- Opowiadanie: dawidiq150 - DOOM - "Żołnierz przyszłości"

DOOM - "Żołnierz przyszłości"

Opowiadanie zainspirowane kiedyś ogromnie popularną grą komputerową “DOOM” która zapoczątkowała strzelanki 3D. Jeśli chodzi o ścisłość to pierwszy był “Woflenstein”. Niech to będzie hołd dla twórców tych gier, które kiedyś sprawiały masę radochy milionom dzieci i nastolatków.

Pomysł był już wcześniej wykorzystany (przeze mnie) ale treść jest bogatsza i wykonanie z pewnością lepsze :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

DOOM - "Żołnierz przyszłości"

Niewielki jednoosobowy statek mknął w stronę Cyruxa 14. Ta, patrząc z daleka brązowo-czerwona planeta zamieszkana przez niezwykle agresywne istoty, od setek lat nie była przez nikogo odwiedzana. Żadna rasa nie chciała mieszać się w wojny toczone tam między tubylcami, a glob nie miał wiele surowców naturalnych i był nieatrakcyjny pod względem estetycznym.

W głównej bibliotece międzygwiezdnej znajdowało się trochę informacji o Cyruxie 14. Planeta kiedyś zamieszkiwana przez zwyczajne człekopodobne istoty, została zniszczona przez wojnę, w której użyto zabójczej, broni biologicznej. Skutków nikt nie przewidział. Około osiemdziesiąt procent zwierząt i roślin wymarło. To co zostało, przeszło metamorfozę. Mózgi gospodarzy planety zmieniły się i po kilku pokoleniach stali się oni agresywni, i niezdolni do miłości i życia w pokoju. Reszta żywych stworzeń przeszła mutacje tworząc przerażające bestie.

 

&&&

 

Stateczek wszedł w atmosferę planety i skierował się w stronę niewielkiej pustyni, wtedy został ostrzelany przez automatyczne działka niegdyś służące za ochronę nieistniejącego teraz miasta. Działka te były przestarzałe i do niczego już się nie nadawały, jednak stateczek nie miał włączonych osłon, jakby pilot koniecznie chciał być zestrzelony.

Doznał uszkodzeń i rozbił się przez nikogo niezauważony.

 

&&&

 

Gdy się przebudziłem w głowie miałem pustkę. Nie wiedziałem kim jestem, ani gdzie się znajduję. Leżałem uwięziony w ciasnym pomieszczeniu, a do mojego ciała były przyczepione jakieś cienkie kabelki. Odczuwałem ból po lewej stronie brzucha, lecz w tej ciasnocie nie mogłem nawet spojrzeć co mi jest.

Kręciło mi się w głowie i ponownie zamknąłem oczy. Po dłuższej chwili je otworzyłem i podjąłem próbę wydostania się. Ściana przede mną była popękana. Naparłem na nią rękami, lecz nic to nie dało. Badając dłońmi otoczenie wyczułem po bokach na wysokości bioder jakieś klamry. W łatwy sposób udało mi się je przekręcić i wtedy z całej siły naparłem kolanem, w jak się chwilę potem okazało pokrywę kabiny hibernacyjnej. Puściła i głośno spadła na podłogę, a ja byłem wolny.

Wygramoliłem się a dziesiątki kabelków odpadły od mojego ciała. Zlustrowałem otoczenie. Niewiele z tego rozumiałem, miałem amnezję, lecz bardzo wybiórczą. Jakby ktoś wymazał tylko to co chciał, a resztę zostawił. Rozpoznałem, że znajduję się na jednoosobowym statku służącym do prywatnych podróży międzygwiezdnych. Bardzo nowoczesnym i drogim, który musiał doznać awarii. Bok statku, gdzie znajdowała się komora, z której wyszedłem był zgnieciony.

Spojrzałem na ranę w brzuchu, tkwił w niej kawałek szkła. Bardzo mocno krwawiłem, pewnie straciłem masę krwi, lewą nogę miałem całą ubrudzoną czerwoną zaschniętą posoką. Krew była tak samo w zniszczonej kabinie hibernacyjnej.

Uświadamiając sobie, że posiadam obszerną wiedzę medyczną, wyciągnąłem apteczkę z szafki znajdującej się pod kokpitem (wiedziałem, gdzie jej szukać).Wtedy zwróciłem uwagę na chrobotanie na zewnątrz.

Przez dziurę w rozbitym statku, jakieś zwierzęta musiały wyczuć zapach mojej krwi i teraz próbowały się dostać do środka. Chwilowo nie zaprzątałem sobie tym głowy. Należało wyleczyć ranę. Z apteczki wyjąłem specjalny spray dezynfekujący i rozpyliłem na zranione miejsce. Potem chwyciłem ciało obce i powoli je wyciągnąłem. Bolało jak cholera. Następnie zszyłem skórę specjalnie przeznaczonym do tego urządzeniem. Nie wyglądało to już bardzo źle.

W każdym statku znajdował się komputer z bazą danych. Gdyby był sprawny niewątpliwie dowiedziałbym się czegoś o mojej sytuacji. Niestety nie działał. Możliwe, że uległ awarii podczas kraksy, albo wyłączony był celowo. Nie mogłem tego określić.

Musiałem się wydostać z wraku i poszukać pomocy. Byłem całkiem nagi, nigdzie jednak nie znalazłem ubrania. Uważnie przyjrzałem się swojemu ciału, bo zauważyłem coś dziwnego. Po moich muskularnych rękach i nogach ciągnęły się wzdłuż dookoła niebieskie druty z jakiegoś metalu. Czułem jak bardzo delikatne pulsują. Moja skóra w każdym miejscu, nawet na genitaliach była nienaturalnie twarda. Stało się dla mnie oczywiste, że dokonano na mnie jakiejś niezwykłej operacji.

Przeszukałem cały statek. W ładowni znalazłem broń najnowszej generacji. Był tu karabin plazmowy z dużym zapasem rdzeni, miotacz ciekłego azotu, miotacz napalmu, granatnik z amunicją, przeróżne rodzaje granatów ręcznych i to jeszcze nie wszystko. Muszę zaznaczyć, że cały ten arsenał mieścił się w dużym standardowym żołnierskim plecaku, który leżał obok. Te zabawki były miniaturowe jeśli wziąć pod uwagę siłę ich rażenia!

Musiałem być jakimś specem, bo znałem wszystkie zgromadzone tu bronie i potrafiłem je obsługiwać.

Nadszedł czas by opuścić statek i ruszyć na poszukiwanie jakichś ludzi. Musiałem jednak pozbyć się drapieżnych zwierząt, które zwabiła moja krew. Te cały czas drapały naiwnie blachę na zewnątrz. Wziąłem trzy granaty, odbezpieczyłem i wyrzuciłem przez powstałą w wyniku kraksy szczelinę, tak by wybuchy objęły jak największą powierzchnię.

Po czterech sekundach nastąpiły silne eksplozję. Odczekałem chwilę i sądząc, że już nic mi nie grozi opuściłem go jednymi z dwóch naprzeciwległych drzwi, tymi, które nie były bardzo uszkodzone.

Znajdowałem się na pustkowiu, gdzie oprócz półmetrowych bezlistnych krzewów, rosnących samotnie, a także wielkich grzybów żyjących w koloniach posiadających czerwono-żółte kapelusze nic nie rosło. Powietrze było tu tak zanieczyszczone, że oddychałem z trudem. Jałowa gleba miała kolor brązowo-czerwony podobnie jak mocno zachmurzone niebo. Wtedy pojąłem, że moje oczy są przystosowane do widzenia w ciemności bo wszystko wskazywało na to, że jest noc.

Obszedłem dookoła rozbity statek. Znalazłem zwłoki zabitych granatami zwierząt. Kilka zostało całkiem rozerwanych i gdyby nie jeden osobnik nie wiedziałbym z czym miałem do czynienia. Mimo oderwanej tylnej połowy ciała drapieżnik jeszcze żył. Nie był większy od dużego psa, sierść miał krótką, lecz jego głowa wyglądała osobliwie. Posiadał tylko jedno sprawne oko, drugie było w zaniku. Natomiast jego szczęki były całkiem na wierzchu, jakby usunięto mu w tym miejscu skórę. Widok ten był trochę przerażający.

Stojąc po tej stronie wraku w oddali zauważyłem jakieś zabudowania. To było na oko dziesięć kilometrów, może trochę więcej. Zanim ruszyłem w drogę pomyślałem by zabrać jakąś broń, nie potrafię powiedzieć co mną pokierowało, może był to instynkt, może ostrożność i zabrałem cały arsenałem pakując go do wojskowego plecaka.

 

&&&

 

Idąc długo po tym rozległym pustkowiu kilka razy trafiłem na szwendające się zwierzęta takiej samej rasy, które zabiłem granatami. Gdy mnie wyczuły zaatakowały i musiałem je wystrzelać. Użyłem do tego karabinu na plazmę, a potem dobiłem te które jeszcze żyły. Szedłem szybkim krokiem, w ogóle nie czując zmęczenia mimo że na plecach dźwigałem ciężki tobół. Wydawało mi się to nienaturalne. Miałem czas na rozmyślanie co mi zrobiono i dlaczego.

 

&&&

 

Budynki były coraz bliżej. W pewnym momencie zrozumiałem, że przede mną jest kopalnia odkrywkowa. Najprawdopodobniej węgla brunatnego. Rozpoznałem to po charakterystycznych urządzeniach i budowlach, które znałem.

W końcu dotarłem do wyrobiska. Pracę wykonywały tu wyłącznie maszyny, nigdzie nie zauważyłem człowieka. Obszedłem wielką dziurę w ziemi i ruszyłem ubitym przez gąsienice maszyn placem.

Jakaż była moja radość, gdy ujrzałem lecący po niebie niewielki stateczek. Czyli jednak ktoś doglądał kopalni – pomyślałem.

Pilot nie mógł mnie dojrzeć, gdyż znajdowałem się za daleko, a stateczek leciał prostopadle do mnie. Ruszyłem szybszym krokiem, będąc przekonanym, że gdzieś musi być lądowisko. Teren kopalni był olbrzymi i miejsce którego szukałem znalazłem około pół godziny później. Nie spuszczałem oka ze statku i gdy sytuacja była dogodna zacząłem wymachiwać rękami dając jasne do zrozumienia znaki.

Pilot musiał mnie zauważyć i zaczął obniżać lot. Lądując pionowo osiadł kilkanaście metrów przede mną. Klapa służąca za drzwi otworzyła się i wyszedł z niej dziwaczny ale człekopodobny osobnik. Nie był z pewnością okazem zdrowia jego ciało bowiem było bardzo niesymetryczne jeśli przeciąć go w pionie na dwie połowy.

Jego przekrzywiona w jedną stronę głowa posiadała oczy rozmieszczone jedno nad drugim. Wargi miał jakby po nieudanej operacji plastycznej. Jedno ucho miał większe. Nogi i ręce były podobnie zdeformowane. Jego ubiór stanowiły zwykłe spodnie i koszula.

Krzyknął do mnie coś w nieznanym mi języku. Zacząłem tłumaczyć co mi się przytrafiło pomagając sobie gestykulacją. Po chwili, gdy wydało mi się, że zrozumiał co chcę mu powiedzieć, wrócił do statku i wyjął dwulufową strzelbę. Potem wycelował we mnie i nacisnął spust.

Stało się coś niezwykłego, zachowałem się instynktownie. Złożyłem ręce w taki sam sposób jaki bokserzy chronią się przed ciosem. Pociski ze strzelby nie zraniły mnie, gdyż ochroniło mnie niewielkie pole siłowe.

Agresor widząc to prędko wsiadł z powrotem do swojego pojazdu, który uniósł się wysoko następnie zawisnął w miejscu.

Byłem przekonany, że wezwał posiłki i grozi mi niebezpieczeństwo. Do tego wiedziałem, że przed momentem chciał mnie zabić. Dlatego długo się nie zastanawiając wyjąłem z plecaka granatnik, sprawdziłem czy jest załadowany, wycelowałem i nacisnąłem spust. Trafienie w nieruchomy obiekt było dla mnie dziecinnie łatwe.

Nastąpiła eksplozja i kawałki statku rozleciały się w różne strony.

 

&&&

 

Z zamyślenia co dalej zrobić wyrwało mnie wibrowanie na lewym udzie. Spojrzałem i dotknąłem palcem tego miejsca. Do ciała miałem przytwierdzone jakieś niewielkie płaskie urządzenie, którego nie sposób było wcześniej zauważyć. Znajdował się tam niewielki przycisk to on wibrował. Gdy go nacisnąłem ukazał się przede mną hologram. To była mapa z czerwoną strzałką i pulsującym żółtym punktem. Pod mapą znajdował się napis.

„Twoje zadanie to zniszczyć fabrykę broni naszego wroga. Na bieżąco będą przekazywane ci dalsze wskazówki. Teraz masz skierować się do wejścia w podziemia oznaczonego pulsującym punktem. Gdy się tam już znajdziesz wysadź to wejście by nikt nie mógł za tobą podążać.”

Przeczytałem i początkowo nie wiedziałem czy mam się cieszyć czy smucić. Musiałem to sobie przemyśleć. Prawie wszystkie tajemnice zostały właśnie odkryte. Postanowiłem, że najpierw wejdę do tych podziemi a potem się zastanowię. Jeśli byłem na wrogiej mi planecie to prędko musiałem to zrobić.

Ruszyłem do oznaczonego na hologramie miejsca. Maszyny wokoło pracowały, nie było tu jak wcześniej wspomniałem żywej duszy. Szedłem i szedłem co jakiś czas sprawdzając na hologramie ile drogi mi jeszcze zostało. Minęło sporo czasu, wyszedłem poza teren kopalni i znowu byłem na pustkowiu. W pewnym momencie dotarłem do niedużego wybetonowanego obszaru. Chwilę później znalazłem wejście do podziemi. Była tam drabina której użyłem.

Schodziłem i schodziłem dobre kilkanaście minut. Gdy postawiłem znowu stopy na płaskiej powierzchni musiałem znajdować się bardzo głęboko pod ziemią. Było tu gorąco i duszno.

Pomieszczenie do którego się dostałem miało niewielkie rozmiary. Naprzeciwko drabiny zaczynał się tunel. Nie tracąc czasu uzbroiłem bombę zegarową, której trzy sztuki miałem w plecaku i zostawiłem przy drabinie.

Oczywiście miałem obawy, że może niszczę jedyne wyjście, rozkaz jednak był wyraźny. Poszedłem tunelem w jedynym możliwym kierunku. Dwie minuty później nastąpiła eksplozja i tunel za mną zawalił się.

Nacisnąłem przycisk na udzie włączający hologram. Urządzenie nie zadziałało i wtedy pojąłem jak naiwnie się zachowałem wykonując rozkaz. Byłem pewny, że zostałem oszukany.

Twierdzę, że życie ma się jedno, dlatego chciałem o nie walczyć i wydostać się stąd. Ruszyłem tunelem w jedynym możliwym kierunku.

 

&&&

 

Kawałek dalej kamienne podłoże się skończyło i zacząłem iść po metalowej konstrukcji, pod którą znajdowała się duża jaskinia.

Korytarz nieco się powiększył i miał teraz może cztery metry szerokości. Pode mną między prętami konstrukcji ujrzałem jakieś zwierzę nieznanego mi gatunku, przypominało niedźwiedzia lecz zamiast grubej warstwy tłuszczu miało silne ciało. Było też znacznie większe.

Ten potwór stał na dwóch nogach i mając podniesiony łeb, wpatrywał się we mnie. Patrzyliśmy sobie w oczy, a ja odniosłem wrażenie jakby w zwierzęcym ciele mieściła się inteligencja na miarę człowieka. Stało się wtedy coś co mnie zdumiało. Ta istota zaczęła się śmiać. Tylko tak można było odczytać jej dziwne zachowanie. Jakby tego jeszcze było mało pomachała mi łapą. Przez chwilę myślałem, że zwariowałem.

Ruszyłem dalej, nie mając pojęcia dokąd zmierzam. Przeszedłem jakiś kilometr i pojąłem dlaczego stałem się obiektem drwiny. Metalowa konstrukcja tutaj była uszkodzona. Jej dalsza część znajdowała się w odległości jakichś dziesięciu metrów. Nie miałem wyjścia jak zeskoczyć na dół. Wyjąłem z plecaka miotacz ciekłego azotu dla obrony przed monstrum które wcześniej spotkałem i przewiesiłem przez ramię. Następnie opuściłem się i skoczyłem. Wiedziałem jak się zachować przy skoku z takiej wysokości. Miałem to wyćwiczone.

Rozejrzałem się czy nic mi nie grozi i ruszyłem dalej. Już parę chwil później zorientowałem się, że jestem w sieci rozległych naturalnych jaskiń. Przede mną bowiem ukazało się dwie pieczary. Gdy zastanawiałem się którą pójść, z tej po mojej prawej stronie wynurzył się znany mi już potwór.

Po części na takie coś byłem przygotowany. Chwyciłem swoją broń, wycelowałem w górującą nade mną głowę i nacisnąłem spust. Ciekły azot w połączeniu z żywą tkanką wywarł pożądany efekt. Potwór łapami objął swoją głowę. Chwilę potem runął nieżywy na ziemię. Piętą zmiażdżyłem zamrożony łeb, który rozpadł się na kawałeczki.

Teraz przynajmniej wiedziałem którędy mam dalej iść.

Przeładowałem swoją broń, która się świetnie sprawdziła i ruszyłem.

Jaskinia była raz szersza raz węższa. W końcu dotarłem ponownie do dość obszernej. Znajdowały się tu żelazne haki umocowane u dołu ściany. Do tych haków z kolei przymocowano łańcuchy z kajdanami. Kajdany te musiały więzić kiedyś, (zapewne bardzo dawno) ludzi, bo zostały po nich tylko szkielety. Naliczyłem ich czternaście.

Dalej sufit robił się coraz wyższy, aż doszedłem do obszernej przestrzeni, gdzie nad sobą ujrzałem niebo. Ten widok sprawił mi radość i mimo że nie wiedziałem jak się wydostać na górę, odczułem ulgę. Wtedy ponowne zostałem zaatakowany. Jakby znikąd pojawiły się olbrzymie nietoperze, chwilę wcześniej zamaskowane niczym kameleony. Te, jak wszystkie istoty, które spotkałem od wybudzenia się w kabinie hibernacyjnej, były zmutowane. Jeden z nich, zdecydowanie największy, będący zapewne przywódcą stada, wbił swoje pazury w moją głowę. Weszły głęboko i poczułem ostry ból. Potem szaleńczo zaczął kąsać moje ramiona. Reszta nietoperzy-gigantów dołączyła do niego.

Chwyciłem zwierza dłońmi i mocno ścisnąłem, następnie rozerwałem na dwie części. Ochlapał mnie swoją posoką i wnętrznościami. Reszta agresorów widząc co stało się ich przywódcy rozpierzchła się. Wyciągnąłem z plecaka specjalistyczny karabin do likwidacji małych, ruchliwych celów i po kolei wystrzelałem wszystkie. Pamiętałem, że ta broń powstała na potrzeby eksploracji planet w układzie „Noktes”, gdzie zmorą były olbrzymie owady.

W tej potyczce nieco ucierpiałem i marzyłem by to wszystko się już skończyło. Z nostalgią spojrzałem na niebo i zastanawiałem się czy przyjdzie mi się wydostać z tej wrogiej planety. Potem ruszyłem dalej.

Przede mną ukazał się kolejny tunel ciągnący się przez dwa, może trzy kilometry. Natrafiłem tam na olbrzymią gąsienice, która tarasowała mi przejście. Przecisnąłbym się między nią a ścianą ale nie wiedziałem czy mnie nie zaatakuje, nic o takim stworze nie wiedziałem. Gąsienica była zwrócona do mnie przodem, tak mi się wydawało, bo miała kilkanaście wielkich mrugających niezależnie oczu. Posiadała też okrągły otwór gębowy, który raz się otwierał a raz zamykał.

Zwierzę wydawało się całkiem niegroźne ale nie mogłem ryzykować. Odbezpieczyłem granat i rzuciłem. Eksplozja rozerwała głowę gąsienicy. Zielona breja rozlała się po skalnej podłodze, lecz monstrum nie umarło. Zaczęło szybko uciekać, byłem tym zdumiony, po chwili znikło mi z oczu.

Zielona krew gąsienicy wydawała bardzo nieprzyjemną woń, lecz musiałem przejść przez powstałą kałużę.

Dotarłem do otwartej przestrzeni i znowu ujrzałem w górze niebo. Rozglądnąłem się. Jakaż wielka była moja radość, gdy blisko jednej ze skalnych ścian zobaczyłem coś co musiało być prymitywną windą. Winda oczywiście nie działała, ale zaczepiona była na linie i wisiała pół metra na ziemią. Swobodnie mogłem wspiąć się, co bez dłuższego zastanowienia zrobiłem.

Moje silne ciało bez problemu radziło sobie z tym zadaniem. Wysokość jednak była znaczna a chropowata metalowa lina raniła mi dłonie.

W końcu dotarłem na górę i poczułem się wolny. Opuściłem bowiem pułapkę. Musiałem jednak przyznać, że miałem trochę farta z tą windą.

Pomyślałem, że może szczęście jeszcze się do mnie uśmiechnie i ukradnę jakiś stateczek by wydostać się z tej nieprzyjaznej planety.

 

&&&

 

W tym obszarze gleba musiała być żyzna, rosła tu bowiem wysoka trawa, a kawałek dalej wybudowano zajmującą wielką powierzchnię szklarnie. Nawet nie próbowałem jej obejść, ciągnęła się bowiem daleko jak okiem sięgnąć w obie strony.

Podszedłem do szklanej ściany i rozbiłem ją kolbą karabinu, który miałem przewieszony przez ramie. Ostrożnie by się nie skaleczyć wszedłem do szklarni. Znajdowały się tu alejki, którymi można było przejść i rzędy półmetrowych krzewów. Rosły na nich owoce przypominające kształtem bakłażany z tym, że większe i całkiem czarne.

Ruszyłem przed siebie zastanawiając się czy nie posilić się tymi dziwnymi roślinami, bo doskwierał mi już głód. Pomyślałem, że przecież nie mogą być trujące. Zerwałem dorodny okaz i wytarłem o plecak, jego gładka skóra oczyszczona z brudu teraz lśniła. Potem ugryzłem. Smak był dziwny, niepodobny do niczego co wcześniej jadłem. Lekko słodkawy. Zjadłem zostawiając tylko ogonek i sięgnąłem po następny. Gdy konsumowałem trzeci, zacząłem się dziwnie czuć. Zakręciło mi się w głowie. Było tak jakbym zażył jakiś bardzo mocny narkotyk. Ogarnęła mnie chęć mordu moich nieprzyjaciół. Chciałem uśmiercić każdego kto żył na tej planecie.

Wyciągnąłem z plecaka broń o największej sile rażenia. Była to rozkładana mini bazooka, do której miałem sześć rakiet. Złożyłem ją i załadowałem. Potem ruszyłem biegiem przed siebie, gdyż rozpierała mnie ogromna energia. Gdy dotarłem do końca plantacji minęło co najmniej piętnaście minut. Tak jak poprzednio rozbiłem szklaną ścianę i wyszedłem na zewnątrz.

W oddali ujrzałem miasto a całkiem niedaleko wielkiego robota który musiał pełnić tu wartę. Nawet mu się nie przyglądnąłem a był zwrócony do mnie bokiem. Wycelowałem i strzeliłem. Rakieta pomknęła i uderzyła w cel. Nastąpił wybuch i robot rozleciał się na kawałki. Pozostał po nim tylko dymiący wrak.

Zadowolony przeładowałem broń i rozejrzałem się za innym celem. Z obu stron zbliżały się kolejne roboty-strażnicy. Posiadały sześć mechanicznych nóg i olbrzymie obrotowe działo. Na tym dziale w szklanym kloszu pływał ludzki mózg i dwie gałki oczne z nim połączone. Po bokach nawinięte były szpule z nabojami.

Roboty otworzyły do mnie ogień. Rozpoczęła się bitwa nie trwająca długo. Na niebie ukazały się bombowce, które wzięły mnie na celownik. Przed pierwszą rakietą umknąłem, druga trafiła w ziemie blisko mnie a eksplozja objęła moją nogę. Został z niej tylko kikut.

Byłem pewien, że to już koniec, że zaraz umrę. I wtedy na niebie ukazał się duży krążownik. Zestrzelił wrogie statki i przegonił jednostki lądowe. Zanim straciłem przytomność ujrzałem jeszcze jak otwiera się jego hangar i wylatuje z niego SXT-26 przeznaczony do transportu rannych żołnierzy.

 

&&&

 

Gdy się ocknąłem, leżałem na łóżku w niewielkim pokoju szpitalnym, obok na krześle siedział mężczyzna w mundurze. Przyglądał mi się z sympatycznym uśmiechem na twarzy.

– Mam wiele pytań – powiedziałem.

– Jestem tu po to by na nie odpowiedzieć– padła odpowiedź – Pozwól jednak najpierw ja o coś zapytam. Przed misją zgodziłeś się na operację mózgu. Wymazano ci pamięć. Możemy ci ją przywrócić, ale kolejny taki zabieg może się udać jedynie w sześćdziesięciu procentach. Więcej na ten temat powie ci lekarz. Zastanów się czy nie chcesz po prostu przeczytać wszystko o operacji której się podjąłeś. Tu są akta.

Wskazał na teczkę leżącą na szafce obok mojego łóżka. Wziąłem ją do rąk i przeczytałem nagłówek „Żołnierz przyszłości”.

– Nie będzie operacji, chcę być zdrowy – powiedziałem i zacząłem czytać.

Koniec

Komentarze

Growe, acz brakowało mi paru broni z Doom’a jedynki i dwójki :D zwłaszcza piły łańcuchowej i BFG :D no i potworki nie te 

Jasne, miała być piła ale jakoś mi to w czasie pisania umknęło :)

 

Dzięki, że przeczytałeś.

Jestem niepełnosprawny...

Drogi autorze, trochę za bardzo zależało Ci na umieszczeniu w tekście elementów pochodzących z gry, bo nawet nie zauważyłeś jak słabo się to wszystko trzyma. Nie da się utrzymać historii na kilku giwerach i potworach. Lektura przypominała pijacką grę albo polowanie na jajka wielkanocne. Albo lepiej, zabawę w dopisywanie kolejnego zdania przez różne osoby. To nie mogło się udać.

 

Na każdym kroku pojawiają się nowe wątpliwości. Od logistyki całej misji po poczytalność głównego bohatera. Nic tutaj nie jest spójne. Kto wpadł na to, żeby na misję posłać jednego żołnierza, w dodatku z wyczyszczoną pamięcią? „Obszerna wiedza medyczna” bohatera pozwala opisać paskudną ranę jako „nie wygląda bardzo źle” i całkowicie puścić w niepamięć. Oddychanie zatrutym powietrzem sprawia trudności tylko przez chwilę, potem płuca w magiczny sposób się adaptują. Umiejętności przetrwania i strategie to przeżytek. Teraz bycie specem sprowadza się do biegłości w identyfikacji uzbrojenia i bezbłędnej celności. 

 

Żadna scena zdaje się nie mieć powiązania z poprzednią. Niby jest mapa i polecenia, ale zaraz znikają i przestają mieć znaczenie, a zmieniające się wciąż scenerie prowadzą donikąd. Daje to obraz żonglującego giwerami golasa z plecakiem, który włóczy się całkowicie bez celu, by ostatecznie nie wykonać nawet swojej misji. Zero odpowiedzi, zero przekazu. Tak prymitywny obraz może sprawdzić się w interaktywnym medium jak gra komputerowa, ale tutaj potrzebujemy czegoś bardziej dopracowanego.

Cześć P3rshing !!!

 

Najpierw oświadczę, że jestem bardzo wdzięczny za przeczytanie i komentarz.

 

To opowiadanie tak naprawdę nie jest prawdziwym opowiadaniem. Widzę, że powinienem tu być z Tobą szczery. Znałem pewnego człowieka, który niestety już nie żyje. A wiele mu zawdzięczam. Tak naprawdę to on podsunął mi pomysł. Tak jak pisałem, opowiadanie takie już było. I tu jestem przekonany, że zrobiłem postęp od tamtego czasu. Opowiadanie było moim pożegnaniem z tym człowiekiem.

 

Zgadzam się z twoimi zarzutami :) Ale Wiedźmin Sapkowskiego też jest napisany w takiej formie – przygód. Ja tam się nie przejmuję, choć myślałem, że aż tak źle nie będzie.

 

Może taka krótka polemika; wszystko jest powiązane razem, nie można powiedzieć by sceny był całkiem niezależne. Pomysł ogólny obejmuje wszystko co opisałem.

 

Podsumowując; ja nie rezygnuję z pisania, nauczę się na swoich błędach, jest jedna osoba której się to opowiadanie spodoba to jestem ja Sam :) bo technicznie wyszło mi dużo lepiej niż w tamtym, jak czytałem nie było żadnych zgrzytów.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Nie znam gry, ale opowiadanie jako niezobowiązująca przygodówka nawet mi się podobało.

Pewnie niekonsekwencje zaznaczam poniżej, wraz z łapanką (choć nie całości;)

 

Reszta żywych stworzeń przeszła mutacje tworząc przerażające bestie.

 

Raczej przeobrażając się, a nie tworząc.

 

Stateczek wszedł w atmosferę planety i skierował się w stronę niewielkiej pustyni, wtedy został ostrzelany przez automatyczne działka niegdyś służące za ochronę nieistniejącego teraz miasta. Działka te były przestarzałe i do niczego już się nie nadawały, jednak stateczek nie miał włączonych osłon, jakby pilot koniecznie chciał być zestrzelony.

 

Za dużo tych powtórzeń.

 

Jakby ktoś wymazał tylko to co chciał, a resztę zostawił.

Rozwinęłabym trochę to zdanie, bo jest nijakie.

 

Musiałem być jakimś specem, bo znałem wszystkie zgromadzone tu bronie i potrafiłem je obsługiwać.

 

Bronie mi się nie podobają, może rodzaje broni?

 

 

Dziwi mnie oddychanie powietrzem w kosmosie.

 

 

W pewnym momencie zrozumiałem, że przede mną jest kopalnia odkrywkowa.

 

Zamieniłabym jest na znajduje się. Skąd wiedział, że akurat węgla? Powinien coś zobaczyć, albo inaczej to odkryć.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Hej Ambush !!!!

 

Bardzo ci dziękuję. Naprawdę bardzo, bo P3rshing surowym komentarzem trochę podciął mi skrzydła. :)

 

Pozdrawiam serdecznie :))))

Jestem niepełnosprawny...

Hmmm, nigdy nie grałam ani w Dooma, ani w inne strzelanki. Teraz utwierdzam się w przekonaniu, że to nie są logiczne gry, a zachowanie polegające na strzelaniu do wszystkiego, co się rusza – chore.

Tam nie było jakichś apteczek czy innych nagród, które natychmiast poprawiały stan awatara?

Technicznie jest nie najgorzej, robisz postępy.

Babska logika rządzi!

Hej Finkla !!!

 

Fajnie, że przeczytałaś. Te gry nie były złe z tego powodu co ty piszesz, natomiast cienkie było to, że by grać należało kliknąć kod na nieśmiertelność. Teraz gry są takie, że masz różne misje do wypełnienia i da się ukończyć normalnie grę. Są też walki z bossami. No, ale to wszystko poszło do przodu :) 

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Nowa Fantastyka