- Opowiadanie: zygfryd89 - Śmiechom nie było końca

Śmiechom nie było końca

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy II, Użytkownicy V

Oceny

Śmiechom nie było końca

 No­ca­mi zamek Chi­ton nigdy nie za­sy­piał.

Zzięb­nię­ci straż­ni­cy grza­li dło­nie przy pa­le­ni­skach, wy­pa­tru­jąc ze szczy­tów wież ognisk sy­gna­ło­wych.

Za­kap­tu­rzo­na po­stać prze­my­ka­ła przez dzie­dziń­ce w cie­niu murów i nikt nigdy nie wcho­dził jej w drogę.

W pod­zie­miach bu­dow­li stara cza­row­ni­ca czy­ta­ła roz­pa­da­ją­ce się księ­gi w chy­bo­tli­wym bla­sku świec.

Jed­no­no­gi ry­cerz sie­dział w swej kom­na­cie i la­ko­wał listy, od któ­rych tre­ści za­le­żał los ty­się­cy.

W pięk­nej sy­pial­ni ksią­żę znę­cał się nad księż­ną mał­żon­ką, a krzy­ki ko­bie­ty nio­sły się wśród pu­stych, ciem­nych ko­ry­ta­rzy.

Cał­kiem nie­da­le­ko izb wład­cy, w dużo mniej­szej i skrom­niej­szej kom­na­cie służ­by, młody bła­zen na­słu­chi­wał ze swo­je­go łoża. Nie ksią­żąt, ry­ce­rzy ani cza­row­nic, lecz dźwię­ków do­bie­ga­ją­cych wprost z zam­ko­wych murów, jakby spo­mię­dzy ce­gieł. Cza­sem do­cho­dzi­ły stam­tąd śmie­chy, a prze­cież w Chi­ton mało kto się śmiał. Kil­ka­krot­nie wy­chwy­cił mu­zy­kę, choć nikt nie grał w środ­ku nocy. Naj­częst­sze były jed­nak roz­mo­wy, nie­zro­zu­mia­łe i ledwo sły­szal­ne.

Bła­zen wle­piał wzrok w sufit, za­sta­na­wia­jąc się, kim są te ży­ją­ce w środ­ku zam­ko­wych murów isto­ty. I dla­cze­go inni ich nie sły­szą.

*

Tego wie­czo­ru, jak co ty­dzień, ksią­żę zor­ga­ni­zo­wał w Chi­ton ucztę.

Bła­zen plą­sał mię­dzy sto­ła­mi, opo­wia­da­jąc go­ściom spro­śne żarty i od czasu do czasu żon­glu­jąc trze­ma ko­lo­ro­wy­mi pił­ka­mi, z któ­rych jedna re­gu­lar­nie spa­da­ła mu na głowę. Wy­wo­ły­wał rzad­kie, nieco wy­mu­szo­ne śmie­chy.

Wład­ca Chi­ton, ksią­żę Wal­ter, sie­dział na pod­wyż­sze­niu, nie­opo­dal pa­le­ni­ska, gdzie to­wa­rzy­szył mu stryj, kilku waż­nych ry­ce­rzy, trzech gwar­dzi­stów, ka­płan, a także dwóch lor­dów, któ­rzy w zamku go­ści­li prze­jaz­dem. Była tam też księż­na Rose, choć tę łatwo było po­my­lić z po­są­giem. Miała nie­obec­ne spoj­rze­nie, nie­wie­le piła, pra­wie nic nie jadła, cza­sem je­dy­nie ścią­ga­ła rę­ka­wy sukni, jakby pró­bo­wa­ła ukryć si­nia­ki.

Tref­niś za­sta­na­wiał się, czy tylko on wy­czu­wa wi­szą­cą w po­wie­trzu tra­ge­dię. Nie było to trud­ne – wi­dział znie­cier­pli­wie­nie w oczach księ­cia, jego sztucz­ny, zbyt sze­ro­ki uśmiech, za­chłan­ność, z jaką po­cią­gał ko­lej­ne łyki wina.

Mu­zy­cy na ga­le­rii grali skocz­ną me­lo­dię, choć w sali tań­czy­li je­dy­nie bła­zen, cie­nie na ścia­nach i wszech­obec­ne prze­cią­gi. Na pod­wyż­sze­niu po­da­no dzi­czy­znę, pozostali musieli zadowolić się pasz­tetem i zupą. Śnieg wście­kle za­sy­py­wał okna, jakby pró­bo­wał ukryć przed świa­tem wydarzenia tego wieczoru.

Stryj księ­cia, sir Vic­tor, wstał z tru­dem od stołu.

– Zo­stań – zwró­cił się do niego bra­ta­nek. – Przy­go­to­wa­łem coś cie­ka­we­go.

– Idę spać. Je­stem zmę­czo­ny – od­rzekł ry­cerz. Być może na­praw­dę był. Uży­wa­jąc laski, po­kuś­ty­kał w kie­run­ku drzwi.

Gdyby ktoś inny nie wy­ko­nał proś­by wład­cy, z pew­no­ścią szyb­ko wy­lą­do­wał­by w klat­ce. Sir Vic­tor jed­nak był zbyt ważny. Choć sam pod­pie­rał się laską, był oparciem dla całego Chiton. Kie­dyś był wiel­kim ry­ce­rzem, bo­ha­te­rem tu­zi­na wojen. Gdy stra­cił nogę i zdro­wie, osiadł w zamku, lecz jego zna­jo­mo­ści, wie­dza i dy­plo­ma­tycz­ne ta­len­ty po­zwo­li­ły ta­kie­mu igno­ran­to­wi jak Wal­ter utrzy­my­wać wła­dzę. Kiedy ksią­żę wy­ru­szał na ob­jaz­dy lub wojny, sir Vic­tor jako kasz­te­lan wła­dał zam­kiem. Bła­zen czę­sto za­sta­na­wiał się, dla­cze­go jed­no­no­gi ry­cerz nie zdep­cze bra­tan­ka i nie przej­mie po nim wła­dzy. Wszyst­kim wy­szło­by to na dobre. Wi­docz­nie nie po­zwa­lał mu honor. Jedno było pewne – gdy odej­dzie z tego świa­ta, jego bra­ta­nek zo­sta­nie ro­ze­rwa­ny na strzę­py przez wro­gów.

Ksią­żę szyb­ko za­po­mniał o za­cho­wa­niu krew­ne­go i od­zy­skał humor, nawet przy­wo­łał bła­zna na pod­wyż­sze­nie.

– Tak, wasza oty­łość? – za­py­tał tref­niś.

Ksią­żę wy­buch­nął śmie­chem. Nie był tak gruby, by z tego żar­to­wać, lecz uwiel­biał, gdy bła­zen ob­ra­żał go na różne spo­so­by. Może czuł się wów­czas po kró­lew­sku.

– Wy­my­śli­łem dow­cip, Przy­głup­ku – po­chwa­lił się wład­ca. – Oceń go, w końcu je­steś znaw­cą. No więc, co jest śmiesz­niej­sze od bła­zna?

– Dwóch bła­znów? – od­po­wie­dział nie­pew­nie.

– Jeśli dwóch ta­kich jak ty, to wcale nie – od­parł ksią­żę. – Od­po­wiedź brzmi: bła­zen z dupą na wierz­chu!

Przez ko­lej­ne chwi­le tref­niś zmu­szo­ny był tań­czyć z osło­nię­ty­mi po­ślad­ka­mi, co wcale nie było naj­gor­szą rze­czą, jaka spo­tka­ła go w cza­sie ksią­żę­cych uczt. Aż w końcu wszy­scy się tym znu­dzi­li i mógł pod­cią­gnąć spodnie.

Około pół­no­cy ksią­żę pod­niósł się z krze­sła.

– A teraz czas na nie­spo­dzian­kę! – oznaj­mił do­no­śnie. – Praw­dzi­wy, pełen pasji po­je­dy­nek, choć ry­ce­rzy się w nim nie do­pa­trzy­cie.

Bła­zen usu­nął się w cień i ob­ser­wo­wał, jak gwar­dzi­sta pro­wa­dzi przed ob­li­cze Wal­te­ra dwie ko­bie­ty. Obie młode, ele­ganc­ko ubra­ne, wy­stra­szo­ne i wy­chu­dzo­ne. Ich wy­gląd su­ge­ro­wał szla­chet­ne uro­dze­nie, więc kiedy ksią­żę po­dzię­ko­wał jed­ne­mu z lor­dów, tref­niś do­my­ślił się, kim są – wo­jen­ne bran­ki, czwar­te lub piąte córki z mało waż­nych rodów. Ich oj­co­wie nie za­mie­rza­li pła­cić okupu, więc młode ko­bie­ty trzy­ma­no jako za­kład­nicz­ki tak długo, aż stra­ci­ły wszel­ką war­tość i mogły zo­stać spre­zen­to­wa­ne, na przy­kład ja­kie­muś okrutnemu de­spo­cie.

Ksią­żę przed­sta­wił bran­ki, ich na­zwi­ska nie­wie­le tref­ni­sio­wi mó­wi­ły. Póź­niej obie do­sta­ły pro­ste, jed­no­ręcz­ne mie­cze wy­cią­gnię­te z naj­ciem­niej­szych za­ka­mar­ków zam­ko­wej zbro­jow­ni.

– Macie to roz­strzy­gnąć – rzekł ksią­żę. – Jedna zgi­nie, druga bę­dzie mogła odejść.

Trzy­ma­ły mie­cze jak pałki i były zbyt prze­ra­żo­ne, by wy­ko­nać choć­by naj­mniej­szy ruch.

– Jeśli zaraz nie za­cznie­cie, obie za­wal­czy­cie z moim do­wód­cą gwar­dii, sir Wil­hel­mem – po­gro­ził im ksią­żę.

Sir Wil­helm, który stał przy stole na pod­wyż­sze­niu, wy­glą­dał, jakby mógł wy­pa­tro­szyć niedź­wie­dzia samym spoj­rze­niem.

W końcu jedna z ko­biet, niż­sza i ruda, pchnę­ła mieczem, zu­peł­nie jakby pró­bo­wa­ła za­mieść si­to­wie. Druga, wyż­sza i czar­no­wło­sa, od­sko­czy­ła w bok i cięła po łuku, tra­fia­jąc prze­ciw­nicz­kę w bok, jed­nak zbyt słabo, by zadać groź­ną ranę.

Daw­ny­mi czasy, zanim przy­wdział swą ko­lo­ro­wą czap­kę z dzwon­ka­mi, bła­zen nie­raz wal­czył mie­czem, dostrzegał więc, jak ża­ło­sne wi­do­wi­sko zorganizował ksią­żę. Ko­bie­ty ką­sa­ły się dziko i nie­zgrab­nie, z coraz więk­szą de­spe­ra­cją. Szlo­cha­ły, prze­wra­ca­ły się, ude­rza­ły i krwa­wi­ły.

Ko­niec nad­szedł, gdy czar­no­wło­sa upa­dła po zra­nie­niu w nogę. Ruda sta­nę­ła nad nią i cięła prze­ciw­nicz­kę w szyję, po czym od­sko­czy­ła i upa­dła na ko­la­na, zszo­ko­wa­na tym, co uczy­ni­ła.

Ksią­żę za­czął kla­skać pierw­szy i wszy­scy po­szli za jego przy­kła­dem.

– Wspa­nia­le! – ryk­nął. – Praw­dzi­wa wo­jow­nicz­ka i bo­ha­ter­ka. Jak obie­ca­łem, jest wolna. Kto pój­dzie ze mną od­pro­wa­dzić naszą panią ry­cerz?

– Ja pójdę! – zgło­sił się bła­zen. – Jeśli tylko odło­ży miecz.

– Racja. – Ksią­żę za­re­cho­tał. – Nie zbli­żę się do niej bez co naj­mniej dwóch gwar­dzi­stów.

Ru­do­wło­sa zo­rien­to­wa­ła się, jaka wol­ność ją czeka, gdy po­sta­wi­ła stopę na za­śnie­żo­nym dzie­dziń­cu. Ubra­na była je­dy­nie w zwiew­ną suk­nię i pan­to­fel­ki. Szła po­wo­li, wciąż w szoku, uty­ka­jąc z po­wo­du ran. Od­pro­wa­dza­ło ją kil­ku­na­stu miesz­kań­ców Chi­ton. Śnieg sypał na tę dziw­ną pro­ce­sję gęsto i za­cie­kle.

– Oże­nię się z nią! – oznaj­mił bła­zen, idąc naj­bli­żej ran­nej ko­biety. – Zo­sta­nie panią tref­ni­sio­wą, a potem spło­dzi­my za­baw­ne i wa­lecz­ne dzie­ci.

– A za­baw­ne będą po kim? – za­kpił ksią­żę.

We­so­łek zdjął swój płaszcz w zie­lo­no-czer­wo­ną sza­chow­ni­cę i przy­krył ko­bie­tę.

– O, tak ją ozna­czę, żeby każdy wie­dział, że moja.

Do­tar­li do bramy, straż­ni­cy pod­nie­śli już kra­tow­ni­cę.

– Mo­żesz iść – po­wie­dział ksią­żę, wska­zu­jąc bia­ło-czar­ną ni­cość, pod którą mu­siał kryć się zi­mo­wy kra­jo­braz.

– Muszę po­że­gnać się z przy­szłą żoną! – wrza­snął bła­zen i za­czął ca­ło­wać ją w po­licz­ki. – Idź w lewo, trak­tem – wy­szep­tał. – Nie za­trzy­muj się. Może uda ci się dojść do wio­ski.

Ru­do­wło­sa ko­bie­ta spo­glą­da­ła na niego bez zro­zu­mie­nia, aż do chwi­li, gdy gwar­dzi­ści wy­pchnę­li ją za bramę.

Kiedy wra­ca­li, ksią­żę pod­szedł do bła­zna i po­ło­żył mu rękę na ra­mie­niu.

– Cza­sem może ci się wy­da­wać – za­czął mówić cicho, psu­jąc po­wie­trze odo­rem wina – że je­steś ja­kimś cho­ler­nym bo­ha­te­rem z bajki. Ale to nie­praw­da, ku­zy­nie. Je­steś tylko zwy­kłym tref­ni­siem. Za­baw­nym przy­głu­pem, który wie­rzy, że ona tam nie za­mar­z­nie.

Bła­zen opuścił głowę. To wła­śnie w tam­tej chwi­li, po tych sło­wach, zde­cy­do­wał, że księ­cia po pro­stu za­mor­du­je.

*

Tref­niś od­na­lazł sio­strę po śla­dach na świe­żym śnie­gu. Spa­ce­ro­wa­ła po za­chod­nim dzie­dziń­cu, kry­jąc twarz pod kap­tu­rem. Noc była je­dy­ną porą, kiedy mogła wy­cho­dzić z pod­zie­mi, a i wtedy wszy­scy jej uni­ka­li. Pa­ra­nie się magią uwa­ża­no za coś po­mię­dzy trą­dem a dżumą, cza­row­ni­ce na­to­miast za naj­po­dlej­sze z ludzi. Były jed­nak na tyle uży­tecz­ne, że trzy­ma­no je w nie­mal każ­dym zamku.

Bła­zen miał w po­wa­ża­niu zda­nie ludzi, sio­stra była ostat­nią bli­ską mu osobą i spo­ty­kał się z nią, kiedy tylko mógł. Jako jeden z nie­licz­nych miesz­kań­ców zamku, obok księ­cia i gwar­dzi­stów, scho­dził do pod­zie­mi, gdzie młoda cza­row­ni­ca miesz­ka­ła i prak­ty­ko­wa­ła pod okiem sę­dzi­wej mi­strzy­ni. Tym razem jed­nak chciał z nią po­roz­ma­wiać bez świad­ków.

Opo­wie­dział sio­strze o wy­da­rze­niach z ostat­niej uczty.

– Czy ona prze­ży­je? – za­py­ta­ła.

– Nie wiem – od­parł szcze­rze.

– A ten nowy ka­płan? Nie za­re­ago­wał?

– Je­dy­nie zmó­wił mo­dli­twy nad za­bi­tą.

Po­przed­ni du­chow­ny wy­tknął księ­ciu, że pu­blicz­ne krzyw­dze­nie ludzi to grzech cięż­ki, toteż na­stęp­ne­go dnia zo­stał z zamku od­da­lo­ny. Jego na­stęp­ca naj­wy­raź­niej po­sta­no­wił za­cho­wać dalej po­su­nię­tą roz­trop­ność.

– Mary – zwró­cił się do sio­stry imie­niem, po­nie­waż nikt ich nie sły­szał – chcę cię za­py­tać o ma­gicz­ną ano­ma­lię, którą kie­dyś ba­da­łaś. Tę, gdzie rze­czy zni­ka­ją.

To sta­ru­cha wy­czu­ła za­bu­rze­nie kilka lat temu. Obie cza­row­ni­ce ba­da­ły to jakiś czas, lecz wów­czas nie za­in­te­re­so­wa­ło to tref­ni­sia tak, jak po­win­no. W Chi­ton było wiele ta­jem­nic – cza­sem na mu­rach ktoś wi­dy­wał wid­mo­we po­sta­cie, znaj­do­wa­no kom­na­ty, któ­rych ist­nie­nia nikt nie po­dej­rze­wał, licz­ba okien jed­nej z wież nie zga­dza­ła się, gdy li­czo­no naj­pierw z we­wnątrz, a potem z dzie­dziń­ca, re­gu­lar­ne mel­dun­ki mó­wi­ły o ży­ją­cych w podzamkowym lesie upio­rach. Oczy­wi­ście były też głosy z murów, które bła­zen sły­szał no­ca­mi. W po­rów­na­niu z tym wszyst­kim, coś, co wy­glą­da­ło na ma­gicz­ny scho­wek, nie wy­da­wa­ło się aż tak cie­ka­we.

Blada twarz Mary za­drża­ła pod kap­tu­rem.

– Chcesz tam coś ukryć?

– Tak.

– Co?

Sio­stra nie od­ry­wa­ła od niego wzro­ku. Mu­siał jej po­wie­dzieć.

– Za­bi­ję księ­cia – wy­szep­tał.

Za­mknę­ła oczy.

– Nie, nie. Nie rób tego. Nie zdo­łasz… Wy­wie­si cię w klat­ce…

– Mar­twy nie wy­wie­si. Gdzie jest to miej­sce?

– Ko­ry­tarz z tar­cza­mi. Tam… tam, gdzie za­mu­ro­wa­li ojca.

Bła­zna nagle opu­ści­ło całe bo­ha­ter­stwo.

– Ta ano­ma­lia to przez niego? Czy on tam… A może on żyje?

– Nie żyje – ucię­ła. – Wi­dzia­łam ciało… Oj­ciec miał strasz­ną śmierć, a że wła­dał mocą ma­gicz­ną… w chwi­li, gdy od­szedł… coś tam się mogło wy­two­rzyć. Nie wiemy co. Nie we­szłam tam. Wrzu­ca­ły­śmy je­dy­nie szczu­ry, raz kota, nigdy nie wra­ca­ły.

– Dla­cze­go mi nie po­wie­dzia­łaś?

– Nie chcia­łam, żebyś się zbli­żał do tego miej­sca. Ono jest ja­kieś nie­wła­ści­we.

Bła­zen objął roz­trzę­sio­ną Mary.

– Wiem, nie je­ste­śmy tak dziel­ni jak nasz tata ani sio­stra – po­wie­dział. – Ale ksią­żę myśli, że zu­peł­nie brak nam od­wa­gi. Pokaż mi tę ano­ma­lię, a potem za­sta­no­wi­my się, co dalej.

W dro­dze do miej­sca kaźni ojca Bła­zen wró­cił my­śla­mi do tam­tych kosz­mar­nych dni.

Wal­ter odzie­dzi­czył Chi­ton i przynależne mu zie­mie w wieku lat czter­na­stu, gdy jego oj­ciec, ksią­żę Henry, za­nie­mógł na zimne dresz­cze i od­szedł z tego świa­ta. Nie­bosz­czyk miał dwóch młod­szych braci – Ni­co­la­sa i Vic­to­ra.

Sir Vic­tor, wów­czas jesz­cze obu­noż­ny, po­sia­dał nie­wiel­kie zie­mie. Całym ży­ciem była dla niego wo­jacz­ka – bro­nił wło­ści star­sze­go brata i zdo­by­wał dla niego nowe, brał udział w da­le­kich wy­pra­wach prze­ciw­ko po­ga­nom, sta­wał w szran­ki, tro­pił ba­ni­tów i chwy­tał się wszyst­kie­go, co po­zwo­li­ło mu wy­rwać się z lor­dow­skiej sie­dzi­by. Nigdy się nie oże­nił. Tref­niś przy­po­mniał sobie, że przez pe­wien czas był wy­zna­czo­ny na dzie­dzi­ca sir Vic­to­ra. To były nie­po­ję­te czasy.

Choć trud­no w to uwie­rzyć, prze­ci­na­ją­cy zi­mo­we ciem­no­ści męż­czy­zna w bła­zeń­skim stro­ju i młoda cza­row­ni­ca byli dzieć­mi lorda Ni­co­la­sa, brata po­przed­nie­go pana Chi­ton. Ich oj­ciec po­sia­dał roz­le­głe zie­mie, sza­cu­nek pod­da­nych, sporą licz­bę zbroj­nych oraz wła­sną sie­dzi­bę, co praw­da o po­ło­wę mniej­szą od Chi­ton, lecz so­lid­ną i mu­ro­wa­ną, nie jakiś lichy gród.

Ni­co­las przy­był na po­grzeb brata z po­kaź­nym or­sza­kiem i zo­stał na zamku jesz­cze przez pe­wien czas. Naj­pew­niej zda­wał sobie spra­wę, że jego bra­ta­nek jest nie­wie­le war­tym dziec­kiem, nie­zdol­nym do rzą­dze­nia i o zgni­łym uspo­so­bie­niu, dla­te­go po­sta­no­wił objąć go re­gen­cją. Za­pew­ne na trzy lata, aż ksią­żę osią­gnie peł­no­let­ność. A może na za­wsze, co wszyst­kim wy­szło­by na dobre.

Wal­ter jed­nak ani my­ślał od­da­wać wła­dzy. Ni­co­las, wi­dząc, że nic nie zdzia­ła po do­bro­ci, pró­bo­wał zor­ga­ni­zo­wać w Chi­ton prze­wrót. Za­mia­ry uda­rem­nił sir Vic­tor. Poj­mał brata, oskar­żył o zdra­dę i po krót­kim pro­ce­sie ska­zał na śmierć. Przez za­mu­ro­wa­nie żyw­cem. Tref­niś był pe­wien, że to Wal­ter wy­brał spo­sób eg­ze­ku­cji stry­ja, lecz sir Vic­tor przy­jął to na sie­bie, by na wi­ze­run­ku mło­de­go księ­cia nie po­ja­wi­ły się nie­po­trzeb­ne rysy.

Ska­za­niec zo­stał uwię­zio­ny w mu­rach, stryj i bra­ta­nek po­dzie­li mię­dzy siebie jego ma­ją­tek, a ro­dzi­nę – dwie córki i syna – roz­ka­za­li przy­wieźć do Chi­ton.

Tref­niś pa­mię­tał, że kiedy uj­rzał bu­dow­lę po raz pierw­szy, był pod­eks­cy­to­wa­ny, nigdy bo­wiem nie wie­dział tak du­że­go zamku. Chi­ton ozda­biał po­dłuż­ne wzgó­rze, tak jak ko­ro­na ozda­bia głowę króla, biła od niego po­tę­ga, groza i ta­jem­ni­ca. Chło­piec cie­szył się, że je­dzie z nim młod­sza sio­stra. Dawno jej nie wi­dział, gdyż od­da­no ją na wy­cho­wa­nie jed­ne­mu z lor­dów. To­wa­rzy­stwo star­szej cie­szy­ło go mniej – do­ra­sta­li razem i prze­waż­nie miał jej ser­decz­nie dość. Nie mógł się też do­cze­kać, aż zo­ba­czy ojca, gdyż ten wy­je­chał przed tak wie­lo­ma dnia­mi…

Młody ksią­żę spo­tkał się z nimi w swej kom­na­cie i oznaj­mił całej trój­ce, że ich oj­ciec nie żyje. Na­zwał go zdraj­cą, ty­ra­nem i nie­do­szłym uzur­pa­to­rem.

Star­sza sio­stra tref­ni­sia była z nich naj­dziel­niej­sza. Wy­cią­gnę­ła szty­let i rzu­ci­ła się na ku­zy­na. Ra­ni­ła go w po­li­czek, lecz nie za­bi­ła. Gwar­dzi­ści ją zła­pa­li i zbili.

– Wy­star­czy! – ryk­nął sir Vic­tor, który był obec­ny przy tym zda­rze­niu. – Jest nie­bez­piecz­na. Trze­ba ją uwię­zić na jakiś czas. Aż zmą­drze­je.

Ksią­żę długo pa­trzył na zroz­pa­czo­ną i krwa­wią­cą ku­zyn­kę. Mógł po pro­stu ski­nąć głową i wszyst­ko po­to­czy­ło­by się ina­czej. Kil­ka­krot­nie otwie­rał i za­my­kał usta, jakby wal­czył z my­śla­mi.

– Nie – po­wie­dział w końcu. – Wy­wie­ście ją. W klat­ce.

Ich sio­stra, naga i zhań­bio­na, zo­sta­ła umiesz­czo­na przed bramą Chi­ton, dwa­dzie­ścia stóp nad zie­mią. Umie­ra­ła ty­dzień. Ksią­żę ponoć każ­de­go dnia wy­cho­dził, żeby sobie na nią po­pa­trzeć. A gdy już sko­na­ła, za­bro­nił wy­po­wia­da­nia jej imie­nia, pod groź­bą sro­giej kary. Tref­niś sły­szał póź­niej, jak na­zy­wa­ją ją Bez­i­mien­ną.

Wład­ca Chi­ton chciał ponoć rów­nież uwię­zić po­zo­sta­łą dwój­kę po­tom­stwa Ni­co­la­sa, lecz sir Vic­tor uznał, że są mło­dzi i nie­groź­ni. Przy odpowiednim wychowaniu Chi­ton może mieć z nich po­ży­tek. Tak więc dziew­czyn­kę, wy­ka­zu­ją­cą nie­du­że moce ma­gicz­ne, od­da­no na naukę sta­rej cza­row­ni­cy, gdyż żadna z miesz­ka­nek ziem księ­cia nie chcia­ła pod­jąć po­dob­nie plu­ga­wej prak­ty­ki. Chłop­ca po­sta­no­wi­li uczy­nić bła­znem, bo­wiem przy­po­mnie­li sobie, że za­wsze wszyst­kich roz­ba­wiał.

Do­stał śmiesz­ne buty z za­wi­niętymi czub­ka­mi, czap­kę z dzwo­necz­ka­mi i ko­lo­ro­wą szatę. Przy­uczał go jed­no­oki stary bła­zen, który w zamku peł­nił też rolę szczu­ro­ła­pa i opie­ku­na kotów.

– Miesz­kań­cy Chi­ton mają cię po­ko­chać – mówił. – Śmie­chom ma nie być końca.

W mu­rach Chi­ton za­mor­do­wa­no mu ojca. Przed bramą zamku sko­na­ła jego sio­stra. Druga znik­nę­ła w pod­zie­miach. A on miał się śmiać? Roz­we­se­lać miesz­kań­ców tego wstręt­ne­go cmen­ta­rza?

Ćwi­czył przed zwier­cia­dłem. Dwóch bła­znów szcze­rzy­ło się po­kracz­nie. Nie­dłu­go miał wy­stą­pić przed dworem po raz pierw­szy. Z bie­giem dni od­krył, że lu­dzie są tu zu­peł­nie zwy­kli, nie­któ­rzy od­no­si­li się do niego z sym­pa­tią. Od­wie­dzał młod­szą sio­strę i z ulgą do­strze­gał, że nie dzie­je jej się wiel­ka krzyw­da, po­mi­ja­jąc to, że okra­dli ją ze słoń­ca. Kiedy jed­nak spo­ty­kał księ­cia, ogar­nia­ła go nie­na­wiść tak silna, że mu­siał przy­gry­zać wargę. Wie­dział, że powinien pa­no­wać nad sobą. Nie chciał wy­lą­do­wać w klat­ce. Ale bę­dzie pa­mię­tał. Kie­dyś da mu takie przed­sta­wie­nie, że śmie­chom nie bę­dzie końca.

Od tam­tych wy­da­rzeń mi­nę­ło czter­na­ście lat. Przez ten okres tylko trzy­krot­nie za­kradł się do miej­sca śmier­ci ojca, by od­mó­wić mo­dli­twy. Ko­ry­tarz był ślepy. Jak po­wie­dzia­ła mu kie­dyś Mary, łą­czył pod­zie­mia ka­pli­cy z małym lo­chem, któ­re­go ksią­żę uży­wał dość rzad­ko. Oba przej­ścia za­mu­ro­wa­no przed laty, do środ­ka dało się jed­nak wśli­zgnąć taj­nym przej­ściem przed scho­da­mi.

Jedną ze ścian zaj­mo­wa­ły tar­cze. Wy­ła­nia­ły się z ciem­no­ści, gdy oświe­tlał je lampą, nie­któ­re były za­rdze­wia­łe, inne spróch­nia­łe, część spa­dła na pod­ło­że. Mary kop­nę­ła szczu­ra, który krę­cił się jej pod no­ga­mi. Za­sko­czo­ne zwie­rzę szyb­ko ucie­kło.

Sta­nę­li na końcu ko­ry­ta­rza, gdzie cegły wy­raź­nie in­ne­go ko­lo­ru two­rzy­ły bli­znę na murze. Kiedy bła­zen za­czął mo­dlić się za duszę ojca, rze­czy­wi­ście coś po­czuł. Obec­ność magii, jak po­wiew cie­pła w zimny dzień, jak nie­wiel­ki pro­mień świa­tła w cał­ko­wi­tej ciem­no­ści.

– To sza­leń­stwo, praw­da? – za­py­ta­ła z na­dzie­ją Mary. – W jaki spo­sób masz za­miar go zabić i sa­me­mu ujść z ży­ciem? Bo chcesz prze­żyć, praw­da?

– Oczy­wi­ście. My­śla­łem o tru­ciź­nie, ale gwar­dzi­ści kosz­tu­ją jego po­traw i wina. Nie mogę wła­mać się do jego kom­na­ty, bo jest pil­no­wa­ny. Muszę go zwa­bić tutaj. Naj­le­piej sa­me­go. Ukryć ciało. Bez ciała nigdy nie dojdą praw­dy.

– Zwa­bić tu? Niby jak?

– Coś wy­my­ślę. Ważne, że po wszyst­kim będą szu­kać księ­cia. Czy oprócz two­jej mi­strzy­ni ktoś wie, jak dzia­ła ta ano­ma­lia?

– Chyba nie. Nasze wnio­ski z badań tego miej­sca były dość mętne.

– Sta­rusz­ka już nie opusz­cza łoża, więc bez two­jej po­mo­cy nikt nie do­trze do ciała.

– Pa­mię­taj, że nie tylko ja mam moc. Ty rów­nież mo­żesz ma­ni­pu­lo­wać tym miej­scem. O, tak. Przy­kła­dasz rękę – Mary wzię­ła jego dłoń i po­ło­ży­ła na jed­nej z ce­gieł – i wy­obra­żasz sobie, że chcesz utwo­rzyć przej­ście w murze.

Zro­bił to. Nic się nie zmie­ni­ło. Po­czuł jed­nak po­wiew po­wie­trza.

– I już – po­wie­dzia­ła. – Za­my­kasz w po­dob­ny spo­sób.

– Żaden inny czarodziej tego nie zrobi, prawda? My możemy, bo jesteśmy jego dziećmi?

Mary przytaknęła.

Bła­zen odzie­dzi­czył te strzęp­ki mocy cza­ro­dziej­skiej po ojcu. Dużo słab­sze niż Mary i aż do teraz zu­peł­nie bez­u­ży­tecz­ne. Gdyby był praw­dzi­wym cza­ro­dzie­jem z opo­wie­ści, zdmuch­nął­by ku­zy­na z po­wierzch­ni ziemi, a wraz z nim jego woj­ska.

Zdjął czap­kę, ode­rwał jeden z dzwon­ków i rzu­cił nim w ścia­nę. Przed­miot roz­su­nął cegły, jakby były zro­bio­ne z per­ga­mi­nu, i znik­nął. Nim wró­ci­ły na swoje miej­sce, przez jedno ude­rze­nie serca wy­da­wa­ło się tref­ni­sio­wi, że do­strze­ga przez otwór biel kości. Dzwo­nek brzdąk­nął gdzieś w od­da­li.

– Gdy­bym tam teraz wszedł, co bym zna­lazł?

– Nie wiem, ale nic stam­tąd nie wraca. Pew­nie nigdy się nie do­wie­my.

*

Z racji swego za­ję­cia, bła­zen miał cał­kiem sporo wol­ne­go czasu. Za­ba­wiał na ucztach, dawał pry­wat­ne po­ka­zy księ­ciu i cza­sem innym miesz­kań­com Chi­ton, jeź­dził na fe­sty­ny, a nie­kie­dy Wal­ter za­bie­rał go ze sobą w po­dró­że. To wszyst­ko za­peł­nia­ło je­dy­nie uła­mek życia we­soł­ka. Cza­sem po­ma­gał w staj­ni lub wy­ko­ny­wał po­le­ce­nia sta­rej cza­row­ni­cy, czę­sto jed­nak snuł się bez celu.

Ten dzień miał cały dla sie­bie.

Ran­kiem zdjął ko­lo­ro­wy strój, założył prosty kaftan i wy­brał się do po­bli­skiej wio­ski. Szedł go­ściń­cem, za­sta­na­wia­jąc się, czy ruda ko­bie­ta z uczty zdo­ła­ła prze­żyć noc. Nie na­po­tkał jej ciała po dro­dze, a po do­tar­ciu do celu roz­py­tał o nią wie­śnia­ków, lecz nikt nie wi­dział żad­nej ran­nej nie­zna­jo­mej. Naj­pew­niej zbo­czy­ła z drogi i sko­na­ła w za­spach.

Po po­wro­cie do zamku długo krę­cił się przy wej­ściu do ko­ry­ta­rza tarcz, szu­ka­jąc od­po­wied­nie­go miej­sca ob­ser­wa­cyj­ne­go.

Kiedy je zna­lazł, udał się do sio­stry. Loch cza­row­nic był domem dla dzie­sią­tków starych ksiąg, wię­zie­niem dla umiesz­czo­nych za szkłem świec, zbio­ro­wi­skiem ciem­nych za­ka­mar­ków, wy­peł­nio­nych mik­stu­ra­mi i dziw­ny­mi przy­rzą­da­mi. We wnę­trzu pa­no­wał za­pach bę­dą­cy po­łą­cze­niem woni ziół, stę­chli­zny, kurzu i ta­jem­nic. A także chra­pała sta­ra cza­row­ni­ca.

Mary po­da­ła mu ka­wa­łek per­ga­mi­nu, pióro i ka­ła­marz. Bła­zen za­pi­sał wia­do­mość.

 

Ksią­żę Wal­te­rze Pen­ny­row, wład­co Chi­ton, pra­gnę cię prze­strzec, że szy­ku­je się za­mach na Twe życie. Nie ufaj ni­ko­mu, zwłasz­cza naj­bliż­szym Ci oso­bom. Jeśli chcesz, bym wy­ja­wił Ci całą praw­dę, spo­tkaj się ze mną w ko­ry­ta­rzu tarcz o pół­no­cy.

Przy­ja­ciel

 

– Na­praw­dę my­ślisz, że przyj­dzie sam? – za­py­ta­ła Mary.

– Będę go ob­ser­wo­wał, jeśli zjawi się z kimś, znik­nę.

– Jak chcesz mu do­star­czyć list?

– Za dwa dni przy­je­dzie do Chi­ton po­sła­niec z ko­re­spon­den­cją do księ­cia – za­czął wy­ja­śniać bła­zen. – Wy­star­czy mu pod­rzu­cić jesz­cze jeden per­ga­min.

*

Tej nocy zamek Chi­ton rów­nież nie spał.

Młoda cza­row­ni­ca ku­li­ła się w swym łożu, drżąc ze stra­chu. Mo­dli­ła się cicho, choć jako wiedź­ma robić tego nie po­win­na, wszak cze­ka­ło na nią je­dy­nie po­tę­pie­nie.

Bła­zen leżał przy ścia­nie ka­pli­cy, ob­ser­wu­jąc wej­ście do nie­uży­wa­ne­go ko­ry­ta­rza. Gdyby ktoś go przy­uwa­żył, tref­niś uda­wał­by pi­ja­ne­go. Co nie było trud­ne, gdyż wypił pół dzba­na wina.

Ksią­żę sie­dział przy stole i raz za razem czy­tał tę samą krót­ką wia­do­mość. Wie­dział, że to pu­łap­ka. Znów będą pró­bo­wa­li go zabić. Jedna rzecz w li­ście była jed­nak praw­dą – nie mógł za­ufać ni­ko­mu. Sam się z nimi roz­pra­wi. Się­gnął po miecz.

Po­staw­ny gwar­dzi­sta zdzi­wił się, wi­dząc uzbro­jo­ne­go księ­cia wy­cho­dzą­ce­go nocą. A jesz­cze bar­dziej za­sko­czy­ło go, iż kazał mu zo­stać na miej­scu.

Księż­na mał­żon­ka zo­sta­ła sama w kom­na­cie. Tej nocy nie przy­kuł jej łań­cu­chem. Nie wie­dzia­ła dla­cze­go.

Po­de­szła do stołu, gdzie le­ża­ła ko­re­spon­den­cja księ­cia. Przej­rza­ła ją po­bież­nie i zna­la­zła list, który tak wzbu­rzył jej męża. Prze­czy­ta­ła go dwu­krot­nie, wło­ży­ła płaszcz i cie­płe buty, po czym wy­szła z kom­na­ty.

*

Przed pię­cio­ma laty bła­zen po raz pierw­szy zabił czło­wie­ka. Zda­rzy­ło się to pod­czas uczty. Jakiś stary włó­czę­ga przy­pa­łę­tał się pod mury Chi­ton i zo­stał przy­ła­pa­ny na kra­dzie­ży, dla­te­go ksią­żę kazał przy­wią­zać go do ol­brzy­miej tar­czy i dał tref­ni­sio­wi sie­dem szty­le­tów.

– Jeśli któ­ryś wy­lą­du­je w si­to­wiu, pod­nie­siesz i bę­dziesz rzu­cał do skut­ku – po­wie­dział Wal­ter. – A jeśli od­mó­wisz przed­sta­wie­nia, to cie­bie przy­wią­że­my, a stary do­sta­nie noże.

Choć bar­dzo się sta­rał wce­lo­wać w drew­no, pierw­szym rzu­tem ugo­dził przy­błę­dę w nogę. Trze­cim tra­fił go w brzuch.

Prze­pła­kał całą noc, pe­wien, że do rana stra­ci zmy­sły.

O po­ran­ku za­czął ćwi­czyć.

Mimo to kilka uczt póź­niej zabił ko­bie­tę, in­ne­go wie­czo­ru cięż­ko oka­le­czył męż­czy­znę.

Wciąż ćwi­czył.

Kiedy za czwar­tym razem wszyst­kie sie­dem szty­le­tów wbił w drew­no, ksią­żę zro­bił minę nad wyraz zdu­mio­ną.

Po­dob­ny wyraz twa­rzy bła­zen uj­rzał, gdy sta­nę­li na­prze­ciw sie­bie w ko­ry­ta­rzu tarcz. Wal­ter był sam, w ręku trzy­mał miecz. W świe­tle ścien­nej po­chod­ni, którą zdą­żył za­pa­lić, rzu­cał bar­dzo długi cień.

– Ty? – par­sk­nął. – To jakiś żart?

Bła­zen nie za­mie­rzał ni­cze­go wy­ja­śniać. Po­sta­no­wił w ogóle się nie od­zy­wać.

– Już ci mó­wi­łem, ku­zy­nie – wark­nął Wal­ter – nie je­steś żad­nym pie­przo­nym bo­ha­te­rem.

Świ­snął pierw­szy szty­let. Ostrze wbiło się w nogę księ­cia. Ten ryk­nął, rzu­cił się na ścia­nę i zdjął jedną z tarcz. Ja­kimś cudem zdą­żył odbić drugi ze szty­le­tów.

Wal­ter za­szar­żo­wał, ciął mie­czem z góry, lecz tref­niś zdą­żył od­sko­czyć, zwin­nie odbił się od ścia­ny i wy­lą­do­wał po dru­giej stro­nie ko­ry­ta­rza. Ci­snął trze­ci szty­let, tra­fił w ramię ku­zy­na.

Ksią­żę nie za­mie­rzał się za­trzy­my­wać, do­sko­czył do niego, ciął. Bła­zen uchy­lił się, a potem unik­nął ciosu tar­czą. Pró­bo­wał minąć męż­czy­znę, na­brać dy­stan­su, lecz ten kop­nął go w pisz­czel.

Upadł, szty­le­ty po­sy­pa­ły się po pod­ło­dze.

Ksią­żę wy­cią­gnął ostrze z ra­mie­nia, ję­cząc z bólu. A potem, mie­rząc w le­żą­ce­go bła­zna, oparł się o ścia­nę.

I wtedy cegły roz­stą­pi­ły się. Chi­ton po­łknął swo­je­go wład­cę.

Bła­zen wstał i pod­szedł do ano­ma­lii. Wciąż sły­szał głos Wal­te­ra. Do­tknął jed­nej z ce­gieł, wy­obra­ża­jąc sobie, że za­my­ka przej­ście.

Zro­bił to. No cóż, ina­czej niż za­pla­no­wał, ale może wy­star­czy.

Po­zbie­rał szty­le­ty, zga­sił po­chod­nię i po omac­ku udał się do wyj­ścia. Gdy prze­ci­snął się przez dziu­rę pod scho­da­mi, sta­nę­ła przed nim księż­na Rose.

– Błaź­nie – pró­bo­wa­ła nadać gło­so­wi wład­czy ton, z mar­nym skut­kiem – co tam ro­bi­łeś?

– Po­sze­dłem od­wie­dzić miej­sce kaźni ojca – od­parł spo­koj­nie, choć ręce mu drża­ły.

– Czy ksią­żę tam jest? – Pod­nio­sła lampę, oświe­tla­jąc wej­ście.

– Ni­ko­go nie ma.

Pró­bo­wał odejść. Po­wstrzy­ma­ła go.

– To ty na­pi­sa­łeś ten list?

Chciał jej po­wie­dzieć, że księ­cia już nie ma i teraz bę­dzie bez­piecz­na. Po­chwa­lić się, że wła­śnie za­koń­czył kosz­mar, któ­re­go do­świad­cza­ła od tak wielu lat. Za­miast tego za­py­tał:

– Jaki list?

Pa­trzy­ła na niego. Wie­dział, że mu nie wie­rzy, a ona wie­dzia­ła, że on o tym wie.

– Czy mogę odejść? – za­py­tał. – Chcę się wy­spać przed ju­trzej­szym dniem.

Po chwi­li ski­nę­ła głową.

Tref­niś od­da­lił się, jak szyb­ko po­tra­fił, kątem oka wi­dział jed­nak, że księż­na scho­dzi do ko­ry­ta­rza tarcz.

*

Sir Wil­helm, za­nie­po­ko­jo­ny prze­dłu­ża­ją­cą się nie­obec­no­ścią księ­cia, obu­dził dwóch in­nych gwar­dzi­stów i razem za­czę­li prze­cze­sy­wać Chi­ton. Bła­zen w tym cza­sie spał snem dziw­nie spo­koj­nym i twar­dym.

Ran­kiem po­szu­ki­wa­nia­mi żył już cały zamek. Sir Vic­tor roz­po­rzą­dzał za­ło­gą ni­czym armią w cza­sie bitwy. Straż­ni­cy przy bra­mach przy­się­ga­li, że nikt wa­row­ni nie opusz­czał. Jeden ze zbroj­nych opo­wie­dział, że wi­dział syl­wet­kę przy­po­mi­na­ją­cą ksią­żę­cą, która tuż po pół­no­cy zmie­rza­ła w kie­run­ku ka­pli­cy. Stary cie­śla przy­siągł, iż wi­dział księ­cia od­la­tu­ją­ce­go na wiel­kich skrzy­dłach w stro­nę księ­ży­ca.

W po­łu­dnie ktoś zna­lazł krew w ko­ry­ta­rzu. Ktoś inny za­uwa­żył, że bra­ku­je jed­nej tar­czy, a hak jest prze­krzy­wio­ny.

Przy­naj­mniej dwóch straż­ni­ków wi­dzia­ło księż­ną, krę­cą­cą się w po­bli­żu wej­ścia pod scho­da­mi. Ka­płan ze­znał, że na­tknął się na panią Chi­ton, gdy ta wy­cho­dzi­ła z pod­zie­mi.

Jesz­cze przed zmierz­chem sir Vic­tor na­ło­żył na księż­ną Rose areszt – do wy­ja­śnie­nia spra­wy kazał jej po­zo­stać w ko­ma­cie.

*

Księż­na miała lat szes­na­ście, gdy po­ślu­bi­ła wład­cę Chi­ton. Jej oj­ciec w po­sa­gu do­łą­czył swe zie­mie do ma­jąt­ku księ­cia, co było próbą za­pew­nie­nia im bez­pie­czeń­stwa przed za­ku­sa­mi są­sia­dów. Wło­ści osta­tecz­nie zo­sta­ły obro­nio­ne, lecz sam lord po­legł w jed­nej z potyczek. Być może było to dla niego bło­go­sła­wień­stwem. Nie mu­siał oglą­dać losu, jaki zgo­to­wał córce.

Księż­na była bar­dzo ucieszona, gdy dowiedziała się o za­ślu­binach. Tuż po pięk­nym we­se­lu Wal­ter po­ka­zał jed­nak swe praw­dzi­we ob­li­cze. Długo nie udało mu się jej zła­mać. Za­pew­ne dla­te­go ją znie­na­wi­dził. Oczy­wi­ście, z wza­jem­no­ścią.

Pro­ces księż­nej Rose roz­po­czął się po zmierz­chu, w wiel­kiej sali zamku. Usta­wio­no ławy i każdy, kto ze­chciał, mógł za­siąść na wi­dow­ni. Bła­zen też się pojawił. To, że nie uciekł z Chi­ton, mogło świad­czyć, że na­praw­dę był przy­głu­pi. Z dru­giej stro­ny, gdyby to zro­bił, ścią­gnął­by na sie­bie po­dej­rze­nia. No i nie mógł zo­sta­wić sio­stry.

Sę­dzio­wa­li sir Vic­tor i dwóch lor­dów, wa­sa­li księ­cia. Jako ob­ser­wa­to­rów za­pro­szo­no ka­pła­nów, gości z uni­wer­sy­te­tu, a także re­pre­zen­tan­tów gil­dii ku­piec­kich. Sie­dzie­li na pod­wyż­sze­niu, gdy sir Wil­helm wpro­wa­dził panią Chi­ton. Choć szła dość sztyw­no i była bar­dzo blada, nie wy­glą­da­ła na zde­ner­wo­wa­ną.

Na po­cząt­ku ze­zna­nia zło­ży­li wszy­scy sta­cjo­nu­ją­cy na mu­rach war­tow­ni­cy. Przy­się­ga­li, że ksią­żę zamku nie opu­ścił. Bła­zen był pe­wien, że sir Vic­tor upewnił się wcześniej, że żaden z nich nie kłamie.

Gdy już za­pa­dła kon­klu­zja, iż wład­ca musi znaj­do­wać się w zamku, pró­bo­wa­no usta­lić, gdzie do­kład­nie.

Sir Wil­helm opo­wie­dział, jak ksią­żę opu­ścił kom­na­tę i kazał mu po­zo­stać na miej­scu. Ka­płan i straż­ni­cy zre­la­cjo­no­wa­li, że wi­dzie­li księ­cia, a póź­niej jego mał­żon­kę uda­ją­cych się w tym samym kie­run­ku. Opo­wie­dzia­no o krwi śla­dach w ko­ry­ta­rzu tarcz.

Nikt nie wspo­mi­nał o błaź­nie.

Oczy­wi­ście sir Vic­tor wie­dział o ano­ma­lii, po od­kry­ciu krwi wy­py­tał o to Mary, na­stęp­nie skon­fron­to­wał jej słowa ze zda­niem sta­rej cza­row­ni­cy. Obie sta­now­czo stwier­dzi­ły, że ano­ma­lia rze­czy­wi­ście jest, lecz zu­peł­nie nie­istot­na i w sumie cał­kiem spo­dzie­wa­na w miej­scu kaźni, a z całą pew­no­ścią nie na tyle po­jem­na, by ukryć tam ciało. Kasz­te­lan mu­siał mieć jed­nak pew­ność, ścią­gnął więc jesz­cze jedną cza­row­ni­cę z końca księ­stwa i za­pro­wa­dził ją do ko­ry­ta­rza tarcz. Ko­bie­ta ma­gicz­ną aurę wy­czu­ła, lecz nie po­tra­fi­ła otwo­rzyć przejścia, pod­pi­sa­ła się więc pod sło­wa­mi cza­row­nic z Chi­ton.

Na pro­ces przy­nie­sio­no mi­strzy­nię jego sio­stry, która po­wtó­rzy­ła swe słowa o anomalii. Tref­ni­sio­wi wy­da­wa­ło się, że gdy kła­ma­ła sir Vic­to­ro­wi, w jej spoj­rze­niu dało się za­uwa­żyć błysk sa­tys­fak­cji. Ona też nie­na­wi­dzi­ła Wal­te­ra.

W chwi­li, gdy od­da­no głos księż­nej, bła­zen po­czuł, że serce pod­cho­dzi mu do gar­dła.

Ko­bie­ta opo­wie­dzia­ła, jak prze­czy­ta­ła list i czym prę­dzej wy­ru­szy­ła szu­kać męża. Nie zna­la­zła go jed­nak w ko­ry­ta­rzu tarcz.

– Czy wi­dzia­łaś kogoś po dro­dze? – za­py­tał sir Vic­tor. – Kto we­dług cie­bie do­pro­wa­dził do znik­nię­cia księ­cia, skoro je­steś nie­win­na?

– Myślę, że wiem – od­rze­kła. – Ale bę­dzie­cie mieli tylko moje słowo. To ci nie wy­star­czy, praw­da, kasz­te­la­nie? Dla­te­go wie­dzę tę za­cho­wam dla sie­bie. Zresz­tą, widzę, że chcesz, bym to ja po­nio­sła karę.

Sir Vic­tor za­cho­wy­wał ka­mien­ną twarz.

– Już raz pró­bo­wa­łaś zabić księ­cia, praw­da? – pod­jął jed­no­no­gi ry­cerz. – Rok po wa­szym ślu­bie.

Nie od­po­wie­dzia­ła.

– Mój bra­ta­nek – cią­gnął dalej – oba­wiał się cie­bie. To dla­te­go wasze po­ży­cie było tak nie­szczę­śli­we. Za­wsze mi po­wta­rzał, że na­dej­dzie taki dzień, w któ­rym znów spró­bu­jesz ode­brać mu życie. W jaki spo­sób list zna­lazł się w wa­szej ko­ma­cie? Po­sła­niec przy­się­gał, że nikt nie nadał mu ta­kiej wia­do­mo­ści.

Księż­na długo mil­cza­ła.

– Nie za­bi­łam go – od­par­ła w końcu. – Ale jeśli chce­cie w to wie­rzyć, pro­szę bar­dzo. Mam na­dzie­ję, że jego ciało wy­lą­do­wa­ło w ja­kimś dole klo­acz­nym i nikt nigdy go nie znaj­dzie. Był zwie­rzę­ciem i, mam nadzieję, do­stał, na co za­słu­żył. Wszy­scy to wie­cie, nawet ty, sir, choć twoja śle­po­ta jest le­gen­dar­na. Chce­cie po­roz­ma­wiać o Wal­te­rze? Do­brze, opo­wiem wam, jak co noc przy­ku­wał mnie łań­cu­cha­mi, bym się do niego nie zbli­ża­ła. Do­wie­cie się, jak mnie bił, by nie było widać…

– Dość! – ryk­nął sir Vic­tor, gdyż wi­dow­nia za­czę­ła szem­rać nie­spo­koj­nie.

Tref­niś był pe­wien, że wiele osób ledwo po­wstrzy­ma­ło się od tego, by wstać i za­cząć bić brawo. Sam był jed­nym z nich. Czuł do sie­bie od­ra­zę za to, co uczy­nił tej od­waż­nej ko­bie­cie.

Wie­dział, że po­wi­nien wstać i po­wie­dzieć praw­dę. Ale nie po­tra­fił. Usły­szał w gło­wie głos ku­zy­na: „Cza­sem może ci się wy­da­wać, że je­steś ja­kimś cho­ler­nym bo­ha­te­rem z bajki. Ale to nie­praw­da”.

Pro­ces trwał w sumie czte­ry dni. Sir Vic­tor nie zna­lazł żad­ne­go jed­no­znacz­ne­go do­wo­du, zdo­łał jed­nak prze­ko­nać po­zo­sta­łych sę­dziów o winie księż­nej.

Ostatniego dnia ska­za­no ją na śmierć przez po­wie­sze­nie.

*

W dniu eg­ze­ku­cji księż­nej świe­ci­ło słoń­ce, więc ośnie­żo­na oko­li­ca wy­glą­da­ła ni­czym morze bia­ło-srebr­ne­go bla­sku. Szu­bie­ni­cę usta­wio­no przed mu­ra­mi, nie­da­le­ko miej­sca, gdzie kie­dyś sko­na­ła sio­stra tref­ni­sia. Ze­bra­li się tam nie tylko miesz­kań­cy Chi­ton, ale rów­nież lu­dzie z oko­licz­nych wio­sek.

Bła­zen wto­pił się w tłum wie­śnia­ków. Utra­ta księ­cia i per­spek­ty­wa ry­chłej śmier­ci księż­nej spra­wia­ły, że lu­dziom roz­plą­ty­wa­ły się ję­zy­ki. Na bła­zna nikt nie zwra­cał uwagi, nawet jeśli ktoś go po­znał, wie­śnia­cy zwy­kle uwa­ża­li ko­me­dian­tów za zwy­kłych półgłówków.

– Wi­do­mo było, że jej się po­zbę­dzie – po­wie­dział mły­narz z Kel­ty­ro­se. – Księż­na nie mogła dać mu dziec­ka.

– Po­zbę­dzie? – zdzi­wi­ła się ko­bie­ta z tej samej wio­ski. – Prze­cie to ona po­zby­ła się jego.

– Ksią­żę był srogi, ale spra­wie­dli­wy i dał nam pokój – oce­nił drab z Oakha­ven. – Do­brze się za niego żyło. Księ­stwo się bo­ga­ci­ło. Bę­dzie go brak.

W końcu przy­pro­wa­dzo­no księż­ną. Szła spo­koj­nie, blada i prze­ra­żo­na, ale wciąż do­stoj­na. Miała na sobie czar­ną suk­nię bez ozdób.

Kat wszedł z nią na pod­wyż­sze­nie, gdzie usły­sza­ła jesz­cze raz wyrok wy­gło­szo­ny przez sir Vic­to­ra. Ka­płan od­mó­wił ostat­nią mo­dli­twę. Póź­niej za­ło­żo­no jej pętlę na szyję.

Tref­niś drżał, gotów w każ­dej chwi­li uciec. Co bę­dzie, jeśli w ostat­nim mo­men­cie księż­na wy­krzyk­nie praw­dę? Wy­da­wa­ło mu się, że dwukrotnie od­szu­ka­ła go wzro­kiem.

Już miano wy­trą­cić sto­łek spod jej stóp, gdy z bramy Chi­ton wy­padł na koniu jeden z gwar­dzi­stów.

– Prze­stać! – krzy­czał ry­cerz. – Nie wie­szać!

– Co się stało? – za­py­tał sir Vic­tor.

– Ksią­żę! Ksią­żę wró­cił!

Za­pa­dła cisza, którą po chwi­li prze­rwa­ły nie­spo­koj­ne szep­ty. Zszo­ko­wa­ny bła­zen pa­trzył na bramę, z któ­rej w końcu wy­ło­nił się ksią­żę Wal­ter. Ubra­ny był zu­peł­nie jak w tamtą noc i wy­glą­dał na cał­ko­wi­cie zdro­we­go. Prze­bił się przez tłum, wszedł na pod­wyż­sze­nie, wła­sno­ręcz­nie zdjął sznur z szyi mał­żon­ki – tref­niś mógł­by przy­siąc, że widzi na twa­rzy ko­bie­ty strach i roz­cza­ro­wa­nie – a potem wziął ją na ręce i ru­szył z po­wro­tem w kie­run­ku bramy.

– Stry­ju, chodź z nami. Wszyst­ko wy­ja­śnię. I ty, błaź­nie. Moja żona wiele prze­szła i po­trze­ba, by ktoś po­pra­wił jej humor.

*

– Przez wła­sną głu­po­tę wsze­dłem w ano­ma­lię i po chwi­li byłem już z po­wro­tem. Dla mnie trwa­ło to ude­rze­nie serca, lecz po­wie­dzia­no mi, że tu mi­nę­ły ty­go­dnie. Dziw­ne, ale cóż, mamy do czy­nie­nia z magią. – Ksią­żę Chi­ton skoń­czył wy­ja­śnie­nia i spoj­rzał na stry­ja.

Sir Vic­tor lu­stro­wał bra­tan­ka, jakby nie do końca wie­rzył w jego słowa. W końcu jed­nak ski­nął głową i wy­ra­ził ubo­le­wa­nie z po­wo­du nie­słusz­ne­go oskar­że­nia księż­nej.

Tref­niś nic z tego nie ro­zu­miał. Dla­cze­go jego kuzyn za­cho­wy­wał się tak spo­koj­nie? Czemu kła­mał?

– Czy mógł­byś nas zo­sta­wić, stry­ju? Chcę po­roz­ma­wiać z żoną.

– Oczy­wi­ście. – Ry­cerz po­kuś­ty­kał ze skwa­szo­ną miną w kie­run­ku wyj­ścia.

Zo­sta­li w ko­mna­cie tylko w trój­kę. Bła­zen za­sta­na­wiał się, czemu nie ma tu gwar­dzi­stów. Czyż nie udo­wod­nił, że jest nie­bez­piecz­ny? Za­czął ob­ser­wo­wać ścia­ny. Na jed­nej wi­siał miecz. Być może zdą­żył­by go zdjąć, nim…

– Chcia­łem ci po­dzię­ko­wać – po­wie­dział ksią­żę.

Bła­zen znie­ru­cho­miał. Czy to żart? Cze­kał na ja­kieś szy­der­stwo. Nie do­cze­kał się.

Księż­na, rów­nież mocna zdez­o­rien­to­wa­na i wciąż prze­ra­żo­na, spo­glą­da­ła na Wal­te­ra, jakby zo­ba­czy­ła go pierw­szy raz w życiu.

– Na­zy­wam się Wal­ter Pen­ny­row – po­wie­dział ksią­żę, zu­peł­nie jakby ano­ma­lia za­bra­ła mu nie tylko kilka ty­go­dni, ale rów­nież cały rozum. – Cie­bie, ku­zy­nie, nie wi­dzia­łem od lat, a cie­bie, mał­żon­ko miło po­znać.

Tref­niś coraz ła­ko­miej spo­glą­dał na miecz. Wal­ter praw­do­po­dob­nie potracił zmysły, a ta­kich ludzi na­le­ża­ło się oba­wiać.

Ksią­żę wstał, zro­bił kilka kro­ków i wy­cią­gnął ręce nad pa­le­ni­skiem.

– Pew­ne­go dnia – zaczął – kiedy sie­dzia­łem w swej kom­na­cie, zu­peł­nie po­dob­nej do tej, sir Wil­helm przy­szedł po mnie i za­pro­wa­dził do ran­ne­go czło­wie­ka. Męż­czy­zna ten wy­glą­dał zu­peł­nie jak ja, po­mi­ja­jąc rany ręki i nogi. Ka­za­łem go opa­trzyć i ukryć przed za­ło­gą Chi­ton. Gdy nieco mu się po­lep­szy­ło, wy­znał, że jest Wal­te­rem, księ­ciem Chi­ton, czym, przy­zna­ję, przy­pra­wił mnie o za­wrót głowy. Twier­dził, że ledwo uszedł z ży­ciem z za­ma­chu, który prze­pro­wa­dził jego wła­sny bła­zen. Udało mu się prze­żyć, gdyż po­chło­nę­ło go dzi­wacz­ne ma­gicz­ne coś w ko­ry­ta­rzu tarcz.

Bła­zen pró­bo­wał upo­rząd­ko­wać myśli, co nie było łatwe.

– Po­sze­dłem do mych cza­row­nic – kon­ty­nu­ował Wal­ter – za­py­tać, co się dzie­je. Za­czę­li­śmy badać tę spra­wę i do­szli­śmy do wnio­sku, że ano­ma­lia, która po­wsta­ła w chwi­li śmier­ci mo­je­go stry­ja, dość po­tęż­ne­go maga, to dowód na to, że czter­na­ście lat temu rze­czy­wi­stość roz­dzie­li­ła się na dwoje, a owo miej­sce mocy jest bramą mię­dzy nie­mal iden­tycz­ny­mi świa­ta­mi. Dla­cze­go do­szło do po­dzia­łu, tego nie­ste­ty nie wiem. Za to z cho­ro­bli­wą cie­ka­wo­ścią pró­bo­wa­łem się do­wie­dzieć, jak wy­glą­da ten inny świat. Drugi Wal­ter wiele mi opo­wie­dział pod­czas po­wro­tu do zdro­wia. Oka­za­ło się, że rzą­dzi tu twar­dą ręką, budzi szacunek, a nawet grozę, do tego stop­nia, że boi się o swe życie.

Ksią­żę spoj­rzał na bła­zna.

– Zasłużył – rzucił trefniś.

– Być może. Nie wiem. Dużo opo­wia­dał mi o tobie, Rose. I wie­cie co? Za­zdro­ści­łem mu. Tego, że ma taki po­słuch. Tego, że nikt z niego nie drwi. Bo wi­dzi­cie, ja nie je­stem zdol­ny, by rządzić twardą ręką, przez co uwa­ża­no mnie za sła­be­go. Nie mia­łem sza­cun­ku pod­da­nych ani mi­ło­ści żony, Chi­ton drwi­ło ze mnie. – Za­ci­snął pięść. – Za­su­ge­ro­wa­łem temu dru­gie­mu Wal­te­ro­wi, że może po­win­ni­śmy się za­mie­nić. On, silny, obej­mie ze­psu­te i słabe Chi­ton, po­ka­że im siłę, któ­rej mi brak. Za to ja zajmę się jego Chi­ton, krwa­wią­cym i prze­ra­żo­nym, ule­czę rany ła­god­ny­mi rzą­da­mi. Tam­ten Wal­ter za­śmiał się gło­śno i stwier­dził, że czemu nie, nie spie­szy mu się wra­cać do miej­sca, gdzie chcą go zabić. W ten spo­sób po­ro­zu­mie­li­śmy się i do­bi­li­śmy targu. W końcu mamy wiele wspól­ne­go.

– Nie­praw­do­po­dob­ne – po­wie­dzia­ła księż­na.

– Ten inny Wal­ter po­sta­wił tylko jeden wa­ru­nek. Mam zgła­dzić bła­zna za próbę księ­cio­bój­stwa.

Tref­niś znów spoj­rzał na miecz.

– Spo­koj­nie. – Wal­ter uśmiech­nął się do niego. – Nie mam za­mia­ru cię karać. Pro­sił­bym jed­nak, by skry­to­bój­stwo nie we­szło ci w krew.

*

– Uczta mi­nę­ła spo­koj­nie – po­wie­dział tref­niś.

Jego sio­stra wy­raź­nie się uspo­ko­iła. Nad jej głową wi­siał księ­życ w pełni. Noc była bez­chmur­na i cie­pła, w po­wie­trzu dało się wy­czuć wio­snę.

– Księż­na uśmiech­nę­ła się nawet kilka razy – kon­ty­nu­ował. – Nie są­dzi­łem, że to po­tra­fi. Sir Vic­tor wy­trwał do końca. Bar­dzo trapi go to, że nie może roz­gryźć, co wła­ści­wie stało się z jego bra­tan­kiem.

– Czy to praw­da, że Wal­ter wy­jeż­dża na ob­jazd? – za­py­ta­ła Mary.

– Za czte­ry dni. Ksią­żę chyba chce po­znać swoje zie­mie.

Tref­niś miał zo­stać w zamku, co nie­zbyt go cie­szy­ło. Mu­siał przy­znać, że jego nowy kuzyn nie przy­po­mi­na sta­re­go. Ten inny Wal­ter nie ska­zy­wał ni­ko­go na śmierć, zniósł kilka ab­sur­dal­nych praw i usta­no­wił parę no­wych, roz­ma­wiał z dworzanami i słu­chał ich głosu, zor­ga­ni­zo­wał tur­niej, wpro­wa­dził nowe świę­to, za­mie­rzał zre­for­mo­wać po­dat­ki. Wszyst­kim żyło się teraz le­piej, praw­da?

Coś jed­nak tref­ni­sia tra­pi­ło. No­ca­mi, gdy leżał w łożu i wsłu­chi­wał się w od­gło­sy ze ścian, w dźwię­ki rów­no­le­głe­go świa­ta, jak się do­my­ślił, czuł wy­rzu­ty su­mie­nia. Tyran, któ­re­go miał zabić, prze­żył. Bła­zen oso­bi­ście spro­wa­dził plagę na to dru­gie Chi­ton.

– …w mo­men­cie śmier­ci ojca na­stą­pi­ło po­dzie­le­nie – mó­wi­ła Mary. Zła­pał się na tym, że jej nie słu­chał. – Ale wciąż nie mam po­ję­cia, co je spo­wo­do­wa­ło. Mi­strzy­ni sądzi, że zaczęło się od wydarzenia, które w obu rzeczywistościach przebiegło inaczej. Pró­bo­wa­łam wy­py­tać o to księ­cia, ale nie wy­ja­wił mi żad­nej istot­nej róż­ni­cy mię­dzy świa­ta­mi.

– To mogła być drob­nost­ka, któ­rej nigdy nie do­strze­że­my – za­uwa­żył.

– Nie. Wy­da­je mi się, że to mu­sia­ło być coś waż­ne­go.

Że­gna­jąc się z sio­strą, po­my­ślał o dru­giej Mary, w innym świe­cie, zda­nej na łaskę Wal­te­ra.

Tej nocy rów­nież nie miał do­brze spać.

*

Obu­dził się z bar­dzo nie­po­ko­ją­ce­go snu. Szcze­gó­ły roz­my­wa­ły się już w jego umy­śle, lecz pa­mię­tał, że śnił o ojcu i bez­i­mien­nej sio­strze. Py­ta­li go, czemu przez tyle lat nie po­mścił ich losu.

Usiadł na łożu wciąż nie­roz­bu­dzo­ny i dziw­nie zdez­o­rien­to­wa­ny. Jak przez mgłę pa­mię­tał, że źle się po­czuł i po­zwo­lił sobie na drzem­kę. Przez okno do­strzegł ka­wa­łek ciem­ne­go nieba, lecz nie mogło być późno, nikt ze służ­by jesz­cze nie spał.

Uczta. Sir Vic­tor urzą­dzał ucztę w imie­niu bra­tan­ka, który wła­śnie ob­jeż­dżał oko­li­cę. Tref­niś po­wi­nien tam być.

Szyb­ko wcią­gnął na sie­bie jeden z bła­zeń­skich stro­jów – błę­kit­no-zło­ty – i udał się do wiel­kiej sali.

Już z da­le­ka sły­szał mu­zy­kę, wi­dział cie­nie wy­ła­nia­ją­ce się z wnę­trza po­miesz­cze­nia, czuł za­pach po­traw. Sły­szał też śmie­chy, całe spon­ta­nicz­ne salwy. Dziw­ne. Kto ich roz­śmie­szał, skoro nie było bła­zna?

Gdy wszedł do sali, mi­nę­ła chwi­la, nim go za­uwa­żo­no. Pełna szoku cisza w końcu roz­la­ła się wśród bie­siad­ni­ków. Sły­chać było je­dy­nie po­brzę­ki­wa­nie dzwo­necz­ków bła­zna w zie­lo­no-po­ma­rań­czo­wym stro­ju.

– Jak zro­bił tę sztucz­kę? – za­py­ta­ła jakaś dama. – Czemu jest ich dwóch?

– Kim on jest? – za­py­tał tref­niś, choć się do­my­ślał.

– Bła­znem, a co nie widać? – od­parł ten drugi, mie­rząc go od stóp do głów. – Chyba ty po­wi­nie­neś to po­znać.

Wy­glą­dali iden­tycz­nie. Pa­trze­nie na niego spra­wia­ło, że tref­ni­sio­wi krę­ci­ło się w gło­wie.

Sir Vic­tor ob­ser­wo­wał to wszyst­ko z pod­wyż­sze­nia. Obec­ność dwóch bła­znów nie spra­wia­ła, że było mu do śmie­chu. Przy­wo­łał ich ge­stem dłoni.

– Wy­ja­śnij­cie to – za­żą­dał.

Obaj za­czę­li za­pew­niać, iż są bła­zna­mi Chi­ton i nie mają po­ję­cia, kim jest ten drugi uzur­pa­tor. Co prze­ra­ża­ją­ce, nie­zmier­nie roz­śmie­szy­ło to ucztu­ją­cych.

Kasz­te­lan zwró­cił się do sir Wil­hel­ma.

– To ta ano­ma­lia – zde­cy­do­wał. – Wy­pa­cza nasz zamek. Te zmia­ny… aber­ra­cje… Trze­ba to ukró­cić. Bę­dzie­my mu­sie­li za­sy­pać ko­ry­tarz tarcz. – Spoj­rzał na bła­znów. – W tym zamku jest miej­sce tylko dla jed­ne­go z was. Nie mam siły ani ocho­ty roz­strzy­gać, który z was jest praw­dzi­wy. Sami to zrób­cie.

Po­pa­trzy­li na sie­bie.

– Odejdź – po­wie­dział nie­mal bez­gło­śnie ten drugi.

Tref­niś po­krę­cił głową.

– Miej choć tro­chę god­no­ści i odejdź – wy­szep­tał po­now­nie. – Znisz­czy­łeś mój świat. Po­sła­łeś tego ty­ra­na i teraz w moim Chi­ton dzie­ją się rze­czy, któ­rych nawet nie po­tra­fił­byś sobie wy­obra­zić. Je­steś mi wi­nien miej­sce tutaj. Nie mo­żesz być bła­znem nie­ swo­je­go księ­cia.

– Nie zo­sta­wię sio­stry.

– Bę­dzie ze swoim bra­tem – od­parł drugi tref­niś.

– To ty się stąd wynoś, by­dla­ku! – wrza­snął, wy­wo­łu­jąc ko­lej­ną salwę śmie­chu.

Tam­ten nie od­po­wie­dział. Cisza się prze­dłu­ża­ła.

– Skoro nie po­tra­fi­cie się po­ro­zu­mieć – prze­mó­wił sir Vic­tor gło­sem zmę­czo­nym i roz­gnie­wa­nym – zro­bi­my to tak, jak zro­bił­by to kie­dyś mój bra­ta­nek. Sir Wil­hel­mie, uzbrój ich.

Do­sta­li włócz­nie, dłu­gie na sześć stóp. Tref­niś nigdy nie wal­czył tego ro­dza­ju bro­nią, zbyt młodo za­bra­no mu szan­sę zo­sta­nia ry­ce­rzem. Teraz jed­nak sta­nął po­środ­ku sali na­prze­ciw swego so­bo­wtó­ra. Co za sza­leń­stwo. Czuł strach, obrzy­dze­nie do sa­me­go sie­bie w dwóch oso­bach i wciąż nie do­wie­rzał temu, co widzi.

Drugi bła­zen za­szar­żo­wał na niego, choć widać było, że i on nie jest obe­zna­ny z włócz­nią. Tref­niś usko­czył i pró­bo­wał ude­rzyć go drzew­cem, lecz nie do­się­gnął prze­ciw­ni­ka. Pró­bo­wa­li na­dziać się na­wza­jem na groty, lecz obaj byli zręcz­ni w ich uni­ka­niu i ża­ło­śnie nie­cel­ni. Raz na jakiś czas któ­ryś ude­rzył drzew­cem o drzew­iec, wy­trą­ca­jąc dru­gie­go z rytmu, lecz nie­wie­le z tego wy­ni­ka­ło.

Przy­naj­mniej ucztu­ją­cy prze­sta­li się śmiać. Obserwowali wi­do­wi­sko w sku­pie­niu, nie ro­zu­mie­li, dla­cze­go bła­ze­na­da nagle zmie­ni­ła się w walkę na śmierć i życie.

Bła­zen pró­bo­wał tra­fić prze­ciw­ni­ka niżej, w jedną z wy­su­nię­tych nóg, lecz ten od­ska­ki­wał raz za razem. Ich włócz­nie znów się skrzy­żo­wa­ły. Tref­niś po­my­ślał, że skoro wal­czy sam ze sobą, to ta walka może trwać wiecz­ność.

Znów pró­bo­wał ciąć z prawej, lecz drugi bła­zen odbił jego ude­rze­nie z taką siłą, że włócz­nia wy­śli­zgnę­ła się tref­ni­sio­wi ze zmę­czo­nych dłoni. Pró­bo­wał po nią się­gnąć, lecz prze­ciw­nik do­sko­czył, ude­rzył go drzew­cem.

Upadł na ko­la­na i po­czuł kosz­mar­ny ból w boku. Uj­rzał grot włócz­ni wy­sta­ją­cy z brzu­cha i do­strzegł mocno prze­ra­żo­ne spoj­rze­nie dru­gie­go bła­zna. W sali nagle zro­bi­ło się zu­peł­nie ciem­no.

*

Wy­da­wa­ło mu się, że sły­szy stu­kot kopyt konia. Drżał, a bok palił go ogniem. Gdzie był? Znów stra­cił przy­tom­ność.

*

– Więc jesz­cze ży­jesz? – za­py­tał ktoś z ciem­no­ści.

Tref­niś roz­po­znał go po gło­sie. Sir Wil­helm. Wi­dział jego nie­wy­raź­ną, wiel­ką syl­wet­kę w ciem­no­ści.

– Nie sądzę – wy­szep­tał z tru­dem. – Gdzie je­stem? Co się dzie­je?

– Sir Vic­tor kazał mi cię wy­wieźć z zamku i po­cho­wać w lesie. Jak widać, teraz je­stem gra­ba­rzem – rzu­cił z go­ry­czą, któ­rej tref­niś nigdy wcze­śniej u niego nie sły­szał. Do­wód­ca gwar­dii księ­cia za­wsze wy­da­wał się ide­ałem po­kor­ne­go ry­ce­rza. – Przy­kro mi, za­wió­zł­bym cię do uzdro­wi­cie­la, ale wierz mi, to śmier­tel­na rana.

Tref­niś uświa­do­mił sobie, że leży na ziemi. Nie miał siły się ru­szyć.

– Mam proś­bę – wy­ce­dził.

– Skró­cić ci cier­pie­nia? – za­py­tał ry­cerz.

– Nie. Znajdź tego dru­gie­go… mnie. Po­wiedz, żeby za­opie­ko­wał się Mary.

– Mary?

– Moją sio­strą. Po­wiedz, żeby uda­wał, że jest mną. Mary nie może się do­wie­dzieć praw­dy.

Sir Wil­helm zgo­dził się. Potem usiadł przy tref­ni­siu, naj­wy­raź­niej chciał z nim po­cze­kać aż do końca.

– Je­ste­śmy ża­ło­śni, praw­da? – uznał ry­cerz. – Ty, bła­zen, za­bi­ty przez bła­zna. Ja, ry­cerz od po­da­wa­nia mie­czy i wy­wo­że­nia zwłok, który całe lata mu­siał być ślepy i głu­chy na zbrod­nie księ­cia. Szko­da, że bra­ku­je nam od­wa­gi, żeby coś zmie­nić.

– Pró­bo­wa­łem – wy­du­kał.

– Pięk­na noc – po­wie­dział ktoś z ciem­no­ści.

Sir Wil­helm chwy­cił miecz, a tref­niś pró­bo­wał się ob­ró­cić, lecz stra­cił przy­tom­ność.

*

– …do Chi­ton i po­wiesz, że go za­ko­pa­łeś – mówił jakiś głos. Dziw­nie melodyjny. Ko­bie­cy. – Tym razem ci da­ru­je­my, ob­ser­wa­to­rze.

– Do­brze – po­wie­dział ry­cerz. – I prze­pra­szam.

Tref­niś za­skom­lał. Czerń znów ob­ję­ła go i otu­li­ła.

*

Kiedy otwo­rzył oczy, stała nad nim pło­ną­ca po­stać. Za­ci­snął po­wie­ki i pró­bo­wał sobie przy­po­mnieć, co się dzie­je. Zo­stał ranny. Sir Wil­helm od­je­chał.

Spoj­rzał po­now­nie. Isto­ta wciąż tam była, dziw­nie ja­śnia­ła na tle ciem­ne­go lasu.

– Już nie­dłu­go – po­wie­dzia­ła.

– Kim je­steś?

Udało mu się skon­cen­tro­wać wzrok na jej twa­rzy. Młoda, bar­dzo blada ko­bie­ta o ru­dych wło­sach. Skądś ją znał, lecz mu­sia­ła minąć chwi­la, nim sobie przy­po­mniał.

– Znam cię. Wal­czy­łaś wtedy na uczcie – wy­du­kał. – Więc jed­nak prze­ży­łaś.

Uśmiech­nę­ła się smut­no.

– Do­ce­niam, że pró­bo­wa­łeś mi pomóc – po­wie­dzia­ła. – To bę­dzie smut­na i ra­do­sna noc. Smut­na, gdyż do­łą­czysz do nas. I ra­do­sna z tego sa­me­go po­wo­du.

Bła­zen do­strzegł w od­da­li wiele in­nych lekko świe­cą­cych ludz­kich po­sta­ci sto­ją­cych po­śród drzew. Wszyst­kie wpa­try­wa­ły się w niego pu­sty­mi twa­rza­mi. Bła­zen roz­po­znał nie­któ­re ob­li­cza z dawno mi­nio­nych dni.

– Więk­szość jest tu przez księ­cia – wy­ja­śni­ła ko­bie­ta. – Las ma w sobie magię. Kiedy od­cho­dzisz w tym miej­scu, mo­żesz zo­stać.

Po­czuł ukłu­cie stra­chu. Nie chciał stać się upio­rem i spę­dzić wiecz­no­ści, spa­ce­ru­jąc le­śny­mi ścież­ka­mi w świe­tle księ­ży­ca.

– Pró­bo­wa­łem go zgła­dzić – po­wie­dział. – Pra­wie mi się udało. Gdy­bym tylko mógł wró­cić… Za­bił­bym go… Obie­cu­ję…

Ko­bie­ta spoj­rza­ła na po­zo­sta­łych. Wy­glą­da­ło to tak, jakby na­ra­dza­li się przez chwi­lę, lecz nie padło ani jedno słowo.

– Po­pro­si­łam ich – po­wie­dzia­ła w końcu – by dali ci szan­sę. Je­ste­śmy w sta­nie przy­wró­cić ci zdro­wie, byś mógł udać się do zamku. Oby ci się po­wio­dło, lecz jeśli za­wie­dziesz, nie martw się. My rów­nież mamy swoje plany. Pew­ne­go dnia ksią­żę od­wie­dzi nasz las i wów­czas on oraz wszy­scy, któ­rzy za nim stoją, otrzy­ma­ją… za­pła­tę.

– Jak ci na imię? – za­py­tał ru­do­wło­są, gdy po­czuł, że ból de­li­kat­nie ustę­pu­je. Zdo­łał usiąść.

– Hen­riet­ta. – Klęk­nę­ła obok niego. – A tobie?

Nie wy­po­wie­dział swo­je­go imie­nia przez lata. Od tak dawna była głup­kiem, bła­znem, tref­ni­siem, że przed­sta­wie­nie się sta­rym imie­niem wy­da­ło mu się nie­wła­ści­we.

– Ri­chard – wy­szep­tał w końcu. – Ri­chard Pen­ny­row.

– Imię dla króla, nie dla bła­zna. – Ko­bie­ta za­ła­pa­ła go za dłoń.

– Po­słu­chaj­cie, ksią­żę, który was skrzyw­dził, już nigdy nie za­wi­ta do tego lasu. Jest w innym świe­cie. Ja jed­nak mogę go do­się­gnąć.

Opo­wie­dział umar­łym całą hi­sto­rię.

*

Na swoją szan­sę cze­kał dwa dni. Spę­dził je na gra­ni­cy lasu, przy­cza­jo­ny po­śród za­ro­śli. Miał stam­tąd dobry widok na wzgó­rze, na któ­rym wzno­si­ło się Chi­ton. Jadł, co zna­lazł w lesie, i pił wodę ze stru­my­ka. Noce były zimne, jed­nak miał swój cie­pły płaszcz.

– Mógł­bym tam wró­cić, po pro­stu prze­cho­dząc przez bramę – po­wie­dział tam­tej nocy Hen­riet­cie – gdyby nie to, że ka­ftan mam cały we krwi i jest w nim dziu­ra wiel­ko­ści pię­ści.

Za­pro­wa­dzi­ła go więc pod skal­ną półkę, gdzie schro­ni­ła się tam­tej zi­mo­wej nocy. Sku­lo­ne ciało wciąż tam było, a na nim bła­zeń­ski płaszcz.

– Od­da­ję – po­wie­dzia­ła, nieco ła­mią­cym się gło­sem. – Prze­pra­szam, że nieco go prze­trzy­ma­łam.

Nie­dłu­go potem się z nią po­że­gnał, przysięgając, że wy­peł­ni to, co obie­cał.

Po dwóch dniach czekania w końcu go zo­ba­czył. Drugi tref­niś opu­ścił Chi­ton, nie­spiesz­nie drep­cząc w stro­nę wio­ski. Nie miał na sobie bła­zeń­skie­go stro­ju, ale to było bez zna­cze­nia, gdyż wkrót­ce przy bra­mie miało dojść do zmia­ny warty.

Od­cze­kał pe­wien czas, wszedł na trakt i obrał kie­ru­nek w stro­nę Chi­ton. Przy­po­mniał sobie, jak zo­ba­czył zamek po raz pierw­szy. Wa­row­nia nie zmie­ni­ła się wiele od tam­te­go czasu. W prze­ci­wień­stwie do niego. Wie­dział, że nie po­wi­nien ża­ło­wać, iż zo­sta­wia to miej­sce za sobą, ale czuł dziw­ną nie­zręcz­ność. Zresz­tą, tamto Chi­ton pew­nie bę­dzie wy­glą­dać tak samo.

Straż­ni­cy przy bra­mie za­śmia­li się, kiedy rzu­cił w ich stro­nę dow­cip do­piesz­cza­ny przez dwa dni.

Szedł przez ską­pa­ny w słoń­cu dzie­dzi­niec, wal­cząc z po­ku­są, by ostat­ni raz zo­ba­czyć sio­strę. Wie­dział jed­nak, że nie może zejść do pod­zie­mi. Jeśli los da, Mary nigdy nie do­my­śli się praw­dy. Zresz­tą, tam też czeka na niego sio­stra.

Wszedł na chwi­lę do swej kom­na­ty, skąd za­brał małą lamp­kę, krze­si­wo i szty­le­ty. Ten drugi bła­zen nie zna­lazł schow­ka na ostrza, pew­nie nawet nie po­tra­fił rzu­cać.

Skie­ro­wał się w stro­nę ka­pli­cy, ża­łu­jąc, że nie może po­że­gnać się z tymi kil­ko­ma oso­ba­mi ze służ­by, któ­rych bę­dzie mu bra­ko­wać. Czy od­naj­dzie je po dru­giej stro­nie? Jak bar­dzo będą się róż­nić? Tak na­praw­dę będą dla niego obcy.

Sir Vic­tor nie próż­no­wał, przy wej­ściu do ko­ry­ta­rza tarcz skła­do­wa­no już zwo­żo­ne ka­mie­nie, były też worki z pia­skiem. Bła­zen wie­dział, że wy­bie­ra się w po­dróż tylko w jedną stro­nę. Wśli­zgnął się do środ­ka, ko­rzy­sta­jąc z chwi­li, gdy w po­bli­żu nie było bu­dow­ni­czych.

W środ­ku pa­li­ła się sa­mot­na po­chod­nia, która ob­da­ro­wa­ła go wiel­kim cie­niem. Tar­cze zdję­to i za­bra­no. Bła­zen zbli­żył się do miej­sca kaźni ojca i wy­czuł, że jest za­mknię­te. Po­ło­żył dłoń na ce­głach i otwo­rzył przej­ście.

Za­pa­lił lamp­kę i zro­bił krok w nie­zna­ne.

Zna­lazł się w bar­dzo po­dob­nym ko­ry­ta­rzu, z tą róż­ni­cą, że tu wciąż ścia­nę zdo­bi­ły tar­cze. Miej­sce za­mu­ro­wa­nia grobu ojca wy­glą­da­ło iden­tycz­nie. Uno­sząc wyżej lamp­kę, bła­zen skie­ro­wał się do wyj­ścia.

Trwa­ła noc, czego prze­cież po­wi­nien był się do­my­ślić. Inną zmia­ną była po­go­da – w tym Chi­ton lał ulew­ny deszcz, dla­te­go zamek brzmiał ni­czym ol­brzy­mi in­stru­ment, na któ­rym grało ty­sią­ce kro­pel. Prze­my­ka­jąc za­bło­co­nym dzie­dziń­cem, bła­zen przy­po­mi­nał sobie wszyst­kie noce, kiedy sły­szał ten świat. Wy­da­wał mu się wów­czas pełen życia i we­so­ły. Czy znisz­czył to wszyst­ko?

Prze­mo­czo­ny, ubru­dzo­ny i roz­dy­go­ta­ny zszedł do pod­zie­mi, by po­roz­ma­wiać z sio­strą. Mary sie­dzia­ła przy sto­li­ku ze swoją mi­strzy­nią – która w tej rze­czy­wi­sto­ści wy­da­wa­ła się nieco mniej scho­ro­wa­na – i grały w sza­chy.

– Ri­chard! – ucie­szy­ła się i ob­ję­ła go mocno. – Gdzie byłeś?

To dziw­ne, że nie bała się wy­po­wie­dzieć jego imie­nia.

– Wszyst­ko opo­wiem, ale teraz chcę zo­ba­czyć się z księ­ciem. Mu­sisz mi zre­la­cjo­no­wać, co tu się ostat­nio wy­da­rzy­ło. Ja…

Spoj­rza­ła na niego ba­daw­czo i chyba wszyst­ko zro­zu­mia­ła.

– Księ­cia znaj­dziesz bez trudu – po­wie­dzia­ła – Jest tam, gdzie był. – W jej gło­sie było coś dziw­ne­go. – Ri­chard, mu­sisz z nią po­roz­ma­wiać. Szuka cię od czte­rech dni.

*

O brza­sku podszedł do bramy zamku. Roz­ma­wiał z Mary całą noc i chyba wszyst­ko sobie wy­ja­śni­li. W końcu byli ro­dzeń­stwem.

Mu­siał to zo­ba­czyć na wła­sne oczy.

Straż­nik przy bra­mie prze­pu­ścił go bez słowa. Jak by na to nie pa­trzeć, bła­zen był teraz chyba kimś waż­nym. Co za sza­leń­stwo.

Klat­ki po­wie­szo­no na słu­pach roz­sta­wio­nych wzdłuż muru. Choć deszcz nie­mal za­nikł, wciąż ska­py­wa­ła z nich woda, po­ru­sza­ły się też lekko na wie­trze.

Pod­szedł do pierw­sze­go trupa. Łatwo było go roz­po­znać, miał drew­nia­ną nogę. Na ta­blicz­ce na­pi­sa­no „kasz­te­lan”.

Dru­gie ciało ubra­ne było w suk­nię. Wciąż dało się roz­po­znać rysy twa­rzy, choć ptaki za­bra­ły się już do ro­bo­ty. „Księż­na mał­żon­ka” oznaj­miał napis wci­śnię­ty mię­dzy pręty. Bła­zen ledwo po­wstrzy­mał wy­mio­ty.

W trze­ciej klat­ce spo­czy­wa­ło ciało Wal­te­ra. Za­słu­żył na epi­ta­fium „Tyran z Chi­ton”. Pa­trząc na jego roz­kła­da­ją­ce się zwło­ki, tref­niś nie czuł sa­tys­fak­cji. Po tym, czego się do­wie­dział, wciąż nie upo­rząd­ko­wał myśli, a już na pewno nie czuł się osobą, która po­win­na roz­są­dzać, co jest spra­wie­dli­we.

Usiadł pod klat­ką, ob­ser­wo­wał zla­tu­ją­ce się do uczty pta­szy­ska i cze­kał, aż pora sta­nie się póź­niej­sza, od­po­wied­nia na au­dien­cję.

Wciąż wra­cał my­śla­mi do nocy. Kiedy tylko roz­mo­wa z sio­strą ze­szła na temat ich ojca, wtrą­ci­ła się stara cza­row­ni­ca.

– My­lisz się chłop­cze, żaden z niego bo­ha­ter – stwier­dzi­ła. Na te słowa, co nim wstrzą­snę­ło, Mary po­ki­wa­ła głową. – Mo­głeś go za­pa­mię­tać jako czu­łe­go ro­dzi­ca, ale był zwy­kłym ty­ra­nem, jak oni wszy­scy. Pod­czas tam­tej wi­zy­ty w Chi­ton, w dniu po­grze­bu brata, zo­ba­czył nie­do­świad­czo­ne­go pod­rost­ka na tro­nie i do­strzegł swoją szan­sę. Po­sta­no­wił za­gar­nąć jego wła­dzę. Sir Vic­tor to przej­rzał i kazał stra­cić wła­sne­go krew­ne­go. Biedny Wal­ter mu­siał być prze­ra­żo­ny. W do­dat­ku jego ku­zyn­ka pró­bo­wa­ła go zabić. Nic dziw­ne­go, że tak ją po­trak­to­wał. Wam jed­nak oka­zał łaskę, mimo że sir Vic­tor miał inne plany.

Woda ka­pa­ła z kla­tek. Ptaki trze­po­ta­ły skrzy­dła­mi. Przy­szedł po niego sir Wil­helm w to­wa­rzy­stwie dwóch in­nych gwar­dzi­stów.

– A więc zna­la­złeś spo­sób, by już nie być ża­ło­sny? – tref­niś za­py­tał ry­ce­rza, a ten spoj­rzał na niego zdzi­wio­ny. – Mnie wciąż się nie udało.

Mógł się spo­dzie­wać, że na czele buntu prze­ciw­ko Wal­te­ro­wi sta­nie ktoś taki, jak sir Wil­helm. Nie bła­zen, ten w prze­ra­że­niu uciekł do in­ne­go świa­ta. Ani jego sio­stra, która wciąż skry­wa­ła się w pod­zie­miach. Może prze­czu­wa­li, jak to wszyst­ko się skoń­czy.

– Kiedy ten drugi Wal­ter z two­je­go świa­ta za­czął ty­ra­ni­zo­wać ludzi – po­wie­dzia­ła mu nocą Mary – ci w końcu po­sta­no­wi­li coś z tym zro­bić. Udali się do lochu, tego nie­wiel­kie­go, koło ko­ry­ta­rza tarcz. I otwo­rzy­li celę.

Wtedy wła­śnie bła­zen zro­zu­miał, jakie wy­da­rze­nie do­pro­wa­dzi­ło do roz­dzie­le­nia świa­tów.

– Wy­wie­ście ją. W klat­ce – po­sta­no­wił Wal­ter po dłu­gim wa­ha­niu czter­na­ście lat temu.

W któ­rymś mo­men­cie tego wa­ha­nia w mu­rach ko­ry­ta­rza tarcz mu­sia­ło dojść do wy­zwo­le­nia wiel­kiej mocy. To pew­nie wtedy sko­nał oj­ciec tref­ni­sia i Mary.

Gdyż w innej rze­czy­wi­sto­ści ksią­żę Chi­ton wy­po­wie­dział zu­peł­nie inne słowa.

– Masz rację, stry­ju. Za­mknij­cie ją w lochu.

Tref­niś wszedł do wiel­kiej sali i sta­nął przed jej ob­li­czem.

– Char­lot­te – po­wie­dział, przy­klę­ka­jąc na jedno ko­la­no.

Po­znał ją, choć lata uwię­zie­nia od­ci­snę­ły się na niej bez­li­to­śnie. Pięk­na suk­nia, za­pew­ne ukra­dzio­na księż­nej Rose, zwi­sa­ła smęt­nie na chu­dej syl­wet­ce. Rysy miała wy­ostrzo­ne, a oczy sza­lo­ne. Sie­dzia­ła na wysokim, przesadnie zdobionym tro­nie, któ­re­go tref­niś nigdy wcze­śniej nie wi­dział. Obok sta­nął sir Wil­helm.

– Za­ło­ga Chi­ton uwol­ni­ła Char­lot­te – zre­la­cjo­no­wa­ła mu w nocy Mary. – Nasza sio­stra zgła­dzi­ła księ­cia Wal­te­ra, księż­ną Rose i sir Vic­to­ra, po czym uzna­ła, że Chi­ton na­le­ży się jej. Pa­trząc po krwi, wła­ści­wie miała rację.

– Bezim… Char­lot­te rzą­dzi? – Tref­ni­sio­wi aż za­krę­ci­ło się w gło­wie z ulgi. – Więc teraz jest już do­brze?

– Nie­ste­ty nie – wtrą­ci­ła stara cza­row­ni­ca. – Bo wiesz, Char­lot­te jest bar­dzo po­dob­na do ojca.

Przy­po­mniał sobie słowa dru­gie­go tref­ni­sia. „W moim Chi­ton dzie­ją się rze­czy, któ­rych nawet nie po­tra­fił­byś sobie wy­obra­zić”.

– Sio­stro – po­wie­dział, nie pa­trząc jej w oczy. – Wzy­wa­łaś.

– Nie było cię – po­wie­dzia­ła za­chryp­nię­tym gło­sem. – Gdzie byłeś?

– Poza zam­kiem. Mu­sia­łem prze­my­śleć kilka spraw.

– Na przy­kład to, dla­cze­go po­zwo­li­łeś, by twoja sio­stra tkwi­ła czter­na­ście lat w lochu, za­miast przyjść z po­mo­cą? – Pa­trzy­ła na niego z żalem, od­ra­zą i wyż­szo­ścią.

Mógł jej po­wie­dzieć, że to nie­praw­da, że w jego świe­cie była mar­twa, lecz miał prze­czu­cie, że niektóre rzeczy lepiej zachować w tajemnicy.

– Nic nie od­po­wiesz? – za­py­ta­ła. – No do­brze, roz­baw mnie.

– Co?

– Roz­baw mnie. Je­steś bła­znem, praw­da? Kie­dyś byłeś moim bra­tem, ale bar­dzo dawno temu. Teraz je­steś tref­ni­siem, cał­kiem nie­złym, jeśli wie­rzyć lu­dziom. Skoro wy­bra­łeś taki los, skoro Mary rów­nież pa­su­je bycie od­py­cha­ją­cą cza­row­ni­cą, nie będę wam prze­szka­dzać. Zo­sta­niesz na mojej służ­bie, już na za­wsze. Bę­dziesz mnie roz­ba­wiał. – Po­de­szła po­wo­li, po­stu­ka­ła pal­cem po jego płasz­czu w zie­lo­no-czer­wo­ną sza­chow­ni­cę i wy­szcze­rzy­ła zęby. – Śmie­chom nie bę­dzie końca. No dalej, zrób coś za­baw­ne­go.

Koniec

Komentarze

Nie wiem za bardzo, co napisać.

Czytałam kilka Twoich tekstów, zygfrydzie – za każdym razem niesamowicie mnie wciągały, robiły wrażenie pod względem języka, miały wyraziste postacie. Zdarzały się w nich motywy okrucieństwa, które zawsze robiło odpowiednio poważne wrażenie. Zasłużone brązowe i złote piórka. Ze wszystkich użytkowników portalu, Twoje teksty przyciągają mnie najbardziej.

Ale jeśli chodzi o ten tekst, parę razy upewniałam się, że to naprawdę Ty go wrzuciłeś.

Końcówkę już czytałam po łebkach, żeby nie zostawiać niedokończonej lektury.

Mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej. :(

 Nocami zamek Chiton nigdy nie zasypiał.

A za dnia już tak?

deviantart.com/sil-vah

Ależ bardzo lubię ten tekst, choć mój wkład w betowanie był niewielki. Podoba mi się to, że ta lustrzana konstrukcja sprawia, że wyjściowo raczej prosta historia z nieco prostymi postaciami staje się całkiem pokręcona.

 

Podoba mi się też to, jak humor i ponury klimat się łączą w ciekawych konfiguracjach.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Wystarczy mu porzucić jeszcze jeden pergamin. ← podrzucić 

Miś przeczytał i nie wie co powiedzieć. Pomysł jest i napisane tak, że czyta się, ale nie poruszyło, Może taki dzisiaj dzień.

Początkowo wiedziałem, co się dzieje, o co chodzi. Potem zachodziłem w głowę, powtarzając pytanie, co tu się komuś pomerdało w wydarzeniach, osobach i chronologii. Na koniec z przyjemnością cofnąłem wszystkie niewypowiedziane (a teraz nie wypisane) zarzuty. 

Rewelacyjnym tekstu nie nazwę, ale plasuje się, moim zdaniem, między dobrym a bardzo dobrym.

Silva,

 Nocami zamek Chiton nigdy nie zasypiał.

A za dnia już tak?

Za dnia też nie :) 

Szkoda, że nie podpasowało, ale dzięki za lekturę.

 

GreasySmooth,

wkład był, za co jeszcze raz dzięki.

 

Koala75,

Też często nie wiem, co napisać pod opowiadaniami :) Dzięki za wizytę.

 

AdamKB,

Starałem się, by czytelnik zdołał połapać się fabule, mam nadzieję, że to jakoś wyszło. Dzięki za komentarz.

Jak powiedział kiedyś mój znajomy: “Kobiety nie zmienisz. Możesz zmienić kobietę, ale to nic nie zmieni”. Uważam, że to zdanie jeszcze bardziej odnosi się do polityków. A może to władza korumpuje…

Ładnie zakręciłeś z alternatywnym światem i powiązaniem między wersjami.

No i sprawiłeś, że kibicowałam zabójcy, a to już coś.

Babska logika rządzi!

Klimat bardzo mi odpowiadał – klasyczna twierdza z księciem, rycerzami, czarownicami,podziemiami, jakimiś upiorami, nawiedzonym lasem i trefnisiem… No ktoś mógłby rzec, że aż do bólu klasycznie, ale do mnie przemawia ;) Bardzo polubiłem też początek. Trochę zdystansowana i ponura relacja z wydarzen z perspektywy błazna, w tym ta uczta, która (może przez styl pisania) kojarzyła mi się z jakimś posępnym spektaklem, gdzie może stać się jakiekolwiek niespodziewane okropieństwo. No a potem wskakuje dość nieoczekiwany zwrot. Zgrabnie napisany i generalnie połapałem się co i jak, ale w pewnym momencie nawała kolejnych twistów fabularnych stała się męcząca, nie będę kłamał. Samo tempo też gwałtownie wzrosło, co trochę odbiło się na takim "utożsamieniu się" z narratorem. Ale podsumowując, całkiem fajna opowieść z dobrym pomysłem, choć w pełni rozumiem, że wielu może zupełnie nie podejść już od początku.

Finkla, Morgoth, dzięki za komentarze.

Zdawało się, że to będzie historia błazna skrzywdzonego przez niedobrego kuzyna, a tu niespodziewanie sprawy zaczęły się gmatwać, nagle objawił się inny świat, a cała rzecz stawała się coraz bardziej tajemnicza. Zwroty akcji zaskakiwały, ale też sprawiały, że opowiadanie czytałam z niegasnącym zaciekawieniem.

Zygfrydzie, mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym, aby opowiadanie trafiło do Biblioteki. :)

 

Choć sam pod­pie­rał się laską, całe Chi­ton pod­pie­ra­ło się na nim. → Podpieramy się czymś, nie na czymś/ na kimś. Na kimś możemy się wesprzeć. Ktoś może być dla nas oparciem.

Proponuję: Choć sam pod­pie­rał się laską, był oparciem dla całego Chiton.

 

i mogły zo­stać spre­zen­to­wa­ne, na przy­kład ja­kie­muś sa­dy­stycz­ne­mu de­spo­cie. → Obawiam się, że to słowo nie ma tu racji bytu, albowiem pochodzi od nazwiska markiza de Sade, który żył na przełomie XVIII i XIX wieku.

 

oznaj­mił bła­zen, idąc naj­bli­żej ran­nej ko­biet. → Literówka.

 

Do­stał śmiesz­ne buty z za­wi­ja­ny­mi czub­ka­mi… → Do­stał śmiesz­ne buty z za­wi­nięty­mi czub­ka­mi

 

Nie­dłu­go miał wy­stą­pić przed za­ło­gą zamku po raz pierw­szy.Załoga nie bardzo pasuje mi do osób mieszkających w zamku.

Może: Nie­dłu­go miał wy­stą­pić przed dworzanami/ dworem po raz pierw­szy.

 

mu­siał przy­gry­zać wargę. Wie­dział, że musi pa­no­wać nad sobą. → Czy to celowe powtórzenie?

Może w drugim zdaniu: Wie­dział, że powinien pa­no­wać nad sobą.

 

Szedł pie­szo go­ściń­cem… → Masło maślane – czy istniała możliwość, by szedł w inny sposób?

Wystarczy: Szedł go­ściń­cem

 

– Ty? – Par­sk­nął. – To jakiś żart?– Ty? – par­sk­nął. – To jakiś żart?

 

w jej scho­ro­wa­nym spoj­rze­niu dało się za­uwa­żyć błysk sa­tys­fak­cji. → Obawiam się, że schorowana była czarownica, nie jej spojrzenie.

 

Ale to nie­praw­da.” → Ale to nie­praw­da”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

wie­śnia­cy zwy­kle uwa­ża­li ko­me­dian­tów za zwy­kłe pół­głów­ki. → Zarówno komediant jak i półgłówek są rodzaju męskiego, więc: …wie­śnia­cy zwy­kle uwa­ża­li ko­me­dian­tów za zwy­kłych pół­głów­ków.

 

 Wi­do­me było, że jej się po­zbę­dzie… → Literówka.

 

Ry­cerz po­kuś­ty­kał w kie­run­ku wyj­ścia ze skwa­szo­ną miną. → Dlaczego wyjście miało skwaszoną minę?

A może miało być: Ry­cerz ze skwaszoną miną po­kuś­ty­kał w kie­run­ku wyj­ścia.

 

Zo­sta­li w ko­ma­cie tylko w trój­kę. → Literówka.

 

rozmawiał z za­ło­gą i słu­chał ich głosu… → Załoga jest rodzaju żeńskiego, więc: …rozmawiał z za­ło­gą i słu­chał jej głosu… Czy to na pewno była załoga?

Proponuję: …rozmawiał z dworzanami i słu­chał ich głosu

Czy to na pewno była załoga?

 

– … w mo­men­cie śmier­ci ojca na­stą­pi­ło po­dzie­le­nie… → Zbędna spacja po wielokropku.

 

Nie mo­żesz być bła­znem nie­swo­je­go księ­cia.Nie mo­żesz być bła­znem nie­ swo­je­go księ­cia.

Za SJP PWN: nieswój «zachowujący się w sposób inny niż zazwyczaj, wytrącony z równowagi psychicznej; też: niezupełnie zdrowy»

 

Raz na jakiś czas któ­ryś ude­rzył drzew­cem o drzew­cem… → Literówka.

 

Wy­da­wa­ło mu się, że sły­szy stu­kot kopyt konia. Było mu nie­wy­god­nie, drżał, a bok palił go ogniem. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Sir Wil­helm chwy­cił za miecz… → Sir Wil­helm chwy­cił miecz

 

– … do Chi­ton i po­wiesz, że go za­ko­pa­łeś… → Zbędna spacja po wielokropku.

 

Dziw­nie me­lo­dycz­ny.Dziw­nie me­lo­dyjny.

 

Jakby na to nie pa­trzeć… → Jak by na to nie pa­trzeć

Za SJP PWN: jak by (zaimek, np. Jak by to napisać? lub: Tak, jak by chciał. Jak by nie patrzeć, wychodzi na to samo. Jak by nie było, odwaliłeś kawał dobrej roboty.)

 

Biedy Wal­ter mu­siał być prze­ra­żo­ny. → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za komentarz :) Poprawki wprowadzone.

OK, Zygfrydzie, w takim razie udaję się do klikarni. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, zygfryd89.

Obiecałem, że przyjdę ;)

 

Dlatego zacznę od czepialstwa:

 

I wtedy cegły rozstąpiły się. Chiton połknął swojego władcę.

Błazen wstał i podszedł do anomalii. Wciąż słyszał głos Waltera. Dotknął jednej z cegieł, wyobrażając sobie, że zamyka przejście.

Zrobił to. No cóż, inaczej niż zaplanował, ale może wystarczy.

Pozbierał sztylety, zgasił pochodnię i po omacku udał się do wyjścia.

“Wrzucił w anomalię i yolo” – moim zdaniem brakuje trochę napięcia w momencie, gdy wrzucił trefniś tamtego w anomalię.

 

Na proces przyniesiono mistrzynię jego siostry, która powtórzyła swe słowa o anomalii.

Przyniesiono czy przyprowadzono? Czytając, nie byłem pewien – bo kojarzę, że ona bardzo stara to i przynieść mogli.

 

Trefniś znów spojrzał na miecz.

– Spokojnie. – Walter uśmiechnął się do niego. – Nie mam zamiaru cię karać. Prosiłbym jednak, by skrytobójstwo nie weszło ci w krew.

Rozumiem, że ten drugi to mięczak, ale zabrzmiało to bardzo naiwnie. Myślę, że warto byłoby tu coś dodać/rozbudować.

 

Skoro to król zły zrobił z niego błazna, to w drugiej rzeczywistości chyba nie powinien być błaznem – to się wyjaśniło.

 

– Dobrze – powiedział rycerz. – I przepraszam.

Nie rozumiem do samego końca, czemu przeprosił?

 

Kiedy otworzył oczy, stała nad nim płonąca postać. Zacisnął powieki i próbował sobie przypomnieć, co się dzieje. Został ranny. Sir Wilhelm odjechał.

Generalnie ta scena, w której naradzają się i ożywiają trefnisia, wydaje mi się za krótka i zbyt mało emocjonalna.

 

Podsumowanie:

Na pewno na minus są te sceny, które miejscami wydawały się przyśpieszone. Ostatnia scena opowiadania była dla mnie też tak poszatkowana, że nie wiedziałem, co się dzieje i czytałem dwa razy.

 

– Charlotte – powiedział, przyklękając na jedno kolano.

– Załoga Chiton uwolniła Charlotte – zrelacjonowała mu w nocy Mary.

Wydaje mi się jednak, że to też jest tego przyczyna. Jest w jednym miejscu, potem jest dialog, który dział się dzień wcześniej (dwa trzy myślniki) a potem znów znajdujemy się w teraźniejszości.

 

Dobra, sporo hejtu było, ale miałem wrażenie, że sam tego chciałeś ;)

Ale fabuła!! Ło panie, jak mnie się to podobało. Dopracowana, poskręcana z satysfakcjonującym zakończeniem.

 

Pennywise – Pennyrow? Podobnie…przypadek? ;)

Samo imię: trefniś – też było dobrym wyborem. To jak mówił i myślał o sobie “trefniś” sprawiało, że tym bardziej wydawało się jakby lata minęły, a on stracił nadzieję na odzyskanie twarzy. Bohater bardzo na plus.

 

Zaraz po przeczytaniu, miałem bardzo mieszane odczucia co do tekstu – właśnie ze względu na sceny, które Ci wypisałem. Ale im dłużej o nim myślę, tym bardziej pamiętam fabułę, a nie te zawiłości, na które natrafiłem podczas czytania.

P.S. Tekst przeczytałem tydzień temu. Tak to jest, że czytać mam czas, ale na dłuższy komentarz już nie :)

 

Moją bardzo subiektywną opinią jest to, że ten tekst dobry i zasługuje na klik.

Pozdrawiam

 

Ramshiri, dzięki. Zawsze miło, kiedy ktoś wykopie tekst :)

 

Pennywise – Pennyrow? Podobnie…przypadek? ;)

O, nie skojarzyłem. Przypadek. Po prostu potrzebowałem nazwiska, które brzmi angielsko.

Nowa Fantastyka