- Opowiadanie: slqn - Niko

Niko

Transhumanizm vs. pierwotne instynkty w nieodległej przyszłości. Inspirowane Cyberpunkiem.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Niko

Od kiedy zostałam mamą Niko, wszystko zmieniło się na lepsze. Możecie patrzeć na mnie z politowaniem, możecie nazwać kolejną biedaczką z odpieluszkowym zapaleniem mózgu lub nudziarą w średnim wieku, ale dla mnie to prawda. Wspominam słowa znajomych, które regularnie słyszałam jeszcze rok temu, gdy czasem wychodziliśmy do klubu: "Dzieci to masakra. Zobaczysz, parę tygodni wrzasków i wstawania w nocy i będziesz błagać Wydział Udoskonaleń Anatomicznych i Farmakologicznych o przyspieszoną instalację neuroportu i jakiś program na sen, albo chociaż o jakiś neurobooster dla siebie. No i przynajmniej trzy lata bez alko i VRek". Teraz budzą we mnie tylko zdziwienie; nie zamieniłabym czasu z moim synkiem na nic innego.

Każdego ranka budzi mnie jego gaworzenie, niewinne jak śpiew ptaków. Jest trochę niecierpliwe, bo mały wprost nie może się doczekać, aż mnie zobaczy. Gdy podchodzę do łóżeczka i Niko widzi moją twarz, uśmiecha się, zawsze tak samo szeroko, pokazując cztery małe, białe ząbki. Niewielu ludzi w dzisiejszych czasach stać na tak szczery uśmiech, ale jemu się to udaje; cieszy się z całego świata takiego, jakim jest. Podnoszę go i podchodzimy do okna. Pokazuję mu ulicę za szybą. Mnie i męża nie stać na wyświetlacze okienne, które mogłyby przenieść nasze mieszkanie na zalane słońcem morskie wybrzeże lub leśną polanę, pokazuję więc synkowi to, co mogę; ścianę posępnych, czarnych wieżowców, szare niebo zasnute dymem z pobliskiej elektrociepłowni, linię kolei grawitacyjnej i powoli sunące w korku samochody, nad którymi leniwie wiją się hologramy reklamowe. Niko wpatruje się w nie jak zaczarowany, jakby oglądał jakiś fascynujący spektakl. Czasem zapomina się i ciągnie mnie za włosy lub wkłada paluszek do mojego neuroportu. Co chwilę zerka też na mnie, jakby chciał spytać: "A co ty o tym sądzisz, mamo?". Uśmiecham się wtedy do niego i mówię, że świat jest cudowny. W ogóle tak nie uważam, ale nie chcę odbierać mu jego dziecięcej radości. Oby utrzymał ją dłużej, niż ja byłam w stanie.

W ogóle chciałabym, żeby był kimś lepszym, niż ja. Zanim pojawił się na świecie, byłam prawdziwym wrakiem; wychowana przez ulicę i VRki półsierota z rodzicami harującymi na łącznie cztery etaty w upadającej korporacji. Szybko wpadłam głębiej; alkohol, speed, co tydzień nowi faceci poznawani na nielegalnych wyścigach. No i coraz bardziej hardkorowe i wciągające VRki; legalne przestały mi wystarczyć, potrzebowałam coraz mocniejszych. Rodzice próbowali mi pomóc przez blokady neuroportu i aplikacje do kontroli rodzicielskiej; blokadę wydłubała mi koleżanka przy pomocy śrubokrętu, a ja uciekłam na ulicę, by tam bez przeszkód szlajać się gdziekolwiek, gdzie był dostęp do Sieci. Tam całymi dniami oddawałam się sfabrykowanym, ekstatycznym wspomnieniom nieprawdziwych ludzi, nie jedząc, nie pijąc i nie myjąc się. Czasem ktoś zabawiał się moim nieprzytomnym ciałem, gdy ja jako Miss Ameryki sprzed dwóch wieków odbierałam nagrodę, płacząc, dziękując rodzinie i przeżywając setną najpiękniejszą chwilę swego życia.

To były mroczne czasy. Na szczęście tuż po swoich dwudziestych urodzinach poznałam Cosmo, faceta innego niż moi dotychczasowi znajomi z gangów i spelun. Dobrego gościa, który wyciągnął mnie z tego bagna w ostatniej chwili; jako pracownik korporacji był w stanie opłacić mi odwyk i zapewnić kąt, gdzie w końcu poczułam się jak w domu. Jego posada nie była dobrze płatna, lecz stabilna, co i tak było dla mnie dużym komfortem. Z chęcią zajęłam się jego domem. Wtedy też w mojej głowie pojawiło się marzenie o dziecku. Nie było to popularne w moich dawnych kręgach, w których dziewczyny płynnie przechodziły od energicznych, świeżych nastolatek w sypiące się, desperacko walczące o resztki młodego wyglądu manekiny posklejane z dziesiątek Udoskonaleń, lecz dzięki Cosmo ja poznałam także inną stronę życia; spokojną i ciepłą. Rodzinną. Chciałam mieć kogoś, z kim mogłabym podzielić się tymi emocjami.

Tak też w naszej rodzinie pojawił się Niko, mój śliczny chłopczyk. Nie jako uciążliwa wpadka ani inwestycja na wzór korporacyjnych projektów. Nie przelewam w niego żalu za utraconą młodość ani chorych ambicji. Kocham go takiego, jakim jest. Czasem myślę sobie nawet, że nie chciałabym, by dorósł, ale by już na zawsze został malutkim dzieckiem, czystym i pełnym niewinności w tym brudnym świecie. By jego delikatnych rączek nigdy nie zastąpiły multifunkcjonalne chromochwyty, a umysł był wolny i integralny, nieskalany neuroportem i wtyczką VR, która mi wyrządziła tyle złego. Patrzę na Niko i widzę istotę, którą być może był kiedyś człowiek; wrażliwym i słabym, ale… no nie wiem, jak to określić. Może po prostu ludzkim? Prawdziwym? W jego bezbronności jest coś, co budzi moją miłość i sprawia, że moje życie, nędzne życie byłej technoćpunki bez edukacji, pracy i pieniędzy ma sens. On mnie potrzebuje i kocha. Nie przelicza mojej wartości na dolary i nie wyśmiewa nędznych, przestarzałych Udoskonaleń. Kocha mnie po prostu za bycie jego mamą, bezwarunkowo, bezinteresownie, jak nikt na świecie już nie potrafi. Nawet Cosmo, który ostatnio coraz częściej, niby przypadkiem przynosi do domu ulotki klinik chirurgii plastycznej, oferujące budżetowe “Pakiety 30+”. Nie żałuję żadnej chwili spędzonej z Niko, nawet tych, gdy godzinami płakał, udręczony kolkami, ani ząbkowania, ani uciążliwego usypiania. Każda z nich jest cenniejsza niż całe lata pięknych VRek, które w przeszłości pochłonęłam, a one pochłonęły mnie.

Pewnego dnia jednak nie obudziło mnie gaworzenie Niko, ani popiskiwanie, ani nawet płacz. Obudziłam się dziwnie wyspana i kompletnie przerażona. Z lękiem podeszłam do łóżeczka. Było puste. Drżącą dłonią dotknęłam skroni i spróbowałam skontaktować się z Cosmo przez neurolink, połączenie jednak odrzucono. Błyskawicznie obeszłam mieszkanie, sprawdzając wszystkie miejsca, gdzie potencjalnie mógł się schować; wprawdzie raczkował dopiero od niedawna, ale w tej chwili nic nie wydawało mi się niemożliwe. Sprawdziłam okna i drzwi. Wydawały się nietknięte, ale tyle się teraz mówi o nanowłamywaczach, którzy nie zostawiają po sobie śladu… Ponownie uniosłam palec do neurolinku. Wezwałam Policję.

– Numer obywatela 37356, ubezpieczenie społeczne wyłącznie podstawowe – zaczęłam standardową formułką. Moje myśli były tak rozbiegane, że ciężko mi było złożyć komunikat. – Moje dziecko zaginęło. Proszę, pomóżcie. Niko jest jeszcze taki malutki…

– Dane dziecka. – Neurolink wlał w moją głowę myśli policjanta po drugiej stronie, wygładzone i okrojone przez interfejs.

– Niko Kovalick, syn Cosmo i Jennyfer, osiem miesięcy. Data urodzenia…

– Nie trzeba. Proszę podać numer urodzenia – popłynął do mnie komunikat. Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła.

– Nie pamiętam. Może mam to gdzieś w dokumentach…

– Numer urodzenia wydaje Wydział Kontroli nad Zasobami Ludzkimi i Okołoludzkimi na podstawie wypisu ze szpitala położniczego – podsunęła mi wokalizacja myśli policjanta.

Dokumenty… poczerniało mi w oczach. Nie miałam bladego pojęcia, gdzie ich szukać. Rzuciłam się do szafy i zaczęłam przerzucać papiery. Rachunki, opłaty, paragony… wezwania do zapłaty…

– Twój czas połączenia niedługo wygaśnie. Aby go zwiększyć, wykup rozszerzenie swojego ubezpieczenia społecznego. Pozostało trzydzieści sekund – poinformował neurolink.

– Czekaj! Błagam! To jest małe dziecko! – wykrzyczałam na głos, wysypując papiery z kolejnej teczki. Moje oczy rozpaczliwie ślizgały się po tytułach. – Przyjedźcie tutaj! Sprawdźcie zamki! Zeskanujcie ślady, pobierzcie próbki… Cokolwiek!

– Proszę połączyć się ponownie, gdy znajdzie już pani numer – dodał jeszcze policjant, po czym połączenie zakończyło się. Padłam na kolana, łkając głośno w papiery. Znowu. Znowu przez brak kasy te cholerne dupki z budżetówki traktują mnie jak śmiecia. Po co w ogóle istnieje Policja, skoro dla większości obywateli jej usługi nie pokrywają nawet pilnej interwencji, a jedynie mozolne wykłócanie się o swoje prawa w oparciu o dziesiątki dokumentów i certyfikatów?

Nagle w mojej głowie zrodziła się potworna myśl. A może to ci goście, od których czasem Cosmo pożyczał pieniądze? Mówiłam mu, by tego nie robił. Znałam ten typ, za dużo czasu sama spędziłam przy takich. Handlarze Ulepszeniami, komornicy, dilerzy VRek… Nie interesowało mnie, ile im zalega. Z przerażeniem łączyłam kolejne punkty. Faktycznie, mój mąż od paru dni chodził bardzo zdenerwowany i mało odzywał się do mnie i naszego syna. Jego neurolink często milczał. Raz przyłapałam go na tym, jak gorączkowo minimalizował przy mnie hologram swojego konta bankowego, innym razem ukradkiem wyciągał z szafy jakieś dokumenty, by wynieść je ze sobą do pracy. Wtedy zrzuciłam to na karb jakichś kłopotów w korporacji, ale teraz okrutna prawda zaglądała mi prosto w oczy.

Ze zdumieniem usłyszałam w głowie sygnał połączenia od Cosmo. W panicznym lęku, ale i swego rodzaju uldze, odebrałam.

– Nie mogę nigdzie znaleźć Niko! Zaginął! Nie ma go! – pozwoliłam chaotycznym myślom popłynąć do głowy męża. – To oni go zabrali, prawda? Twoi wierzyciele?

– Uspokój się, Jennyfer. Proszę. – Myśli mojego męża były powolne i bardzo, bardzo proste, jakby dobierał je nad wyraz ostrożnie. – Najlepiej usiądź. Muszę ci coś powiedzieć.

– Teraz musisz?! Kiedy wszystko się zaczęło, jakoś nie widziałeś potrzeby, by mi powiedzieć! Bawiłeś się w jakieś swoje durne tajemnice, a teraz ci skurwiele zabrali Niko! Ty dupku! – Bardzo chciałam, by neurolink wywrzeszczał Cosmo te myśli tak samo jak ja, wiedziałam jednak, że wersja, która do niego dotrze, będzie doskonale zaintonowana i przyjemna.

– Jennyfer… Niko… nie był zwykłym dzieckiem.

Zastygłam wpół rzutu teczką z dokumentami o ścianę. 

– Co takiego?

– Był… aplikacją. Wykupiłem ją po tym, gdy lekarz powiedział, że nigdy nie zostaniesz matką. Wiedziałem, że z twoją przeszłością i moimi zarobkami Wydział Kontroli nad Zasobami nigdy nie pozwoli nam na adopcję. Zdecydowałem się szukać alternatyw. To był rodzaj innowacyjnej VRki. Wrażenia wizualne, słuchowe, a nawet proprioceptywne i zapachowe nakładane na rzeczywistość w obrębie naszego domu. Zsynchronizowałem ją z twoim i moim neuroportem. To nowoczesna i bardzo realistyczna aplikacja, nie wymagała wtyczki, ale to kosztowało. Abonament… przerósł moje możliwości. Musiałem zrezygnować.

Opadłam na stosy rozrzuconych w nieładzie dokumentów.

– Ja… przecież pamiętam ciążę – wyszeptałam. – Szpital. Jego pierwszy płacz…

– Modyfikacje pamięci. Też ogromne pieniądze… Wybacz, kochanie, że cię okłamywałem, ale tak bardzo chciałem, żebyś była szczęśliwa. Byłaś doskonałą mamą. 

Mój neurolink zamilkł, a po twarzy płynęły mi strużki łez.

– Uwielbiał reklamy Drontechu – wyszeptałam, jakby był to dowód na to, że Niko żył naprawdę – i bańki mydlane. I twoją brodę… a kiedy kładłam go spać, na chwilę otwierał oczy, by upewnić się, że jestem przy nim, zanim zasypiał na dobre.

– Wiesz… jeśli dostanę zgodę na dodatkowy etat, jest szansa, że odnowię abonament. Będzie wtedy taki sam jak wtedy, gdy ostatni raz go widziałaś. Dokładnie taki sam.

Koniec

Komentarze

Pozwolę sobie na swego rodzaju uzupełnienie powyższego tekstu: Niko może i będzie dokładnie taki sam, ale świadoma, że Cosmo “zafundował” jej VR Jennyfer będzie inna.

Chcąc dobrze, można, niestety, przedobrzyć…

Bardzo udany tekst. Zrazu lekko trąci schematyzmem dziejów Jenny w okrutnym i zdehumanizowanym świecie, potem cudowne ocalenie bohaterki – i trzask, katastrofa. Klasyczna pętla. W całości historia bardziej ponura od mnożonych na pęczki obrazków, jak to resztki prawdziwych ludzi walczą z bezdusznymi automatami o życie.

Hej!

Zgadzam się, naprawdę dobry, dopracowany tekst. Potrafi zagrać na emocjach. A to chyba najważniejsze. Poprzez formę miniatury pokazałaś jak w soczewce wyjątkowo ostro to głębokie, biologiczne pragnienie macierzyństwa, rodzicielstwa. Widzę w nim (a może dopatruję się sam) też trafną diagnozę społeczeństwa już nam współczesnego, kiedy wielu ludzi, z różnych względów, decyduje się nie mieć dzieci. Oczywiście każdy człowiek ma do tego prawo. Mam jednak wrażenie, że osaczeni zewsząd dehmunizującą technologią i wychowani na niej ludzie (czy to już? czy to jeszcze kwestia czasu?) nie dojrzewają naprawdę do tak odpowiedzialnych ról, jakimi są rola ojca i matki. Ci natomiast, którzy tego pragną, powoli przechodzą do mniejszości. Pojawia się więc pytanie, które bardzo umiejętnie sama stawiasz: czy to rządy powinny kontrolować to, kto ma dzieci, a kto nie? Eugenika odeszła w niesławie do lamusa, jaką jednak mamy pewność, że nie wróci?

Poruszasz również modne ostatnio pytanie o to, co jest rzeczywistością. Czy może żyjemy w symulacji? Poprzez konkretny problem świetnie ukazujesz ten dylemat. Jak zauważył przedmówca, czy jeśli Jennyfer odzyska dziecko, będzie dalej potrafiła tak samo się nim cieszyć? Skoro wie, że nie jest prawdziwe? Ja jednak postawię sprawę dość przewrotnie: prawdziwe jest to, co przeżywamy. Nie ma znaczenia, w jaki sposób nasz mózg jest pobudzany. Czy to naturalnie, czy to sztucznie. Jennyfer odczuwała obecność dziecka zupełnie namacalnie. I – jeśli ono do niej wróci – nadal będzie je tak odczuwać. Mimo świadomości, że to tylko symulacja.

Prezentujesz już poziom, który moim skromnym zdaniem redakcja Nowej Fantastyki mogłaby rozważyć na swoich łamach.

Pozdrawiam, 

Maldi

Ciekawe, fajne! :-) Żywić się złudzeniami. Złudzenia mogą być prawdziwe. Dostarczać prawdziwie odczuwanego sensu. Bazowałaś na instynkcie i szoku.

 

Dobrze napisane, skarżypytuję, znaczy klikam. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

 

Hmm… Nie chcę narzekać, bo ogólnie tekst mi się podoba. Zastanawiam się tylko, czy gdyby pozbawić go elementów fantastycznych nie byłby dokładnie o tym samym. Na przykład: ciąża urojona -> urojony poród->klocek drewna noszony na rękach -> szpital psychiatryczny ->powrót do realnej rzeczywistości. Może nawet byłby lepszy. Wygląda jednak, że bohaterka miała być w miarę normalna, lekko stuknięty zaś jej partner, który tyle czasu odstawiał ten cyrk… W swojej prywatnej klasyfikacji nie zaliczam więc utworu do fantastyki. 

 

“Tak też w naszej rodzinie pojawił się Niko, mój śliczny chłopczyk.” 

To zdanie zapaliło mi czerwoną lampkę. Oprócz VR, mamy system głębokiej modyfikacji wspomnień, który prawdopodobnie jest tu najważniejszy. Jeśli bowiem możliwe było zaimplementowanie wspomnienia aktu prokreacji, ciąży, czy porodu, to powinno być możliwe również zapisanie wspomnień wychowywania dziecka. Po co zatem VR? Co więcej, można było zapisać wspomnienie o tym, jak dziecko dorasta i zakłada własną rodzinę. Można było wykasować wspomnienie z chwilą wygaśnięcia abonamentu. (Chyba to też było możliwe, jeśli bohaterka nie pamięta operacji implementacji wspomnienia?) Można było w końcu zapisać wspomnienie całego jej życia i w zasadzie na tym zakończyć… ;) Niezwykłe urządzenie w postaci modyfikatora wspomnień doprowadziło do zagmatwania historii w sposób, jak mi się wydaje, dość destrukcyjny. Co zatem mamy? Opowiadanie o uczuciach matki, które nie jest fantastyczne + jeden fantastyczny gadżet, który je rozwala od środka + dużą liczbę artefaktów, których rolą jest imitowanie gatunku. Hmm…

Adder – Jennyfer jest osobą poszkodowaną w kolejnej już rewolucji technologicznej. Jest człowiekiem bezwartościowym na rynku pracy, biednym, z nałogową przeszłością. Obwinia swoją rzeczywistość i technologię o własny zły los, uciekając przed nią w macierzyństwo – rzecz prostą, pierwotną i pozbawioną w jej opinii tegotechnologicznego "zepsucia" – i to właśnie tam rzeczywistość dopada ją najbardziej bezbronną i wrażliwą. To imo różni temat od klasyki urojonego macierzyństwa w wydaniu "psychiatrycznym".

slqn – no, nie wiem, nie wiem… :) Dopadł ją jej, nieco walnięty, ukochany, a nie technologiczna rzeczywistość. Załatwić partnerce hormonalną huśtawkę, amnezję połączoną ze zmianą osobowości, a na koniec traumę do końca życia i to bez jej wiedzy. Ho, ho! Nie każdy potrafi. Nawet w rzeczywistości Twojego opowiadania to powinno być karalne. A nie jest, swoją drogą. Normalnie, “niebieska karta” by się należała. 

 Cosmo wstrzyknął po kryjomu swojej “narzeczonej” nowoczesny koktajl oksytocyny, adrenaliny, prolaktyny, progesterolu i czego tam jeszcze, a potem patrzył jak sika mlekiem na pół metra na widok każdej kukiełki przypominającej dziecko i przeżywa macierzyńskie uniesienia. Dosyć straszne i powiedziałbym kryminalne. 

Dlatego mimo wszystko wolałbym wersję “psychiatryczną”, gdzie wrogiem Jennyfer jest jej własny umysł, a nie jedyna osoba, której ufa. Zresztą, można by i z Cosmo zrobić współczesnego oprawcę. Np. aplikuje partnerce środki wywołujące psychozę. Następnie dość łatwo, jako byłej ćpunce, wmawia, że urodziła w narkotycznym widzie, podkłada adoptowane dziecko, a na koniec faszeruje hormonami. Wszystko dla jej szczęścia i dobra “rodziny”. Przykład ładu zbudowanego na kłamstwie i podłości, które można byłoby zdemaskować, lub nie. No, ale jest jak jest. A, jest fajnie i fantastycznie, więc spoko i pozdrowienia.

Cześć,

 

Trochę taka obyczajówka ubrana w szaty science-fiction, ale mi się ogólnie spodobał ten pomysł i zakończenie opowiadania. Podczas czytania rzeczywiście wyobrażałem sobie obrazki rodem z jakiegoś cyberpunkowego Anime.

 

Pozdrawiam

Hm, nie czuję się przekonany.

Te 11k znaków jakoś nie rzuciło mi się w oczy, a że tagi zazwyczaj sprawdzam pobieżnie, spodziewałem się czegoś bardziej… Nie chcę powiedzieć ,,sensacyjnego”, ale natychmiastowy twist ,,Nie było żadnego dziecka” mnie rozczarował. Myślałem, że faktycznie będą tu jakieś poszukiwania, whateva, i dopiero potem ewentualny cios w głowę, a tu… już, tak szybko? Mówiąc w przenośni, z balonika z napisem ,,Napięcie” powietrze zeszło bardzo szybko.

Pierwsze skojarzenie – ,,Black Mirror”, ale niestety te odcinki, które mi nie podeszły. 

Od strony technicznej bez zarzutu.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Przerażający, wciągający tekst. Taki, że mnie zeżarł i wypluł.

Na początku zabawa schematami wskazuje, że będzie przewidywalnie, a potem okazuje się, że wszystko stoi na głowie. Zakończenie świetne.

Lożanka bezprenumeratowa

Obawiam się, że kiedy Cosmo wypowiada ostatnie zdanie: „– Wiesz… jeśli dostanę zgodę na dodatkowy etat, jest szansa, że odnowię abonament. Będzie wtedy taki sam jak wtedy, gdy ostatni raz go widziałaś. Dokładnie taki sam”. – zupełnie nie zdaje sobie sprawy, że mówi nieprawdę.

 

czte­ry etaty w upa­da­ją­cej kor­po­ra­cji. Szyb­ko wpa­dłam głę­biej; al­ko­hol, speed, co ty­dzień nowi fa­ce­ci… → Nie brzmi to najlepiej. Czy zamiast średnika nie powinien być dwukropek?

 

po­skle­ja­ne z dzie­sią­tek Udo­sko­na­leń… → Dlaczego wielka litera?

 

We­zwa­łam Po­li­cję.We­zwa­łam po­li­cję.

 

– Numer oby­wa­te­la 37356… → – Numer oby­wa­te­la trzy siedem trzy pięć sześć

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

Moje myśli były tak roz­bie­ga­ne, że cięż­ko mi było zło­żyć ko­mu­ni­kat. Moje myśli były tak roz­bie­ga­ne, że trudno mi było zło­żyć ko­mu­ni­kat.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– Cze­kaj! Bła­gam! To jest małe dziec­ko! – wy­krzy­cza­łam na głos… → Zbędne dookreślenie – czy można coś wykrzyczeć, nie używając głosu?

 

Za­sty­głam wpół rzutu tecz­ką z do­ku­men­ta­mi o ścia­nę. → Za­sty­głam w pół rzutu tecz­ką z do­ku­men­ta­mi o ścia­nę

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tekst świetny, ale przerażający, że może być wieszczy. Jest złowieszczy.

Witaj.

Przejmujący wyciskacz łez. crying Brawa za pomysł i jego realizację. Klikam i pozdrawiam serdecznie. 

Pecunia non olet

Fajne, choć sądzę, że dałoby się ograć lepiej:P Pomysł ma duży potencjał, końcówka dobra, aaale coś mi nie do końca klei. Chyba lekka naiwność rozwiązań fabularnych (nie może znaleźć numeru urodzenia) i zbyt szybkie rozwiązanie akcji – mijają dwa akapity rozpaczy i dodzwania się do Cosmo. Ponadto niezbyt przepadam za rozwiązaniem akcji jako wyjaśnienia przez kogoś (tu: Cosma). No i, to ewentualnie, sporo miejsca zajmują Ci wspominki (np. o poznaniu Cosma).

Tym niemniej powtarzam: pomysł fajny, a i moim zdaniem – po lekturze dwóch opowiadań:P – całkiem ładnie piszesz.

Idę udać się do klikarni.

Слава Україні!

Hej! Pomysł ciekawy i z dużym potencjałem, sądzę jednak, że z tekstu znacznie więcej można wycisnąć. Jak już tu parę osób zauważyło – szybkie rozwiązanie akcji. Wydaje mi się, że lepiej byłoby więcej czasu poświęcić na dramat szukania dziecka, a mniej na troszkę przydługawy wstęp. W trakcie szukania bohaterka mogłaby wspominać narodziny dziecka itp., nadałoby to więcej dramatyzmu oraz uszczupliło kilka pierwszych akapitów opisujących dziecko. Lepiej szybciej wprowadzić akcję, chociaż przy 10tys znakach może nie ma to aż takiego znaczenia, ale tekst zdecydowanie zasługuje na więcej słów. Językowo sprawnie, historia emocjonalna, a to zawsze dobrze, bo takie się pamięta. 

Całe opowiadanie to właściwie build up pod finał, ale w sumie nie uważam tego za problem, bo końcówka jest świetna – zaskakująca i stawiająca całe opowiadanie na głowie. Dużo tu cyberpunkowych klisz (zastępowanie rzeczywistości iluzjami, zmienianie swojego ciała, traktowanie człowieka, szczególnie takiego bez pieniędzy, jako mającego zapłacić klienta, a nie żywą istotę), ale wszystko zostało bardzo ciekawie wykorzystane. Podobało mi się.

All in all, it was all just bricks in the wall

Fajny tekst.

Rzeczywiście, partner trochę dziwny, ale może to wcale nie było bez wiedzy bohaterki? Może najpierw wspólnie podjęli decyzję, a potem jej się pamięć zmodyfikowało? Chociaż to droga zabawa, raczej niewarta swojej ceny.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka