- Opowiadanie: Selmeric - Kongregacja Cieni

Kongregacja Cieni

Opowiadanie na XXVII Ogólnopolski Konkurs Literackiej Twórczości Dzieci i Młodzieży „Liryczne Jasło”, 2022r.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy II, Finkla

Oceny

Kongregacja Cieni

Morvran otworzył przyłbicę i splunął gęstą mieszanką zabarwionej krwią flegmy. Spojrzał na zachmurzone niebo, po czym odetchnął powietrzem nasyconym odorem juchy, potu i spalenizny.

– I po co wam to było? – rzekł do martwego rycerza, na którego napierśniku przysiadł. – Po co sprzeciwiliście się Kongregacji? Inni się przyłączyli. Tak trudno było przełknąć dumę i posłusznie przyklęknąć?

Trup, jak to martwi mają w zwyczaju, nie odpowiedział na zaczepki. Wbijał szklane, obojętne oczy w szare niebo. Powietrze przeszył dźwięk rogu, wzywając zbrojnych, rozproszonych po polu bitwy. Morvran żachnął się i powstał niechętnie. Rzucił ostatnie spojrzenie martwemu i wycelował weń oskarżycielsko palec.

– Warto było ginąć za tę sprawę?

Twarz trupa niezmiennie wyrażała zimną obojętność.

Róg zabrzmiał ponownie. Nad pobojowiskiem już zbierały się zniecierpliwione ptaki, gotowe, by rozpocząć ucztowanie. Jeden odważny kruk przysiadł na rozmówcy Morvrana i wydziobał mu oko. Rycerz uznał tedy, iż konwersacja skończona, ukłonił się dworsko, wyrwał z brzucha trupa nadziak, po czym ruszył pod karmazynowy sztandar Chorągwi Lamentu, smętnie zwisający nad namiotem dowództwa.

 

– Moi ludzie nie będą w tym uczestniczyć.

Virkeligh położył obie dłonie na mapie, pochylając się nad stołem. Spojrzał wymownie na przedstawiciela rady Kongregacji.

– Takie są rozkazy Rady Cieni. – Niewielki, zakapturzony posłaniec o chrapliwym głosie nie ustępował. – A ty ślubowałeś im posłuszeństwo, Virkeligh. Pozwoliłeś, by wykradziono ziarno cierniowe ze strzeżonego przez ciebie taboru. Chcesz, by rada ponownie się na tobie zawiodła?

Baron zaśmiał się.

– Rada siedzi teraz w stolicy. To nie oni będą mieli na rękach krew setek wymordowanych, bezbronnych ludzi. Znów cała zła sława spadnie na Chorągiew Lamentu. Znów będziemy brodzić w posoce, by imię Kongregacji pozostało niezszargane. Rzekłem, nie pozwolę moim ludziom na zbyteczną rzeź.

Posłaniec wydał kilka dźwięków, które u przedstawicieli jego rasy zapewne uchodzą za obraźliwe, po czym sięgnął pod płaszcz. Kilku zbrojnych oparło dłonie na przytroczonej do pasa broni, ale sam Virkeligh nie drgnął. Zdało się, iż chłód jego spojrzenia wystarczył, aby posłaniec powstrzymał się.

– Powiedz swoim panom, że zdobędziemy miasto bez zbędnego mordu – rzucił baron przez zęby, mając już dosyć zuchwałości karłowatej postaci. – A teraz precz z mych oczu, nim każę cię wlec końmi

Gdy posłaniec opuścił namiot, Virkeligh kazał odejść pozostałym. Zatrzymał jednak Morvrana, który stał wiernie po jego prawicy.

– Komu służysz, przyjacielu? – W głosie barona przebrzmiało zmęczenie i smutek. Wydawało się, że spoczywa nań wielki ciężar.

– Tylko tobie, panie, ślubowałem lojalność.

– Nie ,,panuj” mi tutaj. Jesteśmy sami. Do kogo należy twoje serce?

Morvran westchnął teatralnie i rozłożył ręce.

– Wiesz, że zrobię o cokolwiek mnie poprosisz. Przejdźmy do rzeczy. Widzę, że coś cię trapi.

Virkeligh uśmiechnął się smutno.

– Myślisz, że warto oddać swe życie w imię idei?

 

Baron Virkeligh dotrzymał słowa i zajął miasto, nie przelewając więcej krwi. Otoczeni i zmęczeni ciągnącym się oblężeniem obrońcy przystali na warunki kapitulacji. Mimo to, opinia rady pozostała niezmienna. Tak, jak w przypadku każdej innej baronii, która nie przyjęła dobrowolnie zwierzchnictwa Kongregacji, stolicę będącą symbolem oporu, należało uczynić symbolem porażki. Dlatego, jak to się działo uprzednio, rada chciała użyć ziarna cierniowego.

Oficerowie zebrali się na wzgórzu, skąd rozpościerał się doskonały widok na stolicę. Piękne, dumne miasto, schronienie kilkunastu tysięcy mieszkańców, zarówno ludzi, jak i nieludzi, ostatni bastion niepokornej baronii, wkrótce miało zostać zgładzone, w tak uwielbiany przez radę sposób. Baron, akceptując warunki kapitulacji, wiedział, co się stanie. Jako wróg Kongregacji, musiał zginąć, wybrał więc życie swych ludzi. Czyn godny bohatera. Ale piewcy Kongregacji opiszą go w swoich poematach jako paskudną kanalię, kolejnego obmierzłego buntownika, który nie chciał się ukorzyć, pociągając za sobą na śmierć tysiące istnień. W pamięci pozostanie jako wróg i potwór. Jedynie jego poddani będą pamiętać to poświęcenie, ale i ta pamięć zginie po latach, kiedy prawdy głoszone przez piewców omamią i ich.

To krew uległego barona miała posłużyć do nasączenia ziarna cierniowego.

Morvran kilkakrotnie był świadkiem przebudzenia ziaren. Za każdym razem było to równie niesamowite i przerażające.

Kiedy tylko ziarno nasączyło się ludzką krwią, wypuszczało pędy, które z niezwykłą prędkością rozrastały się do gargantuicznych rozmiarów, rozsadzając wszystko ponad sobą. Tak też stało się i tym razem. Po chwili ciszy, wszyscy na wzgórzu poczuli potężne trzęsienie. Następnie ujrzeli pęknięcia na murach i rozpadające się budynki mieszkalne. Wtem spod twierdzy barona wychynął pęd, wznosząc się gwałtownie ku niebu. Za jego śladem podążyły kolejne, wyrastając na wysokość setek stóp, jak gdyby chciały sięgnąć słońca i przytłoczyć je swą zatrważającą siłą. Rozsadzone przez olbrzymią moc wielkie fragmenty zabudowań zostały wyrzucone w powietrze, gdy kolejne pędy wydostawały się z głębokiego podziemia twierdzy, w której baron dokonał żywota, karmiąc swą krwią plugawe ziarno. W czasie nie krótszym niż dwadzieścia uderzeń serca, wszystko się uspokoiło i ucichło.

Ziarna najczęściej służyły jako narzędzia mordu i mogły zniszczyć populację największych miejscowości w zaledwie kilka chwil. W tym przypadku zagłady doświadczyło opustoszałe miasto. Kilkanaście tysięcy jego mieszkańców patrzyło na dzieło zniszczenia spod wzgórza, pilnowani przez zbrojnych Kongregacji. Jedni łkali, inni klęli lub wygrażali zbrojnym. Pozostali trwali w bezruchu, z wzrokiem utkwionym w ruinę, która jeszcze przed chwilą była ich domem.

Oficerowie na szczycie wzgórza w milczeniu spoglądali na to z siodeł swych wierzchowców. Posłaniec rady zaśmiał się i wzniósł ręce ku górze.

– Koniec przedstawienia. – Virkeligh splunął na ziemię.

– Racja, czas świętować. – Posłaniec posłał baronowi swój najbardziej jadowity uśmiech. – Trzeba uczcić twoje zwycięstwo.

 

Podczas gdy pozbawieni domów ludzie opłakiwali stratę, zebrani przy długim stole rycerze, baronowie i posłańcy raczyli się obfitym posiłkiem, suto zakrapianym wyśmienitym winem. Posłaniec rady powstał ze swego miejsca.

– Dziś, pod przewodnictwem wspaniałego bohatera Kongregacji, barona Virkeligha, zdławiliśmy opór wroga. Bądź pewien, panie, że zasłużona nagroda cię nie ominie. Rada przesyła pozdrowienia. – Uniósł kielich w stronę barona. Jego blada twarz wykrzywiła się w parodii ludzkiego uśmiechu.

– Chwała Virkelighowi! Chwała Kongregacji Cieni!

Wszyscy unieśli kielichy. Kiedy pozostali siedli, baron oparł dłoń na krawędzi ławy, a następnie upuścił naczynie. Chwycił się za gardło i zaczął krztusić. Siedzący koło niego rycerze powstali aby go pochwycić, nim osunął się na ziemię. Podniosła się wrzawa, lojalni zbrojni Virkeligha sięgnęli po broń. Jeden z rycerzy natychmiast wskazał dłonią na wyjście z namiotu, w którym ucztowali.

– Zdrada! Otruto wodza! To podstęp pokonanych! – krzyczał, jednak jego głos zaginął pośród innych okrzyków.

Posłaniec dolał sobie wina i powoli sączył trunek, z zadowoleniem obserwując rosnący zamęt.

 

Morvran pewnym krokiem przemierzał korytarz prowadzący do kwatery Rady Cieni. Droga schodziła stromo w dół, powoli znikały wielkie okna, dające choćby odrobinę światła. Idącemu towarzyszył jedynie mrok, dźwięk kroków i własny oddech, który wydawał się zbyt głośny we wszechogarniającej ciszy. Przystanął kilka stóp przed ogromnymi wrotami, rzeźbionymi w bogate motywy roślinne, otaczające scenki batalistyczne. Z góry padało blade światło kilku świec. Sięgnął do potężnej kołatki. Niemal natychmiast otworzyli mu zakapturzeni słudzy. Został uważnie obszukany, odebrano mu sztylet, pas, płaszcz, po czym poprowadzono przed stół rady.

Co najmniej kilkanaście skrytych w cieniu postaci siedziało wzdłuż ławy. Jedyne źródło światła stanowiły nieliczne świece umieszczone na wysokich żyrandolach. Chłód i mrok sali zdawał się jednak dławić nawet ten wątły blask. Rycerz myślał, iż widzi posągi stojące pod kolumnami, po obu stronach stołu za członkami rady. Po chwili zrozumiał, że to strażnicy, w zbrojach z czarnej stali. Nieludzie, stworzeni na potrzebę Kongregacji, straszliwa gwardia, niemal nigdy niewidziana poza stolicą.

– Morvranie, rycerzu z Chorągwi Lamentu – rzekł jeden z rady, przerywając długą ciszę. Syczący, nieprzyjemny głos nie mógł należeć do człowieka. – Twój pan zginął jako ofiara wrogów Kongregacji. Jesteś tu, by odnowić śluby posłuszeństwa.

– Jednak nie myśl, że twój wysiłek podczas kampanii oraz lojalność dla Kongregacji Cieni, pozostały niedostrzeżone. Otrzymasz należne ci miejsce, zastępując feudała zarówno jako przywódca Chorągwi Lamentu, oraz jako baron zdobytej przez Virkeligha domeny – dodał drugi głos, znacznie niższy i złowrogi. Rycerzowi nietrudno było odczytać drzemiącą w propozycji groźbę. Nie mógł wybierać, miał po prostu się zgodzić.

Ten uśmiechnął się blado, kręcąc lekko głową.

– Problem w tym, że to nie wrogowie Kongregacji pozbawili go życia.

W cieniach wysokich, spiczastych kapturów, twarze radnych pozostawały niedostrzegalne, podobnie jak ich emocje. Kiedy pierwszy ponownie przemówił, jego głos zmienił się niemal niezauważalnie.

– Naszym obowiązkiem jest dbać o jedność Kongregacji. Jeśli ktoś godzi w słuszną sprawę, o którą walczymy, musi zginąć. Takie jest prawo. Tylko tak zjednoczymy baronie Cienioboru. A ty, Morvranie, walczysz już tak długo, że winieneś to wiedzieć. Virkeligh okazał się nieprawomyślny. Mieliśmy nadzieję, iż ciebie nie dotknęła ta skaza.

Śmiech Morvrana był ledwie słyszalny, gdyż pochłonęła go ciemność. Strażnicy poruszyli się lekko. Widocznie domyślali się, że coś jest nie w porządku.

– Więc nie zamierzacie ukrywać, iż wydaliście polecenie otrucia Virkeligha? Najwspanialszego z waszych wodzów i mojego przyjaciela?

Tym razem jeden z rady zaśmiał się obrzydliwie.

– Sądzisz, że możesz nam coś zarzucić? Działamy dla dobra wszystkich podległych baronii, nie wiesz, z czym przyszło się nam mierzyć. Życie takich jak Virkeligh, czy ty, nic nie znaczy. Tworzymy nowy, lepszy świat. Kongregacja musi zachować jedność, w obliczu zagrożeń, inaczej rozpadnie się u samych podstaw. Zupełnie tak, jak niegdyś władza Korony.

Strażnicy postąpili naprzód i opuścili drzewce. Zbliżali się powoli do Morvrana, otaczając go niczym cienie.

– Ale to nie wy otruliście Virkeligha. Ja to zrobiłem.

Tym razem był pewien, że wywołał zdumienie wśród członków rady, którzy wymienili między sobą zdezorientowane spojrzenia. Kontynuował, podczas gdy straż zacieśniała wokół niego krąg.

– Wiedziałem, jak potraktujecie odmowę wykonania rozkazu. Zresztą Virkeligh również. Przygotował mnie na to. Dlatego dodałem do jego wina sok z Białego Moru. A sam Virkeligh już wkrótce się przebudzi. Jak myślicie, co się stanie, gdy w jednej chwili cała rada zginie w tragicznym wypadku, a najświetniejszy wódz i ulubieniec armii powróci między żywych?

Jeden ze strażników wystąpił krok do przodu. Kilku z rady powstało, najwidoczniej orientując się, co za chwilę nastąpi. Jednak było już za późno. Ich krzyk nie zdołał powstrzymać halabardy, która przebiła trzewia rycerza. Z ust chlusnęła krew. Chwycił się drzewca i zaśmiał cicho. Strażnik cofnął się, jednak nie mógł wyciągnąć broni. Na drzewce powoli wpełzały cierniowe gałęzie, wyślizgując się z rany rycerza.

– Wygląda na to, że zbyt szybko uwierzyliście w skradzenie ziarna cierniowego – szepnął.

Członkowie rady podnieśli wrzask, niektórzy rzucili się do ucieczki, inni chcieli schować za strażnikami. Pozostali siedzieli w miejscu, patrząc na wątłe pnącza rozrastające się powoli na posadzkę. Zrozumieli, że sala, którą kazali tu zbudować, stała się ich grobem.

– Może jednak… – Morvran z trudem wydobywał z siebie głos, gdy jego wnętrze rozdzierało pęczniejące ziarno cierniowe, które właśnie poiło się jego krwią. – warto umrzeć za ideę…

Gdy tylko ziarno napęczniało, pękło, po czym wypuściło korzenie.

Koniec

Komentarze

O, opowiadanie na Liryczne Jasło, to dodatkowo zachęca! Tym chętniej przeczytam, jako laureat dwóch poprzednich edycji :)

 

I od razu poprawił bym ciut pierwsze zdanie, tak, by pozbyć się jednego z “i”, np. “…i splunął gęstą mieszanką zabarwionej krwią flegmy”

 

Wrócę tu! :)

Ja natomiast poprawiłbym drugie zdanie. Co tak wprost oznacza nasycenie powietrza juchą? Nasycenie / przesycenie zapachem, wonią, odorem i tak dalej i dalej, ale nie sama juchą (pomijam, że jucha brzmi tutaj kiepsko).

Klasyka. Dwaj szlachetni i niezłomni przeciw podłej Radzie Cieni. Aha, samoofiara też należy do klasyki. Do tego dark fantasy, której fanem nie jestem… Powiedzmy, że może być, a zapewne byłoby lepiej i ciekawiej, gdyby tekst był bardziej rozbudowany.

Nie wiadomo o co chodziło z buntem, do czego dąży kongregacja i tak dalej. Za krótkie i za mało wyjaśnione żeby mogło być dla mnie jakoś bardziej interesujące.

Zgodnie z obietnicą przeczytałem, i oto moje uwagi:

 

Po co przeciwstawiliście się Kongregacji?

Lepsze będzie “sprzeciwiliście”

 

– Warto było ginąć za tą sprawę?

“Tę”!

 

Nad pobojowiskiem już zbierały się ptaki, niecierpliwe,

Lepiej napisać “zbierały się już zniecierpliwione ptaki”

 

– Moi ludzie nie będą w tym uczestniczyć. – Virkeligh położył obie dłonie na mapie, pochylając się nad stołem. Spojrzał wymownie na przedstawiciela rady Kongregacji.

Tu taka bardziej ogólna uwaga: jeśli po myślniku, jaki następuje po dialogu, nie ma słów typu “rzekł Virkeligh” albo “powiedział”, to lepiej zacząć od nowej linijki, bez myślnika. Więc w tym przypadku:

 

– Moi ludzie nie będą w tym uczestniczyć.

Virkeligh położył obie dłonie na mapie, pochylając się nad stołem. Spojrzał wymownie na przedstawiciela rady Kongregacji.

 

Wydawało się, że jego zimne spojrzenie powstrzymało również posłańca, przed tym, co chciał uczynić.

Niezbyt zgrabne. Może coś w stylu: “Zdało się, jakby chłód jego spojrzenia powstrzymał posłańca przed zrobieniem czegoś, czego mógłby później żałować”

 

– Powiedz swoim panom, że zdobędziemy miasto bez zbędnego mordu. A teraz precz z mych oczu, nim każę cię wlec końmi – rzucił baron przez zęby, mając już dosyć zuchwałości karłowatej postaci.

Druga ogólna uwaga: Takie dialogi najlepiej rozdzielać atrybucją, niż dawać ją na końcu (przynajmniej według mnie). A więc:

 – Powiedz swoim panom, że zdobędziemy miasto bez zbędnego mordu – rzucił baron przez zęby, mając już dosyć zuchwałości karłowatej postaci. – A teraz precz z mych oczu, nim każę cię wlec końmi.

 

Gdy posłaniec opuścił namiot, Virkeligh kazał odejść pozostałym, jednak zatrzymał Morvrana, który stał wiernie po jego prawicy.

Z tego bym zrobił dwa zdania

 

– Nie panuj mi tutaj.

Napisałbym to “panuj” w cudzysłowie, w końcu słowo panuj oznacza panowanie, rządzenie

 

stolicę, a jednocześnie symbol oporu, należało uczynić symbolem porażki.

Może “stolicę będącą symbolem oporu”?

 

skąd był doskonały widok na stolicę

Zamiast “był” – “rozpościerał się”

 

rycerze, baronowie, posłańcy i cała reszta

Bez tej całej reszty będzie lepiej

 

Kiedy pozostali siedli, baron oparł dłoń na krawędzi ławy i upuścił naczynie. Chwycił się za gardło i zaczął krztusić. Siedzący koło niego rycerze powstali i pochwycili go, nim osunął się na ziemię.

Za dużo “i”, ciągle powtarzanego. Pamiętaj o takich słówkach, jak “by”, “aby”, “oraz” etc.

 

który zaczyna wydawać się zbyt głośny

Czas teraźniejszy w otoczeniu zdań w czasie przeszłym, niezbyt dobrze w tym przypadku

 

Gdy tylko ziarno napęczniało, pękło, rozbijając skorupę, po czym wypuściło korzenie.

Ostatnie zdanie musi być zgrabne, mieć moc. Ja bym napisał: “Gdy ziarno napęczniało, pękło, po czym wypuściło korzenie”. I tyle, zgrabnie i szybko.

 

Weź pod uwagę te rady, które uznasz za stosowne, i daj koniecznie znać, jak poszło potem na konkursie :)

 

EvilMorty, AdamKB

Zapewne byłoby więcej, gdyby nie konkursowy limit słów. Przyznam, że również wolałbym rozbudowany tekst, jednak sporo musiałem wyciąć.

Naróg

Dziękuję za cenne uwagi! W sprawie konkursu to opowiadanie, przez moją pomyłkę w pierwszej i pełnej błędów wersji, zdołało zająć trzecie miejsce.

Selmericu!

 

Możliwe, że trochę za krótkie jak na taką fabułę, ale!

Napisane przyzwoicie, czytało mi się dobrze (z pewnymi mankamentami, ale to inni raczej je wskazali). Klasyczne dark fantasy, nie jest to może bardzo odkrywcza historia, ale przyjemna w odbiorze. Motyw śmierci za ideę – sam go uwielbiam i umieszczam w swoich tekstach. :D

Pozdrawiam i gratuluję trzeciego miejsca!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Teoretycznie wszystko jest ładnie spięte, ziarno pojawia się wcześniej (nie wpadłem na to, że to może być fortel), wszystko mamy ładnie zasygnalizowane.

Jest dark, jest heroic ale przez ten limit znaków całość co prawda czyta się szybciutko, to brakuje tu emocji. Za mało wiem, za mało tu “przeżyłem” żeby mi zależało. Ale tekst czytało się gładko ;)

Misiowi czytało się dobrze i jest zadowolony, że przeczytał. Nie czuje potrzeby rozbudowywania tekstu. Dla niego długość jest w sam raz, może dlatego, że preferuje krótkie formy.

Bardzo żałuje, że obowiązywał cię limit znaków, bo z chęcią lepiej poznałabym głównych bohaterów. Masz ciekawy i konkretny pomysł na świat oraz magię i sporo informacji na ich temat udało ci się przemycić w tekście w taki sposób, że nie nużyły i nie wyglądały jak infodumpy. 

Gdybyś kiedyś przymierzał się do poprawek, przejrzyj tekst pod kątem powtórzeń (zwłaszcza słów baron i rada).

W chwili, kiedy zadziałało ziarno, myślałam, że umiera Virkeligh. Może warto dać mu jakiś inny tytuł?

Trochę zabrakło mi motywacji Morvana. Rozumiem, że zła Rada i że idea, ale to za mało, żeby umierać. Jego decyzja byłaby bardziej zrozumiała np. gdyby jego rodzina również zginęła przez działanie ziarna, lub w jego życiu wydarzyło się jakiś inny dramat.

W tekście widać, że przemyślałeś strukturę i wszystko jest w nim po coś. Podobało mi się zakończenie, którym potrafiłeś mnie zaskoczy.

Do następnego :)

BarbarianCataphract, 

dzięki za miłe słowa, pozdrawiam również

 

Piotr. W. K., 

nad emocjami rzeczywiście powinienem popracować, może gdybym nie musiał wycinać kilku scen, lepiej zostałoby to zasygnalizowane

 

Koala75,

miło mi, dziękuję misiowi za odwiedziny

 

ośmiornica,

zgadzam się z Tobą i naprawdę chciałbym umieścić w tekście trochę więcej, szczególnie o samym Morvranie, bo sam jestem zły na siebie, jak ukróciłem koncept na tę postać w opowiadaniu. Co do powtórzeń to spróbuję się poprawić. Dzięki za komentarz

Fajny pomysł na ziarno, spodobał mi się. Ciekawe, jak się je transportuje, żeby przypadkiem nie kapnęła na nie kropla krwi z rozbitego nosa… Na zwierzęcą też reaguje?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka