- Opowiadanie: Zaris - Nie będzie rozejmu ze śmiercią cz.3

Nie będzie rozejmu ze śmiercią cz.3

Trzeci rozdział historii o starciu idealistycznego totalitaryzmu z cyniczną wolnością, oraz dwójce ludzi która stara się wykonać swoją pracę w trakcie tegoż starcia. Dziękuję bardzo wszystkim pomagającym z korektą i odnajdywaniem błędów, zwłaszcza DHBW, Victorii92, AdamowiKB oraz M.G.Zanadrze. Wracamy teraz do bohaterów pierwszego rozdziału, po tym jak w rozdziale drugim poznaliśmy ich antagonistów. 

Oceny

Nie będzie rozejmu ze śmiercią cz.3

Obóz imperialnej inwazji stanowił obraz dyscypliny i pomysłowości, dwóch cech cenionych jak mało które na Archipelagu. Armia zbudowała podwójne linie fortyfikacji wokół twierdzy wroga: wewnętrzny mur, który miał odciąć oblężonych tubylców od świata i powstrzymać przed kontratakiem na legionistów, oraz zewnętrzny mur, by zatrzymać ewentualne siły odsieczy. Kontrwalacja i cyrkumwalacja razem tworzyły gigantyczny pierścień mieszczący dziesiątki tysięcy legionistów, inżynierów, lekarzy, architektów, urzędników oraz innych uczestników inwazji. Do tego powstała prowizoryczna keja dla wielkich okrętów transportowych, których maszty sprawiały z daleka wrażenie, jakby na morzu wyrósł las kolosalnych, bezlistnych drzew. Keja wgryzała się w szare wody oceanu niczym dziób gigantycznej bestii, pozwalając na błyskawiczne rozładowywanie kolejnych dostaw z Imperium i dając niezależność od marnych zapasów żywności oferowanych przez okoliczne wioski. Tutejsza ludność nie była nawykła do ataków na osady czy twierdze, preferując honorowe starcia na otwartym terenie, zatem musiało stanowić dla niej niemały szok, gdy w przeciągu kilku dni wokół nich wyrósł obóz większy niż jakiekolwiek miasto, jakie widzieli w życiu.

Oblężenie nie trwałoby długo, nie pod koniec zimy, gdy zapasy twierdzy były na wyczerpaniu, lecz kenraal nie czekał nawet tyle. Jednej nocy Cienie unieszkodliwili wszystkich wartowników i otworzyli szeroko bramy, a legioniści zdobyli siedzibę wroga niemalże bez strat. Zazwyczaj preferowaną taktyką sił Imperium było pozwolenie, by ludność sama zbuntowała się przeciwko swoim władcom i skapitulowała przed legionami, gdyż znacznie ułatwiało to implementację Ładu na nowych ziemiach; tym razem jednak raporty sugerowały, że tutejszy władyka planował użyć cywilów i służby jako zapasowych racji żywnościowych, zatem należało działać szybko. Jeśli zdążyłby zrealizować ten plan, to nie tylko w barbarzyński sposób pozbawiłby Imperium przyszłych obywateli i niewolników, co jeszcze wydłużył czas oblężenia o długie miesiące. Teraz jednak sam stanowił pożywienie, gdy jego zwłoki zostały rzucone obozowym świniom, wraz ze szczątkami reszty swojego rodu i starszyzny klanu, a jego twierdza stała się nową bazą operacyjną kenraala mieszczącą sztab i najważniejszych urzędników. Sprawiedliwość Imperium była bezlitośnie racjonalna w swym pragmatyzmie.

Przed obozem stał długi rząd jeźdźców i piechoty, wszyscy czekali na swą kolej do kontroli przed powrotem z patroli oraz ekspedycji zbierackich. Do każdego fortu imperialnej armii można było dostać się jedynie po szczegółowej inspekcji, wymianie haseł i przepytywaniu z detali wyprawy poza obóz. W teorii miało to wiele sensu, lecz nie w krainie, gdzie przeciętny obywatel był o dobre pół metra niższy niż każdy legionista, a mowa była zupełnie odmienna od imperialnej. Scorn planował poczekać z innymi, by przy okazji dowiedzieć się, co znaleźli w okolicy, i wypytać o szczegóły otaczających ich terenów, lecz Sigrun dumnie wyprostowała się w siodle i ruszyła kłusem w tłum, który momentalnie się rozstąpił. Scorn westchnął, szturchnął wierzchowca piętami i pognał za swą partnerką, odpowiadając skinieniami zakapturzonej głowy na saluty i ukłony wielkich, groźnych żołnierzy. Wartownicy przy bramie zauważyli ich z daleka, a ich czerwone od mrozu twarze natychmiast okazały pełne spektrum emocji, jakie widywali Forskar, gdziekolwiek się pokazali: panikę, podziw, podejrzliwość. Bordowe płaszcze i wilcze futra otulające masywne sylwetki legionistów strzegących bramy natychmiast zostały poprawione i wygładzone niczym na inspekcję. Największy z wartowników, krępy i włochaty niczym mityczna bestia, bezceremonialnie odepchnął wszystkich spod bramy łapami grubymi jak konary starego dębu, by Forskar mogli przejechać bez problemu. Ich wjazd na teren obozu natychmiast wywołał jeszcze większe poruszenie, saluty, ukłony oraz deklaracje gotowości do usług, a gdy tylko się zatrzymali, momentalnie podbiegło do nich dwóch pomocników obozowych w burych ubraniach roboczych. Sigrun zeskoczyła z wierzchowca i wręczyła cywilowi wodze, uprzejmym, lecz nie znoszącym sprzeciwu tonem, wydając szczegółowe instrukcje dbania o zwierzę. Scorn tymczasem podszedł do wartownika czekającego z opasłym logiem: księgą wchodzących i wychodzących z obozu. Surowy wojownik strzepnął nieistniejące okruszki ze swojej grubej przeszywanicy barwy zaschniętej krwi i spojrzał na niego oczekująco.

– Agenci Forskar wracający z miejsca zbrodni: Sigrun XXIII Indarsfjall oraz Scorn II Avangr – oznajmił, pokazując płytkę z onyksu, na której wyryto jego dane wraz ze skomplikowanym symbolem prowincji, z której pochodził. Przy okazji podrapał za uchem wielkiego ogara warującego przy bramie.

– Radziłbym uważać, agencie Forskar – doradził włochaty legionista. Scorn mógł teraz zobaczyć na jego ramieniu insygnia dowódcy dziesiątki. – Knurre potrafi ugryźć, a nie chcielibyśmy mieć na sumieniu kilku palców ręki sprawiedliwości.

– Dziękuję za troskę, dekaani. Gwarantuję jednak, iż jestem ostatnią osobą, którą skrzywdziłby wasz Knurre. A tym bardziej nie szukałbym retrybucji, na wypadek gdyby jednak do czegoś tak nieprawdopodobnego doszło.

Jak na potwierdzenie jego słów, pies zaczął łasić się do niego w sposób zupełnie nieprzystający wojskowemu ogarowi. Scorn mimowolnie się uśmiechnął i odprężył, jak zawsze przy zwierzętach: czy to kotach pilnujących spichlerzy, valravnach dostarczających wiadomości czy ogarach jak ten, który właśnie uwalił się u jego stóp, bezwstydnie prezentując wszystkim swój opasły brzuch.

Nagle rozległ się krótki gwizd, a Sigrun rzuciła mu swoją płytkę identyfikacyjną. W pierwszym odruchu chciał złapać ją w locie, lecz zobaczył, iż Forskar nie celowała nawet w jego pobliże, a idealnie w centrum zbiegowiska pod bramą. Momentalnie zrozumiał, co chciała tym osiągnąć, zatem gdy tylko wartownicy rzucili się do podnoszenia płytki ze śniegu, on odsunął delikatnie żołnierza przy logu, po czym przewrócił karty księgi, by znaleźć wpisy z zeszłej nocy.

– Proszę o wybaczenie – powiedział do legionisty, zapamiętując wszystkie imiona przed sobą – lecz potrzebuję godziny naszego wyjazdu z obozu, celem uzupełnienia raportu ze śledztwa.

Zanim wartownicy znaleźli płytkę, Scorn już wrócił do głaskania Knurrego, w pamięci powtarzając w kółko listę osób. Nie był to mały wyczyn, nawet po długich latach bezlitosnego treningu na Forskar, podczas których zapamiętywał tysiące praw, przepisów, protokołów i precedensów, lecz daleko było temu do granicy możliwości jego umysłu. Chciał rzucić swojej towarzyszce porozumiewawcze spojrzenie, lecz Sigrun nie patrzyła w jego stronę. Jej wzrok był wbity w bramę, ewidentnie skanując całe zbiegowisko w poszukiwaniu kogoś, kto zauważyłby jego manewr z logiem lub chciałby wykorzystać zamieszanie, by niezauważenie przemknąć między wartownikami. To drugie akurat nie było prawdopodobne, gdyż nawet w całym zgiełku legioniści utrzymali szyk blokujący wejście do obozu.

Po zakończeniu formalności Forskar udali się piechotą ku horreum, magazynowi gromadzącemu wszystkie artykuły użyteczności publicznej, by zdać ekwipunek, który wzięli ze sobą o świcie. Hałas i smród wojskowego obozowiska ogarnął ich niczym morska czeluść zamykająca się nad tonącym i tak samo przygniatał, miażdżył, odbierał dech. Jeszcze chwilę temu Scorn marzył o cieple namiotu, książce i spokojnym rozmyślaniu nad sprawą, ale teraz z radością wróciłby na lodowe pustkowie i odmrażał sobie dłonie, badając kolejne zwłoki. Co prawda legioniści traktowali istnienie brudu i nieładu w obozie jako osobistą zniewagę, zatem walczyli z nimi niemal równie żarliwie co z wrogimi armiami, jednak kilkadziesiąt tysięcy wojowników nawet przy najlepszych chęciach cuchnęło na kilometr potem, odpadkami i odchodami. Świnie, stanowiące nieodłącznych towarzyszy każdego legionu, nie poprawiały stanu powietrza w obozie. Wszystko to było solidnie doprawione także innym charakterystycznym smrodem: rybami. Sieci, w które je łapano, suszyły się w obozowisku każdej dziesiątki, rozrzucając woń sodu i jodu, wędzarnie przy jadalniach oficerów cuchnęły dymem, a każdy poszczególny namiot śmierdział dwoma integralnymi elementami imperialnej diety: cella i murag. Były to odpowiednio pasta z ryb fermentujących z solą i warzywami oraz sos pozyskany z odpadów przy produkcji tejże pasty. Scorn nie odmawiał im walorów smakowych, niemniej jednak w dużej ilości tworzyły smród, który mógł konkurować ze zbiorową mogiłą w upalny dzień.

– Nie wiem, czy jest ci to wiadome – zaczął – lecz mogliśmy po prostu poprosić o dostęp do księgi bez takiego teatru.

– Pewnie. A każdy frant natychmiast by doniósł, że Czarni grzebali w logu.

– I tak istnieje niemała szansa, że ktoś to zobaczył. Aczkolwiek muszę przyznać ci rację, droga siostro, iż wypada takie szanse minimalizować, gdy tylko się da. Chyba, że donosi wartownik pełniący służbę przy samym logu, wtedy jesteśmy…

– W dupie – weszła mu w słowo.

– Nie uciekałbym się do aż tak dramatycznych określeń, gdyż nie wiemy, kto tak naprawdę działa przeciwko nam. W związku z tym istnienie jakiegokolwiek donosiciela przy bramie jest czysto hipotetyczne, a tym bardziej wrogie intencje jego pracodawcy. Niewykluczone, że to tylko Cienie będące paranoikami, jak mają w zwyczaju.

– Gdzie przyjmuje twój prawnik? – zmieniła temat Sigrun, ściągając swoje bandolety na noże do rzucania, gdy dotarli wreszcie do drzwi horreum i ustawili się w oczekującej tam kolejce.

– W twierdzy, tak słyszałem – odparł, samemu nie mając żadnej broni do oddania i jedynie przyglądając się, jak jego partnerka ściąga z siebie kolejne elementy uzbrojenia godne doświadczonego żołnierza, służącego głęboko za liniami wroga.

W międzyczasie wziął jeden z pustych formularzy używanych w horreum i zapisał na nim imiona zapamiętane z logu. Planował zweryfikować je później z danymi ze spisów ludności, gdy wreszcie będzie miał chwilę wytchnienia i usiądzie spokojnie wśród innych Forskar. Najlepiej po wizycie w łaźni i saunie, które ponoć skonstruowano poprzedniego dnia jako jedne z budynków priorytetowych dla mieszkańców Imperium.

Kątem oka zauważył, że Sigrun sięga do uda i odpina pochwę na krótki miecz, przymocowaną do nogi dwoma pasami. Ostrze było idealnie proste, jednosieczne i surowo wykonane, nawet jak na standardy imperialnego ascetyzmu przenikającego całą ich kulturę. Jelec stanowiła jedynie drobna, kwadratowa tarcza z ciemnego metalu, a rękojeść pozbawiona była zdobień czy głowni. Niepozorna, lecz zabójcza broń.

– Sądziłem, iż tylko Cienie korzystają z takich mieczy – skomentował ten widok, usiłując zachować równie obojętny ton, co przy komentowaniu koloru nieba.

– Ewidentnie nie tylko – odparła blada Forskar, przesuwając się dalej w kolejce.

– Mhm – mruknął, licząc, iż niezręczna cisza skłoni Sigrun do rozwinięcia swej wypowiedzi. Gdy zobaczył jednak, że jego partnerka nie ma takich zamiarów, kontynuował: – Pomińmy zatem tę kwestię milczeniem, skoro nie zamierzasz rozbudować swej lakonicznej wypowiedzi.

– Świetny pomysł.

– Gdy będę zgłębiał tajniki naginania Ładu z naszym ekspertem, radzę, byś dopytała o zwiadowców, którzy odkryli miejsce zbrodni. Istnieje nadzieja, jakkolwiek niewielka, że jeszcze zastaniemy ich w obozie.

– Ty to zrób, gdy już skończysz – odparła z bezlitosną nonszalancją, rzucając cały swój ekwipunek na stół i zabierając się za wypełnianie formularza zgłaszającego jego zwrot.

– Mhm. A kto podsunął ci pomysł, iż jestem gotów zająć się wszystkimi poszlakami, podczas gdy ty nie popchniesz naszej sprawy ku jej szczęśliwemu zakończeniu?

– Nikt. Sama wpadłam na ten pomysł.

– Niebywale zuchwałe z twej strony. Czy mogę chociaż dowiedzieć się, cóż takiego planujesz czynić, że nie będziesz w stanie wykazać się większą produktywnością? Gdzie będziesz?

– Och, wiesz, tu i tam – odparła beztrosko i rzuciła mu rozbawione spojrzenie.

Nawet mimo jej maski widział, jak się szczerzy. Westchnął ciężko, lecz zdążył poznać swoją partnerkę na tyle, by wiedzieć, iż prawdopodobieństwo, by jej zachowanie było motywowane lenistwem, graniczyło z cudem. Cokolwiek zatem planowała, musiało być konieczne dla sprawy, podobnie jak jego niewiedza wobec szczegółów tychże planów. Liczył jedynie, że jest to tymczasowy stan rzeczy i Sigrun oświeci go, gdy przyjdzie na to pora. Wbrew logice i własnym zasadom ufał jej, jakby współpracowali razem od lat, a nie godzin. Poza tym zawsze uważał, iż będąc postawionym przed dylematem więźnia, lepiej zacząć od kooperacji, zachowując sobie jedynie możliwość późniejszej retrybucji na wypadek zdrady.

– Zatem nie zamierzam marnować więcej czasu na towarzyszenie ci i ruszam już teraz do mojego przyszłego przyjaciela prawnika – powiedział, zwijając listę imion z logu w rulon i umieszczając ją w swojej torbie wśród niezliczonych innych dokumentów. – Liczę, iż nie zawiedziesz zaufania, jakie właśnie ci okazuję, siostro w czerni.

 

***

 

Sigrun obejrzała się ukradkiem, udając, iż spogląda za oddalającym się Scornem. Osobnik w burej odzieży, idący ich tropem od bramy, zatrzymał się przy jednym z namiotów i zajął konwersacją z przypadkowymi legionistami. Fakt, że był tylko jeden i ewidentnie nie ruszył za jej partnerem, oznaczał, iż musiała nie dostrzec drugiego. Na jej ustach bezwiednie ukazał się szeroki uśmiech, a w krwi zapłonął znajomy ogień.

Dokończyła wypisywanie formularza i wręczyła go pracownikowi horreum, po czym oddaliła się szybkim krokiem w stronę obozowiska Forskar. Gdy mijała jadalnię jednej z kohort, udała zainteresowanie potrawami, jakie tam oferowano, by ponownie obejrzeć się za siebie. Osobnik dalej kroczył jej tropem, z uwagą obserwując horyzont i odległe maszty statków. Nawet pogwizdywał, sprawiając wrażenie kogoś, komu nigdzie się nie śpieszy. Sigrun zmieniła kierunek marszu i skierowała się ku obozowisku inżynierów. Gdyby jej ogon zobaczył, że wraca do swojego namiotu, mógłby zrezygnować ze śledzenia jej. Teren Forskar był nienaruszalny i nawet najbardziej zagorzały szpieg nie ośmieliłby się naprzykrzać tam strażnikom Ładu. Ona zaś chciała, by ten szpieg jej się naprzykrzał i pozostał na tropie.

Najchętniej zgubiłaby natręta w tabunie ludzi, po czym sama zaczęła go śledzić, by zobaczyć, gdzie pójdzie i komu zgłosi swoje niepowodzenie, lecz wtopienie się w tłum nie było wykonalne w mundurze Forskar, a nie miała czasu ani sposobności, aby się przebrać. Nie zamierzała jednak pozwolić, by jej to przeszkodziło. Idąc jedną z głównych alei obozu, nagle skoczyła w bok za przejeżdżającym wozem i szybko przemknęła między namiotami, klucząc jak ścigany kot. Wyminęła długie ławy wokół ogniska jakiejś dziesiątki, po czym skierowała na powrót w stronę bramy, ku stajni. Wydawało jej się to jedynym miejscem wystarczająco ustronnym, by posłużyło do realizacji jej planu. Namioty oferowały za mało miejsca do manewrowania, a inne budynki, jak wozownie czy horrea, były wiecznie pełne ludzi. Zaklęła cicho, ślizgając się po błocie, licząc w duchu, że było to tylko błoto, po czym dotarła do wrót stajni. Krótkim gestem nakazała milczenie pracownikom zgromadzonym przed wejściem i wślizgnęła się do środka, pozwalając drzwiom na głośne skrzypnięcie. Zatrzasnęła je za sobą z hukiem, na wypadek gdyby jej ogon przegapił wcześniejszy hałas, po czym skryła się w cieniu i czekała. Tak jak przypuszczała, mężczyzna musiał gnać, by za nią nadążyć, porzucając ostrożność oraz pozory nonszalancji. Nie zamierzała dać mu czasu na przyzwyczajenie się do ciemności panującej w stajni. Gdy tylko zamknął za sobą wrota i zbliżył się do miejsca, w którym czekała, uderzyła.

Szpieg był szybki i wytrenowany: momentalnie odskoczył poza zasięg jej rąk i natychmiast kontratakował, tnąc ją nożem, który nagle pojawił się w jego palcach. Wszystko w absolutnej ciszy, bez okrzyku zdziwienia, bez agresywnych sapnięć. Sigrun uchyliła się pod atak, puszczając bokiem dłoń z ostrzem, i chwyciła ją za nadgarstek, jednocześnie uderzając napastnika łokciem w skroń. Cios oszołomił szpiega. Szarpnął bezwiednie ręką, chcąc uwolnić ją z chwytu Sigrun, lecz Forskar zacisnęła mocniej palce. Usiłował uderzyć ją w twarz pięścią drugiej ręki, jednak z łatwością się uchyliła. Łapiąc go za biceps i wzmacniając żelazny ścisk swoich palców na nadgarstku, uderzyła kolanem w łokieć szpiega, łamiąc jego rękę z głośnym trzaskiem. Mężczyzna wreszcie wydał z siebie jakiś dźwięk, wyjąc z bólu. Nóż momentalnie poleciał na posadzkę, a jej przeciwnik padł na kolana. Sigrun kopnęła broń na bok, wciąż wbijając palce w nadgarstek złamanej ręki swego przeciwnika.

– Proszę, nie! – wyjęczał, zanosząc się szlochem. Niebezpieczny oponent zniknął bez śladu, a w jego miejsce znalazł się spanikowany, zapłakany tchórz. – Ja tylko wykonywałem swoją pracę.

– Mhm – mruknęła Sigrun, łapiąc go za wystającą z łokcia kość. – A ja właśnie wykonuję swoją.

Szarpnęła z całej siły, wyrzucając z gardła mężczyzny iście zwierzęce wycie.

– Kim jesteś? – warknęła.

– Wulfric – wysapał z łzami spływającymi wodospadem po brudnej twarzy. – Wulfric LXXVI Miklagard. Byłem kiedyś kandydatem na Czarnego, od dzieciaka uczyłem się z wami. Nie zdałem egzaminów na samego Forskar, lecz moje talenty uznano za zbyt przydatne, by przydzielić mnie do jakiegoś urzędu czy sądu, zatem zostałem śledczym na waszych usługach, Czarnych, znaczy się. Tropiłem wrogów Ładu, obcych szpiegów, buntowników, przestępców. Byłem w tym dobry, lubiłem to, co robię. Ale wiesz, jak to jest, gdy twoi przyjaciele nagle stają się twoimi przełożonymi? Gdy wiedzą, że mogłeś być jednym z nich, lecz poległeś na jednym głupim egzaminie? Początkowo to nic takiego, lecz z każdym miesiącem czułem, jak…

Kolejne szarpnięcie za złamaną kość urwało jego wywód.

– Konkrety.

– Już, już, proszę… proszę. Przekłamywałem niektóre dowody, donosiłem na innych Forskar, rujnowałem ich reputację. W końcu mnie odkryli, dopadli, aresztowali. Siedziałem w lochu, oczekując na sprawę i wyrok, gdy… ktoś złożył mi ofertę. Nie wiem, kim byli, ale obiecali wolność w zamian za pracę dla nich. Nie powiedzieli, co to miałaby być za praca, ale domyślałem się, że raczej nie ogrodnictwo, – Zachichotał nerwowo, zanosząc się szlochem. – Zgodziłem się oczywiście, a następnego dnia zostałem wyniesiony z lochu i pod eskortą wywieziony z Archipelagu, daleko w głąb Imperium, aż do południowej granicy. Myślałem, że będę kogoś szpiegował, ale zostałem przydzielony do dziesiątki legionistów jako ich pomoc obozowa. Od tamtego czasu minęło sześć lat i moi pracodawcy odezwali się tylko raz. Cóż, teraz już dwa razy. 

– Mów o pierwszym.

– Za pierwszym razem miałem zająć się jakimś nadgorliwym dekaani, który nawoływał do ruszenia przez góry i ataku na południowców. Mówił, że od dekad pozwalamy im gnić w swoim zepsutym systemie, zamiast przynieść im Świt, takie tam. Miał posłuch wśród legionistów, a ponoć agitował także wśród cywilów, gdy był na przepustce. Lada chwila, a wybraliby go do rady prowincji i z tej pozycji może przekonałby samo Oko Imperatora do tego planu inwazji. Zatem… zająłem się nim.

– Mną też miałeś się zająć?

– Nie! Nie, nie miałem! Kazano mi cię śledzić, pani! Po prostu spanikowałem, gdy mnie zaatakowałaś, uderzyłem bez zastanowienia. Ale nawet jakbym cię ranił, to wezwałbym pomoc, pani. Nie pozwoliłbym agentce Forskar wykrwawić się gdzieś między sianem a końskim gównem.

– Wzruszająca troska.

Sigrun się zamyśliła. Jego pracodawcy znali się na swojej pracy. Znaleźli eksperta, uratowali go od reedukacji, a następnie skryli w szeregach wojska aż do chwili, gdy był potrzebny. I użyli go zaledwie dwa razy przez sześć lat, co oznaczało, że muszą mieć wielu innych mu podobnych. Wiedzieli też, jak nadzorować rozbudowaną siatką agentów, skoro potrafili przenieść swojego człowieka z Archipelagu na dalekie południe. Pasowało to idealnie do Cieni, którzy ekstremalnie rzadko brali udział osobiście w swoich akcjach, a najczęściej używali rozległych sieci operatorów. Forskar okazjonalnie wchodzili z nimi w konflikt na tym tle, gdyż Cienie najczęściej rekrutowali na takich operatorów osoby, które w jakiś sposób złamały Ład, wyrywając ich tym samym z rąk sprawiedliwości. Sigrun niewiele to jednak przeszkadzało, gdyż ostatecznie wszyscy służyli interesom Imperium, a gdy ktoś z Cieni nadużywał za bardzo swego autorytetu, to i tak nie było miejsca, w którym zdołałby się skryć przed zamaskowanymi agentami Ładu.

Pasowało zatem, że to wywiad stał za jej niedoszłym zabójcą… o ile ten człowiek mówił prawdę. Równie dobrze mógł sprzedać jej historię pasującą do metod działania Cieni, a pracować dla kogoś innego. Tak czy inaczej, wiedziała, co czynić dalej.

– Ejże, wy tam! – ryknęła w stronę drzwi, które rozwarły się powoli z głośnym skrzypieniem. Dwóch stajennych wkroczyło niepewnie do środka, blednąc wyraźnie na widok kości sterczącej ze złamanej ręki jej jeńca.

– Niech jeden z was natychmiast pędzi do namiotów Forskar i przyprowadzi tu pierwszego napotkanego agenta – rozkazała spokojnym, rzeczowym tonem. – Powiedz, że agentka Sigrun XXIII Indarsfjall została zaatakowana i potrzebuje kogoś obiektywnego do sporządzenia protokołu. I zamknijcie za sobą drzwi. Ktoś chce wejść, mówicie, że Forskar zakazali. Zrozumiano?

Stajenni pokiwali głowami, wciąż nie mogąc otrząsnąć się z szoku, i zniknęli za drzwiami. Sigrun spojrzała na mężczyznę przed sobą, który wyglądał, jakby powoli tracił przytomność. Jego ubranie było przemoczone potem, twarz przybrała zielonkawy kolor, a oczy wodziły błędnie po okolicy. Nie pozwoliła jednak, by ją to rozkojarzyło, gdyż nawet w takiej sytuacji doświadczony Cień potrafiłby udawać i szykować się do ataku. Nie spuszczała wzroku z drugiej ręki mężczyzny, gotowa w każdej chwili wykonać unik.

Drzwi otworzyły się ponownie, lecz w tak delikatny sposób, że natychmiast zaalarmowało to Sigrun. Gdy zobaczyła przerażenie, jakie nagle wymalowało się na twarzy jej jeńca, nie czekała ani chwili, tylko odskoczyła i przeturlała się w stronę noża, który wcześniej kopnęła na bok. Miejsce, w którym stała jedno uderzenie serca temu, przecięła rozmyta smuga miecza, trafiając w złamaną rękę Wulfrica i przecinając ją bez najmniejszego oporu. Stajnię ponownie ogarnęły potępieńcze wrzaski szpiega, lecz uwaga Forskar była już całkowicie skupiona na nowym przeciwniku. Już na pierwszy rzut oka był dużo bardziej niebezpieczny niż poprzedni. Jego ogromne, wręcz groteskowe rozmiary i zręczne ruchy zdradzały go jako legionistę, co było niemal równoznaczne z wyrokiem śmierci dla każdego po drugiej stronie jego miecza. Sigrun zaklęła w myślach i rzuciła się ku niemu z nożem w ręku, licząc na wykorzystanie chwili zaskoczenia nowego przeciwnika. Jej nadzieje były jednak płonne, gdyż legionista odskoczył zwinnie do tyłu, tnąc mieczem w miejsce, w którym zakończyłby się jej skok. Tylko wyjątkowy refleks uratował ją przed paskudną śmiercią, gdyż zdołała minimalnie zmienić trajektorię swego ataku i jednocześnie zasłonić się nożem. Mimo że nie blokowała, a tylko pozwoliła mieczowi przeciwnika ześlizgnąć się po jej ostrzu, poczuła paraliż, jaki przeszył całe jej przedramię i łokieć. Ledwo utrzymała rękojeść w palcach. Chciała wycofać się do drzwi i wezwać pomoc, gdyż każdy wokół natychmiast rzuciłby się do obrony Forskar, lecz legionista obszedł ją półkolem, odcinając drogę. Jego miecz ciągle się poruszał, zwodził, mylił, lecz nie dała się sprowokować. Rozważała rzut nożem w odsłonięte gardło, lecz istniała mała szansa, że legionista nie zdoła go odbić. Gorączkowo szukała słabości do wykorzystania, lecz wojownik nie dał jej odetchnąć ani pomyśleć. Uderzył ponownie, ze złowrogim świstem ostrza i powiewem powietrza godnym skrzydeł jakiejś legendarnej bestii. Sigrun skoczyła w jego stronę, robiąc kolejny unik pod atak, licząc na skrócenie dystansu i zniwelowanie przewagi, jaką dawały mu jego wzrost i dłuższa broń. Przez chwilę sądziła, iż jej się uda, że przemknie obok miecza i znajdzie się tuż przy legioniście otwartym na celne cięcie w gardło, jednak szybkość jej przeciwnika znów ją zaskoczyła, gdyż tamten zdołał zmienić kierunek ataku, zmuszając ją do desperackiego odtoczenia się w bok i upadku na ziemię, byle tylko się uratować. Miecz przemknął jej tuż przed twarzą.

Momentalnie zmieniła taktykę. Nie mogła pozwolić sobie na traktowanie go jak przeciwnika na sparingu, nie mogła pozwolić na kolejny cios. Musiała być kreatywna. Pozostając na ziemi, by dać mu poczucie kontroli nad sytuacją, podczołgała się na bok. Legionista ewidentnie poczuł się pewniej, gdyż nie podbiegł do niej ani nie spróbował dobić, jak podejrzewała, że zrobi. Spokojnie przyglądał się jej poczynaniom i utrzymywał dystans. Zaplanowała swój następny krok. Gdy wróg był we właściwej pozycji, Sigrun złapała nóż za ostrze, zamachnęła się, markując rzut w gardło legionisty, po czym nim rzuciła: jej celem nie był jednak przeciwnik, a zadek konia tuż obok. Wojownik skupił się na blokowaniu pocisku, zatem nie miał czasu odskoczyć, gdy spanikowane zwierzę zarżało wściekle i kopnęło w tył, uderzając go w tors z taką siłą, że runął na posadzkę jak wór cegieł. Sigrun momentalnie skoczyła na niego, przyciskając kolanem rękę z mieczem i wyszarpując sztylet zza jego pasa. Zanim zdążył połapać się w nowej sytuacji i otrząsnąć z potężnego kopniaka, Forskar wbiła mu jego własny sztylet w podbródek tak głęboko, że wyszedł czubkiem głowy z głośnym, paskudnym chrupnięciem. Walka dobiegła końca.

Klęczała na dogorywającym, rzucającym się w drgawkach legioniście, ledwo łapiąc oddech. Cała była zlana zimnym potem, a na boku czuła rozrastającą się plamę krwi. Musiał w pewnym momencie ją zranić. Dotknęła rozcięcia palcami, które następnie powąchała i polizała, lecz nie wyczuła żadnych śladów trucizny. Miała szczęście. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że palce jej drugiej ręki dalej były zaciśnięte na rękojeści sztyletu z taką siłą, że aż straciła w nich czucie. Wyszarpnęła broń z głowy legionisty z obrzydliwym mlaśnięciem i rozejrzała się wokół. Wulfric leżał w kałuży własnej krwi, nieprzytomny lub martwy na skutek ucięcia ręki. Jego nóż, którego używała w walce, znajdował się pod kopytami konia. Szczęśliwie udało jej się trafić go rękojeścią, a nie ostrzem, choć w sytuacji ratowania życia mało ją obchodziła chwila bólu jednego zwierzęcia.

Wstała z kolan i lekko się zatoczyła. Tej walce daleko było do jej pierwszej, lecz nigdy wcześniej nie była tak bliska śmierci. Chociaż musiała przyznać, iż spod warstwy adrenaliny, nerwów, zmęczenia i agresji przebijała się także duma: nigdy nie sądziła, że zdołałaby zabić legionistę. Trenowała z nimi i sparowała każdego dnia, lecz zawsze obie strony wiedziały, kto zwyciężyłby w prawdziwym starciu. Ewidentnie była jednak zbyt surowa w ocenie własnych umiejętności. Co prawda jej sztuczka z koniem nie była uczciwa, ale cóż było uczciwego w walce z gigantem będącym efektem stuleci krzyżowania największych i najbardziej morderczych mieszkańców Imperium, który w dodatku całe dorosłe życie trenował zabijanie. „To nie oszukiwanie, a taktyka”, jak mawiał jeden z jej nauczycieli.

Podeszła chwiejnym krokiem do konia, który uratował jej życie, klepiąc go z wdzięcznością po karku i tuląc czoło do jego czoła

– Idziemy pić po tym wszystkim – mruknęła do niego, schylając się po nóż. Palce nie bardzo chciały jej słuchać, wciąż sparaliżowane nerwami i adrenaliną, lecz przy trzeciej próbie udało jej się wreszcie złapać rękojeść.

Przeszukała legionistę, a następnie szpiega, bezceremonialnie rozcinając ich ubrania, lecz jak przewidywała, nie znalazła niczego interesującego. Żadnych poszlak, żadnych płytek identyfikacyjnych, żadnych tatuaży, żadnych charakterystycznych znamion. Szary legionista i szary pomocnik obozowy.

Czując rwący ból i drętwienie w miejscu rany, przyłożyła do niej szmaty z ubrań jej napastników, by zatamować upływ krwi, zanim zgłosi się do medyka. Szczęśliwie w obozie była otoczona dosłownie setkami lekarzy i chirurgów polowych, zatem szybko znajdzie profesjonalną pomoc. Gdyby się uparła, sama także zdołałaby się opatrzyć, lecz czuła, że będzie miała ku temu jeszcze wiele okazji i powinna korzystać z usług zawodowców, gdy tylko może.

Usiadła na ziemi, osuwając się zręcznie na skrzyżowane nogi, i uciskała ranę, czekając na nadejście wezwanych Forskar. Czuła pewną dozę wstydu z powodu dokładania kolejnej sprawy innym agentom, zatem chciała chociaż nie utrudniać im jej rozwikłania i od razu złożyć swoje zeznania oraz przyznać się do winy. Istniało ryzyko, że ją za to zawieszą, lecz zawsze mogła przedstawić cały napad jako prowokację mającą na celu zmuszenie jej do zabójstwa, by odsunięto ją od sprawy. Taki argument powinien przekonać każdego agenta Forskar, aby pozostawił ją na wolności do momentu rozwikłania zagadki kręgu zmarłych. Sama nie była pewna, czy przypadkiem taki nie był alternatywny plan mocodawcy jej przeciwników: albo ją zabiją, albo ona zabije ich i zostanie zawieszona. Tak czy inaczej, Forskar prowadzący sprawę zostanie unieszkodliwiony.

Nagle dotarło do niej, że Scorn jest w niebezpieczeństwie. Musiał mieć podobny ogon, a mogła się założyć, że gdy to jego napadną w jakimś zaułku, skończy z poderżniętym gardłem. Klnąc głośno, zerwała się na równe nogi i wybiegła ze stajni.

 

***

 

Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy wewnątrz przepastnej komnaty było solidne, dębowe biurko zastawione księgami, zwojami, pieczęciami, butlami inkaustu i pękami piór. Jednak na najważniejszym miejscu, tuż przy fotelu przypominającym tron, znajdowała się karafka parującego napoju, ustawiona nad świecą i rozrzucająca korzenne opary grzanego wina. Za biurkiem zaś siedział cel wizyty Scorna: Bjorn IV Crawson, człowiek od rzeczy niemożliwych. Forskar od lat słyszał, że ilekroć ktoś na południu Archipelagu miał problemy, udawał się do tego eksperta w dziedzinie prawa, a wszelkie trudy ulegały ekspresowej eliminacji. Otrzymywał wtedy pokwitowanie na dowolny towar z horreum bez podania adekwatnej potrzeby, bez zabezpieczeń czy gwarancji. Wychodził z aresztu oczyszczony z wszelkich zarzutów, a dowody przeciwko niemu znikały w tajemniczy sposób. Dostawał pozwolenie na opuszczenie miasta, w którym mieszkał, bez dobrego powodu. Jego dziecko zostawało zapisane do dowolnej profesji, jakiej się dla niego pragnęło, naturalnie w granicach rozsądku, podczas gdy dzieci wrogów trafiały do najcięższych prac niewiele różniących się od niewoli. Istnienie takich osób Forskar traktowali jak śmiertelną chorobę toczącą społeczeństwo, stąd wszyscy podobni Bjornowi byli szybko wyłapywani i wysyłani do panoptykonów na reedukację, gdzie momentalnie wyzbywali się podobnych zapędów. Fakt, iż Crawson uchronił się od tego losu przez wystarczająco długi czas, by wyrobić sobie reputację, świadczył o niesłychanej wręcz zdolności do pozostawania w obrębach Ładu, jednocześnie naciągając je do granic możliwości. Na swój sposób Scorn to szanował, podobnie jak szanuje się każdego, kto osiągnął mistrzostwo w swoim fachu: niezależnie, jaki by ten fach nie był.

– Jakże miło witać jednego ze znamienitych wysłanników Forskar w mych progach – odezwał się prawnik, rozkładając szeroko ręce i odchylając do tyłu w fotelu, wyglądając niemalże jak król witający suplikantów. – Tym bardziej, iż gdy jesteście w owych progach, wiem, że nie ma was gdzieś w dziczy, gdzie generujecie ilości papierkowej roboty warte małej armii.

– Takie już z nas potwory, zmuszamy wierne dzieci Archipelagu do wykonywania ich pracy – odparł Scorn, powolnym marszem zmierzając do biurka i siadając na małym taborecie naprzeciwko tronu Bjorna. – Pracy powierzonej przez Imperatora i naturalnie czynionej ku jego chwale, pozwolę sobie nadmienić.

– Naturalnie, nie zapominam o modlitwie pochwalnej przed każdą stroną, jaką zapisuję, i przed każdym poczynionym stemplem. Tym bardziej gdy te strony wyszły spod palców Forskar i muszę zredagować z nich coś dla sądu, co przejdzie przez wstępną rozprawę, oraz coś dla dwudziestu urzędów, których jurysdykcje naruszyliście.

– Nie wydaje się, byś mógł narzekać na brak komfortu do umilenia owego redagowania – odparł Scorn, biorąc do ręki najbliższą butelkę wina i czytając opisy na etykiecie. O ile szczegóły dotyczące walorów smakowych czy leżakowania niewiele mu mówiły, to data produkcji oraz jej miejsce wystarczyły, by poznał, jak rzadki trunek ma przed sobą. – Czy to standardowe wyposażenie urzędnika twej rangi?

– W mych standardach z pewnością się mieści. – Uśmiechnął się Bjorn, salutując Scornowi parującym kubkiem grzańca niewątpliwie powstałego z równie cennego wina jak to w butelce. – Jakkolwiek nie radowałaby mnie konwersacja z kimś tak ważnym, to czy byłbyś łaskaw zdradzić, jaki jest cel twojej wizyty? O ile oczywiście nie jest on czysto towarzyski.

Scorn zastanowił się nad doborem słów, zdając sobie sprawę, ile przepisów naruszy ich wypowiedzeniem oraz jak wiele ryzykuje. Spojrzał prosto w oczy prawnika, uważnie obserwując jego reakcję, i przemówił równie beztrosko, jak gdyby prosił o kubek wody:

– Potrzebuję toksykologię poza kolejką oraz dostęp do wszystkich informacji, jakie nasi szpiedzy dostarczyli Cieniom o terenach w promieniu najbliższych stu kilometrów.

Twarz urzędnika nawet nie drgnęła, gdy usłyszał te słowa, pozostając spokojna i zrelaksowana, chociaż Scorn był pewien, iż "opanowana" byłoby dużo bardziej adekwatnym określeniem.

– Niemałe życzenia – zaczął ostrożnie, jak gdyby badając, czy nie ma do czynienia z prowokacją. – Dlaczego jednak przychodzisz z nimi do mnie, szarego człowieka, a nie bezpośrednio do laboratorium czy kogoś od Pierwszego Cienia?

– Wiesz dobrze czemu. Wniosków o toksykologię po tygodniu od lądowania i zdobycia twierdzy jest już pewnie około setki, a równość wobec prawa sprawia, że mój nie wskoczy magicznie na szczyt listy z uwagi na powagę sytuacji czy rangę. Natomiast Cienie są legendarnie paranoiczni, jeśli chodzi o dobieranie osób, z którymi dzielą się wiedzą.

– Zatem w poszukiwaniu sprawiedliwości złamiesz prawo? Gdybym był bardziej artystyczną duszą, powiedziałbym, że to materiał na poemat.

– Szczęśliwie nią nie jesteś, gdyż mógłbyś go jeszcze napisać i uczynić wielką krzywdę wszystkim, którzy mieliby nieszczęście go przeczytać

– Ranisz mnie, agencie Forskar. Jest to jednak dobra oznaka dla naszej sprawy, gdyż właśnie zranienia kogoś będę potrzebował celem spełnienia twej prośby.

– Doprawdy? Nie sądziłem, iż napisanie kilku wniosków łączy się z ranieniem kogokolwiek. Twoja profesja musi być wobec tego niezmiernie niebezpieczna.

– Niezmiernie, w rzeczy samej. Bezustannie balansuję na krawędzi przepaści, z której nie ma powrotu. Niemniej jednak owe zranienie nie wynika z wymogów biurokracji. –

Bjorn przerwał na chwilę, po czym westchnął ciężko i pochylił się nad biurkiem z miną kogoś niesamowicie czymś zasmuconego.

– Widzisz, wielokrotnie spotykałem się z podobnymi prośbami. Pracowici, uczciwi agenci Forskar wykonujący swoje zadania powierzone przez Imperatora i Pierwszego Forskar przybywają do mnie, bym wspomógł ich w trudnych chwilach, wsparł w momencie, gdy nie wspiera nikt. Jednakże gdy tylko okazuje się, iż zanim owe wsparcie otrzymają, niezbędne będzie okazanie czegoś w zamian, te córki i ci synowie Ładu znikają bez słowa. Zupełnie jak gdyby jedynie szukali dowodu mej nieuczciwości, a nie potrzebowali pomocy. Stąd mam nadzieję, iż rozumiesz mój brak zaufania, gdy słyszę tak skandaliczne prośby wychodzące spod twej maski.

– Zatem pragniesz, by ten agent Forskar kogoś dla ciebie zranił, gdyż liczysz, iż w ten sposób zyskasz haka na mnie, na wypadek gdyby to była prowokacja? Czy tylko tak mówisz, a naprawdę chcesz, żeby wszyscy zobaczyli, że nawet straszni Czarni są na twoje usługi i wykonują twoją brudną robotę?

– Nie wiem, cóż złego może być w prezentacji kooperacji pomiędzy sługami Imperatora z różnych szczebli infrastruktury. Co zaś do samego czynu, jakiego bym od ciebie oczekiwał, to tak, pragnąłbym, byś kogoś zranił. Wręcz za bardzo zranił – urzędnik nachylił się nad biurkiem jeszcze bardziej, kładąc nacisk na ostatnie słowa i patrząc na Scorna tak wymownie, jak było to możliwe, porzucając swą uprzednią subtelność. – Tak bardzo, jak tylko można zranić.

– Mam dla ciebie kogoś zabić? – Scorn nawet nie usiłował ukrywać zdziwienia i odrazy w swoim głosie, gdyż oba były bardzo adekwatne w danej sytuacji.

– Jeśli byłbyś tak łaskaw – oznajmił Bjorn, na powrót odchylając wygodnie w fotelu i biorąc łyk grzańca.

– Łaska z reguły nie stanowi priorytetu w moim życiu. Podobnie jak powtarzanie się, zatem uznaj fakt, że to zrobię, za pierwszą przysługę wobec ciebie. Mam dla ciebie kogoś zabić?

– Doceniam przysługę, lecz nie licz, iż zostanie ona wliczona na poczet naszego rachunku. Wszak nie chcielibyśmy zamienić tak pięknego aktu altruizmu we frymarczenie dobrymi uczynkami, czyż nie? I tak, chcę jego śmierci. Jej śmierci, by być dokładnym.

– W jaki sposób ma zginąć? – wypalił Scorn bez chwili zastanowienia, celowo dobierając pytanie spoza tych, jakich można się było po nim spodziewać w takim momencie.

– Co? – prawnik po raz pierwszy wydał się zagubiony, jak gdyby konwersacja zboczyła ze wszystkich możliwych tras, jakie dla niej przewidział.

Scorn nie pozwolił sobie jednak na satysfakcję z chwili przewagi, tylko przycisnął bardziej:

– Czyż nie powiedziałem przed chwilą, jakobym nie był zwolennikiem powtarzania się? Ludzie przestają cię słuchać z taką samą uwagą, gdy widzą, że rzucasz swe słowa na wiatr i mogą je sobie przywołać na powrót, gdy tylko sobie tego zażyczą.

Prawnik ponownie zapanował nad mimiką i odprężył się, biorąc łyk grzańca. Ewidentnie napój musiał już ostygnąć, gdyż Bjorn skrzywił się i odłożył kubek z rezygnacją, po czym wreszcie przemówił:

– Nie zastanawiałem się, w jaki sposób ma zginąć ani nad innymi szczegółami jej śmierci. Pragnę jedynie, by owa śmierć nastąpiła, szczegóły pozostawiając ludziom bardziej wykwalifikowanym w tej makabrycznej tematyce.

– Zatem chcesz pozbawić kogoś tak cennego daru, jakim jest życie, a nawet nie wysiliłeś się, aby wymyślić, jak ma zostać ono zakończone? I chcesz, by ten wysiłek spadł teraz na mnie, wraz z samym ciężarem odebrania życia na moim sumieniu? Nie lubię marnować swojego czasu, tym bardziej na wykonywanie cudzej pracy.

– Doprawdy? Jak na kogoś, kto nie lubi marnować czasu, czynisz to z zaskakującym entuzjazmem i frekwencją, bazując na moich obserwacjach z ostatnich minut.

Scorn odłożył butelkę na stół z głośnym uderzeniem, po czym wstał, górując nad Bjornem. Wbrew pozorom niespecjalnie oburzył go komentarz prawnika. Wręcz przeciwnie, gdyż takie docinki świadczyły, że tamten tracił cierpliwość, a zatem także kontrolę nad konwersacją.

– Sugeruję zmianę tonu – oznajmił głosem mroźnym jak zimowy sztorm.

– Wyborna sugestia – zgodził się entuzjastycznie prawnik, nie dając po sobie poznać cienia strachu. – Chyba będę skłonny z niej skorzystać.

– Niezmiernie mnie to raduje, panie czwarty. Teraz zaś skorzystaj z kolejnej sugestii agenta Forskar przychodzącego do ciebie w dobrej wierze i wytłumacz swą obrzydliwą prośbę w sposób, który nie spowoduje, że jeszcze przed zachodem dołączysz do reedukowanych tubylców.

– Ma prośba, jakkolwiek obrzydliwa by się nie wydawała w pierwszej chwili, nie jest tak skandaliczna, jak myślisz. Osoba, której śmierci tak pragnę, ma wystarczająco dużo na sumieniu, aby spędzić resztę życia wraz z niewolnikami w kopalniach siarki albo jako obiekt eksperymentów naukowych. Do tej pory jednak wymykała się sprawiedliwości, co naturalnie razi mnie jako prawnika żyjącego ku chwale Ładu.

– Zatem czemu nie zgłosiłeś tego wcześniej komuś z Forskar?

– Gdy to zrobiłem, dostałem zaszczytny przydział do naszej wspaniałej inwazji na obcym kontynencie, za setkami kilometrów oceanu. Nie wiem, czy w całej historii nakazów milczenia w jakiejś sprawie był bardziej brutalnie oczywisty.

– Zatem jak mam dopaść twój cel? Udać się na chwilkę z powrotem na Archipelag, wydać szybki wyrok i wrócić?

– Och, ona także tu jest – odparł Bjorn, szczerząc się niczym kot z wyjątkowo tłustą myszą w pysku. – Ewidentnie musiała także zajść komuś za skórę. Tudzież postanowiono wysłać ją tu w ramach zasłużonej kary, a moje wygnanie to dodatek dla uciszenia całej sprawy. Nieważne, które z nas miało rację, oboje zostaliśmy odizolowani od normalnego społeczeństwa oraz jednocześnie zmuszeni do przysłużenia się mu. Niezmiernie eleganckie rozwiązanie. Bardzo w stylu Czarnych.

– Mam wrażenie, iż chcesz, bym zaprzeczył, lecz ciężko się nie zgodzić. To zaiste bardziej eleganckie rozwiązanie całej sytuacji.

– Jakkolwiek eleganckie by ono nie było, nie mogę powiedzieć, abym był nim specjalnie ukontentowany. Co jednak ty możesz naprawić, wkraczając jako ręka sprawiedliwości dokańczająca niezamkniętą sprawę.

– Niezamkniętą? – Scorn pochylił się nad stołem, opierając się na nim rękami i rozpychając na boki sterty papierów. – Czyżbyś sugerował, jakoby Forskar, któremu pierwotnie zgłosiłeś tę sprawę, nie wykonał prawidłowo swych obowiązków?

– Nigdy – zaprzeczył błyskawicznie Bjorn z rozbrajającym uśmiechem. – Sprawa jest już z pewnością zamknięta, a Forskar, który za nią odpowiadał, wpisał ją do swych statystyk, całkiem zasłużenie. Mam nadzieję, że został należycie nagrodzony. Jednakże niewykluczone, że sprawa była bardziej skomplikowana, niż pierwotnie mogło się wydawać, i zostanie rozpatrzona ponownie.

Scorn milczał, odliczając w głowie adekwatną ilość czasu, by przekonać prawnika o tym, jak wielką obrazą jest podważanie kompetencji Forskar, po czym przemówił tonem łaskawego władcy litującego się nad swoim najgłupszym dzieckiem:

– Co najwyżej w świetle nowych dowodów mogę otworzyć nowe śledztwo i wyznaczyć nową karę, lecz nie mogę osądzić ponownie tej samej zbrodni.

– Naturalnie nowa kara będzie taka, jaką ustalimy teraz, prawda? Wszak niepotrzebne ci żadne trudności w rozwikływaniu sprawy tak pilnej, że przyszedłeś z nią do mnie.

Scorn wyprostował się i prychnął spod swej maski z lekkim rozbawieniem.

– Słyszałeś, że Amykos i Alekta z Indarsfjall są tutaj z nami? – spytał, ruszając powolnym krokiem na bok i obchodząc biurko, przy okazji przyglądając się wszystkim zgromadzonym wokół przedmiotom, księgom i kufrom. – Indarsfjall, jeśli nie było ci to wiadome, to miasto w naszej najnowszej prowincji, trochę ponad dwie dekady po Świcie. Z racji, iż jest na dalekim zachodzie, tuż przy dzikich stepach, jej ludność wymaga specjalnej uwagi i prowadzenia przez wyjątkowo zdolne ręce, by trzymać się Ładu. Dzieci urodzone pod nowymi porządkami nie mają z tym problemu, wszak wychowano je zgodnie z imperialnymi standardami, lecz dorośli, których oszczędzono i którzy pamiętają dawne czasy, potrafią wierzgać, buntować przeciwko równości, jaką im przyniesiono. Alekta i Amykos są zaś prawdziwymi artystami w tłumaczeniu takim ludziom zasad Ładu i potrafią reedukować nawet największych zwyrodnialców.

– Proszę, Scorn, wydawało mi się, iż jesteś racjonalnym człowiekiem będącym ponad tak prymitywne groźby. – Bjorn zaśmiał się cicho, choć miał pewien problem z okazywaniem brawury, gdy jego rozmówca wyszedł poza zasięg wzroku, spacerując teraz za plecami prawnika. Wykręcił się w fotelu, by móc nawiązać kontakt wzrokowy z Forskar, lecz nie wyglądało, by utrzymanie tej pozycji było specjalnie komfortowe. – Wszak nie chcesz niepotrzebnie antagonizować kogoś, kto mógłby niezmiernie utrudnić twą pracę. Nikomu niepotrzebne są zagubione raporty, znikający ekwipunek czy odrzucone wnioski o wydanie nowego z horreum, nieprawdaż? Nie schodźmy zatem na tak prymitywne poziomy i konwersujmy jak cywilizowani słudzy Imperium współpracujący we wspólnej sprawie. Nie wspominając, iż twoja groźba jest nietrafiona, gdyż reedukacja nie jest straszna praworządnym obywatelom Imperium, a ja właśnie do takich należę… –

Urwał, gdy Scorn schylił się powoli i otworzył wieko jednego z kufrów, małego i niepozornego, ukazując kolekcję materiałów do podrabiania dokumentów.

Były tam dziesiątki pieczęci i odlewy do ich fałszowania, puste formularze, do których prawnik nie powinien mieć dostępu, i delikatna tarka do usuwania zapisów z urzędowych dokumentów. Nastała chwila ciszy, w której słychać było jedynie odległe dźwięki obozu wojskowego.

– Mówiłeś coś o praworządności, panie czwarty? – zapytał wreszcie Scorn, przeglądając materiały. Wziął do ręki szkło powiększające sporządzone ze szlifowanego kryształu, czyniąc w głowie mentalną notatkę, by złożyć w horreum wniosek o wydanie podobnego. Sprawiało wrażenie niezmiernie przydatnego narzędzia. Wciąż nie patrzył nawet na prawnika, a tamten wciąż milczał. Wykręcony w fotelu sprawiał wrażenie bezradnej foki wyrzuconej na brzeg, wciśniętej między nadmorskie skały.

– Och, skończyłeś? Zatem pozwól mi na odpowiedź. Ty grozisz mi utrudnieniem mojej pracy. Niewygodą, irytacją. Ja zaś grożę ci praniem mózgu. Czy dostrzegasz pewną różnicę w efektywności naszych wzajemnych gróźb? Celem przyszłej, owocnej kooperacji jestem gotów przyjrzeć się twojej sprawie i wydać w niej uczciwy wyrok, możliwe, iż nawet bardzo surowy. Zapomnij jednak, iż skażę kogoś na śmierć.

Prawnik wciąż milczał, a jego brodate oblicze było twarzą osoby, która właśnie witała się z nową rzeczywistością: taką, w której musi dać za wygraną. To nie mógł być przyjemny proces dla kogoś takiego jak Bjorn. Scorn widział w jego oczach gorączkowe poszukiwania argumentów, lecz ewidentnie nie był w stanie żadnego znaleźć. Obserwował z satysfakcją, jak umysł prawnika szuka drogi ucieczki, rozważa wszelkie wyjścia i metody ataku oraz jak powoli dociera do niego ogrom beznadziei, w jakiej się znalazł.

– Mógłbym z tym żyć – odpowiedział wreszcie Bjorn.

– Powiedziałbym wręcz, że musiałbyś – odparł Scorn, wstając znad kufra i podchodząc do biurka. Miał ochotę wziąć pusty kubek leżący na biurku i napełnić go grzańcem, lecz jego pragnienie okazania dominacji było mniejsze niż niechęć do alkoholu. Oparł się zatem tylko o tron Bjorna i spojrzał na prawnika z góry, tak że ten musiał nadwyrężać kark, aby utrzymać kontakt wzrokowy. – A teraz mów, kim ona jest i co zrobiła. Odrzuciła twe zaloty?

– Proszę, Scorn, jakby ktokolwiek był w stanie mi się oprzeć – odparł z politowaniem Bjorn, ironicznie klepiąc się po swoim niemałym brzuchu. Gdy Forskar nie skomentował tego w żaden sposób poza ciszą, która mogłaby zabić, prawnik odchrząknął i kontynuował bardziej formalnym tonem:

– Nazywa się Gudrun IX Rhus. Okradała horreum, w którym pracuje, fałszując jego inwentarz i oferując co bardziej unikalne obiekty na boku dla wybranych osób. Widzisz, pochodzi z jednej z nowych prowincji na południu i jak widać, w ich krwi wciąż tli się zaraza chciwości oraz szukania we wszystkim interesu. Nawet bez pieniędzy czy innych środków płatniczych potrafią znaleźć sposób, żeby mieć więcej, niż potrzebują, i więcej niż inni.

– I ty masz z tym problem? – spytał Scorn, zataczając ręką koło i wskazując na wszystkie luksusowe dobra w komnacie oraz de facto na samą komnatę, gdyż miejsca w nich były ograniczone do tego stopnia, iż nawet Forskar spali w namiotach w obozie legionistów, a nie w zdobytej twierdzy.

– Mam. To, co widzisz wokół, zostało pozyskane uczciwą pracą i otrzymane oficjalnymi drogami, a służy jedynie zwiększeniu efektywności mojej służby ludowi Imperium. Co z tego, że siedzę na wygodnym krześle, skoro robię to przez kilkanaście godzin dziennie, umożliwiając naszym rodakom uzyskanie sprawiedliwości, a agentom Forskar wykonywanie swojej pracy? Co z tego, że piję wino z dalekich stron, skoro sprawia, iż jestem w stanie znieść zarwane noce spędzone nad kolejnymi sprawami? Fakt, że lubię wygody, nie umniejsza memu oddaniu Ładowi i jego ideom. Tymczasem ta suka bierze coś, co nie należy do niej, coś, co zostało wytworzone ciężką pracą uczciwych ludzi, i kupczy tym z innymi zdrajcami jak jakaś kurwa z południa.

Scorn położył prawnikowi dłoń na ramieniu.

– Jakkolwiek nie doceniam twego oddania ideałom Imperium, doradzam mniej nerwów w konfrontacji z ich gwałceniem. Tym bardziej przy twojej tuszy. To może mieć katastrofalne skutki dla twego zdrowia.

– Niech ci będzie – zgodził się prawnik, wzdychając ciężko i sprawiając wrażenie kompletnie pokonanego oraz sflaczałego, zapadając się głęboko w swój fotel. – Bądź co bądź, ta kobieta jest pasożytem. Pozbądź się jej, a wszystkie sprawy, jakie zdadzą się wam potrzebne w śledztwie, będą traktowane priorytetowo, choćbym sam miał stać z wnioskami w kolejkach czy ganiać laborantów po całym obozie.

– Jestem gotów przyjrzeć się tej sprawie, jednak ty zaczniesz działać już teraz w mojej. Nie przesadzam, mówiąc, iż nie cierpi ona zwłoki.

– Zatem ruszajmy – odparł entuzjastycznie prawnik, wstając z fotela. Scorn teraz dopiero zobaczył, że Bjorn był wyższy od niego niemal o głowę, wzrostem dorównując legionistom. – Udam się pod bramę, by wypełnić wszystkie formalności związane z waszym trupim transportem zawczasu, żeby wasza dziesiątka nie czekała w kolejce na wjazd, a potem złożę wizytę w laboratorium i zobaczę, czy ktoś tam nie chce stać się mym przyjacielem.

– Nie mówiłem, że toksykologia będzie dotyczyć zwłok ani kto je przywiezie – zauważył Scorn, zatrzymując prawnika w drodze do drzwi. – Nie zdradziłem ci także swego imienia, lecz wydajesz się już je znać.

– Oczywiście. Widzisz, informacje docierają do mnie, zanim nawet rozkażę je sobie dostarczyć.

– Czyżby dlatego, że to ty jesteś katalizatorem wszystkiego, co cię interesuje?

– Schlebiasz mi, agencie Forskar. Jestem jedynie uczciwym prawnikiem śledzącym z uwagą rozwój sytuacji, które mogą potencjalnie skończyć na moim biurku jako raport z wielkiej tragedii. Mam wtedy już wszelkie niezbędne informacje, by wykonać pracę najlepiej, jak potrafię.

– Zatem możesz oszczędzić mi czasu i powiedzieć, gdzie znajdę zwiadowców, którzy jako pierwsi donieśli o tak nurtującej cię tragedii, a ja nie będę wnikał, kto konkretnie dał ci te informacje.

– Brzmi jak uczciwa wymiana.

Koniec

Komentarze

Skoro dostałam podziękowania we wstępie, to wypada się wypowiedzieć :D Więc tak: czytałam trochę od niechcenia, przy porannej herbacie i nawet sama nie wiem, kiedy się wciągnęłam, zapominając o wszystkim wokół. Ocenę języka i ortografii zostawiam specom, ale fabularnie jest całkiem cool. Dobrze dozujesz informacje o settingu, bo dowiadujemy się na tyle, by wzbudzić zainteresowanie i poruszyć wyobraźnię, ale bez przytłaczania tzw. lore dumpami. Czekam na resztę :)

Hej,

 

No niestety tym razem nie mogę powiedzieć, żebym była zadowolona. :P Styl i język nadal dobre, ale zbyt wiele wyłapałam tutaj rzeczy, które mnie rażą czy wręcz drażnią.

 

Po pierwsze: Napisałam pod cz. 1, że trochę kojarzy się z Meekhanem – ponawiam, cóż… zarzut. Ta doskonale wytrenowana armia, błyskawiczne wznoszenie fortyfikacji, opisy broni, krzyżówki genetyczne w służbie Imperium (opowiadanie otwierające Tom I Wegnera – tam chodziło o czarodziejów, z tego co pamiętam), a przede wszystkim – Ogary i Szczury = Cienie i Forskar. U Wegnera ten antagonizm może i działał, ale, że tak powiem, co za dużo, to niezdrowo – czy dla dobra Imperium wywiad i kontrwywiad nie powinny raczej współpracować, przynajmniej w pewnej mierze…?

Postać prawnika wybitnie “wegnerowa”, podobnie jak Sigrun i ten człowiek w masce (wybacz, nie pamiętam imienia). O ile jedna czy dwie postaci, które są pewne siebie, super sprytne, idealnie zorganizowane, zawsze wszystko wiedzą i ogarniają i ze wszystkim sobie radzą, zanim wystąpi problem, budzą zaciekawienie – to na dłuższą metę jest to męczące. Moim zdaniem postaci Wegnera są wybitnie papierowe, z charakteru i gadki (nie mówię o akcencie, a raczej o “sposobie bycia”) są praktycznie kubek w kubek. Moim zdaniem trochę niebezpiecznie zbaczasz w tym kierunku.

 

I tak, wiem, że można powiedzieć, że Wegner wzorował swoje Imperium i jego armię na Rzymie, pod względem dyscypliny, fortyfikacji, budowy dróg itp. – i Tobie zapewne też wolno – miej jednak świadomość, że kto czytał Wegnera, prawdopodobnie od razu skojarzy te wątki (a nawet Twój sposób pisania) z jego serią.

 

Po drugie: Nie podobała mi się postać prawnika, ponieważ od razu kojarzy mi się właśnie z papierowymi – super-zmyślnymi, przemądrzałymi, pewnymi siebie i błyskotliwymi – postaciami Wegnera. Ot, choćby Deana i ten truciciel w 4. czy 5. tomie, zasadniczo KAŻDY, kto mówi tam więcej niż kilka zdań. Brakowało mi tylko wilczego uśmiechu. :P

 

Po trzecie: dialog z prawnikiem zdecydowanie zbyt długi, mógłby być spokojnie o połowę krótszy. Obu mężczyzn miało wyjść na elokwentnych, twardych, a przy tym dowcipnych – i częściowo wyszli na takich, ale nie w sposób naturalny, tylko… hm… Czytając, jestem świadoma, jaki efekt chciałeś uzyskać.

Co za dużo, to niezdrowo – jeden, dwa błyskotliwe teksty wystarczą, np. to o tym, że Scorn się nie powtarza, było baaaardzo… na siłę. Męczyło wręcz, podobnie jak te zarzuty związane z luksusem i ta kilkakrotnie powtarzana ironia, jakoby to prawnik jest tylko skromnym sługą królestwa. Te słowne przepychanki, utarczki – na dłuższą metę są po prostu męczące. Skróciłabym ten dialog MOCNO.

 

Po czwarte:

woń sodu i jodu

Sorki, ale powinieneś MOCNO przemyśleć swój dobór słownictwa. Praktycznie w każdej części zwracam Ci na to uwagę. NIE, w starożytności nie znali takich pojęć jak JOD i SÓD, bo nie wiedzieli jeszcze o istnieniu atomów, pierwiastków itp. – a raczej pozostawało to wyłącznie w sferze filozofii.

Im mogło pachnieć co najwyżej morzem i solą.

Np. jod: Odkryty w 1812 roku przez Bernarda Courtois. (wiki)

(Log też mnie “uraził”, ale tutaj nie czuję się tak pewnie, a nuż to słowo “rzymskiego” pochodzenia czy coś”.)

 

Dalej: tu akurat się nie upieram, ale… Na początku opowiadania piszesz, że oblegają twierdzę – na jakimś, cóż, zadupiu – a przygotowali się do tego tak, jakby oblegali całe ogromne MIASTO. Piszesz zresztą o cywilach – nie było mowy, aby szukali tam schronienia, więc przez cały początek mam wrażenie, że sam nie wiesz, czy piszesz o twierdzy, czy o mieście (potencjalnie z twierdzą). I skoro nie spodziewali się długiego oblężenia, natomiast prędko przypuścili szturm – to po co aż takie fortyfikacje? W mojej opinii – strata czasu i energii… (Nie, żebym była specjalistką od wojskowości, ale brzmi to trochę, jakbyś po prostu chciał zaszpanować ;) – podczas gdy dla akcji jest to zbędne).

 

Sprawiedliwość Imperium była bezlitośnie racjonalna w swym pragmatyzmie.

Eeee… Trochę masło maślane, ta racjonalność i pragmatyzm.

 

Przyznam też, że zasada, wg której wszystkie próbki badane są w kolejności zgłoszenia – trochę razi mnie brakiem logiki. Myślę, że jednak powinni mieć jakąś procedurę, która pozwala to przyśpieszyć… I fakt, że udają się z tym do prawnika – który w zamyśle ma im pomóc w obejściu prawa – ale ostatecznie robi wszystko “tylnymi drzwiami” – również trochę mąci w głowie. Po co prawnik, skoro i tak mało w tym… prawnika?

 

Podobały mi się za to sceny walki. Żadne “parada-finta”, “unik-cios”, tylko coś, co można w miarę jasno sobie wyobrazić (nie wszyscy to lubią, ja akurat lubię, sama tak właśnie piszę). Po tym zdaniu:

Mimo że nie blokowała, a tylko pozwoliła mieczowi przeciwnika ześlizgnąć się po jej ostrzu,

odniosłam wręcz wrażenie, że znasz się na rzeczy, może nawet w praktyce. ;)

 

To nie tak, że jest bardzo źle – po prostu mogłoby być znacznie lepiej. W pierwszej kolejności radzę popracować nad… cóż… oryginalnością – nie tyle samej fabuły, co stylu, sposobu konstruowania świata i postaci – oraz zwięzłością. Za dużo powtórzeń, rozwodzenia się, elokwencji, którą można by zwalczać bezsenność. :P Osobiście wyznaję zasadę: krótko i do rzeczy, i myślę, że wielu czytelników podziela moje preferencje.

 

Czekam na następną część ^^

 

Pozdrawiam :)

 

P.S. Cholera, naprawdę mam nadzieję, że nie piszesz tego na bieżąco, tylko masz napisane i wrzucasz częściami – bo jak nie, to zazdroszczę tempa, do zieloności. surprise

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Victoria 92 – Dziękuję za pochwałę! Bardzo miło mi to czytać.

 

DHBW – Dopiero teraz zobaczyłem, że komentowałaś także pierwszą część i już tam porównywałaś mnie do Mekhaanu. Wybacz brak odpowiedzi! Byłem pewien, iż ten rozdział jest już przez wszystkich zapomniany, uwzględniając ile ciekawych i oryginalnych opowiadań pojawia się na tym forum każdego dnia, zatem nie zaglądałem nawet do komentarzy. 

Musiałem zobaczyć teraz czym jest ten Mekhaan, gdyż nie dane było mi zapoznać się wcześniej z tą serią. Szczęśliwie nie grozi mi jednak oskarżenie o plagiat, gdyż mocno się rozbiegamy, a podobieństwa wynikają bardziej z inspiracji Rzymem. Chociażby w „moim” Imperium, co wyjdzie w bodajże piątym rozdziale, wszyscy są efektem krzyżówek genetycznych, nie tylko czarodzieje, a dzieci od najmłodszych lat trenowane są do roli, jaką mają pełnić. Nie ma też żadnego konfliktu między Cieniami i Forskar, a tylko konflikt dwójki bohaterów i jednej siły, stojącej za wszystkimi atakami na nich (oraz za rzezią z pierwszego rozdziału). 

Dziękuję za zauważenie, że postacie są podobne do siebie nawzajem, a na dodatek podobne do postaci z serii o Mekhaanie. O ile na to drugie ciężko mi cokolwiek poradzić, to nad pierwszym popracuję. Liczę także, że w miarę postępu fabuły wszyscy będą bardziej unikalni, gdyż ja osobiście odnoszę takie wrażenie. Naturalnie nie jestem obiektywny, ponieważ znam te postaci najlepiej, mając w głowie dziesiątki stron biografii dla wszystkich głównych bohaterów, zatem tym bardziej dziękuję za zwrócenie uwagi na to, że póki co za bardzo się ze sobą zlewają. Popracuję nad tym, by już w tym trzecim (i następnym, czwartym) rozdziale ukazać unikalną esencję każdej postaci i uwypuklić ich najbardziej charakterystyczne cechy.

Prawnik akurat pojawia się jedynie w tym momencie i ma być tylko sposobem na przedstawienie informacji o świecie, oraz przeszkodą na drodze Scorna, zatem chciałem sprawić, by każdy natychmiast widział konkretny typ postaci. Przyjaciółka po lekturze zasugerowała nazwanie rozdziału „Better Call Bjorn” i uznałem to za sukces, gdyż mniej więcej takie wrażenie chciałem wywołać.

Skrócenie dialogu jest konieczne, tak jak mówisz, aczkolwiek te fragmenty są dla mnie największą przyjemnością w pisaniu, co może poniekąd utrudnić mi ich redakcję. Każdą konwersację wyrzucam z siebie tak szybko, jak tylko nadążam uderzać w klawisze i często są pierwszymi rzeczami jakie piszę w każdym rozdziale, co zaiste może rezultować przerostem formy nad treścią. Mam zresztą całe strony rozmów różnych postaci ze sobą (zwłaszcza Scorna i Sigrun), które wyrzuciłem całkiem z tekstu, gdyż kompletnie zabijały tempo fabuły, lecz musiałem je napisać mimo wszystko.

“Sorki, ale powinieneś MOCNO przemyśleć swój dobór słownictwa.” Nie ma za co być sorry. Dziękuję, że zauważasz takie rzeczy. Rzeczywiście ciężko jest mi przerzucić się na „starożytny” dobór słów, tym bardziej, że tworzę w tej starożytności wyjątkowo zaawansowane społeczeństwo. Teraz jednak przejrzę wszystko uważnie tylko pod tym kątem i mam nadzieję, że wyczyszczę wszelkie współczesne nawiązania.

Logu nie jestem pewien, lecz jako oficer marynarki uważam je za najlepsze słowo do użycia w tym momencie. Co prawda nie mogłem znaleźć jego etymologii, lecz wiem, że używano go od co najmniej XV w., zatem stosunkowo bezpiecznie można wrzucić je do starożytności. 

Fortyfikacje zostały wzniesione nie tylko celem asysty w oblężeniu, lecz także by mieć bezpieczną bazę wypadową na dalsze etapy inwazji. Dlatego nawet gdyby twierdze zdobyto z marszu, i tak musieliby ją obudować dodatkowym murem, żeby mieć gdzie pomieścić namioty dla wszystkich uczestników kampanii. Wierz mi, że chciałem zaszpanować, jak to określiłaś, i pierwotnie zacząłem ten rozdział długim opisem zdobywania twierdzy, wzorowanym na oblężeniu Alezji przez Cezara, lecz ostatecznie skróciłem go do obecnego stanu.

Dziękuję za skomplementowanie opisu walki. Rzeczywiście znam się na tym trochę, zarówno z teorii, jak i praktyki. 

Zasada krótko i do rzeczy jest jak najbardziej słuszna, jednak osobiście bardzo chciałbym opanować pisanie rozbudowanym i oryginalnym stylem, takim którego nie można pomylić z żadnym innym. Wiem, że obecnie go nie posiadam, lecz mam nadzieję, iż metodą prób, błędów, błędów i błędów, uda mi się go osiągnąć. Może nie będzie to popularne, lecz i tak nie liczę na poklask oraz światową sławę, a jest to styl, który zawsze do mnie przemawiał, zatem do takiego stylu będę dążył. 

Przy okazji odpowiem Ci na zarzut o roboczy tytuł tego tekstu, jaki postawiłaś pod pierwszym rozdziałem. Otóż taki właśnie ma być, gdyż nie mam kompletnie pomysłu na prawdziwy tytuł, a musiałem coś napisać przy publikacji na tym forum. Użyłem zatem pierwszego tytułu jaki przyszedł mi do głowy i póki co tak zostało. W związku z tym, to naprawdę jest „jeszcze nienazwana historia”. Jeśli masz jakieś sugestie w tym względzie, to chętnie ich wysłucham.

Pozdrawiam : )

Hm, no to teraz będę wredna… :P

 

Użyłem zatem pierwszego tytułu jaki przyszedł mi do głowy i póki co tak zostało. (…) Jeśli masz jakieś sugestie w tym względzie, to chętnie ich wysłucham.

Na ten moment: Meekhan IIcheeky

 

chciałbym opanować pisanie rozbudowanym i oryginalnym stylem, takim którego nie można pomylić z żadnym innym

Obawiam się, że ja już go pomyliłam. cheeky

 

Myślę, że powinieneś zrobić sobie krótką przerwę w pracy nad książką – a to na rzecz przeczytania Wegnera. Niekoniecznie całej serii, 5 tomów – podejrzewam, że już Tom I pozwoli Ci zrozumieć problem. PROBLEM, bo to jest PROBLEM. Naprawdę, piszesz BARDZO jak Wegner. BARDZO.

 

Ja nie wykluczam, że to przypadek i zbieg okoliczności, owszem, to bardzo możliwe, że rzecz jest z Twojej strony “niezawiniona” – natomiast jeżeli rzeczywiście chcesz wypracować unikalny styl, nie do pomylenia z żadnym innym, to obawiam się, że musisz pójść w nieco innym kierunku. ;)

 

Rzeczywiście ciężko jest mi przerzucić się na „starożytny” dobór słów

Nie chodzi tylko o dobór słów – po prostu pamiętaj o “linii czasu”, skoro wrzuciłeś tam jod i sód, równie dobrze mógłbyś wrzucić satelity i GPS. Pasuje? Nie bardzo. :P

 

aczkolwiek te fragmenty są dla mnie największą przyjemnością w pisaniu, co może poniekąd utrudnić mi ich redakcję.

Na szczęście są jeszcze redaktorzy, ale sam powinieneś być w stanie (trochę lepiej ^^’) ocenić, co jest potrzebne, a co nie – dzisiejsi czytelnicy oczekują, stety niestety, wartej akcji, a takie błądzenie, kluczenie, słowne przepychanki na 10 stron – cóż, po prostu męczą. Nawet jeśli nie zależy Ci na czytelnikach, to pewnie zależy Ci na książce – uwierz mi, bardziej zwięzła będzie lepsza.

 

Naprawdę liczę na jakąś deklarację co do przeczytania Wegnera – zapowiada się fajna historia, ogólnie dobrze pisana, tyle że nie chciałabym, żeby było Ci kiedyś przykro, jeżeli to wydasz i zobaczysz falę komentarzy w stylu: “ale zrzyna od Wegnera”. cheeky

 

Pozdrawiam ^^

 

P.S. Co do klików do biblioteki, to fragmentom i tak nie można ich dawać, jakby co. ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

“Na ten moment: Meekhan IIcheeky

Spadaj ; P

 

“Obawiam się, że ja już go pomyliłam. “

Cóż, jak mogłaś zauważyć przy dalszej lekturze, zdanie dalej sam przyznaję, że obecnie go nie posiadam i jedynie liczę na wyrobienie z czasem, w miarę prób. 

 

“Myślę, że powinieneś zrobić sobie krótką przerwę w pracy nad książką – a to na rzecz przeczytania Wegnera.”

Przeczytałem dzisiaj pierwsze kilka opowiadań o Górskiej Straży i nie wiem czy teraz nie potraktować Twego porównania jako obelgi. Jakkolwiek dobrym pisarzem musi być Wegner, skoro wydał sześć książek, to start miał bardzo ciężki i chociażby jego szczegółowe opisy postaci przypominają opowiadania licealisty/studenta. Przesadnie przemądrzałych, błyskotliwych i pewnych siebie postaci także nie zauważyłem, przynajmniej póki co i przynajmniej nie w takim stylu jak moje. Nie mówiąc, że świat mamy kompletnie inny, gdyż tutaj magia jest na każdym niemal rogu, a w moim uniwersum jest to niebezpieczna siła, której używa się tylko w ostateczności i tylko przez ekspertów. U niego Cesarstwo jest bardziej jak fantasy Rzym, ze stosunkowo ludzkimi kontaktami z sąsiadami i polityką wewnętrzną, u mnie Imperium to cywilizacja kompletnie obca naszemu światopoglądowi, gdzie każdy widzi siebie tylko jako część maszyny, która ma za zadanie zbudować lepszy świat i jest ku temu szkolony/indoktrynowany od dziecka. 

Notabene byłem zawiedziony faktem, że nazwa brzmi Meekhan, a nie Mekhaan. „Meek” przypomina dźwięk wydawany przez małą myszkę, zatem nie jest czymś, co chciałoby się umieścić w nazwie swego cesarstwa. 

Tak czy inaczej wierzę, że miałaś powody do takiego porównania i postaram się znaleźć sposób, by temu zaradzić. Do tego już w trzecim rozdziale pokażę unikalne cechy każdej postaci. Materiału ku temu jest sporo, gdyż każdemu wymyśliłem długą biografię, zatem relatywnie łatwo powinienem coś nakreślić.

 

“Nie chodzi tylko o dobór słów – po prostu pamiętaj o “linii czasu”, skoro wrzuciłeś tam jod i sód, równie dobrze mógłbyś wrzucić satelity i GPS. Pasuje? Nie bardzo. :P”

To akurat nietrafione porównanie, gdyż sód i jod istniały już od dawna, lecz nie zdawaliśmy sobie z tego istnienia sprawy, zaś satelity i GPS stanowią wytwór człowieka, na dodatek relatywnie nowy. 

 

“P.S. Co do klików do biblioteki, to fragmentom i tak nie można ich dawać, jakby co. ;)”

Jestem tego świadom, lecz nie powiem by spędzało mi to sen z powiek. 

 

Raz jeszcze dziękuję za wyczerpującą analizę, tym bardziej iż skupiasz się w niej na fabule i stylu, czyli rzeczach będących stricte na moich barkach, a nie ortografii czy interpunkcji, które ostatecznie można zrzucić na profesjonalnych redaktorów. Mam nadzieję, że następne rozdziały przypadną Ci bardziej do gustu. Już teraz dokonałem w nich rzezi dialogów, co powinno zniwelować chociaż jeden punkt zapalny.

 

Pozdrawiam : )

Przeczytałem dzisiaj pierwsze kilka opowiadań o Górskiej Straży i nie wiem czy teraz nie potraktować Twego porównania jako obelgi.

Oj, co to to, to nie. :P Wegner jest autorem znanym i uznanym, poczytnym i lubianym. Osobiście mam co do niego mieszane uczucia, ale wiem, że ma wielu oddanych fanów. ^^

 

start miał bardzo ciężki

Owszem, zwłaszcza to opowiadanie o wiosce nad jeziorem było wyjątkowo niejasno napisane, potem się raczej poprawia i “rozkręca”.

 

Przesadnie przemądrzałych, błyskotliwych i pewnych siebie postaci także nie zauważyłem, przynajmniej póki co i przynajmniej nie w takim stylu jak moje.

W tomie 1., w tej części “Południe”, bodajże pierwsze opowiadanie – jest rozmowa z jakimś handlarzem bydła. Trochę w tym stylu, jakieś zagrania psychologiczne, jakieś szach-maty… Nie, że są złe, tyle że nie powinny być na kupie, jedno na drugim, przez 5 stron w jednej rozmowie.

Twoja rozmowa z udziałem prawnika najbardziej skojarzyła mi się z rozmowami Deany, m.in. z pewnym trucicielem, ale to jest jakiś znacznie późniejszy tom. Ale tacy są też np. Laskolnyk, Kailean, zasadniczo co druga postać. Każdy jest błyskotliwy i super-sprytny, często również elokwentny, a do tego super pewny siebie i ma odpowiedź na wszystko. (Dodatkowo żadna z postaci Wegnera absolutnie nie zniesie żadnej obrazy i “nie da sobie w kaszę dmuchać”, prędzej dobędzie szabli, jak jej nastąpisz na buta. xD)

 

Meekhan

To się chyba czyta “me-ekhan”, przez długie e, nie jak angielskie meek, które rzeczywiście kojarzy się  z czymś malutkim i cichutkim, ot, jak myszka.

 

Po Twoim komentarzu zastanawiam się, czy te moje skojarzenia z Meekhanem nie wynikają po prostu z faktu, że jeśli chodzi o jakieś fantasy militarystyczne, to czytałam jedynie Wegnera – może ten gatunek po prostu musi tak wyglądać? Chodzi mi tutaj o samo imperium i kwestie wojenne – bo jednak te dialogi i styl pisania mocno trącą mi Wegnerem, no. ^^’ Co oczywiście może być subiektywne, dlatego poleciłam sięgnięcie po tę lekturę.

 

u mnie Imperium to cywilizacja kompletnie obca naszemu światopoglądowi, gdzie każdy widzi siebie tylko jako część maszyny, która ma za zadanie zbudować lepszy świat i jest ku temu szkolony/indoktrynowany od dziecka.

No tego jeszcze tak bardzo nie widać, jeżeli później stanie się to wyraźniejsze, to rzeczywiście będzie to istotny wyróżnik (”odróżnik”).

 

a nie ortografii czy interpunkcji,

U Ciebie nie ma pod tym względem dużo do poprawiania. W sensie, jakbym się na to rzuciła, to różne rzeczy stylistyczno-brzmieniowe bym jeszcze powynajdowała, ale nie mam aż tyle czasu, niestety.

 

No, to czekam na część IV. ;)

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

“Każdy jest błyskotliwy i super-sprytny, często również elokwentny, a do tego super pewny siebie i ma odpowiedź na wszystko. (Dodatkowo żadna z postaci Wegnera absolutnie nie zniesie żadnej obrazy i “nie da sobie w kaszę dmuchać”, prędzej dobędzie szabli, jak jej nastąpisz na buta. xD)”

Poniekąd mnie uspokoiłaś powyższymi zdaniami, ponieważ wybitnie odbiega to od moich postaci. Chociażby Scorn jest całkowitym zaprzeczeniem samca alfa, ma gdzieś czy ktoś go obraża, deeskaluje konflikty gdy tylko może, potrafi być empatyczny i troskliwy, a jego wiedza jest raczej encyklopedyczna i umiarkowanie praktyczna. Muszę jednak popracować nad tym, by szybciej okazać te charakterystyczne cechy, u niego i Sigrun. 

 

“Po Twoim komentarzu zastanawiam się, czy te moje skojarzenia z Meekhanem nie wynikają po prostu z faktu, że jeśli chodzi o jakieś fantasy militarystyczne, to czytałam jedynie Wegnera – może ten gatunek po prostu musi tak wyglądać?”

Świadom, że lwia część fantasy toczy się wokół konfliktów zbrojnych, wojen i bitew, usunąłem je niemal całkowicie ze swojego tekstu, skazując na rolę tła, zatem mam nadzieję, że podobieństwa ulegną dezintegracji. Jedyny rozdział pisany z perspektywy wojskowego całkiem wyrzuciłem; chociaż niewykluczone, że opublikuję go tu kiedyś jako osobne opowiadanie, gdyż to wydaje się najpopularniejsza tutaj forma wypowiedzi narracyjnej.

 

Pozdrawiam : )

Akurat u Scorna widzę odmienny typ osobowości, ale tylko kiedy myśli “sam do siebie” – kiedy rozmawia z prawnikiem, zamienia się w postać bardzo podobną do prawnika. Wiadomo, że mówimy różnie w zależności od sytuacji – ale w takim wypadku dobrze byłoby opisać jakoś jego emocje itp., żeby wypadł bardziej konsekwentnie, i trochę jednak dopasować styl mówienia do postaci – może niech nie sili się na odpowiadanie w taki “błyskotliwy” sposób…?

Np. jego, hm, skłonność do podporządkowania się partnerce wywołuje inne wrażenie nt. jego postaci niż ten tekst:

– Łaska z reguły nie stanowi priorytetu w moim życiu. Podobnie jak powtarzanie się, zatem uznaj fakt, że to zrobię, za pierwszą przysługę wobec ciebie. Mam dla ciebie kogoś zabić?

 

Po prostu Scorn w rozmowie z prawnikiem zamienił się w prawnika, zamiast pozostać Scornem. O.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Cenna uwaga i dobra obserwacja, aczkolwiek nie powiem, by było to całkowicie nieintencjonalne. Ostatecznie inaczej zachowujemy się przy przyjaciołach i osobach którym ufamy, a inaczej wobec kogoś generalnie nam wrogiego. Scorn taki, jaki jest normalnie, nie zdołałby niczego wyciągnąć z prawnika, zatem musiał przybrać adekwatną maskę. Czyż sami tak nie robimy w życiu zawodowym, tym bardziej będąc na pozycji niosącej pewien autorytet, jak policjant czy wojskowy? Gdy w pracy rozmawiam z innymi oficerami, urzędnikami portowymi, lub załogą jestem zupełnie inny, niż kiedy rozmawiam ze swoimi bliskim. Powiedziałbym wręcz, że jestem też zupełnie inny dla każdej osoby w pracy. Bardziej brutalny przykład to pracownicy obozów koncentracyjnych, którzy potrafili toczyć normalne życia, a jednocześnie przez osiem godzin dziennie dokonywać ludobójstwa.

Jeśli uznasz, że rozdział piąty, gdzie poznamy najlepiej myśli i osobowość Scorna, wciąż ukazuje je niewystarczająco, to dodam adekwatne poprawki do trzeciego. Coś w rodzaju „Westchnął ciężko, zbierając się, by ponownie przyjąć maskę strasznego agenta Forskar. By zabić w sobie empatię, troskę i łaskę, narzucając im kaganiec chłodnej racjonalności, oraz brutalnej logiki Ładu” (pisane teraz z głowy jako przykład, proszę się nie śmiać). Naturalniej nie czuj się zobligowana do udzielania porad pod przyszłymi rozdziałami; zdaję sobie sprawę, że czas to cenny zasób i możesz chcieć go spożytkować na coś innego. Niemniej jednak zawsze miło mi czytać Twe uwagi i komentarze : )

Nowa Fantastyka