- Opowiadanie: Fasoletti - Seans (MASAKRA 2010)

Seans (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Seans (MASAKRA 2010)

Taki mały eksperyment z konwencją i stylem. Piszcie, czy przypadł do gustu.

 

 

– Możemy, tak? Dobrze, w takim razie zaczynamy.

– Jest ciepłe, letnie popołudnie tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku. Wychodzę właśnie z banku, do którego wpłaciłem przywiezione ze Stanów oszczędności. Na ulicy jest pełno ludzi. Omijają mnie, szturchają przypadkowo, niektórzy, wyglądający na bezdomnych, wyciągają błagalnie ręce prosząc o kilka złotych. Jak jestem ubrany? Hmm… Mam na sobie garnitur. Pamiętam, że kosztował bardzo dużo, ale nie potrafię podać konkretnej sumy.

Czuję się dobrze. Odprężony, zrelaksowany, pełen świadomości, że pieniądze które zostawiłem w banku wystarczą mi aby godnie przeżyć kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt następnych lat. W jakim wieku jestem? Około czterdziestki, może pięćdziesiątki. Mam na imię Henryk. Henryk Tramp.

Dalej? Idę tą zaludniona ulicą i nagle przypominam sobie skrót, którym mógłbym dużo szybciej dotrzeć do domu. Wchodzę pomiędzy dwie wysokie kamienice. Słyszę za sobą kroki, ale nie zwracam na nie uwagi. Nie oglądam się za siebie, nie wyczuwam zagrożenia.

O Boże! Ktoś przyłożył mi coś do twarzy! Robi się ciemno! Nic nie widzę, nie wiem gdzie jestem! Oddycham, tak, oddycham. Ale nic nie czuję. Nie wiem ile to trwa. Otwieram oczy, ale nadal nic nie widzę. Na pewno, otwieram je najszerzej jak mogę. Panują tu kompletne ciemności. Czy coś słyszę? Tylko bicie własnego serca. Nie, zaraz! Jest coś jeszcze, coś jakby warkot silnika. Nie, nie samochodowego. Brzmi to raczej jak traktor. Wsłuchuję się uważnie. Nie, nie porusza się, wciąż dobiega z tego samego kierunku, zza tej samej ściany. Już wiem, to agregat. Tak, to z pewnością agregat prądotwórczy. Nie wiem skąd wiem, mam takie przeczucie. Nie potrafię sprecyzować, po prostu wiem, że to agregat.

Dobrze, nie mam skrępowanych rąk, ani nóg, więc spróbuję. Podłoga na której leżę jest szorstka i wilgotna. Może to być jakaś komórka lub piwnica. Boję się, cholernie się boję… Dobrze, już w porządku, raz, dwa, trzy… Mogę, oczywiście, że mogę. Ściany są chropowate, prawdopodobnie z cegły. Cuchną stęchlizną i czymś dziwnym. Próbuję obejść pomieszczenie dotykając ich. Jest małe. Około trzy na trzy metry. Ale nigdzie nie znalazłem drzwi, ani schodów. Moje tętno zaczyna wzrastać, czuje kłucie w piersi. Chcę stąd wyjść! Ratunku! Ratunku! Jest tu ktoś?! Pomocy! Tak, dobrze, już. Już jestem spokojny.

Z całej siły biję pięściami w ściany. Boli, tak bardzo boli. Czuję, jak krew spływa mi po rękach. Tłukę i krzyczę. Nie wiem ile to trwa. Zaczyna robić się duszno, nie czuć żadnego wiatru, przeciągu, pomieszczenie musi być szczelnie zamknięte. Staram się uspokoić, oddychać pomału i głęboko. Wydaje mi się, że w ten sposób zaoszczędzę cenne zapasy tlenu. Ale znów wpadam w panikę, myśl o tym, że zostałem zamknięty w tym bunkrze aby się udusić, doprowadza mnie do szaleństwa. Wstaję i zaczynam wymachiwać rękami wzywając pomocy. Tak, już jestem spokojny. Raz, dwa, trzy… Tak, w porządku.

Dalej trajkotanie tego cholernego agregatu i nic poza tym. Nie wiem ile już tutaj jestem. Straciłem poczucie czasu, w dodatku zaczyna mi się ciężko oddychać. Tlenu jest coraz mniej. Jeśli nikt mi nie pomoże, niedługo się uduszę. Jezus Maria, naprawdę się uduszę… Siadam w kącie i zamykam oczy, mając nadzieję, że ktoś jednak mnie słyszał, że zawiadomi policję i uratuje mnie z tego więzienia. Zasypiam. A może mdleję? Sam nie wiem.

Nie potrafię określić ile spałem, czy byłem nieprzytomny. Ciągle nic nie widać, za to agregat przestał pracować. I powietrze jest dziwnie świeże, jakby ktoś wywietrzył pomieszczenie.

Wstaję powoli i rozprostowuję ramiona. Przeciągam się. Boże! Kroki! Słyszę czyjeś kroki, zaczynam wrzeszczeć, ale zaraz się opamiętuję. Może lepiej, żebym udawał martwego? Sam nie wiem, walczę z myślami, zastanawiam się co robić. Kroki są coraz głośniejsze, dochodzą dokładnie z góry i brzmią, jakby ktoś chodził po metalowej blasze. W końcu zwycięża panika. Wrzeszczę jak oszalały, mając nadzieję, że to policja która wyciągnie mnie z tego pierdla. Milknę, gdy do moich uszu dochodzi odgłos odsuwanego rygla. Serce wali mi jak oszalałe, a po plecach przechodzą ciarki. Ktoś otworzył klapę w suficie. Widzę gwiazdy, pierdolone gwiazdy! Zaczynam się śmiać, tańczyć po pomieszczeniu jak szaleniec. Nagle z góry zjeżdża stara, cuchnąca gnijącym drewnem drabina. Schodzi po niej jakaś postać. Widzę tylko zarys na tle czarnego nieba. Jest ogromna i gruba. Najprawdopodobniej mężczyzna. Schodzi kilka szczebli w dół i zeskakuje na posadzkę.

Nie, nie potrafię dostrzec jego twarzy, ale czuję smród gnoju i czegoś jeszcze. Czegoś znajomego, czego nie potrafię zidentyfikować. Nieznajomy zbliża się do mnie. Padam przed nim na kolana i błagam go, by mnie stąd zabrał, on jednak nie reaguje. Klęcząc, zaczynam się cofać. Niespodziewanie uderza mnie pięścią w twarz! Kurwa, kopie mnie! Boli, jak boli! Ze strachu wymiotuję! Czuję, jak chwyta mnie za włosy i uderza moją głową o beton! Tracę przytomność.

Nie jestem w stanie określić. Może godzinę, może pięć minut. Jestem związany. Leżę na czymś zimnym i wilgotnym, ale nie jest to podłoga. Raczej jakieś metalowe łóżko lub stół. Nie, nie otworzę ich, boję się! Wiem, ale i tak się boję! Słyszę czyjś oddech. Jest przyspieszony. Ciekawość zwycięża. Otwieram oczy. O Boże! Leżę na metalowym stole pokrytym zaschniętą krwią. Obok mnie, na takim samym, leży jakiś zakneblowany mężczyzna. Od smrodu krwi kręci mi się w głowie, a światło zawieszonej na suficie żarówki razi w oczy. Tak, słyszę agregat. Tym razem dużo głośniej i wyraźniej. Nie wiem kim jest ten drugi. Nie znam go i chyba nie chcę poznać. Jak duża? Spora. Może sześć na sześć metrów. Drewniane ściany, pokryte kurzem i krwią. Boże, ile tu krwi! Jest dosłownie wszędzie! Chcę się stąd wydostać! Ratunku! Na pomoc!! Tak, raz, dwa, trzy. Już jestem spokojny. Ten drugi odwraca głowę i patrzy na mnie przerażonym wzrokiem. Musi się panicznie bać, tak jak ja. Nie, wygląda młodziej. Góra trzydzieści lat. Czarna bródka, wąsik. Chyba student. Płacze. Widzę, jak po policzkach ciekną mu łzy. Zaraz! Kroki! Znowu kroki! Dochodzą zza drzwi, słychać je coraz bliżej. Jezus Maria!!!! Nie!!! O Boże! Nie! Kurwa! Tak, już, raz, dwa, trzy. Tak, to chyba ten mężczyzna. Jest ohydny, ma potwornie zmasakrowaną twarz. Przez blizny nie można określić rysów. Wygląda, jakby ktoś oblał go wrzątkiem, lub wsadził twarzą do ognia.

Tak na oko ze dwa metry. Chyba ponad. Olbrzym. Patrzy na nas i uśmiecha się. W życiu nie widziałem tak strasznego i odrażającego człowieka! I ten uśmiech! Ciarki przechodzą mi po plecach. Ten obok nie wytrzymuje. Robi ze strachu pod siebie. O kurwa! Brzydki wyciąga ze stojącej obok szafki nóż i podchodzi do niego. Ja pierdolę! Wyciąga mu knebel i powoli odcina język! Ten wrzask, Boże, ten wrzask! Do końca życia nie zapomnę tego wrzasku. Chłopak rzuca się, płacze, skomle jak pies! Wielkolud bierze ten język i podnosi do góry, pod żarówkę. Ogląda dokładnie. Kurwa! Wkłada do ust! Przeżuwa! Ja pierdolę! To jakiś pojeb! Kurwa! Ten obok dławi się krwią, on udaje, że go całuje, a tak naprawdę spija tryskającą krew! Jezu! Za co, za co?! Tak, już. Raz, dwa, trzy… Zamykam oczy, nie chcę na to patrzeć. Słyszę charkot młodego i chlipanie. Potworne chlipanie! Kurwa! Chcę uciec, zerwać więzy, ale są zbyt mocne, nie zdołam ich przerwać. Walczę jednak. Niee!!! Ból, potworny ból w udzie! Otwieram oczy, widzę sterczący z niego nóż. Zaczynam krzyczeć! Ten obok już nie żyje! Udławił się. Wielki podchodzi do niego i na moich oczach zaczyna rąbać go siekierą na kawałki. Odwracam głowę, ale on chwyta ją i przekręca z powrotem. Chce, żebym patrzał. Kurwa mać! To wariat! Pojebus! Zlizuje ze stołu cieknącą krew, a odrąbane fragmenty ciała wrzuca do prymitywnej zamrażarki. Śmieje się! Ten uśmiech… Ten potworny uśmiech… Nie wiem ile to trwa! Długo! Uderzenia siekiery trwają wieczność! Krzyczę, najgłośniej jak umiem, a on śmieje się ze mnie.

Skończył, kurwa, porąbał go na kawałki i wrzucił do zamrażarki! Krew, wszędzie krew, świeża i cuchnąca! Boże, podchodzi do mnie! Ma w ręce scyzoryk! Nie!! Przykłada mi go do oka! Zagłębia w nim! Kurwa!! Czuję ból! Potworny ból, nie do opisania! Mdleję…

Tak, dochodzę do siebie. Mam nadzieję, że to tylko sen, ale nie! On ciągle tu jest! Oczodół promieniuje potwornym bólem i widzę tylko na jedno oko. Drugie ma on! Kurwa! Ściska je między palcami! Przybliża mi do twarzy i wrzuca sobie do ust. Zaczyna żuć! Kurwa! Żuje moje oko! Wiem, że umrę, czuję nadchodzącą śmierć! Co teraz robi? Nie widzę wyraźnie. Tasak! Bierze tasak! Podchodzi do mojej prawej dłoni i uderza! Znów ten ból i ciepła krew spływająca po ręce. Jezu! Odcina mi palce! Ten pojeb odciął mi wszystkie palce! Kurwa! Jak boli, jak to kurewsko boli!! Tak. Raz, dwa, trzy…

Tak, znów tam jestem. Co teraz? Bierze piłę! Przystawia mi ją do łydki! Nie! Nieee! Kurwa, nie! Piłuje! Znów ten ból! Ja pierdolę, słyszę jak zęby haratają o kości! To niemożliwe, kurwa! Niemożliwe! Odciął mi nogę! Ja pierdolę! Trzyma w dłoni moją nogę i macha mi nią jak jakąś pierdoloną chorągiewką! Śmieje się! A raczej rechocze! Tak, to bardziej rechot niż śmiech! Krzyczę, pytam czemu mi to robi, ale on milczy! Czuję, że słabnę. Im więcej krwi ze mnie wypływa, tym staję się słabszy. Gasnę! I widzę satysfakcję w jego oczach! Radość z zadawanego mi cierpienia. Schyla się. Podnosi z ziemi ogromną siekierę i wznosi ją nad głowę. Uderza! Ból! W szyi! Świat zaczyna wirować! Widzę buty! Nie, nie moje! Jego! Nie czuję ciała! Ogarnia mnie ciemność! Nic już nie wiem… Nic nie widzę…

 

– Raz, dwa, trzy… Otwierasz oczy.

– Już? Tak szybko? I co, dowiedział się pan, panie doktorze, dlaczego czuję tak wielki lęk przed stołem operacyjnym? Czy przyczyna naprawdę tkwi w moim poprzednim wcieleniu?

– Tak, tak… Cały seans został nagrany na tej kasecie. Teraz musi pan tylko iść do dobrego psychologa, odsłuchać ją razem z nim i dopiero on zadecyduje jak pana z tego wyleczyć.

Koniec

Komentarze

O Boże! Leżę na metalowym stole pokrytym zaschniętą krwią. --> i mam oczy z tyłu głowy, że widze stół, na któym leże najpewniej na plecach?

Kilku przecinków brakło.

Kurcze, nie lubie narracji w 1 osobie i czasie teraźniejszym. Sam monolog, ale mnie kojarzy się z werbalną biegunką :D A co do samego opowiadania - było fajnie, rozwijało się, ale miałam pod koniec przed oczami skecz monty pythona, ten o graniu w tenisa i masakrze dokonanej piłeczką tenisową, fortepianem i czym tam mieli pod ręką. Chyba masakra nie powinna się kojarzyć z angielskim humorem?

Nie jest złe, czyta się dość szybko, ale mimo wszystko jest to fajne jako przerywnik. Gdyby ktoś mi kazał przeczytać więcej takich pierwszoosobówek w czasie teraźniejszym to raczej bym się poddał. Poza tym lubię otwrte przestrzenie ;)

Pozdrawiam,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Czytało się płynnie i dobrze ;) Chociaż oszałamiającego wrażenia nie robi (ale to pewnie dlatego, że już nie takie rzeczy się czytało i oglądało ;p) Jeżeli natomiast chciałbyś kiedyś napisać kontynuację, która tłumaczyłaby zachowanie owego "rzeźnika", a być może o tym, jak główny bohater chce się zemścić na swoim dawnym oprawcy, z chęcią przeczytam ^^

Panuje za dużo chaosu w opisach głownego bohatera przez co cięzko mi się to czytało. Ale dzieje się tak pewnie przez stresową sytuacje w której się znalazł. Ogólnie rzecz biorac, kolejna masakra na Masakrę.

Bardzo dobry pomysł. Wykonanie też niczego sobie.
Pozdrawiam.

Zmęczyła mnie ilość wykrzykników i partykuł "nie". Do tego mam wrażenie, że pacjent w seans powinien jednak się wczuć a tu mamy jednocześnie narracje pierwszoosobową z perspektywy torturowanego bohatera i bardzo mocno, wręcz niewiarygodnie szczegółową - która brzmi jak opis "z zewnątrz". Skojarzenie człowieka, któremu właśnie odrąbano nogę, że machanie nią przypomina chorągiewkę jest trochę mało wiarygodne ;) Naturalistyczny opis odcinania fragmentów ciała niestety zahacza o parodię i nie byłam w stanie wczuć się w klimat grozy. Wizja wrzucania poćwiartowanego ciała do prymitywnej zamrażarki mnie rozśmieszyła (prymitywne, komunistyczne zamrażarki to miały pojemność ze dwóch litrów;) No i agregat znajdował się podobno ZA ścianą - a zamrażarka to nie buczała?). Pomysł ciekawy, chociaż tytuł i ilustracja zdradza zbyt wiele, zabrakło zaskoczenia w końcówce.
pozdrawiam :)

Łeee... I jak ja teraz zasnę? 
Tak na serio, to ciekawie ci to wyszło. I bynajmniej, jak Bellatrix, nie uważam, że  ''wykrzykniki i partykuły nie'' były w męczącej ilości. Bo niby jak może wyglądać sens hipnotyczny? Delikwent przypomina sobie emocje jakie mu towarzyszyły i referuje to. I o ile mi wiadomo, to tak to wygląda, jak przedstawił to Fasoletti: jakby się jednocześnie było świadkiem i uczestnikiem jakiś wydarzeń.  Pacjent robi sprawozdanie ze swojej przeszłości. 
Cóż, nie wykluczam, że się mylę, jednak wydawało mi się, że do tego służy hipnoza.
Po za tym to spodziewałam się trochę więcej... wulgaryzmów? Bezpruderyjnych określeń? 
 

OK, do konkursu.

No jak pisałem we wstępie, mial być eksperyment. Jednym przypadło do gustu, innym nie. I o to chodziło, mieliście napisać co sądzicie. Dzięki za opinie które się pojawiły, i mam nadzieje, jeszcze pojawią.

Nimue, może Cię to zdziwi, ale nie wszystkie moje teksty sa obrzydliwe i wulgarne. Wiem, że trudno Ci w to będzie uwierzyc, ale naprawdę... Było kilka normalnych :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Różne perwersje chodzą po ludziach... Ty masz taką...oczywiście całkowicie to akceptuje ;P... Jednak miałam na razie "przyjemność"(;P) czytać te...charakterystyczne :P
Pozdrawiam
I czekam na następne dawki (a)normalności ;) 

Narracja jest nieźle poprowadzona. Pomysł ciekawy. Dobrze się czytało.
Zgadzam się ze Snowem - interesujące, ale jako jednorazowy eksperyment.

Chce, żebym patrzał - chyba "patrzył". Co do konwencji, to ja takie lubię, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że nawet nasilniejszy facet/człowiek  będąc w tak ekstremalnej sytuacji, nie przeklinał by tak.  "Kurwa! Wkłada do ust! Przeżuwa! Ja pierdolę! To jakiś pojeb! Kurwa" . Wydaje mi się, że strach tutaj bylby górą i ofiara bardziej skupiała by się na błaganiu o litość. Ale jak napisałam to sytuacja elstremalna, więc trudno wyrokować. Jesli chodzi o pomysł i związek z Masakrą - to jak najbardziej pasuje, zwłaszcza, że tacy oprawcy to nie tylko nasze sny, niestety. Skojarzyłam to z jedną głośną sprawa morderstwa w Polsce i jak sobie uświadomię co czlowiek musiał czuć...
Ale rzeczywiści zbyt wiele czytania w takiej narracji jednoosobowej z tyloma emocjami, musi być przeplatane czymś "spokojniejszym" - jeśli mowa o dłuższych historiach. Ta jest OK.

Chce, żebym patrzał - chyba "patrzył"
W niektórych regionach naszego pięknego kraju używa się przestarzałej, ale ciągle poprawnej formy "patrzał".

aczkolwiek odnoszę wrażenie, że nawet nasilniejszy facet/człowiek będąc w tak ekstremalnej sytuacji, nie przeklinał by tak. Wydaje mi się, że strach tutaj bylby górą i ofiara bardziej skupiała by się na błaganiu o litość.
Nie zgodzę się :) Ze mnie żaden twardziel, ale jak przypominam sobie jakieś sytuacje, w których się bałem, to klnąłem jak nigdy. Jakoś mi to pomagało :)

A co do samego opowiadania, to średnio wyszłedł ten eksperyment. Nie podobało mi się, co tu dużo mówić...

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)


Całkiem niezłe, lekko się czyta, choć zabrakło mi w tym... hmm... tego czegoś... Mimo wszystko jako eksperyment rzecz naprawdę ciekawa. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka