- Opowiadanie: Nirnaeth - Piekiełko

Piekiełko

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Piekiełko

Dobrymi chęciami piekło brukowane – mawia ludowe porzekadło. W piekle nie było bruku. Przynajmniej nie na tym piętrze. Stukot obcasów Nirny odbijał się głośnym echem i niósł przez korytarz. Podłoga wyłożona była ciemnym marmurem, całkiem ładnie kontrastującym ze ścianami obitymi jednym, długim pasmem metalu w kolorze antycznego złota, (Nirna dawno temu, zastanawiała się czy ten metal to faktycznie złoto. Abaddona potwierdził, że owszem.) odbijającego światło wiekowych karniszy niczym tafla lustra.

 

Dziewczyna skręciła w lewą odnogę niekończącego się labiryntu i kilka metrów przed sobą ujrzała małego, około 10letniego chłopca o przydługiej czuprynie popielatych włosów i czarnych oczach dominujących w trójkątnej twarzyczce. Przystanął na jej widok, a ona uśmiechnęła się najpaskudniej jak potrafiła.

 

– Dzień dobry, Mammonie. Słyszałam, że Lu znowu odrzucił twój wniosek o zmianę postaci, co? – Chłopiec zmrużył oczy, które przez chwilę przybrały karmazynową barwę i zasyczał na dziewczynę uwidaczniając cienki, rozwidlony język. – Mam immunitet gówniarzu, możesz sobie posyczeć.

 

Kiedy dziewczyna przechodziła koło niego chłopiec, tak naprawdę o wiele starszy niż na to wyglądał, obrzucił ją nienawistnym spojrzeniem, mówiącym wiele brzydkich rzeczy. Nie przejęła się tym. Przez te wszystkie lata nauczyła się traktować go z należytym mu szacunkiem. Czyli jak robaka.

 

Nirna stanęła u hebanowych drzwi na końcu korytarza. Napis wygrawerowany na tabliczce informacyjnej głosił: Lucifer – Rex et Basileus Infernum. Użyła kołatki znajdującej się poniżej. Dla formalności.

 

– Wejść. – rozległ się nieco zachrypnięty, ale miły dla ucha głos – Wiesz co Nirna, jesteś jedną z niewielu osób które jeszcze tu pukają.

 

– Znasz mnie Lu, jestem staromodna. – odrzekła dziewczyna zamykając za sobą drzwi.

 

Znalazła się w dużym, półokrągłym gabinecie. Podłoga i tu wyłożona była ciemnym marmurem, ale ze ścian ustąpił megalomański wybryk, na rzecz setek srebrnych szufladek. Każda odpowiadała za osobę bezpośrednio podlegającą Panu Piekieł, a także za kilkadziesiąt pięter jego podziemnego królestwa. Nirna także miała tu swoją szufladkę.

 

Na środku gabinetu stało piękne mahoniowe biurko, a za biurkiem na wysokim, wyściełanym ciemno-zielonym aksamitem fotelu, siedział Lucyfer we własnej osobie.

 

Był to mężczyzna około czterdziestki, z wydatnym, szlachetnie garbatym nosem. Ciemne, gdzieniegdzie siwiejące włosy zaczesywał starannie do tyłu co uwydatniało i tak wysokie czoło i powoli pojawiające się zakola. Gdyby nie fakt iż miał naprawdę jasną cerę i niezwykle niebieskie, wiecznie przekrwione oczy, nie wyróżniał by się niczym w tłumie. Miał również niezwykłe zamiłowanie do jasnej odzieży. Tego dnia, jak zazwyczaj, miał na sobie biały, dobrze leżący garnitur, a pod nim czarną, odpiętą pod szyją koszulę. Powitał dziewczynę uśmiechem w którym odsłonił swe niezwykle drobne zęby. Lubił się uśmiechać. Zawsze znajdował ku temu powód.

 

– Chciałeś mnie widzieć?

 

– Tak, tak siadaj – wskazał jej krzesło naprzeciw siebie. – Co tam u ciebie?

 

Dziewczyna usiadła i wzruszyła ramionami.

 

– Gówno to samo tylko dzień inny.

 

– Skąd w tak pięknych usteczkach tak ordynarne słownictwo?

 

– Może i ordynarne, ale najlepiej oddające prawdę. Daj spokój Lu, czemu znowu kazałeś Abanddonie odroczyć Adama Cartnera?

 

– Wiesz o tym? – zdziwił się teatralnie Pan Piekieł

 

– Wszyscy wiedzą, nie udawaj. Abaddona ciska każdym kto stanie mu na drodze. Wkurzony jest.– dziewczyna spojrzała na swego zwierzchnika z pod czupryny czarnych loków – I nie ma się co dziwić.

 

– Cóż wiem, że może faktycznie zaszedł Abaddonie za skórę, ale… – zamilkł widząc, że dziewczyna unosi dłonie w geście, jaki często można zobaczyć na filmach, w chwilach gdy bandyta nie chce, by honorowy policjant strzelił weń ze swojej 9-tki lub 36-tki. – No co?

 

– Litości. Nie kończ tego.

 

Lu uśmiechnął się półgębkiem i również uniósł ręce, lecz w geście mówiącym „Jak wolisz".

 

– Spotkałam na korytarzu twą latorośl. Nie wyglądał na zachwyconego. Znów odrzuciłeś jego podanie.

 

– Przyjmę je, gdy udowodni, że na to zasługuje. A póki co, niech się męczy kolejne półwieku. – Spojrzał na dziewczynę z ukosa – A co? Bronisz go?

 

Nirna wybuchneła perlistym śmiechem.

 

– Skądże znowu. – Zapewniła – Wiesz przecież, że to ostatnia osoba tutaj za którą bym się wstawiła. Sorry Lu, ale nie darzę go szczególną sympatią.

 

– Wiem, wiem.

 

– No dobrze, przejdźmy do rzeczy, cóż mnie tu sprowadza?

 

– Tak ci śpieszno na górę?

 

– Jasne. Może się trochę rozerwę.

 

– Mhm. Izaak Pratt, mówi ci coś to nazwisko?

 

– Jasne, że tak. Dziedziczy po ojcu połowę Manhattanu.

 

– Dokładnie. Rozpieszczony, znudzony gówniarz. Masz tu jego akta – Lucyfer pstryknął palcami i na biurku wylądowała niezbyt obszerna teczka. Nirna położyła na niej dłoń i uniosła brwi. – No i co sądzisz?

 

– Jemu się chyba nudzi. – stwierdziła z przekonaniem. – Bawi się w małego satanistę?

 

– Urwanie głowy z takimi jak on.

 

– Rozumiem. Mam zrobić z nim porządek?

 

– Dobrze rozumiesz. Z nim i z jego hmm… poplecznikami.

 

Nirna zmarszczyła brwi.

 

– Nie może tego zrobić Góra skoro tak Im przeszkadzają? Co nam do tego?

 

– Nie masz pięć lat, dobrze wiesz, że jeśli szkodzą pod naszym szyldem to my musimy doprowadzić ich do porządku.

 

Dziewczyna westchnęła demonstrując niezadowolenie i wstała.

 

– Jakieś wskazania?

 

– Nie, raczej nie. Zdaje się na twoją wyobraźnię. Najlepiej użyj windy 1019, wysadzi cię w Central Parku.

 

– Wiem Lu, już nią jeździłam. Zdać relacje jak wrócę?

 

– A czy to konieczne?.

 

– Nie – Nirna nacisnęła klamkę i posłała zwierzchnikowi jadowity uśmiech – przeczytasz w jutrzejszej gazecie.

 

 

 

 

 

 

 

Dziewczyna szła nieśpiesznym krokiem przez obskurny, nowojorski zaułek (nowojorskie zaułki zawsze są obskurne, czyż nie?). Miała na sobie długi czarny płaszcz i czarne skórzane spodnie. Stroju dopełniały długie, sięgające kolan buty na wysokim obcasie, z klamrami na całej długości cholewy, a także fryzura. Burzę lśniących loków zastąpił wysoko związany, ciasny warkocz. Bawiła się złotą zapalniczką Zippo. Nie paliła, ale zawsze lubiła mieć ją przy sobie. Nie żeby była znerwicowana, ale uspakajał ją dźwięk raz po raz otwieranej i zamykanej zapalniczki. Szczególnie, że irytował całą resztę otoczenia.

 

Stanęła tuż za śmietnikiem, naprzeciw metalowych drzwi , z których obłaziła zgniło-zielona farba. Wiedziała, że gówniarze zamknęli je od wewnątrz, mimo to chwyciła za klamkę, a one ustąpiły bez cienia sprzeciwu. Gdyby drzwi potrafiły myśleć, na pewno pomyślały by, że w życiu trzeba być lojalnym wobec władzy wyższej.

 

Zaczęła powoli wchodzić na piętro opustoszałego budynku. Izaak pewnie wynajął go za kieszonkowe. Może nawet kupił. Nie obchodziło jej to. Była tu w celu deratyzacji. Tak to nazywano i nie mijano się bardzo z prawdą. W końcu chodziło o pozbycie się szkodników. W ruderze nie było nikogo poza ósemką młodych, wypalonych nieszczęśników, jasnowłosej dziewczyny która właśnie wydawała ostatnie tchnienie, a także Wysłanniczki Piekieł, która przybyła by dać im wszystkim ostatnią lekcje. Kiedy stanęła przed kolejnymi zamkniętymi drzwiami, tym razem czerwonymi pomyślała, że na filmach w takiej chwili, bohater otwiera je jednym, porządnym kopnięciem. Głupota. Nie lubiła filmów, jednak chodziła na niektóre. Głównie dla zabicia czasu. Chwyciła gałkę klamki i powoli obróciła ją w prawo. Kiedy cicho uchyliła drzwi, na korytarz wydobył się kłąb dymu, odurzający zapach kadzideł, podniecenia i świeżej, jeszcze ciepłej krwi.

 

W pokoju zapanowało poruszenie. Na środku prowizorycznej świątyni kultu szatana, półkolem stało siedem identycznie zakapturzonych postaci. Na czarnej szacie ósmej osoby, którą na pewno był Izaak Pratt, widniały karmazynowe symbole. Stał pochylony nad obnażonym ciałem młodej dziewczyny, której właśnie poderżnął gardło. Rzucił nowoprzybyłej szybkie spojrzenie. Każdy z uczestnik obrzędu (Teraz Nirna już wiedziała, że są to dwie dziewczyny i sześciu chłopców), trzymał w ręku srebrny sztylet.

 

– Zabić. – Izaak wydał polecenie. Powiedział to niemal obojętnym tonem, bez zastanowienia jak powtarzaną wielokrotnie kwestię.

 

Stojąca najbliżej zakapturzona postać, wysoki barczysty szatyn, zbliżył się do intruza, podczas gdy jedna z dziewcząt stanęła za Nirną i zamknęła drzwi. Ta jedynie przyglądała się z nutką kpiny całej scenie. Chłopak stojący naprzeciw niej chwycił pewniej swój sztylet i celując w gardło dziewczyny wykonał zamaszyste cięcie. Krew trysnęła z przeciętych tętnic brocząc podłogę.

 

Tyle że nie krew przybyłej, a oprawcy.

 

Chłopak (na imię miał Connor) jako pierwszy zorientował się, że coś tu nie gra. W chwili gdy ostrze jego sztyletu powinno trafić na opór ciała dziewczyny, poczuł jak jego własne gardło zaczyna niemożliwie piec, a tuż po chwili zobaczył strugę krwi, jego własnej krwi lejącą się na podłogę. Sztylet wypadł mu z ręki, a sam Connor złapał się oburącz za szyję po czym osunął się na kolana.

 

Dziewczyna która zamknęła drzwi wydała zduszony dźwięk, po czym z wściekłością wbiła nieznajomej nóż w plecy. Nawet nie krzyknęła, kiedy poczuła jak jej własne cięcie odbiera jej życie. Westchnęła tylko i osunęła się na podłogę gdzie szybko wykwitła kolejna kałuża krwi.

 

W śród reszty towarzystwa dwie kolejne osoby poruszyły się, jak gdyby i one chciały spróbować szczęścia lecz Pratt powstrzymał ich gestem.

 

– Nie – powiedział wpatrując się w Nirnę jak urzeczony – Jej nie można zabić. Nie my. Witaj Pani – tu skłonił się nisko, a reszta poszła za jego przykładem – Jesteśmy zaszczyc…

 

– Nie bądź żałosny Pratt – fuknęła dziewczyna przestępując nad jeszcze ciepłym ciałem Connora uważając, by nie ubrudzić butów w kałuży, która przestała już rosnąć. – Zdejmijcie kaptury – rozkazała.

 

– Nie rozumiem co… – zaczął jeden z zakapturzonych, ale nie zdołał dokończyć. Nirna wykonała w jego stronę gest, jak gdyby chciała spoliczkować go wierzchem dłoni na odległość. Efekt był taki, że zadający pytanie odbił się od ściany z takim impetem, że posypała się niebieskawa farba jaką ją pomalowano.

 

– Milczeć – syknęła (pozostali oczywiście wykonali posłusznie polecenie) i podeszła do ciała blondynki leżącego na okrągłym, niskim stoliku o masywnych nogach. Przykucnąwszy przy niej dostrzegła, że na stoliku widnieje wyryty pentagram, a także kilka bezsensownych symboli. Uśmiechnęła się i pokręciła z politowaniem głową po czym jej wzrok spoczął na dziewczynie. Odgarnęła jej włosy z policzka i pogładziła zimną, aksamitną skórę.

 

– Biedna dziewczyno – zamruczała pod nosem po czym spojrzała na towarzystwo wzajemnej adoracji – Po co to zrobiliście, idioci?

 

Izaak już otwierał usta, ale Nirna powstrzymała go gestem i znów spojrzała na martwą dziewczynę. Położyła jej dłoń na czole po czym powiedziała:

 

– Opowiedz mi o sobie dziewczyno, powiedz kim byłaś.

 

W pokoju rozległ się dźwięk wciąganego gwałtownie powietrza. Sataniści-amatorzy cofnęli się pod ściany, bowiem dziewczyna którą zabili kwadrans temu, właśnie wyprężyła się gwałtownie i otworzyła oczy.

 

Nirna nadal trzymała rękę na jej czole, dziewczyna rozprężała i zaciskała pięści.

 

– Mów, w imię bogów w których wierzysz. – rozkazała Wysłanniczka Piekieł.

 

Wszyscy widzieli jak wargi wskrzeszonej poruszają się w błyskawicznym tempie, ale nikt nie mógł zrozumieć co mówiła i czy w ogóle coś mówiła, albowiem zdawało im się, że z ust nie dobywa się żaden dźwięk. W końcu dziewczyna przestała mówić i zamknęła oczy. Nirna powiedziała coś tak, by nie usłyszał tego nikt po za dziewczyną, a potem dodała:

 

– Idź. Odnajdziesz spokój w Domu Ojca. – Nirna wstała i podeszła do krzesła leżącego w koncie. Podniosła je i usiadła wyciągając przed siebie nogi. Spojrzała po przerażonych twarzach zebranych po drugiej stronie pomieszczenia. Jedynie Izaak nie okazywał oznak strachu. Wręcz przeciwnie, zdawał się być zachwycony.

 

– Powiedz mi Pratt – zaczęła patrząc na niego jak na coś bardzo obrzydliwego – co cię tak cieszy?

 

– Twoje przybycie, Pani. – odpowiedział z podnieceniem w głosie – Od dawna czekamy na jakiś znak, potwierdzenie, że nasze działania nie pozostają obojętne naszemu Panu, Szatanowi.

 

– Ty jesteś głupszy niż na to wyglądasz. – parsknęła dziewczyna – Wiesz kim jestem?

 

Chłopak uśmiechnął się jak uczeń, który ma możliwość popisać się wiedzą przed ulubionym nauczycielem.

 

– Wiem Pani. Jesteś córką Nocy i Śmierci, wysłanniczką która przybywa by kierować wiernych, a na imię Ci Nearne.

 

– Interesujące. – mruknęła – Jak powiem Abaddonie, że uważają mnie tu za jego córkę to chyba umrze ze śmiechu. Nearne? Ciekawe gdzie to znalazłeś, nie mówią tak do mnie od średniowiecza. Prócz imienia, które teraz zresztą brzmi trochę inaczej, nie trafiłeś w niczym. Jestem wysłanniczką prawda, ale nie przybywam do jak to szumnie nazwałeś „wiernych". Przychodzę tylko wtedy, kiedy ktoś powołując się na Szatana, robi bałagan. Przychodzę by dać lekcję. No to słuchajcie.

 

Po pierwsze: czy nikomu z was nie przyszło do głowy, że zabicie przypadkowej osoby to jawna deklaracja upośledzenia? Pratt powiedz, czemu miało to służyć?

 

Chłopak jak gdyby zawahał się przez chwilę po czym odpowiedział.

 

– Złożyliśmy ją na cześć i ku uciesze Szatana. Nie rozumiem dlaczego…

 

– No właśnie nie rozumiesz – przerwała mu dziewczyna – Co za pożytek z niej dla Szatana? Nie była może bardzo gorliwą katoliczką, ale na pewno nie trafiła do piekła. To jak zginęła, nie wpływa na to gdzie trafi. Czym się kierowaliście? Ciągnęliście zapałki? Jeżeli dusza nie trafi do nas to ofiara jest nieważna, co więcej nabruździliście nam już nie pierwszy raz. Tacy jak wy są najgorsi – Bogata gównażeria, która cierpi na nadmiar wolnego czasu.

 

Nirna spojrzała po zebranych. Po każdym po kolei, a na sam koniec zatrzymała wzrok na Izaaku.

 

– Chcieliście zobaczyć jak wygląda piekło? – zapytała jadowicie – Zobaczycie wszyscy. Wszyscy oprócz ciebie Izaaku Pratt.

 

Wysłanniczka wstała i ostrożnie odstawiła krzesło. Wyłamała palce przyglądając się zebranym z mściwą satysfakcją i zaczęła rozcierać dłonie, jak gdyby chciała je rozgrzać. Kiedy je rozchyliła, pomiędzy nimi wirował srebrny błyszczący obłok. Nirna przekręciła nieznacznie głowę, jak osoba przyglądająca się czemuś i uśmiechnęła się. Był to uśmiech który mógł by zmrozić krew w żyłach nawet… nawet Szatanowi. Zamknęła oczy i dmuchnęła między dłonie pozwalając uwolnić się coraz jaśniej błyszczącej poświacie. Opuściła ręce. Przez chwilę przyglądała się otoczeniu, by nie przeoczyć możliwej wady zaklęcia, jednak zadziałało idealnie.

 

Nirna, Wysłanniczka Piekła zwana u zarania Nearne, odwróciła się i uważając na krzepnące kałuże krwi wyszła zamykając za sobą drzwi.

 

Nim dotarła do końca schodów usłyszała pierwsze krzyki.

 

 

 

 

 

Lucyfer właśnie skończył czytać poranną gazetę. Odkładając na biurko New York Times'a

 

Pokręcił tylko głową.

 

Ma cholera wyobraźnie – pomyślał wychodząc ze swojego gabinetu.

 

Wytłuszczony nagłówek na pierwszej stronie głosił: „ Choroba psychiczna i mordy w wykonaniu dziedzica fortuny", a tuż pod tym niezwykle kuszącym zdaniem, widniało zdjęcie umazanego krwią, młodego chłopaka, nijakiego Izaaka Johna Pratta, w kaftanie bezpieczeństwa, prowadzonego przez dwóch rosłych mężczyzn w białych kitlach. W prawym dolnym rogu pojawiła się notka [czyt. więcej str.3] Artykuł na owej stronie był równie interesujący jak zdjęcie:

 

„…kiedy usłyszała makabryczne wrzaski dochodzące z opuszczonego budynku przy 34 av. Policja przyjechała 5 minut później. Dla znajdujących się wewnątrz dzieciaków, za późno. Kiedy oficer N.Y.P.D Timothy Ross, wywarzył drzwi na piętrze było już po wszystkim.

 

Pracuje w policji 11 lat – opowiadał później naszemu reporterowi, wypalając papierosa za papierosem – W Nowym Jorku, wiecie, człowiek nigdy nie wie, co zobaczy następnego dnia, ale to… Boże wszędzie krew, wchodząc do środka poślizgnąłem się i o mało nie przewróciłem. Dookoła ciała… te dzieciaki, ich twarze… śni mi się to teraz i będzie mi się śniło pewnie do Dnia Sądu. Twarze zastygłe w przerażeniu, ciała rozrzucone jak zniszczone lalki i te rany. Zanim zwróciłem uwagę na tego chłopaka, pamiętam, że przemknęło mi przez myśl, że ktoś chyba napuścił na nich jakiegoś agresywnego psa, a później… później spojrzałem na niego. Był z siebie cholernie zadowolony i nie krył tego. Uśmiechał się od ucha do ucha z czymś tak potwornym, takim nienaturalnym. Najgorsze wcale nie było to, że z rozchylonych ust spływała mu stróżka krwi, że był nią cały umazany. Najgorszy był jego wzrok. Szaleństwo nie czaiło się w nim, nie. Było ukazane jak na dłoni, oczy mu płonęły, a kiedy weszliśmy, otarł krew rękawem i powiedział, cytuję: „Ukarałem niewiernych. Zniszczyłem Zło w imię Boże. Pan nakazał mi to, a ja usłuchałem i będę zbawiony gdy nadejdzie Sąd Jego." Trudno było nie zapamiętać, powtarzał to jak nakręcony.

 

Miałem ochotę zastrzelić sukinsyna. Nie tylko ja zresztą. Ale dobrze, że tego nie zrobiliśmy bo kto by nam uwierzył w to co widzieliśmy? Przy wpływach Johna Pratta wszyscy wylądowalibyśmy na bruku, a tak sam się wyrzekł latorośli. Też bym tak zrobił. Co mieliśmy zrobić? Skuliśmy gówniarza i jeden z moich zadzwonił po „Facetów w Bieli". Chłopak był już spokojny, ale cały czas trzymaliśmy go na muszce. Nie ufa się wariatowi który zabija siedem osób w czym piątce rozszarpuje gardło. W takich chwilach szczerze żałuje, że w stanie Nowy Jork wycofali karę śmierci.

 

Izaak Pratt przebywa obecnie w Klinice leczenia chorób psychiatrycznych imienia Huberta Marstena, gdzie oczekuje na rozprawę.

 

Niech Bóg zmiłuje się nad jego duszą."

 

 

 

 

 

 

 

„Każdy kto mówi, że świat jest pełen zła, jest głupcem. Jest nim także ten, który mówi, że świat jest pełen cierpienia, zawiści i okrucieństwa.

 

Świat jest pełen ludzi.

 

I to jest jego jedyny problem."

 

S.Maciaszek

 

 

 

 

 

„Poza zasięgiem rodzaju ludzkiego, kropelka piekła, dotyk dziwnego."

 

S.King

 

 

 

 

 

„– Nie wierzę w Szatana.

 

– Powinna pani. On w panią wierzy."

 

Constantine

 

 

 

Koniec

Komentarze

Ciekawe, nieporywające, ale interesujące.

Umknęła tobie cała masa przecinków, których wole się nawet . Zastanawiam się czy ściany można obić metalem. Czy nie tyczy to się raczej np. drzwi? Ściany można wyłożyć metalem (tak mi się zdaje). Natomiast drugi element, o którym muszę wspomnieć to fakt, że fragment z gazety zawiera przekleństwo. W gazecie typu New York Times nie powinno takie wystąpić.
Po za tym takie słowa jak: wyróżniałby (u ciebie wyróżniał by) czy też pomyślałby, mówiłby pisze się razem z "by".

Podsumowując ładnie napisane opowiadanie. Pomysł nieoryginalny, ale ciekawie przedstawiony. Ponadto zdaje mi się, że kwestia z ubiorem Lu został zaczerpnięta z Constantine. W każdym razie życzę powodzenia z następnym tekstem.

Kiedy dziewczyna przechodziła koło niego chłopiec, tak naprawdę o wiele starszy niż na to wyglądał, obrzucił ją nienawistnym spojrzeniem, mówiącym wiele brzydkich rzeczy. – To „mówiącym wiele brzydkich rzeczy”, bym stąd wywalił. Śmiesznie brzmi i psuje to zdanie.

 

Nirna wstała i podeszła do krzesła leżącego w koncie. – bankowym?:P  Kącie

 

Od dawna czekamy na jakiś znak, potwierdzenie, że nasze działania nie pozostają obojętne naszemu Panu, Szatanowi.

 

A takich se pare znalazłem. Więcej było( powtórzeń), ale nie wyliczałem, bo i po co. Tekst jak dla mnie napisany średnio. Ale ciekawy  ze względu na poruszany temat zabaw takich właśnie śmiesznych dzieci w satanistów. Dla mnie tzw. Szatanistów:P, czyli właśnie łebków rozkopujących groby, podrzynających gardła kogutom, plujących do chrzcielnicy itp. Itd. Oceniłbym tak na 3+, 4- .

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Pomysł podobał mi się, ale wykonanie nieco kuleje, przez co dałbym 3 z plusem. Pozdrawiam.

Dzięki za komentarze. To moje pierwsze opowiadanie więc wszystkie uwagi są dla mnie bardzo cenne.

Nowa Fantastyka