- Opowiadanie: M.G.Zanadra - Biała rzeka

Biała rzeka

Obiecane rozwinięcie Wyzwania Tygodniowego, które musiało doczekać publikacji “w szufladzie”, ale zapomniane nie zostało. To nim otwieram swój rok postanowień.

Udanej lektury!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, BasementKey

Oceny

Biała rzeka

Tej nocy gwar z tawerny niósł się dalej niż zwykle i nie ustępował, a wręcz rósł w siłę. Przy wejściu stał zgarbiony chłopak, na twarzy którego malował się dziwnie szelmowski uśmiech. Młodzian przekładał z ręki do ręki łańcuszek z okazałym wisiorkiem, którego gładka strona ledwie odbijała blask świec, a jednak drażniła pobłyskiwaniem wyczulone na złoto, pirackie oko mężczyzny pod oknem. Przy zaparowanej szybie, w górnym rogu oplecionej pajęczyną, leżał czarny kapelusz, po który rozeźlony pirat sięgnął wstając. Wraz za nim niezwłocznie zerwało się niemal tuzin kompanów. Odeszli od stołu, podnosząc niemały raban, a kierując się ku drzwiom zdawali się nawet nie zauważać chłopaka, a jednak mijając go zwolnili kroku. W ostatniej chwili, gdy z jego prawej dłoni medalion się już wysunął, ale do lewej jeszcze nie dotarł, pirat w przepasce przechwycił go pewnym, szybkim ruchem.  

– Ej! – żachnął się chłopak.

– Nieroztropnie – urwał na chwilę pirat, groźnie patrząc mu w oczy – jest wpuszczać tu dzieci o tej porze! – dokończył kpiarsko.

Kompania parsknęła śmiechem i zniknęła za drzwiami, a chłopak ruszył jakby w panice za złodziejem. Jednak jedenastu pijanych mieszało się w dziwnym tańcu i przepychało między sobą na zmianę, bezbłędnie osłaniając tego z czarnym kapeluszem, choć nadal żaden z nich nawet nie zwracał uwagi na natarczywego młodziana. Ten skakał wokół mężczyzn, chcąc odebrać skradziony medalion, ale pomimo starań do tego, który go zabrał nie mógł się przedostać. Rozbawieni w końcu weszli w gęstą mgłę, która zawieszona nad portem niemal zaprzepaściła szansę chłopaka na odzyskanie własności.

– Czekajcie! – krzyknął piskliwie. – To pamiątka! Proszę! – dodał z mniejszym zaangażowaniem.

Stał chwilę w bezruchu i na pozór żałośnie wpatrywał się we mgłę, jakby próbował znaleźć w niej rozwiązanie lub przynajmniej nadzieję. Już będąc przypartym do muru, nie mając odwrotu musiał zarzucić sieć. 

– Wiem, gdzie jest Biała Rzeka! – rzucił w otchłań i czekał. 

Nasłuchiwał chwilę, lecz głuchej ciszy nic nie przerywało. Zmrużył lekko oczy oczekując jeszcze, ale w końcu syknął zawiedziony. W tamtej chwili miał już nietęgą minę. Próbował jeszcze wyprostować plecy, jak po długotrwałym dźwiganiu ciężaru, ale zaokrąglony odcinek nie odpuszczał. Odwrócił się lekko spanikowany, przegryzając paznokieć u jednej ręki i kierując się w stronę tawerny.

– A znasz jeszcze jakieś bajki? – zachrypiał głos z tyłu.

Chłopak podskoczył, a z mgły niespodziewanie wyłonił się mężczyzna w kapeluszu.

– Błagam, oddaj mi medalion, a – zawahał się młodzian– obiecuję was tam zabrać!

– Zamienisz skarb na jeden medalion? – zaczął pirat. – Albo jest aż tak cenny – zamilkł by się mu przyjrzeć – albo próbujesz mnie oszukać! Tylko widzisz, ja nie jestem głupim szczeniakiem w tawernie! Nie macham bezczelnie piratom złotem przed nosem i nie płaczę, żeby mi je oddali, gdy naturalną koleją rzeczy wpadnie im w ręce!

– To ostatnie, co mi pozostało… – urwał pozujący na ofiarę. – A skarbu i tak sam nie wyciągnę! Potrzeba do tego co najmniej dziesięciu rosłych mężczyzn, a niewielu mnie tu lubi. Zaprowadzę ich do Białej Rzeki, a oni w podzięce mnie w niej utopią. Gdybym miał tu przyjaciół, już dawno żyłbym inaczej. Nieprzebrane ilości złota tylko czekają, aż ktoś po nie sięgnie. I nie tylko złoto, ale klejnoty, diamenty… – Zabłyszczały mu oczy. – A tak, mam tylko ten wisior. 

Pirat zapalił fajkę, jednocześnie wpatrując się w chłopaka i próbując wyczuć jego zamiary. Mierzył go wzrokiem, rozważał argumenty, aż po kilku pyknięciach z nikczemnym uśmiechem rozłożył ręce jak do uścisku.

– Dobrze trafiłeś, przyjacielu! – Objął go ramieniem i poprowadził przez mgłę. – Akurat mamy przerwę w interesach, więc pomożemy ci wyciągnąć złoto i podzielimy się łupem. Skorzystamy na tym obaj. Jestem Kapitan Lee Ward, a tutaj czeka mój statek. – Wskazał wielką łajbę, której wysokie żagle kryła mgła.

Gdy wchodzili na pokład, zabawa wciąż trwała, ale na rozkaz kapitana uniesiono kotwicę i bezzwłocznie rozpoczęto podróż we wskazanym przez młodziana kierunku.

– Płyniemy złupić Białą Rzekę! – Lee Ward krzyknął do kompanów i roześmiał się.

– To ona istnieje? – zdziwił się Lankpal.

– Pan… – Kapitan spojrzał na chłopaka.

– Balfule – przedstawił się.

– Pan Balfule twierdzi, że nas tam zabierze i jako dobry przyjaciel, podzieli się z nami łupem!

– Skoro mamy go w garści, może zabierzemy wszystko dla siebie? – wydusił zadowolony Goof.

Lee Ward przewrócił oczami.  

Zabawa trwała do czasu, gdy wypłynęli na pełne morze. Wtedy statek rozkołysał się, przebijając wysokie fale, piętrzące się przez silne porywy wiatru. Świtało, gdy załoga zobaczyła przed sobą cel. Byli już blisko, ale to właśnie ten odcinek drogi był najbardziej niebezpieczny. Zdecydowali więc, że opłyną wyspę. Młodzian schował medalion pod koszulą mokrą od rozbitych dziobem fal. Chociaż wisior został mu zwrócony w geście dobrej woli, bał się jego ponownej utraty, więc ściskał go w dłoni przez materiał. 

Kapitan ustawił statek w dryf i nakazał zarzucić kotwicę. Załoga niechętnie weszła do szalup, aby dopłynąć do groty otoczonej skałami, wyłaniającymi się z morskiej piany. Jednak ta strona wyspy wydawała się spokojniejsza, nawet jeśli brzeg ciągle oblewały fale. Może dlatego, bo nie piętrzyły się tak wysoko, jak w drugiej części archipelagu. 

– Lepiej, żeby tu była – zacharczał Lankpal wychodząc z wody i mierząc wzrokiem zgarbionego młodzieńca, który właśnie upewniał się, że złoty medalion nie zsunął mu się z szyi do morza. 

– Co to za pomysł, żebyśmy szukali rzeki? My! – szeptał wrogo drugi z załogi. 

– Milczeć! – rozkazał lekceważąco Lee Ward. – I tak po wczorajszym łupie musieliśmy odpłynąć z portu, jeśli nie znajdziemy tu skarbu, to pana Balfule czeka trzydzieści dziewięć spotkań z kotem. Nawet jeśli uda mu się to przetrwać, to na deser dostanie spacer po desce, więc przynajmniej się zabawimy. 

Przewodnik przełknął głośno ślinę, która nadal miała wyraźnie słony smak. 

– Dlaczego nie czterdzieści? – Znów szeptem zapytał Goof. 

– Bo według kodeksu czterdzieści, to już niehumanitarne – wytłumaczył kompan i poklepał po plecach przyjaciela, który nigdy nie pojął pirackiego prawa. 

Kapitan wypchnął przed siebie prowadzącego ich młodziaka, oczekując, że pójdzie przodem i wskaże im drogę. Szli cicho, nie chcąc przyciągać uwagi kobiety, którą widzieli na wzgórzu z płaczącym dzieckiem. Zaledwie po kilku chwilach byli już przy wejściu do groty. 

– To tu! – Zachęcająco uśmiechnął się Balfule. 

– Ty pierwszy! – zachrypiał Lankpal. – My będziemy szukać, a on gwizdnie statek – zwrócił się do kapitana, a Goof ochoczo przytakiwał. 

Chłopak wszedł do wody wiedząc, że i tak go to czeka. 

– Trzeba zanurkować! Ostatnio woda była płytsza – zauważył nerwowo, dodając sobie odwagi. 

– Utopi się! – zaśmiał się ktoś z załogi. 

– Biała Rzeka to legenda! – dodał inny pirat. 

– Nawet jeśli, to musi w nią bardzo wierzyć, skoro gotów jest za nią zginąć, a chyba lepiej on niż my! – krzyknął Lee Ward, po czym przez jaskinię poniósł się śmiech. 

Nie chcąc tego słuchać, Balfule bezzwłocznie zniknął pod wodą. Mężczyźni wpatrywali się w jej lustro, ale ciało nie wypływało. Spoglądali na siebie z zastanowieniem i zaczęli się nerwowo przepychać, żeby coś dostrzec. 

– To on? – Wskazał na coś Goof. 

Kapitan uchylił przepaskę, aby przyzwyczajonym do ciemności okiem wypatrzyć więcej. 

– To gałąź durniu! Płyniesz następny! – rozkazał. – I tak nie ma z ciebie pożytku! 

Skarcony pirat zaklął pod nosem, a jego kompan Lankpal wytrzeszczał oczy. 

– Czekaj – mruknął kapitan, a wytypowany do nurkowania mężczyzna odetchnął z ulgą myśląc, że rozkaz był tylko straszakiem. – Masz linę! Jak przepłyniesz, szarpnij. 

Goof z obrażoną miną złapał koniec sznura i wszedł do wody. Nie minęło dużo czasu, gdy jego przyjaciel krzyknął szczęśliwy, że poczuł szarpnięcie. Przymocowano postronek, który miał posłużyć do transportu ewentualnego skarbu i znalezienia drogi powrotnej, jeśli nadejdzie przypływ.

Kapitan jako ostatni wyszedł z wody po drugiej stronie i po krótkiej chwili rzucił się na młodzieńca. 

– Tu miała być Biała Rzeka, łgarzu! Wypatroszę cię jak rybę! 

– Jest! Jest! Spokojnie! – popiskiwał chłopak. 

– Gdzie? 

– Niech woda przestanie falować, zobaczycie – uspokajał towarzyszy i wpatrywał się w taflę. 

Niedługo później słońce zajrzało do groty przez otwór w stropie. Jej wnętrze pojaśniało, a na ścianach zagościł blask promieni, które odbijały się od wody tak czystej, że piraci w końcu dojrzeli dno. Było całkowicie białe. Jakby osiadła tam wczorajsza mgła. 

– Właściwie, dlaczego nie weszliśmy górą? – wypalił Lankpal. 

– Zbyt ostre krawędzie, lina by się urwała – odpowiedział zadowolony Balfule. 

– Z czego się cieszysz? Gdzie moje złoto? – huknął Lee Ward. 

– Na dnie. Trzeba wyłowić. – Odskoczył. 

– Goof, płyniesz! – rozkazał kapitan, wpatrując się podejrzliwie w młodziana. 

– Zawsze ja! – stęknął do Lankpala i wszedł do wody, ale tuż po zanurzeniu wyłonił się z niej jak poparzony. 

– Co jest? – zapytał przyjaciel. 

– Tfu! Słodka! Woda jest słodka! – zdziwił się Goof. 

– Na dnie jest słona, stąd biel, a w górnej części to woda z wyspy. Nie mieszają się – wyjąkał chłopak. 

– Właź tam i bez złota nie wracaj! – ryknął kapitan. 

– Przepłucz gardło grogiem, pomoże na słodką wodę. – Lankpal podał przyjacielowi bukłak zanim zanurzył się ponownie. 

Towarzysze śledzili go wzrokiem aż dotarł do białej części rzeki, w której zniknął. Granica wód zmąciła się lekko, po czym sól ponownie opadła. Piraci z otwartymi ustami wyczekiwali powrotu kompana, a młodzieniec, z uśmiechem na twarzy, przekładał medalion między palcami. 

– Jest! – krzyknął Lankpal. – Płynie! 

– I coś ze sobą targa. – Zauważył jeden z piratów. 

Ze wstrzymanym wdechem oczekiwali powrotu kompana. 

– Złoto! – zawołał Goof po wypłynięciu i zaczął krztusić się wodą. – Jest tego pełno. Całe dno!

Zaśmiał się i rzucił na brzeg medaliony, bransolety, wisiorki i klejnoty, które udało mu się pochwycić w dłonie. Przyjaciel podbiegł do niego z bukłakiem grogu i ucałował ze szczęścia pomiędzy przekrwione od soli oczy. Niemal od razu rzucili się wszyscy do wody, aby zebrać swoje łupy. Nawet kapitan brodził w wodzie i wyciągał na brzeg to, co wypadło z rąk wypływającym z Białej Rzeki piratom. 

– Szczęśliwy? – zapytał zgarbiony chłopak. 

– Jak wieprz w gnojówce! – zaśmiał się Lee Ward. – Skąd tu się to wzięło?

– To, co my nazywamy Białą Rzeką dla miejscowych jest Rzeką Obietnic.

– Czego? – żachnął się kapitan. 

– Miejscowa ludność wierzy, że gdy ktoś wrzuci kosztowności przez otwór w stropie i wypowie obietnicę, ona z pewnością się spełni.

– I co? To działa? – zadrwił.

– Wkrótce się przekonasz – rzekł Balfule z dziwnym przekąsem, pewniejszy siebie niż dotychczas, po czym wrzucił do wody swój złoty medalion i wyprostował się z zauważalną ulgą.

Piraci wypływali na brzeg z coraz mniejszym zapałem, a ich ruchy stawały się ociężałe i powolne. Nawet kapitan usiadł na kamieniu i rzęził coś w ich kierunku, jakby próbował ich pośpieszać, ale bezskutecznie. Czuł ucisk w klatce piersiowej i nie mógł złapać tchu, a im więcej kosztowności wyciągnięto na brzeg, tym większy ciężar na ramionach odczuwał. Gdy jego plecy wyraźnie wygięły się w łuk, spojrzał na rozluźnionego młodziana. Szybko dostrzegł, że jako jedyny czuje się lepiej niż przed wejściem do groty.

– To ten skarb? Jest przeklęty, tak? – wyrzęził z trudem Lee Ward.

– Powiedziałbym raczej, że obciążony obietnicą.

– Ty podstępny szczurze… – Kapitan bezskutecznie próbował wstać.

– Nieroztropnie – urwał na moment chłopak i spojrzał rozmówcy w oczy – jest rzucać się na wszystko, co się błyszczy! Można ściągnąć na siebie jakieś nieszczęście.

– Mamroczesz niewyraźnie albo mam wodę w uszach. – Przeczyścił je palcem. – Co mówiłeś?

– Już je słyszysz, prawda? – Uśmiechnął się Balfule.

– Co mówisz?

– Te szepty nie cichną, a ciężar nie stanie się lżejszy, dopóki nie spełnicie wszystkich obietnic, które właśnie wzięliście na siebie.

Tymczasem nad stropem stanęła mała dziewczynka. Nosiła błękitną sukienkę i dwa warkocze. To ta sama, którą widzieli na wzgórzu. W jednej dłoni coś ściskała, a drugą trzymała się mamy. Panienka przymknęła oczy i wypowiedziała głośno piskliwym głosikiem, który przedarł się przez słyszalne przez mężczyzn szepty:

– Obiecuję, że już nigdy nic nie ukradnę.

Po czym wrzuciła monetę do dziury w skale, którą wskazała jej mama.  

Czas zdawał się nagle zwolnić. Złoty krążek obracał się w powietrzu ukazując na zmianę awers i rewers. Wpadł do wody, burząc znów jej taflę i tworząc kręgi. Prawie wszyscy piraci leżeli już na brzegu, a ciężar obietnic i ciche szepty mieszały im w głowach. Na powierzchnię wypływał ostatni z kompanów, Goof. Płynął wolno i ociężale, ale zadowolony zdołał jeszcze złapać opadającą na dno ostatnią monetę. Nie słyszał krzyków sprzeciwu towarzyszy ani śmiechu, którym zanosił się uszczęśliwiony obrotem zdarzeń Balfule. 

Koniec

Komentarze

M.G.Zanadro, ponad dwanaście tysięcy znaków to już nie szort. Bądź uprzejma zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.

Na tym portalu szorty mają do dziesięciu tysięcy znaków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pozwolę sobie zauważyć, że w porcie statki cumują, kotwice natomiast mogą rzucać na redzie, w awanporcie. Poza tym w porcie żaglowce refują / zwijają żagle, aby szkwał lub inny silny poryw wiatru nie zerwał ich z cum. Tak więc podnoszenie żagli jest czynnością, wykonywana częściowo podczas przygotowań do wypłynięcia z portu, częściowo podczas już wypływania na otwarte wody.

Jeszcze o statku piratów. Po dopłynięciu do celu zmieniasz go w łódź. Sądzę, że to wynikło ze skrótu myślowego: użyli szalupy, aby dopłynąć bliżej brzegu, dla statku były to bowiem za płytkie wody. jeśli mam rację, powinno się to znaleźć w tekście.

Sama historia nie wywarła na mnie silnego wrażenia. Zachowanie Balfula przed szynkiem wydaje się prowokacyjne – a to niespójne z późniejszym błaganiem o zwrot wisiorka. I co go tak bawiło na zakończenie? Cóż, przepraszam, nie kojarzę…

regulatorzy 

Dziękuję. 

AdamKB 

Można było też cumować z użyciem kotwicy, a żagle były przygotowywane do wypłynięcia. 

Będę próbować dalej, może kolejne opowiadanie bardziej Ci się spodoba, dziękuję za wizytę. 

 

PS: Balfule był prowokatorem, a całe zajście było jego prowokacją. Śmiał się na końcu, bo spełnił ostatnią obietnicę jaka na nim ciążyła, a przez złapanie ostatniej monety sens bycia Piratem został im odebrany. Być może nie jest to klarowne. Poczekam na kolejne komentarze może się potwierdzi. 

Witaj.

 

Ładna, moralizatorska opowieść. Spodziewałam się jeszcze na końcu przemienienia piratów w jakieś krwiożercze bestie. :) Ciekawie poprowadziłaś fabułę słusznej kary za przestępstwo, jakim była w tym wypadku kradzież. 

Dostrzegłam kilka kwestii językowych, jak np.:

Tym czasem nad stropem stanęła mała dziewczynka. – razem

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

bruce

Dziękuję za pozytywny komentarz :) Faktycznie wyszedł na końcu morał, ale też pisałam z zamiarem stworzenia lekkiej opowiastki (być może nawet dla dzieci), więc nawet pasuje. Cieszę się, że się podobało, a błąd poprawiam i wstydzę się po cichu.

Pozdrawiam :)

I ja dziękuję oraz pozdrawiam noworocznie. ;)

Pecunia non olet

Opowieść faktycznie raczej dla młodszego czytelnika, ale przyjemna.

Jest tajemnica, kolorowe wyspy, złole i ci lepsi, czyli wszystko co powinno się znaleźć w awanturniczej historii.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush

Przyjemnie to się robi na sercu podczas lektury komentarzy potwierdzających, że wszystko zagrało. Dziękuję :)

Sama historia owszem, młodego czytelnika chyba mogłaby zainteresować – krótka, prosta, nieskomplikowana, trochę akcji, skarb i chłopak robiący za miecz sprawiedliwości. Ja młodym czytelnikiem nie jestem, więc fabuła mnie nie musiała porwać. Za to mogłabym się zachwycić perfekcyjną konstrukcją, językiem, potoczystością narracji etc., ale, z powodów niżej wyłuszczonych, nie bardzo mi się to udało.

Baśń czy nie baśń, fantazy czy romans kryminalny z czasów pierwszych Piastów – liczy się logika, precyzja języka i przemyślany dobór szczegółów, składających się na świat wykreowany przez autora. Tego czasem mi w tym opowiadaniu brakowało i w głowie zapalał mi się wtedy przycisk z paskudnym napisem: „Eee, no bez jaj!”

Zawartość twojego profilu – sporo opowiadań i długi staż – nieco zmniejszyła targającą mym jestestwem rozterkę: zamieścić komentarz czy darować sobie ten nierozważny czyn. Dzięki Bogu nie wydajesz się być neurotyczną świeżynką, której serduszko pęknie po przeczytaniu uwag pod ukochanym opowiadaniem, więc ostatecznie komentarz wkleiłam (cichutko pomrukując refren znanej ballady: Ach strach, strach, rany boskie, rany boskie).

 Jeśli choć część z moich czytelniczych spostrzeżeń uznasz za przydatną – super, jeśli nie, też dobrze. Pełen luz. Pzdr. KT

 

Tej nocy gwar z tawerny poniósł się dalej niż zwykle i nie ustępował, a wręcz rósł w siłę.

 

„poniósł się” to czasownik dokonany, czyli było, ale się skończyło. Później jednak używasz czasowników niedokonanych „nie ustępował”, „rósł”. Błąd. OK byłoby: niósł się –> nie ustępował → rósł

 

Przy wejściu stał zgarbiony chłopak z szelmowskim uśmiechem.

 

Można wydedukować, co faktycznie miałaś na myśli, choć ze zdania wynika, że przy wejściu stał chłopak, a obok niego spersonalizowany, „szelmowski uśmiech”. 

Nie wiadomo także, czy gość garbił się z powodu skoliozy, czy miał inny powód. Jaki? Jeśli grał naiwnego chłopczynę-słabeusza, to szelmowski uśmiech nazbyt go zdradzał.

Uśmiechał się “szelmowsko” jak spryciarz, który ma określony plan i zamierza wprowadzić go w życie, ale później, jak twierdzi narrator, w „panice” gonił człeka, który mu zajumał wisiorek. Udawał, jasne, ale o tym, że panika była ściemą, narrator nawet półgębkiem nie beknął, a powinien. I wcale nie musiał tego robić wprost! 

Brakuje więc zgrabnej sugestii, że  Balfure tylko sobie z piratami pogrywał, a w rzeczywistości przemyślnie realizował powzięty plan.

 

(…) który odbijał blask świec, drażniąc pobłyskiwaniem oko mężczyzny pod oknem.

 

1. Tawerna musiałaby być iluminowana dziesiątkami świec z wosku najwyższego sortu, żeby światło odbijane przez „wisiorek”, dawało po gałach niczym laserowa latarka.  To, w przypadku portowej speluny służącej za metę kryjącym się przed sprawiedliwością piratom, jest co najmniej nieprawdopodobne.

Zabrakło także istotnych informacji na temat samego wisiorka – w czym się światło odbijało? Bo sam „wisiorek” (później piszesz – medalion, dużo później pirat bąknął coś o złocie) brzmi dość enigmatycznie, a ma przecież do spełnienia rolę wabika. Owszem, mogła to być np. srebrna/złota „blaszka”, ale puszczanie zajączków przy jej pomocy, byłoby realne, gdyby miała gabaryty talerzyka deserowego i lustrzany poler. Bliższe prawdy byłoby napisanie, że uwagę/wzrok mężczyzny – zawodowego rabusia na milę potrafiącego wyniuchać cenny łup – przyciągnął połyskujący złotem (?) przedmiot, który chłopak przekładał z ręki do ręki.

2. Blask drażnił tylko jedno oko faceta – owszem, klasyczny wizerunek pirata to jednooki gość z czarną przepaską zakrywającą drugi, pusty oczodół, ale ta informacja na czas się nie pojawia. Znaleźć ją można dopiero pod koniec tekstu. Za późno. 

A propos obydwu powyższych zastrzeżeń: Jasne, że czytelnik może wielu oczywistych szczegółów domyślić się sam, ale te istotne dla zachowania jasności i jednoznaczności przekazu, należy jednak zamieszczać. I pilnować ich! 

 

Przy zaparowanej szybie z pajęczyną w górnym rogu leżał czarny kapelusz, po który rozeźlony sięgnął wstając, a wraz za nim niemal tuzin kompanów.

 

 

1. Pierwsze zdanie składowe jest tak nieprecyzyjne (delikatnie mówiąc), że sugeruje czytelnikowi rozmaite obrazy, oprócz tego jednego prawidłowego, który autor (zapewne) miał na myśli. Z dwóch kolejnych wypowiedzeń wynika, że po kapelusz sięgnął nie tylko sam właściciel nakrycia głowy, ale i niemal tuzin jego kompanów. Konstrukcja zdania jest po prostu zła.

 

2. Owszem, przymiotniki pełnią czasem funkcję rzeczowników (Np.: Chorzy długo czekali na przyjście lekarza.), ale ten „rozeźlony”, który sięgnął po kapelusz, brzmi fatalnie.

 

(…) mężczyzna przechwycił go pewnym, szybkim ruchem.  

– Ej! – żachnął się chłopak.

– Nieroztropnie – urwał na chwilę, żeby spojrzeć mu w oczy – jest wpuszczać tu dzieci o tej porze! – dokończył kpiarsko.

 

To nie dialog pomiędzy chłopakiem, a wspomnianym wcześniej mężczyzną. Mówi wyłącznie małolat, który sam siebie beszta za przyjście do klubu nocnego na drinka.

 

Odeszli od stołu podnosząc raban i kierując się do drzwi(…)

 

Skierowali się ku drzwiom, ale tawerny nie opuścili. Lepiej darować sobie to „kierowanie się do drzwi” a kazać im po prostu za nimi zniknąć! Szczególnie, że kolejna scena, rozgrywa się już w plenerze.

 

(…) ale w końcu syknął zawiedziony z miną przypominającą półuśmiech.

 

 „Grymas rozczarowania” – mogłabym zrozumieć, ale tej „miny przypominającej półuśmiech”, żadną miarą nie ogarniam.

 

Chłopak podskoczył, a z mgły niespodziewanie wyłonił się mężczyzna w kapeluszu.

– Błagam, oddaj mi medalion, a – zawahał się – obiecuję was tam zabrać!

 

Mężczyzna w kapeluszu błaga chłopaka o oddanie medalionu i obiecuje gruszki na wierzbie. Ups! Tak „organoleptycznie” możesz to sprawdzić dzieląc zdanie złożone na dwa pojedyncze:

Chłopak podskoczył. Z mgły niespodziewanie wyłonił się mężczyzna w kapeluszu.

– Błagam, oddaj mi medalion, a – zawahał się – obiecuję was tam zabrać!

zawahał się – kto? [Czyli który najbliższy rzeczownik w mianowniku?] – mężczyzna (w kapeluszu)

Przecież to gołym uchem słychać!

W kontynuacji dialogu nadal pojawia się podobny błąd: nie mówi ten bohater, któremu, jak ci się wydawało, wypowiedź przydzieliłaś. Pirat gada kwestiami chłopaka, chłopak podwiesza się pod wypowiedzi pirata. Hulaj dusza!

 

Mężczyzna zapalił fajkę jednocześnie wpatrując się w chłopaka i próbując wyczuć uczciwość zamiarów.

 

Pirat zastanawiający się nad „uczciwością” czyichś zamiarów! Takie zestawienie – pirata z uczciwością – zwyczajnie razi. Same „zamiary” byłyby wystarczające, ewentualnie: “próbując wyczuć, czy w propozycji chłopaka nie kryje się jakiś podstęp”.

 

Mierzył go wzrokiem, rozważał argumenty, aż po dłuższym zaciągnięciu z promiennym uśmiechem rozłożył ręce jak do uścisku.

 

„po dłuższym zaciągnięciu” – to takie mocno kulawe omówienie konkretnej czynności: „pyknął z fajki raz i drugi, po czym (…) ”. Tym gorsze, że dymem z fajki nikt się nie zaciąga!

„promienny uśmiech” pasuje do świątecznego księcia, a nie do pirata.  

Z podejrzanie/fałszywie/sztucznie/upiornie/itp. promiennym uśmiechem” – taki malutki dodatek rozwiałby wątpliwości, co do nagłej przemiany wilka w puszystą owieczkę.

 

Załoga niechętnie płynęła wpław do groty otoczonej skałami(…)

 

Przy sztormowych falach popłynęli wpław, mając pobożną nadzieję na szczęśliwy powrót z kilogramami złota. Trudno się dziwić, że zrobili to “niechętnie”.

Nawet najpodlejsza piracka krypa posiadała na stanie przynajmniej jedną szalupę. No, ale skoro chcieli zdobyte precjoza przytargać na statek w zębach i kieszeniach – ich wola.

 

(…) zauważył nerwowo, ośmielając się do zanurzenia.

 

 „(…)ośmielając się do zanurzenia”? A nie “dodając sobie odwagi/próbując sobie dodać odwagi” ?

 

 Kapitan uchylił przepaskę, aby przyzwyczajonym do ciemności okiem wypatrzyć więcej. 

 

A! Jest w końcu przepaska! Niestety, przy okazji wychodzi na jaw, że kapitan to snob, który posiada dwoje zdrowych oczu, ale ze względu na modowe, pirackie trendy nosi klapkę na jednym z nich. Choć, patrząc na to nieco inaczej, trzeba przyznać, że pasuje do swoich podkomendnych, którzy kim jak kim, ale twardzielami na pewno nie są:

Pirat załamał ręce/ Goof z obrażoną miną/ piraci z otwartymi ustami wyczekiwali/ ucałował ze szczęścia pomiędzy przekrwione od soli oczy/+ (wcześniej) promienny uśmiech

 

Jeden „krwawy pirat” załamuje ręce, drugi ma obrażoną minkę i kto wie, być może nóżką też tupie, kolejni dają sobie buzi w chwili szczęścia, a wszyscy do kupy są w stanie tylko usta ze zdumienia rozdziawić, zamiast działać. Zestaw cieniasów.

Kilka “różnychtakich” pominęłam, bo i tak strasznie się rozpisałam. Pzdr.

 

 

 

w_baskerville

 

nie wydajesz się być neurotyczną świeżynką, której serduszko pęknie po przeczytaniu uwag pod ukochanym opowiadaniem, więc ostatecznie komentarz wkleiłam

Za świeżynkę nadal się uważam, bo tych moich opowiadań nie jest dużo, a ostatnia przerwa skraca niestety mój staż portalowy o połowę. Jednak obawy o pęknięte serce możesz śmiało przegonić, bo akurat ten komentarz mi się spodobał. Dużo w nim konkretów, które podane w ten sposób otwierają oczy. Dziękuję za poświęcony czas i wszystkie uwagi. Jutro nad tym popracuję.

Spróbuję tylko obronić przepaski kapitana, która według różnych doniesień miała osłaniać zdrowe oko. To, przyzwyczajone do ciemności, utrzymywało pirata w gotowości do walki, gdy przechodził z jasnego do ciemnego pomieszczenia.

Dziękuję :)

Nie wiem, jakie było Wyzwanie Tygodniowe, skutkiem którego powstała Biała Rzeka, ale opowiadanie przeczytałam z przyjemnością. :)

 

Nie­prze­bra­ne ilo­ści skar­bu tylko cze­ka­ją, aż ktoś po nie się­gnie. → Jakoś nie umiem zobaczyć nieprzebranych ilości jednego skarbu.

Proponuję: Nieprzebrany skarb tylko czeka, aż ktoś po niego się­gnie.

 

za­uwa­żył ner­wo­wo, ośmie­la­jąc się do za­nu­rze­nia. → Na czym polega ośmielanie się do zanurzenia?

A może miało być: …za­uwa­żył ner­wo­wo, gotując się do za­nu­rze­nia.

 

po czym przez ja­ski­nie po­niósł się śmiech. → Literówka.

 

Goof z ob­ra­żo­ną miną zła­pał za ko­niec liny… → Goof z ob­ra­żo­ną miną zła­pał ko­niec liny

 

a mło­dzie­niec prze­kła­dał me­da­lion mię­dzy pal­ca­mi z uśmie­chem na twa­rzy. → Czy dobrze rozumiem, że palce miały uśmiech na twarzy?

A może miało być: …a mło­dzie­niec, z uśmie­chem na twa­rzy, prze­kła­dał me­da­lion mię­dzy pal­ca­mi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie też się spodobało. Fajny pomysł na klątwę – godne to i sprawiedliwe. Ogólnie przemawia do mnie idea, że “there is no free lunch”, także w magii.

Ciekawam, jaką obietnicę wylosował chłopak, skoro taką komedię odegrał.

Babska logika rządzi!

A! „Wyzwanie Tygodniowe” – czyli czegoś nie zauważyłam, pominęłam, nie doczytałam. 

 

Spróbuję tylko obronić przepaski kapitana, która według różnych doniesień miała osłaniać zdrowe oko.

 

Słusznie. „Coś” związanego z osłanianiem jednego oka w jakimś celu owszem, błąkało mi się gdzieś tam po głowie, ale nie zadałam sobie trudu doprecyzowania skojarzenia, pardon. 

 

Było miło! Pzdr.

Interesujący pomysł na opowieść z morałem dla dzieci. Trochę psuło mi przyjemność potykanie się w większości miejsc wskazanych przez w_baskerville. Po wprowadzeniu poprawek w tych miejscach i wskazanych przez reg będzie ok. Powodzenia z nową weną.

regulatorzy

To było Wyzwanie Tygodniowe: morskie opowieści.

Bardzo dziękuję za lekturę i wskazówki. Raczej wszystkie uwzględniłam i miło mi, że czytało się przyjemnie (nawet mimo potknięć).

Finkla

Uprzejmie dziękuję za wizytę i klik :) Mam ich niewiele i nie wiem czy później się to zmienia, ale mnie cieszy każdy z nich!

Także uważam, że konsekwencje za jakiegoś rodzaju moc/ponadprzeciętność/skarb sprawiają, że lektura jest ciekawsza. Jaką obietnicę wylosował Balfule? Tego już nie wiem…

w_baskerville

Nic nie szkodzi. Dziękuję za wskazówki – wszystkie starałam się uwzględnić, bo też (po zastanowieniu) ze wszystkimi się zgodziłam.

Koala75

Wskazane błędy zostały już wyeliminowane. Przykro mi, że na nie trafiłeś, bo wiem, że potknięcia bywają nieprzyjemne. Teraz powinno być ok. Dziękuję :D

Bardzo proszę, M.G.Zanadra. Miło mi, że mogłam się przydać.

Dodam jeszcze, że jak na rzecz z gatunku morskich opowieści, Twoja historia okazała się należycie morska. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

Piracki klasyk udźwignął wyzwanie! Miło mi :D

Sympatyczny tekst, duch przygody wydzierał się z każdego akapitu. Zachowanie piratów chwilami naiwne, zwłaszcza sposób, w jaki dotarli do wyspy.

zygfryd89

Dziękuję za lekturę i uwagi. Piraci trochę mieli tak wypaść. To miało być lekkie i “przyjazne”, a co do sposobu dotarcia do wyspy… Zgadzam się. Musiała być położona dość blisko, więc ktoś poza Balfule mógł o niej wiedzieć… Trafne to, dziękuję.

Patrzcie, kto wrócił! :)

Z fragmentem, z którego wykluł się ten tekst, miałem okazję się zapoznać, więc powtórzę to, co powiedziałem wtedy:

(…) podoba mi się, taka klasyczna opowieść o wyspie skarbów, która mogłaby służyć za prolog do jakiejś wariacji na temat ,,Klątwy <<Czarnej Perły>>”.

O ile jednak główna część opowieści jest nadal spoko, o tyle początek… No, trochę trudno było się zorientować, o co chodzi bohaterom, bo zachowują się nie do końca racjonalnie, IMO (naiwni ci piraci…). :P Poza tym jak dla mnie za szybkie przejście do meritum – ,,Rzeka? OK, płyniemy tam”. Ale to pewnie przez moje zamiłowanie do absurdalnie rozbudowanych fabuł.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Cześć,

 

Fajne opowiadanie, takie w duchu przygody żeglarskiej, a mam do tego typu literatury czy filmów duży sentyment, jeszcze z dzieciństwa. Czytało się gładko, bardzo dobra konstrukcja i język jak dla mnie. Rozumiem też, że cala akcja była z góry ukartowana przez chłopaka, gdyż tym samym chciał się z oczyścić z jakiegoś “przewinienia”. Może nie do końca załapałem motywu i symboliki tej “ostatniej monety”, ale to nic nie szkodzi. Jest nieźle;)

 

Pozdrawiam

SNDWLKR

Witam :)

Dzięki za komentarz i oczywiście zgadzam się, że nieco naiwności jest w tym tekście, ale następnym razem postaram się napisać coś poważniejszego. Biała rzeka miała być legendą funkcjonującą wśród społeczności, dlatego nie argumentowałam pirackiej gotowości do podróży. Gdyby chłopak ich oszukał po prostu wyrzuciliby go za burtę… Tak myślę ;)

JPolsky

Dziękuję bardzo :)

Niezmiernie mi miło, że opowiadanie ci się spodobało. Miało być lekką rozrywką z morskim klimatem i w tym przypadku się sprawdziło. Cieszę się. Ostatnia moneta miała zachwiać stylem życia piratów. Łapiąc ją Goof przyjął na siebie i załogę obietnicę dziewczynki… Teraz muszą wyrzec się pirackiego życia, które polega na łupieniu skarbów.

– Obiecuję, że już nigdy nic nie ukradnę.

Stąd śmiech Balfulego, który najpewniej miał sprowadzić karę/zgubę na piratów (Balfule → Baleful), a wyszło mu lepiej niż zamierzał.

Przykładowa interpretacja… ;)

Cześć, MGZ!

 

Miło Cię znów widzieć na portalu! :)

Bardzo fajny pomysł, dobrze dobrana długość, ale niestety wykonanie do mnie nie trafiło.

Opisy są mocno sprawozdawcze, przez co trudno się zżyć z bohaterami – wolałbym żebyś nawet to przedłużyła, wycięła kilka wydarzeń, a zostawiła więcej bohaterów, ich mimiki, gestów itd. Czegoś co by mówiło więcej o emocjach im towarzyszących.

Za to lekki komediowy klimat na pewno na plus. Technicznie też całkiem spoko.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć,

 

dobrze Cię widzieć ponownie tutaj :)

 

Podoba mi się ta historia, dałem +1 do biblioteki.

Przeklęty skarb zawsze robi wrażenie, a tutaj fajnie uzupełniłaś klasyczny motyw o “ciężar obietnic”, który ściąga piratów na dno. Jedyne czego mi brakuje to wyjaśnienia roli chłopaka, jakiejś takiej klamry, która by ukazała, dlaczego wabił piratów i kim jest. 

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Krokus

Nowe światło rzuciłeś na ten tekst. Nie myślałam, że bohaterowie potrzebują więcej emocji. Muszę do tego powrócić, bo zaintrygowałeś mnie tą uwagą i za to ci dziękuję.

BasementKey

Uprzejmie dziękuję za punkt. Cieszę się, że podobała ci się ta historia, a Balfule miał najwyraźniej ostatnią obietnicę do spełnienia – pogrążyć piratów, a może odmienić ich los? Szkoda, że nie wybrzmiało w tekście. Myślałam, że odczuwalna ulga po wrzuceniu cennego medalionu stanowi właśnie ową klamrę. Będę pracować dalej. Dzięki za przybycie :)

Cześć, całkiem przyjemna historia z morałem, ale dla mnie bez szału. Sam pomysł na ukryty skarb nie jest zbytnio odkrywczy, a sposób jego działania (obietnice spadające na tych, którzy próbowali ukraść drogocenne przedmioty) niby oryginalny, ale nie widać w efektach, żeby miał większe działanie, niż najzwyklejszy tak często spotykany w literaturze przeklęty skarb. 

Ale tak jak mówię, czytało mi się przyjemnie. Nie przeszkadzały mi stereotypowe postacie, a działania młodziaka… ja je odebrałem tak, że od początku chciał przywalić piratom, więc po prostu ich sprowokował. To dało całkiem fajny zwrot akcji. 

Pozdrawiam. 

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Młody pisarz

Miło mi, że czytało się przyjemnie. Dobrze zrozumiałeś! Chłopak chciał ich sprowokować, bo była to jego ostatnia obietnica do spełnienia. Szkoda, że nie wywarło to większego wrażenia, choć może zmuszenie niektórych do dobrych uczynków pobudziłoby w nich empatię. Dzięki ;)

Czyli jednak nie do końca pojąłem końcówkę. Nie wiedziałem, że ostatnią obietnicą chłopaka jest ukaranie piratów. To znaczy nie widziałem powiązania planu chłopaka z wyrzuceniem medalionu. W takim wypadku faktycznie tekst wypada lepiej.

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Młody pisarz

Miło mi ;) W takim razie pozostaje mi praca nad wybrzmiewaniem…

Nowa Fantastyka