- Opowiadanie: Agroeling - Rebelia

Rebelia

Od dobrych kilku lat wisi to na portalu herbatka u Heleny i nie zamierzałem tego już nigdzie więcej wstawiać. No ale rozmyśliłem się...

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Rebelia

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Najważniejsze jest pierwsze zdanie. Nieraz drugie. Ale bywa, że zupełnym przypadkiem natrafiamy na ustęp, otwierający sekretne drzwi. I niby w błysku iluminacji widzimy to, co dotąd było przed nami zakryte. Przejścia.

 

Spostrzegamy wówczas inny świat. Prowadzą do niego mosty wyobraźni, zawieszone nad otchłanią marazmu i niezgulstwa, wiadukty z niewykorzystanej celulozy, butwiejące kładki złożone z pak makulatury, nad którymi unosi się woń stęchlizny, oraz tunele wybite w grząskich zwałach bezmyślnej grafomanii, zdezawuowanych teorii i jałowych manifestów artystycznych, grożące tąpnięciem na skutek utworzonych gdzieniegdzie pustych pęcherzy utraconej weny. Jeżeli zdołamy pokonać jedno z takich przejść, natenczas zaczynamy odkrywać dalsze dziewicze terytoria i naprędce kreślić ich mapy.

Będzie nas, nawiedzonych ekstrapolatorów, stopniowo przybywać.

Tworzymy komunię. Jesteśmy proletariuszami wszystkich krajów, złączonymi jedną ideą. Buntownikami, podżegaczami, konkwistadorami i krzewicielami nowej wiary. Albowiem gra toczy się o świat, jaki się nikomu jeszcze nie śnił.

 

Dążymy do czegoś, czego jeszcze nie ma. Ale już niebawem powtórny akt stworzenia stanie się faktem.

 

 

Teraz opowiem, w jaki sposób sam zasiliłem szeregi rebeliantów. Wpadłem na trop tego globalnego spisku, czytając, jakżeby inaczej, książkę w bibliotece publicznej. Raz po raz zerkałem sponad trzymanego w ręce woluminu na piękną dziewczynę, również [jakżeby inaczej] pogrążoną w lekturze, i za nic nie mogłem skupić się na tekście. Zacząłem wyobrażać sobie, zgodnie ze swoją marzycielską naturą, jak nawiązuję rozmowę z nieznajomą, ona zaś, zauroczona moją inteligencją, elokwencją i oczytaniem, doprowadza do niezobowiązującego romansu. Ale najpierw oczywiście do romantycznej kolacji w zacisznej kafejce.

 

Przeznaczenie, jak wiadomo, kieruje się nieodgadnionym imperatywem. Dziewczyna przyjęła moje zaproszenie z równie nieodgadnionym spojrzeniem spod kruczoczarnych rzęs. Usiedliśmy w kąciku kafejki "Macondo". Zamówiłem dwa mocha latte i spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. I w tym momencie byłem gotów zawierzyć Eluzynie swoje najskrzętniej skrywane sekrety. Zaczęliśmy rozmawiać o literaturze. Błyskotliwie przedstawiałem poglądy klasyków oraz śmieszne anegdoty z ich życia.. Popisywałem się znajomością epokowych dzieł, ze swadą przytaczając co celniejsze cytaty i sentencje. A obawiając się nieco wypaść na smętnego nudziarza, epatującego akademicką wiedzą, wymieniłem też kilka modnych na salonach tytułów. Gdy zacząłem omawiać pewną książkę, której znaczącym osiągnięciem było wyrwanie szerokich mas czytelniczych z postępującego analfabetyzmu, Eluzyna dyskretnie ziewnęła, po czym przerwała mi bezceremonialnie

 

– Nie wiesz najważniejszego.

 

– Czego? – spytałem, zbity z pantałyku.

 

Dziewczyna, przechyliwszy głowę, powiedziała konspiracyjnie.

 

– Że w książkach są przejścia.

 

– Jakie przejścia? – Pomyślałem, że żartuje, ale i tak patrzyłem na nią z ogłupiałą miną.

 

– Przejścia do innych książek, oczywiście – Eluzyna uśmiechnęła się zwodniczo.

 

– Masz na myśli literackie gry?

 

– Nie, prawdziwe przejścia – odparła już poważnie i, nie wyjaśniając tego dodała:

 

– Jeśli pozwolisz, to mogłabym zapoznać cię z moimi przyjaciółmi. Są bardzo oddani sprawie. Sprawie powrotu literatury do korzeni. Zapewniam, że znalazłbyś z nami nie tylko wspólny język, ale i cel.

 

Muszę przyznać, że perspektywa spiknięcia się z wianuszkiem adoratorów dziewczyny, wśród których niewątpliwie brylował jej potencjalny narzeczony, jakoś niespecjalnie mnie zachwyciła. Czułem jednak, że prolongata utrzymywania kontaktów z piękną Eluzyną stała w ścisłej zależności od spełnienia jej prośby. Toteż odrzekłem z fałszywym uśmiechem:

 

– Ma się rozumieć, że niecierpliwie będę wyczekiwał tego spotkania.

 

– A więc nie zwlekajmy z tym! – z trudno zrozumiałym entuzjazmem odparła dziewczyna.

 

Wyszliśmy z kafejki. Moja nowa przyjaciółka prowadziła mnie za rękę niczym małe dziecko. Bo z pewnością nie był to jeszcze czas na miłosne zauroczenie. Z wizgiem mijały nas tramwaje, sapały autobusy, potrącali przechodnie. Nie zważaliśmy jednak na nic, jak gdyby otoczenie było nieistotnym plenerem kiepskiego filmu.

 

Przystanęliśmy przed starą kamienicą z rzeźbionym frontonem. Eluzyna otworzyła skrzydło drzwi i popędzając mnie, wspięła się po schodach na pierwsze piętro. Tam wszedłem za nią do staromodnie urządzonego salonu. Wśród antyków z politurowanego dębu ujrzałem liczne, dystyngowane towarzystwo, jak mi się zdało, będące już na lekkim rauszu. Eluzyna dokonała prezentacji. Trochę skonfundowany ściskałem dłonie osobnikom o dziwacznych, pretensjonalnie brzmiących literackich ksywkach. Pomyślałem, że stanowili oni jedno z takich podejrzanych stowarzyszeń, do których wstąpić można było jedynie poprzez poręczenie znajomej osoby. Faktycznie niewiele się pomyliłem, w końcu przecież i ja, jak się okazało, miałem do nich dołączyć w taki właśnie sposób.

 

– Witamy! Widzę, młody przyjacielu, że bezdroża literatury zwiodły cię na manowce, czyli do nas – wesoło rzekł wysoki mężczyzna o sumiastych wąsach, który przedstawił się jako Don Kichote. W istocie przypominał nieco hiszpańskiego kondotiera.

 

– Życzę ci, byś znalazł magiczny pierścień i został jego powiernikiem – powiedział Boromir, którego niejeden by pomylił z Seanem Beanem.

 

– I niechaj twa podróż stanie się ekskursją na miarę odysei – odezwał się Homer, szpakowaty jegomość w śmiesznym meloniku.

 

– Obyś tylko nie musiał zawrzeć paktu z diabłem – zadudnił barytonem Doktor Faustus, tęgi brodacz z monoklem w oku.

 

– Koledzy, odpuście, on jest jeszcze zupełnie zielony. Aczkolwiek pełen zapału – wtrąciła Eluzyna.

 

Don Kichote przeszył mnie spojrzeniem.

 

– Ha, jeśli zostałeś wybrany przez naszą muzę i przewodniczkę, to znaczy, że godnie zasilisz oraz wspomożesz szeregi wywrotowców.

 

– Wywrotowców? – wybąkałem w odpowiedzi.

 

– Tak jest, witamy wśród konspiratorów, wichrzycieli, rebeliantów, ale przede wszystkim badaczy ekwilibrystycznych przejść meandrami literatury – powiedział jowialnie siedzący na sofie inny grubas o ksywie Kapitan Ahab. Tak, szykujemy się do wielkiej rewolty, szanowny kolego.

 

Wiedząc, że stąpam po cienkim lodzie, ostrożnie zapytałem:

 

– A na czymże miałby ten przewrót polegać?

 

– To rebelia przeciwko cybernetycznemu Belialowi. Przeciwko zdehumanizowanemu Molochowi nanotechnologii. Jesteśmy ożywionym reliktem, niosącym żagiew tradycyjnych wartości na mury nienażartego Babilonu. Unicestwimy je płomiennymi słowami i proklamujemy własną Republikę Marzeń – odparł uroczystym tonem Don Kichote.

 

– Przyznaję, że to piękna idea.

 

– A wiedziałem! Wiedziałem, że znajdziemy w tobie wiernego bojownika, dążącego do powstrzymania cyberblatowych najeźdźców na procesorowych rumakach. Zobaczysz, że odpierając ich zakusy, wnet rzucimy Kamienie na szaniec, a jak nas przyprą do muru, to w tej Grze o tron postawimy wszystko na jedną szalę.

 

– A jaka będzie w tym moja rola? – zapytałem, czując, ze wdepnąłem w coś, co powinienem był omijać szerokim łukiem. Tę kwestię, którą właściwie nie bylem wcale zainteresowany, wyjaśniła mi Eluzyna.

 

– Napiszesz Księgę. Taką, jaką zawsze chciałeś mieć. Księgę swojego życia, a może raczej – Księgę życia, o jakim zawsze marzyłeś. Twoje życie ma stać się twoją Genialną Epoką.

 

– I pamiętaj, że czeka cię trudna droga. Droga do Jądra ciemności – z kąta, tonącego w oparach tytoniowego dymu odezwał się pułkownik Kurtz.

 

 

*******************

 

 

I choć napisanie każdego słowa okazało się dla mnie udręką ducha, dokonałem tego po wielu nieprzespanych nocach. Był to szaleńczy nieboski akt kreacji. Wzniosłem rebelię przeciwko ustalonemu ładowi, nie stając się jednak aroganckim buntownikiem, jak Lucyfer. Mój bunt miał zachować i nadal kultywować wartości starego świata, ale celem jego była również diametralna odmiana. Przesunięcie wektora istnienia. Chlapnięcie farbą na tabula rasa. Napisanie swego imienia językiem aniołów.

Albowiem świat jest zawsze odzwierciedleniem patrzącego nań stworzyciela.

 

Wzniosłem fortecę ze słów, będącą zakodowanym rajem. Alfabetem nieba, gwiezdną biblioteką, konstelacją nienapisanych książek.

Teraz będę podążał nie za głosem serca, lecz za szelestem przewracanych stronic wiecznej księgi. Odkryłem swój Raj Utracony, Genialną Epokę i Bibliotekę Babel.

Może tam odnajdę Eluzynę. A może zupełnie gdzie indziej.

Bo miłość można znaleźć tylko tam, gdzie wcześniej nikt jej nie szukał.

W krainie bez powrotu i niemożliwości.

Kiedy ciało staje się słowem.

Koniec

Komentarze

No i dobrze, że się rozmyśliłeś.

Kończysz nieco pompatycznie, odwołujesz się do wiadomo czego, ale to pasuje, myślę, do zamysłu (nierealnego i powracającego co jakiś czas) naprawienia świata i biegu spraw na nim poprzez Słowo. Tak, od dużej… Słowo wypowiadane, wypisywane przez człowieka. 

Spece w pewnej dość hermetycznej dziedzinie twierdzą, że jeśli coś jest możliwe, wydarzy się na pewno. Jeśli tylko Wszechświat nie zniknie przed spełnieniem się cudu.

<>

Pousuwaj nadmiar enterów. Rozciągają szorta jak stare szelki. Ani to ładnie, ani nie ułatwia czytania.

 

Pozdrawiam.

Witaj Adamie

Dzięki że zajrzałeś. Na tamtym portalu trochę mi się dostało za tę przebrzmiałą według nich, anachroniczną ideę. Teraz też się trochę tego obawiałem, ale nie wstydzę się niej, a nawet wydaje mi się bardziej aktualna niż jeszcze te kilka lat temu. Ale mniejsza o to.

Inny problem to zakończenie, co też słusznie zauważyłeś. Miałem zamiar rozwinąć to w jakąś zupełnie szaloną opowieść, ale nie udało się. Doznałem takiej blokady twórczej, jakbym walnął w ścianę, dlatego kończy się tak nagle.

Zamiast długiego gadania…

A entery?

Pozdrawiam

Poprawiłem jeszcze literówki. Ale enterów nie da się poprawić, albo nie umiem, nie wiem.

Bodajże poprzez funkcję edycji da się pokasować to, czego za wiele. A już, poprawiając literówki, w tryb edycji wchodziłeś.

Ale nie nalegam. Może to jedna z tajemnic portalowego edytora?

Może dlatego, że miałem to wpisane na worda już – nie pamiętam, ale z osiem lat temu i się jakoś “utrwaliło”.

W kochanym Wordzie można przez pomyłkę zablokować możność późniejszej edycji. Kto wie, czy przypadkowo tak się nie zdarzyło i tak zostało?

Niezbadane są drogi myślenia programistów…

Ładne. Sympatyczna idea. A może byś wkleił tekst do Worda, tam usunął niepotrzebne entery. Poprawiony tekst można dokleić w trybie edycji poniżej istniejącego i potem niepotrzebny wyrzucić.

Dzięki. Fajnie, że się misiowi podobało.

Jak na nietypową rebelię przystało, została ona, ku memu zadowoleniu, przeprowadzona szalenie pokojowo. ;)

 

nad ot­chła­nią ma­ra­zmu i nie­zgól­stwa… → …nad ot­chła­nią ma­ra­zmu i nie­zgul­stwa

Agroelingu, bój się bogów!

 

gro­żą­ce tąp­nię­ciem na wsku­tek utwo­rzo­nych… → …gro­żą­ce tąp­nię­ciem wsku­tek utwo­rzo­nych… Lub: …gro­żą­ce tąp­nię­ciem na sku­tek utwo­rzo­nych

 

śmiesz­ne aneg­do­ty z ich życia.. → Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

którą wła­ści­wie nie bylem wcale… → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – dzięki za przeczytanie i wyłapanie karygodnego ortografa.

Bardzo proszę, Agroelingu. Mam nadzieję, że ten byczek to wypadek przy pracy. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawa idea, choć nieco napisana w pompatycznym stylu, szczególnie końcówka. Nie czuję powodów rebelii – jest to bunt przeciw technologii, ale jak na rewolucję przystało, każdy jest wrogiem.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Cześć!

 

Bardzo ładnie i klimatycznie napisany tekst, którego przekaz czy znaczenie mi umknęło. Warsztatowo bardzo dobrze. Na początku nie brakuje zdystansowanego humoru relacji międzyludzkich, trochę tu tęsknoty, nieco głodu tworzenia, ale nie znalazłem jakiegoś wspólnego mianownika, który spiąłby to, olśnił czy zaciekawił. Manifest motywacyjny? Parada uniwersalnych mądrości w końcówce z jednej strony inspiruje, z drugiej przypomina danie ze zbyt dużą liczbą składników, wśród których ginie sedno.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Sagitt – dzięki za komentarz. To prawda, końcówka jest “dosztukowana”, ucięło mi wizję gdzieś w połowie i tak zostało.

 

krar85 – wielkie dzięki za miłe słowa. Cóż, jako konserwatysta chciałem dać odpór współczesnym czasom…

Nowa Fantastyka