- Opowiadanie: hfdhgfhj - Upadły kórl

Upadły kórl

Hej, nie je­stem pi­sa­rzem, ale za­wsze fa­scy­no­wa­ły mnie książ­ki fan­ta­sy, więc po­sta­no­wi­łem na­pi­sać coś wła­sne­go, nie jest to coś wy­bit­ne­go, ale może się przyj­mie.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Upadły kórl

Tar­log wziął głę­bo­ki wdech i po­li­czył do trzech, za­wsze to robił gdy przy­stę­po­wał do po­je­dyn­ku, jed­nak tym razem na­prze­ciw niemu stał nie czło­wiek, lecz be­stia.

Bo­ha­ter nie od­wra­cał wzro­ku od stwo­ra, nie mógł tego zro­bić, jeden ruch prze­ciw­ni­ka z ła­two­ścią prze­trą­ci mu kark, wo­jow­nik był pod wra­że­niem ma­je­sta­tycz­no­ści stwo­ra, wiel­kie­go na dwóch ro­słych męż­czyzn, z fu­trem czar­nym jak wę­giel i z ostry­mi zę­ba­mi zdol­ny­mi prze­bić każdy pan­cerz.

Tar­log wie­dział, że bę­dzie miał tylko jedną szan­sę na za­bi­cie stwo­ra, zanim zo­sta­nie roz­szar­pa­ny.

Stwór przy­stą­pił do szar­ży.

– Jeden – po­wie­dział do sie­bie.

Be­stia była już bli­sko.

– Dwa – mówił dalej spo­koj­nym gło­sem.

Zwie­rzę otwo­rzy­ło pasz­czę i z im­pe­tem za­mknę­ło, chcąc tra­fić swego prze­ciw­ni­ka.

– Trzy – krzyk­nął ro­biąc unik i wbi­ja­jąc miecz w głowę stwo­ra.

Kre­atu­ra za­wy­ła, padło na zie­mię i prze­sta­ło się ru­szać.

 Tar­log wy­cią­gnął miecz z głowy stwo­ra, wyjął szmat­kę z kie­sze­ni, wy­tarł krew i ją scho­wał, póź­niej to samo zro­bił z bro­nią.

Ktoś za­czął kla­skać.

Bo­ha­ter ob­ró­ciw­szy się za sie­bie, zo­ba­czył star­ca, do­brze ubra­ne­go, na pierw­szy rzut oka wy­da­wał się kup­cem.

– Brawo! – krzyk­nął. – Jest Pan zna­ko­mi­tym łowcą, panie Tar­log.

– Skąd znasz moje imię? – za­py­tał za­in­try­go­wa­ny.

– Na­zy­wam się Dagat. – Zi­gno­ro­wał py­ta­nie. – Mam dla Pana pro­po­zy­cję.

– Niby jaką? – za­cie­ka­wił się.

– Chcę, żeby Pan zabił dla mnie go­le­ma ka­mien­ne­go. – Sta­ru­szek przy­cup­nął na ka­mie­niu.

– Ro­zu­miem, że płaci Pan dużo. – Tar­log skrzy­żo­wał ręce. – Go­le­my ka­mien­ne to twar­de skur­czy­by­ki.

– Sama isto­ta to nie pro­blem – wes­tchnął. – Pro­ble­mem jest jego lo­ka­li­za­cja. Niech Pan powie? Boi się Pan prze­klę­tych miejsc?

– Bał bym się, acz­kol­wiek takie miej­sca nie ist­nie­ją. – Bo­ha­ter od­wró­cił się w stro­nę stwo­ra.

– Zna­ko­mi­cie – ku­piec się uśmiech­nął sze­ro­ko. – Za­gnieź­dził się w sta­rych ru­inach mia­sta Arant.

– Ro­zu­miem. – Tar­log wyjął mały nóż z buta i za­czął wy­ci­nać ogon. – To ile Pan płaci?

– Dzie­sięć ty­sią­ce monet. – Roz­ło­żył ręce.

Tar­log my­ślał, że się prze­sły­szał, tyle monet mógł­by kupić sobie zamek.

– Skąd mam wie­dzieć, że mnie nie oszu­kasz? – Prze­rwał pracę.

Dagat wy­cią­gnął za sie­bie ni­czym kró­li­ka z ka­pe­lu­sza dwa miesz­ki i podał Tar­lo­go­wi.

Bo­ha­ter wstał i wziął do ręki cięż­kie sakwy.

– Dwa ty­sią­ce monet – od­parł. – Resz­ta gdy przy­nie­siesz serce go­le­ma.

Tymi sło­wa­mi sta­ru­szek od­wró­cił się i chciał już iść.

– Chwi­la! – krzyk­nął Tar­log. – Gdzie póź­niej mam cię zna­łeś, panie.

– W tym oto miej­scu – od­po­wie­dział. – Do­kład­nie za dwa dni. 

Od­szedł i zo­sta­wił Tar­lo­ga sa­me­go.

– No to zo­sta­li­śmy sami – po­wie­dział pa­trząc się na tru­chło. – Trze­ba za cie­bie ode­brać na­gro­dę.

Tar­log do­koń­czył od­ci­na­nie ogona.

 

***

Tar­log stał zaraz przy bra­mie wjaz­do­wej do upa­dłe­go mia­sta, przy­naj­mniej my­ślał, że to ona, po gru­zach cięż­ko było co­kol­wiek po­wie­dzieć, ale to nie miało zna­cze­nia, li­czy­ło się, że do­tarł.

– Gdy­bym był go­le­mem, gdzie bym się scho­wał – po­wie­dział do sie­bie. – Pew­nie tam gdzie duże sku­pi­sko magii.

– W pa­ła­cu – od­parł ta­jem­ni­czy głos za ple­ców bo­ha­te­ra.

Tar­log od­wró­cił się i zo­ba­czył męż­czy­znę sie­dzą­ce­go na gru­zach.

– Witaj panie – przy­wi­tał się. – Czemu aku­rat w pa­ła­cu?

– Tam Król Kwia­tów zszedł na złą drogę uży­wa­jąc czar­nej magii – za­czął mówić.

– Król Kwia­tów? – Tar­log skrzy­żo­wał ręce.

– Nie sły­sza­łeś panie o nim? – za­py­tał, lecz nie cze­kał na od­po­wiedź. – Był tak samo spra­wie­dli­wym wład­cą jak i pięk­nym, lud go ko­chał, lecz za­bi­ła go czar­na magia, którą po­ta­jem­nie prak­ty­ko­wał, a wraz z nim wszyst­kich jego pod­da­nych.

– Teraz wiem skąd nazwa "na­wie­dzo­ne mia­sto" – po­wie­dział Tar­log.

– To tylko le­gen­da. – Nie­zna­jo­my ze­sko­czył z gru­zów. – mia­sto upa­dło bo lu­dzie się z niego wy­pro­wa­dzi­li i nikt nie wie dla­cze­go, a już żaden miesz­ka­niec nie żyje, więc się pew­nie nie do­wie­my.

– Cóż – Tar­log wes­tchnął. – Za­wsze to jakiś trop.

– Jak ci na imię, panie? – zadał py­ta­nie.

– Karat – przed­sta­wił się po­da­jąc dłoń. – Je­stem tu z po­le­ce­nia sta­rusz­ka, znam plany mia­sta i mam być twoim prze­wod­ni­kiem.

– Widzę, że bar­dzo mu za­le­ży na go­le­mie. – Tar­log podał rękę.

– Chcę za­cząć tu wy­ko­pa­li­ska, lecz stwór mu wadzi – spoj­rzał w stro­nę gru­zów.

 – Ro­zu­miem – Tar­log przy­tak­nął. – Pro­wadź zatem.

Dwaj bo­ha­te­ro­wie wkro­czy­li do mia­sta, kie­ru­jąc się do pa­ła­cu, a przy­naj­mniej tak twier­dził Karat, co jakiś czas mi­ja­li gruzy do­mostw lub cze­goś na ich wzór, lecz naj­bar­dziej za­dzi­wia­ją­ce było brak ja­kiej­kol­wiek ro­ślin­no­ści, drze­wa rosły spo­ra­dycz­nie, a jak się zda­rza­ły zda­wa­ły się uschnię­te, jakby to­czy­ła je jakąś cho­ro­ba.

– Zaraz – Karat się za­trzy­mał. – Wi­dzia­łeś to?

– Nie – za­czął szu­kać wzro­kiem.

– Jakby dziec­ko? – wska­zał pal­cem. – Tam za ro­giem. 

Karat przy­spie­szył kroku zo­sta­wia­jąc Tar­lo­ga z tyłu i wszedł za win­kiel, lecz gdy bo­ha­ter do­tarł tam, jego przy­ja­ciel znik­nął.

 – Co na bogów – po­wie­dział zdzi­wio­ny.

Roz­glą­dał się to w prawo to w lewo, lecz nie wi­dział kom­pa­na, chciał za­wo­łać, lecz coś mu pod­po­wie­dzia­ło, żeby le­piej tego nie robić, coś z tym miej­scem jed­nak było nie tak.

Tar­log był zmu­szo­ny kon­ty­nu­ować wę­drów­kę sam.

Zda­wa­ło się, że idzie go­dzi­na­mi, może fak­tycz­nie tak było, słoń­ce już po­wo­li za­cho­dzi­ło, bę­dzie mu­siał spę­dzić w tych ru­inach noc, nie uśmie­cha­ło mu się na tą myśl.

 Wę­dro­wał dalej, cza­sa­mi miał wra­że­nie, że ktoś go śle­dzi, może fak­tycz­nie tak było? Wi­dział cie­nie prze­my­ka­ją­ce mię­dzy alej­ka­mi, gruzy sy­pią­ce się z góry, a cza­sem nawet szep­ty, ale to tylko jego głowa, nie mogło być ina­czej, nie może tu zo­stać, musi się wy­do­stać, coś mu pod­po­wia­da­ło, że nie ujrzy na­stęp­nych po­ran­nych pro­mie­ni.

Dal­szy marsz przy­po­mi­nał walkę, jakby samo po­wie­trze po­wstrzy­my­wa­ło od wę­drów­ki dalej.

Upadł. 

Nie mógł już iść, lecz ostat­ni­mi si­ła­mi pod­niósł głowę i uj­rzał pałac.

 

***

Tar­log pod­niósł się z bruku i za­czął iść w stro­nę drzwi wej­ścio­wych.

Teraz do­pie­ro zdał sobie spra­wę, że za­miast ucie­kać z mia­sta, chce wejść do tego prze­klę­te­go pa­ła­cu.

Otwo­rzył wrota i zo­ba­czył wiel­ką sale, nie na­ru­szo­ną przez czas, na jej końcu był tron wy­da­wał się zro­bio­ny z cier­ni, a na tro­nie po­stać w czar­nym pan­ce­rzu. Trup.

– Król Kwia­tów? – zadał sobie py­ta­nie, lecz znał od­po­wiedź.

Tar­log pod­szedł do po­ło­wy sali, gdy nagle nie­bosz­czyk na tro­nie pod­niósł głowę i po­pa­trzył w stro­nę bo­ha­te­ra, jego oczy były puste.

To nie był trup. Wy­glą­dał blado, a po­licz­ki miał za­pad­nię­te, ale zde­cy­do­wa­nie żył.

Wstał i pod­szedł do Tar­lo­ga.

Bo­ha­ter jak za spra­wą czaru nie mógł się ru­szyć, król wy­cią­gnął rękę, do­tknął twa­rzy bo­ha­te­ra i spoj­rzał mu pro­sto w oczy, mimo swej pust­ki było coś w nich ży­we­go, głę­bo­ko ukry­te­go w pu­stej sko­ru­pie ciała.

Zna­lazł się w innym miej­scu. Nie. Był w tym samym, lecz w innym cza­sie i nie był już Tar­lo­giem, lecz Kró­lem Kwia­tów.

 

Koniec

Komentarze

Hfdhgfhj, skoro to tylko część pierwsza, a nie skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Tu znajdziesz wskazówki, jak robić to poprawnie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czy w tytule nie ma przypadkiem literówki?

Kurcze, jakoś mnie ta historia o dzielnym wojowniku, który walczy z potworami, no i ma ostry miecz, i bierze kolejne zlecenia za zabijanie tych potworów, no jakoś mnie ta historia nie porwała. 

Wydaje mi się, że bardzo tu wszystko uproszczone. Jest jak w grze, gdzie bohater spotyka NPC, zaprzyjażniają się, są już “bohaterami”, “przyjaciółmi”…. Strasznie to na skróty, przypadkowe i płytkie.

 

Przydałaby się jakaś głębia, coś wiecej o bohaterze i jego motywacjach (tylko żeby nie miał białych włosów i oczu jak kot), coś wiecej o świecie – dla mnie za blado. 

 

No i nie wiem – to już koniec jest? No dajże spokój!

Widać, że jesteś początkującym twórcą. Dialogi są sztuczne, postacie pojawiają się jak wyciągnięte z kapelusza, a fabuła przypomina komiks. Jak dla mnie zdecydowanie brakuje tu wielu kropek. To znaczy zdania zbudowane są w sposób sztuczny i powinny być krótsze.

Natomiast jest pomysł, akcja się toczy (choć ten czas teraźniejszy też mi się nie podoba), jak na początek może być.

Tarlog wziął głęboki wdech i policzył do trzech, zawsze to robił gdy przystępował do pojedynku, jednak tym razem naprzeciw niemu stał nie człowiek, lecz bestia.

Naprzeciw kogo/czego niego.

 

– Cóż – Tarlog westchnął. – Zawsze to jakiś trop.

– Jak ci na imię, panie? – zadał pytanie.

– Karat – przedstawił się podając dłoń. – Jestem tu z polecenia staruszka, znam plany miasta i mam być twoim przewodnikiem.

Albo mówili we trzech, albo coś się pokićkało w dialogu.

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj, autorze.

Po pierwsze widać jeszcze wady języka. Są błędy mniej istotne rodzaju wszelkich łatwych do poprawienia literówek, są i takie, które utrudniają czytanie. Spójrz na przykład na to:

Bohater nie odwracał wzroku od stwora, nie mógł tego zrobić, jeden ruch przeciwnika z łatwością przetrąci mu kark, wojownik był pod wrażeniem majestatyczności stwora, wielkiego na dwóch rosłych mężczyzn, z futrem czarnym jak węgiel i z ostrymi zębami zdolnymi przebić każdy pancerz.

To zdanie spokojnie mógłbyś podzielić na kilka części. O ile ogólnie w literaturze warto nie ograniczać się do zdań zawierających tylko podmiot i orzeczenie, to zdania złożone powinny tworzyć spójną całość, a nie – jak w tym przypadku – stanowić zlepek kolejnych, osobnych zdarzeń.

Spójrz jeszcze tu:

Otworzył wrota i zobaczył wielką sale, nie naruszoną przez czas, na jej końcu był tron wydawał się zrobiony z cierni, a na tronie postać w czarnym pancerzu. Trup.

Po pierwszym tronie zaczynasz tenże opisywać, ale nie odnosisz się do niego w żaden sposób. A wystarczyłoby na przykład “tron, który wydawał się…”. Ponadto powtarzasz dwa razy tron (ogólnie lepiej jest unikać powtórzeń), błędy ortograficzne, a i ogólnie samo zdanie wydaje się nieco koślawe. Spójrz na moją propozycję i sam zdecyduj, czy nie lepiej czytałoby się:

Otworzył wrota i zobaczył wielką salę, nie naruszoną przez czas. Na jej końcu stał zrobiony z czerni tron, na którym zasiadała postać w czarnym pancerzu. Trup.

 

Poza tym omówienia wymaga sama historia, którą zaprezentowałeś. Za jej największą wadę uważam niedomknięcie pewnych wątków, a przede wszystkim ten związany z golemem, o którym na końcu po prostu nic nie wiemy. Prezentujesz także elementy, które dla czytelnika mogą być niezrozumiałe. Kim był Karat? Dlaczego potrafił przejść przez to dziwne pole siłowe przy Pałacu Króla Kwiatów? Czym było to pole siłowe? Czemu Karat obudził się jako on sam. Obiecujesz tu różne tajemnice, których potem nie konkludujesz i zawodzisz oczekiwania.

Istotnie również należy zwrócić uwagę na dialogi (nienaturalne) i postaci (przypominające postaci z gier RPG):P

Nie wątpię jednak, że miałeś na to opowiadanie ciekawy pomysł i, jeśli będziesz próbował poprawić swoje umiejętności pisarskie, to w końcu będziesz w stanie przekuć je w świetne opowiadanie:)

Слава Україні!

Nowa Fantastyka