Ocean, ostatnie miejsce bez granic
Oto podróże przeciekającej krypy, znanej jako “Enter, Pryce”
Podczas misji, trwającej do grobowej deski, naszej lub jej
Aby plądrować nowe lądy
Grabić wszystko, co żywe
I unikać wszystkiego, co cywilizowane
Aby śmiało stoczyć się tam, gdzie nie stoczył się jeszcze żaden człowiek!
Dziennik kapitański. Data – 23… styczeń, luty, marzec, kwiecień, maj… Tak, 23 maja Roku Pańskiego “coś po 1705”.
Nasza załoga badała okolice niewielkiej wysepki, położonej na południe od portu w Nassau. Gdy dostrzegliśmy na plaży rozbitków, natychmiast podjąłem decyzję o wysłaniu grupy ratunkowej. Nieszczęśnicy byli zdani wyłącznie na siebie przez tak długo, że na widok naszej bandery zaczęli uciekać w popłochu w zarośla. Nie powstrzymało to jednak moich dzielnych podwładnych. Drużyna, dowodzona przez mojego nieocenionego pierwszego oficera pana Specka, szybko wytropiła biedaków. Teraz są już bezpieczni na pokładzie “Enter, Pryce”. Nie mogę się doczekać, aż opowiedzą nam o swych przygodach i niedolach.
Kapitan James “Tea” Kirk
Jim Kirk powoli zlustrował wzrokiem zgromadzoną na pokładzie załogę. Każdy z nich był niezastąpiony na “Enter, Pryce” i kapitan nie mógł znieść świadomości, że zawiedzie ich pirackie nadzieje, pełne grabieży, mordów, gwałtów i cudzego złota.
– Ta mapa jest bezużyteczna, hiszpański psie – spokojnie zauważył Jim, przenikliwym wzrokiem wpatrując się w wychudzonego, brodatego mężczyznę, przywiązanego obecnie do masztu.
Spierzchnięte usta niedawnego rozbitka wyrzucały z siebie potok słów, niczym pędzące do oceanu wody Amazonki.
– Uh’hurra, tłumacz! – rozkazał Kirk jedynej kobiecie w załodze, czarnoskórej niewolnicy “uratowanej” z jednego z francuskich transportów do kolonii.
Dziewczyna spojrzała na niego wściekle i otworzyła usta, ukazując przeżarte szkorbutem dziąsła i niewielki kikut po języku. Francuzi nie patyczkowali się z niewolnikami, trzeba im to przyznać. Jedyne, co potrafiła teraz wypowiedzieć, to “uh” i “hurra”, stąd jej nowe imię, wybrane przez załogę w głosowaniu. Ale za to patroszyła białych królewskich żołdaków z taką sprawnością, że aż miło było popatrzeć.
– Oj, daj spokój, tylko się droczę! – zaśmiał się Jim, po czym upił łyk herbaty z porcelanowej filiżanki, stojącej na srebrnej tacy na stałe przybitej do poręczy kapitańskiego krzesła.
Kirk nie mógł wytrzymać choćby godziny bez błogosławionego napoju z Indii, od którego wziął się jego przydomek. Zaciekle zwalczał również miłośników kawy. Prowadził osobistą krucjatę przeciw tym zwyrodnialcom i zamierzał wyplenić tę zarazę z powierzchni ziemi.
– Ale poważnie, naprawdę przydałby nam się ktoś, kto mówi po hiszpańsku – rzucił kapitan z zafrasowaną miną do nikogo konkretnego.
– Istotnie, to by nadało sprawom bieg – potwierdził stojący tuż obok pan Speck.
– Nie bądź lizusem, Speck – zbeształ go Kirk, po czym przyłożył jedwabną chustkę do nosa.
Speck był Niemcem, co według Jima równie dobrze mogło oznaczać przynależność do innego gatunku. Bez wątpienia był najinteligentniejszy na całym statku – potrafił nawet czytać i pisać! Jego główną wadą był fakt, że zawsze śmierdział jak szynka, którą się zajadał. Uparcie twierdził, że to nie żadna szynka, tylko speck. Wszyscy jednak wiedzieli, że to szynka. Kapitan powachlował się chwilę, po czym dodał, wskazując na Hiszpana:
– No dobra, do wody z nim.
Jeniec zaczął mówić z jeszcze większym pośpiechem, a w jego głosie pojawiły się błagalne tony. Kapitan jednak kompletnie stracił już zainteresowanie przesłuchaniem i powrócił do studiowania mapy. Wkrótce rozległ się charakterystyczny plusk, zwiastujący porę śniadania dla rekinów. Krzyki i bulgotanie szybko się jednak oddalały.
Nie po raz pierwszy Kirk zachwycił się możliwościami “Enter, Pryce”. Był to najlepszy statek w jego pirackiej karierze – szybki, zwrotny i przeciekający tylko w kilku miejscach. Dlatego właśnie postanowił mu nadać miano, nawiązujące do zdarzeń, które rozpoczęły jego życie morskiego awanturnika. Gdy był jeszcze młodzieńcem, słowa “enter, Pryce”, które tak utkwiły w jego sercu, wypowiadała matka Jima, za każdym razem, gdy ojciec wychodził doglądać prac na polach. Poczciwy Pryce był kamerdynerem rodziny. Dopiero po jakimś czasie Kirk dowiedział się, że słysząc to zawołanie, Pryce wchodził nie tylko do saloniku, ale także w jego matkę. Gdy dowiedział się także ojciec, wydziedziczył Jima, uznając, że najprawdopodobniej wcale nie jest jego synem. To szczęśliwe zrządzenie losu sprawiło, że był dziś tym, kim był – przystojnym, czarującym, bezwzględnym, nieustraszonym i przystojnym postrachem siedmiu mórz.
– Nic z tego nie rozumiem! – zirytował się Jim, po czym opadł na krzesło, pozbawiony wiatru w żaglach. – Dobrze, że mamy drugiego Hiszpana – westchnął, wskazując na mężczyznę przywiązanego po drugiej stronie masztu. Więzień miał zakneblowane usta i w kompletnym szoku przetrawiał to, co właśnie wydarzyło się z jego kolegą. – Panie Sulu! Potrzebuję pana wyjątkowych umiejętności!
Pozbawiony honoru samuraj, z niezdrową fascynacją obcinaniem kończyn, wyłonił się znikąd i szybkim ruchem katany pozbawił Hiszpana głowy. Kirk wpatrywał się w niego osłupiały, a następnie rozłożył ręce w wyrazie kompletnej bezsilności.
– Miałem na myśli czytanie mapy, durniu!
– Stukrotne przeprosiny, Kirk–san – odparł nawigator z głębokim ukłonem, po czym otrząsnął miecz z krwi i spojrzał na mapę. – Wybacz moją śmiałość, kapitanie, ale moje wieloletnie doświadczenie na morzu podpowiada mi, że warto byłoby odwrócić północą ku górze.
Jim spojrzał na niego z powątpiewaniem, ale odwrócił mapę do góry nogami. Jego twarz nagle pojaśniała:
– Rzeczywiście! Teraz to ma sens! – Uśmiechnął się szeroko i poklepał Japończyka po ramieniu. – Wygląda na to, że ci Hiszpanie nie próbowali nas oszukać.
Na pokładzie zapanowała ogólna wesołość. Kirkowi przyszła jednak do głowy nieprzyjemna myśl.
– Wiedziałeś o tym? – zapytał, oskarżycielsko spoglądając na Specka.
– Tak, kapitanie – potwierdził pierwszy oficer bez cienia emocji.
– To czemu, do diaska, mi nie powiedziałeś?
– Gdyż pan kapitan raczył powiedzieć, tu cytuję, że “jeśli jeszcze raz się będę wymądrzał, to obetnie mi te odstające uszy”.
– Dobra. Zamknij się, bo potraktuję to jako mądrzenie się. – Jim machnął ręką i krzyknął do szkockiego bosmana: – Potrzebuję więcej mocy, panie Szkot. Cała naprzód!