- Opowiadanie: ernestresch - Maia

Maia

Szanowni!

 

Takie tam opowiadanie, przygodowe, lekko fantastyczne. Pierwsze napisane przeze mnie od bodajże czasów szkolnych. Znaków koło 46000.

 

Mam nadzieję, że będzie się miło czytać.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy II

Oceny

Maia

– Myślę, że to nie jest dobry pomysł – stwierdził niepewnie Otto Heller, wpatrując się w wartki nurt leśnej rzeki. Kawałki kry przepływały obok łodzi, odbijając promienie słońca.

– Zgadzam się – odpowiedziała młoda kobieta, nie odrywając wzroku od niedającej się rozplątać liny.

– Więc… czemu to robimy?

– Bo Rasmus kazał?

­– A jakby kazał Ci skoczyć do zamarzniętej rzeki, to byś to zrobiła? – Otto zszedł z łodzi i usiadł na drewnianej, rozsypującej się ze starości przystani, przypatrując się Julii. Dziewczyna była młoda i całkiem ładna jak na standardy obozu banitów. Od miesięcy pozostawała jednak niezdobyta, stawiała przed sobą nieprzenikalną barierę obojętności na wszelkie próby umizgów obozowych podrywaczy, także jego samego.

– No nie.

– A właśnie to robimy, wchodząc na tego trupa i wypływając na otwarte wody.

– Masz lepszy pomysł, jak złapać płynącą barkę?

­– No nie bardzo.

– Więc właśnie. Wczoraj widziano ją w okolicy Tessel. Strażnicy rzeczni nie pływają tak daleko od miasta, a dla lokalnych baronów utrzymanie straży poza sezonem to za duży wydatek. To najlepsze miejsce na napad.

Wilgotne kasztanowe włosy wpadały jej do oczu, potęgując rozdrażnienie splątanymi linami. Zwinnym ruchem zebrała je i wcisnęła pod czapkę, po czym wyciągnęła nóż z buta i przecięła liny.

– Jak dla mnie więcej wody niż w balii z wodą to za dużo. – Skwitował Otto.

– To teraz mówisz, że nie umiesz pływać?

– Nie o to chodzi. Coś tam umiem… Co ze sterem? Poprawiłaś mocowania? – Szybko zmienił temat. Zerknęła na niego podejrzliwe, raczej nie wierzyła w jego umiejętności pływackie.

– Ster jest w porządku. Wytrzyma dłużej niż reszta tej łupiny. – Schowała nóż i uśmiechnęła się zadowolona. – Mam nadzieję, że nie rozleci się pod nami. Przy obecnej aurze umiejętność pływania nie ma znaczenia. Woda jest tak zimna, że nawet Olaf by nie podołał przepłynąć więcej jak kilkadziesiąt sążni.

 – Olaf?

– Znajomy z miasta. Dobry pływak, przepłynął Jesnę w tę i z powrotem za flaszkę wódki.

– Mamy gorzołkę? – zapytał trzeci, przysadzisty, brodaty mężczyzna, który podszedł do przystani.

Otto spojrzał na nowoprzybyłego; ubrany w sfatygowane futra zawsze przypominał mu małego wyliniałego niedźwiedzia.

 – Na Skórę Prorokini. – Julia także zerknęła w jego stronę. – Bugritt, ciebie nawet wspomnienie alkoholu ściąga jak jakiegoś złego ducha.

– No nie przeczę. Wypiłoby się, ale to tylko dlatego że jest zimno. Rozgrzałoby nas.

– Nie mamy za co pić – odezwał się Otto – bo nic jeszcze nie zarobiliśmy!

Był poirytowany samym wspomnieniem o alkoholu. Niejednokrotnie już zdarzyło się, że zawalili napad przez niedysponowanie Bugritta.

– Coś długo Ci zajęło to kupowanie. Masz sprzęt?

– Mam syczko. – Bugritt poklepał po torbie i zbliżył się do łodzi. Wyprostował się, złapał pod boki i zerknął krytycznie na łódkę. – No pikna to ona nie jest.

– Nie zapomniałeś o czymś? Gdzie jest reszta srebra?! – Otto wstał i spojrzał mu z bliska prosto w oczy.

– Jak… jaka reszta! Było zdrażej! Wiosna się spóźnia. Syczko zdrażaje! I tak utargowałem!

– Co drożeje? Liny? Kotwiczka? – Wyszarpał worek z ręki brodacza i zajrzał do środka.

– To ma być, kurwa, kotwiczka!? – Wyciągnął zagięty zardzewiały hak. – I gdzie jest jedzenie!?

Bugritt spojrzał na hak i wzruszył ramionami.

– Tolko to mieli we wsi i było droższe, niżmy się spodziewali, to jadła nie ma. Nie podoba się, to im oddaj!

Otto złapał go za klapę płaszcza i przyciągnął do siebie.

– Skarlały, pijany skurwielu! Przechlałeś nasze ostatnie pieniądze!

Szarpnął go i próbował ściągnąć na ziemię. Bugritt był niski, ale zdecydowanie silniejszy. Bez większego problemu utrzymał się na nogach, odchylając się jedynie lekko do tyłu. Otto puścił uchwyt i wyprowadził szeroki sierpowy prosto w czerwonawą twarz kompana. Zwalili się na pokryte zmarzniętym błotem deski przystani i zaczęli okładać się pięściami. Julia bezradnie siadła na rufie łodzi, oglądając kolejną już walkę w tym tygodniu.

– Jak wam idą przygotowania? – Mężczyzna w kapeluszu stanął przy przystani, wpatrując się w walczących.

Usłyszawszy głos herszta obaj znieruchomieli, natychmiast kończąc walkę. Dysząc usiedli na deskach. Minęła chwila, zanim Otto odzyskał spokój i zebrał myśli.

– Wybornie szefie – skwitował kwaśno, wstając i próbując usunąć błoto z długich włosów. – Ta łódź to pewna śmierć.

– Spokojnie. Rybak mówił, że ją uszczelnił.

– No to świetnie, że mamy zapewnienia jakiegoś rybaka. Tylko, jeśli nie wiesz, to jakoś on nią tu nie przypłynął, tylko ją przyciągnął lądem! Taki to był pewny swojego dzieła. Jesteśmy banitami! Nie możemy ukraść lepszej?

– Ludzie stąd to nasi sojusznicy. Władza i bogacze traktują ich tak samo jak nas. Kiedy będziecie uciekali, to chcecie od nich pomocy, czy wolicie, żeby sprzedali was ludziom barona albo strażnikom traktu?

Nikt nie odpowiedział.

– Poza łodzią wszystko w porządku? – Dodał herszt.

– Tajjest wodca – Bugritt wstał i spojrzał na pękaty mieszek Rasmusa – tolko przydałoby się jeszcze trochę grosza, bo sprzęt był zdroży i na strawę nie starczyło.

– Więcej nie ma, trzeba zarobić.

– Warto było spróbować, hłe hłe – Bugritt puścił oczko i podszedł do łodzi. – Nie narzekaj, Otto! To pikna łódź w starym stylu! Zobacz na te ornamenty! Ja tam wierzę kochanemu wodcy. Ty też powinieneś.

Otto spojrzał na plecy kamrata mając ochotę pchnąć go do lodowatej rzeki, najlepiej szablą. Zanim jednak zrobił cokolwiek, Rasmus złapał go za ramię ciągnąc w stronę stojącego na krawędzi lasu konia.

– Wszystko w porządku? Radzisz sobie z nimi?

Pytanie wydawało się być całkiem niewinne, ale Otto czuł podstęp. Od kiedy pojawił się w obozie, był nieoficjalnym dowódcą najgorszego z oddziałów. Zawsze oddelegowywano ich, do najmniej ambitnych zadań, z których i tak się nie wywiązywali. Tylko jeden z kilku napadów, które przeprowadzili do tej pory był udany. Na domiar złego Bugritt podważał jego zdanie i profesjonalizm na każdym kroku. Nie zdziwiłby się, jeśli Rasmus wkrótce zadecyduje, że są dla obozu tylko ciężarem i pozbędzie się ich.

– Jest dobrze. Nic, z czym nie będziemy mogli sobie poradzić.

– To mnie bardzo cieszy. – Rasmus otworzył juki, wyciągając z torby smakowicie pachnące zawiniątko i butelkę. – Otto, będziemy czekali na was w Nadbrzeżnej z wozem, razem zabierzemy się do obozu. Pamiętajcie. Im mniej trupów tym lepiej.

Skinął w ich stronę i wsiadł na konia. Spojrzał na niego raz jeszcze dodając:

– Najlepiej żadnych.

W opinii całej trójki, i była to jedna z niewielu rzeczy, w których się zgadzali; Rasmus nie pasował do bandy, której przewodził. Otto słyszał opowieści o nim na długo zanim dołączył. W każdej z nich dowódcę przedstawiano jako potwora, który strachem i przemocą zmuszał swoich ludzi do posłuszeństwa. Wszystko zmieniło się, kiedy spotkali się osobiście. Rasmus był zawsze spokojny, prawie dworski, nigdy nie krzyczał, a mimo to miał posłuch u wszystkich, nawet najbardziej niepokornych i brutalnych hersztów band. W dowódcy musiało być coś jeszcze. Coś, co od miesięcy umykało młodemu banicie.

 

* * *

 

Wypłynęli na Jesnę wypełnieni ciepłym pieczystym i rozwodnionym miejscowym winem. Zaraz po wyjściu z zakola rzeki łódź złapała wiatr w żagiel i ruszyła do przodu, podskakując na falach.

– Skąd będziemy wedit która to?

– Wypatruj więcej, gadaj mniej, zwłaszcza z tym wieśniackim akcentem.

– Harkińska gadka je najlepsza, a Harkiny najpikniejsze gory w świecie.

– Gówno tam wiesz. Nie byłeś nigdy w górach. Do mnie nie odzywaj się złodzieju w jakiejkolwiek gadce. Jakby nie Rasmus, to byśmy z głodu żuli skóry – odwarknął.

– Ślubiłem przeca, że wrócę wam każdego grosza.

 – Z czego niby? Wisisz połowie obozu. To były nasze ostatnie fundusze, na czarną godzinę. Nie będę się płaszczyć przed Rasmusem o kolejnych kilka groszy.

– Zarobimy to wrócę.

– I zaraz znów pożyczysz na gorzałę? – Otto spojrzał w stronę Bugritta. Ten spojrzał w niebo i zadumał się.

– Może najdziemy coś wincy to wrócę swój dluh z nawiązką.

– Dobra, milcz. – Uciszył kompana Otto.

Bugritt był zadłużony u wszystkich dowódców i u połowy pozostałych mieszkańców obozu. Ostatnie napady na niewiele się zdały i wszyscy musieli pożyczać na podstawowe wydatki; Brodacz zawsze jednak prowadził w konkursie na najbardziej zadłużonego. Nie wiedzieli oficjalnie z jakiego powodu musiał udać się na banicję, ale patrząc na jego styl bycia – mieli swoje podejrzenia.

Od kilku godzin przecinali rzekę od prawego do lewego brzegu w poszukiwaniu celu. Ze strony gór nadciągnęły ciężkie granatowe chmury, które zasłaniały słońce wiszące tuż nad horyzontem. Julia manewrowała łodzią dość sprawnie, choć zęby dzwoniły jej coraz donioślej.

– By–było dać złożyć o–ofiarę b–bogince rzeki i b–bogom natury we wsi. Jeśli nie zginiemy od kul czy noży, to jutro b–będziemy ledwo żywi. Sz–Szlag kiedyś w mieście miałam taki f-fajny gruby płaszcz z lisów.

–A ja kiedyś nie musiałem siedzieć na łodzi i marznąć. Nikt z nas tu obecnych nie został, zakładam, banitą z wyboru. – odpowiedział Otto, rozglądając się po ciemnej rzece.

– Przeco Otto zostałeś banitą? – spytał Bugritt.

– Nie twój interes.

– No dawaj, pogwarz nieco. Czas milej zleci.

– Byłem zbyt dobry dla takich obszczymurów jak ty i mnie wywalili ze służby w straży.

Przesiadł się na dziób i zamyślił spoglądając w wodę.

Coś przepłynęło obok. Rybacy gadali, że za Jesenheimem w głównym nurcie widziano węgorze wielkie jak kłoda drewna. Nie wierzył w żadne bajdy pijanych rybaków. Każda kłoda wyglądała jak wielki węgorz, zwłaszcza w taką pogodę.

Czas na wodzie płynął zaskakująco powoli. Otto przyzwyczaił się już do chybotania, ale teraz z zimna nie czuł już dłoni. Przez chwilę pomyślał, że nie może być już gorzej. Wtedy poczuł kroplę wilgoci na policzku. Zaraz potem kolejną i kolejną. Z nieba zaczął lać mroźny deszcz, zacinając od południa.

– Psia mać. Tego nam było trzeba! – Popatrzył na ciemne sylwetki przyjaciół, którzy siedzieli na owrężu i rufie łodzi. Oboje starali się ochronić przed deszczem. – Nic tu nie ma! Nikt nie będzie płynąć w taką pogodę! Zaraz będzie całkiem czarno. Pieprzony Rasmus siedzi w Gospodzie Nadrzecznej i popija piwo. Jak zaraz nic nie przypłynie to wracamy.

 

* * *

 

Ulewa trwała kilkanaście minut po czym deszcz zelżał, a z nieba zaczęła siąpić mżawka. Julia zawróciła łódkę na północ w dół biegu rzeki – jeśli coś ma przypłynąć z Tessel to będą na kolizyjnym.

– Ej! Patrzcie. Trzy lampy z przodu. To chyba nasza. – krzyknął Otto.

– Podpłynę tak, żebyśmy mieli ich od prawej – zaproponowała Julia. Duży cień płynął powoli i blisko wschodniego brzegu, w tle majaczył czarny las.

– Dobra! Bug, szykuj linę i hak, jeśli to nasza to rzucisz i wchodzimy po kolei. Ja, ty, Julia. Nie zapomnij przywiązać liny do łodzi, bo nam odpłynie – Spojrzał w stronę brodacza, który siedział oparty o maszt i nie odezwał się ani słowem. Otto kopnął go piętą ciężkiego skórzanego buta.

– Ała! Nie spałem! – Ocknął się Bugritt.

Otto popatrzył na niego gniewnie. Zbliżyli się szybko do celu, barka była zdecydowanie większa od ich łodzi. Mogła mieć dobre osiemdziesiąt stóp i potężny maszt z ożaglowaniem rejowym. Na widocznej burcie widniała pozłacana nazwa statku: Betta.

– Nasza! – pisnął przytłumionym głosem Otto spoglądając w stronę kamratów. – Zatrzymuj!

– To jest łódź, Otto! Tego się nie hamuje od tak! Uważajcie, będzie ostry zwrot. –Wykonała ostry nawrót w lewo by ruszyć w równolegle z barką w górę rzeki. Rumpel zgrzytnął i oderwał się z trzaskiem. – Eee… mamy problem – jęknęła.

Bugritt i Otto, skupieni do tej pory na skanowaniu burty Betty, spojrzeli w jej stronę. Otto otworzył szeroko oczy, popatrzył na odłamany rumpel w dłoni dziewczyny i zaskamlał.

– Nie umiem pływać…

– Trzymajcie się, uderzymy!

Julia wyrzuciła rumpel i złapała szot, bezskutecznie próbując zmienić ustawienie żagla. Łodzie zderzyły się z zgrzytem i pluskiem. Mniejsza wychyliła się mocno, pękła od strony dziobu i zaczęła nabierać wody. Spanikowany Otto rzucił się na burtę Betty i wspiął po występach by chwilę później zniknąć za falszburtą. Julia rzuciła hakiem z przywiązaną doń liną.

– Otto! – krzyknęła. – Zaczep hak!

– Ticho mieliśmy być! – Bugritt przycisnął palec do ust.

– Toniemy! Do dymu z tym cicho!

Szarpnęła za linę. Musiała być zaczepiona, bo stawiała opór. Łódka odpływała powoli od barki i tonęła, zalewając nogi lodowatą wodą.

–Trzymaj linę! – Krzyknęła i zaczęła się wspinać stawiając pewne kroki.

Zręb nadburcia znajdował się może trzy, cztery stopy nad jej głową, żadna przeszkoda. Podciągnęła się, wyczuła ręką koniec, puściła linę i spojrzała w dół. Tuż pod nią na wysokości pośladków stał Bugritt, kurczowo trzymając się liny. Zignorowała kompana, wgramoliła się na nadburcie, upadła na podkład po drugiej stronie i rozejrzała dokoła. Otto leżał na ziemi z rękami rozłożonymi szeroko i dyszał ciężko łapiąc powietrze po ataku paniki. Dookoła nie było nikogo. Żadnego sternika, żadnego marynarza. Musieli być głusi, jeśli nie usłyszeli rumoru i wrzasków.

– Zaraz tu będą. Otto broń! – syknęła.

– Podaj mnie rękę! – wrzasnął zza burty Bugritt – bo nie wlizę!

Spojrzała w dół. Bugritt był cały mokry, czapka spadła mu z głowy i znikła w nurcie. Wisiał na linie i palcami ledwo trzymał się drewnianych występów. Jego grube zimowe buty nie pozwalały mu wygodnie się zaprzeć. Podała mu dłoń i pomogła wejść.

– Gdzie są syczcy? – zapytał Bugritt już na pokładzie Betty. Dziewczyna również się nad tym zastanawiała.

– Jak barka jeszcze płynie, skoro nikt nią nie steruje? – Otto wstał z pokładu, nadal lekko roztrzęsiony. – Moja propozycja jest taka. Dobijamy tym do brzegu. Zgarniajmy złoto kapitana i co tam chciał Rasmus i spadamy.

– Na łódkę już nie wsiądziemy, bo poszła na dno – stwierdziła ponuro.

– Nawet, jakby nie poszła, to bym na to więcej nie wsiadł. Jak tym się steruje? – Otto ruszył w stronę rufy i stanowiska sternika.

– Skąd ja mam wiedzieć. Nigdy nie płynęłam takim statkiem. – Podeszła do koła sterowego i przyjrzała się mu pobieżnie. – To nie będzie trudne. Ale żagli nie opanuję sama, trzeba minimum czterech osób.

– Psia mać! Chodźcie! Znajdziemy jakąś załogę i ich przekonamy, żeby nas doprowadzili do brzegu. – Otto spojrzał w stronę zachodniego brzegu Jesny, nie widział nic poza ścianą deszczu. gdzieś tam w ciepłej gospodzie siedział ich dowódca i zapewne popijał wino zagryzając pieczenią. Z lewej strony, kilkadziesiąt sążni od barki, widać było czarne drzewa i białe połacie topniejącego śniegu.

 

* * *

 

Podeszli do drzwi rufówki. Bugritt ruszył pierwszy i złapał za sznur robiący za klamkę. Otto stanął za nim z ociekającym wodą pistoletem i dał znak do otwarcia drzwi. Zgrzytnęły, kiedy brodacz pociągnął je mocno.

– Jest ktoś w domu? – zapytał Otto, wchodząc do pomieszczenia z pistoletem w lewej ręce, prawą wyciągając zza pasa szablę.

– Hej, hej, ho, załogo! – Bugritt wszedł do środka i podszedł do stołu z pistoletem w dłoni.

– Dziwne. – Julia zamknęła za sobą drzwi. – Gdzie są wszyscy? Na takim statku powinno być nie mniej jak sześć osób.

– Świczka niedawno krzesana, nie mogą być daleko. – Rozejrzał się po stole, a jego wzrok przykuła kamionkowa butelczyna ze stojącymi obok trzema kubkami

– Oooo! – Łyknął niedopity napój z jednego z nich i skrzywił się, – Dobre! Nie zwietrzało. – wypił z drugiego kieliszka. – Kto by opuszczil niedopite w kieliszku?

Otto podszedł do stołu, spojrzał na Bugritta i westchnął głęboko odpalając znalezioną świecę w kaganku

– Znajdźcie więcej światła – zakomenderował. – Musimy się rozejrzeć. Gdzieś tu powinna być skrzynia kapitana.

Bugritt dopił z trzeciego kieliszka, wziął butelkę i zaczął przechadzać się pomiędzy krzesłami i łóżkami

– To taka? – zapytał wskazując na dużą skrzynię ukrytą pod futrem jakiegoś leśnego stworzenia.

– Pewnie to. Jest zamek?

– Kłódka. Skrzynia zacnie przymrawiona do ziemi.

Bugritt sapnął ciężko starając się ją wyrwać. Machnął ręką, wyprostował się i pociągnął duży łyk z butelczyny.

– Gdzie jest ta kurewska załoga? – Otto rozglądał się po pomieszczeniu. – Wyparowali?

– Chyba na dole. – Julia stała ze świeżo odpalona latarnia sztormową przy pochylonym zamkniętym włazie do ładowni.

– Tu są ślady mokrych butów. Chyba powinniśmy tam zajrzeć. Ktoś może potrzebować pomocy. – zaproponowała nieśmiało.

– My nie siostry miłosierdzia Wielkiej Matki. Co im się stało, może stać się i nam, a tego byśmy nie chcieli.

– No – potwierdził Bugritt pochylając się nad podłogą i przyglądając śladom z zaciekawieniem – nie chcielibyśmy.

– A jeśli napadli ich piraci i zamknęli na dole?

– My tu jesteśmy piratami. Co za piraci zostawiliby skrzynię ze skarbem. – Spojrzał w jej stronę. Zastanowił się przez chwilę, po czym stanął przed włazem i wyciągnął nadal wilgotny pistolet skałkowy. – Dobra, otwórz powoli, trzeba nam tego klucza.

 

* * *

 

Zawiasy włazu zaskrzypiały przeciągle, kiedy Otto uchylił klapę. Z ciemnego pomieszczenia zaciągnęło zapachem tak słodkim, że aż gorzkawym.

– Co za smród? – Julia zatkała nos.

– Nie wiem. Może wozili skóry do garbarni? Trochę jakby spalenizną jedzie jak dla mnie. – Otto nie opuszczał broni. Bugritt podszedł do otwartego luku i zajrzał w ciemność.

– JEST TAM KTO?

Odpowiedziało tylko echo.

– Nikogo nie ma –stwierdził z dumą Bugritt.

– No ty to powinieneś w straży miejskiej pracować. Nadawałbyś się z tą dokładnością – skwitował Otto.

– No ba. I mnie by nie wywalili – odpowiedział Bugritt. – Może mają tam na dole wincy gorzołki i najdziemy kluć do skrzyni?

–A nie dziwi cię, że nikogo tu nie ma?

– Może poszli?

– Poszli, gdzie niby? Jesteśmy na wodzie. Co ty masz z tą makówką?

– Daj mnie tę lampę. To sprawdzę.

Obrócił się, wspiął na zrębnicę luku, Wymacał nogą drabinę mrucząc pod nosem:

– Nie każdy sra w porty jak wielki Otton. Może barka się zerwała abo co.

– To idź! – krzyknął Otto do schodzącego w dół – może napiszą pieśń o Twojej odwadze.

– Nie bój się, Otto. Żaden babołk spode łóżka mnie nie zje.

Bugritt zszedł po drabinie. Po kilku stopniach wymacał nogą dolny pokład. Obrócił się i omiótł światłem pomieszczenie.

– Mnogo bel materiału. Może by się udało tą łódź ściągnąć do brzegu i opróżnić całą?

– Schodzę do ciebie. – Otto zebrał się na odwagę. – Julia, zostań na górze i pilnuj.

– No, dawaj, nic tu strosznego nie ma, nie musisz się bać! – Bugritt stanął z lampą koło drabiny.

Otto odpalił świecznik i oddał go Bugrittowi zabirając lampę. Podzielili się i zaczęli sprawdzać wnętrze.

– Na Skórę Prorokini! – Wrzasnął Otto zza bel materiału na wysokości masztu. – Bug. Tu jest dziewczyna w klatce.

Bugritt stanął za nim i przyjrzał się. Dziewczyna była dość młoda, choć spod warstwy brudu sklejającego włosy i pokrywającego twarz, ciężko było powiedzieć, czy ma piętnaście czy dwadzieścia lat. Ubrana była w mocno zniszczoną suknię z płótna workowego. Patrzyła na obu podkrążonymi, załzawionymi oczyma. Bugritt nachylił się do klatki.

– Nie bój się, dziewczynko. Przyszliśmy Cię uratować – powiedział najspokojniej jak umiał.

Otto mlasnął z dezaprobatą i rozejrzał się dokoła.

Dziewczyna pisnęła. Otto, który od wejścia do ładowni miał nerwy jak postronki, odskoczył w ostatnim momencie. Potężne uderzenie z ciemności trafiło w maszt stojący między nimi i w twarz Bugritta. Wybijając go z równowagi i zwalając ciężarem na ziemię.

– Co jest? – Otto obrócił się i zaświecił w stronę Bugritta, którego świeca zgasła podczas upadku. Jego kamrat leżał na ziemi przygnieciony czymś co wyglądało jak ciało dorosłego acz wychudzonego mężczyzny.

– Co mię prykło? Jakbym znów dostał trupem. – Był otumaniony i niezbyt wprawnie próbował się wydostać spod ciała.

– Co się stało? – usłyszeli znajomy damski głos z góry – Schodzę do was.

– KTO TAM JEST?! – Wrzasnął Otto, wyciągając pistolet i kierując w ciemność. Nikt nie odpowiedział.

– Wielcy i Prorokini, chrońcie nas przed złymi mocami bośmy zbłądzili w czeluści przeszłego świata – wyrecytował krótką modlitwę.

Skierował się w stronę dziewczyny, nie opuszczając broni.

– Gadaj, co tam jest, bo rozwalę Ci łeb!

W głębi pomieszczenia dostrzegł przesuwający się cień i dwa żółtawe punkty odbijające światło jego lampy.

– GIŃ! – Wypalił z pistoletu w ciemność. Wybuch nie nastąpił. Naciśnięciu spustu towarzyszył jedynie lekki syk prochu i delikatne pufnięcie.

– Czarny mór! – wrzasnął równie wściekły, co przerażony.

– Pech. – Otto usłyszał świdrujący dźwięk we wnętrzu głowy. – Czuję Twój strach.

W płomieniu lampy zobaczył cień przemykający przez sufit, coś szło w jego stronę. Po chwili wszystko dookoła zaczęło wirować. Powietrze zrobiło się gęste i duszące, przesiąknięte zapachem spalenizny.

– Już niedługo razem.

Zza najbliższych bel materiału wyszedł tęgi mężczyzna w bogatym stroju. Twarz miał napuchniętą, jakby po wielu ugryzieniach pszczół, włosy czarne i w absolutnym nieładzie. Podszedł do Otta i skrzywił się pokracznie.

– Kim ty jesteś? Kapitanem? – Spytał Otto niepewnie, po czym spojrzał kątem oka przez ramie mężczyzny i spostrzegł rzucany przezeń cień. Sylwetka widoczna na ścianie ładowni w niczym nie przypominała człowieka. Miała potężne, wystające z bioder, wieloczłonowe odnóża opadające na ziemię. Coś gęstego wydawało się ściekać z nich powoli. Mężczyzna otworzył usta, wnętrze miał całkowicie czarne i puste. Z kącika zaczął powoli wydobywać się czarny ciężki dym opadający wzdłuż brody na klatkę piersiową i dalej w dół. Otto chciał uciekać, ale żaden mięsień nie słuchał.

Przybyłem. – Głos wydobywający się z trzewi, zza nieruchomych otwartych ust usłyszeli wszyscy. Metaliczne echo poniosło się przez statek.

– TO WYBYWAJ! – Napuchnięty mężczyzna spojrzał ospale w kierunku trupa i Bugritta z wyciągniętym pistoletem skierowanym w jego stronę. Potężne uderzenie ołowianej kuli rozsadziło mu czaszkę i rzuciło ciałem w bele materiału, kolejne uderzenie ze strony wejścia do ładowni trafiło go w szyję. Czarna mgiełka rozpłynęła się w powietrzu, przetaczając się przez ramiona i twarz Otta.

Ottowi puściły nerwy, rzucił lampę na ziemię i skoczył w stronę drabiny, wywracając Julię.

Olej z rozbitej lampy rozlał się, zajmując suchy ładunek, wspinając się na drewnianą wspornicę pokładu i maszt, tworząc niewielką ścianę ognia między Bugrittem, a wyjściem. Brodacz wepchnął dymiący się jeszcze pistolet za pas. I skoczył w stronę wyjścia. Nadal dzwoniło mu w uszach od huku wystrzału.

– Dziewczyna! Wyciągnij ją, Bugritt! – krzyknęła Julia. – Idę sterować na brzeg, zanim spłoniemy.

Obróciła się i wspięła znikając w pomieszczeniu powyżej.

– Ale z Ciebie bohaterka! – Bugritt zamamrotał i obrócił się w stronę klatki.

Ciało z przestrzeloną głową leżało na ładunku po drodze, czarny ciężki dym toczył się ze wszystkich dziur. Spojrzał na klatkę. Wielka kłódka blokowała drzwi.

– Łom, łom, łom. Oj gorze ogieniek, gorze! – Rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu. Czasu było niewiele, ogień z rozprzestrzeniał się szybko.

 – Klucz. – Dziewczyna z klatki pisnęła z dziwnym akcentem.

Spojrzał na nią, wskazywała na zwłoki mężczyzny, które do niedawna leżały na nim. Podszedł do ciała. Trup, sądząc po ubiorze był do niedawna kapitanem jednostki. Dawniej wąsaty, wysoki i dobrze zbudowany. Teraz prawie biały i jakby wysuszony, skóra zwisała mu z kości. Mięśnie wydawały się zaniknąć dawno temu. Na twarzy zmarłego malował się wyraz przedśmiertnego zaskoczenia. Bugritt szybko zlokalizował pas, u którego wisiał pęk kilku kluczy oraz pękata skórzana sakwa. Zagarnął sakwę i schował ją w spodnie. Podszedł do klatki z kluczami w dłoni. Dziewczyna siedziała przy drzwiczkach czekając.

– No dobra. Cheba ten. – Bugritt wsadził klucz w kłódkę, która ze zgrzytem otworzyła się. Dziewczyna otworzyła drzwiczki, po czym odsunęła się pod ścianę.

– Ostaw nas uże! – krzyknęła.

Zerknął w stronę zastrzelonego trupa. Ogień zdążył już zająć miejsce, gdzie dymiące zwłoki leżały do niedawna.

– Uj… – Jęknął i obrócił się instynktownie, próbując jednocześnie wyciągnąć topór zza pasa.

– Nie zwalczysz ognia ogniem. – Głos zadudnił w jego głowie. Rozstrzelona martwa twarz trupa znajdowała się teraz dobrych kilka cali od jego własnej. – Ty i ja, niedługo razem w Grazzkhracie.

Mężczyzna wydawał się być przysmażony. Skóra i ubranie w wielu miejscach były czarne. Z każdej przypalonej rany w skórze i z każdego otworu toczył się ciemny dym, strugami opadając na ziemię. Mężczyzna złapał Bugritta pod ramiona i podniósł do góry na całkiem wyprostowanych rękach. Banita czuł, jak jego dotyk wypala mu skórę. Zignorował ból palącej się skóry i wyszarpał toporek.

– Siekałem już gorsze gówna! – Zamachnął się, ale nie trafił – Giń, piekielne, spalone szmrodliwe bydlę! Leź, skądś przylazł! – Machał w prawo i w lewo coraz słabiej. Czuł, jak stwór drenuje z niego siły.

– Nie szarp się. Nie będzie cię boleć.

– Słyszałeś panią! Zostaw ich!

Otto wypalił w pierś stwora z przyłożenia. Znacznie jaśniejsza teraz czerwonawa posoka trysnęła na ziemię, po czym zajęła się ogniem. Dym przestał lecieć z otworów jeszcze zanim stwór zwalił się na ziemię. Otto złapał Bugritta pod ramię, przypiął leżące koło klatki klucze do pasa i ruszyli w stronę drabiny. Był wdzięczny bogom za przemoczone ubrania. Bez nich już dawno by się upiekł.

– Dawaj, nieznajoma, jeśli nie chcesz się usmażyć razem z tym czymś. – Minęli płonące bele materiału i zajęte już syczące i strzelające wsporniki ładowni.

– No, Bugritt. Wspinaj się. – Otto pchnął go do góry zmuszając do wchodzenia stopień po stopniu.

– Jaa kaa… – mmrotał Bugritt.

– Rusz zad! – Pchnął mocno i podtrzymał Bugritta w górze.

– Pomoż! – Dziewczyna zawyła i wywróciła się, łapiąc Otta za nogę i zwalając go na pokład. Bugritt osunął się na pokład i zaczął sam powoli wdrapywać się na drabinę. Długa na kilkanaście stóp czarna, jakby rozciągnięta, otoczona wsiąkającym w drewno ciemnym dymem oplatała nogę dziewczyny i powoli ściągała ją w ogień. Nieznajoma próbowała się bezskutecznie uwolnić, szarpiąc i kopiąc. Czarna łapa strzeliła jak bicz, rozbijając płomienie i rzucając dziewczyną o deski pokładu.

 – Wybacz. Nie znam cię.

Otto piętą przycisnął jej palce. Od razu puściły. Dziewczyna znikła w płomieniach krzycząc. Zebrał wszystkie siły i mocnym pchnięciem wyrzucił półprzytomnego na wyższy pokład. Obrócił się ostatni raz w stronę ładowni i zobaczył, że dziewczyna wyczołguje się z płomieni, nadal trzymana przez czarną łapę.

– Bodaj mór. – Wyciągnął z kieszeni mokrą chustę założył na twarz i ruszył w stronę leżącej wyciągając szablę z pochwy. – Puść ją! – Krzyknął i ciął zza głowy pionowo w dół. Trafił idealnie, kilka cali od nogi dziewczyny, przecinając mackę za pierwszym razem.

W środku nie było ani kości, ani mięśni, tylko przestrzeń wypełniona czarnym gęstym dymem, który zaraz po cięciu wylał się na podłogę, wsiąkając w deskowanie pokładu. Bez wypełnienia tkanka macki opadła, przypominając grubą wylinkę węża.

Otto złapał dziewczynę za rękę i podniósł do góry szarpnięciem.

– Możesz chodzić? – Spojrzał na jej lewą łydkę krwawiącą z niewielkich ran.

Milczała, ale niepewnie postawiła nogę na deskach.

– To chodź!

Ruszył w stronę wyjścia, co chwila obracając się i sprawdzając czy stwór dał sobie spokój. Dziewczyna, kuśtykając, podążała krok w krok za nim.

Wyszli, zamykając płonącą ładownię. Otto podszedł do Bugritta i podniósł go z ziemi. Pomieszczenie szybko napełniało się dymem. Dziewczyna kaszlnęła kilkukrotnie.

– Trzymaj! I patrz, czy nic nie wyłazi z dziury. – Powiedział do niej po czym uklęknął przed przybitą do pokładu skrzynią. Dopasował klucz do skrzyni i otworzył, wyciągając niewielkie fioletowe zawiniątko. – Idziemy.

 

* * *

 

Julia prowadziła barkę w kierunku brzegu. Mały Księżyc wynurzył się zza chmur i oświetlił rzekę delikatną srebrnawą poświatą. Z trzewi statku widać było już języki ognia przebijające się przez przepalone deski. Wielki słup dymu za dnia byłby widoczny zapewne z kilku staj.

Usłyszeli huk. Pokrywa luku ładowni wpadła do środka, słup ognia sięgnął do połowy masztu, całkowicie odcinając dostęp do dziobu, którym Julia próbowała dobić do brzegu.

– Noż pomór! – syknęła sterniczka, odbiła w prawo.

Na tle pożogi z głównego pokładu weszły trzy postacie podtrzymując się wzajemnie.

– Udało się wam ją wyciągnąć. Witaj siostrzyczko!

Zachowywała się jakby w ogóle nie słyszała powitania ze strony banitki. Rozglądała się we wszystkie strony spanikowana i trzęsła się potykając co kilka kroków, w efekcie bardziej przeszkadzając niż pomagając Ottowi w podtrzymaniu półprzytomnego brodacza.

– Co z naszym ratunkiem? – spytał Otto.

– Będziemy musieli płynąć wpław. Do brzegu niedaleko.

– Miałaś nas podprowadzić do brzegu!

– Bliżej się nie da. Obrócę nas. Poradzimy sobie. Co z tym czymś z ładowni?

– Mam nadzieję, że zdechło.

– Chodźcie! – Julia skręciła ster tak, by stali skierowani lewą burtą stronę brzegu. Ruszyła w stronę drewnianej poręczy relingu okalającego rufówkę.

– Chyba żartujesz. Nie umiem pływać! Mówiłaś sama, że nawet jak umiesz, to nie przeżyjesz zimna.

– Wolisz tu zostać?

Wskazała na ryczący ogień, który przebił się przez deskowanie burt i zajął wyschnięty od gorąca żagiel, zamieniając go w wielką pochodnię. Teraz na pewno byli widoczni z kilku staj. Bugritt powoli zaczynał kojarzyć miejsce i sytuację, w której się znalazł.

– Skacz, Bugritt! – wrzasnęła mu nad uchem i przeciągnęła go w stronę poręczy. Spróbował przejść przezeń okrakiem, ale drewno złamało się i brodacz z pluskiem wylądował w wodzie.

– Ty umiesz pływać? Jak cię zwą? – spytała nieznajomej.

– Nie znaje Pane. – odpowiedziała. Miała zdecydowany akcent z Fedonu.

– O zemliaczka moja, miło! – zdziwiła się Julia. – Dobrze, w porządku, poradzisz sobie! Ty nie bój się Otto, wyłowimy was. Skaczcie za mną, ale nie od razu. Bugritt, uważaj!

Powiedziała po czym rzuciła się w ciemność. Otto został na statku sam z przestraszoną dziewczyną.

– Wysłanniczko, opiekuj się mną! – Obrócił się w stronę wody. Złożył ręce do modlitwy, wymamrotał coś pod nosem, zwrócił się w stronę dziewczyny. – Za mną, nieznajoma! – Po czym skoczył.

Woda była przeraźliwie zimna. Jakby tysiące małych ostrzy wbijały się w każdą część ciała. Otto próbował krzyknąć, przez co zaczął nabierać wody w usta Poczuł, że ktoś ciągnie go od tyłu za futrzaną kurtę.

– Spo– – zaczęła Julia, dławiąc się wodą – spokojnie! Nabierz powietrza i…

Otto rzucił się na nią, próbując się ratować przed utonięciem. Zanurkowała w lodowatą wodę i wynurzyła się zaraz obok. Otto ponownie spróbował oprzeć się na niej, jednak tym razem była szybsza. Złapała go za głowę i wcisnęła ją pod wodę po czym szybko wyciągnęła za futrzany kaptur. Otto nabrał powietrza i przestał się szarpać.

– Leż bez ruchu, bo cię zostawię! Ja Cię pociągnę. Oddychaj płytko i spokojnie.

Otto znieruchomiał i zaczął oddychać, starając nie poddać się ponownie narastającej panice. Minęła chwila po czym wyczuł, że dziewczyna go puściła. Machnął nogą spanikowany i stanął na czymś twardym i śliskim. Obrócił się. Za plecami zobaczył czarną ścianę lasu. Obok w świetle księżyca i płonącej, coraz bardziej oddalającej się barki, zobaczył siedzącego na brzegu Bugritta i dziewczynę w mokrej sukni.

 

* * *

 

Szli przez zmrożony mokry las zupełnie na oślep. Każda minuta zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Nieznajoma trzymała się za zgniecioną siną dłoń i kulała lekko. Otto podzielił się z nią swoim płaszczem, czując narastające poczucie winy za swoje czyny w ładowni.

– Co ty tam robiłaś? – spytał Bugritt.

Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Gadasz w ogóle? Jak Cię zwą? Ja sem Bugritt syn Gibala, to jest Julia Yarmolenko, a tamten wypłosz to Otton jakiś tam.

Dziewczyna uśmiechnęła się, wzruszyła ramionami.

– Daj jej spokój Bug. W szoku jest. – Warknął Otto.

– C–co to w–w ogóle było? – spytała Julia, szczękając zębami.

– Nie mam pojęcia. Nigdy czegoś takiego nie widziałem – odpowiedział Otto.

– W-wampir?

– To nie bajki Jula. Coś Buggritowi zrobił. Bugritt? Co on ci zrobił?

– Pfhm. Nie wem. Czułem. Nie wem co. Czułem, jakbym gorzał. Jak po wypiciu spirytusu duszkiem. Toć nie tak przyjemnie. Słyszeli kiedy o Gruzgradzie? Albo Grazgrudzie?

– Spirytusu się nie pije – mruknęła Julia, ignorując pytanie.

– Nie znasz się na trunkach. A ty słyszała o Gruzgrudzie? – Spojrzał na dziewczynę.

Wzruszyła ramionami.

– Mówiłem, daj spokój.

– Znowu bez grosza. Kolejna akcja uwalona. Co powiemy Rasmusowi, jak ich najdziemy. – Julia zmieniła temat.

– Żeby spieprzali. Barka z płonącym żywym trupem. Cholerny Rasmus i jego debilne specjalne zadania.

– Tylko nam się przytrafiają takie rzeczy. Myślisz, że uwierzą? – spytała.

– My som specjalni. – rześmiał się Bugritt. – Zespół do zadań specjalnych.

– Ta. Miałaś rację. Trzeba było złożyć ofiarę duchom rzeki.

Rozmowa nieco umiliła im podróż. W niedługim czasie dotarli do pierwszych zabudowań.

– Gospoda Nadbrzeżna przy promie. Nadal czynna. Rasmus siedzi po drugiej stronie rzeki. – Stwierdził Otto.

– Nic nie zarobiliśmy. Łódka Ważnego Pana Rybaka na dnie. Wolę go dziś nie spotykać. – Zasępiła się Julia.

– Nie mamy srebra i zamarzamy. Co robimy? – zapytał Otto spoglądając na wszystkich. – Może znowu włam do stodoły na noc? – Julia kiwnęła głową. – No więc stodoła.

– Ekhm, momencik. Skieltuję nocleg, gorzałkę i kąpiel, o ile jeszcze dają.

Obrócili się do Bugritta, ten potrząsnął sakwą wyciągniętą ze spodni.

– No, teraz to mi zaimponowałeś. – Z uznaniem powiedział Otto, po czym poklepał go po ramieniu. Przeszli przez podwórzec i weszli do głównego budynku gospody.

 

* * *

 

Wnętrze było ciepłe, suche i prawie puste. Z radością przywitali ciepło wielkiego paleniska pośrodku pomieszczenia. Obok ognia stał kocioł z bulgoczącym mięsnym wywarem, którego przyjemny zapach szybko dotarł do ich nosów. Rudawa dziewczyna z obsługi sprzątała między stołami wymiatając resztki jedzenia i budząc śpiące pod stołami psy. Mokrzy i zmarznięci banici siedli przy stole najbliższym do paleniska.

– Tak mocno pada? – Wychudły gospodarz podszedł do stołu i obejrzał nowoprzybyłych.

– Nawet pan nie masz pojęcia – odpowiedział Otto. – Co macie?

– Już niewiele zostało, bo kuchnia zamknięta. – Rzucił gospodarz.

Bugritt otworzył sakiewkę i zajrzał do środka.

– Dawaj potrawki co macie na garze, teplego piwa z korzeniami i flaszkę gorzałki. – Bugritt pokazał palcami w stronę baru i paleniska. Otto spojrzał na niego wymownie. Bugritt wyciągnął ze środka pokaźnych rozmiarów złoty krążek pokazując go gospodarzowi i wszystkim w okolicy.

 – Mamy wolny pokój, jeśli jaśnie państwo sobie życzą.

– Życzą, życzą. Życzą też teplej wody. Więc, jeśli łaska, podeślij też dziewkę łaziebną, bośmy zarośli brudem na szlaku.

– Wszystkie łaziebne już śpią, ale zbudzę. – Gospodarz, rozpromieniony widokiem złota, podszedł w stronę sprzątającej pomocnicy. – Kara, obudź Romę. Niech grzeje wodę do bani.

Bugritt pstryknął w stronę rudawej pomocnicy, która spojrzała na niego wściekła.

– Dzieweczko, znajdź no też ciasnochę i coś na jutro, co by się nasza nowa koleżanka odziała, bo nam zamarznie i jej kuciapka odpadnie.

Julia zmierzyła go piorunującym wzrokiem.

– Dwie ciasnochy! Bo nasza towarzyszka zazdrosna, że o niej nie myślimy! – zarechotał przeciągle i zmierzwił włosy banitki. Mocne uderzenie z łokcia trafiło go prosto w żebra i nadpaloną skórę. – Ała! Dbam o Twoje ciepło! Co jest?

– Uważaj bo kiedyś obudzisz się bez brody albo jaj, wybieraj. – Podciągnęła nogawkę spodni ponad wysokie zimowe buty i wyciągnęła nóż.

– To tolko żarcik.

– Broda czy jaja?

Bugritt zamilkł, podniósł monetę i spojrzał w stronę gospodarza.

– Gdzie ta gorzołka? Płacimy złotem, a wy się ociągacie.

Otto złapał pękatą sakwę i wcisnął monetę do środka. Rozejrzał się po pomieszczeniu czy nikt nie patrzył w ich kierunku. Nie zauważył nikogo przytomnego poza wychodzącą właśnie służką i zbierającym kufle gospodarzem.

– Ty jesteś niepoważny. Złoto w takim miejscu? Na górę wszyscy! – syknął, po czym wstał i ruszył w stronę stołu, przy którym gospodarz nalewał właśnie piwa. – Panie kochany. Zjemy i wypijemy na górze. Musimy się rozdziać. –

– Ależ oczywiście. Przyniesiemy koce. Państwo długo zostają?

– Jeszcze nie wiemy.

 

* * *

 

Pokój gościnny na piętrze był niewielki, ale przytulny i czysty jak na standardy nadrzecznych gospód. Na środku stał stół, a pod ścianami dwa łóżka przykryte puchatymi pierzynami. Niewielkie okno wychodziło na rzekę i pomost z zacumowanym przy nim niewielkim promem osobowym. Światło księżyca oświetlało podłogę. „Drzwi ryglowane od wewnątrz” – pomyślał Otto, zamykając za wszystkimi – „Najważniejsze”.

Spojrzał na dwie dziewczyny w pokoju. Obie były prawie niebieskie z zimna.

– Do łóżka, bo trafi Cię choroba. – Julia wskazała jej jeden z sienników. Zachowywała się przy nieznajomej trochę jak starsza siostra.

Bugritt chciał się odezwać, spojrzał na banitkę, która zastrzygła palcami dłoni tuż pod brodą. Zrezygnował.

We troje siedli do stołu, brodacz wyciągnął sakwę. W środku poza dwoma dużymi bogato zdobionymi złotymi krążkami, znajdowało się dobrych czterdzieści mniejszych i większych monet srebrnych. Wszystko było warte łącznie rok pracy całej rodziny chłopskiej. Może więcej.

– No, tak całkiem w plecy nie jesteśmy. – Uśmiechnął się Otto.

– Co ze skrzynią? Co powiemy Rasmusowi? – zapytała Julia.

– Skrzyni nie znaleźliśmy. Nikt jej teraz nie znajdzie – stwierdził sucho Otto. Spojrzał na Bugritta dzielącego pieniądze – Co ty robisz?

– Muszę oddać Tobie, Julii, no i do wspólnej. Zwyszok podzielimy.

– Uczciwy chłopak z ciebie Bugritt. – usłyszeli ciężkie stukanie w drzwi – Cicho! – Otto wstał i wskazał Julii, żeby poszła za nim. Wyciągnął szablę z pochwy wiszącej na stojaku i zbliżył się do drzwi.

 – Jedzenie i Piwo! – dobiegł ich damski głos zza drzwi.

 – Ooo. Otwieraj! – Ucieszył się Bugritt, wstając od stołu.

Otto podniósł sztabę i uchylił drzwi. Z ciemności korytarza wyszła rudowłosa służka, którą widzieli w dużej sali. Na obu rękach trzymała ciężką drewnianą tacę z piwem i potrawką. Wyglądała na przestraszoną. Otto spojrzał na nią podejrzliwie.

– Jeśli masz ręce zajęte, to jak pukałaś? – Spojrzał w ciemny korytarz za dziewczyną. – Jesteś sama?

Nagłe uderzenie wyprowadzone zza drzwi, odrzuciło dziewczynę, która upadając rozlała na siebie mieszankę ciepłego alkoholu i potrawki. Otto w ostatniej chwili odskoczył przed ciosem. Napastnik wynurzył się z ciemności i spróbował zaatakować ponownie powolnym uderzeniem zgrubnie ociosanej pałki. Otto teraz był przygotowany i zrobił krok w prawo unikając ataku. Wielki włochaty mężczyzna wiedziony energią ciosu, wyłożył się na podłogę w wypuszczając pałkę, wprost pod nogi Otta. Leżąc obrócił się twarzą w górę i załkał. Z rozciętych ust powoli zaczynała się sączyć krew. Nos miał czerwony, najprawdopodobniej na długo przed atakiem. Banita wziął do ręki pałkę i podniósł ją nad głowę.

– SKUR – Uderzył pałką w brzuch niedoszłego napastnika. – WY – Drugi cios trafił w rękę, którą próbował blokować. – SYN! – Trzeci cios trafił mężczyznę w nos łamiąc go i rozkrwawiając.

– Myślałeś, że poradzisz sobie z nami trzema? Dziewce byś nie dał rady. Nie tylkoś pijany, ale i głupi jak wół!

– Nie bij go! On nie chciał! – Ruda służka rzuciła się na półprzytomnego, osłaniając go przed kolejnymi ciosami. Rozpłakała się, wtulając głowę w jego szeroką klatkę piersiową.

– Więc to Ty mnie okraść próbowałaś, głupia kwoko?! – Otto był wściekły. – Raz zarobiliśmy uczciwie i już z łapami do naszego złota?!

Podwinął jej sukienkę odsłaniając białe pośladki. Odrzucił pałkę, złapał szablę i zaczął lać płazem raz za razem. Mimo bólu nadal trzymała się mężczyzny.

– Bij i patrz czy równo puchnie! – Bugritt przy stole zarechotał.

Nieznajoma wyglądała zza pierzyny niepewnie.

– Panie Szanowny! Nie bij jej. Starczy już. Ona nie za mądra. Chłop jej pewno kazał. Ja ich już naprostuję. – Gospodarz stanął na schodach z butelką i kocami.

– Zejdź mi z oczu wywłoko, bo nie pożałuję płaza następnym razem.

Dziewczyna zaciągnęła suknię, pociągnęła za ramię leżącego i wyczołgali się z pokoju ślizgając się na rozlanej mieszance.

– Mam gorzałkę, halki. Mogę pajdy chleba przygotować i jaką polewkę, bo potrawki więcej nie ma. Na mój koszt.

– Dawaj – Bugritt podszedł do gospodarza i wyrwał butelkę z gorzałką. – I przynieś od razu następną.

 

* * *

 

Zjedli przy rozpalonym kominku, zapijając ciemnym lokalnym piwem i dzieląc się butelką z gorzałką. Prędko przyzwyczaili się, że nieznajoma nie odzywa się ani słowem, a na wszystkie pytania odpowiada wzruszeniem ramion albo potakiwaniem. Minęło trochę czasu, zanim łaziebna zawołała ich do kąpieli. Bugritt zrezygnował, zasypiając przed kominkiem z butelką w rękach.

– Otto. – Julia siedziała przy balii, chlapnęła go wodą w twarz. – wiem, o czym myślisz, ale nie rób tego.

Otto wytarł oczy, na chwilę odrywając wzrok od nieznajomej dziewczyny. Spojrzał na ubraną nadal w brudne ubrania przyjaciółkę. Prychnął pogardliwie i wrócił do obserwacji nieznajomej. Umyta wyglądała zdecydowanie lepiej. Miała długie jasne sięgające za ramiona włosy i całkiem przyjemną dla oka kobiecą figurę. Mogła mieć maksymalnie dwadzieścia lat i na pewno nie pracowała wcześniej w polu. Jej skóra była jasna i gładka, praktycznie pozbawiona piegów. Oparzenia i ranki nie mogły być zbyt poważne, bo znikły prawie całkowicie. Pozostała jedynie poważniejsza rana od macki na lewej łydce.

–Nie twoja sprawa. Święta Julio, patronko dziewic.

– Źle skończysz. Dziewczynę może uratowałeś, ale to nie znaczy, że możesz traktować ją jak swoją własność.

– Nie ucz mnie, jak postępować z kobietami. – Otto odpowiadał, nie odwracając wzroku.

Nieznajoma wydawała się tym w ogóle nie przejmować.

– Co, my z nią w ogóle zrobimy?

– Podjedziemy do Rasmusa. Jak się zgodzi ją wziąć to odprowadzimy do obozu. Marcie będzie pomagać gotować czy co tam innego będzie umiała robić przydatnego.

– A co jak się nie zgodzi?

– Zgodzi się na pewno, on lubi takie sieroty.

– No jasne. Tyle gęb w obozie do wykarmienia to jedna więcej nie zaszkodzi?

– Zajmij się może sobą? Ty nie idziesz się myć?

Wstała od balii i podeszła do łaziebnej. Razem ustawiły drewniany parawan, zasłaniający kąpiąca się dziewczynę.

– Psujesz przedstawienie! – Krzyknął lekko zawiedzonym głosem. Zza parawanu przeleciała biała brudna koszula i przemoczone spodnie Julii.

– Wypierz, jak masz teraz więcej czasu. – Krzyknęła.

 

* * *

 

Weszli do pokoju, światło księżyca oświetlało podłogę i śpiącego na niej Bugritta. Julia wskazała dziewczynie na łóżko i stanęła na drodze Otta, ubrana tyko w halkę.

– Otto. Dziś daj jej spokój.

– Ale ty jesteś upierdliwa, dobra. Ale mam nadzieję, że ją godnie zastąpisz.

Wchodząc do pustego łóżka słyszał, jak Bugritt zachrapał, wydawało się, że brodacz miał wokół siebie więcej kufli niż kiedy wychodzili do łaźni. Otto zgasił ostatnią świecę w pokoju.

Już zasypiał, kiedy poczuł gładkie ciało układające się obok niego i oplatające go nogą. Pomyślał, że mimo wszystko, napad na Bettę był jednym z bardziej udanych w ich krótkiej banickiej karierze.

– Maia – powiedziała cicho, ustami muskając jego ucho.

Otto nie wiedział co odpowiedzieć, nie spodziewał się całej sytuacji, ani dyskusji ze strony milczącej nieznajomej. Dziewczyna wpiła się w jego usta, równocześnie wplatając delikatne palce w jego długie włosy. Odwzajemnił pocałunek. Zdecydowanym ruchem złapał ją w pasie i rzucił na łóżko, przejmując inicjatywę.

O tym momencie marzył cały wieczór i w najśmielszych wyobrażeniach nie spodziewał się, że jego marzenie się spełni. W bladym blasku księżyca jej ciało wyglądało mistycznie, każda zarysowana krągłość rozbudzała wyobraźnię, każdy cień skrywał tajemnicę. Położył się na niej i poczuł idealną harmonię. Była ciepła, miękka i tylko jego.

– Maia? – Zapytał leżąc na jej piersi. Opuszkami palców sunął od jej piersi wzdłuż boku w kierunku bioder.

– Tak mnie nazywają. Następnym razem, nie będziesz mógł już powiedzieć, że mnie nie znasz. – Maia mówiła z czystym akcentem Eremskim, jakby od dziecka wychowała się wśród kupców stolicy.

– Przepraszam za to, co Ci zrobiłem tam na dole. Nie masz mi tego za złe?

– Zrobiłeś co musiałeś. Ratowałeś przyjaciela. Jak mogłabym mieć Ci to za złe ­– odpowiedziała, wplatając palce dłoni w jego dłoń.

Otto nie był przekonany. On miałby, gdyby ktoś zostawił go na pewną śmierć.

Podniósł się z niej i spojrzał raz jeszcze na jej delikatne kontury. Miał wrażenie, że zaraz się obudzi. Od czasu udania się na banicję nie był z dziewczyną. Wsunął dłoń między jej uda i przesunął w dół. Dziewczyna się nie opierała. Złapał za łydkę, próbując rozłożyć jej nogi. Poczuł, że dotknął już zasklepiającej się rany.

– Wybacz. Zapomniałem.

– Nie szkodzi. Nie bolało – Odpowiedziała czule.

Kiedy puścił zranioną łydkę poczuł delikatny słodko gorzki zapach spalenizny. Znieruchomiał, a jego serce na chwilę się zatrzymało. Przełknął ślinę i odetchnął głęboko. Uspokajając się odrobinę.

– Wybacz Maia. Nie mogę tego zrobić, chociaż bardzo bym chciał.

– Uratowałeś mnie. Chcę być Twoja. Widziałam jak na mnie patrzyłeś w łaźni. Czuję Twoje żądze. – Zadudnił metaliczny głos głęboko w głowie Otta.

– Obiecałem, że dziś tego nie zrobię. – Otto ostatkiem sił opanował panikę. Czuł, że jeden nieodpowiednio wykonany ruch, jedno błędne słowo albo gest i zginie. Nabrał powietrza. Wypuścił je tak powoli i spokojnie jak tylko mógł. Odsunął się od niej i zszedł z łóżka.

Julia nie mogła długo usnąć, obracając to w prawo i lewo. Dawno nie spała w wygodnym ciepłym łóżku. Na domiar złego czuła, że jest obserwowana. Otworzyła oczy. Tuż przed nią stał całkiem nagi, znajomy mężczyzna. Już miała krzyknąć, gdy Otto zatkał jej usta i zaczął szeptać.

– Bierz, co możesz. Musimy uciekać.

– Co? Czemu?

– Nic nie pytaj. Nic. Obudzę Bugritta.

– Co z dziewczyną?

– Nic nie pytaj. – Głos Otta się łamał. Zostawił ją i drepcząc bezgłośnie podszedł do Bugritta. – Dawaj. Idziemy na gorzałę. – szepnął.

– Chcę spaaać – Bugritt rozciągnął się na podłodze wywracając butelkę.

– No jednego ze mną nie wypijesz po udanej akcji? – szepnął.

– No dobra. Przekonałeś! – Bugritt przeciągnął się głośno i wyprostował.

Otto, przerażony, spojrzał w stronę łóżka, w którym zostawił dziewczynę. Leżała nago na łóżku w pozycji, w której ją zostawił. Głowę miała skierowaną w ich stronę patrząc czarnymi oczyma w jego kierunku, miał wrażenie, że mrugnęła i lekko się uśmiechnęła.

Ubrali się po ciemku na wąskim korytarzu między pokojami. Julia zakładając buty spojrzała na Otta.

– Co się stało? Ktoś nas odkrył? Magnus?

– Z życiem!

– Co z tą gorzałką? – Zapytał na wpół przytomny Bugritt.

 

* * *

 

Zeszli na dół, cicho i tak szybko jak tylko się dało. Wybiegli przez główne drzwi, otwartą bramę i w dół nad rzekę, do przystani promowej.

Dopiero kiedy prom oddalił się od brzegu, Otto zaczął opowiadać. Wsunął dłoń w kieszeń płaszcza, gdzie do niedawna znajdowało się zawiniątko ze skrzyni kapitana. Kieszeń była całkiem pusta.

Chwilę później nad rzeką, od gospody, zaczęły unosić się krzyki.

Koniec

Komentarze

Ok, to na początek marketingowo – to Twoje pierwsze opko i już >40k znaków, to jest spora część książki. Proponuję shorta na początek, żeby ludzie kliknęli :) Do tego, jeśli będą uwagi, to od razu dalsze części będziesz miał już bogatsze o to, co ludzie powiedzieli.

 

Przeczytałem tylko pierwszy ustęp i mam parę uwag:

 

Julia próbowała rozwiązać supeł łączący szot żagla drewnianej łódki z innymi linkami. Mogłaby przysiąc, że ktoś specjalnie zaplątał to w taki sposób, by nie dało się rozwiązać.

Wybacz, ale to dosłownie najnudniejsze otwarcie, które ostatnio czytałem :) Pamiętaj, że tu prawie każdy pisze, więc też niektóry dadzą twojemu opku ~5 sekund.

 

– Myślę, że to nie jest dobry pomysł – stwierdził niepewnie Otto Heller, wpatrując się w wartki nurt leśnej rzeki. Kawałki kry przepływały obok łodzi, odbijając promienie wczesnowiosennego słońca.

To “wczesnowiosenne słońce” jakoś mi zgrzyta. To jest chyba z angielskiej prozy, “early spring sun” by było ok.

 

Wilgotne kasztanowe włosy wpadały jej do oczu, potęgując rozdrażnienie splątanymi linami; zwinnym ruchem zebrała je i wcisnęła pod czapkę, po czym wyciągnęła nóż z buta i przecięła liny.

Ten średnik bym zamienił na kropkę.

 

– To ma być kurwa kotwiczka!? –

 

Przecinki wokół wyrażenia poetyckiego :)

 

Wyciągnął zagięty zardzewiały hak, wyglądający jakby był używany wcześniej do mocowania jarzma.

Zamiast iść dalej, zastanawiam się, jak taki hak ma wyglądać? Proponuję coś bardziej oczywistego.

 

– Tolko to mieli we wsi i było droższe PRZECINEK niżmy się spodziewali PRZECINEK to jadła nie ma. Nie podoba się PRZECINEK to im oddaj!

– Skarlały PRZECINEK pijany skurwielu! Przechlałeś nasze ostatnie pieniądze!

W opinii całej trójki, i była to jedna z niewielu rzeczy, w których się zgadzali; Rasmus nie pasował do bandy banitów, której przewodził.

Średnik, a widzę tu raczej przecinek.

 

Wyglądał jak zubożały panicz: długie fale kruczoczarnych włosów opadały mu na ramiona, według Julii był zdecydowanie przystojny i zawsze schludnie ubrany.

Zdanie podrzędne od “według” dziwnie brzmi. Do tego dwukropek też niepotrzebny. Schludnie, to czemu niczym zubożały panicz?

 

Długo budowany obraz rozsypał się, kiedy ostatniego lata spotkał go osobiście.

Budowany obraz się rozsypał? To już za dużo.

 

Dowódca obozu był zawsze spokojny i dworski, nigdy nie krzyczał, a mimo to miał posłuch u wszystkich, nawet najbardziej niepokornych i brutalnych hersztów band. W Rasmusie musiało być coś jeszcze. Coś, co od miesięcy umykało młodemu banicie.

No nie, chyba bez przesady. W ogóle długi opis postaci przerywający akcję. Sam koncept kulturalnego herszta jest ciekawy, ale wymaga chociaż zajawienia, czemu inni się go słuchają.

 

Kiedy będziecie uciekali PRZECINEK to chcecie od nich pomocy, czy żeby sprzedali was ludziom barona albo strażnikom traktu?

– Wybornie szefie– skwitował kwaśno Otton

Spacja po kwestii.

– To mnie bardzo cieszy. – Rasmus otworzył juki, wyciągając z torby smakowicie pachnące zawiniątko i butelkę.

 

Hmm, jak coś jest zawinięte na otwartym powietrzu nad brzegiem, to tak mocno od razu nie czuć.

 

Sugeruję ogarnięcie interpunkcji, zanim cię reg dopadnie, i sczytanie jeszcze raz pod kątem logiki akcji i nie pasujących wyrażeń typu rozsypujący się obraz. 

 

Pierwsza myśl – ciekawe postacie, napisane zręcznie, czyta się płynnie. Kwestie dialogowe są niczego sobie.

 

Dziewczyna najpierw sprawia wrażenie ogarniętej, potem jej już nie ma, nie reaguje na głupią bójkę. Rasmus to strateg bez grosza, a strzela na wiwat w miejscu, gdzie się mają czaić. Dwa pozostali podrzędni banici to jakieś straszne pierdoły, gdybym miał jako baron takich łotrów, to bym bez miecza chodził :) Ogólnie panowie z ekipy sprawiają nieco komiksowe wrażenie.

 

Doczytam jakoś niedługo :)

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Świetne opowiadanie, na wysokim poziomie, plastyczne opisy, łatwość w posługiwaniu się słowem, trzymająca w napięciu historia z dobrym twistem… no co ja będę się rozpisywał, klikam do biblioteki.

Są błędy intepunkcyjne (szczególnie w dialogach), czasem tekst przeskakuje nagle do nowej linijki, dobrze byłoby to poprawić.

GreasySmooth

Dzięki wielkie za wszystkie komentarze. Przeanalizuję, przetrawię i poprawię.

 

Faktycznie początek jest nieco nudnawy i może zmęczyć. Myślę że to wymaga poważniejszych zmian w strukturze, żeby interesowało od początku.

 

kronos.maximus

Dzięki wielkie za komentarz. Cieszę się, że się przyjemnie czytało. Nad błędami muszę poprawcować solidnie, bo jak widzę teraz, to przeniesienie z Worda do html nie jest takie całkiem bezbolesne.

 

Ok, doczytałem dalej. Jest nieźle, a nawet dobrze, jest akcja, czyta się płynnie, pojawia się nieco grozy.

 

Zwracam uwagę na strukturę – np. powrót i gospoda zajmują sporo objętości, a clou, czyli jak dla mnie obcy statek, dość niewiele. Scena z próbą kradzieży jest dla mnie mało wartościowa i zgrzyta logicznie – w środku nocy wraca mokra, osmalona ekipa ze złotem, a ktoś chce ich napaść w gospodzie.

 

Kwestie dialogowe są bardzo mocnym elementem warsztatu. Interpunkcja z kolei do poprawy.

 

Początek jakoś nie zachęca, gdybym miał w skrócie wymienić, to dowiaduję się niewiele o świecie, jest jakiś baron, ale nic poza tym, jest jakiś cel, ale nie wiem nic o nim, akcja to przyjście kolejno dwóch osób. Postacie są ludzkie i mają swój charakter, ale za bardzo odstają od roli, którą mają zagrać. Trochę mam wrażenie, że to jakieś dzieciaki, którym ktoś dał broń. Potem już pokazują pazur.

 

Z innych problemów:

 

Dziewczyna szybko wychodzi z ran i oparzeń, nie ma żadnej istotnej reakcji emocjonalnej, od razu podejrzenie siły nieczystej. Ale to do przemyśleniam po prostu mam straszny dysonans. Dodam, że brakuje śladów jakiejś traumy.

 

Nieznajoma dziewczyna nie odezwała się tylko lekko się uśmiechnęła. Była czerwona na twarzy. Ciało miała poparzone w kilku miejscach. Z lewej łydki powoli sączyła się krew.

 

Tutaj, szczerze, dość koślawo napisane – trzy krótkie zdania, to “dość przerażajaco” domaga się rozwinięcia, bardziej plastycznego opisu:

 

Podszedł do ciała. Trup na jego oko był do niedawna kapitanem jednostki. Wąsaty, wysoki. Teraz całkowicie biały i jakby wysuszony. Wyglądał dość przerażająco.

 

Bardzo dobry moment opka, ale podrzędoza psuje to zdanie:

 

Długa na kilkanaście stóp czarna, jakby rozciągnięta kończyna wystająca z płomieni, otoczona wsiąkającym w drewno ciemnym dymem oplatała nogę dziewczyny, ściągając ją w ogień.

Scena w luku wymaga chyba lekkiego uporządkowania. Za pierwszym razem czułem lekkie zagubienie co do akcji.

 

Nagłe uderzenie wyprowadzone zza drzwi, odrzuciło dziewczynę. Upadła rozlewając na siebie mieszankę ciepłego alkoholu i potrawki. Otto w ostatniej chwili odskoczył przed ciosem i napastnik, wiedziony energią ciosu, wyłożył się na podłogę w wypuszczając pałkę wprost pod nogi Otta.

Dosłownie nie rozumiem tej sceny :(

 

Monolog myślowy Otta jakoś mi nie pasuje do reszty, nigdzie indziej nie ma takiej długiej impresji bez nazywania podmiotu. Sam w sobie jest dobry.

 

Przesiadł się na dziób i zamyślił spoglądając w wodę.

Coś przepłynęło obok. Rybacy gadali, że za Jesenheimem w głównym nurcie widziano węgorze wielkie jak kłoda drewna. Nie wierzył w żadne bajdy pijanych rybaków. Każda kłoda wyglądała jak wielki węgorz, zwłaszcza w taką pogodę.

Niebo było już całkiem zasnute. Kiedy tylko zajdzie słońce, widoczność spadnie do zera. Pogoda idealna do napadu, ale straszna, jeśli wpadniesz się do rzeki. W wodzie nie będziesz w ogóle widoczny, a kilka chwil potem jesteś martwy z zimna albo, w jego przypadku leżysz na dnie. Nigdy nie nauczył się dobrze pływać. Woda w Jesenheimie była paskudna, pełna martwych szczurów, odchodów i śmiecia. W wiejskich kanałach dookoła była czystsza, ale on był dzieciakiem z miasta.

Czas na wodzie płynął zaskakująco powoli. Przyzwyczaił się już do chybotania, ale teraz z zimna nie czuł już dłoni. Przez chwilę pomyślał, że nie może być już gorzej. Wtedy poczuł kroplę wilgoci na policzku. Zaraz potem kolejną i kolejną. Z nieba zaczął lać mroźny deszcz, zacinając od południa.

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Ja też bym kliknął, ale warunkiem minimalnym jest usunięcie usterek interpunkcyjnych i innych technicznych.

 

Duch klatki schodowej dodaje jeszcze, że w paru miejscach zły zapis dialogów i parę innych drobnostek, ale nie ma siły na łapankę już dziś.

 

W ogóle sugeruję betowanie na przyszłość.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth, czytam Twoje komentarze i jestem pod wrażeniem skrupulatności. Rzeczywiście, dużo rzeczy zauważyłeś i słusznie – trochę tych usterek jest (i kilka drobniejszych niejasności w opisie akcji). Mimo wszystko odniosłem wrażenie, że to opowiadanie wyróżnia się czymś pozytywnym spośród wielu innych tu publikowanych, może to język i naturalność dialogów? Jakaś spontaniczność interakcji miedzy bohaterami? Niewymuszona stylizacja języka? Nie wiem sam do końca, ale coś mi tu pozytywnie zagrało. 

Edit: Zerknąłem na fragmenty i chyba „to coś” mógłbym określić jako „przygodowy flow”. :)

Tak, jest klimat przygody. Nu, szybko tę interpunkcję, bo mi do klika śpieszno!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth

 

Zgodnie z komentarzami postarałem się wyprostować nieco narrację w niektórych miejscach. Skasowałem zbędne przeskoki między liniami i na ile mi się udało odnaleźć, to poprawiłem interpunkcję.

Początek jakoś nie zachęca, gdybym miał w skrócie wymienić, to dowiaduję się niewiele o świecie, jest jakiś baron, ale nic poza tym, jest jakiś cel, ale nie wiem nic o nim, akcja to przyjście kolejno dwóch osób.

Z opisu świata, osób, miejsc i innych detali nie będących bezpośrednio związanymi z fabułą zdecydowałem się zrezygnować. Dodanie tego rozbuchałoby i tak potężny tekst o kolejnych kilka tysięcy znaków i zmniejszyło płynność.

Postacie są ludzkie i mają swój charakter, ale za bardzo odstają od roli, którą mają zagrać. Trochę mam wrażenie, że to jakieś dzieciaki, którym ktoś dał broń. Potem już pokazują pazur.

Postacie odstają od roli, którą powinny i chciałyby zagrać, bo żadne z nich tak naprawdę się do tego nie nadaje. Jedno ma dobre serduszko i chce pomagać innym. Drugie chce pokazać się z jak najlepszej strony jako dowódca i banita, mimo że jest tchórzem. Trzecie zalewa wszystkie swoje problemy alkoholem.

Przykro mi to pisać, Ernestreschu, ale lektura Mai okrutnie mnie zmęczyła, w dodatku nie mogę pozbyć się wrażenia, że przeczytałam nie opowiadanie, a zaledwie bardzo obszerny fragment czegoś większego, zwłaszcza że tekst kończy się nagle i znienacka, a w dodatku nic nie zostaje wyjaśnione – nie dowiedziałam się, czego szukano na statku, nie wiem kim jest Maia, nie mam pojęcia, dlaczego grupa Ottona musiała nagle uciekać ani co się stało z przedmiotem, który zabrał Otto… Same pytania i ani jednej odpowiedzi.

Wykonanie, co stwierdzam z jeszcze większą przykrością, jest bardzo złe i doskonale utrudniało lekturę. Bardzo źle czyta się tekst pełen błędów, potknięć i usterek, tudzież nie najlepiej i nie całkiem czytelnie skonstruowanych zdań, nie zawsze poprawnie użytych słów, że o źle zapisanych dialogach i fatalnej interpunkcji nie wspomnę.

Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze, dokończone i zdecydowanie lepiej napisane.

 

– A jakby kazał Ci sko­czyć do za­mar­z­nię­tej rzeki→ – A jakby kazał ci sko­czyć do za­mar­z­nię­tej rzeki

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

na wszel­kie próby umi­zgów obo­zo­wych pod­ry­wa­czy… → To słowo, jako zbyt współczesne, nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

– Jak dla mnie wię­cej wody niż w balii z wodą to za dużo.Skwi­to­wał Otto. → Powtórzenie. Proponuję: – Jak dla mnie wię­cej wody niż w balii to za dużo – skwi­to­wał Otto.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Coś długo Ci za­ję­ło to ku­po­wa­nie. → – Coś długo ci za­ję­ło to ku­po­wa­nie.

 

Wy­cią­gnął za­gię­ty za­rdze­wia­ły hak. → Zbędne dopowiedzenie – hak jest zagięty z definicji.

 

Otto pu­ścił uchwyt i wy­pro­wa­dził… → Otto trzymał nie uchwytu, a klapy płaszcza Bugritta, więc: Otto pu­ścił klapę/ płaszcz i wy­pro­wa­dził…

 

Otto spoj­rzał w stro­nę Bu­grit­ta. Ten spoj­rzał w niebo i za­du­mał się. → Powtórzenie.

Proponuję w drugim zdaniu: Ten popatrzył w niebo i za­du­mał się.

 

pod­sta­wo­we wy­dat­ki; Bro­dacz za­wsze jed­nak… → …pod­sta­wo­we wy­dat­ki; bro­dacz za­wsze jed­nak

Po średniku piszemy małą literą.

 

zęby dzwo­ni­ły jej coraz do­nio­ślej. → …zęby dzwo­ni­ły jej coraz do­no­śniej.

Sprawdź znaczenie słowa doniosły.

 

By–było dać zło­żyć o–ofia­rę b–bo­gin­ce rzeki i b–bogom na­tu­ry we wsi. Jeśli nie zgi­nie­my od kul czy noży, to jutro b–bę­dzie­my ledwo żywi. Sz–Szlag kie­dyś w mie­ście mia­łam taki f-faj­ny gruby płaszcz z lisów.By-było dać zło­żyć o-ofia­rę b-bo­gin­ce rzeki i b-bogom na­tu­ry we wsi. Jeśli nie zgi­nie­my od kul czy noży, to jutro b-bę­dzie­my ledwo żywi. Sz-szlag kie­dyś w mie­ście mia­łam taki f-faj­ny gruby płaszcz z lisów.

W takim zapisie używamy dywizów, nie półpauz.

 

Otto przy­zwy­cza­ił się już do chy­bo­ta­nia, ale teraz z zimna nie czuł już dłoni. Przez chwi­lę po­my­ślał, że nie może być już go­rzej. → Powtórzenia.

 

Z nieba za­czął lać mroź­ny deszcz… → Czy dopowiedzenie jest konieczne? Wszak deszcz nie mógł lunąć znikąd indziej.

 

Psia mać. Tego nam było trze­ba! → – Psiamać. Tego nam było trze­ba!

 

deszcz ze­lżał, a z nieba za­czę­ła sią­pić mżaw­ka. → …deszcz ze­lżał i zaczęła sią­pić mżaw­ka.

 

by ru­szyć w rów­no­le­gle z barką w górę rzeki. → Coś się tutaj przyplątało.

 

sku­pie­ni do tej pory na ska­no­wa­niu burty… → Skąd w czasach tego opowiadania znano słowo skanować?

 

Ło­dzie zde­rzy­ły się z zgrzy­tem i plu­skiem.Ło­dzie zde­rzy­ły się ze zgrzy­tem i plu­skiem.

 

Otto leżał na ziemi z rę­ka­mi roz­ło­żo­ny­mi sze­ro­ko… → Skoro Otto był na Betty to jakim cudem leżał na ziemi, a nie na pokładzie łodzi?

 

Psia mać! Chodź­cie!Psiamać! Chodź­cie!

 

Bu­gritt ru­szył pierw­szy i zła­pał za sznur ro­bią­cy za klam­kę.Bu­gritt ru­szył pierw­szy i zła­pał sznur służący za klam­kę.

 

z pi­sto­le­tem w lewej ręce, prawą wy­cią­ga­jąc zza pasa sza­blę. → Nie bardzo umiem sobie wyobrazić szablę noszoną za pasem.

 

i wes­tchnął głę­bo­ko od­pa­la­jąc zna­le­zio­ną świe­cę w ka­gan­ku → Od czego odpalił świecę. Brak kropki na końcu zdania.

Proponuję: …i wes­tchnął głę­bo­ko, za­pa­la­jąc świecę zna­le­zio­ną w ka­gan­ku/ świeczniku.

 

Kłód­ka. Skrzy­nia za­cnie przy­mra­wio­na do ziemi. → – Kłód­ka. Skrzy­nia za­cnie przy­mra­wio­na do podłogi.

 

Julia stała ze świe­żo od­pa­lo­na la­tar­nia sztor­mo­wą→ Julia stała ze świe­żo za­pa­lo­ną la­tar­nią sztor­mo­wą

 

Z ciem­ne­go po­miesz­cze­nia za­cią­gnę­ło za­pa­chem… → Raczej: Z ciem­ne­go po­miesz­cze­nia powiało za­pa­chem

Sprawdź znaczenie słowa zaciągnąć.

 

– JEST TAM KTO? → Czy Bu­gritt mówił wielkimi literami? Jeśli krzyknął, przydałby się wykrzyknik.

Proponuję: – Jest tam kto!?

Uwaga dotyczy zapisów wielkimi literami, pojawiającymi się w dalszej części tekstu.

 

– To idź! – krzyk­nął Otto do scho­dzą­ce­go w dół – może na­pi­szą pieśń o Two­jej od­wa­dze. → Masło maślane – czy mógł schodzić w górę?

Proponuję: – To idź! – krzyk­nął Otto do scho­dzą­ce­go – może na­pi­szą pieśń o two­jej od­wa­dze.

 

Otto od­pa­lił świecz­nik i oddał go Bu­grit­to­wi za­bi­ra­jąc lampę. → Świecznika nie można odpalić. Literówka.

Proponuję: Otto za­pa­lił świecz­kę i oddał Bu­grit­to­wi, za­bie­ra­jąc lampę.

 

– Na Skórę Pro­ro­ki­ni Wrza­snął Otto zza bel ma­te­ria­łu na wy­so­ko­ści masz­tu. → Didaskalia małą literą. Co to są bele materiału na wy­so­ko­ści masz­tu?

 

Dziew­czy­na była dość młoda, choć spod war­stwy brudu skle­ja­ją­ce­go włosy i po­kry­wa­ją­ce­go twarz, cięż­ko było po­wie­dzieć… → Na czym polega mówienie spod warstwy brudu skle­ja­ją­ce­go włosy i po­kry­wa­ją­ce­go twarz?

A może miało być: Dziew­czy­na była dość młoda, choć patrząc na war­stwę brudu skle­ja­ją­ce­go włosy i po­kry­wa­ją­ce­go twarz, trudno było po­wie­dzieć

 

Przy­szli­śmy Cię ura­to­wać… → Przy­szli­śmy cię ura­to­wać

 

Otto, który od wej­ścia do ła­dow­ni miał nerwy jak po­stron­ki, od­sko­czył w ostat­nim mo­men­cie. → Mieć nerwy jak postronki znaczy tyle, co mieć mocne nerwy, być spokojnym i opanowanym, a tu chyba nie o to chodzi.

 

– Gadaj, co tam jest, bo roz­wa­lę Ci łeb! → – Gadaj, co tam jest, bo roz­wa­lę ci łeb!

 

– Czuję Twój strach. → – Czuję twój strach.

 

Pod­szedł do Otta i skrzy­wił się po­kracz­nie.Pod­szedł do Ottona i skrzy­wił się po­kracz­nie.

Tu znajdziesz odmianę imienia Otto: https://pl.wiktionary.org/wiki/Otto

 

prze­ta­cza­jąc się przez ra­mio­na i twarz Otta. Ot­to­wi pu­ści­ły nerwy… → …prze­ta­cza­jąc się przez ra­mio­na i twarz Ottona. Ot­tono­wi pu­ści­ły nerwy

 

Olej z roz­bi­tej lampy roz­lał się, zaj­mu­jąc suchy ła­du­nek, wspi­na­jąc się na drew­nia­ną wspor­ni­cę po­kła­du i maszt, two­rząc nie­wiel­ką ścia­nę ognia mię­dzy Bu­grit­tem, a wyj­ściem. → Czy na pewno olej zajął ładunek? Od kiedy olej potrafi wspinać się i tworzyć ścianę ognia?

Proponuję: Olej z roz­bi­tej lampy roz­lał się i ogień zaj­ął suchy ła­du­nek, wspi­na­jąc się na drew­nia­ną wspor­ni­cę po­kła­du i maszt, two­rząc nie­wiel­ką ścia­nę mię­dzy Bu­grit­tem, a wyj­ściem.

 

Bro­dacz we­pchnął dy­mią­cy się jesz­cze pi­sto­let za pas. → Bro­dacz we­pchnął dy­mią­cy jesz­cze pi­sto­let za pas.

 

– Ale z Cie­bie bo­ha­ter­ka!– Ale z cie­bie bo­ha­ter­ka!

 

Ciało z prze­strze­lo­ną głową le­ża­ło na ła­dun­ku po dro­dze, czar­ny cięż­ki dym to­czył się ze wszyst­kich dziur. Spoj­rzał na klat­kę. → Czy dobrze rozumiem, że czarny dym spojrzał na klatkę?

 

Czasu było nie­wie­le, ogień z roz­prze­strze­niał się szyb­ko. → Coś się tutaj przyplątało.

 

pas, u któ­re­go wi­siał pęk kilku klu­czy oraz pę­ka­ta skó­rza­na sakwa. → Nie brzmi to najlepiej; kilka kluczy to jeszcze nie pęk.

Proponuję: …pas, u któ­re­go wi­siało kilka klu­czy oraz pę­ka­ta skó­rza­na sakwa.

 

wsa­dził klucz w kłód­kę, która ze zgrzy­tem otwo­rzy­ła się. Dziew­czy­na otwo­rzy­ła drzwicz­ki… → Powtórzenie.

Proponuję w drugim zdaniu: Dziew­czy­na uchyliła drzwicz­ki

 

Skóra i ubra­nie w wielu miej­scach były czar­ne. Z każ­dej przy­pa­lo­nej rany w skó­rze i z każ­de­go otwo­ru to­czył się ciem­ny dym, stru­ga­mi opa­da­jąc na zie­mię. Męż­czy­zna zła­pał Bu­grit­ta pod ra­mio­na i pod­niósł do góry na cał­kiem wy­pro­sto­wa­nych rę­kach. Ba­ni­ta czuł, jak jego dotyk wy­pa­la mu skórę. Zi­gno­ro­wał ból pa­lą­cej się skóry i wy­szar­pał to­po­rek. → Powtórzenia. Masło maślane – czy można podnieść coś do dołu?

 

czer­wo­na­wa po­so­ka try­snę­ła na zie­mię… → Tam nie było ziemi.

Proponuję: …czer­wo­na­wa po­so­ka try­snę­ła na pokład/ deski/ podłogę

 

Dym prze­stał le­cieć z otwo­rów jesz­cze zanim stwór zwa­lił się na zie­mię. → Jak wyżej.

 

Był wdzięcz­ny bogom za prze­mo­czo­ne ubra­nia. Bez nich już dawno by się upiekł. → Był wdzięcz­ny bogom za prze­mo­czo­ne ubra­nie. Inaczej już dawno by się upiekł.

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie, to ubranie.

 

wy­wró­ci­ła się, ła­piąc Otta za nogę… → …wy­wró­ci­ła się, ła­piąc Ottona za nogę

 

zwa­la­jąc go na po­kład. Bu­gritt osu­nął się na po­kład… → Powtórzenie.

 

Długa na kil­ka­na­ście stóp czar­na, jakby roz­cią­gnię­ta, oto­czo­na wsią­ka­ją­cym w drew­no ciem­nym dymem opla­ta­ła nogę dziew­czy­ny i po­wo­li ścią­ga­ła ją w ogień. → Co było długie, czarne i oplatało nogę dziewczyny?

A może miało być: Długa na kil­ka­na­ście stóp łapa, czar­na i jakby roz­cią­gnię­ta, oto­czo­na wsią­ka­ją­cym w drew­no ciem­nym dymem, opla­ta­ła nogę dziew­czy­ny i po­wo­li ścią­ga­ła ją w ogień.

 

Otto pod­szedł do Bu­grit­ta i pod­niósł go z ziemi. → Tam nie było ziemi.

 

nie sły­sza­ła po­wi­ta­nia ze stro­ny ba­nit­ki. Roz­glą­da­ła się we wszyst­kie stro­ny… → Powtórzenie.

 

bar­dziej prze­szka­dza­jąc niż po­ma­ga­jąc Ot­to­wi… → …bar­dziej prze­szka­dza­jąc niż po­ma­ga­jąc Ot­to­nowi

 

Spo– – za­czę­ła Julia, dła­wiąc się wodą – spo­koj­nie! → – Spo… – za­czę­ła Julia, dła­wiąc się wodą – spo­koj­nie!

 

Ja Cię po­cią­gnę.Ja cię po­cią­gnę.

 

Jak Cię zwą?Jak cię zwą?

 

C–co to w–w ogóle było? – spy­ta­ła Julia, szczę­ka­jąc zę­ba­mi. → – C-co to w-w ogóle było? – spy­ta­ła Julia, szczę­ka­jąc zę­ba­mi.

 

Nawet pan nie masz po­ję­cia – od­po­wie­dział Otto… → Obawiam się, że do karczmarza nikt nie zwracał się per pan.

 

Bu­gritt po­ka­zał pal­ca­mi w stro­nę baru i pa­le­ni­ska.Bu­gritt po­ka­zał pal­ca­mi w stro­nę szynkwasu i pa­le­ni­ska.

W czasach tego opowiadania jeszcze nie znano barów.

 

Dbam o Twoje cie­pło! → Dbam o twoje cie­pło!

 

Mu­si­my się roz­dziać. – → Czemu służy półpauza po kropce?

 

„Drzwi ry­glo­wa­ne od we­wnątrz” – po­my­ślał Otto, za­my­ka­jąc za wszyst­ki­mi – „Naj­waż­niej­sze”. → „Drzwi ry­glo­wa­ne od we­wnątrz” – po­my­ślał Otto, za­my­ka­jąc za wszyst­ki­mi. „Naj­waż­niej­sze”.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

– Do łóżka, bo trafi Cię cho­ro­ba. → – Do łóżka, bo trafi cię cho­ro­ba.

 

– Muszę oddać Tobie, Julii, no i do wspól­nej. → – Muszę oddać tobie, Julii, no i do wspól­nej.

 

– Je­dze­nie i Piwo! → Dlaczego wielka litera?

 

wy­ło­żył się na pod­ło­gę w wy­pusz­cza­jąc pałkę… → Coś się tutaj przyplątało.

 

SKUR – Ude­rzył pałką w brzuch nie­do­szłe­go na­past­ni­ka. – WY – Drugi cios tra­fił w rękę, którą pró­bo­wał blo­ko­wać. – SYN! – Trze­ci cios tra­fił męż­czy­znę w nos ła­miąc go i roz­kr­wa­wia­jąc.

Skur… – Ude­rzył pałką w brzuch nie­do­szłe­go na­past­ni­ka. – Wy… – Drugi cios tra­fił w rękę, którą pró­bo­wał blo­ko­wać. – Syn! – Trze­ci cios tra­fił męż­czy­znę w nos ła­miąc go i roz­kr­wa­wia­jąc.

 

– Więc to Ty mnie okraść pró­bo­wa­łaś→ – Więc to ty pró­bo­wa­łaś mnie okraść

 

Nie­zna­jo­ma wy­glą­da­ła zza pie­rzy­ny nie­pew­nie. → Nie­zna­jo­ma niepewnie wy­glą­da­ła spod pie­rzy­ny.

 

– Panie Sza­now­ny! → Dlaczego wielka litera?

 

Dziew­czy­na za­cią­gnę­ła suk­nię, po­cią­gnę­ła za ramię le­żą­ce­go… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Dziew­czy­na opuściła suk­nię, po­cią­gnę­ła za ramię le­żą­ce­go

 

Spoj­rzał na ubra­ną nadal w brud­ne ubra­nia przy­ja­ciół­kę. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Spoj­rzał na przyjaciółkę, nadal w brud­nym ubra­niu.

 

Julia wska­za­ła dziew­czy­nie na łóżko→ Julia wska­za­ła dziew­czy­nie łóżko

Wskazujemy komuś coś, nie na coś.

 

sta­nę­ła na dro­dze Otta… → …sta­nę­ła na dro­dze Ottona

 

W bla­dym bla­sku księ­ży­ca… → W bla­dym świetle księ­ży­ca…

Blask nie może być blady, bo jest mocny i jaskrawy z definicji.

 

– Za­py­tał leżąc na jej pier­si. Opusz­ka­mi pal­ców sunął od jej pier­si… → Powtórzenie.

 

– Prze­pra­szam za to, co Ci zro­bi­łem tam na dole.– Prze­pra­szam za to, co ci zro­bi­łem tam na dole.

 

Jak mo­gła­bym mieć Ci to za złe… → Jak mo­gła­bym mieć ci to za złe

 

Chcę być Twoja. → Chcę być twoja.

 

Czuję Twoje żądze. Czuję twoje żądze.

 

Za­dud­nił me­ta­licz­ny głos głę­bo­ko w gło­wie Otta. → Me­ta­licz­ny głos zadudnił głę­bo­ko w gło­wie Ottona.

 

– Nic nie pytaj. → – O nic nie pytaj.

 

– Głos Otta się łamał. → – Głos Ottona się łamał.

 

 Julia za­kła­da­jąc buty spoj­rza­ła na Otta.Julia, za­kła­da­jąc buty, spoj­rza­ła na Ottona.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Masz w sobie dwa wilki, jednym jest kronos i Greasy, zaś drugim – reg. xD

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Barbariane, dlaczego widzisz we mnie wilka i dlaczego Kronos i Greasy są jednym wilkiem? ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bo to szlachetne zwierzęta w wielu starożytnych kulturach, dopiero od względnie niedawna kojarzymy je ze złem. :D

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nie do końca pojmuję… :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A tak serio, to bodajże w którymś  z indiańskich wierzeń istnieje przekonanie, że każdy człowiek ma

w sobie dwa wilki, symbolizujące dwa przeciwne bieguny. Życie człowieka polega na wyborach,

ktorego wilka będziemy karmić częściej i lepiej – wtedy on będzie dominował w walce. 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

W moim komentarzu chciałem ukazać polarność opinii Greasyego i Twojej :D

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

No, teraz zaczynam rozumieć!

I dziękuję Ci, Barbarianie, za uświadomienie w sprawie wilków. Jeśli mam w sobie dwa, to karmię je i hołubię jednakowo, choć zawsze byłam przekonana, że we mnie są koty. Dużo kotów. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chyba za dużo zostało w Twojej głowie ;) Właściwie nie wiem, co się zdarzyło na łodzi. Co to było? Diabły, demony? Skąd się wzięły, po co? Jaką rolę pełniła wśród nich Maia? Ponieważ tego nie rozumiem, nie wiem też, co właściwie stało się w gospodzie.

Czy ci banici trafili w ogóle na właściwą łódź, co mieli ukraść i dlaczego? Plan napadu też wydaje mi się lekko niezrozumiały. Herszt powinien wiedzieć, że wysyła mało rozgarniętych członów bandy i marne są szanse powodzenia, cokolwiek mieli osiągnąć.

Sporo miejsca poświęcasz podróży rzeką i relacjom pomiędzy banitami, a niewiele tytułowej bohaterce i dlatego powstaje wrażenie fragmentaryczności tekstu. A jednocześnie mam wrażenie, że ta historia ma potencjał, trzeba ją tylko dopracować.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

regulatorzy

Dzięki za wyłapanie całej masy błędzików. Powtórzenia widzę zmora. Do tego przyłożę większą wagę.

 

Irka_Luz

Dzięki za komentarz.

Właściwie nie wiem, co się zdarzyło na łodzi. Co to było? Diabły, demony? Skąd się wzięły, po co?

Nikt do końca nie wie co się stało, co za stworzenie tam siedziało i po co. Napewno nie wiedzieli tego banici, a w szczególności Otto z punktu widzenia którego pisane było opowiadanie.

Jaką rolę pełniła wśród nich Maia?

Nad tym, zapewne, również zastanawiali się po ucieczce z gospody.

Ponieważ tego nie rozumiem, nie wiem też, co właściwie stało się w gospodzie.

W oryginale tekst wypowiadny przez stworzenie, zarówno w ładowni jak i w gospodzie napisany był inną czcionką, przez co wyróżniał się na tle pozostałych wypowiedzi.

– Uratowałeś mnie. Chcę być Twoja. Widziałam jak na mnie patrzyłeś w łaźni.

To normalna wypowiedź Mai.

Czuję Twoje żądze.

W oryginale zapisane było inną czcionką. Ponieważ w kreatorze nie ma takiej możliwości. Gdzieś to zgubiło się w transferze.

Sporo miejsca poświęcasz podróży rzeką i relacjom pomiędzy banitami, a niewiele tytułowej bohaterce i dlatego powstaje wrażenie fragmentaryczności tekstu.

Miałem problem z tytułem. Opowiadanie początkowo nazywało się: Noc na rzece. Skończyło się na Mai, może niepotrzebnie skupiając czytelnika na jej postaci jako tytułowej.

Relacja między głownymi postaciami miała być właśnie sednem opowieści. Każde z nich ciągnie w swoją stronę. Każde z nich ukrywa coś przed pozostałymi przez co współpraca i efekty tejże wychodzą nienajlepiej.

 

No, jest jakiś pomysł na opowieść, ale skrzywdzony wykonaniem i fragmentarycznością.

Zostawiasz nas z wieloma niewyjaśnionymi zagadkami. Trochę to wygląda, jakbyśmy dostali pierwszy rozdział, a dalej historia będzie się rozkręcać, a tajemnice stopniowo wyjaśniać.

A jakby kazał Ci skoczyć do zamarzniętej rzeki,

W dialogach ty, twój, pan itp. piszemy małą literą. W listach dużą.

Zapis dialogów też do remontu. Ktoś już dał Ci linki do wyjaśnień na temat prawidłowego zapisu dialogów?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka