieczeństwo? O czym ty mówisz?

– Pan Henryk mówi, że rodzina chce panu odebrać wszystkie dobra materialne, a może i życie.

– Pan Henryk nie żyje! – krzyknąłem podenerwowany. – Co to ma znaczyć!

– Nie żyje, ale jest obecny. Chce panu coś pokazać, przygotować pana na pewne wydarzenia.

Przetarłem dłonią oczy i twarz. Westchnąłem, jakbym chciał przekazać światu moją rezygnację.

Poprowadził do stogu siana, następnie włożył weń rękę i zapierając się drugą o drewniany słup, wyglądał jakby chciał coś wyciągnąć. Po chwili zauważyłem wystający drewniany drążek, a następnie usłyszałem szczękający łańcuch.

– Tędy.

Doszliśmy do części stajennej, gdzie w jednej z przegród dla koni otwierała się klapa.

– Co tam jest? – zapytałem oszołomiony.

– Tunel łączący stodołę z domem, ale to nie wszystko.

Zeszliśmy po drewnianych schodach do ciasnego tunelu.

– Widziałem kiedyś takie, w znalezionej na ulicy gazecie – powiedziałem, zatrzymując się przy małych szklanych bańkach z ogniem w środku.

– To żarówki, pan Henryk poświęcił wszystko, by zająć się badaniami.

– Zdążyłem zauważyć, rodzina go nienawidzi.

– Tak, nawet teraz, gdy spoczywa w ziemi, chcą mu zaszkodzić, ale kierując swoje pełne złości pretensje i emocje na pana, nie wiedzą, że wyrządzają mu przysługę.

– Mogę się jakoś bronić, przed tymi ludźmi?

– Ich strach jest kluczowy.

 

*

 

Znowu się przebudziłem, nie wiedziałem czy poprzednie wydarzenia odgrywały się na jawie czy były tylko realistycznym snem. Myślałem o tym, o czym usłyszałem od ogrodnika. O przekaźnikach energii, miedzianych kablach, prądzie statycznym, mechanizmach zamykających lub otwierających zbrojone drzwi, tranzystorach energii. Rozmyślałem o pustych przestrzeniach między ścianami, tajemnych przejściach, zapadniach, pułapkach i tunelu, o garniturze, który podobno pobiera ze mnie elektryczną energię powstałą w wyniku moich obaw i lęków. Nieznane mi wcześniej ekrany pokazujące wnętrze domu. Jednak tym, co najbardziej nie dawało mi spać, było urządzenie umożliwiające powrót z zaświatów. Urządzenie, nad którym pracował mój ojciec i nazwał je portalem.

 

Łomot do drzwi postawił mnie na nogi. Podbiegłem do okna, było jasno. Pokręciłem głową z niedowierzaniem na widok tego, kto przybył z wizytą.

Otworzyłem drzwi.

– Namyślił się pan? – spytała.

Spoglądałem na małą dziewczynkę, która trzymała kobietę za rękę.

– Proszę wejść, zapraszam, na pewno się dogadamy. – Zauważyłem, że moja propozycja zbiła ją z tropu. Nie czuła do mnie żadnego szacunku, ale jednocześnie była w stanie stłumić własne ego, by zyskać majątek.

Tylko najmłodsza krew zapewni mi powrót.

Nie wiem czemu nie zdziwił mnie obcy głos we własnej głowie. Natomiast po usłyszeniu tych słów, poczułem czyste pragnienie zrobienia im krzywdy.

– Nie mam zamiaru iść na żadne ustępstwa. Oddasz wszystko rodzinie i wrócisz skąd przybyłeś – stwierdziła, przybliżając się do mojej twarzy, jakby miało jej to zapewnić lepszą pozycję w negocjacjach.

Dziewczynka rozglądała się z zaciekawieniem po pomieszczeniu i nie zwracała uwagi na naszą rozmowę.

Potrzebuję jej energii, jej strachu!

Moją głowę przeszył ból, po którym nastąpiły obrazy: droga przez tunel, dziwna muzyka.

– Ja też nie mam zamiaru iść na ustępstwa, proszę pani.

– To dlaczego mnie tu wpuściłeś? – zdziwiła się i zmarszczyła brwi.

Daj mi jej strach.

– Zaprosiłem cię, bo chcę, byś się bała – odpowiedziałem spokojnie.

– Ania wychodzimy! – Wyciągnęła rękę w kierunku dziecka.

Teraz Marcinie.

– Nigdzie nie wyjdziecie! – ryknąłem, a potem uderzyłem ją pięścią w twarz.

Upadła i od razu straciła przytomność. Spojrzałem na dziewczynkę, jej włosy naelektryzowały się i uniosły. Nie krzyczała i nie płakała, pomyślałem, że jej strach elektryzuje powietrze. Poczułem ciarki na skórze, kiedy tylko pomyślałem o zabawie w chowanego. Zaraz potem, cienkie i świecące nitki zatańczyły na mojej marynarce. Dziewczynka wykorzystała moment mojego gapiostwa i znikła mi z oczu.

Otworzyłem szafę i przez ukryte drzwiczki przedostałem się do pustych wnęk między ścianami. Dzięki tajemniczym ekranom mogłem obserwować i nasłuchiwać swoje ofiary.

Mała po jakimś czasie wyszła zza kaflowego pieca. Ostrożnie podeszła do kobiety i uklękła przy niej.

– Mamusiu. – Potrząsała jej ramieniem, jakby chciała zbudzić ją ze snu.

Coś się musiało wydarzyć w nocy, czułem, że nie jestem sobą, że robię rzeczy, na które wcześniej nie byłoby mnie stać. Nie przeszkadzało mi to, odkrywałem siebie na nowo, do tego te wszystkie wynalazki, dzięki którym mogłem zamykać lub otwierać drzwi, gasić lub zapalać elektryczne płomienie w szkle.

Matka poruszyła się i jęknęła.

– Mamo, uciekajmy – ponaglała szeptem dziewczynka.

Strach dziewczynki nasycał powietrze, widziałem świetlne nici wijące się po ścianach pomieszczeń. Ukryte zwoje rezonowały i wzbudzały upiorne dźwięki, jakby z innego świata.

Kobieta jeszcze nie rozumiała co się dzieje, była oszołomiona. Wyglądała, jak gdyby próbowała odnaleźć w pamięci ostatnie wydarzenia. Miała zakrwawioną twarz i wybite zęby.

Usłyszałem tętent koni. Potem wszystko ucichło i rozległo się walenie do drzwi.

– Anno! Jesteś tam?

Niech wejdzie.

Posłuchałem wewnętrznego głosu i przy pomocy dźwigni, zdalnie otworzyłem frontowe wejście.

– Boże, kochanie, co ci się stało? – Mężczyzna wbiegł do pokoju, rozglądając się w poszukiwaniu zagrożenia.

– Napadł na mnie! Najpierw zwabił do środka, a potem zaatakował. – Rozpłakała się.

Dobrze. Przejście zyskuje na mocy.

Mężczyzna rozglądał się nerwowo, w poszukiwaniu niewidzialnego zagrożenia, a następnie wyciągnął broń. – Gdzie jesteś tchórzu?! – zawołał i ze złości kopnął w krzesło.

Spowodowałem, że żelazna kurtyna zasunęła się w drzwiach wejściowych. Potem przeszedłem między ścianami kawałek dalej i zasłoniłem okna, na końcu kolejne drzwi między poszczególnymi pokojami.

O tak, teraz wszyscy wzmacniają portal.

Łaknąłem ich strachu. Mijały kolejne minuty, bywało że oboje wydzierali się, wyzywali mnie, grozili mi, ale ich osobliwe zachowanie potęgowało tylko strach dziewczynki, który wsiąkał w cały dom.

Czas działać.

Upiorna melodia złożona z coraz to silniejszych wyładowań kreowała moje postępowanie. Czułem się z tym dobrze, razem z niepokojącą muzyką nakręcałem się jeszcze bardziej. Stawałem się ważny, a uczucie, że uczestniczę w czymś wyjątkowym, nie pozwalało mi przestać.

Na jednym z ekranów zobaczyłem ogrodnika. Nie wiem, skąd się wziął. Nie miał jak tam wejść, mimo wszystko udało mu się przedostać do sąsiadującego pomieszczenia. Może znał przejścia, o których nie chciał mi mówić. W każdym razie pociągnąłem dźwignię. Mąż kobiety kazał im zostać. Wycelował broń w szczelinę rozwartych drzwi i powoli ruszył w ich stronę, zachowując ostrożność. Nagle broń wystrzeliła. Prysnęły drzazgi z uszkodzonej framugi. Ponowił strzał. Ogrodnik stał niewzruszony. Uniósł łopatę, o którą przed chwilą się opierał i zrobił kilka kroków przed siebie. Kolejny strzał. Ogrodnik parł dalej. Kiedy był blisko, zamachnął się łopatą i wbił ją w głowę mężczyzny, tak że utkwiła w jego czaszce. Potem uniósł bezwładne ciało i nie pozwalał mu opaść na ziemię. Nie wiem, skąd staruszek wziął tyle siły. Postanowił nawet wejść z nim do pokoju, gdzie czekała przestraszona kobieta i córka. Dopiero kiedy krzyknęły i wtuliły się w siebie, opuścił łopatę z nabitym na nią trupem. Nadepnął na szyję mężczyzny i z całych sił wyszarpał żelastwo z głowy pechowca. Ściany i urządzenia w nich umieszczone nasyciły się energią i znowu zabuczały nieoczywistym dźwiękiem.

– Teraz wy – powiedział ze spokojem w głosie ogrodnik.

– Proszę, pozwól małej żyć – błagała kobieta, cofając się pod ścianę.

Wydawało mi się, że mogę to przerwać, gdybym tylko zdjął z siebie ten garnitur. Ogrodnik by zniknął, a te dwie niewiasty ocalały.

Już niedługo wrócę. – Usłyszałem w głowie.

 

Nie wiem, czy jest tu ktoś, kto chciałby, żebym pozbył się pogrzebowego stroju. Natomiast wiem, że znajdzie się kilka osób, które chciałyby wiedzieć co z portalem.

Kobietę zabił ogrodnik, a małą, lokaj i kucharka, którzy już na nią czekali w sąsiadującym pomieszczeniu. Nie wiem co z nią zrobili, bo głos kazał mi zejść do portalu. Kiedy schodziłem, słyszałem jej płacz, który nagle urwał się w jednej chwili, a może to tylko ta melodia.

Portal skrzył się i strzelał wyładowaniami. Wydawało mi się, że to po prostu lustro, owinięte w kable i transformatory. Wiem jednak, że było czymś więcej, bo jego powierzchnia przypominała raczej taflę wody.

Obserwowałem i nasłuchiwałem tego cuda. Wynaturzone pomruki i krzyki, a potem zaraz demoniczny śmiech, jakby śpiew do koszmarnej melodii. Potem zobaczyłem blade dłonie, przebijające się przez falującą powierzchnię zwierciadła. Włosy, oczy aż w końcu część twarzy i poruszające się usta.

– Jeszcze ty.

– Jeszcze ja? – zapytałem zdziwiony, że głos, który dręczył mnie w głowie od jakiegoś czasu, teraz pochodzi od postaci niemogącej przeniknąć całkowicie tajemniczej bariery.

Usłyszałem za sobą jakieś szuranie, odwróciłem się energicznie. Zdążyłem kątem oka zobaczyć szpadel przecinający naelektryzowane powietrze. Wyładowania pokryły ściany, podłogę i sufit. Strach mnie zemdlił, a potem światło zgasło.

Kiedy otworzyłem oczy, stałem naprzeciwko nagiego człowieka. Uśmiechał się do mnie. Po chwili poklepał moje ramię, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Witaj pod drugiej stronie. Udało się. Nie zapomnę o tobie synu! Niejeden w rodzinie będzie chciał zabrać mi wszystko to nad czym pracowałem całe życie. Powitam ich strachem.

Chciałem o coś zapytać, ale on rozpadł się jak zdmuchnięta ze stołu, spopielona kartka.

Czekam na swoją kolej.

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Genialne zdanie:

Zagrożenie, którego nie widać jest znacznie bardziej dojmujące od tego, które znasz i przed którym możesz ułożyć sobie plan ucieczki lub obrony.

 

Tekst robi niesamowite wrażenie. Masz świetny kontakt z czytelnikiem, doskonale układasz sceny, prowadzisz fabułę, ciekawie opisujesz emocje bohaterów. Horror naprawdę zasługuje na brawa.

 

 

Z technicznych – moje sugestie:

Idę już idę! – odkrzyknął nieznajomy głos, a potem zacharczał, puentując splunięciem. – gdzieś bym tam dała przecinek

 

…ale kiedy jest robota, staram się być sobą. (brak wskazania, że to dalej dialog) Zaśmiał się tak łapczywie, że po chwili śmiech

 

To znaczy, że nie na obiad, tylko…(brak spacji) mamy klienta.

 

Weszliśmy do pomieszczenia wyłożonego, (zbędny przecinek lub dać go wyraz wcześniej) białymi kafelkami.

 

– Uuu (przecinek) nigdy nie był w prosektorium? – powiedział prosektor, widząc moje zawahanie.

 

Miałem przez chwile myśli, by uciec. – literówka?

 

Plan stawiania się bądź ucieczki, (zbędny przecinek?) właśnie legł w gruzach.

 

Tym bardziej, że policjanci i prosektor, (ten też?) nawet nie zwrócili na hałas uwagi.

 

– Mogę zapytać (przecinek?) na jaki pogrzeb?

 

Policjanci podprowadzili mnie kilka kroków ku tym milczącym posągom. Krok po kroku z mgły wynurzały się kolejne. – sporo kroków jednocześnie

 

Postacie wyłaniały się powoli z oparów mgły, jakby odsłaniane kurtyny w teatrze, (zbędny przecinek) ukazywały kolejnych aktorów.

 

Postacie wyłaniały się powoli z oparów mgły, jakby odsłaniane kurtyny w teatrze, ukazywały kolejnych aktorów. Wodzili za mną wzrokiem. – niejasny podmiot drugiego zdania: KTO wodził?

 

Sam uległem zaciekawieniu, gdy zobaczyłem ludzi stojących (przecinek) jakby byli zahipnotyzowani.

 

Na nieszczęście, mój pełen nerwowości ruch, (zbędny przecinek) zobaczyła bratowa umarlaka.

 

Rozglądałem się na boki, jakbym przyłapany na gorącym uczynku nie potrafił znaleźć wytłumaczenia. – brak części zdania; ma tam być „został”?

 

– Pan Albert mówi, że rodzina chcę panu odebrać wszystkie dobra materialne, a może i życie. – literówka

 

– Widziałem kiedyś takie, w znalezionej na ulicy gazecie. (zbędna kropka) – powiedziałem, zatrzymując się przy małych szklanych bańkach z ogniem w środku.

 

– To żarówki, pan Albert poświęcił wszystko (przecinek) by zająć się badaniami.

 

– To dlaczego mnie tu wpuściłeś? – Zdziwiła się i zmarszczyła drzwi. – brwi?

 

Otworzyłem szafę i przez ukryte drzwiczki, (przecinek zbędny) przedostałem się do pustych wnęk między ścianami.

 

Dzięki tajemniczym ekranom, obserwować i nasłuchiwać swoje ofiary. – brak części zdania

 

– Boże (przecinek) kochanie (przecinek) co ci się stało?

 

… ale ich osobliwe zachowanie, (przecinek zbędny) potęgowało tylko strach dziewczynki, który wsiąkał w cały dom.

 

Potem uniósł bezwładne ciało i nie pozwalał mu opaść na ziemie. – literówka

 

Kiedy schodziłem, słyszałem jej płacz, który nagle urwał się w jednej chwili, a może to tylko ta melodia i wyolbrzymiam. – ostatni wyraz nieco zgrzyta składniowo

 

– Jeszcze ja? – zapytałem, (przecinek zbędny) zdziwiony, że głos, …

 

Nie jeden (razem) w rodzinie będzie chciał zabrać mi wszystko to (przecinek) nad czym pracowałem całe życie.

 

Brak wspomnienia o wulgaryzmach.

 

Pozdrawiam i klikam. :)

Pecunia non olet

Cześć! Na początek uwagi:

 

Zabrali w nocy, a teraz była mgła.

Czegoś brakuje w tym zdaniu. Zabrali kogo, co, komu, czemu?

 

Nie miałem zamiaru ubierać na siebie wdzianka trupa.

Zbędne.

 

Podniósł pałkę do góry.

Nie mógł jej podnieść w dół.

 

Czułem ich zimne spojrzenia, niczym setki małych, lodowych igiełek, które drażniły powierzchnię mojej skóry.

Jest sens aż tak wyszczególniać, że chodziło o powierzchnię? Drażniły moją skórę w zupełności wystarczy.

 

Niechętnie stawiałem kolejne kroki, wkraczałem w świat, o jakim wcześniej nie miałem pojęcia.

Którym.

 

Pomyślałem, że policjanci wracają po mnie, że pomylili mnie z kimś innym. Myliłem się.

Powtórzenie.

 

W końcu powóz był na tyle blisko, że rozpoznałem w nim pogrzebowy karawan.

W końcu powóz znalazł się…

 

Widać było, że potrafi kłamać i zaspokajać wścibską ciekawość.

Masło maślane.

 

– Nigdzie nie wyjdziecie! – ryknąłem, a potem uderzyłem ją z pięści w twarz.

Pięścią.

 

Sporo zaginionych przecinków, zwłaszcza w przypadku wołaczy. Poza tym napisane bardzo współcześnie, zwłaszcza jeśli chodzi o dialogi, dlatego w pewnym momencie złapałam zdziwko, kiedy pojawił się powóz i konie. Ogólne wrażenie mam takie, że jest sporo niezgrabności, czyta się sztywno, przez co tekst nie wzbudził mojego zainteresowania. Nie pomógł fakt, że zupełnie nie ogarnęłam o co chodziło z tym przekrętem z testamentem i garniturem. Jaki był jego cel?

Nastroju niesamowitości nie poczułam.

Przykro mi i przepraszam za marudzenie, ale zupełnie do mnie ten tekst nie trafił.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Bruce, dzięki za łapankę, już poprawione. No i cieszy mnie fakt, że się podobało.

Gravel, fajna łapanka oczywistych oczywistości :D Zgadzam się z twoimi uwagami. Też uważam , że za współcześnie, jednak chciałem napisać to tak jak umiem, a nie udawać, że językowo potrafię przenieść się w tamte czasy. Choć robiłem na początku risercz starych przekleństw:) Czuje też, że wyszło trochę sztywno. W ogóle mam wrażenie, jakbym stracił flow. No i zawsze powtarzam, że pewnego poziomu nie przeskoczę, za późno się wziąłem za pisanie. Czego bardzo żałuje.

Kocham jednak to robić i czytać jako pierwszy na świecie to co mam w głowie:)

Właśnie jeszcze dopytałam, czy mogę i zgłaszam ten znakomity tekst do piórka.

Pozdrawiam i to ja bardzo dziękuję. :)

Pecunia non olet

Bruce ja bym tego nie zrobił na twoim miejscu, ale daje pani wolną rękę:) pozdrawiam

Bruce ja bym tego nie zrobił na twoim miejscu, ale daje pani wolną rękę:) pozdrawiam

:) Pan jest zbyt skromny. :) Przyznam, że doskonale opisałeś traktowanie bezdomnego oraz jego uczucia z tym związane. To było makabryczne, ten człowiek był zwyczajnym śmieciem – zero godności, przyzwoitości, szacunku czy jakichkolwiek ludzkich uczuć. Najlepsze były jednak kolejne jego losy, całkiem nieoczywiste i zaskakujące. I ten garnitur – fenomenalny pomysł. :) 

Pozdrawiam i gratuluję raz jeszcze doskonałego horroru. :)

 

Pecunia non olet

No i zawsze powtarzam, że pewnego poziomu nie przeskoczę, za późno się wziąłem za pisanie.

E tam, nigdy nie jest za późno. Moim zdaniem pisanie ma tę jedną ogromną zaletę, że rzadko dochodzi do regresu. Kwestie techniczne są do ogarnięcia, w dodatku uczyć się można w sposób najprzyjemniejszy z możliwych: poprzez czytanie ;)

 

Kocham jednak to robić i czytać jako pierwszy na świecie to co mam w głowie:)

Fajne podejście, coś w tym jest :P

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Opublikowane na moim dyżurze, więc wkraczam;)

Jak zawsze Twoje opowiadanie spowodowało, że kilkakrotnie pomyślałam sobie “gość zwariował”, ale Tobie udało się to potem spiąć.

Przerażająca historia mroczna i przygnębiająca. Happy end też raczej z tych jeżących włos na głowie.

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki Ambush za pomoc i włożoną pracę:)

Przeczytałem, mimo że horror, bo tekst konkursowy.

Luzik

Przeczytawszy.

Powiem, że tekst tak pokręcony jak lubię i niepozbawiony pomysłu oraz klimatu. Problem w tym, że czy to przez cięcie pod limit czy niedopowiedzenia mamy do czynienia z zaburzeniem przekazu na linii czytelnik-autor. Sama akcja z przebierankami i fałszywym synem, który okazuje sie jednak tym prawdziwym podoba się, ale nie rozumiem motywacji tych, którzy wprawiają ją w ruch. Podobnie syn pomagający ojcu mimo porzucenia ot tak, bez refleksji… Czuję, że tu jest większa historia i mam niedosyt. Klimat przekonał mnie jednak swoją grą z konwencją. 

Problem z tym tekstem jest taki, że początek wydaje się niepotrzebny i wcale nie wprowadza w atmosferę na oko XIX wieku, a im dalej, tym lepiej, bo pojawiają się tajemnicze machiny wskrzeszające zmarłych, ukryte przejścia i mechanizmy. Całość by jednak należało kompletnie przebudować, żeby wszystko miało ręce i nogi.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Hej Oidrin, też mi by nie zagrala pomoc syna ojcu, który go zostawił, jednak syn wspominał o marynarce, coś dziwnego działało się z nim samym gdy tylko ja ubierał. Może to to:) ale dzięki że wpadłaś poczytać. Pozdro.

Dzięki fanthomas , fajnie, że coś tam się jednak spodobało:) dobrze też wiedzieć , że już mam pozamiatane:)

Hej, vrchamps

 

Na początek, mini łapanka:

Ma następnie wyciągnął broń .– Gdzie jesteś tchórzu?! → Masz spację, a potem kropkę dopiero.

 

Czas działać.

To ostatnie słowa w mojej głowie, jakie usłyszałem tej nocy.

Już niedługo wrócę. – Usłyszałem w głowie.

A potem mówił do niego jeszcze wielokrotnie. Nie rozumiem dlaczego to były ostatnie słowa?

 

Jestem rozdarty. Tekst BARDZO mi się podobał. Od początku wciągnął, bezdomny, jego traktowanie, po co go zgarnęli? Dlaczego prosektorium? Mgła, klimat.

Potem trochę słabiej. Rozjechało mi się w momencie, gdy zobaczył w nocy ogrodnika i zaczął słyszeć głosy. Na początek, wszystko działo się powoli i budowało fajnie. Potem, mam wrażenie, że zaatakował Cię limit konkursowy. Trochę wszystko zaczyna być “na szybko”.

Mimo wszystko, fajny tekst. Moim zdaniem warty klika :)

Pozdrawiam

Hej ramshiri, a widzisz:) będę przy kompie to poprawie to w "głowie". Pewnie trochę tak było z tym limitem. Dzięki za klika. Pozdrawiam:)

Mam jak Ramshiri – tekst zaczyna się fajnie, dość nastrojowo, a potem następuje zbyt duży przeskok i trudno mi się zorientować, co tam się zadziało w międzyczasie. Dlaczego służba nie protestowała, że gość wygląda inaczej? Może to zamierzone, bo przybrał rysy nieboszczyka ojca, ale czytelnikowi tego nie pokazujesz. Skąd policjanci wzięli papiery syna, które wetknęli figurantowi? Bo podobno potem potwierdzono ich autentyczność, czyli musiały być co najmniej dobrze podrobione.

Ale przeważnie czytało się dobrze. Przynajmniej, dopóki nie czułam się zagubiona ponad normę.

Nie miałem zamiaru ubierać wdzianka trupa.

Ubrań ani wdzianek się nie ubiera. Można ubrać trupa, ale nie o to tu chodzi.

Babska logika rządzi!

Dzięki Finkla za przeczytanie. Wiele rzeczy zostało niedopowiedziane i rozumiem, że chcielibyście wiedzieć więcej, ale niestety nie dało się rozwinąć:) pozdrawiam.

Klimatyczne opowiadanie. Podobała mi się ta przemiana bohatera ze zwykłego człowieka w szaleńca. Jest sporo niedopowiedzeń, ale wprowadzają one odpowiedni niepokój. Bardzo obrazowo i sprawnie opisane działanie mechanizmów i portalu, nie miałam problemu z tym, żeby to sobie wyobrazić. Przypadł mi do gustu ten horrorek, więc daję klika :)

Hej Sonata, dzięki za miłe słowa i klika.

Nie do końca pojmuję, co i dlaczego wydarzyło się w opowiadaniu.

Nie znajduję wytłumaczenia dla zabrania z ulicy przypadkowego bezdomnego, nie widzę też wiarygodnej roli dla policjantów.

Osobliwą sprawą wydaje mi się złożenie zmarłego do trumny wraz z jego testamentem, no ale skoro tak sobie nieboszczyk wymyślił…

Pogubiłam się w zakończeniu, albowiem wypadki zaczęły się gmatwać, utrudniając należyte zrozumienie całej opowieści.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia, a różne imiona postaci wprowadzają spore zamieszanie.

 

– … lum­pie! → Zbędna spacja po wielokropku.

 

Zła­pał za skó­rza­ny pasek i za­rzu­cił go… → Zła­pał skó­rza­ny pasek i za­rzu­cił go

 

Nie wie­dzia­łem, gdzie mnie za­bra­li… → Nie wie­dzia­łem, dokąd mnie za­bra­li

 

Mia­łem tylko na­dzie­je… → Literówka.

 

Wy­glą­dał ob­skur­nie i przy­po­mi­nał pu­sto­sta­ny… → Czy w czasach, kiedy dzieje się ta historia, słowo pustostan było znane?

 

ścia­ny po­ma­lo­wa­ne zie­lo­ną farbą, która od­kle­ja­ła się i pę­ka­ła gdzie­nie­gdzie… → Farba nie jest przyklejana do ściany, więc nie może się od niej odklejać.

Proponuję: …ścia­ny po­ma­lo­wa­ne zie­lo­ną farbą, która pę­ka­ła i odpryskiwała/ łuszczyła się gdzie­nie­gdzie

 

Nosił stare ma­te­ria­ło­we spodnie na szel­kach… → Spodnie materiałowe to jakie?

A może wystarczy: Nosił stare spodnie na szel­kach

 

w dru­giej długi , błysz­czą­cy nóż. → Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

Za­śmiał się tak łap­czy­wie… → Na czym polega łapczywość śmiechu?

Proponuję: Za­śmiał się tak gwałtownie/ niepohamowanie/szaleńczo

 

prze­rwał mu gruby, a potem pod­szedł do dok­to­ra i szep­nął mu kilka słów. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

– Wie­cie, że to nie­le­gal­ne? –po­wie­dzia­łem… → Brak spacji po drugiej półpauzie.

 

Nie mia­łem za­mia­ru ubie­rać wdzian­ka trupa. → W co nie miał zamiaru ubierać rzeczonego wdzianka?

Wdzianka, jak i żadnej odzieży nie ubiera się. Wdzianko można włożyć, przywdziać, wdziać je na siebie, ubrać się w nie, ale nie można go ubrać.

Za ubieranie odzieży grozi sroga kara – trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, z twarzą zwrócona ku ścianie i z rękami w górze!

 

Ubie­rzesz to, co masz ubrać, albo… → Jak wyżej, z wszystkimi konsekwencjami!

Proponuję: Ubie­rzesz się w to, w co masz się ubrać, albo

 

Było to cięż­kie za­da­nie. Było to trudne zadanie.

 

spy­ta­łem, gdy wcią­ga­łem ko­szu­lę w spodnie. → Obawiam się, że nie można wciągać koszuli w spodnie.

Proponuję: …spy­ta­łem, gdy wkładałem/ wsuwałem/ wsadzałem/ wpychałem ko­szu­lę w spodnie.

 

Gruby po­kło­nił się w ge­ście prze­pro­sin… → Gesty wykonuje się rękami. Pokłon i przeprosiny nie są gestem.

Proponuję: Gruby po­kło­nił się w wyrazie prze­pro­sin… Lub: Gruby pokłonił się, przepraszając

 

Po ja­kimś cza­sie trum­nę wpro­wa­dzo­no do domu. → Obawiam się, że trumny się nie wprowadza.

Proponuję: Po ja­kimś cza­sie trum­nę wniesiono do domu.

 

we­dług ostat­niej woli pana Hen­ry­ka, jego te­sta­ment umiesz­czo­ny jest w jego gar­ni­tu­rze… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Zwol­ni­łem uchwyt z jej nad­garst­ka… → Zwol­ni­łem uchwyt na jej nad­garst­ku

 

za­wo­łał, stu­ka­jąc swoją laską o drew­nia­ną pod­ło­gę. → Zbędny zaimek.

 

Nie mi­nę­ło dużo czasu od pierw­sze­go splu­nię­cia­mi mi pod nogi… → Literówka.

 

ale ja tego nie chce. → Literówka.

 

ale oka­za­ło się, że po­sia­dam służ­bę. → …ale oka­za­ło się, że mam służ­bę.

 

jak­bym zo­stał przy­ła­pa­ny na go­rą­cym uczyn­ku nie po­tra­fił zna­leźć wy­tłu­ma­cze­nia. → Pewnie miało być: …jak­bym zo­stał przy­ła­pa­ny na go­rą­cym uczyn­ku i nie po­tra­fił zna­leźć wy­tłu­ma­cze­nia.

 

który po­sta­no­wił wy­ko­rzy­stać szan­se… → Literówka.

 

zo­ba­czy­łem wieko trum­ny, po­ja­wi­ło się przy­jem­ne mro­wie­nie na karku. → Chyba miało być: …zo­ba­czy­łem wieko trum­ny, po­ja­wi­ło się nieprzy­jem­ne mro­wie­nie na karku.

 

– Grozi panu nie­bez­pie­czeń­stwo, panie Mi­cha­le – po­wie­dział ogrod­nik… → Zdaje mi się, że w testamencie była mowa o Marcinie: …nie chcę nikogo więcej niż syna Marcina.

 

– Pan Al­bert mówi, że ro­dzi­na chcę panu ode­brać… → Jak miał na imię zmarły? Najpierw napisałeś: …we­dług ostat­niej woli pana Hen­ry­ka… a potem: – To na niej powiesił się pan Romuald

Literówka.

 

krzyk­ną­łem pod­de­ner­wo­wa­ny. → …krzyk­ną­łem pode­ner­wo­wa­ny.

 

Po­trze­bu­je jej ener­gii, jej stra­chu! → Literówka.

 

– To dla­cze­go mnie tu wpu­ści­łeś? – Zdzi­wi­ła się i zmarsz­czy­ła brwi.– To dla­cze­go mnie tu wpu­ści­łeś? – zdzi­wi­ła się i zmarsz­czy­ła brwi.

 

Teraz Ma­cie­ju. → Kim jest Maciej?

 

ale czu­łem, że jej strach elek­try­zu­je po­wie­trze. Po­czu­łem ciar­ki… → Nie brzmi to najlepiej.

 

a na­stęp­nie wy­cią­gnął broń . → Zbędna spacja przed kropką?

 

za­wo­łał i ze zło­ści kop­nął drew­nia­ne krze­sło… → Zbędne dookreślenie – czy krzesło mogło być inne, nie drewniane?

 

W każ­dym razie po­cią­gną­łem dźwi­gnie. → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki reg, wieczorkiem przysiąde.

Bardzo proszę, Vrchampsie. Życzę miłego wieczoru. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No i zrobione. Dzięki reg za włożoną pracę i opatrzenie ran w opowiadaniu. Przepraszam wszystkich za pomyłki z imionami, co mogło zepsuć przyjemność z czytania i wprowadziło dużo zamieszania. Człowiek w takich chwilach jak te, zaczyna rozumieć, że tak naprawdę nigdy do niczego w pisaniu nie dojdzie. Pewnych rzeczy, po prostu nie da się już nadrobić. Pojawia się zazdrość o wiedzę i spostrzegawczość. Pojawia się smutek, że zmarnowało się czas spędzony w szkole. Trzeba się z pewnymi myślami w końcu pogodzić.

Starałem się powycinać z tekstu zdania, które nie burzyły by całości, a zostawiałyby przestrzeń na wyobraźnie czytelnika. Jak to czemu pojawia się ta bezdomność. W moim mniemaniu wyjaśnienie jej jest zupełnie nieistotne. 

Chyba najbardziej boli to jak czytelnik napisze, że nic nie zrozumiał z opowiadania. Stajesz się wtedy taką świeczką, której zaczyna brakować tlenu by płonąć i zostaje po tobie tylko wosk, w którym można jedynie zamoczyć palce. Nie chodzi o to, że mam pretensje:) bo każdy ma prawo tak napisać, sam tak robiłem, kiedy naprawdę nic nie rozumiałem i nie miałem innego wyjścia, bo nie chciałem kłamać.

Musze po prostu wszystko przemyśleć.

Trzymajcie się ludziska, wszystkiego dobrego w nowym roku. Vr.

Raz jeszcze powiem, Vrchampsie – bardzo proszę i cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

 

Prze­pra­szam wszyst­kich za po­mył­ki z imio­na­mi, co mogło ze­psuć przy­jem­ność z czy­ta­nia i wpro­wa­dzi­ło dużo za­mie­sza­nia. Czło­wiek w ta­kich chwi­lach jak te, za­czy­na ro­zu­mieć, że tak na­praw­dę nigdy do ni­cze­go w pi­sa­niu nie doj­dzie.

Owszem, skoro zakładasz, że do niczego nie dojdziesz, to istnieje duża szansa, że tak się stanie. Ale jeśli uznasz, że to był wypadek przy pracy, a te zdarzają się nader często i zaczniesz poświęcać więcej uwagi temu, o czym piszesz, a nawet będziesz robić notatki z imionami i nazwiskami poszczególnych postaci, ich cechami charakterystycznymi, przestaną Ci się mylić. Notuj też wszelkie sprawy wiążące się z postaciami, a trudniej Ci będzie pogubić się i pomieszać bohaterów, a opowiadanie stanie się jaśniejsze i bardziej zrozumiałe.

 

Pew­nych rze­czy, po pro­stu nie da się już nad­ro­bić. Po­ja­wia się za­zdrość o wie­dzę i spo­strze­gaw­czość. Po­ja­wia się smu­tek, że zmar­no­wa­ło się czas spę­dzo­ny w szko­le. Trze­ba się z pew­ny­mi my­śla­mi w końcu po­go­dzić.

Dramatyzujesz, ot co! Do szkoły chodziliśmy wszyscy, ale faktem jest, że nie wszyscy wynieśliśmy z niej to samo i nie zawsze należycie wiele. Ale z własnego doświadczenia wiem, że nadrobić można sporo. Na portalu pojawiłam się w styczniu 2012 roku, a pierwszy komentarz zamieściłam niemal po pół roku. W tym czasie przeczytałam wiele opowiadań i coraz bardziej wkurzało mnie, że tyle w nich błędów i różnych niedoskonałości, że w końcu odważyłam się na pierwszą łapankę. Owszem, przydała się skromna wiedza wyniesiona ze szkoły, ale ważniejsza była możliwość zaglądania do różnych słowników, a do nich mamy dostęp wszyscy, tylko przypuszczam, że nie wszystkim chce się ich szukać i z nich korzystać.

I to nieprawda, że musisz się pogodzić z pewnymi myślami, bo wyłącznie od Ciebie zależy, jak będzie wyglądać Twoje przyszłe pisanie. Jeśli nie masz do siebie należytego zaufania i uważasz, że sam sobie nie poradzisz, spróbuj bety. Betowanie pomogło już wielu i wielu chwali sobie ten sposób doskonalenia pisania.

 

Chyba naj­bar­dziej boli to jak czy­tel­nik na­pi­sze, że nic nie zro­zu­miał z opo­wia­da­nia. Sta­jesz się wtedy taką świecz­ką, któ­rej za­czy­na bra­ko­wać tlenu by pło­nąć i zo­sta­je po tobie tylko wosk, w któ­rym można je­dy­nie za­mo­czyć palce.

Owszem, autor może czuć się zdeprymowany brakiem należytego zrozumienia jego tekstu, ale proszę mi tu nie mówić o niemożności oddychania z powodu braku tlenu. Jeśli czujesz się jak roztopiona świeczka, przyjmij do wiadomości, że z tego wosku można stworzyć nową świecę, o znacznie ciekawszym kształcie, palącą się jasnym płomieniem, w świetle którego każdy dostrzeże wszystko, co trzeba.

 

Musze po prostu to wszystko przemyśleć.

Myślenie zawsze w cenie i nigdy nie jest na nie zbyt późno. Jestem przekonana, Vrchampsie, że przyjdą do Ciebie wyłącznie budujące i dobre myśli.

Powodzenia w dalszej pracy twórczej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Asylum pomyliłaś opowiadania:)

Eh, i sam powiedz, jak ja mam się zdawać na automatyzację. :p Diabli nadali. Sorry. I dzięki za szybką wieść. Zaraz sprawdzę wszystkie wstawione, czy są ok

 

***

Straszy, dobrze fabularnie rozwijasz tę historię, vrchmpsie! :-) Trochę bym zbastowała z tym intensyfikowanym upadlaniem żebraka przez przymiotniki na sam początku i pewnie uważałabym na nie również później, oraz nie biegłabym tak detalicznie z akcją, raczej skupiając się na wybranych scenach.

W zamian za to pokazałabym otoczenie (zaułek, w którym leżał, kostnicę, piwnicę), nie zapominając o osobach, ktore mają znaczenie dla opowieści i jej rozwiązania (scena z rodziną przy testamencie zdawkowa, relacje ze służbą – tu lepiej). 

Zawahania i jakby przerwanie ciagu historii pojawiło się u mnie przy:

* testamencie – kobieta nie poznała obstalowanego ubrania, rozmowa toczyła się przy rodzinie, co z tego że odpowiedział półszeptem,

* dziewczynce – z uwagi na jej obojętność i przywiązanie do niej bohatera,

* portalu – nie wiemy, co tam się wydarzyło – znamy z omówienia,

* zakończenia – nie wiemy, ilu jeszcze członków rodziny zostało; dlaczego chce uśmiercić swojego dobroczyńcę; czemu bohater się poddaje.

 

Skarżypytuję, aby znalazło się w biblio, a ponieważ tekst jest z grudnia, skorzystam jeszcze z lożowskiego przywileju. ;-)

 

Drobiazgi

Wynotowałam kilka przecinków:

,Zaraz zobaczymy(+,) co tam mam w kostnicy.

,Kobietę zabił ogrodnik, a małą, ( tu, chyba bez przecinka) lokaj i kucharka, którzy już na nią czekali w sąsiadującym pomieszczeniu. Nie wiem(+,) co z nią zrobili

,Niejeden w rodzinie będzie chciał zabrać mi wszystko to(+,) nad czym pracowałem całe życie

 

,– Rozumiem – stwierdziła babcia i w jednej chwili zmarkotniała.

Wiadomo, kto odpowiada, możesz spokojnie usunąć, zwłaszcza że można się zdziwić, a skąd nagle wzięła się tu czyjaś babcia. xd

 

Masz rację, usunęłam komentarz, teraz będzie ok! 

pzd srd i –  jeszcze raz – sorry.

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Kurde to dla mnie też był komentarz przygotowany:) dzięki

Oczywiście!!! :-)

Śpieszyłam się jak diabli i non-stop powstrzymywałam samą siebie w podróży w tę i z powrotem. Nie chciałam lecieć po łebkach, bo bez sensu, nie lubię tego. Albo jesteś, albo ciebie nie ma.

Niestety pod koniec wpadłam na genialny pomysł, zautomatyzowania wstawiania. Moją wadą jest zatapianie się, gdy coś skończę i wtedy trzeba mnie pilnować, bo sam nie zdołam – a może, kiedyś? Wszyscy mi to powtarzają od lat. Widać jestem nieuleczalna, wadliwa. Ułatwiłam sobie i kiedy skończyłam pisanie komentarzy do prenominowanych opowiadań, odczekałam, po czym przeczytałam ponownie i zadowolona, że nie widzę grubszych kiksów, postanowiłam rzecz przyspieszyć, zanim znajdę się w domu. Przyznam się – uwielbiam wszystko automatyzować. Również,  przyznam się – udaje się – w mniej niż 50% przypadków, więc niby lipa, ok 34%, czyli  zero. xd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Znam to:) mojej mamie też mówili, że Paweł zamiast skupić się na lekcji to siedzi i patrzy w okno:)

To ja, odstępca, choć niepodatny na konwersję, chyba. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Podoba mi się opowieść i schemat fabularny.

 

Przyczepię się do zdań w trzech miejscach:

Następnie zauważyłem zarysy budynku, a potem więcej szczegółów. Murowany solidny dwór, kolumny i herb.

→ Następnie zauważyłem zarysy budynku, a potem więcej szczegółów: murowany solidny dwór, kolumny i herb.

Nie umiem znaleźć uzasadnienia dla równoważnika zdania w tym miejscu :-(

– Nigdzie nie wyjdziecie! – ryknąłem, a potem uderzyłem pięścią w twarz.

Tu nie do końca jest jasne kogo. Chyba lepiej byłoby matkę i to z jakimś przymiotnikiem np.: przerażoną.

Zdążyłem kątem oka zobaczyć szpadel przecinający naelektryzowane powietrze.

Rozumiem, że ogrodnik machnął w powietrzu, ale jak to zadziałało, trafił w coś?

Poza tym, łopata to nie szpadel :-)

 

Bardzo dobry, ciekawy i trzymający w napięciu tekst!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Fragmentami dobry i klimatyczny tekst, ale jak na mój gust wodze fantazji puszczone za mocno. Czytając nie do końca rozumiałem co z czego wynika.

 

Za dużo noszenia w tym fragmencie:

Nosił znoszone spodnie na szelkach i białą koszulę w pomarańczowe paski, ale niestarannie wciśniętą w spodnie. Coś niósł w rękach.

Hej,

 

Nie powiem, żeby mi się nie podobało, ale tak jakoś… Nie porwało. Przede wszystkim, nie rozumiem trzech rzeczy:

 

  1. O co chodziło z tą intrygą policjantów? Co oni z tego mieli, kto im kazał?
  2. Czy bohater naprawdę był synem zmarłego?
  3. Końcówka: Chciałem o coś zapytać, ale on rozpadł się jak zdmuchnięta ze stołu, spopielona kartka. – Dlaczego? Przecież chyba zamienili się miejscami, to główny bohater wylądował w świecie umarłych…? Czekam na swoją kolej. Jaką kolej?! surprise

Bez tych niejasności czytałoby się lepiej, bo czytelnik nie zachodziłby w głowę.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Hej Radek, kronos i DHBW.

Troszkę mnie nie było, bo sprawy z rozliczeniem z wojska i przejściem na emeryturę pochłaniają dużo czasu i tłumią twórczość – nawet tą, która odpowiedzialna jest za powstawanie komentarzy.

Radek:

Zdążyłem kątem oka zobaczyć szpadel przecinający naelektryzowane powietrze.

Rozumiem, że ogrodnik machnął w powietrzu, ale jak to zadziałało, trafił w coś?

Poza tym, łopata to nie szpadel :-)

Trafił, trafił i to prosto w głowę naszego 1-os narratora, a cios ten sprawił, że nasz bohater zginął i trafił w zaświaty.

Kronos:

Fragmentami dobry i klimatyczny tekst, ale jak na mój gust wodze fantazji puszczone za mocno.

Elektryczność powiązana ze śmiercią, która otwiera portal do zaświatów, wydaje mi się dość uboga w kontraście z tym co buzuje w mojej głowie:D ale rozumiem.

DHBW:

1-O co chodziło z tą intrygą policjantów? Co oni z tego mieli, kto im kazał?

2-Czy bohater naprawdę był synem zmarłego?

3-Końcówka: Chciałem o coś zapytać, ale on rozpadł się jak zdmuchnięta ze stołu, spopielona kartka. – Dlaczego? Przecież chyba zamienili się miejscami, to główny bohater wylądował w świecie umarłych…? Czekam na swoją kolej. Jaką kolej?!

1– Właściciel domu był nielubiany, na pewno wiele razy miał zatargi z policją. Komendant postanowił się zemścić, a wiedząc z dokumentów, że ma syna, uknuł taką małą intrygę :D choć jak się później okazuje to mogła być zaplanowana akcja ojca naszego bohatera, który chciał przetestować na sobie portal:)if ju noł łot ajm toking abałt:D30 tyś limit, te sprawy :D

2– Tak, naprawdę był jego synem.

3– Tak, zamienili się miejscami, ale chwilę zdążyli pogadać:) ojciec który wrócił przez portal, z perspektywy bohatera, w momencie przejścia rozpadł się jak spopielona kartka. Bohater czeka teraz na swoją kolej, kolejne morderstwa członków rodziny, przywrócą go do” życia “. Chodź jak to życie będzie wyglądać, nie wiemy. Wiemy natomiast, że służba zachowywała się dziwnie, a na stypie nikt ich nie widział oprócz bohatera, który miał na sobie tajemniczą marynarkę. :D

 

Dzięki wszystkim za lekturę. Elo

 

Oj, oj, oj… Zalecam popracować nad jasnością wyrazu, bo nie domyśliłabym się tych rzeczy, nawet gdybyś mi zapłacił cheeky Ot, sugestia na przyszłość. ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Luzik:) będę nad tym pracował, może mniej konkursów z limitami, a jakaś książka:p

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki Anet:)

Wpierw chciałbym lekko zamarudzić. Zabrakło mi trochę więcej doprecyzowania świata, szczególnie na początku. Przydałoby mi się kilka zdań, jakiś wtrętów, które bardzie zbudowałyby wizję świata. Nic wielkiego, ale nieco więcej niż to, co jest. Na początku czułem się trochę zdezorientowany. Nie byłem pewien, czy to XIX wiek, może belle epoque, może jakiś początek XXw? Niby nic wielkiego, ale czułbym się lepiej. No i trochę tam jest baboli do ogarnięcia, ale już inni pisali o tym wcześniej.

Generalnie czytało mi się bardzo dobrze. Zbudowałeś fajny, gęsty klimat. Trochę w tym beznadziei, trochę ludzkiej małostkowości i chciwości, która w efekcie została ukarana. Natomiast ta kara i w ogóle całe zakończenie było bardzo gorzką pigułką do przełknięcia. I to mi się również bardzo podobało.

Dzięki za ciekawą lekturę!

XXI century is a fucking failure!

Kurde, Caern, nie wiedziałem, że jeszcze komuś będzie chciało się tu zajrzeć;) dzięki za przeczytanie i pozostawienie komentarza:)

Nowa Fantastyka