- Opowiadanie: Joker246 - Światło na końcu drogi

Światło na końcu drogi

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Irka_Luz, Finkla

Oceny

Światło na końcu drogi

*

– A co jeśli to słońce spadło z nieba?!

Wszyscy obecni w obszernej karczmie wybuchli głośnym śmiechem. Kobieta, która wygłosiła swoje przypuszczenie, spuściła głowę i zarumieniła się. Dopiero po dobrych kilku minutach śmiechy ustały i ludzie znów stali się poważni.

– Żarty na bok – powiedział potężnie zbudowany kowal, sącząc piwo z kufla. – Czymkolwiek jest to tajemnicze światło, które nagle pojawiło się na horyzoncie, trzeba to zbadać i to jak najszybciej! Jeśli to coś groźnego, cała nasza wioska może znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

– Według mnie nie ma się czego bać – odezwał się siedzący w kącie i pykający fajkę stary bard. Choć posiadał długą, białą brodę, którą mógł zamiatać podłogę, ludzie we wsi nie patrzyli na niego jak na mędrca, czy przewodnika. Stary bard był tylko powodem do żartów.

– Taki jesteś pewny, starcze? – wypalił kowal. – Może więc wiesz coś, o czym my, prości ludzie, nie mamy pojęcia. No, śmiało! Podziel się swoją ogromną wiedzą!

– Tak jak wy, nie mam pojęcia, czym może być ten odblask. Jedno jednak jest pewne… gdyby miało w zamiarze nas skrzywdzić, zrobiłoby to kilka godzin temu, od razu, gdy tylko się pojawiło. Tymczasem to coś tkwi sobie spokojnie daleko na horyzoncie, czekając cierpliwie aż my tutaj obmyślimy plan, jak to zniszczyć!

– Pal dalej swoje zioła i nie wtrącaj się w poważne rozmowy – powiedział gruby karczmarz, nie pozwalając nikomu innemu dojść do głosu.

Bard wzruszył ramionami, przymknął oczy i wrócił do fajki.

– Trzeba zorganizować wyprawę! – orzekł po chwili kowal. – Niech zbiorą się ludzie chętni do zbadania tego… czegoś i ruszamy!

Kowal entuzjastycznie rozejrzał się po obecnych i mruknął rozczarowany. Wszyscy pospuszczali głowy, udając, że szukają czegoś na ziemi, lub rozmawiają ze swoimi towarzyszami.

– Oczywiście – skwitował mężczyzna – do gadania pierwsi, ale żeby coś porządnie zrobić…

– Ja pójdę!

Wszystkie głowy zwróciły się w stronę stolika, obok którego siedział śmiałek, który okazał się być najwyżej siedemnastoletnim chłopcem, w dodatku strasznie wychudzonym. Chłopak przez chwilę czuł się niepewnie, ale w końcu wstał i z szerokim uśmiechem podszedł do tłumu przy szynkwasie.

– Pójdę! – oznajmił jeszcze raz, tym razem bez cienia wątpliwości w głosie. – Zobaczę, co czai się za tym światłem i wrócę tu, żeby was o tym powiadomić!

– A niby dlaczego tak ci na tym zależy, chłopaku? – zapytał ironicznie kowal.

Młodzieniec zawstydził się, nie odważył się spojrzeć kowalowi prosto w oczy.

– No bo… – zaczął i urwał.

Karczmarz uśmiechnął się szeroko i splunął w kufel, który właśnie czyścił.

– Nie trudź się, młodzieńcze – powiedział. – Cała wieś doskonale wie, że uganiasz się za córką naszego kowala, piękną Andreą. Myślisz, że zdobędziesz jej serce, przynosząc to światło do wioski?

– Pokażę jej, jaki jestem odważny i że przy mnie nie musi się bać!

Kowal stęknął i klepnął chłopaka po ramieniu, niemal go przewracając. Na ten widok kilka osób prychnęło niemal z niechęcią.

– Znajdź sobie dziewczynę swojego kalibru – powiedział ojciec Andrei, a chociaż brzmiało to serdecznie, w jego oczach czaiła się wściekłość. – Jak ty się w ogóle nazywasz? Jacob?

– Tak jest.

– Posłuchaj… Jacob. Wiesz, przez co musiałbyś przejść, żeby dotrzeć do światła? Musiałbyś wejść na Teren Zakazany. Przez terytorium potworów. Przez Las. Pamiętasz zeszłe lato? Jakieś bachory dla zabawy weszły do Lasu… przez kilka dni słychać było wycie i mlaskanie dochodzące spomiędzy drzew. Myślisz, że cokolwiek tam mieszka, pozwoli ci tak po prostu przejść?

– Pewnie nie.

– Więc spadaj stąd i nie zawracaj nam głowy!

– Można się przeprawić…

Kowal szybko wstał, złapał Jacoba za kołnierz i obalił go na ziemię. Przycisnął chłopaka kolanem, pozbawiając go tchu. Nachylił się najbliżej jego twarzy, jak tylko mógł, by nikt z obecnych nie usłyszał, co ma do przekazania.

– Jeśli jeszcze raz usłyszę, że masz coś do mojej córki… połamię ci obie ręce i obie nogi, zrozumiałeś? Zrozumiałeś?!

Jacob nie mógł mówić, zamiast tego energicznie pokiwał głową. Kowal dopiero po chwili zwolnił ucisk i jak gdyby nigdy nic powrócił na swoje krzesło, do swojego kufla.

Jacob wstał, wyglądał jakby chciał coś jeszcze dodać, ale rozmyślił się. Niemal biegiem opuścił karczmę. Chwilę za nim wyszła dziewczyna, która do tej pory siedziała w rogu.

– Wracając do sprawy… – zaczął karczmarz, ale nagle drzwi trzasnęły i wszedł przez nie Percival.

Był on olbrzymim i muskularnym mężczyzną, marzeniem każdej dziewczyny z wioski, obiektem zazdrości każdego chłopaka. Wszystkie głowy obracały się za nim, gdy dziarskim krokiem zmierzał w stronę szynkwasu. Gdy już tam dotarł, zasiadł na jednym z krzesełek, które jęknęło pod jego ciężarem.

– Wasze debaty i kłótnie słychać w każdym kącie tej śmierdzącej wioski – mruknął, zamawiając kufel piwa. – W każdym razie wiem, o co zamierzacie poprosić i nie musicie mnie błagać na kolanach. Zbiorę drużynę i pójdziemy sprawdzić, co takiego mieszka w tym świetle!

– Jesteś pewny, Percival? – odezwał się drwiącym tonem kowal. – Wiesz, nie mam zamiaru cię obrażać, ale… czasami jesteś dobry tylko w gębie. Nie jestem pewien, czy poradzisz sobie z jakimś prawdziwym wyzwaniem. I nie mówię tu o katowaniu chuderlaków, którzy próbują podbierać ci dziewczyny.

Percival zmierzył kowala jadowitym spojrzeniem i jednym haustem opróżnił cały kufel. Wstał, otarł usta i skierował się ku wyjściu.

– Ktokolwiek chce dołączyć, niech czuje się zaproszony! – zawołał. – Ale bierzecie własny prowiant i wodę, nie mogę wykarmić całej wyprawy. Wyruszamy po południu!

Wyszedł.

W karczmie na jakiś czas zapadła cisza. W końcu ludzie powoli zaczęli się zbierać do wyjścia. Mieli jeszcze wiele spraw do załatwienia, nim zastanie ich wieczór. Poza tym wydawało się, że sprawa światła wkrótce zostanie wyjaśniona.

*

Landon wyszedł z karczmy chwilę po tym, jak Percival ogłosił swoją wyprawę. Powoli skierował się w stronę swojego domu. Nie chciał docierać tam zbyt szybko. Ostatnią on i jego wuj mieli coraz więcej problemów, a przebywanie w tym domu sprawiało, że Landon wciąż o nich myślał. Mimo to musiał jeszcze pomóc wujowi w obejściu, zanim zrobi się ciemno. Gdy więc uznał, że wystarczająco długo chodzi bez celu, przyspieszył kroku.

Gdy był blisko obejścia swojego wuja, usłyszał parskanie konia. Zaczął biec. Zobaczył, jak wuj Leo siłuje się z ostatnim ogierem, jakiego posiadali, próbując wyprowadzić go ze stajni.

– Wuju, co robisz?! – krzyknął Landon.

Leo obejrzał się i westchnął. Był już stary i zmęczony, a problemy, które ciągle lądowały na jego barkach, tylko bardziej utrudniały mu życie.

– A jak myślisz? – zapytał wuj, puszczając konia i opadając na stojący obok pieniek. – Muszę go w końcu sprzedać, nie mogę w nieskończoność ociągać się ze spłatą długów!

– Ale ten koń to prezent od mojej mamy! Nie możesz po prostu…

– Chłopcze, proszę. Doskonale wiem, ile ten zwierzak dla ciebie znaczy. Mnie też jest przykro, ale… nic nie poradzę. Jeśli nie spłacimy długów, stracimy nasz dom. Chcesz mieszkać na ulicy, żebrać o chleb i wodę?

Landon westchnął i usiadł obok wuja. Ten delikatnie pogłaskał go po głowie. W jego oczach pojawiły się łzy.

– Przykro mi – wyszeptał.

Chłopak nagle poderwał się na równe nogi i uśmiechnął się szeroko.

– Światło! – krzyknął.

– Co „światło”?!

– No światło, które wczoraj się pojawiło. Na pewno to coś związanego z pieniędzmi, coś co można drogo sprzedać… a może złoto?

– Jeśli myślisz, że pozwolę ci wejść na Zakazany Teren w pogoni za jakąś mrzonką, to grubo się mylisz! Poza tym nie możesz tak po prostu sobie zniknąć na kilka dni. Potrzebuję cię w obejściu. No i termin mija niedługo, nie zdążysz wrócić z… czymkolwiek, co byś tam znalazł.

– Ale musimy spróbować! Percival organizuje wyprawę przez Las… ale jest lepsza droga, szybsza. Przez góry.

– Chcesz się wspinać?

– A dlaczego by nie? Wspinałem się na drzewa od najmłodszych lat, góry mi nie straszne. Ale… potrzebuję konia. Bez niego nie wrócę tu na czas!

Leo przymknął oczy i zastanawiał się bardzo długo. Nie miał najmniejszej ochoty wypuszczać siostrzeńca w tak niebezpieczną wyprawę. Poza tym, nikt tak naprawdę nie wiedział, czym było owo światło. Równie dobrze mógł to być jakiś potwór, wabiący swoje ofiary, by je potem pożreć!

Mimo to wuj skinął przyzwalająco głową.

*

Jacob skończył przygotowywanie łodzi i zapakował wszelki prowiant, jaki tylko mógł znaleźć. Popatrzył na swoje dzieło uradowany i zaczął ją wodować. Wtedy za jego plecami rozległo się chrząknięcie. Chłopak błyskawicznie się odwrócił.

– Ach, to ty – mruknął z ulgą na widok Sybilli, dziewczyny, która prawie nigdy nie opuszczała swojego domu. – Co tu robisz? Nie powinnaś chować się za łóżkiem, czy coś tego typu?

– Bardzo śmieszne! – skwitowała Sybilla i szybko podeszła do Jacoba. – Co ty niby tu robisz?

– Woduję łódź.

– Myślałam, że dołączysz się do oddziału Percivala. – Zobaczyła jego zaskoczone spojrzenie i uśmiechnęła się. – Percival za godzinę wyrusza ze swoim oddziałem do Lasu. Chcą przedrzeć się przez to, cokolwiek się tam czai i zdobyć światło. W karczmie wyglądałeś na takiego, co z chęcią wziąłby udział w tej wyprawie.

– Zdobędę światło… ale nie z Percivalem.

– A niby jak?

Jacob chciał zamilknąć, ale uznał, że Sybilla jest niegroźna. Podprowadził ją do łodzi i wskazał na horyzont, w stronę lśniącego światła.

– Las jest tylko jedną z dróg – powiedział. – Najbardziej oczywistą, fakt. Ale też cholernie niebezpieczną, jak wspominał kowal. Można jeszcze przejść górami… ale nie czuję się zbyt dobry we wspinaczce. Albo…

– Albo wodą – dokończyła Sybilla, mrużąc oczy.

– Albo wodą – potwierdził Jacob. – Ojciec często zabiera mnie na ryby, więc wiem, jak kierować łodzią. Oczywiście nigdy nie wpłynąłem na Zakazany Teren, nie mam pojęcia, co może tam na mnie…

– Zgoda!

Nim Jacob zdążył cokolwiek zrobić, Sybilla usadowiła się na łodzi. Chłopak przez chwilę stał nieruchomo, po czym wykrzywił wściekle brwi i skrzyżował ramiona na piersi.

– A ty niby co robisz? – zapytał.

– Płynę z tobą – odparła łagodnie. – Och, daj spokój, chyba nie chcesz całej chwały tylko dla siebie!

– Ja w ogóle nie chcę chwały!

– A, no jasne. Robisz to dla tej… jak jej tam było? Andrei!

Słysząc sarkazm w jej głosie, Jacob natychmiast wskoczył na łódź z zamiarem wyrzucenia dziewczyny. Zanim jednak zdążył ją tknąć, ta pogroziła mu palcem i wykrzyknęła:

– Wiem, że to ty ukradłeś naszyjnik!

– Co?!

– Naszyjnik żony karczmarza… ty go wziąłeś, żeby przypodobać się swojej pannie. Pozwól mi płynąć z tobą, a nikt się o tym nie dowie.

Jacob chciał coś powiedzieć, obronić się, ale zabrakło mu słów. Pamiętał awanturę, jaka rozpoczęła się po zniknięciu naszyjnika. Karczmarz groził, że ten, kto się tego dopuścił, skończy ze skręconym karkiem. Gdyby Sybilla rozpowiedziała, że to Jacob był wtedy złodziejem, jego życie mogłoby szybko dobiec końca.

*

Percival zdołał zebrać ośmiu ludzi, którzy ruszyli na jego wyprawę. Wśród nich najbardziej wyróżniał się mężczyzna o lekkim zaroście, którego Percival nie znał nawet z imienia. Wiedział, że jest to mieszkaniec wsi, ale nigdy nie miał okazji z nim porozmawiać, ani też nie znał nikogo, kto by taką szansę miał. I nagle ten człowiek dołącza do wyprawy… a do tego jeszcze idzie kawałek za całą grupą, kompletnie nie interesując się rozmową, ani niczym innym.

Percival zwolnił kroku i dołączył do owego milczka.

– Ty! – krzyknął, klepiąc go mocno w plecy. – Nie wyglądasz na silnego chłopa. Myślisz, że poradzisz sobie, jak coś nas tu zaatakuje?!

Milczek spojrzał na Percivala i wzruszył lekko ramionami.

– Nie będę cię bronił – kontynuował Percival. – Jeśli coś skoczy ci do gardła, sam będziesz musiał to zabić swoim… sztyletem?

Rzeczywiście, milczący mężczyzna miał przy sobie tylko niewielki sztylet. Każdy inny uczestnik wyprawy zabrał miecz, w końcu niedługo mieli wejść do Lasu!

– Idę tam, gdzie idą wszyscy – powiedział niespodziewanie mężczyzna.

– A więc jednak umiesz mówić! Masz jakieś imię?

– Ludzie mówią do mnie Pusty.

– Pusty? Założę się, że to przezwisko ma jakąś ciekawą historię, co?

Tym razem Pusty ponownie wzruszył ramionami, nie odzywając się ani słowem. Percival zbyt się jednak zaintrygował, by teraz odpuścić.

– Czemu tu jesteś, co? – zapytał. – Ja nie ukrywam, że liczy się dla mnie tylko sława i… muszę w końcu pokazać tym dupkom, że Percival jest nieustraszony i niczego się nie ulęknie! Ale ty, podejrzewam, masz mniejsze ambicje, co?

– Ja tylko idę za grupą.

– Czyli co chcesz przez to powiedzieć? Że nie obchodzi cię, co jest w tym świetle? Że nie szukasz chwały, złota… niczego?

– Nie wiem, czego miałbym szukać. Po prostu… idę przed siebie, to wszystko.

Percival nie miał ochoty na dłuższą rozmowę z tym człowiekiem. Jeśli nie ruszył w tę wyprawę, by poznać naturę tajemniczego światła, to po jaką cholerę tak ryzykował, wkraczając do Lasu?!

Kilka minut później zobaczyli pierwsze drzewa. Stanęli nieruchomo, każdy bał się postąpić choćby jeden krok naprzód. W końcu Percival odetchnął głęboko i zaczął iść. Powoli reszta jego drużyny podążała za nim. Weszli do Lasu.

*

Sybilla ponownie kaszlnęła.

Jacob starał się jej nie przyglądać, chociaż wcale nie podobało mu się to, jak dziewczyna wyglądała. Odkąd wypłynęli, minęło już kilka godzin. Wcześniej była rumiana i nieco bardziej energiczna. Teraz natomiast wydawała się blada… no i do tego ten okropny kaszel.

– Długo już płyniemy – odezwała się po raz pierwszy, odkąd odbili od brzegu. – Myślisz, że jesteśmy już na Zakazanym Terenie?

– Raczej tak – odparł chłopak i rozejrzał się.

Nie kojarzył tych krajobrazów. Poza tym, ziemia na brzegach wydawała się inna, jakby… martwa. Owszem, rosła tam trawa, krzewy, no i przede wszystkim Las, ale zamiast zielonego koloru, wyglądały bardziej na szare, lub w niektórych miejscach nawet czarne. Jacob nie chciał myśleć, jakie istoty mogły tak wypaczyć naturę.

Z zamyślenia wyrwał go kolejny atak kaszlu towarzyszki. Dłużej nie mógł tego ignorować. Obrzucił ją przelotnym spojrzeniem, co ona dostrzegła.

– Zastanawiasz się, czemu wyglądam coraz gorzej, odkąd wyruszyliśmy, co? – spytała, uśmiechając się lekko.

Jacob skinął głową.

– Nie bój się – dodała Sybilla. – To nic zaraźliwego, nie dopadnie cię. Taka po prostu się urodziłam, słaba. Dlatego rodzice nie pozwalali mi wychodzić z domu, dlatego stroniłam od wszystkiego i od wszystkich. Tajemnica rozwiązana!

– Wcale nie jest mi do śmiechu. – Spojrzał na nią jeszcze raz, tym razem by sprawdzić, czy jej stan pogarsza się szybko, czy wolno.

Nie był zadowolony z tego, co zobaczył. Na szyję dziewczyny wstąpiły fioletowe żyły, zaczęła się też pocić. Przy tym jednak z jej twarzy nie schodził figlarny uśmiech.

– Powiedz mi szczerze – zagadała go po kolejnym kwadransie w milczeniu. – Po co tam płyniesz? Wiem, wiem… dla dziewczyny. Ale coś mi się zdaje, że to nie jedyny powód, mam rację?

– Andrea jest dla mnie najważniejsza – odparł natychmiast, nie zastanawiając się ani chwili nad odpowiedzią. – Cała ta wyprawa jest wyłącznie dla niej. Lepiej przyznaj, czemu dla ciebie tak ważne było, żeby dostać się na pokład. Nawet mnie szantażowałaś, by to osiągnąć!

Sybilla nieco spochmurniała.

– Jest gorzej niż dotychczas – odparła. – Wiesz, z moją chorobą. Cyrulik mówił, że nie zostało mi wiele czasu, a właściwie… śmierć może nadejść w każdej chwili. Jeśli jest jedna rzecz, jaką mogę zrobić, zanim ogarnie mnie ciemność… to chcę, żeby było to coś fantastycznego! Coś na niespotykaną skalę!

– Chcesz dokonać czegoś niesamowitego, tak?

Uśmiechnęła się i potwierdziła.

Jacob z niepokojem dojrzał, że im dalej płyną, tym bardziej woda, dotychczas spokojna, zaczyna się mącić i wzburzać. No i ten przenikający chłód…

*

Landon zadarł głowę i gwizdnął przeciągle. Góry były o wiele wyższe, niż mu się zdawało. Owszem, zapewne bez problemu zdołałby osiągnąć szczyt, a potem zejść po drugiej stronie, omijając Las… ale ile czasu by mu to zajęło? Jeśli Percival i jego grupa znajdą się przy świetle pierwsi, mogą wziąć cały skarb dla siebie, a wtedy cała misja spełzłaby na niczym. A wuj tak bardzo liczył teraz na swojego siostrzeńca…

Landon zeskoczył z konia i zaczął chodzić w tę i z powrotem, chcąc coś wymyślić. Na powrót było zbyt późno, nie zdążyłby dogonić grupy Percivala. Wspinaczka też odpadała. Czyżby więc jego wyprawa kończyła się tutaj, tak po prostu? W połowie drogi do zwycięstwa?!

Stanął jak wryty i zdał sobie sprawę, że spogląda w otchłań. Jaskinia wydrążona była w górach, musiała prowadzić na drugi kraniec masywu! Oczywiście był to już Zakazany Teren… co mogło czyhać w jaskini na Zakazanym Terenie? No i jeszcze koń… wejście wydawało się duże, ale czy grota nagle nie zacznie się zwężać? Czy jego wierzchowiec po prostu nie przelęknie się ciemności?

Ale Landon nie mógł się wycofać, skoro już znalazł jakieś wyjście. Podniósł z ziemi gałązkę i wskrzesał płomienie, które natychmiast ją ogarnęły. Była to bardzo prowizoryczna pochodnia, nie mogła starczyć na więcej, niż godzinę. Musiał się spieszyć.

– Chodź, przyjacielu – mruknął, ciągnąc konia za uzdę. – Zanurzmy się w mrok.

*

Gdy tylko Percival, Pusty i pozostali zanurzyli się w Las, ogarnęły ich ciemności. Drzewa rosły tak gęsto, że wysokie korony skutecznie uniemożliwiały, by jakikolwiek promień światła dostał się w gąszcz. Oprócz tego co jakiś czas słyszeli dziwny dźwięk… jakby warczenie połączone z mlaskaniem. Cokolwiek tu żyło, niedługo dowie się o obecności intruzów… o ile jeszcze o niej nie wie.

– Czy to był dobry pomysł? – zapytał jeden z ochotników, dzierżący w drżących dłoniach kuszę.

– Za późno na wycofanie się – warknął Percival. – Zgłosiliście się sami, nikt was nie przymuszał. Jeśli zaczniecie uciekać, strzelę wam w plecy, zrozumiano?!

Wszyscy zgodnie pokiwali głowami. Oprócz Pustego. Percival jednak tylko prychnął i nie miał zamiaru nagabywać tajemniczego milczka. Przez następne minuty nic się nie działo, tylko suche liście trzeszczały pod ich ciężkimi butami. W końcu usłyszeli ryk, który bardziej przypominał wrzask człowieka, rozrywanego na strzępy. Błyskawicznie cała grupa stanęła w okręgu, obnażając broń. W napięciu oczekiwali na atak, który mógł nastąpić w każdej sekundzie.

*

Początkowo zdawało się, że jaskinia w ogóle się nie zmienia, jakby chodzili w miejscu. W końcu Landon dostrzegł jednak, że skały wokół nich zrobiły się seledynowe. Chłopak dotknął jednej z nich i poczuł przyjemne mrowienie rozchodzące się w dół jego kręgosłupa. Ogier prychnął niespokojnie i chciał się wycofać, ale Landon przytrzymał go w miejscu.

– Już niedaleko – powiedział uspokajającym tonem. – Chodź, przecież te jaskinie nie będą się ciągnęły w nieskończoność!

Chłopak jednak mylił się. Minęła godzina, potem druga i jeszcze trzecia, a wyjścia wciąż nie było widać. Landon nie czuł też żadnych podmuchów powietrza, co zaczęło go w końcu niepokoić. Zużył już dwie pochodnie, trzecia miała się niedługo dopalić. Został mu tylko jeden patyk w zanadrzu… potem będą musieli błądzić w ciemnościach.

*

Łódź zakołysała się nagle, niemal wyrzucając Sybillę za burtę. Dziewczyna przytrzymała się mocniej i ze strachem spojrzała na Jacoba. Chłopak złapał w dłonie harpun, który służył jego ojcu do łowienia większych zwierząt podczas połowów.

– Co to było?! – szepnęła ze strachem dziewczyna. Robiło się ciemno i ostatnie, czego pragnęła, to spotkanie z obrzydliwym potworem.

– Nie wiem, może rafa?

Jacob delikatnie wychylił się za burtę i znieruchomiał. Pod wodą pływały dziesiątki różnych postaci! Dopiero po chwili chłopak zorientował się, że patrzy na syreny, o których wielokrotnie słyszał w bajkach. Istoty również go zobaczyły i wynurzyły się ponad taflę wody.

– Chodź, dzielny podróżniku – zawołała jedna z syren, wyglądająca jak przepiękna kobieta, piękniejsza niż cokolwiek, co Jacob w swoim życiu widział. – Podaj mi rękę, a pokażę ci cuda, których sobie nie wyobrażasz!

– Jacob, nie! – wrzasnęła Sybilla, ale jej głos nie docierał do oszołomionego umysłu chłopaka.

Jacob wychylił się jeszcze bardziej i wyciągnął dłoń. Opuszki jego palców zetknęły się z opuszkami syreny… która nagle wrzasnęła i uciekła w głębiny. Chłopak otrząsnął się z odrętwienia i zobaczył, że Sybilla stoi na szeroko rozstawionych nogach, a w dłoniach ściska ociekający krwią harpun.

Chłopak szybko wyrwał broń z jej ręki i wyjrzał za burtę.

– Kieruj nas do brzegu – krzyknął do towarzyszki. – Ja będę je odganiał.

– Ale nie wpadniesz znowu w trans?!

– Zajmij się łodzią, nie gadaj!

Chłopak czekał w napięciu. Słyszał nerwowe szepty, jakie wymieniały pomiędzy sobą wściekłe zranieniem ich siostry podwodne potwory. W końcu wszystkie naraz rzuciły się w stronę chłopaka, wypryskując z wody i opadając na łódź.

*

Grupa Percivala poruszała się powoli do przodu. Przywódca oddziału zaczynał już irytować się całą tą sytuacją. Powinni dawno opuścić Las i zmierzać do światła. Jakim cudem wciąż drżą ze strachu pomiędzy drzewami przed jakimiś dźwiękami? Równie dobrze mógł je wydawać przerośnięty dzik, albo wściekły wilk.

Pusty przysunął się do Percivala.

– To nawet zabawne – powiedział i Percival ze zdziwieniem stwierdził, że w jego głosie nie ma ani grama strachu.

– Co jest zabawne? – zapytał przywódca.

– Że skradamy się tu jak tchórze, podczas gdy jakaś bestia sobie z nas drwi.

– O czym ty mówisz?

– Zupełnie o niczym. Ja tylko podążam za innymi, nie mam własnego zdania, pamiętasz?

Pusty wycofał się.

Percival nie do końca zrozumiał, co jego podwładny miał na myśli, ale wiedział jedno. Muszą się pospieszyć. Prowiant skończy im się o wiele za wcześnie, jeśli dalej będą się tak wlekli. Dopóki nic ich nie zaatakowało, nie powinni zwalniać tempa.

– Dobrze, kompania! – krzyknął Percival. – Dosyć tego srania po gaciach! Idziemy, żwawo. Opuścimy ten Las przed jutrzejszym zmrokiem, jeśli tylko się pospieszymy!

*

Skały nagle osunęły się spod stóp Landona. Chłopak ledwo utrzymał równowagę, na szczęście zdążył złapać się konia. Znajdowali się teraz w szerokiej grocie, w której nie potrzebowali już pochodni. Ze ścian wystawały dziwne kryształy, rzucające niebieską poświatę na wszystko dookoła. Landon powoli szedł naprzód, patrząc jak urzeczony na te niezwykłe bogactwa. Wyciągnął dłoń i oderwał jeden kryształ ze ściany. Popatrzył na niego z uśmiechem.

– Spójrz – powiedział, podsuwając zdobycz pod pysk ogiera. – Zobacz tylko! Muszą być warte fortunę! Zbierzmy jak najwięcej, zanim pójdziemy dalej.

Przez następny kwadrans Landon biegał po grocie, wyrywając kryształy ze ścian i ze śmiechem chowając je do torby, którą przewiesił sobie przez ramię. I pewnie zbierałby jeszcze więcej, gdyby nie usłyszał chichotu. A przynajmniej wydawało mu się, że był to chichot. Chłopak momentalnie zbladł, podbiegł do wierzchowca i pociągnął go za uzdę.

– Chodźmy stąd – mruknął. – Coś chyba strzeże tych bogactw, lepiej żeby nie dowiedziało się, że mu je skradliśmy.

Ledwo zdążył zrobić trzy kroki, gdy coś trzasnęło za jego plecami. Chłopak błyskawicznie się odwrócił i zamarł. Przez jaskinie biegły setki, tysiące dziwnych stworów, nie większych niż kury. Miały wyłupiaste oczy i brązową skórę, ale najstraszniejsze były pazury, długie i szponiaste, niczym u harpii.

– Szybko! – wrzasnął Landon i rzucił się do ucieczki.

Cała jaskinia zdawała się trząść pod naporem tysięcy nóg, które naraz uderzały o skały. Landon czuł, że powoli zaczyna mu brakować oddechu, gdy ujrzał blade światło wypadające zza rogu. Wolność! Choć wydawało mu się to niemożliwe, przyspieszył jeszcze bardziej. Skały zaczęły sypać mu się na głowę, nerwowe postękiwanie biegnących potworów przybliżało się w zastraszającym tempie.

*

Sybilla krzyknęła, gdy obślizgła ręka syreny owinęła się jej wokół szyi. Jacob natychmiast skoczył w jej stronę i jednym uderzeniem przebił potwora na wylot, po czym wyrzucił go za burtę.

– Zabierz nas stąd! – krzyknął chłopak i rozejrzał się. – One wciąż przybywają!

– Staram się, ale nic nie zrobię, jeśli wciąż będą mnie atakować!

– Zostaw je mnie.

– To zajmij się nimi, a nie gadasz!

Jacob prychnął i skoczył, by zepchnąć kolejną syrenę próbującą dostać się na pokład. Istota tym razem była szybsza. Złapała harpun i zaczęła siłować się z Jacobem. Chłopak wiedział, że przegra, syrena była o wiele silniejsza, a jego ręce oblepione były potem i krwią.

Sybilla pisnęła, gdy syrena wyskoczyła z wody tuż przed jej nosem. Dziewczyna rzuciła się na pokład i zakryła głowę, gotowa w każdej chwili przyjąć atak.

Jacob szarpnął raz jeszcze, ale zatoczył się i upadł, a syrena z harpunem zniknęła w wodnych głębinach. Pozostałe potwory, gdy tylko zorientowały się, że ludzie na łodzi są bezbronni, ruszyły do ataku. Łódź zaczęła zanurzać się coraz bardziej, przygniatana ciężarem kolejnych syren wdrapujących się na deski. Jacob opadł na Sybillę, zasłaniając ją własnym ciałem.

– Co się dzieje?! – zapytała ze strachem dziewczyna.

Jacob pogłaskał ją czule.

– Nie bój się… jestem tu i…

Syrena złapała go za kostkę i pociągnęła w dół. Nim zdążył cokolwiek zrobić, woda zamknęła się wokół jego głowy, odcinając mu dostęp do powietrza.

*

– Tam! – krzyknął jeden z towarzyszy Percivala.

Rzeczywiście, w miejscu, które wskazywał mężczyzna, coś stało. Było ogromne, przewyższało większość drzew w Lesie. Spoglądało na podróżujących czerwonymi ślepiami, z upstrzonej zębiskami paszczy kapała mu ślina pomieszana z jakimś żółtym płynem. Cała kompanie Percivala, łącznie z samym przywódcą, momentalnie zbladła.

– Nie chcemy kłopotów – powiedział Percival do bestii. Nie miał pojęcia, czy ta cokolwiek rozumie, ale musiał spróbować… nie mieli szans w otwartym starciu. – Proszę, chcemy tylko przejść.

– Przejść?!

Wszyscy stanęli jak wryci. Bestia odezwała się!

– Nie możecie tędy przejść, bo ta ziemia jest moja! – ryknął potwór, oblizując wargi wielkim jęzorem. – Chyba że… poświęcicie kogoś. Jeden z was zostanie ze mną, reszta może przejść. Co wy na to?

– Szefie, nie! – ryknął jeden z mężczyzn, ale natychmiast umilkł, gdy bestia syknęła ostrzegawczo.

Percival westchnął i rozejrzał się po twarzach. Po przerażonych twarzach ludzi, którzy nie chcieli być rozszarpani na strzępy. Tylko Pusty stał niewzruszony, dłubiąc patykiem w ziemi. Może, gdyby go poprosili, zgodziłby się zostać? W końcu sam mówił, że nie ma celu, idzie tam, gdzie idą wszyscy!

Mimo to Percival pokręcił głową.

– Wyjdziemy z tego Lasu wszyscy – powiedział i od razu pożałował swoich słów.

Bestia, jakby spodziewała się takiej odpowiedzi, rzuciła się do przodu. Rozległy się wrzaski rozrywanych na strzępy ludzi.

*

Landon wypadł na światło dzienne, ale nie miał czasu, by świętować. Od razu wskoczył na grzbiet swojego konia i popędził galopem naprzód. Potworki wysypały się z jaskini z ogromną prędkością i zaczęły pędzić za uciekającym wierzchowcem. Landon rozejrzał się na boki, gdzie zobaczył setki bestii.

– Próbują nas okrążyć! – wrzasnął w ucho konia. – Szybciej, przyjacielu, nie możemy na to pozwolić!

Ogier, jakby usłyszał desperację w głosie swojego pana, popędził szybciej.

Landon usłyszał, jak jego zwierzak zaczyna charczeć i warczeć ze zmęczenia. Mógł paść w każdej chwili, nie był przyzwyczajony do takich dystansów, do takiego galopu. Mimo to potwory nie odpuszczały, były coraz bliżej, za kilka chwil ich pazury mogły rozorać ciało konia. Wtedy Landon to zobaczył… przepaść.

– Dalej, przeskocz! – krzyknął. – Jestem pewny, że one nie potrafią, przeskocz!

Bestie zrozumiały zamiary chłopaka i przyspieszyły. Były wszędzie, z każdej strony, a ich chichoty i warkoty niosły się echem po całej okolicy. Koń dobiegł do krawędzi przepaści i skoczył w tym samym momencie, w którym zrobiły to potwory.

Uderzyli w ziemię po drugiej stronie z taką siłą, że Landon wyleciał z siodła i wylądował kilka metrów dalej. Gdy podniósł się i spojrzał w stronę przepaści, zobaczył tylko grzywę swojego wierzchowca, zanim ten osunął się w dół i zniknął.

*

– Razem! – wrzasnął Percival do ostatnich czterech towarzyszy, którzy zostali przy życiu.

Z krzykiem na ustach rzucili się na bestię, która wymachiwała ogromnymi łapskami, nie pozwalając, by cokolwiek znalazło się zbyt blisko niej. Percival cudem uniknął trafienia i dźgnął potwora w nogę. Ten ryknął i uderzył mężczyznę wielką łapą prosto w głowę.

Pusty i pozostali wykorzystali moment nieuwagi potwora i natarli. Ich ciosy były szybkie i celne, istota raz po raz musiała się wycofywać, nie mogąc znieść coraz większego bólu.

– Razem! – krzyknął Pusty.

– Razem! – odpowiedzieli mu towarzysze.

– Razem! – wrzasnął Percival, podnosząc się z ziemi wskakując na szyję potwora.

Bestia ryknęła i próbowała zrzucić Percivala, na próżno. Machnęła łapą. Pusty zdążył się uchylić, ale pozostali zostali trafieni. Padli na twardą ziemię, nie oddychając.

– Pusty, teraz! – krzyknął Percival z szyi potwora i wbił miecz po rękojeść w jego kark.

Pusty ciął sztyletem pod nodze bestii, obalając ją. Percival obrócił mieczem kilka razy, by upewnić się, że potwór na pewno zdechł. Wtedy odrąbał mu łeb i przytroczył sobie do boku.

Podszedł do Pustego i razem popatrzyli na walające się wszędzie zwłoki.

– Większość z nich… – odezwał się Percival – to byli moi przyjaciele, wiesz? Może nie wyglądam na towarzyskiego typa, ale… lubiłem tych drani. Do cholery, co mnie podkusiło do tej wyprawy?!

– Już niedaleko – mruknął Pusty, wskazując na rzednącą linię drzew. – Jeszcze tylko kilka godzin i dotrzemy do światła. Nadal tego chcesz?

Percival nie odpowiedział, tylko ruszył przed siebie. Pusty podążał za nim.

*

Jacob ocknął się nagle. Usiadł. Co się właściwie stało? Pamiętał rzekę… syreny… zaciągnęły go w głębiny… jak to możliwe, że był teraz na suchej ziemi, że żył?

Usłyszał okropny, duszący kaszel i odwrócił się. Sybilla leżała obok drzewa, skulona. Wstrząsały nią dreszcze, nie mogła porządnie złapać tchu, męczył ją kaszel. Jacob z trudem wstał i podszedł do niej.

– O, hej – powiedziała dziewczyna na jego widok. – Obudziłeś się… to dobrze, bałam się, że cię straciłam.

– Wciąż żyję. Ale jak? Co się stało na łodzi?

– Wiesz, chyba cię uratowałam. Syreny nie były zbyt chętne ścigać nas na lądzie i teraz… jesteśmy bezpieczni.

Zaatakował ją kolejny atak kaszlu. Jacob przymknął oczy i odetchnął, po czym wziął ją w ramiona i zaczął iść.

– Co robisz?! – krzyknęła, patrząc mu w oczy. – Jesteś zbyt słaby, nie możesz…

– Jesteśmy niedaleko. – Wskazał jej światło, było tak blisko! – Nie możesz iść, więc będę cię niósł.

– Zostaw mnie, słyszysz? Coś ci się stanie i nie dojdziesz do światła, niech chociaż jeden z nas…

– Przestań, błagam – wyszeptał z trudem. Sybilla ciążyła w jego osłabionych ramionach. Czuł, że zaraz upadnie, że nie będzie w stanie jej donieść… ale nie mógł się poddać. – Chciałaś przeżyć coś niesamowitego i ja ci w tym pomogę!

– A ty? Co ty oczekujesz znaleźć w świetle? Wciąż mi tego nie powiedziałeś.

Jacob otworzył usta, ale nogi się pod nim załamały. Upadł ciężko na ziemię. Zaczął płakać.

– Przepraszam – wyszeptał. – Nie jestem… nie jestem w stanie cię donieść. Tak bardzo cię przepraszam, ja…

Sybilla wzięła jego twarz w swoje dłonie i pocałowała go. Jej pocałunek był miękki i ciepły, Jacob natychmiast zapomniał o wszystkich swoich troskach. Gdy ich twarze odsunęły się od siebie, Sybilla uśmiechnęła się.

– Widzisz? Właśnie przeżyłam coś niesamowitego – powiedziała. – Dziękuję.

Jej uśmiechnięta twarz znieruchomiała.

*

Gdy Jacob dotarł na szczyt wzniesienia, nie był sam. Percival, Pusty i Landon już tam czekali, wpatrując się w wielką kulę światła przed nimi. Jacob podszedł i stanął obok nich.

– Jednak tu dotarłeś – prychnął Percival bez krzty sarkazmu w głosie. – Ale wyglądasz, jakbyś przeżył piekło.

Jacob spojrzał na krwawiący łeb potwora wiszący u biodra towarzysza i zaśmiał się krótko.

– Jednak to ubiłeś.

– Tak.

– Co straciłeś, żeby tego dokonać?

Percival spuścił głowę.

Landon westchnął i ruszył w stronę światła. Wtedy woreczek z kryształami obił się o jego nogę. Chłopak przystanął i pomacał skórzany mieszek. Łzy stanęły w jego oczach, gdy przypomniał sobie swojego konia… ostatni prezent od matki. Cofnął się.

– Nie wejdę tam – mruknął do pozostałych. – Mam to, po co przyszedłem. Te kryształy zapewnią mnie i mojemu wujowi byt, spłacimy długi. Cokolwiek tam jest, w tym świetle… nie chcę tego.

– Ja też – dodał natychmiast Jacob. – Nie sądzę, żeby to coś mogło dać mi to, czego szukałem… już nie.

Percival spojrzał w twarz Pustego, po czym dotknął wiszącej u swojego pasa głowy potwora. Westchnął.

– Straciłem dobrych ludzi, bo zachciało mi się bawić w odważnego wojaka – powiedział. – No to mam, co chciałem. Ten łeb sprawi, że wszyscy mnie pokochają, będą pisali pieśni o mojej walce z tym potworem… szkoda tylko, że ja nigdy siebie nie pokocham. Nie chcę więcej stracić, a coś czuję… że gdybym tam wszedł, to właśnie by się stało.

Jacob, Percival i Landon odwrócili się i powoli zaczęli schodzić ze zbocza.

Pusty wciąż tam stał. Idąc na tę wyprawę, niczego nie oczekiwał, niczego nie szukał, nie chciał nic posiąść. Co mogło mu dać to światło? Jaka nagroda tam na niego czekała?

Mężczyzna obejrzał się, jego towarzyszy nigdzie już nie było widać. Westchnął i powoli wszedł do światła.

Gdy tylko blask zelżał, Pusty otworzył oczy. Rozejrzał się uważnie po dolinie, w której się znalazł i padł na kolana. Po jego policzku popłynęła samotna łza.

Nic tam nie było. Tylko pusta dolina.

 

Koniec

Komentarze

No, podszedłeś do tematu z epickiem rozmachem, trzy wyprawy jednocześnie :) A na koniec bohaterowie pozostali z poczuciem straty, rozgoryczenia i ogólnym przekonaniem, że wyprawy są do dupy :) A tajemnicze światło można krótko podsumować: wiele hałasu o nic :) A trzeba było barda posłuchać :) W sumie fajna puenta, trochę bardziej życiowa, niż w tradycyjnym fantasy.

Czytało się dobrze, zgrałam na tolino, więc łapanki nie będzie, ale niczego tam wielkiego, rzucającego się w oczy nie zauważałam. Przyjemna lektura do obiadu, jakby to powiedział NWM. Może na długo w głowie nie zostanie, ale niezły tekst :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Tjaaa… Coś intryguje, kusi, straszy, obiecuje, niepotrzebne skreślić, brakujące dopisać, a finalnie okazuje się, że nie było warte trudów, poświęceń i strat. Chyba każdy zaliczył, albo dopiero zaliczy, taką wpadkę w życiorysie.

Dlatego nie będę się rozpisywał. Krótko też można, skorzystam z tego. Szału nie ma pomimo pewnego rozmachu (patrz komentarz Irki-Luz), ale czytało się dość dobrze, a zakończenie spodobało mi się.

Pozdrawiam – AdamKB

Serdecznie dziękuję za oba komentarze. Cieszę się, że Wam się podobało. Zakończenie rzeczywiście starałem się, by było jak najbardziej życiowe i mam nadzieję, że w miarę udało mi się to osiągnąć.

Hmmm. Większość tekstu wydaje mi się naiwna. Stereotypowi bohaterowie: zakochany dzieciak, dzielny dzieciak i zadufany głupek. Cel niby daleko, ale drogę do niego można wybierać. Niby klasyczne fantasy z bardem i kowalem, ale bohaterowie wyrażają się całkiem współcześnie – prawie każdy używa słowa “horyzont”, zamiast “gdziesik za lasem”… Na koniu przez strome góry? Już w naszych Tatrach zwierzątko połamałoby nogi, a co dopiero baśniowe i naprawdę niebezpieczne albo w jaskini.

Ale zakończenie mi się podobało.

Babska logika rządzi!

Ostatnią on i jego wuj mieli coraz więcej problemów, ← literówka

– To zajmij się nimi, a nie gadasz! ← literówka

Literówek jest więcej. Poszukaj i popraw.

W sumie niezły pomysł na trzy różne wyprawy prowadzone w tym samym czasie, zorganizowane z różnych powodów i wspólne zakończenie dość nieoczekiwane. Dobrze się czytało.

Nowa Fantastyka