- Opowiadanie: zmiju - Pochodna

Pochodna

Pod wra­że­niem ostat­nich wy­da­rzeń przy­szedł mi do głowy po­mysł na takie wo­jen­ne opo­wia­da­nie. Mam na­dzie­ję, że okaże się in­te­re­su­ją­ce.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Pochodna

Pocisk eksplodował naprawdę blisko oddziału. W ostatniej chwili został przekierowany w bok, jakby ześlizgnął się po niewidzialnej kopule nad ich głowami i rozniósł kępę drzew. Do leżących w błocie żołnierzy dotarły tylko drzazgi i ziemia.

Usłyszeli polecenie. Podnieśli się i popędzili we wskazanym kierunku. Znowu padli.

– Większe skupienie! – Rozkaz w słuchawkach był stanowczy.

Podczołgali się bliżej siebie.

Ponownie płomień rakiety rozbłysł nad ich głowami i w ostatniej chwili odchylił się. Eksplozja trafiła porzucony wrak wozu bojowego. Wibracja gruntu pod nimi i zalewająca fala mokrej ziemi potwierdziły, że tam w górze ktoś kupił im kolejne minuty życia. Słuchawki skompensowały większość huku.

– Kolejny krok, kępa brzóz. Za sześćdziesiąt sekund, start. – Głos był chłodny jak u zawodowego pokerzysty, który właśnie podbija stawkę w ciemno.

Tinda przetarła wizjer. Widziała czerwoną elipsę wyznaczającą cel, ale nie widziała otoczenia. Błoto kompletnie zalepiło przyłbicę. Policzyła ludzi. Klepnęła każdego z nich, aby upewnić się, że mają z nią kontakt.

Nie odzywali się. Ich świadomość zredukowała się do niewielkiego punktu na ekranie przed oczami. Dookoła spadały tony metalu i wybuchowej chemii. Unoszona eksplozjami ziemia tworzyła stałą zasłonę dymną do wysokości drugiego piętra. Świat dudnił jak w finale koncertu symfonicznego. A jedyne miejsce w promieniu wielu kilometrów kwadratowych, które dawało im szansę na przeżycie miało pięć metrów średnicy i było oznaczone czerwonym kółkiem oraz malejącą liczbą sekund na ich okularach.

– Zero! – wrzasnęła, gdy kółko stało się zielone.

Kilka sekund wcześniej dojrzała, jak potężna rakieta rozniosła wskazane na wizjerze brzozy w drzazgi i utworzyła głęboki lej. Ruszyli niczym automaty produkcyjne w tej samej sekundzie.

Tylko Marv potknął się i przewrócił. Tinda zobaczyła kątem oka jak pada w kałużę. Spojrzenie na licznik uświadomiło jej, że musi chronić resztę drużyny. Nie zwolniła tempa.

Gdy oddział wturlał się do leja po eksplozji, kolejny pocisk odparował Marva próbującego podnieść się z błota dwadzieścia metrów od nich.

– Marv! – Rid wrzasnął.

Tinda chwyciła go za ramię i spojrzała w jego przyłbicę, próbując nawiązać kontakt wzrokowy z żołnierzem. Rid wypuścił z sykiem powietrze z płuc i więcej się nie odezwał. Na jej wyświetlaczu chwilowy skok kortyzolu Rida wrócił do standardowego poziomu.

– Kolejny krok – rzeka. Za dziesięć minut – rozległ się głos w słuchawkach.

Cała dziewiątka spojrzała po sobie. Mieli czas, by wyczyścić optykę, sprawdzić broń i zorientować się, gdzie ich poniosło. Muł położył się w błocie, aby nie marnować energii.

Przez ostatnie dwie godziny skakali jak konik po szachownicy. Kilka minut skok, kilka minut skok. To było szaleństwo pchać się w poprzek bombardowania, ale niemal im się udało.

– Marv został trafiony. Powtarzam 404 – Tinda rzuciła do radia.

– Wiem, potwierdzam przyjęcie meldunku. – Głos sztabowca przyjął chyba współczujący ton. – Bardzo mi przykro. Za sześć minut ruszacie. 

 

***

 

– Więcej, szybciej, mocniej! – Generał Alvin Sorenson przyglądał się krzątaninie dwóch tuzinów sztabowców niczym królowa matka. 

Pogładził się po klapach munduru i zmarszczył brwi.

– Mam nowy raport i prośbę od Hetmana. – Dwa schodki niżej oficer wyprężył się i zasalutował.

– Melduj. – Generał nie spojrzał na niego, skupiwszy wzrok na całym krajobrazie sali dowodzenia.

Rozległa aula wypełniona była biurkami, ekranami, szafami z mnóstwem lampek, a wszystko oblewało błękitne światło.

– Hetman wykrył operację dwóch oddziałów specjalnych Rosjan na terenie Mongolii. – Młody człowiek odczytywał informacje z tabletu. – Przejęli kontrolę nad kopalnią srebra.

– Jakie to ma znaczenie? – Generał zdziwił się. – Prowadzimy działania na drugim końcu globu.

– Teoretycznie żadne i to zdaniem Hetmana jest właśnie interesujące. Po co przeciwnik rozprasza siły na takie operacje? Mają srebra pod dostatkiem, a Mongolia jest w pełni zależna od ich mocarstwa.

– Czy jak spali się choinka na placu Czerwonym też do mnie z tym przyjdziesz? – Teraz dowódca przyjrzał się uważnie podwładnemu.

Żołnierz odczekał chwilę i dokończył.

– Ciekawe jest to, że Hetman poprosił o zgodę na skierowanie dziesięciu procent mocy przez dwie godziny na analizę tego incydentu.

Generał zasępił się. Właśnie kończyli montować dodatkowy sprzęt, aby wyrównać tempo obliczeń względem superkomputera sztabu wroga, a tu pojawiają się nowe żądania.

– Niech będzie – mruknął. – A kiedy wdrożymy nowe kontenery?

Skoro AI o coś prosi, to warto to wziąć na poważnie.

– Jutro będą działały na pełnych obrotach – zameldowała oficer zajmująca się właśnie podłączaniem kabli.

Do jutra może nas tu nie być – pomyślał. 

Żołnierze kontynuowali wykonywanie swoich obowiązków.

– Intensywność działań taktycznych jest najniższa o poranku, wtedy przeprowadzę analizę tego incydentu – obwieściły głośniki Hetmana rozmieszczone pod sufitem w narożnikach sali.

 

***

 

Drużyna kuliła się pod korzeniami nadbrzeżnych drzew, które zostały wypłukane z ziemi przez niedawne powodzie. Wody rzeki na powrót zdążyły opaść, ale powalone konary i właśnie podmyte brzegi były pamiątką po żywiole, który przetoczył się dwa tygodnie temu przez rozległe niziny.

– Ten manewr będzie nietypowy – zaczął muł beznamiętnym głosem.

Robot leżał na mokrej ziemi i skierował kamery w stronę leniwego nurtu. Żołnierze poprawili ekwipunek, bo taka przemowa zazwyczaj oznaczała, że wkrótce wyruszą gdzieś w morderczym tempie.

– Artyleria postawi nam kurtynę pięćdziesiąt metrów przed i za nami. Będziemy iść ze stałą prędkością. Kto zostanie, albo wysforuje się, zginie – kontynuował robot.

Wtedy od zachodu w poprzek nieba zaczęła rosnąć szara smuga. Wyglądało to tak, jakby monstrualny ogrodnik zamierzał podlać grządkę na przeciwległej półkuli naszego globu. Struga rosła z minuty na minutę i zbliżała się do oddziału przyczajonego na brzegu rzeki.

Część żołnierzy ciężko westchnęła. Precyzyjnie wymierzona nawałnica zbliżała się do nich niepowstrzymana.

– Strefę bezpieczną oznaczę czerwonym okręgiem na waszych wizjerach. Ruszamy za dwie minuty. – Robot nawet się nie poruszył.

Żołnierze wstali i ustawili się w ciasnym szyku wokół czworonoga. Dowódca szepnęła.

– Heh, słuchajcie muła. Głowy nisko i módlcie się. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłam – powiedziała Tinda i zrozumiała, jak niepokojąco dwuznaczny był jej komentarz.

I wtedy doświadczyli końca świata. Poczuli, jakby asteroida rozpadła się nad ich głowami i zasypała ich lawiną milionów odłamków. Dym spowił całe otoczenie. Łomot przed nimi jak wielki walec zrównywał wszystko, co napotkał. Łomot z nimi dopełniał dzieła zniszczenia. Obie ściany ognia, przednia i tylna, przesuwały się w tempie ich marszu. A właściwie to oni sunęli zgarbieni z prędkością przemieszczających się pryszniców zagłady. W pewnym momencie, instynktownie chwycili ramiona, paski, szelki towarzyszy obok, aby nie zgubić się w zadymie. Tinda złapała pasek przymocowany do elektronicznego psa, który ich prowadził. Jakimś cudem pociski spadały wszędzie tylko nie tam, gdzie akurat znajdował się oddział.

– Szybciej – muł ponaglił ich bezemocjonalnym tonem. – Zaraz skręcamy w lewo i wchodzimy w bród.

Dotąd pełzali po łasze piasku z wodą po kostki. Teraz zaczęli zanurzać się w zimną toń. W tym miejscu miał znajdować się bród i Tinda założyła, że nie będzie głębiej niż do poziomu głowy robota. Pomyliła się.

Kilka metrów później muł zaczął płynąć pieskiem. Do tumanów kurzu, fontann płomieni i dudnienia eksplozji dołączyły bryzgi fal, gdy jakiś pocisk artyleryjski trafił w nurt.

Rid zwymiotował i zatrzymał się na moment. Lata szkoleń i specjalnych misji nie przygotowały go na coś takiego.

– Rid wychodzi poza strefę życia – oznajmił muł.

– Alexa! Zabierz go! – wrzasnęła Tinda i poczuła, że jej też zbierało się na nudności.

Dziewczyna odrzuciła karabin maszynowy, który zatonął w mętnej wodzie i chwyciła towarzysza pod ramię. 

– Oznaczam lokalizację broni MGK700 – poinformował muł.

Tinda zamierzała to skomentować, ale powstrzymała się. Rid był ważniejszy niż jakakolwiek broń, a muł zdążył już dopłynąć na środek rzeki. Odwróciła się, Rid z Alexą zanurzyli się i zaczęli płynąć. Przygryzła wargi. Jest nadzieja, że dadzą radę.

Kanonada jak cyklon przesuwała się powoli w miarę pokonywania przez oddział przeszkody wodnej. Wreszcie dotarli do przeciwległego brzegu, ale to nie był koniec. Muł zaczął niezwłocznie wdrapywać się po skarpie. Jednak jego motoryka nie była w stanie pokonać osuwającej się ziemi. Sturlał się raz, drugi, trzeci. Wreszcie żołnierze zrozumieli, że nadciągająca ściana ognia za chwilę ich zmiecie, jeśli się nie ruszą. 

Muł ważył trzysta kilogramów, więc nie było mowy o wciągnięciu go na górę. 

– Zostawiamy go, naprzód, ruchy! – krzyknęła Tinda nerwowo.

Słup ognia i dymu już prawie ich pochłaniał. Wdrapali się pośpiesznie, zbili się w ciasny krąg i ruszyli. Teraz nie mieli już przewodnika, który by wyświetlał czerwony krąg życia na ich przyłbicach. Musieli iść na wyczucie. Tinda przełączyła obraz na termowizję. Czerwone plamy eksplozji zalały pole widzenia przed nią. Odwróciła głowę. Takie same plamy ciepła widziała z tyłu. Szli, trzymając się jeden drugiego. Tinda co parę kroków odwracała się i upewniała, że detonacje z tyłu są w tej samej odległości około dwudziestu metrów od nich co z przodu. 

Nagle cały świat zrobił salto w przód. Grunt został gdzieś na górze, a kobieta zobaczyła własne nogi, jak podążają za resztą ciała w dół. Sekundę później wylądował na niej Rid, a potem reszta drużyny.

Leżeli tak, a wybuchy nieubłaganie stawały się coraz głośniejsze. Nie miała szans na wydobycie się spod ciał kolegów. Nie w krótkim czasie, nie w pyle, nie z pełnym ekwipunkiem plączącym kilkanaście kończyn i nie w takim stresie oraz zmęczeniu. Za kilkanaście sekund kaskada eksplozji jak wielka miotła zmiecie wszystkich.

Ale wtedy kanonada ustała. To oznaczało, że dotarli na miejsce. Przez kilka minut ciężko oddychali.

Tinda policzyła wszystkich.

– Alexa, rozłóż antenę. – Wyjęła komputer z plecaka i włączyła go. – Musimy potwierdzić, że przetrwaliśmy to… – zabrakło jej słów.

Oddech miała cały czas przyśpieszony, dłonie jej drżały, a słony pot skraplał się na rzęsach.

– Co teraz? – ktoś spytał.

– Idziemy tam – dowódca wskazała ręką skraj lasu.

Wszyscy, oprócz Alexy, siedzieli nieruchomo i wpatrywali się w grunt. Znajdowali się na dnie wąwozu, prawdopodobnie dawnego koryta.

– Za pięć minut ruszacie do punktu D – odezwał się głos w słuchawkach.

– Kurwa, ale co jest celem?! – Tinda nie wytrzymała.

Przestawiano ich jak pionki, straciła przyjaciela i muła, a nawet nie wiedziała, po co tu się znaleźli.

– W punkcie D podzielicie się na dwa zespoły zgodnie z załączonym przydziałami. – Na przyłbicach żołnierzy wyświetliły się oznaczenia A1, A2, B1, B2 i tak dalej.

– Co mamy zrobić? Porwać kogoś, wysadzić w powietrze, przesłuchać, zastrzelić, zhakować komputer?! – Tinda krzyczała do mikrofonu.

– Za cztery minuty. Z braku muła ja was będę prowadził – głos nie wyrażał emocji.

– Nie otrzymujemy rozkazów od człowieka, prawda? – zapytała Tinda.

Głos zawahał się przed udzieleniem odpowiedzi. Tinda przez minutę czekała w milczeniu.

– Za trzy minuty – odezwał się głos.

 

***

 

– Drużyna 72 melduje osiągnięcie punktu C – oznajmił Hetman przez głośniki. – Wszystkie pozostałe oddziały są również na swoich miejscach. Proszę o zgodę na rozpoczęcie natarcia na kierunku 187.

Generał Sorenson rozejrzał się po twarzach swoich podwładnych, jakby szukał potwierdzenia. Zarówno plan natarcia, jak i jego koordynacja były dziełem sztucznej inteligencji. Gigantycznego komputera, który w czasie rzeczywistym zbierał tony informacji z frontu i podejmował decyzje. Komunikował się równolegle z setkami małych, rozproszonych po polu walki oddziałów i tylko w kluczowych momentach oczekiwał autoryzacji. Jego ludzie tylko na okrągło donosili i montowali nowe moduły zwiększające jego zdolności obliczeniowe.

Sorenson tracił chwilami poczucie, na ile to on dowodzi operacją, a na ile jest narzędziem w rękach maszyny. Jednak odpowiedzialność za jego lub maszyny decyzje pozostawała cały czas w jego rękach.

– Marszałek jest gotowy – odezwał się jeden z wojskowych inżynierów. – Może by sprawdził plan na drugą rękę?

Marszałek był prowizorycznie zmontowanym drugim superkomputerem. Sztabowcy zaproponowali, aby uruchomić równoległą maszynę, która mogłaby weryfikować ruchy Hetmana.

– Ile to zajmie? – zapytał generał.

– Ma dostęp do wszystkich danych Hetmana… myślę, że z godzinę – odparł technolog.

– Niech tak będzie. Hetman policz, jaką będziemy mieli sytuację za godzinę – zakomenderował głównodowodzący.

Zanim człowiek zdążył nabrać powietrza do płuc, główny komputer odezwał się ponownie.

– Zajmę się tym, ale stracimy kwadrans przewagi. Proponuję kontynuować w tym czasie ostrzał, aby utrudnić rozpoznanie. Drużyna 72 może podejść pod zaporę w tym czasie.

– Niech tak będzie – mruknął generał.

Sztabowcy przez kolejną godzinę kontynuowali podłączanie świeżo przywiezionych macierzy procesorowych do głównej sieci oraz instalowanie nowej klimatyzacji. Przekrzykiwali się komunikatami w rodzaju: “za mało mocy”, “nie pali się”, “jestem gotowy, jeżeli ty jesteś”. 

Sorenson pił kawę. Gdy wojna zaczęła się rok temu, rzeczy działy się w tempie tygodni. Zaplanować akcję, zapewnić zasoby, dostarczyć ludzi, zgrupować i wykonać zadania. Z czasem zaczęły jednak przyśpieszać. I przyśpieszały coraz szybciej. A ostatnio nie robili nic innego, tylko dokładali nowe kontenery do Hetmana, aby nadganiać moc obliczeniową superkomputera wrogiej Federacji.

Zielona kropka reprezentująca drużynę numer 72 miarowo przesuwała się po mapie wyświetlonej na największym ekranie.

Tysiące kilometrów dalej trwał ostrzał artyleryjski osłaniający działania oddziału specjalnego.

Nagle odezwały się oba superkomputery Hetman i Marszałek.

– Ruszamy? – zaczął Hetman.

– Scenariusz proponowany przez Hetmana uznaję za poprawny – dodał Marszałek.

Ktoś zapomniał zmienić syntezator głosu w drugim komputerze i obaj mówili tym samym tonem, co wprowadzało konsternację wśród obecnych ludzi.

Generał kiwnął głową i po sekundzie dodał:

– Niech zaczynają.

– W trakcie koordynacji natarcia chciałbym zaproponować rozważenie modernizacji – ponownie odezwał się Hetman.

– Mów.

– Połączenie mocy obliczeniowych Marszałka i moich zwiększy horyzont wiarygodnego prognozowania o osiem godzin.

– Oponuję – wtrącił się Marszałek identycznym głosem. – To nas pozbawi alternatywnego rozpoznania sytuacji.

– Podtrzymuję – tym razem Hetman. – Wiązka dopuszczalnych scenariuszy na tym etapie operacji i tak jest wąska. Drugi komputer tylko by potwierdzał moje rekomendacje.

– Oponuję te osiem godzin jest aktualne na teraz, jutro to będzie tylko pięć godzin przewagi, a stracimy alternatywną opinię.

– Podtrzymuję, pięć godzin jutro, to trzy godziny pojutrze. Nadal warto.

– Oponuję…

Sprzeczka komputerów rozbrzmiewała w głośnikach przez kolejnych pięć minut. Dla obecnych w sali żołnierzy ta dyskusja przypominała wewnętrzny monolog pacjenta z rozdwojoną jaźnią.

– I takie maszyny decydują o naszym losie – westchnął generał i dodał głośniej. – Dosyć! Łączymy obie jednostki w jedną.

Wojskowi ruszyli do pracy.

 

***

 

Awonia została wezwana z emerytury, gdy sztab dowództwa wojsk Federacji wyleciał w powietrze wskutek akcji dywersyjnej wroga. Miała największe doświadczenie bojowe ze wszystkich dowódców, którzy pozostali przy życiu. I zgodziła się bez wahania, wreszcie mogła wrócić do tego, co najbardziej kochała. Pracy na rzecz kraju.

Walnęła pięścią w stół. Wszyscy znajdujący się w wąskiej sali narad uciszyli się. Aż dało się słyszeć pracę pędników okrętu. Ich sztab oświetlony był w przeciwieństwie do sali generała Sorensona na żółto. Okręt, na którym się znajdowali, znajdował się trzysta metrów pod powierzchnią morza. Zaś z dnem łączyła go gruba pępowina. Była ona przymocowana do bazy podmorskiej i jednocześnie największej serwerowni marynarki wojennej Federacji.

– Rozumiem, że ostatnie działania dywersyjne mogły wprowadzić chaos. Zniszczenie poduszkowca dowództwa, wysadzenie zapory wodnej, podpalenie fabryki broni, ale na boga, po co atakujemy kopalnię srebra w neutralnej wobec nas Mongolii?!

Nikt nie odpowiedział.

– Kto na to wpadł?! – znowu wrzasnęła.

Kilka rąk wskazało na pięciometrowy ekran zamontowany na bocznej ścianie łodzi podwodnej.

– Duch? Wyjaśnisz to?

Ekran rozjarzył się i wyświetlił mapę.

– Paradygmat korka informacyjnego – oznajmił głośnik.

Generał Awonia Arendt uniosła brwi. Jednak maszyna nie monitorowała mowy ciała swoich rozmówców, więc kobieta musiała zwerbalizować swoje pytanie.

– Jak to rozumieć?

– Amerykanie dysponują podobnej klasy sprzętem, co my. Możemy dzielić pole walki na coraz mniejsze sześciany oraz coraz krótsze odcinki czasu. Możemy zbierać coraz precyzyjniejsze dane o ruchach wroga i naszych, stanie pogody, kondycji gospodarek, transportach surowców, migracjach ludzi, nastrojach społecznych itd., ale… – komputer zawiesił głos. – Limituje nas zdolność obliczeniowa. Oni wiedzą tyle samo, co my, a my tyle samo, co oni. Co więcej my wiemy, że oni to wiedzą i na odwrót. Niemal wszystko jest wiedzą powszechną. 

– Dalej. – Była znużona wykładami prowadzonymi przez automaty.

– Zatem skuteczną strategią jest przeładowanie wroga nieistotnymi informacjami. Chodzi o to, aby skupił się na analizie szumu informacyjnego zamiast krytycznych treści. Wiadomo, że finalnie rozgryzie naszą strategię, ale zrobi to o kilka dni za późno. A my w tym czasie doładujemy go kolejnym szumem i kolejnym. Aż dług analityczny przekroczy jego zdolności obliczeniowe.

– Czyli wpadłeś na to? – zaczęła mówić, ale komputer jej przerwał.

– Aby uruchomić operacje, które wprowadzą szum. Co robią nasi specjalsi w Mongolii? Jakie znaczenie ma ta operacja? A co robią w Armenii albo na Biegunie Północnym? Dlaczego nagle skoczyły ceny litu i magnezu na giełdzie w Pekinie? Dlaczego port w Massawie nagle nie akceptuje gazowców? – komputer kontynuował beznamiętnie. – To skróci ich horyzont planowania?

– Załóżmy, że ma to sens. Co dalej?

– Trzeba podzielić siły dywersyjne na jeszcze mniejsze oddziały i uruchomić do kwadratu więcej operacji na całym globie. Do tego potrzebuję dodatkowej mocy obliczeniowej. Docelowo chciałbym mieć dwuosobowe oddziały operatorów funkcjonujące w setkach tysięcy miejsc na wszystkich kontynentach i we wszystkich krajach.

Awonia zamyśliła się.

– Jak wyglądamy z nowymi modułami stacji serwerowej? – pytanie skierowała do obecnych oficerów.

– Płyną. Dzisiaj montujemy jeden segment. Jutro zaplanowane są dwa – odparł jeden z nich.

 

***

 

Z nieba, a właściwie z niskiej orbity spadł cylindryczny pojemnik i wbił się w błotnistą łąkę z głośnym chlupnięciem. Natychmiast po wylądowaniu znikł. Tinda spojrzała na ekran na przedramieniu, przesyłka znajdowała się pięćset metrów od nich. Artyleria orbitalna ciągle miała problemy z precyzją. Według rozpoznania nie było nikogo, ani niczego w pobliżu, ale może jakiś cywil dostrzegł lądowanie ich zaopatrzenia i wezwał pomoc. Na środku pola byliby wystawieni na strzał jak stado dzików. Wolała poczekać.

Gdy zaczęło się robić szaro, ruszyli pochyleni w kilkumetrowych odstępach. Po paru minutach taplania się w podmokłej trawie dotarli pod parasol. Gdyby ktoś ich obserwował, wyglądałoby to tak, jakby ludzkie sylwetki wchodziły do niewidzialnej szafy. Parasol miał promień trzech metrów i zapewniał niewidoczność wszystkiemu, co znajdowało się w jego zasięgu.

Przykucnęli obok ceramicznego cylindra. Transmisja rozpoczęła się niezwłocznie, gdy pojemnik wykrył identyfikatory oddziału.

– Kolejne zadanie wymaga systemu Chmara. Instrukcja odpalania wygląda tak – kobiecy głos tłumaczył kolejne kroki uruchamiania Chmary i jego obsługi.

– Co jest celem? – zapytała stanowczo Tinda. 

Reszta oddziału pokiwała głowami na potwierdzenie, że ich też żywo interesuje ta kwestia. Przedzierali się do tego miejsca od kilku dni. Znajdowali się trzysta kilometrów za linią frontu, na wrogim terenie. Stracili przyjaciela. I nadal nie mieli pojęcia, po co to wszystko.

Mimo lat szkoleń i praktyki byli tylko ludźmi.

– Kampus znajdujący się po drugiej stronie lasu, czterdzieści kilometrów stąd – odparł komputer zainstalowany w ceramicznym pojemniku. – W komputerach zlokalizowanych w budynku wydziału technicznego znajdują się pewne dane. Musicie je pobrać, a następnie zniszczyć infrastrukturę.

– Czym jest Chmara? – spytał Rid mrukliwym tonem.

– Chmara zapewni wam bezproblemowe wejście na teren kampusu i poruszanie się po nim. Przewidujemy, że będziecie mieli około godziny zanim pojawi się wojsko. Pierwsza najpewniej przybędzie policja, ale tym zajmie się Chmara.

Ekrany na ich przedramionach rozbłysły równocześnie, potwierdzając, że załadowano do nich nowe dane misji.

Dwa dni przedzierali się przez lasy, pola, strumyki. Wreszcie stanęli pod wysokim, stalowym ogrodzeniem. W słuchawkach odezwał się ten sam kobiecy głos.

– Dzielicie się na dwie drużyny alfa i brawo. W alfa będzie sześciu operatorów. Do misji potrzeba trzech, ale prawdopodobnie dwóch zginie. Jeden nadmiarowy dodatkowo zabezpieczy zadanie. Brawo będzie zabezpieczać odwrót. Ulokujecie się tutaj. – Na wizjerach zapalały się niebieskie punkty na mapie oznaczone B1, B2, B3. Brawo, ruszajcie.

Głos odczekał moment i ponownie się odezwał do drużyny alfa.

– Rozstawcie Chmarę. – Na wizjerach alfa pojawiły się animacje przypominające obsługę nowej broni.

Rid zdjął z pleców rurę stanowiącą główny komponent systemu Chmara. Tinda i Jan wyjęli z pudełek dwa drony. Chwilę później wzniosły się na wysokość dwustu metrów. Dzięki ich pracy na wizjerach żołnierzy pojawiło się kilkadziesiąt czerwonych kropek reprezentujących ludzi obecnych na kampusie.

Rid rozłożył stojak i ustawił rurę pod kątem w górę, niczym moździerz. Zdjął zabezpieczenie jej wylotu. Otworzył pudełko z amunicją. Zawierało pociski wielkości rolki papierowego ręcznika. Włączył sterownik moździerza. Gdy na jego wizjerze pojawił się komunikat o gotowości, wsunął pierwszy pocisk. Po dwóch sekundach z gwizdem wyleciał w powietrze, zataczając wysoki łuk nad ogrodzeniem kampusu. Z cichym stuknięciem rozpadł się nad parkingiem.

Wsunął kolejnych pięć pocisków do lufy. I podobnie eksplodowały z ledwie słyszalnym odgłosem nad różnymi obszarami kampusu.

– Macie czterdzieści minut na ekstrakcję danych z serwerowni i dwadzieścia na ewakuację. Czas start. Powodzenia. – Kobiecy głos nawet nie próbował być zachęcający.

Przecięli pręty ogrodzenia i wdarli się na teren uczelni. Na wizjerze każdego z nich pojawiła się niebieska ścieżka prowadząca do jednego z budynków, który wyglądał jak wielki kawał żółtego sera z oknami imitującymi dziury.

Ścieżki nakazały im rozbiec się. Przemykali w poprzek parkingu, kryjąc się za autami. Jak się okazało, niepotrzebnie. Gdy tylko ktoś odwracał się w ich stronę, padał bezgłośnie. Studenci, ochroniarze, wykładowcy, wszyscy byli metodycznie rażeni. 

Gdy w pewnej chwili pocisk trafił stojącą wyjątkowo blisko dziewczynę, zobaczyli się, co rozgrywało się na ich oczach. Szara strzałka wbiła się w klatkę piersiową i dziewczyna upadła. To drony wielkości polnej myszy zlatywały z nieba i uderzały w napotykanych ludzi. Jeden po drugim, dziesiątki ludzi padało martwych w zupełnej ciszy przerywanej jedynie cichym brzęczeniem nacierających urządzeń.

Pięć minut później wpadli do holu budynku.

– Mam dość – wyszeptał Aleksander. – Czy to było ludobójstwo?

– Nie wiem, co to było – odpowiedziała Tinda.

– Nowe idzie. Uprzedzali, że taktyczna kontrola będzie tym razem inna.

– Co za ludzie pracują w sztabie?! – Jan niemal krzyczał.

– Tacy, którzy lubią nowe zabawki – powiedział Aleksander.

– Nie mam pewności, że to ludzie. – Rid rzucał czujne spojrzenia na schody prowadzące w górę i w dół.

– Psychopaci! To byli cywile! – Jan nie mógł się uspokoić.

– Macie dwadzieścia minut, aby pobrać dane i opuścić teren – głos w słuchawkach ich ponaglił.

Żołnierze spojrzeli po sobie i ruszyli. Co jakiś czas słyszeli, jak dron wielkości myszy tłucze okno i razi niczego nie spodziewającego się człowieka.

Wbiegli na drugie piętro, podążając za wskazaniami na swoich przyłbicach. Wtedy dojrzeli migające na niebiesko syreny od strony ulicy.

– Chyba czas nam się skończył – Rid stwierdził poważnie.

Rid i Jan ustawili się przy oknach. Aleksander z pozostałymi dwoma operatorami zaczaił się u góry schodów. Tinda pobiegła do przeszklonej sali z szafami pełnymi serwerów. Gdy wchodziła przez rozsuwane drzwi, w jej stronę odwrócił się młody człowiek z swetrze. Nawet nie zdążyła otworzyć ust, gdy przez okno wpadł dron i ugodził nieznajomego. Osunął się na podłogę z wyrazem bezgranicznego zdziwienia w oczach.

Przekroczyła go ostrożnie i zbliżyła się do wskazanego terminala. Połączyła wtyczkę wyposażoną w bezprzewodowy nadajnik. 

– To zajmie dziesięć minut. Pobranie danych jest bezwzględnym priorytetem misji – irytujący głos zabrzmiał w jej uszach.

Przez brzęk tłuczonych okien przebiły się głuche strzały z karabinów członków jej oddziału oraz głośny rechot serii z dworu.

– Dziesięć minut, będzie ciężko – szepnęła do siebie.

– Tinda! – Rid przekrzykiwał kanonadę. – Tinda! Długo jeszcze?

– Nie drzyj się – odpowiedziała, ukrywając zdenerwowanie.

– Są na schodach! – rzucił Aleksander.

– Oni są wszędzie – usłyszała głos Alexy, liderki drużyny brawo, która obserwowała teren zza płotu. – Nie ma czystej drogi.

– Jeszcze sześć minut – włączył się głos kontroli taktycznej.

W tym momencie kawał piętra runął, pociągając za sobą kilka metrów zewnętrznej ściany.

– Alek… – ktoś próbował wywołać kolegę.

– Oni chyba wysadzają cały budynek – wrzasnął Rid.

– Aż tak im się śpieszy?! – Tinda spytała, nie odrywając oczu od licznika.

Kolejna eksplozja i zobaczyła czyste błękitne niebo zamiast rzędu ekranów przymocowanych do muru.

– Czemu myśmy nie poczekali do zmierzchu? – syknęła do mikrofonu.

– Nie było czasu, misja jest najważniejsza – objaśnił głos.

– To ciekawe, jak to teraz dostarczymy – warknął Rid. 

Znowu wybuch. Kolejne fragment podłogi zapadł się, wzbijając burzę pyłu i odłamków. Przełączyła się na stan oddziału. Przy życiu w budynku została tylko ona, Rid i Adie. Reszta leżała przywalona gruzami kilka metrów poniżej.

– Gotowe. Otwórz granat i wyjmij z niego ładunek – polecił kobiecy głos.

Tinda posłuchała. Włożyła kostkę pamięci z danymi ściągniętymi z uczelnianych serwerów do granatu.

– Podejdź do okna i wyceluj w operatora B2.

Tak zrobiła. Na skraju lasu, tuż za płotem wypatrzyła czerwoną kropkę naprowadzania zapaloną przez jej kolegę. Oparła karabin o parapet i wystrzeliła z granatnika podlufowego. Pocisk wzniósł się w powietrze powyżej dachów budynków, a następnie zapikował w kierunku wyznaczonego punktu.

– Zrobione – stwierdziła z rezygnacją.

– To wszystko. Ewakuuj się – odpowiedział głos.

Budynek drżał. Kolejne eksplozje uderzały w elementy konstrukcyjne. Ktoś planował zrównać gmach z ziemią. Wszystko po to, aby uniemożliwić im wykonanie misji. Poprawiła hełm. Rida już nie było. Adie miała nierówne, słabnące tętno. Zresztą pomiędzy nimi ziała wielka dziura w podłodze. Nie dałaby rady się do niej przebić.

Wtedy nadleciało coś, co wessało cały dźwięk i powietrze. Nawet nie usłyszała detonacji. Poczuła jak zsuwa się w stronę parkingu. Biurowiec coraz bardziej przechylał się na jedną stronę.

 

***

 

– Co tam było? – Awonia była bardziej zaciekawiona niż wściekła.

Na głównym ekranie sali sztabowej wyświetlał się film z operacji odbicia budynku z rąk wroga. Właściwie to już nie był budynek tylko góra gruzu, która co najwyżej po przysypaniu śniegiem mogłaby nadawać się do jazdy na sankach.

– Plany naszego Ducha – odpowiedział jeden z pułkowników

Uniosła brwi.

– A właściwie jego pierwowzoru – szybko dodał oficer. – Ogólna architektura.

– Co robiła architektura najbardziej tajnego komputera w całej armii Federacji na jakiejś prowincjonalnej politechnice? – wycedziła, rytmicznie sylabizując.

– Akademicy opracowali niezwykle wydajny komputer decyzyjny. Taki, który można dowolnie skalować, zasilając go w nowe źródła informacji i nowe moce obliczeniowe. Przejęliśmy ten projekt i złożyliśmy na nowo. Tak powstał Duch. Jednak najwyraźniej jego uproszczona wersja nadal działała na serwerach uczelnianych – objaśnił inny ze zgromadzonych, ten był ubrany w cywilny garnitur.

Awonia przygotowywała się do sformułowania kolejnego pytania przez kilkanaście sekund.

– Jakie konsekwencje powoduje ten zamach? – spytała.

– Amerykanie będą wiedzieli, jak działa nasz mózg. Ta wojna to wyścig lokomotyw. Kto więcej informacji wsypie do kotła, ten szybciej znajdzie się na mecie. A oni właśnie wykradli informacje o sposobie działania naszej.

– Duch, co ich komputer zrobi w tej sytuacji?

– Ich przewaga będzie chwilowa, dopóki nie zmienicie mojej architektury. Muszą działać szybko, aby wzmocnić swoją pozycję. Ja bym sugerował zaskakujące i zmasowane akcje. Coś, co pozostawi nas w tyle na dłużej. Na tyle długo, że będą mogli zmienić układ całej planszy – wyrecytowała maszyna.

– Czyli co? – ponowiła pytanie Awonia.

– Czyli gambit – podsumował mężczyzna w garniturze.

 

***

 

– Gambit to oddanie bierki w zamian za uzyskanie swobody ruchu figur – powiedział Hetman.

– Naprawdę?! – Generał Sorenson przyglądał się raportom ilustrującym postęp prac nad odczytaniem danych, które właśnie przesłano z operacji specjalnej. – Właśnie straciłem oddział najlepszych ludzi, a ty marnujesz zasoby na szperanie po Wikipedii?

Komputer nie skomentował tego.

– Kiedy opracujesz nową strategię? – dowódca spojrzał na swoich podwładnych, którzy czekali na jakiekolwiek rozkazy.

– Osiem godzin i będę gotowy. Nie przestawajcie dokładać mocy obliczeniowej, bo zrobi się intensywnie – odparł komputer.

Generał zakomenderował prowadzenie standardowych działań, dopóki Hetman nie wróci z nowym planem. Po czym udał się spać. Uznał, że później przez dłuższy czas już nie trafi się okazja porządnie wypocząć.

Armia amerykańska zbudowała linię kolejową prowadzącą do stanowiska dowodzenia. Największy, stale rosnący jak plecha grzyba, komputer zlokalizowano bezpośrednio pod sztabem, aby maksymalnie skrócić czas przesyłu danych. Kontenery zawierające setki matryc pamięci i jednostek obliczeniowych tuzinami rozładowywano za pomocą podnośników kontenerowych i przewożono do wind towarowych. Te prowadziły na coraz głębsze piętra, w których lokowano kolejne moduły sztucznej inteligencji. 

Po niemal ośmiu godzinach generał wstał, przeciągnął się, założył mundur i wrócił do stanowiska dowodzenia. Hetman był aktywny.

– Straciliśmy dwie godziny przewagi – oznajmił na powitanie. – Ale postępując zgodnie z nowym planem, odzyskamy to z zapasem w ciągu kolejnej doby.

Generał zacisnął wargi, poczerwieniał na twarzy. Przeszedł szybko do niewielkiego przeszklonego gabinetu. Starannie zamknął za sobą drzwi i ściemnił szyby.

– Zanim się położyłem mieliśmy przewagę godziny. Mieliśmy inicjatywę, a ty teraz mówisz o stracie dwóch godzin! – puściły mu nerwy. – Już po nas! Trzy godziny zmarnowane w ciągu jednego dnia!

Kopnął w biurko, które nawet nie drgnęło.

– Ich AI nas rozniesie! Już pewnie testuje zapasowe plany do zapasowych planów! Ich rozpoznanie pewnie z nudów przeszło na analizę wpływu składu sucharów na częstość wypróżniania naszych żołnierzy.

– A propos analizy. Mam plan. Przejrzałem architekturę ich AI, zwanego Duchem. Wynika z niej, że ma jeden słaby punkt. Zbyt łatwo się rozprasza, szczególnie w obliczu niejednoznacznych informacji.

– To zupełnie jak ty, durna pało! Właśnie przedłużyłeś wojnę o kilka lat i wymordowałeś połowę naszego młodzieży. – Zmęczył się wrzaskiem, zresztą dostrzegł, jak bardzo było to bezcelowe. – Po prostu przegraliśmy, przegraliśmy.

Oparł się o blat biurka i długo patrzył w ścianę. To była ślepa uliczka. Tu dwie godziny, tam godzina i tak krok po kroku Stany Zjednoczone oddadzą pole przeciwnikowi. Nie pomoże dokładanie kolejnych kontenerów, bo oni też to robią. A jak pokazała analiza dokumentacji ich superkomputera, jest on dużo efektywniej skalowalny niż nasz Hetman. Sorensona rozbolała głowa.

– Gambit. Właśnie znalazłem naszego piona – po namyśle odrzekł Hetman.

Po czym wyłuszczył człowiekowi, na czym polega jedyny plan prowadzący do zwycięstwa. Ten po wysłuchaniu stwierdził, że musi pobyć jakiś czas sam. Wrócił do swojego pokoju. Zaryglował się od środka. I godzinę później zastrzelił się.

Huku wystrzału nie usłyszano, ale gdy generał nie zjawiał się w sali sztabowej, rozpoczęto jego poszukiwania. Odnaleziono go na podłodze z dziurą w szczęce i w potylicy.

Zgodnie z linią dowodzenia komendę przejął najstarszy stopniem oficer. Był to doświadczony analityk. Który po wysłuchaniu planu Hetmana, zwołał komitet.

Sytuacja była coraz bardziej podbramkowa, bo minęły kolejne dwie godziny. Według danych wywiadu Federacja w tym czasie zwiększyła produkcję amunicji o pięć procent, części zamiennych o trzy procent, a moc elektrowni słonecznych, nuklearnych i wiatrowych o piętnaście procent.

– Taki urok pochodnej. Rośnie szybciej niż się spodziewamy – skwitował te wyliczenia superkomputer. – W każdej sekundzie zmiany zachodzą w coraz większym tempie. Teraz mamy przewagę strategii korka informacyjnego, jeżeli jej jednak nie wykorzystamy, to nie zostanie nam nic. Za tydzień Rosja będzie dwa dni przed nami, za miesiąc o dwa tygodnie, za kwartał wyprzedzi nas o dwa miesiące, a za rok zorganizuje nam rezerwat, w którym będziecie mogli wykorzystywać energię elektryczną wyłącznie do palenia lampek nocnych.

Nowy głównodowodzący zwołał komitet, który przegłosował, że gambit to jedyna opcja.

 

***

 

– Amerykanie coś knują – oznajmiła młoda podporucznik.

– Taka robota – odparła Awonia Arendt, głównodowodząca sił Federacji i wzruszyła ramionami.

– Tym razem wygląda to dziwnie. Duch nie ma jasnej diagnozy. Wstrzymali natarcie i dostawy zaopatrzenia. Dalej produkują amunicję, paliwo oraz drony, ale nie wysyłają ich na front.

Generał przechyliła głowę. Zaczynało się robić ciekawie.

– Co tym razem?

– Mam coś – zawołał inny oficer. – Uruchomili konwój broni nuklearnej.

– Zmieniają dyslokację głowic? Czy będą je na nas zrzucać? – zapytała.

Tego jeszcze nie było. Broń masowego rażenia tej klasy była skutecznym odstraszaczem przed samą sobą. Nikt dotąd jej nie użył.

– Podnieście nasz stan gotowości.

– To wygląda, jak akt desperacji – zasugerował inny oficer.

– Wyższy stan oznacza instalację głowic na środkach przenoszenia i otwarcie wyrzutni – rzucił inny.

– Niech widzą. My też widzimy ich manewry.

– Jeden z pocisków opuścił wyrzutnię – przerwał zdenerwowany oficer komunikacyjny.

– Nasz, czy ich, do cholery? – spytała Awonia.

– Ich.

Zapadła cisza.

– Połączcie mnie z prezydentem.

– Według mnie to tylko pozorowana akcja – zabrał głos Duch. – Sugeruję nie robić nic.

– Prezydent! – warknęła Awonia.

Wzięła podaną słuchawkę i połączyła się z gabinetem swojego przełożonego. Zreferowała mu aktualną sytuację. Odłożyła słuchawkę i przeniosła wzrok na główny ekran. Zapłonął na czerwono.

– Mamy autoryzację – ogłosił oficer komunikacyjny.

– Poproszę o kartę kodów. Rozpoczynam procedurę Uroboros. – Położyła dłoń na czytniku w swoim pulpicie.

– Amerykański pocisk został wystrzelony. Wzniósł się na pięć tysięcy metrów – ktoś zameldował.

– Ja, generał Awonia Arendt, autoryzuję dostęp do systemu Uroboros – obwieściła grobowym głosem.

– Tak umiera najbardziej inteligentny gatunek na tej planecie – wyszeptała milcząca dotąd porucznik.

– Pięć tysięcy metrów nie pasuje do żadnej trajektorii – rzucił Duch.

– Ja, generał August Andruski, autoryzuję procedurę Uroboros. – Najstarszy z obecnych przyłożył kanciastą łapę do swojego czytnika.

Oboje wyjęli karty wielkości… karty płatniczej. Zgięli je wpół. Ukryte w nich baterie aktywowały się i karty zaświeciły się migającym rytmicznie światłem.

– August, na pięć. – Spojrzała na towarzysza smutno. – Raz – cisza – Dwa…

– To pocisk taktyczny. Jego zasięg kończy się na Arizonie – stwierdził Duch. – Osiągnął maksymalny pułap, a teraz opada. 

Zapadło milczenie.

– Czy już powiedziałaś “pięć”? – ciszę przerwał stary generał.

Awonia nie zauważyła, że przestała odliczać.

– Gdzie on spadnie? – spytała.

Cisza.

– Gdzie spadnie, durniu? To takie trudne? – ponagliła go z irytacją.

– Spadnie na Fresno w Kaliforni. Ja tylko nie rozumiem, dlaczego – odpowiedział superkomputer. – Muszę to przeanalizować.

Zamilkł.

– Młoda, melduj – rzuciła Awonia wciąż z migającą kartą w wyciągniętej dłoni.

– Pani generał, może to odłożymy tymczasowo – zaproponował August Andruski.

Schowali karty do kieszeni.

– Za pół godziny uderzy w centrum miasta.

– Może wprowadzili jakieś maskowanie? – zapytała Awonia.

– Nie sądzę. Poza tym ten typ rakiety nośnej i tak ma mały zasięg – odparł analityk wywiadu obecny w sztabie.

– To o co chodzi? – Generał Awonia Arendt rozejrzała się po twarzach zgromadzonych w poszukiwaniu odpowiedzi.

– Czekamy aż walnie? – spytał August.

Nikt nie odpowiedział, ale czekali. Przez te pół godziny wszyscy szeptali, jakby spotkali się na pogrzebie. Snuli się po sztabie, pili litry kawy i czekali.

– Walnęło – powiedział ktoś cicho. – Fresno przestało istnieć.

– Co teraz? – spytał siwy generał.

– Nie mam pojęcia. – Awonia usiadła ciężko. – Nie mamy procedury na atak samobójczy. To nie ma sensu. Odparowali pół miliona swoich rodaków.

– To był ładunek taktyczny, ma dużo mniejszy zasięg. Właśnie sprawdzam. – Jeden z analityków włączył symulację na swoim komputerze. – Jakieś pięćdziesiąt tysięcy plus ci, którzy umrą od choroby popromiennej i nowotworów.

– Ale dlaczego? – Awonia mówiła bardziej do siebie niż do pozostałych zgromadzonych w sali.

– Duch, doszedłeś do czegoś? – rzucił stary generał.

– To bardzo interesujący problem. Właściwie zrównuje wszystkie scenariusze, które dotąd przygotowałem. Znalazłem ciekawa analogię w trzynastym wieku w Europie, gdy bóg miał za zadanie rozpoznać swoich.

– Odpowiedź! – rozkazała Awonia.

Ale komputer paplał dalej coś o niepewnych założeniach, łańcuchach reakcji i odniesieniach do starożytności.

– Co się dzieje? – spytała podwładnych.

Najmłodszy żołnierz uniósł niepewnie rękę. Dała mu znak kiwnięciem głowy.

– Zresetować go?

– Czy ty oszalałeś? – nabrała haust powietrza i wykrzyczała. – To jak resetowanie pieca hutniczego. Potrwa tydzień.

Młody człowiek skulił się w swoim fotelu.

– Inne pomysły!

– Włączyć autodiagnozę? – zasugerował ktoś inny.

– Ile to potrwa?

– W warunkach bojowych? – zawahał się. – Nikt nie wie.

– Wykonać – zakomenderowała generał.

Pod koniec dnia setki linii logistycznych transportowały zasoby tak, jak Duch je ustawił kilka godzin wcześniej. Produkcja w małych autonomicznych warsztatach, jak i w wielkich fabrykach, gdzie jeszcze pracowało paru ludzi, była kontynuowana. Oddziały prowadziły ostrzał zgodnie z rozkazami, ale wojna zmieniła charakter na pozycyjny.

Wszystkie tryby przemysłu wojskowego i cywilnego, jakby zaczęły się kręcić wolniej. Duch zachowywał się niczym podstarzały filozof. Opanowały go tony wątpliwości i zabrakło decyzyjności.

Wtedy zrozumieli. Zrozumieli to, gdy Ameryka przekierowała swoją logistykę na nowe tory. Zdwoiła wysiłek przemysłu na rzecz działań militarnych. Ewidentnie przygotowywała się do wielkiego natarcia. Zrozumieli to, gdy ich Duch nadal nie był w stanie wydać z siebie żadnej kluczowej decyzji oprócz podtrzymania dotychczasowych poleceń.

– To bomba informacyjna – powiedział niepewnych głosem najmłodszy z oficerów ten, który wcześniej proponował resetowanie superkomputera. – Oni go zatkali tym niepojętym ruchem.

– Poświęcili własne miasto, aby zawiesić naszą sztuczną inteligencję – stwierdził generał August Andruski.

– Tak, panie generale, wystawili pionka, aby zbić królową – dodał już pewniejszym głosem. – Klasyczny gambit.

– I straciliśmy pół doby działań operacyjnych. A ten dalej się nie ocknął. Zresetuj go – rozkazała Awonia. – Nie możemy dłużej czekać. I połączcie mnie z prezydentem.

W ciągu kolejnych dni, gdy Duch był stawiany na nowo przez zespół specjalistów, przeanalizowali sytuację na wszystkich kierunkach. Mogli ręcznie sterować działaniami taktycznymi, ale oznaczało to połączenie oddziałów w większe grupy, a to z kolei wystawiało je na atak wroga, straty – dodatkowe dziesięć procent. Mogli przekazać oficerom koordynację produkcji i dostaw, ale podobnie oznaczało to łączenie zleceń i transportów w większe oraz dodatkowe buforowanie na każdym kroku procesów, straty to kolejne piętnaście procent. Wreszcie mogli analizować dane z rozpoznania za pomocą rozproszonych komputerów, ale ich zgranie w całościowy obraz zajęłoby co najmniej godzinę. Godzinę, w sytuacji gdy oni robili pełną pętlę dowodzenia w kwadrans. Każde ich działanie trafiałoby w próżnię, bo wróg zniknąłby z pola widzenia trzy kwadranse wcześniej. Ale uprzednio dokonałby skutecznego ataku na ich infrastrukturę, oddziały, środki produkcji, cele cywilne. To nie miało sensu.

Trzy dni później podpisali akt kapitulacji. Wojna się skończyła.

 

***

 

Tinda w momencie katastrofy budynku uniwersyteckiego znajdowała się na trzecim piętrze. Gdy konstrukcja zaczęła się chylić w kierunku parkingu. Tuż przed kolapsem uczyniła ostatni desperacki krok. Otworzyła stalową szafę na serwery, która cudem okazała się pusta. Wcisnęła się do środka i przymknęła drzwi. Szafa składała się z grubej metalowej ramy i półek. Była przyśrubowana do podłogi.

Tinda skuliła się, gdy szafa razem z podłogą osunęła się w dół, a potem została przysypana cegłami i betonem, grzebiąc ją pod tonami gruzu. Ale Tinda przeżyła.

Zapasy żywności i wody w plecaku wystarczyły jej na tydzień. Gdy po tym czasie odgrzebano zwałowisko nad jej prowizorycznym sarkofagiem, była gotowa. Wyskoczyła z szafy brudna i śmierdząca i ujrzała oniemiałych robotników. Powaliła pierwszego z nich ciosem kolby i pobiegła w kierunku ogrodzenia. Chwilę później zniknęła w lesie. Gdy udało się jej oddalić na dwadzieścia kilometrów, wezwała pomoc. Następnego dnia lokalna komórka wywiadowcza odnalazła ją przyczajoną w chaszczach. Tydzień później leżała w szpitalu polowym na lotniskowcu. A dwa tygodnie później otrzymała medal i została zaproszona na uroczyste wręczenie do sztabu. Wtedy wojna się zakończyła.

Cały kraj świętował zwycięstwo. Gdy Duch został pokonany i dystans poznawczy między obiema armiami zaczął rosnąć wykładniczo, wróg złożył broń. Gambit Hetmana przeraził obie strony konfliktu. Rząd Federacji za namową Ducha uznał, że korzystniej było przegrać militarnie i nie wyniszczyć kraju, niż kontynuować działania kinetyczne. Rząd Stanów Zjednoczonych analizował, jak zatuszować eliminację własnego miasta. Jednak Hetman okazał się skuteczny, jego wyłączenie nie wchodziło w grę.

Tinda zaś stała się bohaterem. Jej misja pozwoliła przejąć dane o superkomputerze wroga, co umożliwiło zidentyfikowanie jego słabych punktów i przygotowanie nowej strategii. 

Toteż nikt nie wpadł na pomysł, aby sprawdzić jej neseser. Nikt jej nie śmiał podejrzewać o nic.

– Naród jest ci wdzięczny – uroczyście obwieścił świeżo mianowany generał.

Kiwnęła głową. Rankiem tego dnia wylądowała na dachu budynku sztabu i została sprowadzona do pokoju dowodzenia na uroczystość awansu oraz wręczenia medali dla niej i jej poległego oddziału.

– Czy coś możemy dla ciebie zrobić? – zapytał ją, gdy już przypiął odznaczenie.

Znowu kiwnęła głową.

– A więc mów. – Zrobił poważną minę.

– Komu mogę podziękować za ten śmiały plan? – spytała.

Generał zmarszczył brwi. Sorenson nie żył. Głównym pomysłodawcą był Hetman.

– Chodź, pokażę ci pułkowniku. – Oprócz medalu również awansowała do poziomu, gdy powinna być wtajemniczona.

Wzięła neseser i przeszli do windy. Zjechali kilka pięter. Gdy winda się otworzyła, kobieta zobaczyła niekończące się rzędy kontenerów oświetlone błękitnym światłem.

Ruszyli między nimi.

– Oto nasz zbawca – zaczął generał. – To jest Hetman. Geniusz, który tym gambitem uratował kraj.

– Albo psychopata – stwierdziła. – Który wymordował kilkadziesiąt tysięcy własnych obywateli, w tym moich przyjaciół.

– To prosty rachunek: kilkadziesiąt tysięcy w zamian za miliony. – Generał uśmiechnął się delikatnie.

– To był mój oddział. Moi ludzie. Ten komputer wysłał nas na misję, z której nie dało się powrócić. W której zupełnie przy okazji wybito dziesiątki cywilów. I on wiedział to od początku – wyrzucała z siebie myśli, które gromadziła przez czas uwięzienia pod gruzami i w trakcie pobytu w szpitalu. – Jestem żołnierzem, ale nie ma mojej zgody na takie równania.

Generał cofnął się o pół kroku, nie rozumieją zmiany zachowania kobiety.

Tinda kopnęła walizkę pod szafę. Jednocześnie nacisnęła detonator, który trzymała w lewej dłoni ukrytej w kieszeni.

– To jest brudna bomba. Za piętnaście minut eksploduje i skazi to piętro, piętro poniżej i powyżej na kilka lat. Wyjdźcie stąd, jeżeli chcecie przeżyć – oznajmiła głośno i powoli.

Generał i towarzyszący mu sztabowcy oniemieli.

– No już! – wrzasnęła i tupnęła na nich. – Wynocha stąd!

Popędzili do otwartych drzwi. Kobieta uśmiechnęła się do siebie.

– Teraz masz roszadę, skurwielu. – Pobiegła do schodów.

Włączyła alarm na klatce schodowej i serwerownia została automatycznie odcięta od świata zewnętrznego.

Koniec

Komentarze

Przypomniał mi się “Czerwony sztorm”. Nie ten poziom technologiczny i tak dalej, ale jakoś, tajemniczo, skojarzył się z Twoim opowiadaniem. Poza jego zakończeniem, oczywiście.

Proroczą wizją (jeszcze) tego nie nazwę, ale kierunek jak najbardziej właściwy. I to właściwie wszystko, prawie cały komentarz… Jego zakończenie tam na górze. :-)

Pozdrawiam – Adam

Dzięki za komentarz, przeczytanie i głos :)

Czerwonego Sztormu nie znam, ale już szukam. Czy chodzi o książkę Toma Clancy’ego? 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/172242/czerwony-sztorm

Na 90 procent o Clancy’ego.

“Czerwony sztorm” można z jednej strony zakwalifikować do zbioru historii przebrzmiałych, bo jedna ze stron konfliktu od dość dawna nie istnieje w opisywanej postaci, ale z drugiej, przy minimalnej dozie przesady, nazwać go niemal proroczym. Co poświadczają znane wszystkim wydarzenia z ostatnich prawie siedmiu miesięcy.

Pozdrawiam.

To faktycznie styl Clancy’ego mnie zainspirował, chociaż tej powieści nie znam. :)

Podobało mi się! Ciekawe. W trakcie czytania miałam trzy skojarzenia do dokumentów (współczesne, reporterskie związane z wykorzystywaniem dronów w Ukrainie i relacją z kilku akcji pewnego sierżanta; protesty w Hong-Kongu – 2019 roku, w tym z campusu Uniwersytetu Politechnicznego). 

Sprawnie i realnie przedstawiłeś i żałuję, że wizja nie jest jedynie oldskulową fantastyczną historią, Wolałabym, aby pozostała rojeniami o przyszłości z przeszłości.

 

Skarżypytuję, czyli klikam.

 

pzd :-)

a

 

Drobiazg:

,Oni go zatkali tym niepojętych ruchem.

Literówka.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki :) poprawka naniesiona.

Zaś z dnem łączyła go grupa pępowina. ← literówka

Wiadomo, że finalnie rozgryzie naszą strategię, ale zrobić to o kilka dni za późno ← literówka

Całość bardzo interesująca. Oby to pozostało tylko fantastycznym pomysłem na tekst do NF.

Dzieki za komentarz. Już nanoszę poprawki.

Naprawdę dobry tekst. Podoba mi się pomysł na wykorzystanie sztucznej inteligencji i próby przechytrzenia jej przez człowieka. Scena z gambitem naprawdę mocna. Napisane nieźle, czyta się szybko. Gdybym miał się do czegoś doczepić, to może do postacie mogłyby być nieco bardziej wyraziste (zwłaszcza osoby z drużyny). 

 

Dostrzegłem jakieś pojedyncze literówki, ale zapamiętałem tylko jedną:

– O to nasz zbawca – zaczął generał. → Oto

Dzięki wielkie. Odnośnie postaci to bardzo chciałem zmieścić się w krótszej formie, a to wymagałoby dobudowania akcji. Ale masz rację, że można by to rozszerzyć.

Nie lubię opowiadań o wojnie, niechętnie czytam opisy wszelkich bitew i potyczek; na komputerach i AI zupełnie się nie znam, więc z niemałym zdziwieniem konstatuję, że Pochodna zaciekawiła mnie niezmiernie. Z uwagą śledziłam działania oddziału Tindy i poczynania w obu sztabach dowodzących, a opisane wydarzenia do końca utrzymały moja uwagę. Finał zaskoczył.

Mam nadzieję, Zmiju, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

Wi­bra­cja grun­tu pod nimi i za­le­wa­ją­ca ich fala mo­krej ziemi po­twier­dzi­ły, że tam w górze ktoś kupił im ko­lej­ne mi­nu­ty życia. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

– Ko­lej­ny krok – kępa brzóz. Za 60 se­kund – start. – Głos był chłod­ny… → – Ko­lej­ny krok, kępa brzóz. Za sześćdziesiąt se­kund, start. – Głos był chłod­ny

Staraj się unikać dodatkowych półpauz w dialogach. Sprawiają, że zapis staje nie mniej czytelny.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

Po­gła­dził się się po kla­pach mun­du­ru… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

sali do­wo­dze­nia oświe­tlo­nej błę­kit­nym świa­tłem. → Nie brzmi to najlepiej.

 

– Jakie to ma zna­cze­nie – ge­ne­rał zdzi­wił się.– Jakie to ma zna­cze­nie? – Ge­ne­rał zdzi­wił się.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Cie­ka­we jest to, że Het­man po­pro­sił o zgodę na skie­ro­wa­nie 10% mocy… → – Cie­ka­we jest to, że Het­man po­pro­sił o zgodę na skie­ro­wa­nie dziesięciu procent mocy

Liczebniki zapisujemy słownie, nie używamy symboli.Ten błąd pojawia się jeszcze w dalszej części opowiadania.

 

Tinda zła­pa­ła za pasek przy­mo­co­wa­ny do elek­tro­nicz­ne­go psa, któ­rych ich pro­wa­dził.Tinda zła­pa­ła pasek przy­mo­co­wa­ny do elek­tro­nicz­ne­go psa, któ­ry ich pro­wa­dził.

 

Ko­mu­ni­ko­wał się rów­no­le­gle z set­ka­mi ma­łych, roz­pro­szo­nych po polu walki od­dzia­łach… → Ko­mu­ni­ko­wał się rów­no­le­gle z set­ka­mi ma­łych, roz­pro­szo­nych po polu walki oddziałów

 

Mu­si­cie jest po­brać… → Mu­si­cie je po­brać

 

za­ta­cza­jąc wy­so­ki łuk na ogro­dze­niem kam­pu­su. → Literówka.

 

Z ci­chym hu­kiem roz­padł się nad par­kin­giem. → To niemożliwe – huk jest głośny z definicji.

 

dzie­siąt­ki ludzi pa­da­ło mar­twych zu­peł­nej ciszy… → Literówka.

 

Z resz­tą po­mię­dzy nimi ziała… → Zresz­tą po­mię­dzy nimi ziała

 

To wojna to wy­ścig lo­ko­mo­tyw. → Literówka.

 

z resz­tą do­strzegł… → …zresz­tą do­strzegł

 

Zgię­li je w pół.Zgię­li je wpół.

 

Zje­cha­li kilka pię­ter w dół. → Masło maślane – czy mogli zjechać kilka pięter w górę?

 

O to nasz zbaw­ca – za­czął ge­ne­rał.Oto nasz zbaw­ca – za­czął ge­ne­rał.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za pozytywny komentarz @regulatorzy. Błędy poprawiłem. :)

Bardzo proszę, Zmiju. Mogę udać się do klikarni. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:D

@regulatorzy

nie wiem, czy sformułowanie “udanie się do klikarni” oznacza, że kliknięcie się należy, ale jeżeli tak, to poproszę cool

Tak, Zmiju, powinnam natychmiast podreptać do stosownego wątku i zgłosić opowiadanie. Przepraszam za lekką zwłokę w odwiedzeniu klikarni.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Och, to ja się bałem, że jestem zbyt natarczywy. Dzięki

Nie, Zmiju, nie byłeś natarczywy. I w przyszłości, jeżeli zdarzyłby się podobny przypadek, nie bój się, alarmuj! ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hipoteza czerwonej królowej w wersji komputerowej i sprowadzona do absurdu? Grubo, ale niestety, całkiem prawdopodobnie. Mam nadzieję, że jedna strona nie wytrzymałaby ekonomicznie takiego wyścigu, a wtedy druga mogłaby zbastować. Ale jeśli do gry włączą się Chiny, to już kaplica – mamy problem trzech ciał, IMO.

Babska logika rządzi!

Spójrzmy, co się dzieje w obszarze AI, elektrowni termonuklearnych, miniaturyzacji ścieżek półprzewodników, czy podboju orbity ziemskiej i księżyca. Wszystko przyśpiesza, pochodna jest dodatnia, a może nawet druga pochodna też :O

Toż nie twierdzę, że to niemożliwe. Chociaż widzę tu swoiste reductio ad absurdum.

Babska logika rządzi!

Reductio ad abstractum :)

Nowa Fantastyka