- Opowiadanie: enakin - Planeta lalek 2/3

Planeta lalek 2/3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Planeta lalek 2/3

2.

Budzi mnie brzask. Freddy? Przyglądam się swojej koszulce ufajdanej w rzygowinach. Zdejmuję ją i rzucam w kąt. Unoszę wzrok – nad włazem wisi gołe niebo z białym barankiem w tle. Wchodzę na drabinę. Freddy?

 

Słońce natychmiast próbuje wykłuć mi oczy, toteż zasłaniam się obiema rękami i rozglądam. Szeroko otwieram usta, powietrze smakuje jak zbuk. Zrównane z ziemią miasto leży i pali się gdzieniegdzie bądź dymi lub elektrycznie wyładowuje. Powalone fabryki, drzewa oraz domy. Daleko na wschód biją błyskawice.

 

Hej! Zza pleców dochodzi krzyk Freddy'ego. Stoi na kamieniu i macha cały czerwony. Zeskakuje i podbiega. Tu nikogo nie ma, oznajmia, ani żywej duszy.

 

Musimy wiać, podejmuję decyzję.

 

Ale dokąd?

 

Na pewno nie tam, wskazuję na zaczerniony horyzont.

 

W gruzach supermarketu znajdujemy ubranie i potrzebny sprzęt, a nawet trochę butelek z wodą oraz żywność w puszkach. Po drodze mijamy wraki zdruzgotanych pojazdów, od dwukołowców przez małe i duże aż po autobusy. Tony bezużytecznej blachy. Ciekawi mnie tylko ten brak ludzkich ciał, jakby wyssało wszystkich w kosmos.

 

Jak myślisz, co mogło się stać?

 

Nie mam pojęcia, ale wygląda na niezłą zawieruchę. Freddy schyla się po coś na ziemi. Widzisz ten kamień? Świeci się w środku, a nie powinien. Bierze zamach i ciśnie nim w powietrze hen. Pocisk leci długo, a gdy trafia na grunt, z hukiem rozrywa rzeczy wokół. Padnij! Rzucamy się w beton. Nad miejscem eksplozji wzlatuje grzyb.

 

Tss! Słyszysz to?

 

Metalowe cykady o różnym nasileniu wyrastają zewsząd i ciągną na nas szarańczą. Czerwone diody na odwłokach gasną i zapalają się. To na pewno jest jakiś kod, myślę i sięgam po kawał drutu leżącego nieopodal, a następnie rozwalam je jeden po drugim. Wskakuj do tego jeepa! Wołam na brata, zatrzaskujemy drzwi. Jedź! Daję komendę i naciskam guzik z autopilotem. Pasy bezpieczeństwa zapinają się. Samochód rusza, powoli omija przeszkody. Szybciej! Przyspiesza. Wstrętne małe cyborgi wskakują na dach i szyby. Przyklejają się. Wycieraczki! Pole anty-GPS! Maszyna posłusznie wykonuje polecenia. Pozbywamy się natrętów i wydostajemy z miasta, a gdy wyświetlacz pokazuje low battery, auto zatrzymuje się i zwalnia wszystkie blokady. Dalej musimy iść pieszo, mówię.

 

Z nieba znika baranek, zostaje samo tło i słońce, którego nie widać, bo nie można w nie spojrzeć, ale za to czuć. Gorące powietrze gęstnieje i zbija się w plamy halucynogenne, przez które świat wygląda inaczej.

 

Miewam takie dziwne sytuacje, Freddy odkręca butelkę, pije, częstuje, chcesz?

 

Dzięki.

 

Kiedy jestem sam, kontynuuje, słyszę głosy. Jakby ktoś w mojej głowie wydawał różne polecenia, a potem nic nie pamiętam. Boję się, że mógłbym zrobić coś głupiego.

 

Jak na przykład co?

 

Jak wejść pod pociąg lub wyskoczyć z okna.

 

Po co miałbyś to robić?

 

Po nic.

 

Asfalt z głównej drogi przykleja nam się do obuwia, więc schodzimy w pole. Ziemia sucha i popękana, a w miejscach zieleni rośnie spalona trawa, to znaczy, że teraz to są miejsca żółci. Nad nami sępy, które w mig przegania czarna chmura, ta ze wschodu. Zaczyna lać. Grom z nieba rozcina przestrzeń, a towarzyszący mu huk podnosi włos. Wieje ostry wiatr.

 

Tam jest jakiś budynek! Freddy szturcha mnie w ramię i pokazuje na pólnoc.

 

Z trudem docieramy do murowanej ściany. W środku puste gołe haki, noże, blaty, wiertarki, lodówki, piły, łańcuchy oraz kontenery, a wszystko czyste, jakby nowe i wciąż nieużywane. Zero czyjejkolwiek obecności. Tutaj się zatrzymamy, postanawiam. Wyjmuję z plecaka koc i rozkładam w rogu, tuż pod stołem rzeźniczym. Freddy kładzie się zziębnięty i przykrywa. Rozmawiamy jeszcze przez moment, a potem budzi mnie krzyk.

 

Otwieram oczy, lecz w ciemności niewiele widzę. Zapalam latarkę. Freddy wisi na wylot przekłuty hakiem. Krew leje się zewsząd, spływa po ścianie. Przez podłogę, na drugą stronę do góry, zalewa sufit, który ugina się pod jej ciężarem i zapada. Przygniata mnie. Tonę w jeziorze krwi. Zachłystuję się, krztuszę, próbuję wypluć i czuję jak czyjaś ręka szarpie mną i grzmoci.

 

Harry, nic ci nie jest?

 

Otwieram oczy i choć w ciemności niewiele widzę, Freddy siedzi tuż obok i czeka na odpowiedź. Tak, mówię, wszystko gra. Wychodzę na zewnątrz. Zapalam papierosa. Deszcz wciąż pada, choć ustał wiatr i ogień niebieski zgasł.

 

Wiem, co się stało, oświadcza Freddy, gdy opuszczamy rzeźnię.

 

Co się stało? Pytam z zainteresowaniem, samemu nie mając pomysłu.

 

Nic.

 

Co?

 

No nic, mówi przecież, nic się nie stało. To przez to, że jesteśmy tacy ważni, wydaje nam się, że coś się stało.

 

Jak to?

 

Normalnie. Myślisz o sobie jak o centrum świata, a wobec uniwersum nie znaczysz nic. Dlatego też to, co się stało jest nieistotne i znaczy nic.

 

No tak, ale z drugiej strony, kontrargumentuję, musieliśmy się skądś wziąć, a na pewno dokądś zmierzamy.

 

Idziemy tak kilka dni, aż dochodzimy do wybrukowanego na czerwono mostu. Pod nim ściek, lecz tuż po drugiej stronie rzeka wije się wokół muru, zza którego wyrastają wieże oraz krzyż. Drewnianą łódką podpływa przewoźnik.

 

Nazywam się Tom Friday, a to jest Johny Band, wskazuje na chudego jak szczur pomocnika, z mopem w ręku i spienionym wiadrem. Johny wiele wie, ale póki co, twarz myje żelem do twarzy, ciało płynem do mycia ciała, a włosy szamponem do włosów. Za pięć tysięcy przewieziemy was na drugi brzeg, mówi kapitan, a gdy mówi, to wygląda jak miś.

 

Mamy tylko pięćset, negocjuję.

 

Może być. Kapitan Miś Friday zaprasza nas gestem na pokład, po czym wchodzi w tenor jakiejś włoskiej opery, strasznie dramatycznej, wykonywanej dla ujarzmienia smoka, jak się okazuje, zamieszkującego podwodne tereny zamku. Sztuka jest próbą uporządkowania chaosu złożonego z codzienności, wszczyna wykład, gdy kończy śpiew, a sam proces twórczy to nic innego, jak ciągłe oporządzanie. Zerka na Johny'ego, obaj uśmiechają się. O! I oto jesteśmy. Adieu signores i powodzenia! Wysadzają nas na mokrej trawie. Odpychają gondolę, zawodzą w niebogłos i giną. W sensie, że z oczu, w oddali giną, nie na śmierć, choć w gruncie rzeczy tego też nie mogę zagwarantować, przecież.

 

Zostajemy na wyspie, która na rzut oka do przyjaznych nie należy. W związku z tym, iż nie znajdujemy ani bramy ni portalu w murach, a na zewnątrz jedynie ta rzeka – choć nie powiem, ładnie odbija niebo i przyjemny zapach niesie – przysiadamy się i plecami opieramy o głaz, a właściwie cegłę stanowiącą budulec strzelistych fasad. Freddy podnosi głowę co jakiś czas, bacznie przygląda wzorom na elewacji i kombinuje. Nie usiedzi w miejscu, dopóki nie poukłada wszystkiego według sobie tylko znanych prawideł. Naraz ściana rusza się i uchyla, tworząc coś w rodzaju wejścia. Genialne! Jak to zrobiłeś? Pytam.

 

Tak mnie tknęło.

 

I przylatuje kruk. Patrzy, jakby chciał coś powiedzieć. Wrota rozwarte na szerokość szczeliny, przez którą ledwo można się przecisnąć i trochę kapa jak ktoś utknie, a przejście w międzyczasie zamknie się. Ostrożnie, mówię, ignoruję zwierzę i niepewnie robię krok na przód.

 

Wewnątrz pojazdy mechaniczne tłoczą się na paru poziomach. Hałas, jęk, zgrzyt i kolorowe światełka. W oddzielnych sektorach ciągną piesi, choć podobni może bardziej do zombie niż żywych, zgarbieni i spowolnieni, jakby nędzni, dziwnie do nas odwróceni. Coraz więcej ich i coraz bliżej. Ale oto z drugiej strony z piskiem motocyklista zatacza krąg. Zatrzymuje się. Ze schowka pod siedzeniem wyjmuje dwa kaski i wyciąga w naszą stronę. Generał was wzywa! Generał Jim Crow! Jazda! Dzieje się szybko, nieprzytomnie, nie potrafię zareagować, a już lecimy na łeb, na szyję, na oślep przez skrzyżowania, uliczki, bulwary, tory, mosty, schody. Te gargulce chciały was zjeść, rzuca motocyklista, gdy zsiadamy ze ścigacza. Wystarczy, że spojrzelibyście im w oczy i po was. Tędy, pokazuje metalowe drzwi do hangaru i puszcza przodem.

 

Do głównej sali, skąd płynie paparara, prowadzi ponury korytarz z wbudowanym w głąb akwarium, gdzie na dnie miast rybek czy innych gadów spoczywają zęby, prawdopodobnie sztuczne, szczęka na szczęce, cała kupa zębów. Dalej kępy obciętych włosów, długich, krótkich, różnokolorowych, miejscami łysa pała, że skalp, potem setki par okularów, obuwniczy i tak dalej, aż zza zakrętu wita zielony szlaban i jego pan. Co dla was? WWW, motocyklista uprzejmie zwraca się do subiekta. Z którego portalu? A który polecasz? Wymieniają się. Tamten podnosi próg i obraca się w coś innego i nagle wszystko staje się czymś innym, a ja nie pozostaję już ani chwili taki sam.

 

 

 

(cdn)

Koniec

Komentarze

- "Kiedy jestem sam, kontynuuje, słyszę głosy" kontynuuję powinno być. Ale się drobnicy czepiłem:P

- "W sensie, że z oczu, w oddali giną, nie na śmierć, choć w gruncie rzeczy tego też nie mogę zagwarantować, przecież."

Albo wywal słowo "przecież" albo cofnij przed "zagwarantować". Inaczej z deka bez sensu.

Dalej sama drobnica, widziałem ich przynajmniej kilka, ale mi pouciekały.

Kwestia dialogów ciąg dalszy. Wiem, że to zapis eksperymentalny, wiem jak działa i pomijając osobistą niechęć do owego zapisu, w kilku miejscach jest zupełnie dziko. Rozumiem, że kropki, ale żeby coś takiego:

- "Miewam takie dziwne sytuacje, Freddy odkręca butelkę, pije, częstuje, chcesz?" wnioskuje, że tylko "chcesz" jest wypowiedzią, reszta to opis, tak? Tylko kto to mówi? Zaczyna się od Harrego, potem przeskakuje na Freddiego, potem ciągle Freddy, "pije, częstuje" to jest trzecia osoba. Przecinek w połowie zdania zmieniający osobę? Chaos proszę Panią, chaos co wyraźnie przeszkadza w odbiorze. Przynajmniej mi.

W kilku miejscach stylistyka siada. Znaczy generalnie jest dobrze, ale:

- "Zachłystuję się, krztuszę, próbuję wypluć i czuję jak czyjaś ręka szarpie mną i grzmoci." to grzmoci mi tu ni jak nie pasuje. Ale to moje zboczenia są.

Reasumując, jest dobrze, fajnie się czyta, ale w kilku miejscach się zgubiłem zupełnie. Udało Ci się podtrzymać zainteresowanie i będę czekał na zakończenie.

Masz 4.

niestety nie zdążyłam poprawić, ale zrobię to u siebie w komputerze. mnie także denerwuje to "przecież".
dzięki i pozdrawiam :)))

Nowa Fantastyka