- Opowiadanie: Petraszka - Tak, jak chciałeś

Tak, jak chciałeś

Opowiadanie grozy o śmierci, żałobie i niezapowiedzianych powrotach :) Miłej lektury!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Tak, jak chciałeś

Mateusz przełknął łyk red bulla, do którego jeszcze w domu dolali z Damianem wódki. Zapiekły go oczy. Po chwili zaszły mgłą tak, że obraz świeżych wieńców na grobie Edyty zupełnie się rozmazał. Wypił kolejny łyk, myśląc, że może kiedy puszka będzie pusta, znikną ostre światełka zniczy wyłaniające się z mroku, a także sam grób. Przy odrobinie szczęścia zniknie i on.

– To jest kurwa niesprawiedliwe – poskarżył się, kolejny raz tego wieczoru.

– No nie – mruknął Damian, odrobinę bardziej trzeźwy, za to ze zdecydowanie bardziej zapuchniętymi oczami.

Popijał coś z butelki zawiniętej w papierową torbę. Co jakiś czas wycierał nos w rękaw kurtki. Jego ciężka ręka spoczywała na ramieniu Mateusza, wgniatając kumpla w ławkę.

Na grób obok przyszło starsze małżeństwo. Szeptali coś między sobą, zapalali lampki. W końcu kobieta się odezwała.

– Panowie, to nie jest miejsce na picie, naprawdę.

– Stracił narzeczoną! – odparł Damian płaczliwym tonem. Mateusz miał odpowiedzieć, że Damian stracił siostrę, ale głos ugrzązł mu w gardle, więc tylko pokręcił głową.

– To lepiej się pomodlić, nie w świętym miejscu się upadlać – dodała kobieta. W jej głosie bardziej czuć było współczucie niż naganę. – Idźcie do domu, odpocznijcie. Serce samo musi się wyleczyć.

– Dobra Matek, idziemy – stwierdził Damian.

Podniósł się chwiejnie i podał Mateuszowi rękę, żeby dźwignąć go z ławki. Mateusz tak naprawdę nigdzie nie chciał się ruszać.

– Bez niej nie idę – wymamrotał.

– Kurwa, nie rób scen. Państwo się denerwują.

– Powiedziałem coś! – krzyknął, a chcąc nadać słowom mocy wyszarpnął się z uścisku Damiana. Nagle świat zawirował, a Mateusz runął bezwładnie na pomnik obok, uderzając potylicą o granitową krawędź. Poczuł mdły smak energetyka, a może wymiocin. Zaczerpnął mocniej powietrza. Oprócz alkoholu wyczuł w nim również zapach krwi.

– Jezus Maria! Zabiją się! – krzyknęła kobieta.

Mateusz zobaczył, jak jego krew spływa po pomniku na cmentarną ziemię.

– No i chuj. Mówiłem, że bez ciebie nie pójdę – wymamrotał, zanim ostatecznie stracił przytomność.

***

– I jak ty chcesz siedzieć dzisiaj przy kolacji – zdenerwował się ojciec, gdy Mateusz pojawił się w wigilijny poranek z siedmioma szwami na głowie.

– Mam zszytą głowę, w siedzeniu nie powinna przeszkadzać.

– Czy ty ciągle musisz przynosić mi wstyd? – ciągnął mężczyzna. Poprawiał nerwowo grzywkę, twarz miał zupełnie czerwoną, jakby był o krok od zawału. – Dagmara. Odwołaj dzisiaj gości. Nie chcę, żeby ktokolwiek go widział.

– No jak odwołać? Przecież ciotka Balbina ma przyjechać – strapiła się matka.

– Nie róbcie sobie kłopotu, sam wyjdę – stwierdził Mateusz, zabierając kurtkę z wieszaka.

– Znowu uciekasz – burknął ojciec.

– To ty nie chcesz mnie widzieć.

– Nie jesteś prawdziwym mężczyzną! Gdzie byłeś, jak umierała, co? Taki z ciebie kochaś. Wiedziałem, że jak zacznie się robić trudniej, to stchórzysz, jak zwykle.

Mateusz tylko wzruszył ramionami. Nie chciało mu się tłumaczyć, że tę kwestię mieli już bardzo dawno obgadaną z Edytą. "Po każdym zostają tylko wspomnienia" – szeptała ze szpitalnego łóżka, gdy on głaskał zniszczoną chemioterapią dłoń – "nie ma potrzeby zostawiać po sobie tych najgorszych". Dlatego do wczoraj nie męczyły go tak ogromne wyrzuty sumienia. Pod koniec zapewnił jej dobrą opiekę z daleka od domu. Pożegnała się z nim, kiedy był na to czas. Na pogrzeb poszedł tylko dlatego, że ojciec pluł się, że wypada. "Co by pomyśleli rodzice Edyty" – mówił, nie odrywając wzroku od telewizora. Mateusz widział niedoszłych teściów na pogrzebie i wiedział, że mieli gorsze problemy, niż to, czy on stał niedaleko nad grobem, czy też nie.

Mateusz wciągnął buty, matka zdążyła rzucić jeszcze komentarz, że jak zwykle przydeptuje pięty i zaraz będzie trzeba kupować nowe. Zarzucił na ramiona kurtkę i wyszedł. Dopiero, gdy znalazł się w połowie Piotrkowskiej, przystanął oddychając ciężko. Nie wiedział, czy w Wigilię można gdziekolwiek iść i przeczekać wieczór. Czy cokolwiek będzie otwarte? Pomacał kieszeń kurtki, w której na szczęście miał portfel. Postanowił, że zacznie od wiśniowej małpki z Żabki, a później zastanowi się, co dalej. Schował kupioną wódkę do papierowej torby i wsiadł w pierwszy nadjeżdżający tramwaj. Pojechał na pętlę, wsłuchując się w pojedyncze rozmowy ludzi, załatwiających ostatnie sprawy przed Wigilią. Przystrojone choinki, dźwięki kolęd dochodzące z kabiny motorniczego. To wszystko zdawało się śmiać mu w twarz.

Pomyślał o ostatnich świętach, które spędzili tylko we dwoje. Jej rodzice i tak wyjeżdżali w góry, by przy dźwiękach skrzypiec zajadać potrawy przynoszone przez cycate barmanki. On uniknął wszystkich ciotek. Siedzieli z Edytą, przytuleni do siebie nad winem i pizzą, opowiadali o swojej przyszłości. 

Głowę Mateusza przeszył nagły ból. Upił łyk wódki, żeby go zagłuszyć, bo podane mu na pogotowiu leki, przestawały już chyba działać. Zamknął oczy, próbując właśnie na ów ból zrzucić niepokój, który towarzyszył mu od momentu wejścia do tramwaju. Nigdy nie wierzył w bzdury typu – "czułem na sobie czyjś wzrok", ale teraz sam nie potrafił znaleźć lepszego określenia. Ktoś się na niego gapił. Kanar? Na wszelki wypadek schował butelkę głębiej do plecaka, bo myśl o ewentualnym mandacie za picie alkoholu w miejscu publicznym i własnym, prawie pustym portfelu trochę go zdeprymowała

Nikt jednak do niego nie podszedł, a uczucie nie minęło. Rozejrzał się. Tramwaj był pusty. Odetchnął, wyzerował małpkę i wbił wzrok w ciemniejące za oknem miasto. Zbliżali się do zajezdni.

– Koniec trasy! – zawołał motorniczy. – Wychodzimy! – zwrócił się do niego. W dłoni trzymał paczkę papierosów i patrzył na ostatniego pasażera zniecierpliwiony.

– Ja z powrotem jadę – mruknął Mateusz.

– No jak tam chce. Jak bilet ma, to nic mi do tego. Ale ogrzewanie wyłączam – zastrzegł jeszcze. Mateusz obserwował go, próbując zająć czymś myśli. Niepokój narastał. Zerknął na pulsomierz w zegarku. Zarysowana po upadku elektroniczna tarcza wskazywała, że tętno wzrosło mu do prawie dwustu uderzeń. Pomyślał, że najwyżej zejdzie na zawał. Mała strata.

Jeździł tak po mieście jeszcze przez kilka godzin. Znużony i nieco wstawiony spojrzał na telefon. Prawie go zemdliło, gdy zobaczył na wyświetlaczu trzydzieści nieodebranych połączeń. Dwadzieścia od matki, dwa od ojca. Ten na pewno zadzwonił zmuszony przez matkę. Na samym końcu zauważył osiem nieodebranych połączeń od Edyty. Uśmiechnął się do siebie smutno, bo pewnie telefon został przekazany rodzinie. Może w porywie sympatii zdecydowali się złożyć mu świąteczne życzenia? Alkohol dodał mu na tyle odwagi, że zdecydował się wrócić domu, aby nie denerwować niepotrzebnie matki. Zimne powietrze nieco go otrzeźwiło, głowa bolała coraz bardziej, choć, im bliżej był domu, tym mniej dokuczliwe stawało się uczucie bycia obserwowanym.

Wtoczył się wąskimi schodami na ostatnie piętro kamienicy i stanął w progu. Drzwi nie były zamknięte, co było dość nietypowe dla przewrażliwionego na tym punkcie ojca. Wszedł do środka. Słyszał lecące z telewizji kolędy i szczęk sztućców atakujących talerze. Tak jak przypuszczał w zeszłym roku, jego obecność bądź nieobecność na Wigilii niewiele tak naprawdę zmieniała. Przyjrzał się butom pozostawionym na pokrytych już warstwą błota gazetach.

– O, przyszedłeś, jak dobrze – ucieszyła się matka, sadzając go przy stole. – Nie czekaliśmy na ciebie z opłatkiem, ale ze względu na okoliczności, nie powinieneś nam mieć tego za złe – uśmiechnęła się.

– Było takie cyrki robić? Było tak rozpaczać? – dopytywał ojciec. Musiał już swoje wypić. To czyniło go czasami odrobinę bardziej znośnym, szczególnie, jeżeli upijał się na wesoło.

– Tęskniłeś za mną? – zapytała kobieta, która siedziała obok niego. Uniósł wzrok i zaczął zastanawiać się, którą z ciotek tym razem postanowiła zaprosić na Wigilię jego matka.

– Oczywiście, że tęskniłem, ciociu – powiedział. Zerknął na matkę, a widząc jej karcące spojrzenie chwycił i ucałował dłoń kobiety. Ta zaraz wyrwała się z jego uścisku.

– Przecież to ja – szepnęła kobieta. – Nie poznajesz mnie?

Mateusz pokręcił głową. Odwrócił się do stołu i nałożył sobie na talerz solidną porcję pierogów. Mimo, że gardło nadal miał ściśnięte i nie czuł się głodny, chciał zająć czymś usta, by nie musieć rozmawiać z resztą rodziny. Ojciec polał mu kielicha. Chłopak uśmiechnął się niepewnie i przechylił. Kobieta coś mówiła, on nie zrozumiał.

– Słucham? – powtórzył po chwili.

– Mówię, że to ja. Edyta – stwierdziła z ciężkim westchnieniem. – Myślałem, że chociaż trochę tęskniłeś.

– No, a ja papież Polak – odburknął Mateusz, jednak nikt się nie zaśmiał.

– Mógłbyś być… delikatniejszy Mateuszku – powiedziała cicho matka. – Edyta dużo przeszła i…

– Edyta nie żyje – powiedział stanowczo. Oddychał nieco szybciej, a w głowie znowu kołowało mu jak mantra, że to wszystko jest niesprawiedliwe. Nie wierzył, jak rodzice mogli być tak okrutni, by właśnie dzisiaj mu to robić. Wpatrywał się w obcą, prawdopodobnie wynajętą przez ojca kobietę, która w ogóle nie przypominała jego ukochanej.

– Matek – powiedziała obca cicho. – Zaszło nieporozumienie. To się zdarza w szpitalach. Faktycznie, było ze mną źle, ale to nie ja umarłam. Damian źle zidentyfikował ciało. A teraz ja jestem tutaj z tobą. Wróciłam do domu. Tak jak chciałeś.

Nie wiedział dlaczego, od tych słów zakręciło mu się w głowie. Znał Edytę. Znał jej zapach, jej ulubione buty, wygląd jej twarzy. Nic się nie zgadzało. Wstał od stołu i nieco teatralnym gestem otarł usta chusteczką.

– No dobra. Koniec tej szopki – oświadczył. Czuł, że dłonie mu się trzęsą, nie wiedział jednak dlaczego. – Fajny spektakl, doceniam ojciec. Myślałem, że ty to się już od tego stołu i telewizora nigdy nie ruszysz. A tu taki wysiłek.

– O czym ty mów…

– Nie, nie. Spokojnie. Ja naprawdę doceniam – stwierdził, łapiąc nieco bardziej łapczywie powietrze do płuc. – A teraz wybaczcie. Muszę się przewietrzyć.

– Wyjdę z tobą – oświadczyła nie-Edyta.

– Nie ma takiej potrzeby.

Zaczął zakładać buty, przydepnął pięty i zbiegł po schodach, niemal nie spadając z ostatnich kilku stopni. Wtedy uczucie z tramwaju wróciło, zaczęło się nasilać. Ktoś go obserwował. Kiedy biegł po zupełnie pustej ulicy, czuł jakby na krawędziach jego wzroku pojawiał się czarny kształt.

Miał wrażenie, że jeżeli tylko się zatrzyma, stanie się coś strasznego. Kluczył po bramach i uliczkach, czując jak coraz bardziej brakuje mu tchu. Sam nie wiedział jak znalazł się na zapleczu dużego marketu budowlanego. Wsunął się w jedne z uchylonych drzwi i wtedy zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Wąski korytarz prowadził do drzwi ewakuacyjnych, które można było otworzyć tylko z drugiej strony. Próbował je pchnąć, kopnąć, naparł na nie całym ciałem. Nic jednak się nie wydarzyło. Ciemny kształt wsunął się przez szparę w drzwiach. W mdłym świetle ulicy uchwycił wzrokiem falującą postać, który ledwie przypominał Edytę.

– Chciałeś, żebym wróciła do ciebie – powiedział ochryple. Do nozdrzy Mateusza wdarł się zapach rozkładu i starej krwi.

– Nie jesteś nią – odparł. Jego plecy napierały na drzwi, jednak bez żadnego skutku.

– Jestem. Usłyszałam. Twoja krew wsiąknęła w ziemię i razem z prośbą dotarła do mnie. Dlatego jestem.

– Rozpoznałbym Edytę!

– Chodź ze mną. Brakuje ci tak niewiele, byś mnie rozpoznał.

Przez strach Mateusza zaczęło przedzierać się inne uczucie – resztki nadziei, które nosił gdzieś w sobie, jeszcze sprzed czasu, gdy lekarz wydał ostateczny wyrok. Zobaczył, jak nie-Edyta wyciąga ku niemu rękę. Palce wydłużały się. Dotknął jej dłoni, po czym zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Czerń zaczęła rozlewać się na powierzchni jego skóry, pełznąć po ramionach, karku, aż w końcu odwiązała bandaż z jego głowy i wessała się w ranę pomiędzy szwami.

– Nie jesteś nią – szepnął, czując jak słabnie. Osunął się na kolana, a nie-Edyta zaczęła wsuwać się rozproszoną ciemnością do jego oczu, uszu i nozdrzy.

– Jestem… – usłyszał głos w swojej głowie. – …łatwiej będzie ci przestać istnieć, jeśli uwierzysz, że jestem.

 

Koniec

Komentarze

Petraszko, ponad dwanaście tysięcy znaków to już nie szort. Bądź uprzejma zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE. Na tym portalu szorty kończą się na dziesięciu tysiącach znaków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zrobione. Dzięki za wyjaśnienie :)

OK. Dziękuję. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przykro mi, ale nie zachwyciło. Poza pierwszą sceną na cmentarzu i Mateuszem wszyscy zachowują się zupełnie niewiarygodnie. Relacje rodzinne przedstawione są trochę jak w “Krzywym zwierciadle”, a zakończenie zamiast straszyć, powoduje niesmak.

Idea porzucenia ukochanej w hospicjum dla jej dobra mocno infantylna.

 

 

Poniżej nieco wyłapanych błędów.

 

Zapiekły go oczy. Po chwili zaszły mgłą tak, że obraz świeżych wieńców nad grobem Edyty zupełnie się rozmazał.

 

Raczej na grobie leżą wieńce. Nad sugeruje jakby wisiały.

 

Wypił kolejny łyk, myśląc, że może kiedy puszka będzie pusta, znikną także ostre światełka zniczy wyłaniające się z mroku, a także sam grób.

 

Powtórzenia.

 

– No nie? – mruknął Damian, odrobinę bardziej trzeźwy, za to ze zdecydowanie bardziej zapuchniętymi oczami. Popijał coś z butelki zawiniętej w papierową torbę. Co jakiś czas wycierał nos w rękaw kurtki. Jego ciężka ręka spoczywała na ramieniu Mateusza, wgniatając kumpla w ławkę.

 

Czemu znak zapytanie po „no nie”?

Od popijał powinni być od nowego akapitu.

 

Szeptało coś między sobą, zapalało lampki.

Raczej szeptali, zapalali, bo to on i ona.

 

 

Nie w świętym miejscu się upadlać – dodała kobieta.

W interpunkcji mam problemy, ale bym nie oddzieliła przycinkiem.

 

– Dobra Matek, idziemy – stwierdził Damian. Podniósł się chwiejnie i podał Mateuszowi rękę, żeby dźwignąć go z ławki. Mateusz tak naprawdę nigdzie nie chciał się ruszać.

 

Podniósł od nowego akapitu.

 

– Powiedziałem coś! – wydarł się, a chcąc nadać słowom mocy wyszarpnął się z uścisku Damiana. Nagle świat zawirował, gdy pęd odrzucił Mateusza na pomnik obok, a on sam uderzył potylicą o granitową krawędź. Poczuł mdły smak energetyka, a może wymiocin. Zaczerpnął mocniej powietrza. Oprócz alkoholu wyczuł w powietrzu zapach krwi.

 

 

Zamieniłabym wydarł się na poprawniejsze wrzasnął, krzyknął.

I nie wiem skąd ten pęd. Wyglądało jakby coś wybuchło.

 

Równie dobrze mógł być środek lata, a ktoś robiąc sobie głupie żarty, rzucał mu wszystko, co powinno kojarzyć się ze spokojem i radością.

 

Nie rozumiem tego zdania.

 

Pomyślał o tym, jak ostatnie Święta spędzili tylko we dwoje.

Chyba lepiej: Pomyślał o ostatnich Świętach, które spędzili tylko we dwoje.

 

Schował piwo głębiej do plecaka, rozdarty pomiędzy niemal pustym portfelem, a obojętnością na ewentualny mandat za picie alkoholu w miejscu publicznym.

 

Brzydkie zdanie, poplątane i niejasne.

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Opowiadanie „odleżane” i dość starannie „wyczyszczone”. Takie wrażenie odniosłam. Pozostało jednak to i owo.

 

łyk red-bulla – „łyk red bulla”. Łącznik zbędny

 

Stracił narzeczoną, ale jej rodzice występują jako „teściowie”. Przecież nie zdążyli nimi zostać!

 

gdy pęd odrzucił Mateusza na pomnik obok – myląca informacja. Chłopak zwyczajnie stracił równowagę i bezwładnie runął na glebę, uderzając głową w coś tam.

 

Zaczerpnął mocniej powietrza. Oprócz alkoholu wyczuł w powietrzu  (wyczuł w nim również) zapach krwi.

(…) ostatnie Święta – święta

(…) Wigilijny poranek – wigilijny poranek

 

Nigdy nie wierzył w bzdury typu "czucie na siebie (na sobie!)czyjegoś wzroku", ale nie potrafił inaczej opisać towarzyszącego mu uczucia.

Zdanie, rzekłabym – wyboiste.  „Nigdy nie wierzył w bzdury typu – „czułem na sobie czyjś wzrok”, nie potrafił jednak inaczej nazwać towarzyszącego mu wrażenia.” – lub coś w tym guście, żeby pozbyć się powtórzeń.

 

Spojrzał na zegarek z pulsomierzem, którego jakimś cudem nie roztłukł obijając łeb o nagrobek.

Walka z powtórzeniem „rozbił-obijał” nie wyszła, bo zamiana na „roztłukł-obijając” niewiele pomogła. A jakby tak: „rozbił – uderzając”? Ponadto ze zdania wynika, że na szczęście NIE ROZBIŁ pulsomierza, a chodzi wszak o ekran smartwatcha, więc należałoby przekonstruować zdanie nadrzędne tak, aby zmienić  kolejność użytych rzeczowników – najpierw pulsomierz, potem zegarek, zgodzą się wtedy podmioty.

 

Jeździł tak po mieście jeszcze przez kilka godzin. Znużony i nieco wstawiony spojrzał na telefon.

Z podanych wcześniej informacji wynika, że w Żabce kupił jedno piwo (Schował kupionego Żywca w papierową torbę…), sączył go, jeżdżąc po mieście „przez kilka godzin” i udało mu się „nieco wstawić”? Niemożliwe! Nawet mnie by nie ruszyło, choć łeb do alkoholu mam słabszy niż kanarek.

Piwo marki Żywiec to żywiec – wielka litera informuje, że to nazwa marki handlowej, mała – piwo tej marki, czyli: „Schował kupionego żywca DO papierowej torby”.

 

Zaczął ubierać buty, ale kobieta szła za nim.

„ubierać buty” – buty to nie dzieci, nie można ich ubrać. Zaskakujące, jak mocno ten pospolity błąd trzyma się przy życiu.

Zakładanie butów – czynność wykonywana „stacjonarnie”, a kobieta „szła za nim”, czyli się przemieszczała, jak to możliwe?

 

Wtedy uczucie z autobusu wróciło,(…)

Środki lokomocji weszły sobie w paradę – facet jeździł tramwajem, ale poczuł na sobie czyjś wzrok w autobusie.

 

aż w końcu rozplątała bandaż z jego głowy

Nie. „Rozplątać z głowy” to połączenie nie do przyjęcia.

 

Nie przypuszczam, żeby twoim zamiarem było powalenie czytelników na kolana oryginalnością fabuły czy zaskakującymi wydarzeniami, więc odbieram to opowiadanie jako całkiem porządnie napisaną wprawkę. Warsztat się doskonali, a pomysły z czasem miewa coraz lepsze – życzę jednego i drugiego!

 

Edytowałam

Dziękuję za przeczytanie i komentarze :) Tak, jest to jednak bardziej wprawka – ciągle się uczę.

Warsztat się doskonali, a pomysły z czasem miewa coraz lepsze – życzę jednego i drugiego!

Dobrze słyszeć! Tego potrzebowałam ;)

Nieźle się zapowiadało, ale końcówka trochę rozczarowała. Dlaczego Edyta wyglądała jak nie ona? Bo to nie była Edyta, tylko istota, która chciała zabić Mateusza? Chyba przegapiłem wyjaśnienie, albo czegoś nie zrozumiałem.

 

Podane mu na pogotowiu leki przeciwbólowe musiały powoli przestać działać.

Jak powoli to chyba „przestawać”.

 

– Koniec trasy! – zawołał do niego motorniczy. – Wychodzimy! – zwrócił się do niego. W dłoni trzymał paczkę papierosów i patrzył na niego zniecierpliwiony.

W mdłym świetle ulicy zobaczył jeszcze twarz – falującą, przez moment przybierającą postać, który ledwie przypominał Edytę.

To zdanie trudno zrozumieć.

Pomysł był, ale na pomyśle, moim zdaniem, się skończyło. Scena na cmentarzu zdała się jeszcze dość wiarygodna, ale zajście z ojcem po powrocie Mateusza do domu przedstawiłaś w sposób tak mało prawdopodobny, że nie sposób w nie uwierzyć. Finał tej historii, delikatnie rzecz ujmując, okazał się niesmaczny.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia, ale skoro do dziś nie poprawiłaś błędów i usterek palcem wskazanych w poprzednim opowiadaniu, uznałam że teraz łapanka też Ci się do niczego nie przyda.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W poprzednim opowiadaniu, czy w poprzednich komentarzach? Nie wiem do końca jak to działa tutaj na forum – można nadal edytować, jak ktoś pokaże błędy?

Dzięki za wszystkie uwagi :)

W poprzednim opowiadaniu, czy w poprzednich komentarzach?

Mam na myśli poprzednie opowiadanie z czerwca 2017 roku.

 

Nie wiem do końca jak to działa tutaj na forum – można nadal edytować, jak ktoś pokaże błędy?

Ano, tak to działa, że można, a nawet bardzo wskazane jest, aby je poprawiać.

Co prawda, Petraszko, nie jesteś nową użytkowniczką, ale chyba powinnaś przeczytać wielce pożyteczny poradnik Drakainy Portal dla żółtodziobów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

Początek intrygujący i zachęcający do przeczytania całości. Zabrakło mi trochę klimatu, takiego… Dreszczyku, a szkoda, bo opowiadanie miało potencjał.

Zakończenie ciekawe, ale też bez uczucia “WOW”. Ale czytało się całkiem przyjemnie ;)

Pozdrawiam serdecznie! smiley

Dzięki za wszystkie odpowiedzi do tekstu! Poprawiłam wskazane błędy i postaram się odnieść do komentarzy.

 

@Ambush

Relacje rodzinne przedstawione są trochę jak w “Krzywym zwierciadle”, a zakończenie zamiast straszyć, powoduje niesmak.

Co rozumiesz przez niesmak? Pytam, bo to nie daje mi absolutnie żadnej wskazówki, co można by było tutaj zmienić. Co sprawia, że relacje rodzinne nie są realistyczne? Potrzebuję konkretów!

Idea porzucenia ukochanej w hospicjum dla jej dobra mocno infantylna.

Myślę, że to już grubsza rozkmina moralna. Co bohater o tym myślał, to myślał. Jestem ciekawa, na ile to jest uwaga do tekstu, a na ile przemyślenia odnośnie dość paskudnej decyzji.

 

@w_baskerville

Dużo bardzo użytecznych uwag :) dziękuję za wszystkie – “ubieranie butów” zapadnie mi w pamięć.

 

@kronos.maximus

Pewnie niezbyt sprawie przekazałam to co miałam na myśli – chodziło mi głównie o to, że Mateusz jako jedyny był w stanie rozpoznać, że coś się nie zgadza. Że ten “doppleganger” każdego mógłby oszukać, ale nie jego. Następnym razem pójdzie lepiej!

 

@regulatorzy

Dzięki za poradnik i wszystkie uwagi. Faktycznie moja przygoda na portalu była wybitnie krótka, a podesłany artykuł wyklarował kilka spraw. Tekstu sprzed pięciu lat już ruszać nie będę, niech sobie leży, najlepiej zapomniany.

Finał tej historii, delikatnie rzecz ujmując, okazał się niesmaczny.

W jakim sensie niesmaczny? Niesmaczny w sensie gore? Niesmaczny, niesprawny, nieadekwatny do sytuacji?

 

@dovio

Dziękuję za komentarz! :) mam nadzieję, ze następnym razem będzie z większym dreszczykiem i większym “WOW”

W jakim sensie niesmaczny?

Budzi niesmak, czyli sprawia niemiłe wrażenie. Może jeszcze nie obrzydzenie i odrazę, ale właśnie niesmak.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawki dobrze zrobiły twojemu opowiadaniu – zyskało na urodzie. Spróbujesz wypielęgnować go jeszcze trochę? Jedziemy? Po kawałku proponuję – dziś tyle:

Mateusza przeszył nagły ból głowy. Upił łyk piwa, żeby go zagłuszyć, bo Ppodane mu na pogotowiu leki, przestawały już chyba działać. przeciwbólowe musiały powoli przestawać działać. Zamknął oczy, próbując właśnie na ów ból zrzucić dziwne uczucie, które towarzyszyło mu już od momentu wejścia do tramwaju. Nigdy nie wierzył w bzdury typu – "czułem na sobie czyjś wzrok", ale nie teraz sam nie potrafił inaczej opisać towarzyszącego mu uczucia. znaleźć innego określenia. Ktoś się na niego gapił! Kanar?! Na wszelki wypadek schował alkohol butelkę głębiej do plecaka, rozdarty pomiędzy niemal pustym portfelem, a obojętnością na ewentualny mandat za picie alkoholu w miejscu publicznym. bo myśl o ewentualnym mandacie za picie alkoholu w miejscu publicznym i własnym, prawie pustym portfelu trochę go zdeprymowała.

1. Głowę Mateusza przeszył nagły ból. Chyba nam to poprzednio umknęło.

2. Piwo z poprzedniej wersji nadal się tuła, choć aktualnie gość posiada wiśniówkę. (Czy ty tej wiśniówki nie kupiłaś przypadkiem dla siebie? Sądzę, że zdesperowany facet wyposażyłby się raczej w coś o wyższym woltażu. I pewnie bez dodatków smakowych).

3. Nadal pojawiał się nadmiar „uczuć”, więc trochę pokombinowałam, choć zdaję sobie sprawę, że nie powinnam, bo to TWÓJ tekst. Potraktuj więc moją ingerencję jak luźną propozycję i spróbuj coś z niej osobiście wycisnąć.

 

Odwrócił się za siebie.

Z „odwracaniem się” tak już jest, że na stałe ma wgraną opcję „za siebie” i nie ma sensu mu o niej pisemnie przypominać, szczególnie, że nawet jakby chciało, to odwrócić się przed siebie i tak nie dałoby rady.:D  /Spojrzał za siebie/?

 

Zamrugał z roztargnieniem,(…)

Chyba jednak mrugać z roztargnieniem się nie da. Spróbowałam – nie wyszło! :D Rozważ np. coś w rodzaju „Poczuł chwilową ulgę”.

 

(…)którego jakimś cudem nie roztłukł uderzając łbem o nagrobek.

1. Pozwól, że będę upierać się przy „rozbił”. Bez uzasadniania, żeby było krócej.

2. Mateusz zegarka na głowienie nosił, więc sprzęcior był bezpieczny, gdy jego właściciel pacyfikował własną czaszką granitową płytę. O kwestii bliskiego spotkania chłopaka z nagrobkiem, powinnaś więc napomknąć nieco inaczej.

 

Prawie dwieście, siedząc i popijając piwo.

Nie da rady tak. To zdanie uszłoby w dialogu, gdzie język mówiony/potoczny bywa mile widziany, ale od narratora oczekuje się, że precyzyjnie powie wszystko, co pomyśli głowa. Nie będę ci wciskać mojej koncepcji z powodów wcześniej wymienionych.

 

(musiała zmusić go, żeby on spróbował)

Żeby czego spróbował? Porozmawiać, skontaktować się, porozumieć z synem? Zbyt enigmatycznie ci wyszło.

 

że zdecydował, że wróci do domu, żeby nie denerwować niepotrzebnie matki.

…zdecydował się wrócić //zdecydował się na powrót do domu, aby…

Unikniesz nagromadzenia sylab „że” – słychać je w tekście i czynią spore szkody.

Spróbujesz wypielęgnować go jeszcze trochę? Jedziemy?

Jak tylko masz czas i ochotę, to totalnie! Jedziemy!

 

Piwo z poprzedniej wersji nadal się tuła, choć aktualnie gość posiada wiśniówkę(Czy ty tej wiśniówki nie kupiłaś przypadkiem dla siebie? Sądzę, że zdesperowany facet wyposażyłby się raczej w coś o wyższym woltażu. I pewnie bez dodatków smakowych).

Jakoś nie mogę pozbyć się z głowy obrazu tych przetyranych życiem ludzi w porannych tramwajach, którzy na dobitkę sączą jakiegoś VIP-a strong, czy inne dziadostwo. Stąd się wzięło piwo. Ale prawda – mierzę głowę Mateusza absolutnie swoją miarą. Na potrzeby wprawki, może zostawmy tę wiśniówkę ;)

 

Nadal pojawiał się nadmiar „uczuć”, więc trochę pokombinowałam, choć zdaję sobie sprawę, że nie powinnam, bo to TWÓJ tekst. Potraktuj więc moją ingerencję jak luźną propozycję i spróbuj coś z niej osobiście wycisnąć.

Coś dodałam od siebie, coś wzięłam z Twoich zdań. Rytm i dobór słów jeszcze mi szwankują, więc wychodzę z założenia, że jak zapożyczę od kogoś, to też dobrze mi zrobi. Opatrzę się z czymś co brzmi i wygląda ładnie :D

 

Nie będę ci wciskać mojej koncepcji z powodów wcześniej wymienionych.

Nah, jak coś to się nie krępuj.

 

Wielkie kudosy za wszystkie poprawki i poświęcony czas. Jak masz coś jeszcze, to chętnie polecę z tym dalej!

 

 

 

 

Super, ale nie dziś. OK? Pzdr.

Na spokojnie :) ja też poprawiam w takim tempie, w jakim praca pozwala

Jest tu koncept w tym tekście. To duży plus. Językowo jednak sporo chrzęści, więc tu ma rację w_baskerville jeśli chodzi o poprawki. Końcówka też nie wzbudziła we mnie napięcia, co jest akurat ważne w horrorze.

Podsumowując: fajerwerków tutaj nie ma, ale koncept jest. Warto nad nim pracować.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nowa Fantastyka