- Opowiadanie: Tregard - Anioł - część druga

Anioł - część druga

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Anioł - część druga

Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu i krzyknąłem. Poderwałem się na łóżku uderzając głową w spadzisty sufit. Dopiero wtedy ujrzałem nad sobą twarz gospodarza i uspokoiłem się. Staruszek wyglądał na bardzo zmęczonego, wyczerpanego wręcz, zakłopotanego i przestraszonego jednocześnie. Było jasno. Przez okno wpadały promienie słońca zwiastując nowy, piękny dzień.

– Zdaje się, że musimy porozmawiać. Zaparzę kawę – powiedział pan Bogdan i wyszedł pozostawiając mnie oszołomionego na łóżku. Przypomniałem sobie muzykę i swoją wędrówkę na dół. Powróciło przerażenie. Zacząłem dygotać.

Po chwili udało mi się jako tako zebrać do kupy, więc wstałem i poszedłem do łazienki. Obmyłem zimną wodą twarz i spojrzałem w lustro. Mało brakowało, a przestraszyłbym się własnego odbicia. Podkrążone oczy, ziemista cera, szopa skołtunionych włosów na głowie. Doprowadziłem się do względnego porządku i poczłapałem do kuchni.

Panował w niej spory bałagan. Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, byłem wdzięczny za gościnę i ciepło, które staruszek podarował mi poprzedniego wieczoru. W zlewie znajdowało się kilka brudnych talerzy. Na starej, gazowej kuchence stały garnki wokół zaschniętych śladów tego, co kiedyś z nich wykipiało. Pod oknem stały puste butelki po wodzie mineralnej, a obok nich gąsiorek wina domowej roboty. Zauważyłem też dwa pudełka zapałek na półce nad zlewem, zagraconej długopisami, rachunkami i innymi szpargałami.

Pan Bogdan siedział przy stole wpatrując się w parujący kubek kawy. Nie zwrócił na mnie uwagi, dopóki nie usiadłem naprzeciwko niego. Drżącymi dłońmi objąłem swój kubek.

– Co to było? – szepnąłem i zaraz dodałem: – Co się ze mną stało?

– Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw? – pan Bogdan podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się smutno. – Zemdlał ksiądz w pokoju. Ocuciłem księdza, a ksiądz natychmiast zapadł w głęboki, ale niespokojny sen. Długo się ojciec rzucał na łóżku. Jeśli chodzi o pierwsze pytanie – to był anioł.

Powiedział to z takim spokojem, jakby objaśniał dziecku najoczywistszą pod słońcem rzecz.

– Anioł – powtórzyłem.

– Anioł. Nazwałem je tak, ponieważ przypominają wyglądem anioły.

– Je? Jest ich więcej?

– Niech ksiądz pójdzie ze mną – rzekł pan Bogdan i wstał.

Wyszliśmy do przedpokoju. Naprzeciwko schodów prowadzących na piętro znajdowały się drzwi. Gospodarz wyjął z kieszeni klucz i przekręcił zamek. Zobaczyłem strome schody prowadzące w ciemność. Staruszek odnalazł przełącznik i włączył światło, po czym zszedł do piwnicy, a ja za nim.

Naga żarówka oświetliła kilka, osiem, może dziewięć, nagich postaci zwisających głowami w dół z belki umieszczonej pod sufitem. Ich nogi skrępowane były grubym kablem, ramiona i srebrne skrzydła zostały przywiązane stalową liną do tułowia. Piękne twarze okalały długie, kręcone blond włosy. Piękne twarze bez oczu.

– Boże Wszechmogący – jęknąłem.

– Anioły – powtórzył staruszek. – Są piękne, lecz nie są Jego wysłannikami. Ich piękno jest złudne, powierzchowne. W istocie są to okrutne demony. Wiele nocy dręczyły mnie koszmarami, w których ukazywały mi swoje uczynki.

Chciałem podejść bliżej, dotknąć któregoś z nich, przekonać się, czy są rzeczywiste, lecz gdy tylko zrobiłem pierwszy krok w ich stronę, pan Bogdan chwycił mnie za ramię. Spojrzałem na niego, ale on pokręcił tylko głową. Zrozumiałem. Są związani, ale wciąż groźni. Po co kusić los?

Wyszliśmy z piwnicy i ponownie usiedli przy stole w kuchni. Za oknem śnieg skrzył się w słońcu, jakby ktoś rozsypał worek diamentów. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Potem pan Bogdan zaczął mówić, popijając małymi łyczkami mocną kawę.

– Nie potrafię księdzu wyjaśnić czym są anioły – zaczął – ani skąd przyszły, bo nie wiem. Wiem za to co robią. Pożywiają się. Są ciągle głodne. A wie ksiądz co w tym wszystkim jest najlepsze? Nikt o tym nie wie!

Zaśmiał się. Krótki, skrzekliwy rechot człowieka będącego na skraju załamania nerwowego… lub szaleńca.

– Nikt o tym nie wie, bo nikt nie pamięta! O ofiarach aniołów ludzie zapominają. Wszyscy, którzy kiedykolwiek ich znali. Ci, którzy stali się posiłkiem dla aniołów zostają wymazani z pamięci.

Wymazani z pamięci. Przypomniałem sobie uczucie towarzyszące mi poprzedniego dnia nim ujrzałem anioła.

– Nie ma ich wiele – kontynuował staruszek. – Ginie dwóch, może trzech w miesiącu w różnych częściach kraju. Zapyta ksiądz skąd to wszystko wiem? Mówią mi. Pokazują. Zawsze musi być ktoś, kto pamięta. Ja, a wcześniej moja matka. Coś księdzu pokażę.

Wyszedł. Przyszła moja kolej na gapienie się w kubek z kawą. Nie pojmowałem tego. Wierzyłem, jakżeby inaczej, ale nie pojmowałem. Po raz pierwszy spotkałem się z dziełem Szatana, choć jako ksiądz często miałem do czynienia z ludźmi, którzy ulegali jego podszeptom. Nigdy jednak nie sądziłem, że doświadczę fizycznie jego istnienia, tak jak nigdy nie oczekiwałem od Boga czynienia cudów.

I nagle wiedziałem już po co tu jestem, a przynajmniej tak mi się wydawało. Miałem być narzędziem w rękach Boga, On zamierzał interweniować przeze mnie. Problem w tym, że ja nie jestem egzorcystą.

Moje rozważania przerwał powrót pana Bogdana. Pod pachą niósł jakąś grubą księgę. Stanął obok mnie i położył wolumin na blacie. Zaczął szybko przewracać kartki. To był rodzinny album ze zdjęciami.

– Miałem kiedyś psa – powiedział gospodarz. – Musiałem mieć, ale tego nie pamiętam. O tu, proszę spojrzeć.

Chudy, kościsty palec stuknął w błyszczące zdjęcie. Przedstawiało małego chłopca kucającego i obejmującego za szyję owczarka niemieckiego. Pies miał wywalony ozór i wyglądał jakby się uśmiechał do obiektywu. Chłopiec też się uśmiechał. Były też inne zdjęcia. Na jednym z nich owczarek był dopiero małą kulką puchu w dłoniach chłopca, którego rozszerzone oczy wyrażały najczystszy podziw i radość. Były to te same oczy, które przyglądały mi się badawczo z drugiej strony stołu. Po policzku starca płynęła samotna łza.

– Miałem kiedyś psa, którego na pewno bardzo kochałem, choć wcale tego nie pamiętam. Pamiętam za to rzeczy, których nigdy nie chciałem pamiętać. Jestem przechowalnią wspomnień o ludziach, którzy zginęli z rąk tych aniołów. Widzę ich okrutne śmierci. Widzę, pamiętam moment, w którym przestają istnieć dla świata.

Zastanawiałem się, czy można być świadkiem takich okrucieństw i nie zwariować? A na głos spytałem:

– Dlaczego tak pana dręczą?

– Moja matka je tu sprowadziła. Przypadkiem. Mówiłem, że potrafiła wspaniale grać na fortepianie. Któregoś dnia, zwabione muzyką, przybyły anioły. Dopiero niedawno odkryłem co wtedy grała moja matka i jak to grała, ale nie powiem księdzu. Nikt nie powinien tego wiedzieć, a tym bardziej próbować zagrać. Moja matka była pierwszą przechowalnią wspomnień. Oszalała.

– Dlaczego pan nie oszalał?

– Nie mam pojęcia. Myślę, że po części to ich zasługa. Jestem im potrzebny.

– Do czego?

– Aby pamiętać, mówiłem przecież. Ktoś zawsze musi pamiętać. Dlatego jeszcze żyję. Poza tym muzyka jest ich słabością. Ta melodia, którą ksiądz w nocy słyszał… Niedawno nauczyłem się ją grać. Anioły przybywają zawsze, gdy ją słyszą. Dzięki subtelnym różnicom w linii melodycznej mogłem sprawić, że będą pojawiały się pojedynczo. Byłem w stanie przywołać tamte anioły, unieruchomić, a w końcu uwięzić je za pomocą owych dźwięków. Udało mi się ze wszystkimi, oprócz ostatniego. Gdyby nie ksiądz…

Umilkł. A mnie nawiedziła nagle straszna myśl. Wcale nie miałem być narzędziem. Nie w rękach Boga. To nie Wszechmogący mnie tu sprowadził, lecz jego adwersarz. I to nie sarnę potrąciłem wtedy na drodze.

Wiecie, co dzieje się z księdzem, który uświadamia sobie, że prawdopodobnie wpadł w pułapkę zastawioną przez Lucyfera? To samo, co stałoby się z każdym innym człowiekiem. Oblewa go zimny pot, jeżą mu się włoski na karku i zaczyna dygotać z przerażenia.

Rozum ludzki nie jest w stanie przejrzeć, czy choćby w pełni dostrzec zamysłów istot od niego potężniejszych, tak samo jak dziecko nie jest w stanie zrozumieć postępowania swoich rodziców. W swej pysze sądziłem, że Bóg chciał, abym odnalazł ten dom w środku lasu i jego jedynego mieszkańca. Teraz pojąłem ogrom swojego błędu. Zostałem tu sprowadzony (wydaje mi się, że to jest najodpowiedniejsze słowo), żeby zająć miejsce staruszka, który nagle stał się zbyt niebezpieczny dla aniołów. Wiem, że gdyby pan Bogdan nie podjął wtedy na nowo melodii, zginąłbym. Anioł nie był jeszcze gotowy. Ujrzałem go zbyt wcześnie. Być może moja śmierć pokrzyżowałaby mu plany, a może znalazłby sobie nową ofiarę. Nie wiem.

– Będzie pan dziś próbował ponownie, prawda? – zapytałem gospodarza.

– Tak.

Tak właśnie miało się stać. Na tę noc anioł wyznaczył czas zamiany. Być może zatem do konfrontacji z aniołem wcale nie doszło zbyt wcześnie? Może to też zostało zaplanowane? Może anioł chciał mnie przygotować, oswoić ze swoim istnieniem? Jak wyrwać się z pułapki zastawionej przez umysł nie pochodzący z naszego świata?

Najbardziej niepokoiło mnie to, że nie wiedziałem w czyjej gram drużynie. Zdawałem sobie sprawę z przypisanej mi roli pionka na szachownicy, ale po stronie białych, czy czarnych? Ta kwestia na zawsze chyba pozostanie nierozwiązana, lecz kiedy Pan wezwie mnie do sobie, zamierzam Go zapytać. Z drugiej strony, czy to miało jakieś znaczenie? Hiob nie miał najmniejszego pojęcia o zakładzie jaki zawarli ze sobą Bóg i Szatan, a wszystkie nieszczęścia, jakie go dotknęły przyjmował z pokorą.

– W jaki sposób udawało się panu chwytać anioły? – zapytałem otrząsnąwszy się z bezowocnych rozmyślań. Będzie, co ma być.

– To proste. W każdej z dziewięciu melodii odkryłem akord, który unieruchamiał anioła. W jakiś sposób te dźwięk… hipnotyzują je na pewien czas. Mogłem je wtedy związać jak baleron. Swoją drogą jest to dziwne. Wiedzą, że muzyka jest dla nich niebezpieczna, ale mimo to przybywają, gdy zaczynam grać.

– Może nie mają wyboru? – zaproponowałem, myśląc o tym, że sam jestem kompletnym muzycznym beztalenciem.

– To możliwe. Tak naprawdę nie wiem nic o aniołach. Tylko to, że są potworami.

Znów zapadło milczenie. Rozważałem moją sytuację. Zastanawiałem się, co mogę zrobić. Uciec stąd natychmiast? Podejrzewam, że gdybym się na to zdecydował, nie dotarłbym nawet do szosy. W chwili, gdy przekroczyłem próg tego domu, stałem się więźniem oczekującym na karę lub ułaskawienie i nie wiedziałem nawet, czy jakiekolwiek moje działania będą miały choćby najmniejsze znaczenie w ostatecznym rozrachunku. Co może zdziałać człowiek przeciw siłom nadprzyrodzonym?

Jeśli więc nie ucieczka, to co? I nagle w mojej głowie skrystalizował się pomysł. Nie chcę używać zwrotu „wpadłem na pomysł", bo nie mam pojęcia, czy był rzeczywiście mój, czy został mi podsunięty. Właściwie powinienem sobie wtedy zadać pytanie, jak to możliwe, że wcześniej o tym nie pomyślałem? Byłem przecież księdzem do diabła!

– Co zamierza pan zrobić z aniołami po tym, jak już je wszystkie uwięzi? – zapytałem wyrywając pana Bogdana z jego prywatnego świata.

– Nie jestem pewien. Myślałem o oblaniu ich benzyną i podpaleniu. Razem z tym przeklętym fortepianem, a może i domem. Nie wiem, czy to coś da, ale zwykłe poderżnięcia gardła czy wbicie noża w serce nie poskutkowało. Próbowałem.

Cóż. Anioły były żywotnymi stworzeniami. Co będzie, jeśli nie uda się ich zgładzić? Pewne było jedynie to, że nie ma pewnego sposobu na pozbycie się tych nieproszonych gości z innego świata, tak więc wprowadzenie w czyn mojego pomysłu, nawet jeśli nie pomoże, z pewnością nie zaszkodzi.

Przed chwilą właśnie ogłosiłem prawo wyłączności na ów „pomysł". Czyż nie najlepiej świadczy to o niedoskonałości ludzkiego umysłu? Jakże skłonni jesteśmy zaakceptować wszystkie myśli czy nawet uczynki jako własne nie zastanawiając się nawet, że może się za nimi kryć ktoś o wiele od nas potężniejszy? Idea pionka na szachownicy silnie do mnie przemawia. Obdarzonego wolną wolą, a jednak pionka. Sprzeczność? Zastanówcie się przez chwilę, skąd pewność, że posiadacie wolną wolę? Co sprawiło, że znalazłeś się w tym miejscu i właśnie czytasz wynurzenia księdza dożywającego swych ostatnich chwil? Na potwierdzenie tezy o wolnej woli mamy jedynie słowa Boga zapisane w starej księdze. A czy istnieje władza potężniejsza niż władza oparta na złudzeniu? Zwątpiłem, to prawda. Nie nadaję się na księdza, próba, której poddał mnie Bóg, Szatan, czy jakaś inna siła, okazała się dla mnie zbyt ciężka. Z tego domu w środku lasu wyszedł człowiek zupełnie inny od tego, który tam wszedł, a księdzem był już tylko z nazwy.

– Jak to rozegramy? – zapytałem patrząc w przerażone oczy gospodarza wyjaśniając mu swój plan.

– My? MY nie rozegramy niczego nijak. Nie chcę mieć księdza na sumieniu.

– Nie zginął dotychczas żaden ksiądz? – podchwyciłem.

– Żaden, o ile wiem, a przecież do tego właśnie mnie przeznaczyły anioły. Abym wiedział. Abym pamiętał.

Pan Bogdan mówił szybko, niewyraźnie. Zbliżał się kres jego wytrzymałości i anioł wiedział o tym. Z pewnością szukał zastępcy. A fakt, że żaden ksiądz nie padł ofiarą potworów? Być może nie miało to znaczenia, a może świadczyło o tym, że anioły bały się księży. Może anioł nawet nie wiedział, że byłem księdzem?

Zaczynałem się gubić w swoich domysłach. Za dużo możliwości, za mało danych. Do dziś nie wiem dlaczego właściwie wydarzenia potoczyły się tak, nie inaczej. Zadziałał Bóg, Szatan, wolna wola, przypadek? Czy to ważne? Jedyne, do czego te rozmyślania doprowadziły, to zwątpienie, które na szczęście dla mnie ujawniło się później. Nie wiem, czy zdołałbym dokonać tego, czego dokonałem, gdym tego dnia, siedząc przy stole w kuchni i rozmawiając ze staruszkiem będącym na skraju szaleństwa, całkowicie przestał ufać Bogu. A może to zwątpienie było wynikiem działań innych sił? Może nie pojawiło się od razu, bo walczyło o lepsze z inną siłą albo z moimi wewnętrznymi przekonaniami, które u mnie jako u duszpasterza były wyjątkowo silne, bo wynikały wprost z wiary?

Nie wiem.

Nie wiem.

NIE WIEM.

Za dużo tych „może", „prawdopodobnie", „chyba".

Oczywistym było, że mamy tylko jedną szansę, aby zakończyć to wszystko pozytywnie. Oczywistym było, że musimy schwytać ostatniego anioła. Na tym kończyła się pewność, dalej były już tylko domysły i sugestie.

– Nie chcę, aby ojciec był przy tym, jak go wzywam – jęknął pan Bogdan. – Niech ojciec pójdzie na górę, tam będzie ojciec bezpieczny.

– Jeśli coś się nie uda, jeśli coś się panu stanie, to nigdzie nie będę bezpieczny – odparłem i na tym właściwie zakończyła się dyskusja.

Wieczór nadszedł zbyt szybko. Pan Bogdan przygotował lekką kolację, po której udałem się do mojego pokoju, aby się pomodlić. Zamknąłem za sobą drzwi i ukląkłem przed łóżkiem. Łokcie oparłem na materacu, a czoło na złączonych dłoniach. Przez chwilę trwałem tak próbując uspokoić myśli i skoncentrować się. Miałem nadzieję, że otrzymam jakiś znak, wskazówkę, która podpowie mi jak się zachować. Nic takiego się nie stało. Nie czułem obecności Boga, na którą tak bardzo liczyłem. Tak więc nie miałem żadnego wsparcia, niczego nad to, co otrzymałem wcześniej. Rozwiązanie, o którym myślałem wydawało się wręcz banalne, ale wymagało udziału księdza. Dziś wydaje mi się, że tamtego dnia rzeczywiście jakieś siły walczyły o mnie, ponieważ główną rolę grała moja wiara, wtedy jeszcze niezachwiana. Zwątpienie, gdy już się pojawiło, wybuchło jak bomba z opóźnionym zapłonem.

Byłem zatopiony w modlitwie, więc nie od razu zidentyfikowałem dźwięk. Zaraz potem usłyszałem szybkie kroki i głośne tupanie, gdy pan Bogdan schodził na parter. Podszedłem do drzwi chcąc sprawdzić co się stało, ale nie mogłem ich otworzyć. Gospodarz zamknął mnie na klucz. Z niedowierzaniem szarpnąłem klamką raz i drugi, lecz to nic nie dało. Zacząłem wołać staruszka waląc pięścią w drzwi, bezskutecznie. Czy zrobił to, aby mnie chronić? Nie sądzę. Myślę, że właśnie wtedy zrobił krok nad przepaścią i zaczął spadać w otchłań szaleństwa. Byłem mu potrzebny, aby to zakończyć i on o tym wiedział. Anioł również wiedział.

Raz jeszcze walnąłem pięścią w drzwi i usiadłem zrozpaczony na łóżku. Pomyślałem wtedy, że to koniec, że już nic ani nikt nie uratuje mnie z rąk tej strasznej istoty, którą gospodarz tego domu nazwał aniołem. Wtedy, jakby na potwierdzenie moich słów, usłyszałem muzykę. Chaotyczną, dziką melodię wygrywaną na fortepianie. Włosy zjeżyły mi się na karku. Pamiętałem słowa pana Bogdana i zastanawiałem się, czy, jeśli uda mu się spętać ostatniego potwora, rzeczywiście obleje je benzyną i podpali przy okazji puszczając z dymem cały dom? I czy nie zapomni, że zamknął mnie na piętrze? Przerażenie dodało mi sił i jeszcze gwałtowniej zacząłem walić w drzwi krzycząc przy tym, aby staruszek mnie wypuścił. Jedynym skutkiem było zdarte gardło i obolała dłoń. Rozejrzałem się po pokoju. W rogu stała wysoka lampa na okrągłej metalowej podstawce. Postanowiłem posłużyć się nią jak taranem. Szarpnąłem za kabel wyrywając wtyczkę z gniazdka, chwyciłem lampę i z rykiem natarłem na drzwi. Kilka razy grzmotnąłem w okolicę zamka, aż zauważyłem, że drewno zaczyna pękać. Anioł był blisko, czułem go. Walnąłem podstawą lampy jeszcze raz. Drzwi odskoczyły uderzając o ścianę. Dysząc ciężko puściłem lampę i pobiegłem w stronę schodów.

Pan Bogdan zaczął za wcześnie! Ani ja, ani on nie byliśmy jeszcze gotowi do konfrontacji. Zresztą, czy na coś takiego można się w ogóle przygotować?

Błyskawicznie pokonałem schody ryzykując skręcenie karku i zatrzymałem się w korytarzu. Miałem rację. Staruszek oszalał do reszty albo został opętany.

Opływały mnie gęste pasma dymu. Z dużego pokoju oprócz głośnej muzyki dochodził blask ognia. Stanąłem na progu i patrzyłem jak zahipnotyzowany. Pan Bogdan siedział przy fortepianie uderzając w klawisze. Przy jego nodze stał kanister. Firanki i zasłony płonęły, a ja zapragnąłem znaleźć się jak najdalej od tego przeklętego miejsca.

Pobiegłem do kuchni, chwyciłem pierwszy garnek, jaki wpadł mi w ręce i nalałem do niego wody. Wróciłem do pokoju, przyskoczyłem do okna i oblałem wodą zasłony.

– Nieee! – staruszek wrzasnął tak przeraźliwie, że upuściłem garnek. – Zostaw!

Oszalał. Do szczętu i bez reszty. Chciał zwabić anioła do płonącego domu, podpalić, a potem wraz z nim spłonąć żywcem.

Staruszek poderwał się gwałtownie przewracając stołek, na którym siedział. W jego dłoni błysnął długi nóż.

– Nie pozwolę ci – powiedział zbliżając się do mnie. – Nie pozwolę sługo Szatana. Dość już zabijania. Dość niewinnych ofiar! Wracajcie skąd przyszliście!

Ostatnie słowa przeszły w ryk i pan Bogdan rzucił się na mnie. Nagle rozległ się brzęk tłuczonego szkła, do pokoju wtargnął zimny podmuch wiatru niosąc ze sobą drobiny śniegu. Pokój zalśnił mdłym, zielonym światłem i za gospodarzem pojawił się anioł. Pan Bogdan właśnie miał zamiar uderzyć. Nie miałbym najmniejszych szans uniknąć tego ciosu, lecz wtedy anioł machnął skrzydłem. Stare ciało gospodarza runęło na podłogę, nóż wysunął się z bezwładnej dłoni. Głowa potoczyła się nieco dalej i w końcu znieruchomiała, twarzą w dół. Anioł odchylił srebrzyste skrzydła. Z lewego powoli ściekała krew. Bezoka twarz zwrócona była w moim kierunku. Potwór rozchylił wargi. Rozciągnęły się prawie do połowy policzków, ukazując rzędy ostrych zębów. Nie lewitował, stał na podłodze i kiedy ruszył w moją stronę zauważyłem, że poruszał się niezgrabnie, jakby nie przyzwyczajony do chodzenia. To była moja szansa. Rzuciłem się w bok, przeturlałem, wstałem, zdążyłem jeszcze chwycić stojący przy fortepianie kanister i wybiegłem z pokoju ile sił w nogach. Polałem próg i framugę drzwi benzyną. I wtedy przypomniałem sobie, że nie mam czym tego podpalić. Pan Bogdan używał zapałek, ale te zapewne zostały gdzieś w pokoju. Jęknąłem w duchu i wpadłem do kuchni. Pamiętałem, że na półce nad zlewem były dwa pudełka. Może jedno zostało.

– Jest! – krzyknąłem tryumfalnie i wróciłem do przedpokoju.

Anioł stał w progu. Pożar objął już połowę salonu. Z fortepianu buchały płomienie. Ręce mi się trzęsły, gdy wyjmowałem zapałkę i pocierałem o draskę. Zajęła się natychmiast, a wtedy rzuciłem ją na próg. Opary benzyny zapaliły się tworząc ognistą obręcz wzdłuż framugi i progu. zaskoczony anioł krzyknął i cofnął się. Sądząc, że przynajmniej na razie mogę przestać się nim przejmować, wróciłem do kuchni.

Nadszedł czas, aby sprawdzić, ile byłem wart jako ksiądz. Chwyciłem walającą się pod zlewem pustą butelkę po wodzie mineralnej, napełniłem ją wodą i postawiłem na stole.

Za swojego życia Jezus Chrystus trzykrotnie dokonał cudu przeistoczenia. Po raz pierwszy na weselu w Kanie Galilejskiej, gdy zamienił wodę w wino. Kolejne dwa cuda miały miejsce podczas Ostatniej Wieczerzy, kiedy to chleb stał się Jego ciałem, a wino – Jego krwią. Sakrament komunii opiera się na wierze, iż hostia i wino przemieniają się w ciało i krew Jezusa. Można by powiedzieć, że jest to swoisty akt kanibalizmu. Wierni zjadają swojego Boga, na którego podobieństwo zostali stworzeni, co ma przynieść im zbawienie. Sakramentu udziela ksiądz, a więc to na niego zostaje scedowana moc dokonania przemiany, oczywiście za sprawą Jezusa. Ale oprócz tego, ksiądz dokonuje jeszcze jednej przemiany. Jest to przemiana wody z kranu w wodę święconą.

Miałem przed sobą na stole butelkę wody z kranu. Uklęknąłem na jedno kolano i przeżegnałem się. Nie miałem dużo czasu, więc mówiłem szybko, ale przepełniała mnie wiara.

– In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti, amen. Wierzę w Boga jednego, stworzyciela Nieba i Ziemi…

Skończywszy tą modlitwę poczułem się wypełniony energią. Wstałem i zbliżyłem się do stołu z zamiarem przekazania tej energii wodzie znajdującej się w butelce. Zrobiłem w powietrzu znak krzyża ponownie wypowiadając po łacinie stosowne słowa. Miałem nadzieję, że to wystarczy. Od siebie dodałem jeszcze:

– Boże proszę…

Tak przygotowany wziąłem butelkę i wyszedłem z kuchni. W pokoju ogień rozszalał się na dobre. Widziałem jedynie zarysy mebli pożeranych przez płomienie.

Udałem się do piwnicy. Otworzyłem drzwi, włączyłem światło i zszedłem po stromych schodach. Dym dotarł tu przede mną. Jego cienkie pasma snuły się po podłodze. Spojrzałem na związane postaci zwisające głowami w dół z belki pod sufitem. Jak w wędzarni, pomyślałem.

– In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti! – krzyknąłem i chlusnąłem odrobiną wody na w pierwszego anioła.

Zawył i zaczął się szarpać. Przez chwilę myślałem, że ostre pióra jego skrzydeł zdołają przeciąć stalową linę, ale wtedy jego ciało zaczęło dymić w miejscach, w których zetknęło się ze święconą wodą. Jeszcze kilka razy gwałtownie się szarpnął, wydał z siebie dźwięk podobny do bulgotu i znieruchomiał.

– Ogień! – wykrzyknąłem w uniesieniu. – Woda święcona to ogień! Miał rację skurwysyny! I co wy na to?!

Nie są to słowa stosowne dla duszpasterza, ale nie mogłem się wtedy powstrzymać. Czułem w sobie moc.

Po kolei podchodziłem do każdego anioła i oblewałem go jak święconkę na Wielkanoc. Wrzeszczały, rzucały się, dymiły wydzielając przy tym niesamowity odór, ale nic nie mogło ich uratować, a mnie ogarnęło coś w rodzaju euforii. Niemal zacząłem tańczyć wokół rozpadających się na moich oczach aniołów. Dopiero potężny ryk, jaki rozległ się za moimi plecami sprawił, że się opamiętałem. Wręcz skamieniałem, ten potężny ryk zmroził mi krew w żyłach. Odwróciłem się i ujrzałem ostatniego anioła schodzącego niezdarnie po schodach. Miał trochę przypalone włosy i osmalone skrzydła, ale poza tym chyba nic mu się nie stało.

W piwnicy nie było dokąd uciekać. Anioł machnął skrzydłem rozbijając żarówkę. Światło zgasło, ale mrok rozjaśnił zielony blask potwora. Przez otwarte drzwi widziałem płomienie liżące ściany korytarza. Zaryzykowałem szybkie zerknięcie w bok i ujrzałem to, co miałem nadzieję, że tam będzie. W tej samej chwili usłyszałem szum rozkładanego skrzydła. Ledwo zdołałem odskoczyć, ale jedno z piór mnie dosięgło. Przecięło koszulę i skórę jak brzytwa. Mimo że cięcie nie było głębokie, bolało jak diabli. Wystrzeliło drugie skrzydło. To uderzenie rozcięło mi policzek. Zatoczyłem się do tyłu odruchowo przyciskając dłoń do krwawiącego miejsca. Anioł krzyknął, a w tym dźwięku rozbrzmiewała wściekłość i nuta triumfu. Uniosłem drugą dłoń, tę, w której trzymałem butelkę.

– In nomine Patris… – zacząłem, ale anioł znów machnął skrzydłem i przeciął butelkę na pół. Poparzył sobie przy tym skrzydło, które natychmiast zaczęło dymić. Anioł machał nim szaleńczo, przeraźliwie przy tym pokrzykując. Schyliłem się, aby podnieść denko butelki, w którym pozostała jeszcze odrobina wody, podskoczyłem do potwora i chlusnąłem w niego tą resztką. Celowałem w twarz, ale spudłowałem. Woda rozbryznęła się na ramieniu anioła. Ten znów wrzasnął z bólu i uciekł przeskakując po kilka stopni schodów na raz. Po chwili zniknął w płonącym korytarzu, a ja nie zamierzałem czekać, aż wróci.

– Alleluja skurwielu! – wrzasnąłem na pożegnanie.

Udałem się w głąb piwnicy, kierując się łuną pożaru odbijającą się w śniegu widocznym przez małe okienko, które wypatrzyłem w blasku bijącym od anioła, wykazując się przy tym skrajną głupotą. Tak łatwo mogłem wtedy zginąć! Gdyby cięcie było głębsze albo poszło wyżej, przecinając jabłko Adama…

Rozbiłem okienko przy pomocy łopaty stojącej w kącie i wyszedłem na zewnątrz. Okazało się, że owo okienko znajdowało się tuż obok schodków prowadzących do drzwi wejściowych.

Chłodny podmuch wiatru otulił moją twarz, gdy wreszcie się wyprostowałem. Oddaliłem się o kilka kroków i spojrzałem na dom. Płomienie sięgnęły już dachu i strzelały wysoko w nocne niebo. Jakieś okno pękło. Potem kolejne. Żar był coraz mocniejszy. Odwróciłem się i odetchnąwszy z ulgą udałem się w kierunku ścieżki, która mnie tu przy prowadziła. W pewnym momencie wyczerpanie organizmu i szok sprawiły, że upadłem w śnieg i zapłakałem.

 

Nie pamiętam jakim cudem znalazłem się w swoim samochodzie. Pierwsze promienie słońca zastały mnie skulonego za kierownicą. Szczęście, że przez cały mój pobyt w tamtym przeklętym domu klucze znajdowały się bezpieczne w kieszeni spodni.

W pierwszej chwili nie mogłem sobie przypomnieć wydarzeń minionej nocy. Potem wszystko wróciło z siłą huraganu sprawiając, że jeszcze bardziej skuliłem się na siedzeniu. Po pewnym czasie nieco ochłonąłem i poczułem głód. W samochodzie oczywiście nie było nic do jedzenia, bo i niby skąd. Pomyślałem, że trzeba będzie podjąć przerwaną wędrówkę do trasy szybkiego ruchu.

Tak więc znów wyruszyłem w drogę, jak dwie noce wcześniej. Przechodząc koło ścieżki, która zaprowadziła mnie do pana Bogdana i jego aniołów, mimowolnie zadrżałem i przyspieszyłem kroku.

Zastanowił mnie brak wozów strażackich, ale dom był ukryty wśród drzew, a droga mało uczęszczana. Szczątki zapewne zdążą wystygnąć, nim ktokolwiek się zorientuje, że dom spłonął.

Wreszcie uśmiechnęło się do mnie szczęście. Zauważyłem jadącą z naprzeciwka ciężarówkę. Piaskarkę, jak się okazało, gdy znalazła się bliżej. Z radości chciałem ucałować kierowcę, ale się powstrzymałem i poprosiłem go jedynie o pomoc. Uczynny człowiek zgodził się bez wahania i otworzył drzwi szoferki. Podjechaliśmy do mojego autka, kierowca piaskarki założył linę holowniczą i wydostał samochód z rowu. Już na szosie bez przekonania, raczej, żeby się upewnić, przekręciłem kluczyk w stacyjce. Silnik ożył od razu. Moje zdumienie nie miało granic. Dlaczego w takim razie nie chciał nawet kaszlnąć, gdy wpadłem do tego rowu?

Żebym musiał wyjść, padła odpowiedź. Żebym musiał wyjść i znaleźć ścieżkę, dom, anioła. Reszta jest milczeniem.

Podziękowałem wylewnie kierowcy, dałem mu moje błogosławieństwo i ruszyłem w drogę do domu.

Było już późne popołudnie, gdy dojechałem na miejsce. Pani Ela nie otworzyła drzwi, gdy zadzwoniłem. Zapewne wyszła na zakupy, ale zapasowy klucz leżał pod doniczką za plebanią, jak zawsze.

Wszedłem do cichego i spokojnego domu. Udałem się do kancelarii i usiadłem za biurkiem. Przez chwilę siedziałem nieruchomo kontemplując stos papierów, jaki się przede mną piętrzył. Rachunki, kilka listów, sprawy do załatwienia. Jakże łatwo było zapomnieć o niedawnym horrorze!

Mój wzrok padł na telefon stojący na samym skraju biurka. Coś spod niego wystawało. Podniosłem aparat i zamarłem, zobaczyłem bowiem srebrzyste pióro. Podniosłem je, ale natychmiast upuściłem. Skaleczyłem się w palec. Było ostre jak brzytwa.

Jak długo mogłem wytrwać w pełnieniu posług duszpasterskich? Anioł co prawda nigdy mi się nie ukazał, nie miewam koszmarów, o których mówił pan Bogdan, ale czasem zdaje mi się, że słyszę łopot potężnych skrzydeł, a niekiedy w lustrze, na samym skraju pola widzenia, mignie jakaś niewyraźna sylwetka.

 

Koniec

Komentarze

Wciągające i chwilami przerażające,zwłaszcza opis tytułowego "Anioła" i twarz bez oczu. Od razu przypomniała mi się jedna z postaci filmu "Labirynt Fauna".
Polecam każdemu :)

Nie odkładaj pióra. 

Mocna dobra rzecz. Wciągnęła od samego początku, bo umiesz pisac. Brawo.

Nie mój klimat, jak przyjęło się określać, ale --- ale piątkę daję z przekonaniem, że zasłużona.
Przede wszystkim --- ładny, czysty język. Pomysł --- interesujący.

Lubię twój styl. Dobre, przemyślane, umiejętnie napisane opowiadanie. Pomysł interesujący.

Jedna kwestia zwróciła moją uwagę, a mianowicie intelekt "aniołów". Z jednej strony byly na tyle inteligentne, żeby wymazywać ludziom pamięć o sobie, a więc konkretne, wybrane wspomnienia. Z drugiej zaś podczas opisywanych wydarzeń zachowanie anioła była raczej na poziomie bezrozumnej bestii, niż ludzkim.

Podobało mi się.

Pozdrawiam.

Dziękuję bardzo za komentarze i oceny. Cieszą mnie tym bardziej, że "Anioł" jest jednym z pierwszych opoiwadań, które napisałem. Powstało dobrych kilka lat temu i było pierwszym, którym odważyłem sie pochwalić szerszej publiczności.

Spodobał m się Twój styl, lubię taki - niepokojący, lekko przerażający, wszystko w odpowiedniej dawce. Umiesz pisać, czyta sie płynnie i bez problemów. Być może jest to kwestia szybkiego pisania na klawiaturze,a le czasami zjadasz przecinki (wszyscy mamy z tym pronlem), np.:
"- Boże proszę..." - po Boże powinien byc przecinek. Ale ja się wcale nie czepiam! Do tego jeszcze wcięcia na poczatku akapitów (wspominałam o tym w komentarzu pierwszej części) i będzie i d e a l n i e po prostu.

P. S. Nie wstydź się wrzucania innych opowiadań ;-) Myslę, że wszyscy chcielibyśmy przeczytać więcej, a że mogą być trochę niedopracowane, to po to tu jesteśmy - żeby pomagać uwagami i konstruktywna krytyką :-P

Już dawno nie czytałem niczego w tym stylu i dobrze się stało bo bardzo mi się podobało. Chwilami czuło sie grozę. Świetne opowiadanie :)

Nowa Fantastyka