- Opowiadanie: Maciek295 - Poligeren - rozdział 3

Poligeren - rozdział 3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Poligeren - rozdział 3

Przedstawiam Wam czwartą część Poligerenu. Proszę o krytykę i wytknięcie błędów.

 

ROZDZIAŁ 3

Strych

 

Marcin szedł na palcach, bo podłoga na strychu była bardzo zimna. Niewyłożona płytkami, ani wykładziną. Czysty beton, gdzieniegdzie przykryty kawałkami wełny szklanej, albo starymi chodnikami. Przy jednej ze ścian, również niewyrównanej, ani pomalowanej, leżała cała góra opakowań tekturowych, wisiały kable i poniewierały się stare, zepsute urządzenia. Podobną dawkę rupieci można było znaleźć w, mających wiele lat, szafach. Jedynym pustym miejscem był róg, w którym normalnie stało pudło z choinką i bombkami, a teraz świecił pustkami. Na strychu było bardzo ciemno. Jedynie wąska strużka światła sączyła się z niewielkiego okna, znajdującego się naprzeciwko klatki schodowej.

Marcin błądził praktycznie po omacku, próbując przebić się przez zagracone schody. Gdy w końcu stanął na posadzce, rozejrzał się po pomieszczeniu i westchnął głęboko na myśl o czekającej go nocy.

– Nie jest tak źle – pomyślał. – Znajdę sobie coś do ogrzania i jakoś to będzie – dodał w duchu.

Jak postanowił, tak zrobił. Ale zadanie, które sobie postawił, wcale nie było łatwe. Większość rzeczy znajdujących się na strychu zupełnie nie nadawała się do zbudowania przytulnego kątka. Stare kartony posłużyły jako prymitywne ściany i podłoga, ale wciąż czegoś Marcinowi brakowało. Czegoś, co uchroniłoby go od chłodu bijącego od podłogi i pozwoliło ogrzać ręce. Przerzucił wnętrze szaf do góry nogami, ale nie znalazł nic pożytecznego.

– Dosyć tego – mruknął. – Dłużej tu nie wytrzymam. – Dodał w duchu i postanowił wydostać się ukradkiem z poddasza. Plan wydawał się obiecujący. A dodatkowo, mobilizowała go niechęć do przespania nocy na gołej posadzce, przy temperaturze oscylującej w granicach około pięciu stopni. Nie zastanawiając się długo, ponownie ruszył do klatki schodowej. Najciszej jak tylko mógł zszedł po schodach i uchylił drzwi. Pusto. Nikogo nie było. Czemu? Marcin spodziewał się jakiegoś wartownika pilnującego, aby nie wydostał się ze strychu. Najbardziej w tej roli pasował mu Piotr. Był on totalną ofermą. Od szesnastu lat małżeństwa znajdował się pod obcasem żony. Co Anna powiedziała, to on miał zrobić. Bez dyskusji. Tak też było i przy pilnowaniu Marcina. Kiedy tylko chłopak dostawał karę na spanie na poddaszu, Piotr był zobowiązany siedzieć przez pół nocy na krześle i pilnować syna.

Ale tym razem nikogo nie było. Dlaczego?

Zaciekawienie ogarnęło Marcina do tego stopnia, że postanowił uklęknąć na najwyższym stopniu schodów i wytężyć słuch, próbując wysłuchać przyczyn tego dziwnego zjawiska. Gdy tylko wystawił głowę za drzwi usłyszał z dołu głosy.

– Jak mogłaś na niego nakrzyczeć! To jeszcze dziecko! – bulwersowała się babcia Stefania.

– To moje dziecko i ja będę decydowała jak mam je wychować! – odkrzyknęła stanowczo Anna.

– Ty chyba zwariowałaś! Na strychu jest ledwo pięć stopni! Chcesz żeby złapał zapalenie płuc?!

– Siedział już tam wiele razy i nic mu się nie stało!

– To nie znaczy, że teraz też nic mu się nie stanie!

– Zepsuł święta, należy mu się kara! – krzyknęła Anna, choć z jej głosu dało się wyczuć, że zawahała się, wypowiadając te słowa.

– Ma piętnaście lat! Czego od niego oczekujesz?! Że będzie mistrzem kuchni?!

– Nie! Nie oczekuję! Ale dałam mu przepis i powinien się go trzymać! – skłamała Anna. – Umie czytać! To nie niemowlę!

– Jak możesz być taka opryskliwa, doprawdy! – oburzyła się Stefania, a w jej głosie słychać było, że jest bliska płaczu.

– Przestańcie się już kłócić, do jasnej cholery! – wtrącił się Piotr. – Te święta są już wystarczająco schrzanione, nie potrzeba mi jeszcze waszych kłótni!

– Nie wtrącaj się! – fuknęła Anna.

– Tak?! A czemu niby?!

– Bo… bo to sprawa między mną a matką!

– Bzdury! To nasza, wspólna sprawa.

Anna przez chwilę milczała. Marcin uznał, że zatkało ją i nie mogła znaleźć jakiejś dobrej riposty.

– Wcale nie! – odfuknęła.

– Zawsze tak jest! Zawsze tak cholera jest! Nie wiesz nic, a się wymądrzasz!

– Ty też przeciwko mnie?!

– A czego się spodziewałaś?! Że pogłaszczę cię po główce, i powiem, że nic się nie stało?!

– Mógłbyś chociaż mnie wesprzeć, jak mąż żonę!

– Teraz nagle do mnie lgniesz?! Jak potrzebujesz pomocy, to w ciągu sekundy jestem najlepszym partnerem jakiego sobie mogłaś wymarzyć, tak?

– Wcale tak nie myślę!

– Nie, w ogóle… – odparł cicho Piotr i zamilkł. Potem dało się słyszeć trzask drzwi.

Tymczasem Marcin usłyszał inny dźwięk. Jęki.

– O mój boże! Jak boli! – krzyknęła Stefania.

– Mamo?! Mamo! Piotr! Chodź szybko! – zawołała Anna. – Mamo, połóż się na sofie.

– Ale tu kłuje! Tu! – wydusiła z siebie Stefania po czym zamilkła.

– Piotr! Piotr! Ona jest nieprzytomna! Zadzwoń po karetkę!

Marcin przeszedł prędko przez próg poddasza i nie zważając na hałas, zbiegł ze schodów. Na widok syna Anna aż podskoczyła.

– A ty po co tu?! Jeszcze ciebie mi tu brakuję!

Ale Marcin zdawał się nie słyszeć jej wywodu. Podszedł do leżącej na sofie nieprzytomnej babci. Serce go ścisnęło, gdy zobaczył jej twarz bez żadnego wyrazu i zamknięte oczy.

– Trzeba ją szybko do szpitala zawieźć! – krzyknął do matki.

– Przecież wiem o tym! Nie jestem głupia! Ojciec już dzwoni po karetkę. Babciu? Słyszysz mnie? – Anna potrząsała lekko Stefanią, próbując ją ocucić, jednak jej działania nie zdały się na nic.

– Trzeba ją…

– Cicho! Wracaj na strych! Szybko!

– Mogę pomóc!

– Na nic nam tu twoja pomoc! Zrobisz więcej złego niż dobrego! Wracaj na strych, i siedź tam do rana. Z babcią będzie wszystko dobrze.

Marcin bardzo chciał zostać przy Stefanii, ale każda prośba o możliwość zaopiekowania się babcią spotykała się ze sprzeciwem Anny. W końcu, zrezygnowany wrócił na strych. Wbiegł po schodach tak szybko jak tylko mógł i ze złości kopnął z całej siły stos pudeł kartonowych. Przykucnął na nich i dysząc ciężko, układał sobie myśli w głowie. Z tego wszystkiego nawet nie czuł mrozu.

Po chwili bezczynnego siedzenia, usłyszał dźwięk nadjeżdżającej karetki. Prędko podbiegł do niewielkiego okna, zgarnął ręką pajęczyny je pokrywające i wyjrzał przez nie. Karetka stała przed domem. Sanitariusze już pewnie wbiegli do domu, bo nie wychodzili z karetki. Po kilku chwilach wynieśli wspólnie Stefanię leżącą na noszach i prędko włożyli ją do karetki. Marcin nawet się nie obejrzał a samochód już odjechał. Potem zobaczył Annę biegnącą do swojej toyoty. Szybko załadowała się do auta i ruszyła za karetką.

 

***

 

 

Noc wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Marcin kucał w rogu otulony paroma kartonami i trzęsąc się z zimna, myślał o wypadku. Ciekawość odnośnie stanu zdrowia babci aż zżerała go od środka. Aż do północy, kiedy to usłyszał z dołu bicie zegara, siedział i myślał o Stefanii. W końcu, kiedy poczuł, że z trudem rusza palcami, wstał i rozruszał ciało. Machał rękami w nadziei na to, że ogrzeje to jego dłonie. Ale nie przyniosło to żadnego efektu.

– Dość tego. Muszę się czymś ogrzać – postanowił i zaczął przeszukiwać strych.

Zaczął od szaf. Przejrzał je już parę godzin wcześniej, ale miał nadzieję znaleźć coś ciekawego, co przedtem umknęło jego uwadze. Gdy jednak zobaczył stertę starych gazet, pomiętych reklamówek i zniszczonych książek szybko w to zwątpił. W następnej szafce też nie znalazł nic ciekawego. Wśród wszędobylskich kartonów znalazł jeden sweter, ale był za niego o wiele za mały, i gdy próbował go na siebie wcisnąć, rozerwał go na kołnierzu. Zrezygnowany rzucił go z powrotem w kąt i poszedł szukać za szafami. Na początku przerzucił karton ze starymi taśmami filmowymi. Nie wiedział, czego one dotyczyły, ale nie interesowało go to. Prędko odrzucił je na bok i dorwał się do następnego pudła. Parę pogniecionych i przyżółkłych gazet. Aż nagle… dotyk metalu. Marcin szybko cofnął rękę, zniechęcony zimnym dotykiem tajemniczej rzeczy. Jednak ciekawość nie pozwalała mu tak zostawić to pudło i szukać dalej. Delikatnie odgarnął parę gazet i jego oczom ukazał się dziwny przedmiot. Metalowy okrąg przypominający wejście do łodzi podwodnej albo statku kosmicznego. Co to robi na strychu? Marcina aż ręce świerzbiły. Nie mógł się oprzeć pokusie dotknięcia przedmiotu, ale dokładnie pamiętał jak bardzo jest zimny.

Ale co to? Z prawej strony metalowego koła iskrzyła się na niebiesko plama bliżej niezidentyfikowanego śluzu. Marcin zachwycony zauważonym zjawiskiem nachylił głowę nad kołem, aby powąchać dziwną substancję. Jego twarz znajdowała się jakieś dwadzieścia centymetrów od powierzchni metalu, a mimo to czuł bijące od niego zimno. I wtedy poczuł zapach błękitnej substancji. Odskoczył do tyłu. W życiu nie czuł czegoś bardziej obrzydliwego i odrażającego! Tak bardzo zaintrygował go ten zapach, że nie mógł sobie odmówić tego, żeby nie powąchać śluzu jeszcze raz. Teraz wiedział, czego się spodziewać i jego reakcja była już inna niż przedtem. Zapach był wstrętny, ale mimo to, Marcin nie odskoczył. Odsunął tylko głowę od substancji, na tyle, że nie czuł już fetoru. Usiadł obok pudła z dziwnym przedmiotem i zaczął rozmyślać, co on tutaj robi. Nie przypominał sobie, aby Piotr interesował się budowaniem modeli łodzi podwodnej w skali jeden do jednego. A może to rzecz przekazywana z pokolenia na pokolenie, i za kilkadziesiąt lat będzie, jako antyk, warta tysiące? A może to po prostu śmieć, ubrudzony jakimś śmierdzącym klejem?

Marcin rozważył wszystkie możliwości, ale nie znalazł żadnego sensownego wytłumaczenia bytu tego przedmiotu na strychu. Pokusa obadania tego przedmiotu była ogromna, ale metal, zimniejszy od lodu, skutecznie go do tego zniechęcał. Przez jeszcze parę chwil kucał przed pudłem i wpatrywał się w tajemniczy przedmiot, aż w końcu dostrzegł kolejny szczegół, którego wcześniej nie widział. Na środku koła, na podłużnym kawałku metalu, służącym pewnie do otwierania, wygrawerowane było parę wersów. Marcin próbował wytężyć wzrok, aby je odczytać, ale ciemności nie pozwalały mu na to.

W końcu nie wytrzymał. Nie zważając na nic, złapał metal obiema rękami. I wtedy stało się coś dziwnego. Przeszła przez niego fala ciepła. Z początku ogarniała tylko dłonie, ale z czasem rozprzestrzeniła się na resztę ciała. Potem Marcin instynktownie zamknął oczy i poczuł ogromną radość. Nie wiedział czemu, ale przez chwilę czuł się, jakby był na jakiejś kwiecistej łące. A potem ból. W brzuchu. Na szczęście krótkotrwały i spowodowany pewnie głodem. Wieko było bardzo ciężkie; Marcin z wielkim wysiłkiem zdołał je unieść. Gdy tylko to zrobił, położył je na posadzce przed sobą. Wtedy spostrzegł, że powierzchnia metalu wcale już nie jest zimna. Wręcz przeciwnie. Stała się gorąca. Zdumiony był tym, co czuł. Przez chwilę nawet myślał, że śni. Przecież takie rzeczy w rzeczywistości się nie dzieją! A jednak… na dowód tego Marcin uderzył się lekko w rękę, sprawdzając czy oby nie śni. Jednak nic się nie stało, więc wiedział, że nie.

Ręką odgarnął kurz z wygrawerowanych liter na metalu i podstawił wieko pod blask światła księżyca. Napis był teraz bardzo wyraźny, dlatego z łatwością go przeczytał: Poligeren – Obce Ziemie. Wytężył umysł przypominając sobie lekcję historii i geografii, ale nie pamiętał, aby kiedykolwiek słyszał o Poligerenie czy Obcych Ziemiach. To brzmiało iście… pozaziemsko. Obiecał sobie w duchu, że gdy tylko wyjdzie stąd rankiem, natychmiast sprawdzi, czym, lub kim jest Poligeren i gdzie znajdują się Obce Ziemie. Tymczasem teraz objął wieko tak mocno jak tylko mógł i przycisnął je sobie do klatki piersiowej. O dziwo, nie czuł już smrodu dziwnej, niebieskiej wydzieliny. A nawet, gdy się rozejrzał, już jej nie zobaczył. Nie myślał jednak teraz, co się z nią stało. Rozkoszował się ciepłem emanującym od metalu i ogarnięty tym przyjemnym uczuciem zasnął głęboko…

Koniec

Komentarze

Akurat nie zdążyłem zapoznać się jeszcze z Twoimi wcześniejszymi tekstami, aczkolwiek ten urzekł mnie swoją prawdziwością przekazu i charakterystyką postaci. Mam nadzieję, że nie miałeś wątpliwej "przyjemności" przeżywania podobnych scen w domu:) Jakieś błędy zawsze się zdarzają, wiadomo, nawet mistrzom, ale nie bądźmy małostkowi. Kilka przecinków, wiesz "przyżółkłe gazety" według "niektórych" mogą być błędem, ale domyślam się, że mogło to być celowe zagranie, także spoko. Pozdrawiam:P

eeiionati - bardzo mi miło czytać, że się podobało, to zawsze mobilizuje do dalszej pracy ;)

Nowa Fantastyka