- Opowiadanie: kzima - Ostoja

Ostoja

Tekst ten jest krótkim opowiadaniem, które przypadkowo przybrało formę fantasy. Oryginalnym motywem była chęć uchwycenia opieki jaką kobieta może ofiarować strudzonemu mężczyźnie. Czyta się je trochę jak rozdział wyrwany ze środka większej opowieści ale może komuś się spodoba. Będę wdzięczna za opinie, ponieważ jest to mój pierwszy tekst, którym dzielę się online.

 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Ostoja

 

Samotny wędrowiec wraz ze swym koniem brnęli przed siebie przez kałuże błota, które jeszcze parę godzin temu były ścieżką. Zmierzch zapadł już przeszło godzinę temu a wyjścia z gęstwiny lasu nadal nie było widać. Na domiar złego ulewa, która wydawałoby się miała być jedynie mżawką, śledziła ich przez cały dzień, zabarwiając świat wkoło szarością i granatem.

Przemoknięci do suchej nitki i z głowami pochylonymi ku ziemi aby osłonić się od strug deszczu byli obrazem nędzy i rozpaczy. Ostatnie miesiące wędrówki obojgu dały się we znaki.

Twarz Brusa, kiedyś schludną i zaciętą, porosła krzaczasta broda. Oczy, proste lecz uczciwe teraz poszarzały od zmęczenia. Niegdyś postawne ramiona kowala zmarniały od długich godzin marszu i braku stałego pożywienia. 

To samo można by powiedzieć o Gromie. W ślad za swym panem stracił wiele ze swojej potężnej budowy a grzywa wyraźnie się przerzedziła. Najpotężniejszy koń we wsi przypominał teraz co najwyżej wychudłą klacz. 

Wędrówka o tej porze i w tej pogodzie nie była niczym rozsądnym, Brus to wiedział. Łatwo można by zabłądzić albo zostać napadniętym przez bandę złodziei. Jednak rzeczą jeszcze bardziej nierozsądną byłoby rozbijać obóz w lesie, w dodatku w lesie tak gęstym jak ten. Pomimo szumu deszczu mężczyzna słyszał pojedyncze szepty, szuranie w krzakach przy dróżce czy nieumyślnie nadepnięte gałązki. Tylko czekali aż zejdzie ze ścieżki. Nie, nie mogli się zatrzymać.

Leśne parszywce. – Brus zaklął pod nosem a Grom odpowiedział mu cichym 

prychnięciem.

 Pastuch, którego spotkali późnym popołudniem zapewniał go, że w kierunku w którym zmierzają znajduje się wioska ale ciężko było wyciągnąć od niego dokładniejsze informacje. Życie młodego chłopaka skupiało się raczej wokół rodzinnej wsi i okolicznych pól. Równie dobrze mógł się pomylić a wioska mogła znajdować się w zupełnie przeciwnym kierunku.

 Jednak teraz była to ich najlepsza szansa. Szli więc dalej wijącą się ubitą dróżką aż nagle las zaczął się przerzedzać i zniknął całkowicie zostawiając ich na okamienionej drodze wśród pól uprawnych.

 Oboje byli wygłodniali, jednak mężczyzna był zbyt uczciwy i nawet nie brał pod uwagę ograbienia czyjegoś urobku.

 Szli więc przed siebie, aż kształty pierwszych chat zaczęły wyłaniać się z ciemności. Wszędzie jednak było ciemno, nie paliła się nawet jedna świeca. Mężczyzna chodził i pukał od drzwi do drzwi, wołał na cały głos ale nie doczekał się odpowiedzi. 

Czyżby wioska była opuszczona? – pomyślał.

Przechodzili właśnie obok niewielkiego kościoła gdy drzwi świątyni otworzyły się a na zewnątrz wybiegł pucułowaty ksiądz ubrany w wyświechtany habit z kapturem naciągniętym na głowę.

Hej, przepraszam! – zawołał Brus..

Zaskoczony duchowny aż podskoczył ze strachu. Dopiero teraz dojrzał zmarniałego przybysza i jego konia.

Bójcie się Boga! Nie zauważyłem was synu! 

Nic dziwnego, księżyc dzisiaj schowany. Nie wie ksiądz gdzie mógłbym znaleźć 

nocleg i posiłek dla nas obu?…Pukałem po ludziach ale nikogo nie zastałem.

Ach, to to przecież nic dziwnego. Dzisiaj piątek! Wszyscy bawią u Miry. Sam się 

tam wybieram. – odparł ksiądz lekko rozbawiony. – No ale synu, oboje ledwo trzymacie się na nogach. Chodź ze mną, Mira się wami zajmie.

Mężczyzna i koń poszli za księdzem w głąb miasta. 

Pierwsze dotarły do nich dźwięki muzyki oraz szmer rozmów i śmiechów, po chwili

ujrzeli światła wydobywające się z podłużnego budynku z poddaszem. Na zadaszonej werandzie grupki przyjaciół oraz młode pary gawędzili ze sobą popijając parujące w zimnie wieczoru grzane wino. Za rozjaśnionymi oknami można było dostrzec wypełnione ludźmi rozgrzane wnętrze.

Cyprian! – duchowny zawołał do rozmawiającego z drobną brunetką rosłego 

młodzieńca. – Daj Matyldzie za tobą zatęsknić i zajmij się proszę tym koniem. Ma za sobą długą drogę.

 Wyrwany z rozmowy chłopak obrzucił mężczyznę i konia zaciekawionym spojrzeniem i aż zagwizdał ze zdziwienia.

Panie, gdzież byliście że tak wyglądacie?!

To długa historia… ale jeśli dobrze zajmiesz się Gromem to może ci ją kiedyś 

opowiem. – odparł mężczyzna po czym ze słabym uśmiechem wyjął z kieszeni miedzianą monetę i podrzucił ją w stronę chłopaka.

Zapamiętam to sobie. – chłopak z zadziornym uśmiechem schował monetę do 

kieszeni, szybko skradł ostatniego buziaka w policzek Matyldzie i zabrał Groma do stajni obok.

 Ten widok przypomniał Brusowi o czasie gdy i on sam był młodym podlotkiem zalecającym się do swojej Eleny. Do teraz mu głupio gdy pomyśli o rzeczach jakie wyczyniał by tylko słodka córka piekarza zwróciła na niego uwagę. Od tamtego czasu minęło już 10 lat. Ma tylko nadzieje, że jakoś radzi sobie teraz bez niego…Moment gdy musiał odejść…

 Poczucie winy sprawia, że mężczyzna odpycha od siebie obraz zapłakanej żony. To zbyt wiele na teraz.

 Ksiądz zaprosił go do środka. 

Wnętrze powitało ich falą ciepła bijącego od dwóch palenisk znajdujących się po obu końcach sali. Przy ustawionych pod ścianami stolikach siedziały dziesiątki ludzi, kobiet i mężczyzn w różnym wieku. W każdym kącie sali aż wrzało od głosów. Cała wieś zebrała się aby odpocząć i pobyć w towarzystwie znajomych twarzy. 

Przy jednym ze stolików grupa starych mężczyzn, rozmawiała głośno co chwila parskając śmiechem i popijając piwo z wielkich kufli. Przy kolejnym kilka starszych pań i panów grało w karty o kupkę miedziaków i czyjeś rękawiczki ułożone na środku. Później jakiś młode małżeństwo z dzieckiem jadło parujące ziemniaki z mięsem i serem. Mąż żartobliwie karmił żonę gdy ta starała się ululać niemowlaka. Następnie grupka młodych mężczyzn rozprawiająca o czymś z wielkim skupieniem i tak dalej i tak dalej. Oprócz nich ludzie stali przy ścianach z napitkami w rękach. Kilku grajków usadowionych przy palenisku po lewej grało skoczne melodie na skrzypkach dla par tańczących na środku sali. Wśród tego wszystkiego młode kobiety i mężczyźni roznosili kolejne talerze z jedzeniem i dolewali piwa i grzanego wina każdemu kto podniósł pusty kufel do góry.

Chodź synu, tam jest miejsce. – powiedział ksiądz i poprowadził Brusa do małego 

stolika pomiędzy dyskutującymi mężczyznami a grupą starszych pań przypatrujących się przybyszowi z zaciekawieniem.

Rozgość się a ja zorganizuję nam coś na ząb. – powiedział ksiądz po czym oddalił 

się w kierunku małych drzwi w rogu sali, które najwyraźniej prowadziły do kuchni.

 Mężczyzna ściągnął przemoczony płaszcz z pleców i rozsiadł się wygodnie. Już od dłuższego czasu nie było mu dane rozkoszować się tak ciepłym i bezpiecznym postojem. Czuł na sobie wzrok otaczających go ludzi jednak był zbyt zmęczony aby wdać się w rozmowę z kimkolwiek.

 W tym momencie ksiądz wyszedł z kuchni i ruszył z powrotem w jego stronę prowadząc za sobą niziutką kobietę o krągłych biodrach. Miała nie więcej niż 30 lat. Była ubrana w prostą ciemną zieloną sukienkę opadającą jej do kostek i fartuch kuchenny. Włosy miała splecione w niedbały rudy warkocz. Jej oczy przypatrywały mu się z ciekawością.

Mój drogi, pozwól, że przedstawię ci Mirę, serce tego przybytku. Miro a to jest…

Brus. – odparł mężczyzna.

Miło mi poznać. – kobieta odparła a jej oczy rozszerzyły się z zaskoczenia. – Mój 

Boże! Jak on wygląda?! Podkowami spod jego oczu można by ogiera podkuć! I w dodatku jakie policzki ma zapadnięte! Jeszcze cały przemoczony…poczekajcie no tu. – to powiedziawszy pobiegła czym prędzej z powrotem do kuchni.

Nie krępuj się mój drogi. Mira już taka jest. Wiedz tyle, że na pewno nie wyjdziesz 

stąd głodny. – wyjaśnił ksiądz podśmiechując się pod nosem.

 W tym momencie Mira wróciła i postawiła przed mężczyznami dwa parujące kufle grzanego wina. Następnie podeszła do Brusa i zarzuciła mu na ramiona płaszcz podszywany futrem.

To mojego męża, więc uważaj żeby nie zepsuć. Chłopcy zaraz przyniosą nową 

porcję baraniny i dzisiejszy chleb z masłem. Rozgrzeje cię to trochę.

Dziękuję. Mogę teraz zapłacić za… – zaczął Brus.

Nie gadaj głupot tylko pij. Najpierw trzeba cię postawić na nogi, wyglądasz na pół 

żywego. 

 Brus posłuchał i napił się przyniesionego czerwonego wina. Trunek był mocny i bardzo gorący, jednak to go teraz nie obchodziło. Przyjemność ciepła wypełniającego go od środka przynosiła zbyt dużą ulgę aby przejmował się czymkolwiek.

Hehe, widzę że smakuje. – odparła Mira.

Z owoców z tutejszych sadów. Mira ma umowę z kilkoma chłopakami z okolicy. - 

wytłumaczył ksiądz.

Tak, oni zbierają dla mnie owoce a ja odpalam im kilka butelek gdy wino jest gotowe. 

Podobny układ mamy z młynarzem, rzeźnikiem…

Wydaje się, że wszyscy tutaj są raczej zżyci ze sobą. Pierwszy raz widzę aby cała 

wioska zbierała się razem co tydzień… – zaczął Brus.

Jesteśmy raczej odizolowani od innych wiosek. Ciężko o stałe wymiany. Jazda w tę i 

z powrotem do najbliższej wsi zajmuje prawie cały dzień a tam i tak nie można dostać wiele więcej niż mamy tu na miejscu. – odpowiedział ksiądz.

Dlatego wszyscy trzymają się razem. Gdybyśmy polegali tylko na sobie samych nie 

moglibyśmy pozwolić sobie na takie rzeczy jak wino, sery, te spotkania… – dokończyła Mira.

Nie dziwię się, ze wszystkich ciągnie do tego miejsca. – wtrącił Brus.

Mira uśmiechnęła się.

Zawsze chciałam mieć miejsce, w którym ludzie dobrze by się czuli. Wszyscy tutaj bardzo ciężko pracują aby żyło nam się lepiej. Zasługują na to.

 W tym momencie jeden z chłopców przyniósł talerze z jedzeniem dla obu mężczyzn.

 Brusowi prawie ślina pociekła od cudownego zapachu. Od prawie dwóch tygodni żył na starych sucharach i suszonych skrawkach mięsa. Zapominając o manierach rzucił się do talerza i zanim się obejrzał wchłonął większość porcji.

Miło widzieć, że apetyt mu dopisuje. – Mira zażartowała do księdza, który w 

odpowiedzi prychnął jedynie rozbawiony. – Może teraz opowiesz nam więcej o sobie. O nas dowiedziałeś się już trochę a w dodatku jesteś nie lada sensacją. Rzadko miewamy tu gości.

W dodatku takich tajemniczych. – dorzucił ksiądz.

Więc co chcielibyście wiedzieć? – odparł Brus nie wiedząc od czego zacząć.

Skąd jesteś? Kim jesteś? Dokąd zmierzasz? No cokolwiek, opowiadaj. – ponaglała 

Mira.

Brus zauważył, że ludzie z otaczających ich stolików przesunęli się nieznacznie i 

większość ucichła również zainteresowana nowym przybyszem.

No dobrze, jestem kowalem z północy kraju. Tutaj nazwa wsi wiele by i tak wam nie 

powiedziała. Jest to niewielka wioska położona w głębi bukowego lasu. Większość ludzi utrzymuje się tam z handlu ściętym drewnem. Handlujemy nawet z zamkiem królewskim. Zaopatrują się u nas w drewno na łodzie… Ja przejąłem kuźnię po ojcu gdy ten zmarł ale żeby trochę dorobić czasami pomagałem w przewożeniu wozów z drewnem.

Ale co przygnało tutaj kowala z tak dalekich stron? – dopytywał ksiądz.

Brus westchnął.

Można powiedzieć, że sprawy osobiste. – Brus odchrząknął i pociągnął kolejny łyk 

wina dla otuchy. – Razem z moją żoną, Eleną i synkiem Julianem mieszkaliśmy w małym domku po moich rodzicach. Żyło się nam dobrze. Elena zajmowała się ogrodem i pszczołami, sprzedawała najlepszy miód w okolicy, a mały gdy skończył cztery lata zaczął jeździć ze mną do lasu na te wyprawy z drewnem. Był strasznie ciekawski. Sadzałem go obok siebie a ten wypytywał się o każdy napotkany krzak.

Jeśli nie chcesz nie musisz… – Mira przerwała widząc po minie Brusa, że jest mu 

ciężko.

Nic nie szkodzi, i tak przyszedłem tu w konkretnym celu więc powinienem wszystko 

wyjaśnić…Pewnego dnia gdy z drwalami załadowywaliśmy drewno a Julian bawił się niedaleko nas. Nagle, nie wiadomo skąd, jedno z grubszych drzew zawaliło się parę metrów od nas. Wszyscy usłyszeliśmy huk a potem krzyk mężczyzny. Okazało się, że jeden ze starszych drwali nie zdążył uciec i drzewo przygniotło mu nogę. Zebraliśmy się w panice i wydostaliśmy krzyczącego biedaka. Całą łydkę i stopę miał rozgruchotaną. Jego koledzy załadowali go na pusty wóz i zawieźli do medyka. Gdy zamieszanie się skończyło i odwróciłem się aby zabrać Juliana do domu…jego już tam nie było.

Co się z nim stało? – zapytał ksiądz.

…To była bestia.

O nie… – wyszeptał ktoś z siedzącej obok grupy.

 Przysłuchujące się kobiety przyciągnęły dzieci bliżej do siebie.

 Widać, że i w tych rejonach bestia dawała się ludziom we znaki. Wybryk natury. Ci którzy ją widzieli i przeżyli opowiadają historie o kobiecie zwabiającej ich do lasu kuszącym głosem. Blada jak śnieg z czarnymi włosami. Jednak dopiero gdy się zbliżyli byli w stanie dostrzec jej czarne nietoperze oczy. Gdy byli już zbyt blisko by uciec wychylała się zza drzewa a ich oczom ukazywały się kościste zniekształcone członki pokryte zrogowaciałą nietoperzom skórą. Jej ręce łączyła z nogami cienka błona, która umożliwiała jej niezgrabne podlatywanie o kilka metrów. Nie była zdolna do prawdziwego lotu. 

 Niektórzy twierdzą, że była dzieckiem wiedźmy, która zamieszkała w jaskini nietoperzy w zboczu góry. Jednak to tylko powiadania. Pewne było jednak jedno. Była jedynym stworem tego rodzaju. Zawsze gdy ją dostrzeżono była samotna. Może nawet matka nie była zdolna kochać ten poczwary? Kto wie… Samotność najwyraźniej zaczęła jej doskwierać. Zapragnęła więc dziecka. Dziecka, którego przez bycie jedynym wybrykiem natury tego rodzaju, nie mogła mieć. Skazana na wieczne niespełnienie zaczęła zwabiać dzieci do lasu. Zapewne chciała zostać im matką jednak jej zwierzęca strona a może i brak własnego doświadczenia matczynej miłości brały górę.

Brus nabrał powietrza by powstrzymać drżenie głosu.

Znaleźliśmy go tydzień później, mój przyjaciel Tom, młynarz, znalazł go w potoku 

przy jamie potwora… a właściwie to co z niego zostało. Nie pozwoliłem Elenie zobaczyć go w tym stanie, to by ją zabiło. Ubłagałem Toma aby nic nikomu nie mówił. Tej samej nocy zakradliśmy się pod cmentarz i pochowaliśmy mojego syna. Nie mogliśmy tego zrobić na cmentarzu, obok rodziny, nie mogliśmy! Tam Ela mogłaby go znaleźć…zakopaliśmy go za płotem od strony lasu, tam nikt nigdy nie chodzi.

Ależ synu! To nie poświęcona ziemia! Po cóż to tak kryć!?

Elena jest brzemienna. Dowiedzieliśmy się ledwo tydzień przed tą tragedią. Teraz 

będzie już pewno blisko rozwiązania…Nie rozumiecie!? Nie mogłem pozwolić by straciła i to dziecko!

Ej, ej…rozumiemy.– uspokoiła go Mira.– Ale to dalej nie wyjaśnia co robisz 

tutaj?…Tak daleko od domu, od Eli…

Ehh…jak mógłbym pozwolić po tym wszystkim żeby jedyne dziecko jakie mi 

pozostało i moja Elena musieli żyć w strachu przed tym plugastwem? Zabiję to coś, choćby była to ostatnia rzecz jaką zrobię…Przeszukaliśmy leże ale poczwara wyniosła się co najmniej kilka dni wcześniej. Postanowiłem ruszyć jej tropem jeszcze tego samego dnia a ten po czasie przywiał mnie w te strony…

Bestia wróciła?! – wybuchnął jeden z mężczyzn siedzących obok.

 Muzyka ustała a całą salę wypełniły szepty mieszkańców.

 Bestia wróciła? … Ile to już lat? Pięć? …. Co teraz zrobimy? … Wydawało się, że nie wróci, że gdzieś zdechła…. 

Widziałeś tu bestie? – zapytał twardo starszy barczysty mężczyzna.

Nie, dokładnie tutaj nie…ale jakieś 30, może 40 kilometrów stąd. Ostatnio tam 

widziałem tropy a te prowadziły na południowy-wschód, prosto przez las. Szedłem za tropem aż do zmierzchu ale potem musiałem wrócić na ścieżkę i ta doprowadziła mnie aż tutaj. Czyli mam rozumieć, że i tutaj słyszeliście o tej poczwarze?

Słyszeliśmy to mało powiedziane… – odparła Mira z poważnym wyrazem twarzy.

Przez ponad 20 lat wracała regularnie w te strony. Każdego końca jesieni. Jesteśmy 

jedyną wioską w okolicy, pewnie…polowanie tutaj było dla niej bezpieczniejsze. Czasami udawało się nam ją przepłoszyć i znikała na cały rok… Jednak znamy i tu historie podobne do tej twojego syna. – odpowiedział starszy mężczyzna. – Wyprawy takie jak twoja wysyłaliśmy jeszcze zanim zostałem tu wójtem. Tworzyły one tylko więcej ofiar tej zarazy. Lepiej się zatrzymaj chłopcze i wróć do żony. Wróć do domu, zamknij drzwi na klucz i staraj się przeczekać najgorsze gdy bestia szaleje.

Dziękuję za radę… ale tego nie mogę zrobić. Wolę zginąć z szansą uwolnienia mojej 

rodziny od tego potwora, niż wrócić i całe życie czekać w strachu.

Gonisz śmierć synu…ale jeśli taką drogę obrałeś, nie będziemy cię z niej zawracać. - 

odparł ksiądz.

Dziękuję…a teraz byłbym wdzięczny za jakikolwiek kąt z posłaniem.

Tak, tak, już się robi….jeśli ktoś zasłużył na solidny wypoczynek to ty. - 

odpowiedziała Mira szybko wstając od stołu. – No już wszyscy, rozejść się. Trzeba dać człowiekowi odpocząć. Cyril nagrzej wody do bali i przynieś ją do pokoju. Lara, chodź ze mną, zmienimy pościel.

 Zanim Brus się obejrzał wszyscy się rozeszli, nawet ksiądz życzył mu już dobrej nocy a młodzi pomocnicy biegli już spełnić wyznaczone im zadania. To miejsce, jakby opierające się ciemności było pałacem Miry a ona była jego królową.

 

 

***

 

 

 Po ciepłej kąpieli, która pomogła mu rozluźnić obolałe kości, Brus wpadł pod miękką pierzynę i nawet nie zauważył kiedy zasnął. Obudził się jednak dość wcześnie, jak miał w zwyczaju, i szybko zebrał się w drogę.

 Planował przejść na drugi koniec lasu w poszukiwaniu świeżego tropu bestii.

 Gdy zszedł do sali biesiadnej Mira już czekała na niego z porcją świeżych jajek i pajdą chleba z białym serem.

Słyszałam, że wstajesz. – odparła – Mam nadzieję, że odpocząłeś.

Jak nigdy. – odpowiedział Brus i zabrał się za śniadanie.

Dokąd teraz się udasz?

Na koniec ścieżki przy lesie. Tam zapewne znajdę trop a gdzie on mnie 

zaprowadzi…to się okaże.

Możesz mi coś obiecać? – zapytała Mira.

To zależy.

Jeśli tylko to przeżyjesz, wstąp tutaj w drodze powrotnej. Będzie mi spokojniej na 

sercu. A poza tym musisz spróbować mojej słynnej gęsi w czosnku. Jeśli tylko przeżyjesz to dostaniesz całą za darmo! – Mira dokończyła uśmiechem.

Heh, no cóż jest to kolejny powód żeby nie umrzeć. Obiecuję. – odpowiedział Brus po 

czym przełknął ostatnie kęsy, wstał i wręczył Mirze trzy srebrne monety.

Ale to za dużo! – zaprotestowała Mira.

Tutaj też dostałem więcej niż oczekiwałem. – odpowiedział Brus po czym wyszedł z 

budynku i wszedł do stajni.

 Jego towarzysz najwyraźniej również został wczorajszego wieczoru przednio ugoszczony. Grzywa i sierść Groma była dobrze rozczesana a brzuch nadal pełny owsa, które podjadał przez większość wieczoru i poranka. Założył juki i swój skromny bagaż na plecy ogiera, po czym sam go dosiadł i oboje wyjechali z wioski.

 Brus jadąc ścieżką obejrzał się ostatni raz zapamiętując obraz malejącej w oddali karczmy. Następnie sięgnął do juk lecz znalazł tam coś czego wcześniej tam nie było. Mały tobołek a w nim jeszcze ciepły bochenek, pół koła sera i kilka jabłek. 

 Mężczyzna zaśmiał się do siebie. Teraz z kapkę lżejszą duszą i nową nadzieją wyruszył zmierzyć się z nieznanym.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj kzimo,

 

Jak sama napisałaś, twoje opowiadanie jest fragmentem, trudno jest więc wyrazić finalną opinię. To trochę tak, jakby malarz pokazał nam nie cały obraz, ale tylko fragment posługując się tekturową przesłoną z wyciętym otworem. Ale OK – przedstawiona przez ciebie sekwencja scen ma pewien nastrój. Mi kojrzy się z terminem, który niedawno usłyszalem – "słoneczne SF/fantasy" – czyli przeciwieństwo klimatów mrocznych i krwawych (OK, mamy motyw potwora, itd., ale jednak…). Może osobiście nie jestem zwolennikiem tego podgatunku, ale jest to jakaś odmiana.

 

To tyle o całokształcie. Forma niestety jest słaba.

 

Systematyczne błędy interpunkcyjne

 

Brak przecinków przed: a, który/a/e, albo, aż, gdy, …

Złe zasady stosowania wielokropka

obu?…Pukałem <– nie wiem co to

(i wiele innych)

 

Konsekwentnie źle zapisujesz dialogi, np:

 to może ci ją kiedyś opowiem. – odparł mężczyzna

Zapamiętam to sobie. – chłopak z zadziornym uśmiechem

 

Patrz tu: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

 

Sporo błędów i niezręczności gramatycznych, stylistycznych i terminologicznych, np:

 

podlotek to dziewczyna

 

Później jakiś młode małżeństwo z dzieckiem jadłopóźniej???

 

Jednak teraz była to ich najlepsza szansa.

 

Samotny wędrowiec wraz ze swym koniem brnęli przed siebie przez kałuże błota -> a nie lepiej:

Samotny wędrowiec wraz ze swym koniem brnęli przed przez kałuże i błoto

 

wchłonął -> pochłonął

 

Piszesz o metrach i kilometrach, OK – możesz używać dowolnych jednostek miary, jednak w przypadku opowiadania dziejącego się w rzeczywistości odpowiadającej realiom Europy w okresie, jak mniemam, między wiekami X, a XVIII chyba lepiej używać: sążni, łokci, stóp, arszynów, mil, itp.

 

Po wyszlifowaniu stylu itd. chętnie przeczytam ciąg dalszy.smiley Powodzenia!

 

W komentarzach robię literówki.

Hej!

Bardzo mi miło powitać Cię na portalu ;) Na początek pozwól, że zasugeruję trochę zmian, tego, co mi się rzuciło w oczy podczas czytania.

Na domiar złego ulewa, która wydawałoby się miała być jedynie mżawką, śledziła ich przez cały dzień, zabarwiając świat wkoło szarością i granatem.

Myślę, że to dopowiedzenie jest niepotrzebne. Bez niego zdanie nabiera głębi, moim zdaniem lepiej relacjonuje pośrednio myśli bohatera.

 Zanim Brus się obejrzał wszyscy się rozeszli, nawet ksiądz życzył mu już dobrej nocy a młodzi pomocnicy biegli już spełnić wyznaczone im zadania.

Powtórzenie. Wywal jedne “już”, nie są tam niezbędne.

Ogólnie miałbym więcej technicznych uwag, ale widzę, że masz wciąż poważne braki w zapisywaniu dialogów. Tutaj podrzucę Ci odpowiedni link:https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112. Zredaguj zgodnie z tymi wskazówkami tekst, bo na razie ciężko się to czyta i inni z pewnością Ci to wytkną. Wiem, że technikalia nie są najważniejsze, i że pewnie nie o nich chciałabyś usłyszeć, ale to jest coś, na co ludzie w pierwszej kolejności zwracają uwagę.

Jeżeli natomiast chodzi o samo sedno, to cóż, faktycznie wygląda to jak wyrywek z czegoś większego. Intryga jest w zasadzie szczątkowa, początek dużo obiecuje, ale potem to się rozmywa, również przez problemy techniczne. Widać, że jesteś na początku swojej drogi, bo zwracasz uwagę na rzeczy drugorzędne. Piszesz dużo o jedzeniu i piciu, gdzie ma to chyba najmniejsze znaczenie. Sam wątek Miry wprowadzasz też bardzo niezręcznie: wioska, która wydaje się opustoszała co od razu nasuwa konotacje horrorystyczne, okazuje się być pełną życia u jednej gospodyni. Czy naprawdę całe życie wszystkich jej mieszkańców kręci się wokół niej? To typowy błąd początkujących: skupiają cały świat przedstawiony wokół jednej postaci, która jest istotna dla akcji, zupełnie zapominając o tle, które przecież ma prawo żyć własnym życiem. Poza tym brakuje Ci umiejętności budowania napięcia, wybrałaś najprostszą z możliwych linię fabuły, i choć prostota bywa dobra, to tutaj linearna opowieść bardzo spłyca całą historię. Chciałbym zobaczyć naprawdę tego upiora, choćby w retrospekcji, choćby w koszmarnym śnie. Relacjonowanie o nim w rozmowach bohaterów to jedna ze słabszych opcji. Chciałbym też zobaczyć rozpacz Eleny, chciałbym zobaczyć lepiej wpływ upiora na mieszkańców wioski. Chciałbym też, żeby świat przedstawiony był bogatszy, żeby bohater nie musiał posługiwać się kilometrami na określenie zależności przestrzennych, ale mógł odnieść się np. do jakiejś sąsiedniej miejscowości, uczęszczanego traktu, itd. Chciałbym wreszcie zobaczyć odrobinę więcej opisów, bo nie zobaczyłem tego świata.

Oczywiście wszystko to można dopracować. Ale jedyną drogą jest ciągła praktyka. Jeśli więc pisanie sprawia Ci radość, rób to dalej. Bądź jednak świadoma, jeśli np marzy Ci się publikacja w jakimś czasopiśmie, że do tego poziomu ta droga przed Tobą jeszcze jest długa i możesz wiele razy odbić się od ściany. W każdym razie mam nadzieję, że moje przemyślenia okażą się pomocne i będziesz nadal się doskonalić na swojej pisarskiej ścieżce! ;)

Pozdrawiam, 

Maldi

Dziękuję wam za poświęcenie czasu i szczegółowe odpowiedzi. Oprócz tego, co już wysłaliście, czy polecacie jakieś poradniki dla początkujących?

Jeśli chodzi o to opowiadanie, to nie planowałam, żeby było ono częścią większej historii, forma narzuciła się sama sobie. 

Dziękuję za wytknięcie błędów, w wolnej chwili na pewno nad tym przysiądę. To prawda, że dopiero zaczynam swoją przygodę z pisaniem i do tej pory skupiałam się bardziej na odnalezieniu siebie poprzez to medium oraz eksplorowaniu różnych pomysłów. Raczej nie staram się trzymać konkretnej konwencji, dlatego teksty, które piszę wychodzą dość różne. Pobyt na tym forum, mam nadzieję, posłuży mi jako okazja do zadbania o bardziej techniczne aspekty.

Piszesz dużo o jedzeniu i piciu, gdzie ma to chyba najmniejsze znaczenie.

Wynika to z tego, że nie planowałam tej historii jako czegoś większego, a raczej czegoś w stylu opowiadania lub fragmentu jakiejś nieistniejącej historii. Właśnie dlatego skupiłam się na postaci Miry, to ona była początkowym pomysłem, z którego tekst się rozrósł, więc naturalnym jest, że była w centrum i większość uwagi poświęcone było jej i czynnościom, którymi się zajmuje. Widzę to tak, że przyciąga ona ludność wioski, jest niejako jej sercem. 

Powodem, dla którego wioska była pusta było to, że większość ludu miała ciągnąć do Miry, jak do ognia. 

Doceniam fakt, że techniczne kwestie są bardzo ważne i zgadzam się z krytyką tego aspektu opowiadania, ale w jednej kwestii mam inne podejście. Dodawanie retrospekcji lub opisów snu do już istniejącej historii często kończyło się u mnie tym, że tekst tracił na naturalności i czułam, że taki fragment nie pasuje do reszty. Oczywiście edycja jest ważna, chodzi mi po prostu o to, żeby zbytnio nie ingerować w proces twórczy. Takie ‘przemózgowywanie’ skutkowało tym, że czułam się odłączona od tekstu. Zaprzecza to mojej motywacji do pisania. Rozumiem, że są różne podejścia, to po prostu działa dla mnie.

Jeszcze raz dziękuję za odpowiedzi smiley

kzima

 

Widać tu zalążek pomysłu, któremu brakło, niestety, zarówno należytego zakończenia, jak i porządnego wykonania.

Przykro mi to mówić, Kzimo, ale tekst jest napisany bardzo źle, wręcz niechlujnie i, moim zdaniem, w obecnej postaci nie powinien ujrzeć światła dziennego. Jestem przekonana, że po zamieszczeniu opowiadania na stronie nawet na nie nie zerknęłaś, nie zadbałaś, aby zostało należycie wyedytowane, więc lektura Ostoi okazała się dla mnie drogą przez mękę. Co rusz potykałam się na różnych błędach i usterkach, fatalnie zapisanych dialogach i nie zawsze czytelnie złożonych zdaniach, mnóstwie zbędnych enterów, nadmiarze zaimków, powtórzeniach, że o zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę.

Masz przed sobą mnóstwo pracy, ale jeśli zależy Ci na poprawieniu umiejętności, sugeruję abyś postarała się przyswoić przynajmniej podstawowe zasady rządzące językiem polskim.

Mam wrażenie, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

ulewa, która wy­da­wa­ło­by się miała być je­dy­nie mżaw­ką, śle­dzi­ła ich przez cały dzień, za­bar­wia­jąc świat wkoło sza­ro­ścią i gra­na­tem. → Nie wydaje mi się, aby ulewa mogła kogokolwiek śledzić. To nie ulewa barwi świat ciemnymi kolorami, a chmury przysłaniające słońce.

Proponuję: …ulewa, która miała być je­dy­nie mżaw­ką, towarzyszyła im przez cały dzień. Świat przywdział odcienie szarości i granatu.

 

Prze­mok­nię­ci do su­chej nitki i z gło­wa­mi po­chy­lo­ny­mi ku ziemi… → By pochylić głowę ku ziemi, należałoby mocno zgiąć się wpół; tyle że wtedy idzie się bardzo niewygodnie.

Proponuję: Prze­mok­nię­ci do su­chej nitki i z pochylonymi gło­wa­mi

 

Ostat­nie mie­sią­ce wę­drów­ki oboj­gu dały się we znaki. → I wędrowiec, i koń są rodzaju męskiego, więc: Ostat­nie mie­sią­ce wę­drów­ki obu dały się we znaki.

Byłoby obojgu, gdyby wędrowali mężczyzna i kobieta, albo gdyby wierzchowcem mężczyzny była klacz.

 

Oczy, pro­ste lecz uczci­we… → Na czym polega prostotauczciwość oczu?

Proponuję: Jasne oczy o szczerym spojrzeniu

 

Nie­gdyś po­staw­ne ra­mio­na ko­wa­la zmar­nia­ły… → Postawny może być człowiek, ale nie powiem tak o jego ramionach.

Proponuję: Nie­gdyś silne ra­mio­na ko­wa­la zmar­nia­ły

 

i braku sta­łe­go po­ży­wie­nia. → Co to jest stałe pożywienie?

A może miało być: …i stałego braku po­ży­wie­nia

 

W ślad za swym panem stra­cił wiele ze swo­jej po­tęż­nej bu­do­wy… → Czy oba zaimki są konieczne? Czy Grom mógł stracić coś z cudzej budowy?

 

Leśne par­szyw­ce. – Brus za­klął pod nosem a Grom od­po­wie­dział mu ci­chym 

prych­nię­ciem. → Brak półpauzy otwierajacej wypowiedź – ten błąd pojawia się w tekście wielokrotnie. Zbędna kropka po wypowiedzi. Zbędny enter. Winno być:

Leśne par­szyw­ce – Brus za­klął pod nosem, a Grom od­po­wie­dział mu ci­chym prych­nię­ciem.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

ale cięż­ko było wy­cią­gnąć od niego do­kład­niej­sze in­for­ma­cje. → …ale trudno było wy­cią­gnąć od niego do­kład­niej­sze in­for­ma­cje.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Rów­nie do­brze mógł się po­my­lić a wio­ska mogła znaj­do­wać się… → Czy to celowe powtórzenia?

 

Oboje byli wy­głod­nia­li… → Obaj byli wy­głod­nia­li

 

nie brał pod uwagę ogra­bie­nia czy­je­goś urob­ku. → Można ograbić kogoś z urobku, ale urobku ograbić się nie da.

Proponuję: …nie brał pod uwagę ogra­bie­nia kogoś z urob­ku.

 

Hej, prze­pra­szam! – za­wo­łał Brus.. Hej, prze­pra­szam! – za­wo­łał Brus.

Jedna kropka wystarczy.

 

Nie wie ksiądz gdzie mógł­bym zna­leźć 

noc­leg i po­si­łek… → Zbędny enter.

 

 …dla nas obu?…Pu­ka­łem po lu­dziach… → Zbędny wielokropek po pytajniku.

 

Ach, to to prze­cież nic dziw­ne­go. → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Sam się 

tam wy­bie­ram. → Zbędny enter.

 

oboje ledwo trzy­ma­cie się na no­gach.obaj ledwo trzy­ma­cie się na no­gach.

 

Męż­czy­zna i koń po­szli za księ­dzem w głąb mia­sta. → Skąd nagle miasto we wsi?

 

po chwi­li

uj­rze­li świa­tła… → Zbędny enter.

 

z po­dłuż­ne­go bu­dyn­ku z pod­da­szem. Na za­da­szo­nej we­ran­dzie… → Nie brzmi to najlepiej. Dookreślenie jest zbędne – weranda jest zadaszona z definicji.

 

za­wo­łał do roz­ma­wia­ją­ce­go z drob­ną bru­net­ką ro­słe­go 

mło­dzień­ca. → Zbędny enter.

 

to może ci ją kie­dyś 

opo­wiem. → Zbędny enter.

 

przy­po­mniał Bru­so­wi o cza­sie gdy i on sam był mło­dym pod­lot­kiem za­le­ca­ją­cym się… → Chłopcy nie bywają podlotkami. Podlotkami są młodziutkie dziewczyny.

 

Od tam­te­go czasu mi­nę­ło już 10 lat.Od tam­te­go czasu mi­nę­ło już dziesięć lat.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

że jakoś radzi sobie teraz bez niego…Mo­ment… → Brak spacji po wielokropku – ten błąd pojawia się wielokrotnie w całym opowiadaniu.

A najlepiej zamiast wielokropka postawić kropkę.

 

Przy usta­wio­nych pod ścia­na­mi sto­li­kach… → Przy usta­wio­nych pod ścia­na­mi sto­łach

Przypuszczam, że to była miejscowa karczma, a w dawnych karczmach nie ustawiano ani stolików, ani krzeseł, a raczej solidne i ciężkie stoły, tudzież takie ławy.

 

Póź­niej jakiś młode mał­żeń­stwo z dziec­kiem jadło pa­ru­ją­ce ziem­nia­ki… → Dalej jakieś młode mał­żeń­stwo z dziec­kiem jadło kaszę

Skąd w czasach kiedy dzieje się ta historia, wieśniacy mieli ziemniaki?

 

po­pro­wa­dził Brusa do ma­łe­go 

sto­li­ka po­mię­dzy… → Zbędny enter. Zbędne dookreślenie – stolik jest mały z definicji. Poza tym tam nie było stolików.

 

po czym od­da­lił 

się w kie­run­ku… → Zbędny enter.

 

Miała nie wię­cej niż 30 lat.Miała nie wię­cej niż trzydzieści lat.

 

Była ubra­na w pro­stą ciem­ną zie­lo­ną su­kien­kę opa­da­ją­cą jej do ko­stek… → Zbędny zaimek – czy sukienka mogła opadać do cudzych kostek?

 

– Mój 

Boże! Jak on wy­glą­da?! → Zbędny enter.

 

Wiedz tyle, że na pewno nie wyj­dziesz 

stąd głod­ny. → Zbędny enter.

 

Chłop­cy zaraz przy­nio­są nową 

por­cję ba­ra­ni­ny… → Zbędny enter.

 

wy­glą­dasz na pół 

ży­we­go. → Zbędny enter. Winno być: …wy­glą­dasz na półży­we­go.

 

Mira ma umowę z kil­ko­ma chło­pa­ka­mi z oko­li­cy. - 

wy­tłu­ma­czył ksiądz. → Zbędny enter.

 

a ja od­pa­lam im kilka bu­te­lek… → To słowo, jako zbyt współczesne, nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

Pierw­szy raz widzę aby cała 

wio­ska… → Zbędny enter.

 

Cięż­ko o stałe wy­mia­ny.Trudno/ Niełatwo o stałe wy­mia­ny.

 

Jazda w tę i 

z po­wro­tem… → Zbędny enter.

 

tylko na sobie sa­mych nie 

mo­gli­by­śmy… → Zbędny enter.

 

W tym mo­men­cie jeden z chłop­ców przy­niósł ta­le­rze z je­dze­niem… → W czasach, kiedy dzieje się ta historia, na wsiach jadano raczej z misek, nie z talerzy.

 

zanim się obej­rzał wchło­nął więk­szość por­cji. → …zanim się obej­rzał zjadł/ pochło­nął więk­szość por­cji.

 

Mira za­żar­to­wa­ła do księ­dza, który w 

od­po­wie­dzi… → Zbędny enter.

Można zażartować z kogoś, można do kogoś zwrócić się żartem, ale nie wydaje mi się, aby można zażartować do kogoś.

 

w do­dat­ku je­steś nie lada sen­sa­cją. → To słowo tu nie pasuje, jest zbyt współczesne.

 

po­na­gla­ła 

Mira. → Zbędny enter.

 

prze­su­nę­li się nie­znacz­nie i 

więk­sześć… → Zbędny enter. Literówka.

 

Tutaj nazwa wsi wiele by i tak wam nie 

po­wie­dzia­ła. → Zbędny enter.

 

Jest to nie­wiel­ka wio­ska po­ło­żo­na w głębi bu­ko­we­go lasu. → Zbędne dookreślenie – wioska jest niewielka/ mała z definicji.

 

…cza­sa­mi po­ma­ga­łem w prze­wo­że­niu wozów z drew­nem. → Czym i jak przewożono wozy z drewnem?

A może miało być: …cza­sa­mi po­ma­ga­łem w prze­wo­że­niu drewna wozami.

 

i po­cią­gnął ko­lej­ny łyk 

wina dla otu­chy. → Zbędny enter.

 

a ten wy­py­ty­wał się o każdy na­po­tka­ny krzak. → …a ten wy­py­ty­wał o każdy na­po­tka­ny krzak.

 

Mira prze­rwa­ła wi­dząc po minie Brusa, że jest mu 

cięż­ko. → Zbędny enter.

Proponuję: …Mira przerwała, wi­dząc po minie Brusa, że nie jest mu łatwo.

 

więc po­wi­nie­nem wszyst­ko 

wy­ja­śnić…Pew­ne­go… → Zbędny enter. Kropka zamiast wielokropka.

 

Pew­ne­go dnia gdy z drwa­la­mi za­ła­do­wy­wa­li­śmy drew­no a Ju­lian bawił się nie­da­le­ko nas. → Dość koślawe zdanie.

Proponuję: Pew­ne­go dnia ładowaliśmy drew­no z drwalami, a Ju­lian bawił się nie­da­le­ko/ nieopodal.

 

jedno z grub­szych drzew za­wa­li­ło się parę me­trów od nas.Zawalić się może budynek, ale nie drzewo. Skąd w czasach tej opowieści wiedziano, co to metry?

https://pl.wikipedia.org/wiki/Systemy_miar_stosowane_na_ziemiach_polskich

 

Jego ko­le­dzy za­ła­do­wa­li go na pusty wóz i za­wieź­li do me­dy­ka. → Czy oba zaimki są konieczne?

Skąd tam medyk, w tej wioseczce wśród lasów, gdzie do drugiej wioski jechało się cały dzień?

 

…To była be­stia. → Zbędny wielokropek. Zamiast niego powinna być półpauza.

 

po­kry­te zro­go­wa­cia­łą nie­to­pe­rzom skórą. → …po­kry­te zro­go­wa­cia­łą nie­to­pe­rzą skórą.

 

Jej ręce łą­czy­ła z no­ga­mi cien­ka błona, która umoż­li­wia­ła jej nie­zgrab­ne pod­la­ty­wa­nie o kilka me­trów.… → Czy oba zaimki są konieczne? W czasach tego opowiadania nie znano metrów.

 

Pewne było jed­nak jedno. Była je­dy­nym stwo­rem tego ro­dza­ju. Za­wsze gdy ją do­strze­żo­no była sa­mot­na. Może nawet matka nie była zdol­na ko­chać ten po­czwa­ry? → Lekka byłoza. Literówka.

 

Za­pra­gnę­ła więc dziec­ka. Dziec­ka, któ­re­go przez bycie je­dy­nym wy­bry­kiem na­tu­ry tego ro­dza­ju, nie mogła mieć. → Czy dobrze rozumiem, że nie mogła mieć dziecka, będącego wybrykiem natury?

A może miało być: Za­pra­gnę­ła więc dziec­ka, któ­re­go nie mogła mieć, gdyż była wy­bry­kiem na­tu­ry.

 

zna­lazł go w po­to­ku 

przy jamie po­two­ra… → Zbędny enter.

 

Tam Ela mo­gła­by go zna­leźć…za­ko­pa­li­śmy go za pło­tem… → Czy oba zaimki są konieczne? Brak spacji po wielokropku.

 

To nie po­świę­co­na zie­mia!To niepo­świę­co­na zie­mia!

 

Teraz 

bę­dzie już pewno bli­sko roz­wią­za­nia…Nie ro­zu­mie­cie!? → Zbędny enter. Brak spacji po wielokropku.

 

Ej, ej…ro­zu­mie­my.– uspo­ko­iła go Mira.– Ale to dalej nie wy­ja­śnia co ro­bisz 

tutaj?…Tak da­le­ko od domu, od Eli… → Brak półpauzy otwierającej wypowiedź. Brak spacji po wielokropku. Zbędna kropka po wypowiedzi. Brak spacji po kropce po didaskaliach. Zbędny enter. Zbędny drugi wielokropek.

Winno być:

– Ej, ej… ro­zu­mie­my – uspo­ko­iła go Mira.– Ale to dalej nie wy­ja­śnia, co ro­bisz tutaj, tak da­le­ko od domu, od Eli

 

po­zwo­lić po tym wszyst­kim żeby je­dy­ne dziec­ko jakie mi 

po­zo­sta­ło… → Zbędny enter.

 

Be­stia wró­ci­ła? … Ile to już lat? Pięć? …. Co teraz zro­bi­my? … → Zbędne spacje przed wielokropkami. Dlaczego drugi wielokropek ma cztery kropki? Czy te wielokropki są tu w ogóle potrzebne?

 

Wy­da­wa­ło się, że nie wróci, że gdzieś zde­chła…. → Po wielokropku nie stawia się kropki. Wielokropek jest tu zbędny.

 

Wi­dzia­łeś tu be­stie? → Mowa jest o jednej bestii, więc: Wi­dzia­łeś tu be­stię?

 

ja­kieś 30, może 40 ki­lo­me­trów stąd. → Liczebniki słownie. Brus nie mógł wiedzieć, co to kilometry.

 

a te pro­wa­dzi­ły na po­łu­dnio­wy-wschód… → …a te pro­wa­dzi­ły na po­łu­dnio­wy wschód

 

Przez ponad 20 lat wra­ca­ła… → Przez ponad dwadzieścia lat wra­ca­ła

 

Je­ste­śmy 

je­dy­ną wio­ską w oko­li­cy… → Zbędny enter.

 

Wolę zgi­nąć z szan­są uwol­nie­nia mojej 

ro­dzi­ny… → Zbędny enter.

 

nie bę­dzie­my cię z niej za­wra­cać. - 

od­parł ksiądz. → Zbędny enter.

 

Tak, tak, już się robi….jeśli ktoś za­słu­żył na so­lid­ny wy­po­czy­nek to ty. - 

od­po­wie­dzia­ła Mira szyb­ko wsta­jąc od stołu. → – Tak, tak, już się robi. Jeśli ktoś za­słu­żył na so­lid­ny wy­po­czy­nek to ty – od­po­wie­dzia­ła Mira, szyb­ko wsta­jąc od stołu.

 

ży­czył mu już do­brej nocy a mło­dzi po­moc­ni­cy bie­gli już speł­nić… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Po cie­płej ką­pie­li, która po­mo­gła mu roz­luź­nić obo­la­łe kości… → Obawiam się, że kości nie można rozluźnić.

 

od­po­wie­dział Brus i za­brał się za śnia­da­nie. → …od­po­wie­dział Brus i za­brał się do śniadania.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

Tam za­pew­ne znaj­dę trop a gdzie on mnie 

za­pro­wa­dzito się okaże.Tam za­pew­ne znaj­dę trop a dokąd on mnie za­pro­wa­dzi, to się okaże.

 

Bę­dzie mi spo­koj­niej na 

sercu. → Zbędny enter.

 

od­po­wie­dział Brus po 

czym prze­łknął ostat­nie kęsy… → Zbędny enter.

 

od­po­wie­dział Brus po czym wy­szedł

bu­dyn­ku i wszedł do staj­ni. → Brzmi to nie najlepiej. Zbędny enter.

Proponuję: …od­po­wie­dział Brus po czym wy­szedł z bu­dyn­ku i ruszył do staj­ni.

 

brzuch nadal pełny owsa, które pod­ja­dał… → Piszesz o owsie, który jest rodzaju męskiego, więc: …brzuch nadal pełny owsa, który pod­ja­dał

 

Za­ło­żył juki i swój skrom­ny bagaż na plecy ogie­ra czym po czym sam go do­siadł i oboje wy­je­cha­li z wio­ski.. → Włożył juki i swój skrom­ny bagaż na grzbiet ogie­ra, po czym go do­siadł i wy­je­cha­ł z wio­ski.

Ogier nie ma pleców, ogier ma grzbiet.

 

Na­stęp­nie się­gnął do juk lecz zna­lazł tam coś czego wcze­śniej tam nie było.Juki są rodzaju męskiego. Powtórzenie.

Proponuję: Na­stęp­nie się­gnął do juków i zna­lazł coś, czego wcze­śniej tam nie było.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj.

 

Nie powtarzając kwestii technicznych, które są wypisane powyżej i które faktycznie utrudniają w dużym stopniu odczytywanie opowiadania, muszę przyznać, że całość jest bardzo ciekawa. Szkoda, że zaprezentowana tu historia została tak nagle urwana. 

Tragedia po śmierci dziecka jest dla rodziców nie do opisania. Miałam jeszcze nadzieję, że potwór jedynie porwał Julianka; niestety…

Postać bestii – nader intrygująca. :)

Swoją drogą, to ciekawe, że nawet ksiądz bawi się z innymi mieszkańcami wioski w piątki. Czyżby cotygodniowa dyspensa od biskupa? :)) Oczywiście żartuję. :) 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka