- Opowiadanie: Nes Arzpew - Jadowite drzewa (MASAKRA 2010)

Jadowite drzewa (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jadowite drzewa (MASAKRA 2010)

kiedy żyję, myślę, że śnię
kiedy śnię, czuję, że żyję

 

 

Czuła na sobie brud otoczenia. Staczająca się urzędnicza toaleta nie pozwalała jej poczuć się lepiej. Przysiadłszy na sedesie, ignorowała ich dyskusję, a jednocześnie oczekiwała ich wyjścia. Toaleta był bezpłciowa, stali przy pisuarach. Dwaj typowi urzędnicy w znoszonych garniturach, które niczym nie różniły się od łachów innych mieszkańców, a i tak stanowiły wyznacznik społeczny, będący ich powodem do dumy. Jak zwykle, rozmowa kręciła się wokół seksu. Nie mogła tego słuchać.

 

W kątach kabiny czaiły się kołtuny, zaś z dołu dochodził do nozdrzy odór rzygowin, rezultat słabych nerwów. Objęła się i skuliła dosadniej, unikając ścian oblepionych pożądaniem bez miłości, zasnutych spermą zmieszaną ze śliną. Zaległo tam świństwo, to mikroskopijne i to ludzkie. Nie rozumiała, jak można załatwiać takie rzeczy w przyczółku rujnacji, zawsze uważała stosunek płciowy, nawet ten oralny, za coś, co jest godne zacisza własnego domu czy innego przytulnego zacisza. Ogólnie rzecz biorąc, zacisza i osoby, którą darzy się czymś więcej niż rozwartą paszczą spazmów.

 

Nie żywiła sympatii do tych kobiet, Sama płakała nad ich losem. Może i nazywali ją starą rumpą. Może trochę ją to bolało. Raniło. Ale zdobyła ten tytuł z klasą, a nie dupą czy gardłem. Właśnie, była kobietą z klasą, acz samotną, lecz nie tylko ona, bo im też musiało brakować miłości.

 

Kiedy zaczynała przygodę z biurokracją była taka jak one, czyli ambitna. Jednak ambitna i nic poza tym. No tak, ambitna suka trzymając mężczyzn w zasięgu obrzyna. Rzeczywiście, tylko serce miała jak ciepłe kluchy i pewnie dlatego trzymała się zawsze społeczno-wychowawczej biurokracji. Przypomniała sobie jak pierwszy raz spotkała Nikt'a, przysłano go do jej placówki. Wtedy był smarkaczem, nie radzącym sobie z otoczeniem i komunikacją, a ona opiekowała się nim jak matka, z resztą jak wszystkimi. Był jej wychowankiem, a ona jego wychowawczynią. A teraz jest jej… znajomym, dorosłym mężczyzna. Jak ten czas szybko mijał, prychając na nią szelmowsko.

 

Przez czarne z zapomnienia okienko, ledwo trzymające się ramy, przesypywał się mocą burzy piasek, formując piramidkę na posadzce, która kiedyś była kwieciście wzorzysta i niebieskozielona. Natomiast oblazłe patyną zapomnienia, syfem odrzucenia szkło nie dostarczało z zewnątrz znośnych ilości światła – do tego stopnia, że trzeba było w ciągu dnia zapalać ustrojoną przez muchy żarówkę. Było to widoczne marnotrawstwo energii, lecz niedostatecznie ważne, ażeby ktoś się tym zajął, i aby ten ktoś zadecydował, kto będzie odpowiadał za toaletę, a z drugiej strony nikt nie chciał sobie sam dokładać obowiązków.

 

Klamka zadygotała, zajęte, odparła bezwiednie. Klamka zadygotała po raz kolejny.

 

– Spójrz Franco, ktoś nas podsłuchuje – powiedział jeden z mężczyzn, pukając w drzwi kabiny, w której siedziała Sama. Zrobiło się jej gorąco, podkulając jeszcze bardziej nogi i wsłuchując się, usiadła sztywno. Urzędnikom daleko było od przyzwoitości i praworządności, a zajmowane stanowisko dobitnie to pogłębiało, o czym Sama doskonale wiedział i czego się w istocie bała.

 

– Rzeczywiście, rzeczywiście i się kurwa w ogóle nie odzywa – Sama usłyszała walenie w wątłe podwoje prowadzące do niepokoju, czyli do niej.

 

– Otwieraj maleńka, chcemy tylko zobaczyć, kto tam w środku. – Zorientowała się, że jeden z nich położył się i zagląda od dołu do kabiny. Gdyby sytuacja była inna to wydobyłaby dźwięk podziwu dla takiej odwagi.

 

– Spadajcie małpiszony – krzyknęła zduszonym głosem.

 

– Tylko bez wyzwisk, urzędnik musi zachowywać kulturę – z powagą odwarknął jeden z nich, ten stojący. Zasrani hipokryci!

 

– Niezłe ma nogi, powiedziałbym, że jest z działu oczyszczania – uleciał stłumiony głos z posadzki.

 

– Otwieraj suko!! Strasznie mnie ciśnie, a właśnie w tym sedesie zawsze się załatwiam. Proszę ładnie.

 

Klamką wstrząsnęła gwałtowna szamotanina, a mała zasuwka zamykająca pomieszczenie zachwiała się, bo i po co miałaby być solidna. Sama chwytając za klamkę, zaparła się nogą o framugę. Panika zawładnęła całym jej ciałem, zabierając siły i kradnąc rozum, tłamsząc światełko w tunelu.

 

– Zostaw ją Franco, co w ciebie wstąpiło – odezwał się wstający urzędnik.

 

– Gówno cię to obchodzi, zaraz zobaczmy, kto tam jest – usłyszała jak drzwi obok się otwierają, a po chwili pryszczata morda szczerzyła do niej żółte zęby.

 

– Proszę, proszę, toż to ta stara rumpa ze społecznego, Sama – zawył z radości urzędnik, zaglądając przez ściankę, stojąc na sedesie obok. – Co się nie odzywasz? Zatkało cię, już ja mam sposób, jak ci odetkać gardło – ciągnął nabuzowany, a Sama z przerażeniem tylko na niego patrzyła, nie mogąc wykrztusić ani słowa, które uciekło wraz z histerią.

 

– Franco opanuj się, nie poznaję cię i tak już sra po gaciach, a poza tym te ze społecznego to straszne świętoszki i pedantki.

 

Mężczyzna nie miał zamiaru odpuścić, a Sama właśnie tego się najbardziej lękała. Na gardle poczuła zaciskającą się obręcz, twarz przeoblekła się w biel, ujmując uchwyt drzwi, próbowała opanować atakujące ją zawroty głowy.

 

Poleciała do przodu, upadając na środek łazienki. Bezbronnie, na bok. Nad sobą usłyszała śmiech i śliskie mordy urzędników. Ów Franco, trzymając za klamkę od zewnętrznej strony, stał zadowolony ze swej siły, z jaką wyrwał zasuwkę. Splunął na nią i zachęcił skinieniem kolegę do akcji.

 

– Nie! Nie, nie! – wrzeszczała Sama, próbując wyrwać dłonie z uścisku napastników. W jej umyśle pojawiła się już czerń obmierzłych myśli i wyobrażeń, które za chwilę mogły przybrać szaty rzeczywistości. Nie chciała, nie mogła. Nikt nie przybywała pomocna dłoń, a jej krzyki zatrzymywały się gdzieś we wnętrzu grubych, betonowo-ołowianych ścian. Lęk stawał się i stawał coraz bardziej realny, dotykalny, a Sama walczyła, aby gwałtem nie stać się jego częścią. Powietrze do niej docierające dławiło ją i zatykało płuca, było gęste jak smolista breja.

 

– Spokojnie stara! Mamy jeszcze pięć minut przerwy, wyrobimy się, bez obaw i wrzasków.

 

Ich dogadywanie przerwały wojowniczo otworzone drzwi, w których Sama ujrzała jej przyjaciela, Nikt'a.

 

Lecz nadzieja matką głupich.

 

Jego stan był równie beznadziejny jak stan jej; jak wygląd i zaniedbanie tej toalety; jak poziom świadomości moralnej Franco; i jak wszystko, co wyrosło na promieniowaniu postnovum. U prawej ręki miał tylko kciuk, a stamtąd, gdzie powinna być reszta palców, kapały krople uciekającego życia, pozostawiając na obleśnej terrakocie koliste ślady czerwieni. Na twarzy miał maskę potu i wycieńczenia, na oczy ledwie co widział przez opuchliznę, zakrzepła krew zapełniała szpary na połamanym nosie, zaś w czaszce tkwił wbity kawałek jakiegoś metalu, natomiast lewe kolano obwiązane było oderwaną nogawką, przesiąkniętą posoką. Drżąc cały, uniósł lewą rękę, trzymającą niewielki nóż, jedynie prawe ramię, opierające się o futrynę, utrzymywało go na nogach. Nie było w nim siły nawet na to, aby skierować mętne wejrzenie w jej stronę.

 

Urzędnicy zarżeli z podekscytowania. Franco szarpnął Nikt'a za wyciągniętą dłoń, a ten wpadł do środka, upadając bezwładnie na podłogę tuż obok niej, nóż ślizgną się w odległy kąt.

 

Sama nie mogła na to patrzeć. Nie, tylko nie on, to wszystko staję się tak okrutne, podłe i zwierzęce, cuchnące i przeszywające. Uniosła się, ale pomocnik Franca błyskawicznie przywrócił jej poprzednią pozycje. Była równie bezsilna, co minutę temu, jeszcze przed chwilą błyskająca iskra nadziei została odrażająco stłumiona, zgnieciona pod protektorem kamasza. Franco spoglądając rozbawiony na Sama'e, rozbiegł się i z całej siły hukną w Nikt'a…

 

…Bach, a basowe głosy poczęły się stopniowo oddalać, gdzieś korytarzem do zawalonego kablami biurokratyzmu biura. Siedziała na sedesie wtulona w siebie. Imaginacja poniosła ją do krainy trwóg. Kiedy straciła kontakt z ziemią, myślała, wstając, aby już wyjść.

 

W lusterku była trupio bladą kobietą, dręczoną przez bezduszne urojenia i obawy, przemyła twarz wodą i kucnęła przy piasku pod czarnym obrazem okna, zanurzając w nim palce i rysując obrazy z marzeń..

 

Przeklęta burza, to przez nią miała te kirowe wyobrażenia. Nawet pogoda zaparła się, aby mnożyć we niej wątpliwości. Próbowała tylko przekonać siebie. Poczuła się jeszcze słabiej, niklej, toteż wsparła plecy o ścianę.

 

Niech cię szlag, Nikt… czy rzeczywiście?

 

Mógł mówić, że zna się na rzeczy, ale to był punkt widzenia egoisty i głupca. Odczuwała to, zawsze czuła, gdy coś tam się działo. Co ja mówię, czy to brednie? Ale, no cóż. Na nic takie starania, zapewniające grób obok niej. Gdzież tam, z pomocy tworzyć dodatkowe zmartwienia. Bez takiej łaski. Jej życie i tak już jest albo przegniłe, albo puste, albo obie te rzeczy naraz. Tą pleśnią zaraża i parska na boki. To koniec, samotne życie musi zacząć w nowej wierze, ale niech go teraz prowadzi jej wiara, niech wróci.

 

Nucąc i tańcząc dłonią z piaskiem.

 

 

Bum, Bum, Bum, Bum, Bum, …

 

 

Panie Piaskowy Dziadku, sprowadź na me oczy sen, bum, bum, bum, bum.

Uczyń go najsłodszym jak nikt wcześniej, bum, bum, bum, bum.

Wręcz mu pocałunek, jawiący się jako blask wśród złudnego szczęścia, bum, bum, bum, bum.

I powiedz mu wtedy o krańcu jego samotnych nocy.

Piaskowy Dziadku, Jestem aż tak sama, bum, bum, bum, bum.

Nie istnieje nikt, kto to zwróci się z czymś, bum, bum, bum, bum.

Proszę, uwolnij swój magiczny blask,

Panie Piaskowy Dziadku, sprowadź na me oczy sen.

 

 

Bum, Bum, Bum, Bum, Bum, …

 

 

Panie Piaskowy Dziadku, sprowadź na me oczy sen, bum, bum, bum, bum.

Uczyń go najsłodszym jak nikt wcześniej, bum, bum, bum, bum.

Wręcz mu słowo, mówiące: nie jestem jak Ty, bum, bum, bum, bum.

I powiedź mu wtedy o krańcu jego samotnych nocy.

Piaskowy Dziadku, Jestem aż tak sama, bum, bum, bum, bum.

Nie istnieje nikt, kto to zwróci się z czymś, bum, bum, bum, bum.

Proszę, uwolnij swój magiczny blask,

Ooh Panie Piaskowy Dziadku, sprowadź na me oczy sen.

 

 

Bum, Bum, Bum, Bum, Bum, …

 

 

Panie Piaskowy Dziadku, tak, sprowadź na nasze oczy sen,

Wręcz mu spojrzenie, połyskujące z miłości do mnie.

Wręcz mu samotne serce, bijące jak u Pagliacci'ego,

I gęste, faliste, włosy Liberance, jak kiedyś.

Panie Piaskowy Dziadku, kogoś, z kim mogłabym zatonąć w objęciu.

Zanim będziemy za starzy, nasz świat mógłby być powleczony aksamitem.

Więc proszę, uwolnij swój magiczny blask,

Panie Paskowy Dziadku, sprowadź nam;

Proszę, proszę, proszę;

Panie Piaskowy Dziadku, sprowadź na nasze oczy sen!

 

 

Bum, Bum, Bum, Bum, Bum, …

 

 

Klamka przy wejściu zaskrzypiała i westchnęła, i poderwała ją w mig.

 

– Witaj kochana – powitała kierowniczka działowa. – Też przerwa, co?

 

– Tak, tak – odparła sucho, chowając emocje pod długą, czarną grzywką.

 

– Mmm… ładna fryzura, tylko rzuć na to trochę odżywki, jak cię stać – akcentując – bo masz szczotę – i były to jej ostanie słowa. Lafirynda.

 

Jej otoczenie, towarzystwo i cała ona było wszystkim tym, czym nie było moje otoczenie i towarzystwo, zauważyła Sama. Jeżeli na świecie są równi i równiejsi, to ona z pewnością uznawała siebie za najrówniejszą.

 

Nie kończąc myśli, zachwiała się na nogach, a oczy zalała ciemność. Przez opary zamroczenia chwyciła się za prawe przedramię, a był tam czerwony ślad od ugryzienia. Świadomość ją opuściła, po omacku zdążyła złapać się umywalki, tłumiąc upadek.

 

– Sama, co się dzie… Pomocy, pomocy!! – przeszywały ciszę krzyki działowej, grzmotnęły drzwi, ostatnie dźwięki nim zapadł cień śmierci, nierozgraniczone szarpnięcie instytucji trwania.

 

…Bach, bach, i znów uniosły ją marzenia. Uśmiechnęła się, jakby nie do siebie, i wyszła.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Tekst napisany bardzo sprawnie, podobał mi się. Wbija w fotel, zwłaszcza moment, kiedy Sama zostaję wywleczona z kabiny. Podobało mi się zakończenie ;)

Ten tekst od początku wydawał mi się odrażający: raz że traktował o odrażających sprawach, dwa że został odrażająco niedbale spisany i ciągle coś zgrzytało w trakcie czytania. Ale na końcu stwierdziłem: w tym szaleństwie jest metoda. Jeśli celem było oddanie skrajnej urzędniczej frustracji w konwencji "sennego realizmu", to zastosowany przez Ciebie styl otarł się o ciekawy efekt. Taki jakby-strumień świadomości, niepokojąca, rozproszona narracja, swobodna konstrukcja zdaniowa - to się trudno czyta, ale sam pomysł bardzo na miejscu. Tyle że, jak dla mnie, tekst niedopracowany. Dużo drobnych błędów, literówek i niewykorzystanego potencjału.
Pisz dalej.

tekst niestety niechlujny, zgubione końcówki gramatyczne, literówki. Już sam początek odstrasza:
"Staczająca się urzędnicza toaleta nie pozwalała jej poczuć się lepiej. Przysiadłszy na sedesie, ignorowała ich dyskusję, a jednocześnie oczekiwała ich wyjścia. Toaleta był bezpłciowa, stali przy pisuarach." - pierwsze z zacytowanych zdań wygląda jak koszmar polonisty-logika. Urzędnicza toaleta staczała się dosłownie z jakiejś równi pochyłej? Czy to jakaś bardzo wysublimowana przenośnia? (jeśli tak, to częstowanie takową w drugim zdaniu opowiadania, nie jest najlepszym pomysłem. Jeśli to niechlujstwo, to do poprawki). Zacytowane zdanie nr 2 wygląda jak koszmar polonisty-gramatyka. Ignorowała "ich" dyskusję - jakich ich? Wcześniej była wzmianka tylko o toalecie (ale jeśli toaleta miałaby dyskutowac, to "jej", albo toalety w zdaniu poprzednim zrobić w liczbie mnogiej.), do tego nieszczęsny zaimek "ich" się powtarza w tym samym zdaniu. Spójnik "a" łączący zdania "ignorowała ich dyskusję, a jednocześnie oczekiwała ich wyjścia" to już w ogóle bałagan totalny - "a" łączy zdania przeciwstawne, tu za nic przeciwstawności się dopatrzeć nie mogę. *Można* w niektórych przypadkach użyć "a" jak "i", ale wtedy bez przecinka. I trzecie z zacytowanych zdań, koszmarek-zagwozdka. "Toaleta był bezpłciowa, stali przy pisuarach" - to "był" to ma podkreślić bezpłciowość gramatyczną toalety? Czy jednak Autor miał na myśli toaletę koedukacyjną?  No i znowu - kto "stali" ? AAa ratunku.
Gdzieś pod tym wszystkim wychyla się jakiś pomysł. Może i taka zabawa formą byłaby i ciekawa, ale tu, niestety, strasznie widać brak wprawy w łamaniu konwencji - przez większość opowiadania miałam wrażenie, że to błędy i niedopatrzenia, niż celowa gra z czytelnikiem, brakuje tej lekkości pióra.
Imię "Sama" użyte po raz pierwszy w zdaniu "Nie żywiła sympatii do tych kobiet, Sama płakała nad ich losem." - wywołuje zgrzyt. Przy takim znaczącym imieniu, lepiej było wpleść jakoś w zdanie, które można odczytać potocznie.
To, co wyszło to oddanie chaosu. Nie wiem za nic o co chodziło, co się stało i jaka była treść fabuły a czym były "majaki".
A, no i juz któremuś z kolei Autorowi się temat "Masakra2010" skojarzył z gwałtem w wydaniu obleśnym :P

OK, do konkursu.

Ogrom błędów, styl też nie za dobry - w tym względzie zgadzam się w 100% z Bellatrix. Jakiś pomysł może był, ale zginął marnie w gąszczu niedoróbek i byków.

Sensu ten tekst dla mnie nie ma żadnego, sam chaos.

Nie podobało mi się.

Pozdrawiam.

Oryginalny, interesująco napisany i te metafory np.  ta z sedesem! Brawo! Sam też próbuje łączyć prozę z poetyckością, szkoda, że współcześnie zanikają takie trendy...

Nowa Fantastyka