Samotny wędrowiec wraz ze swym koniem brnęli przed siebie przez kałuże błota, które jeszcze parę godzin temu były ścieżką. Zmierzch zapadł już przeszło godzinę temu a wyjścia z gęstwiny lasu nadal nie było widać. Na domiar złego ulewa, która wydawałoby się miała być jedynie mżawką, śledziła ich przez cały dzień, zabarwiając świat wkoło szarością i granatem.
Przemoknięci do suchej nitki i z głowami pochylonymi ku ziemi aby osłonić się od strug deszczu byli obrazem nędzy i rozpaczy. Ostatnie miesiące wędrówki obojgu dały się we znaki.
Twarz Brusa, kiedyś schludną i zaciętą, porosła krzaczasta broda. Oczy, proste lecz uczciwe teraz poszarzały od zmęczenia. Niegdyś postawne ramiona kowala zmarniały od długich godzin marszu i braku stałego pożywienia.
To samo można by powiedzieć o Gromie. W ślad za swym panem stracił wiele ze swojej potężnej budowy a grzywa wyraźnie się przerzedziła. Najpotężniejszy koń we wsi przypominał teraz co najwyżej wychudłą klacz.
Wędrówka o tej porze i w tej pogodzie nie była niczym rozsądnym, Brus to wiedział. Łatwo można by zabłądzić albo zostać napadniętym przez bandę złodziei. Jednak rzeczą jeszcze bardziej nierozsądną byłoby rozbijać obóz w lesie, w dodatku w lesie tak gęstym jak ten. Pomimo szumu deszczu mężczyzna słyszał pojedyncze szepty, szuranie w krzakach przy dróżce czy nieumyślnie nadepnięte gałązki. Tylko czekali aż zejdzie ze ścieżki. Nie, nie mogli się zatrzymać.
Leśne parszywce. – Brus zaklął pod nosem a Grom odpowiedział mu cichym
prychnięciem.
Pastuch, którego spotkali późnym popołudniem zapewniał go, że w kierunku w którym zmierzają znajduje się wioska ale ciężko było wyciągnąć od niego dokładniejsze informacje. Życie młodego chłopaka skupiało się raczej wokół rodzinnej wsi i okolicznych pól. Równie dobrze mógł się pomylić a wioska mogła znajdować się w zupełnie przeciwnym kierunku.
Jednak teraz była to ich najlepsza szansa. Szli więc dalej wijącą się ubitą dróżką aż nagle las zaczął się przerzedzać i zniknął całkowicie zostawiając ich na okamienionej drodze wśród pól uprawnych.
Oboje byli wygłodniali, jednak mężczyzna był zbyt uczciwy i nawet nie brał pod uwagę ograbienia czyjegoś urobku.
Szli więc przed siebie, aż kształty pierwszych chat zaczęły wyłaniać się z ciemności. Wszędzie jednak było ciemno, nie paliła się nawet jedna świeca. Mężczyzna chodził i pukał od drzwi do drzwi, wołał na cały głos ale nie doczekał się odpowiedzi.
Czyżby wioska była opuszczona? – pomyślał.
Przechodzili właśnie obok niewielkiego kościoła gdy drzwi świątyni otworzyły się a na zewnątrz wybiegł pucułowaty ksiądz ubrany w wyświechtany habit z kapturem naciągniętym na głowę.
Hej, przepraszam! – zawołał Brus..
Zaskoczony duchowny aż podskoczył ze strachu. Dopiero teraz dojrzał zmarniałego przybysza i jego konia.
Bójcie się Boga! Nie zauważyłem was synu!
Nic dziwnego, księżyc dzisiaj schowany. Nie wie ksiądz gdzie mógłbym znaleźć
nocleg i posiłek dla nas obu?…Pukałem po ludziach ale nikogo nie zastałem.
Ach, to to przecież nic dziwnego. Dzisiaj piątek! Wszyscy bawią u Miry. Sam się
tam wybieram. – odparł ksiądz lekko rozbawiony. – No ale synu, oboje ledwo trzymacie się na nogach. Chodź ze mną, Mira się wami zajmie.
Mężczyzna i koń poszli za księdzem w głąb miasta.
Pierwsze dotarły do nich dźwięki muzyki oraz szmer rozmów i śmiechów, po chwili
ujrzeli światła wydobywające się z podłużnego budynku z poddaszem. Na zadaszonej werandzie grupki przyjaciół oraz młode pary gawędzili ze sobą popijając parujące w zimnie wieczoru grzane wino. Za rozjaśnionymi oknami można było dostrzec wypełnione ludźmi rozgrzane wnętrze.
Cyprian! – duchowny zawołał do rozmawiającego z drobną brunetką rosłego
młodzieńca. – Daj Matyldzie za tobą zatęsknić i zajmij się proszę tym koniem. Ma za sobą długą drogę.
Wyrwany z rozmowy chłopak obrzucił mężczyznę i konia zaciekawionym spojrzeniem i aż zagwizdał ze zdziwienia.
Panie, gdzież byliście że tak wyglądacie?!
To długa historia… ale jeśli dobrze zajmiesz się Gromem to może ci ją kiedyś
opowiem. – odparł mężczyzna po czym ze słabym uśmiechem wyjął z kieszeni miedzianą monetę i podrzucił ją w stronę chłopaka.
Zapamiętam to sobie. – chłopak z zadziornym uśmiechem schował monetę do
kieszeni, szybko skradł ostatniego buziaka w policzek Matyldzie i zabrał Groma do stajni obok.
Ten widok przypomniał Brusowi o czasie gdy i on sam był młodym podlotkiem zalecającym się do swojej Eleny. Do teraz mu głupio gdy pomyśli o rzeczach jakie wyczyniał by tylko słodka córka piekarza zwróciła na niego uwagę. Od tamtego czasu minęło już 10 lat. Ma tylko nadzieje, że jakoś radzi sobie teraz bez niego…Moment gdy musiał odejść…
Poczucie winy sprawia, że mężczyzna odpycha od siebie obraz zapłakanej żony. To zbyt wiele na teraz.
Ksiądz zaprosił go do środka.
Wnętrze powitało ich falą ciepła bijącego od dwóch palenisk znajdujących się po obu końcach sali. Przy ustawionych pod ścianami stolikach siedziały dziesiątki ludzi, kobiet i mężczyzn w różnym wieku. W każdym kącie sali aż wrzało od głosów. Cała wieś zebrała się aby odpocząć i pobyć w towarzystwie znajomych twarzy.
Przy jednym ze stolików grupa starych mężczyzn, rozmawiała głośno co chwila parskając śmiechem i popijając piwo z wielkich kufli. Przy kolejnym kilka starszych pań i panów grało w karty o kupkę miedziaków i czyjeś rękawiczki ułożone na środku. Później jakiś młode małżeństwo z dzieckiem jadło parujące ziemniaki z mięsem i serem. Mąż żartobliwie karmił żonę gdy ta starała się ululać niemowlaka. Następnie grupka młodych mężczyzn rozprawiająca o czymś z wielkim skupieniem i tak dalej i tak dalej. Oprócz nich ludzie stali przy ścianach z napitkami w rękach. Kilku grajków usadowionych przy palenisku po lewej grało skoczne melodie na skrzypkach dla par tańczących na środku sali. Wśród tego wszystkiego młode kobiety i mężczyźni roznosili kolejne talerze z jedzeniem i dolewali piwa i grzanego wina każdemu kto podniósł pusty kufel do góry.
Chodź synu, tam jest miejsce. – powiedział ksiądz i poprowadził Brusa do małego
stolika pomiędzy dyskutującymi mężczyznami a grupą starszych pań przypatrujących się przybyszowi z zaciekawieniem.
Rozgość się a ja zorganizuję nam coś na ząb. – powiedział ksiądz po czym oddalił
się w kierunku małych drzwi w rogu sali, które najwyraźniej prowadziły do kuchni.
Mężczyzna ściągnął przemoczony płaszcz z pleców i rozsiadł się wygodnie. Już od dłuższego czasu nie było mu dane rozkoszować się tak ciepłym i bezpiecznym postojem. Czuł na sobie wzrok otaczających go ludzi jednak był zbyt zmęczony aby wdać się w rozmowę z kimkolwiek.
W tym momencie ksiądz wyszedł z kuchni i ruszył z powrotem w jego stronę prowadząc za sobą niziutką kobietę o krągłych biodrach. Miała nie więcej niż 30 lat. Była ubrana w prostą ciemną zieloną sukienkę opadającą jej do kostek i fartuch kuchenny. Włosy miała splecione w niedbały rudy warkocz. Jej oczy przypatrywały mu się z ciekawością.
Mój drogi, pozwól, że przedstawię ci Mirę, serce tego przybytku. Miro a to jest…
Brus. – odparł mężczyzna.
Miło mi poznać. – kobieta odparła a jej oczy rozszerzyły się z zaskoczenia. – Mój
Boże! Jak on wygląda?! Podkowami spod jego oczu można by ogiera podkuć! I w dodatku jakie policzki ma zapadnięte! Jeszcze cały przemoczony…poczekajcie no tu. – to powiedziawszy pobiegła czym prędzej z powrotem do kuchni.
Nie krępuj się mój drogi. Mira już taka jest. Wiedz tyle, że na pewno nie wyjdziesz
stąd głodny. – wyjaśnił ksiądz podśmiechując się pod nosem.
W tym momencie Mira wróciła i postawiła przed mężczyznami dwa parujące kufle grzanego wina. Następnie podeszła do Brusa i zarzuciła mu na ramiona płaszcz podszywany futrem.
To mojego męża, więc uważaj żeby nie zepsuć. Chłopcy zaraz przyniosą nową
porcję baraniny i dzisiejszy chleb z masłem. Rozgrzeje cię to trochę.
Dziękuję. Mogę teraz zapłacić za… – zaczął Brus.
Nie gadaj głupot tylko pij. Najpierw trzeba cię postawić na nogi, wyglądasz na pół
żywego.
Brus posłuchał i napił się przyniesionego czerwonego wina. Trunek był mocny i bardzo gorący, jednak to go teraz nie obchodziło. Przyjemność ciepła wypełniającego go od środka przynosiła zbyt dużą ulgę aby przejmował się czymkolwiek.
Hehe, widzę że smakuje. – odparła Mira.
Z owoców z tutejszych sadów. Mira ma umowę z kilkoma chłopakami z okolicy. -
wytłumaczył ksiądz.
Tak, oni zbierają dla mnie owoce a ja odpalam im kilka butelek gdy wino jest gotowe.
Podobny układ mamy z młynarzem, rzeźnikiem…
Wydaje się, że wszyscy tutaj są raczej zżyci ze sobą. Pierwszy raz widzę aby cała
wioska zbierała się razem co tydzień… – zaczął Brus.
Jesteśmy raczej odizolowani od innych wiosek. Ciężko o stałe wymiany. Jazda w tę i
z powrotem do najbliższej wsi zajmuje prawie cały dzień a tam i tak nie można dostać wiele więcej niż mamy tu na miejscu. – odpowiedział ksiądz.
Dlatego wszyscy trzymają się razem. Gdybyśmy polegali tylko na sobie samych nie
moglibyśmy pozwolić sobie na takie rzeczy jak wino, sery, te spotkania… – dokończyła Mira.
Nie dziwię się, ze wszystkich ciągnie do tego miejsca. – wtrącił Brus.
Mira uśmiechnęła się.
Zawsze chciałam mieć miejsce, w którym ludzie dobrze by się czuli. Wszyscy tutaj bardzo ciężko pracują aby żyło nam się lepiej. Zasługują na to.
W tym momencie jeden z chłopców przyniósł talerze z jedzeniem dla obu mężczyzn.
Brusowi prawie ślina pociekła od cudownego zapachu. Od prawie dwóch tygodni żył na starych sucharach i suszonych skrawkach mięsa. Zapominając o manierach rzucił się do talerza i zanim się obejrzał wchłonął większość porcji.
Miło widzieć, że apetyt mu dopisuje. – Mira zażartowała do księdza, który w
odpowiedzi prychnął jedynie rozbawiony. – Może teraz opowiesz nam więcej o sobie. O nas dowiedziałeś się już trochę a w dodatku jesteś nie lada sensacją. Rzadko miewamy tu gości.
W dodatku takich tajemniczych. – dorzucił ksiądz.
Więc co chcielibyście wiedzieć? – odparł Brus nie wiedząc od czego zacząć.
Skąd jesteś? Kim jesteś? Dokąd zmierzasz? No cokolwiek, opowiadaj. – ponaglała
Mira.
Brus zauważył, że ludzie z otaczających ich stolików przesunęli się nieznacznie i
większość ucichła również zainteresowana nowym przybyszem.
No dobrze, jestem kowalem z północy kraju. Tutaj nazwa wsi wiele by i tak wam nie
powiedziała. Jest to niewielka wioska położona w głębi bukowego lasu. Większość ludzi utrzymuje się tam z handlu ściętym drewnem. Handlujemy nawet z zamkiem królewskim. Zaopatrują się u nas w drewno na łodzie… Ja przejąłem kuźnię po ojcu gdy ten zmarł ale żeby trochę dorobić czasami pomagałem w przewożeniu wozów z drewnem.
Ale co przygnało tutaj kowala z tak dalekich stron? – dopytywał ksiądz.
Brus westchnął.
Można powiedzieć, że sprawy osobiste. – Brus odchrząknął i pociągnął kolejny łyk
wina dla otuchy. – Razem z moją żoną, Eleną i synkiem Julianem mieszkaliśmy w małym domku po moich rodzicach. Żyło się nam dobrze. Elena zajmowała się ogrodem i pszczołami, sprzedawała najlepszy miód w okolicy, a mały gdy skończył cztery lata zaczął jeździć ze mną do lasu na te wyprawy z drewnem. Był strasznie ciekawski. Sadzałem go obok siebie a ten wypytywał się o każdy napotkany krzak.
Jeśli nie chcesz nie musisz… – Mira przerwała widząc po minie Brusa, że jest mu
ciężko.
Nic nie szkodzi, i tak przyszedłem tu w konkretnym celu więc powinienem wszystko
wyjaśnić…Pewnego dnia gdy z drwalami załadowywaliśmy drewno a Julian bawił się niedaleko nas. Nagle, nie wiadomo skąd, jedno z grubszych drzew zawaliło się parę metrów od nas. Wszyscy usłyszeliśmy huk a potem krzyk mężczyzny. Okazało się, że jeden ze starszych drwali nie zdążył uciec i drzewo przygniotło mu nogę. Zebraliśmy się w panice i wydostaliśmy krzyczącego biedaka. Całą łydkę i stopę miał rozgruchotaną. Jego koledzy załadowali go na pusty wóz i zawieźli do medyka. Gdy zamieszanie się skończyło i odwróciłem się aby zabrać Juliana do domu…jego już tam nie było.
Co się z nim stało? – zapytał ksiądz.
…To była bestia.
O nie… – wyszeptał ktoś z siedzącej obok grupy.
Przysłuchujące się kobiety przyciągnęły dzieci bliżej do siebie.
Widać, że i w tych rejonach bestia dawała się ludziom we znaki. Wybryk natury. Ci którzy ją widzieli i przeżyli opowiadają historie o kobiecie zwabiającej ich do lasu kuszącym głosem. Blada jak śnieg z czarnymi włosami. Jednak dopiero gdy się zbliżyli byli w stanie dostrzec jej czarne nietoperze oczy. Gdy byli już zbyt blisko by uciec wychylała się zza drzewa a ich oczom ukazywały się kościste zniekształcone członki pokryte zrogowaciałą nietoperzom skórą. Jej ręce łączyła z nogami cienka błona, która umożliwiała jej niezgrabne podlatywanie o kilka metrów. Nie była zdolna do prawdziwego lotu.
Niektórzy twierdzą, że była dzieckiem wiedźmy, która zamieszkała w jaskini nietoperzy w zboczu góry. Jednak to tylko powiadania. Pewne było jednak jedno. Była jedynym stworem tego rodzaju. Zawsze gdy ją dostrzeżono była samotna. Może nawet matka nie była zdolna kochać ten poczwary? Kto wie… Samotność najwyraźniej zaczęła jej doskwierać. Zapragnęła więc dziecka. Dziecka, którego przez bycie jedynym wybrykiem natury tego rodzaju, nie mogła mieć. Skazana na wieczne niespełnienie zaczęła zwabiać dzieci do lasu. Zapewne chciała zostać im matką jednak jej zwierzęca strona a może i brak własnego doświadczenia matczynej miłości brały górę.
Brus nabrał powietrza by powstrzymać drżenie głosu.
Znaleźliśmy go tydzień później, mój przyjaciel Tom, młynarz, znalazł go w potoku
przy jamie potwora… a właściwie to co z niego zostało. Nie pozwoliłem Elenie zobaczyć go w tym stanie, to by ją zabiło. Ubłagałem Toma aby nic nikomu nie mówił. Tej samej nocy zakradliśmy się pod cmentarz i pochowaliśmy mojego syna. Nie mogliśmy tego zrobić na cmentarzu, obok rodziny, nie mogliśmy! Tam Ela mogłaby go znaleźć…zakopaliśmy go za płotem od strony lasu, tam nikt nigdy nie chodzi.
Ależ synu! To nie poświęcona ziemia! Po cóż to tak kryć!?
Elena jest brzemienna. Dowiedzieliśmy się ledwo tydzień przed tą tragedią. Teraz
będzie już pewno blisko rozwiązania…Nie rozumiecie!? Nie mogłem pozwolić by straciła i to dziecko!
Ej, ej…rozumiemy.– uspokoiła go Mira.– Ale to dalej nie wyjaśnia co robisz
tutaj?…Tak daleko od domu, od Eli…
Ehh…jak mógłbym pozwolić po tym wszystkim żeby jedyne dziecko jakie mi
pozostało i moja Elena musieli żyć w strachu przed tym plugastwem? Zabiję to coś, choćby była to ostatnia rzecz jaką zrobię…Przeszukaliśmy leże ale poczwara wyniosła się co najmniej kilka dni wcześniej. Postanowiłem ruszyć jej tropem jeszcze tego samego dnia a ten po czasie przywiał mnie w te strony…
Bestia wróciła?! – wybuchnął jeden z mężczyzn siedzących obok.
Muzyka ustała a całą salę wypełniły szepty mieszkańców.
Bestia wróciła? … Ile to już lat? Pięć? …. Co teraz zrobimy? … Wydawało się, że nie wróci, że gdzieś zdechła….
Widziałeś tu bestie? – zapytał twardo starszy barczysty mężczyzna.
Nie, dokładnie tutaj nie…ale jakieś 30, może 40 kilometrów stąd. Ostatnio tam
widziałem tropy a te prowadziły na południowy-wschód, prosto przez las. Szedłem za tropem aż do zmierzchu ale potem musiałem wrócić na ścieżkę i ta doprowadziła mnie aż tutaj. Czyli mam rozumieć, że i tutaj słyszeliście o tej poczwarze?
Słyszeliśmy to mało powiedziane… – odparła Mira z poważnym wyrazem twarzy.
Przez ponad 20 lat wracała regularnie w te strony. Każdego końca jesieni. Jesteśmy
jedyną wioską w okolicy, pewnie…polowanie tutaj było dla niej bezpieczniejsze. Czasami udawało się nam ją przepłoszyć i znikała na cały rok… Jednak znamy i tu historie podobne do tej twojego syna. – odpowiedział starszy mężczyzna. – Wyprawy takie jak twoja wysyłaliśmy jeszcze zanim zostałem tu wójtem. Tworzyły one tylko więcej ofiar tej zarazy. Lepiej się zatrzymaj chłopcze i wróć do żony. Wróć do domu, zamknij drzwi na klucz i staraj się przeczekać najgorsze gdy bestia szaleje.
Dziękuję za radę… ale tego nie mogę zrobić. Wolę zginąć z szansą uwolnienia mojej
rodziny od tego potwora, niż wrócić i całe życie czekać w strachu.
Gonisz śmierć synu…ale jeśli taką drogę obrałeś, nie będziemy cię z niej zawracać. -
odparł ksiądz.
Dziękuję…a teraz byłbym wdzięczny za jakikolwiek kąt z posłaniem.
Tak, tak, już się robi….jeśli ktoś zasłużył na solidny wypoczynek to ty. -
odpowiedziała Mira szybko wstając od stołu. – No już wszyscy, rozejść się. Trzeba dać człowiekowi odpocząć. Cyril nagrzej wody do bali i przynieś ją do pokoju. Lara, chodź ze mną, zmienimy pościel.
Zanim Brus się obejrzał wszyscy się rozeszli, nawet ksiądz życzył mu już dobrej nocy a młodzi pomocnicy biegli już spełnić wyznaczone im zadania. To miejsce, jakby opierające się ciemności było pałacem Miry a ona była jego królową.
***
Po ciepłej kąpieli, która pomogła mu rozluźnić obolałe kości, Brus wpadł pod miękką pierzynę i nawet nie zauważył kiedy zasnął. Obudził się jednak dość wcześnie, jak miał w zwyczaju, i szybko zebrał się w drogę.
Planował przejść na drugi koniec lasu w poszukiwaniu świeżego tropu bestii.
Gdy zszedł do sali biesiadnej Mira już czekała na niego z porcją świeżych jajek i pajdą chleba z białym serem.
Słyszałam, że wstajesz. – odparła – Mam nadzieję, że odpocząłeś.
Jak nigdy. – odpowiedział Brus i zabrał się za śniadanie.
Dokąd teraz się udasz?
Na koniec ścieżki przy lesie. Tam zapewne znajdę trop a gdzie on mnie
zaprowadzi…to się okaże.
Możesz mi coś obiecać? – zapytała Mira.
To zależy.
Jeśli tylko to przeżyjesz, wstąp tutaj w drodze powrotnej. Będzie mi spokojniej na
sercu. A poza tym musisz spróbować mojej słynnej gęsi w czosnku. Jeśli tylko przeżyjesz to dostaniesz całą za darmo! – Mira dokończyła uśmiechem.
Heh, no cóż jest to kolejny powód żeby nie umrzeć. Obiecuję. – odpowiedział Brus po
czym przełknął ostatnie kęsy, wstał i wręczył Mirze trzy srebrne monety.
Ale to za dużo! – zaprotestowała Mira.
Tutaj też dostałem więcej niż oczekiwałem. – odpowiedział Brus po czym wyszedł z
budynku i wszedł do stajni.
Jego towarzysz najwyraźniej również został wczorajszego wieczoru przednio ugoszczony. Grzywa i sierść Groma była dobrze rozczesana a brzuch nadal pełny owsa, które podjadał przez większość wieczoru i poranka. Założył juki i swój skromny bagaż na plecy ogiera, po czym sam go dosiadł i oboje wyjechali z wioski.
Brus jadąc ścieżką obejrzał się ostatni raz zapamiętując obraz malejącej w oddali karczmy. Następnie sięgnął do juk lecz znalazł tam coś czego wcześniej tam nie było. Mały tobołek a w nim jeszcze ciepły bochenek, pół koła sera i kilka jabłek.
Mężczyzna zaśmiał się do siebie. Teraz z kapkę lżejszą duszą i nową nadzieją wyruszył zmierzyć się z nieznanym.