- Opowiadanie: ANDO - Kiedy nadejdzie czas

Kiedy nadejdzie czas

Pierwsza wersja tekstu powstała na konkurs “Tu był las”, ale w żaden sposób nie mogłam zmieścić jej w limicie. W międzyczasie rozegrały się wydarzenia na świecie, które zmieniły postrzeganie konfliktów zbrojnych. Nie będę ukrywać, miały wpływ na ostateczny kształt opowiadania. 

Jeśli ktoś chce poczytać o wojnie w otoczce fantasy, zapraszam. Jeśli ktoś ma ochotę szukać współczesnych odwołań i symboliki – również zapraszam. 

Od razu uprzedzam, że driady w moim opowiadaniu różnią się od mitologicznych, a mnie interesuje przede wszystkim człowiek (inna istota) w obliczu trudnej sytuacji, a nie polityka.

 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, Łosiot, CM

Oceny

Kiedy nadejdzie czas

 

Las kipiał magią drzew, upajał zapachem sosnowych igieł i ptasimi trelami. Dwie driady, chichocząc, przebiegły przez polanę pełną poziomek i szybko skryły się między rozłożystymi choinami. Zaszeleściły krótkie sukienki z liści.

– Boję się, Mayen – szepnęła rudowłosa nimfa do towarzyszki. – Matka nas zobaczy, albo strażniczki.

– Spokojnie. Wymykałam się tędy setki razy – odparła wyższa, z jasną, nieco potarganą czupryną.

Dwie pary bosych stóp bezgłośnie przebiegły po miękkim mchu, omijając szyszki i gałązki.

– Po co wychodziłaś? Do chłopców? – zapytała rudowłosa.

– Nie – odparła Mayen, wędrując przodem. – Lubię patrzeć na ludzi.

– Wiesz, a ja kiedyś poszłam ze starszymi siostrami na pole, ganiałyśmy się z dwoma takimi w zbożu. Byli wolniejsi od nas, nie tacy zwinni. Siostry radziły, żebym następnym razem dała się złapać.

– Przestań, Kaisa! – sapnęła zirytowana towarzyszka. – Musimy zobaczyć, dlaczego Matka zabroniła chodzić do wsi.

Dotarły na skraj lasu, podkradły się w wysokiej trawie aż do wąskiej, asfaltowej drogi, za którą rozciągał się ogromny staw, okolony sitowiem. Miejsce przy piaszczystym zejściu do wody, zwykle pełne ludzi, tego dnia było puste. Podobnie, jak obejścia najbliższych domów.

Mayen wychwyciła uchem niepokojący dźwięk, który narastał i przybliżał się z każdą chwilą.

– Szybko, do lasu! – zawołała.

Ledwie skryły się z siostrą za pierwsze drzewa, na drodze pojawiła się kolumna wozów. Odkryte przyczepy były pełne mężczyzn ubranych w zielone stroje, jakich Mayen nigdy nie widziała u ludzi z wioski. Nieznajomi nosili na głowach hełmy, a w rękach trzymali karabiny. Driada pamiętała z książek ojca, że to żołnierze. Inne auta wiozły niewielkie działa z długimi lufami.

Mayen patrzyła jak zahipnotyzowana na zieloną kolumnę.

Nagle rozległ się głośny dźwięk przypominający buczenie, na niebie pojawił się klucz smukłych maszyn. Driada pierwszy raz widziała takie samoloty. Wyglądały jak mroczne cienie, sunące nisko nad głowami.

Kaisa zerwała się do biegu, pomknęła niczym wiatr w głąb lasu. Mayen ruszyła za nią.

 

***

Las otulił nimfy opiekuńczymi liśćmi, zasłonił przed światem gałęziami iglaków. Kaisa wcale się nie kryła, przerażona, biegła samym środkiem ścieżki, zdradzając wszystkim wokół wyprawę sióstr.

Mayen czuła, że gniew Matki będzie wielki. Nastawiała się na pracę w kuchni do końca lata, albo dłużej. Myślała też o samolotach i żołnierzach. Nie rozumiała, dlaczego pojawili się blisko lasu, lecz wyczuwała niebezpieczeństwo.

Driady dotarły do gęstej, zielonej ściany, utkanej z drzew i krzewów. Weszły główną bramą do obozu, od razu wpadając w ręce strażniczek. W ich asyście przeszły przez most zawieszony nad bagnami. Tuż ponad powierzchnią wody, otulającej kępy traw, błyskały błękitne, magiczne ogniki.

Strażniczki poprowadziły siostry do szałasu Matki. Stał w samym sercu lasu, okolony mniejszymi sąsiadami. Przypominał miniaturowy pałac, którego ściany splatały żywe mchy i krzewy upstrzone drobnymi kielichami białych kwiatków.

Wejście spowijała zasłona z mgły. Siostry przekroczyły ją, znalazły się w środku. Mayen przygotowała się na długi wykład.

Uderzył ją w nozdrza zapach dzikiej róży, znak, że Matka przyjmuje ważnych gości. Wewnątrz, na ławie wyrzeźbionej ze zwalonego pnia drzewa, siedziało dwóch mężczyzn w zielonych mundurach o wzorze przypominającym brązowe i białe plamy. Zajęli miejsca naprzeciw Matki, ubranej w długą suknię z liści. Przywódczyni miała chmurną minę, przesadnie skupiła się na mieszaniu patyczkiem herbaty w pękatym pucharku.

Mimo identycznych strojów, mężczyźni wydawali się odmienni, jak ogień i woda. Trochę starszy z nich, umięśniony, o wyprostowanej postawie i krótkich włosach, przywodził na myśl wielkiego wilka. Jego przenikliwe spojrzenie i wyraz twarzy nie zdradzały żadnych emocji.

Młodszy wydawał się przeciwieństwem towarzysza: smukły i piękny, z długimi rzęsami i gładką skórą. Nosił proste, jasne włosy i niewielką bródkę. Uśmiechał się przyjaźnie, a jego oczy lśniły.

Obaj przybysze pachnieli krwią i determinacją.

– Moje córki. – Matka zmarszczyła czoło. – Złamałyście zakaz! Założę się, że to twoja sprawka, Mayen!

Driada spuściła głowę.

– Wybacz, Matko, musiałam. Widziałyśmy żołnierzy i samoloty. Nie mówisz nam, co się dzieje! Dlaczego?!

– Sama widzisz, pani, wojna dotarła do twojego królestwa – powiedział starszy z mężczyzn szorstkim głosem.

– Pan się myli, pułkowniku! – zaprzeczyła Matka ostro. – Moja magia otacza ochronnym parasolem cały las, który wzmacnia zaklęcia własną mocą. Wojna nas nie dotyczy.

Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco.

– Gdyby nie Zorian – Matka wskazała na drugiego przybysza – wcale bym z panem nie rozmawiała.

Mayen popatrzyła na przystojnego żołnierza, który trzymał smukłą dłonią pucharek z herbatą z dzikiej róży. W jego spojrzeniu i uśmiechu było coś niesamowitego, a jednocześnie znajomego.

Wśród driad nie rodzili się mężczyźni, lecz Mayen widziała wielu z nich we wsi, pamiętała też ojca. Jednak ten człowiek wydawał się zupełnie inny. Chociaż dopiero go spotkała, czuła silną więź, zupełnie jak z Kaisą, albo nawet potężniejszą.

– Córki, poznajcie Zoriana. Waszego brata.

 

***

Ledwie przebrzmiały słowa Matki, łupnęło potężnie, aż zatrzęsła się ziemia. Kaisa schroniła się pod stół, Mayen tylko drgnęła, dalej stała na środku z okrągłymi ze zdziwienia oczami. Żołnierze nie ruszyli się z miejsc.

– Uspokójcie się, nic nam nie grozi! – zawołała Matka, wychodząc przed szałas i uciszając piszczące driady. – Chroni nas magia! Wracajcie do siebie!

– Bomba spadła na wieś od strony lasu – szepnął Zorian z zamkniętymi oczami, jakby na moment zapadł w trans.

Matka wróciła do środka.

– Dobrze, miejmy to za sobą – westchnęła.

Mówiła szybko: o tym, że jej siostra poznała człowieka i dawno temu wyniosła się do miasta, a dziecko pary niespodziewanie dla wszystkich okazało się chłopcem, choć to teoretycznie niemożliwe. Zorian był ciotecznym bratem Mayen i Kaisy. Jako driada z rodu przywódców, odziedziczył część magicznych zdolności.

Mayen zdała sobie sprawę, że pułkownik przygląda się badawczo jej i siostrze, ale częściej zerka na nią. Odezwał się nagle:

– Przejdźmy do konkretów, bo czas nagli. Odmawiasz, pani, pomocy w wojnie, która pustoszy twój kraj. Wolisz bronić kilku krzaków i drzew. Jaki to ma sens?

– My, driady, nie mieszamy się w ludzkie sprawy. Od wieków pozostajemy neutralne. Nasza magia pochodzi z lasu, dlatego moim obowiązkiem jest go strzec.

– Ciociu, tam giną ludzie! Nawet niemowlęta, kobiety i starcy! – włączył się Zorian. – Armia Krwawego Władcy jest dwa razy większa od naszej. Nikt się nie spodziewał, że on zaatakuje. Potrzebujemy magii driad! Niektóre już walczą…

– Będziecie miały ochronę elitarnej jednostki – dodał pułkownik.

Matka westchnęła, ale powiedziała władczym tonem:

– Muszę zostać w lesie, z moimi nimfami. Nie pomogę wam. Ani moje córki!

– Zaczekaj, niech same powiedzą. Są dorosłe – odparł pułkownik.

Kaisa natychmiast pisnęła spod stołu:

– Ja zostaję.

Mayen przymknęła oczy. Przypomniała sobie dziewczynę z czarnymi warkoczami, kołyszącą niemowlę przed chatą. Staruszkę, dojącą krowę spracowanymi dłońmi. Mężczyznę, siadającego z rodziną do kolacji. Czy jeszcze żyli? Świat poza granicami lasu i opieką Matki wydawał się ciekawy, lecz nieprzewidywalny i przerażający. Jednak Zorian wychował się w nim, nie uciekał, wspierał ludzi…

Matka popatrzyła na nią surowo.

– Panowie właśnie wychodzą. Powiedz im! – zażądała.

Mayen spuściła głowę.

– Pójdę z nimi – odparła cichym głosem.

Widziała, jak Zorian i pułkownik błyskawicznie się rozpromienili.

Myślała, że Matka będzie zabraniała, spodziewała się tłumaczeń i przekonywania. Jednak ona tylko popatrzyła ze smutkiem.

– Jesteś pewna? – zapytała.

– Tak. – Mayen odważyła się spojrzeć jej w oczy.

– Ruszajmy, nie ma czasu! – popędzał pułkownik, wkładając czapkę.

– Jeszcze chwila. – Matka podeszła do córki ze zbolałą miną.

Oddała jej jeden ze swoich amuletów, zielony kamień, z zatopionym w środku kawałkiem kory, najpiękniejszy ze wszystkich. Dawna srogość przywódczyni gdzieś zniknęła.

– Wracaj do nas szybko, będziemy czekały – powiedziała i przytuliła ją mocno.

Potem Mayen uściskała Kaisę, która z mokrymi od łez policzkami błagała ją, żeby została.

– Dbaj o Matkę. Kiedy wrócę, znów wymkniemy się nad staw – szepnęła jej do ucha.

Ruszyła za pułkownikiem. Zorian szedł obok niej.

– Tak się cieszę, siostro! Razem dokonamy wielkich rzeczy – mówił głosem przypominającym melodię lasu.

Przedostali się przez most nad bagnami, minęli bramę. Mayen obejrzała się. Driady szły kilka kroków za nimi, a wśród nich Matka. Odprowadziły ich aż do skraju lasu, gdzie przebiegała piaszczysta droga, wijąca się wśród łąk.

Na poboczu stało zielone auto z dużymi kołami, obite blachą.

– Zapraszam do limuzyny – powiedział Zorian, otwierając siostrze drzwi z tyłu.

Usiadł obok niej, a pułkownik za kierownicą. Ruszyli, wzniecając tuman kurzu. Mayen patrzyła przez wąskie okno na błyskawicznie oddalający się las, na skraju którego zostały driady. Szybko stał się punktem na horyzoncie. Już tęskniła za domem, ale nowy świat kusił, choć jednocześnie budził niepokój.

– Razem opracujemy nowe techniki magiczne, będziemy niezwyciężeni! – zawołał podekscytowany Zorian.

– Oby nie przeszkodziła wam zbłąkana kula – mruknął pułkownik. – Już myślałem, że wrócimy z niczym.

– Mówiłem ci, Reig, że driady to najlepsza i najwaleczniejsza rasa – tłumaczył z zapałem Zorian. – Zupełnie jak ludzie!

 

Pułkownik zatrzymał auto przy zagajniku.

– Zabrakło paliwa? – zdziwił się Zorian.

– Twoja siostra nie może chodzić w tym zielsku. – Otaksował sylwetkę Mayen w kusej sukience z liści. – Musi się ubrać, zanim wrócimy do obozu. 

Wysiedli z auta. Pułkownik Reig wyciągnął z bagażnika mundur, wcisnął w ręce driady.

– Trzymaj. I pamiętaj, nie próbuj tych swoich nimfich sztuczek. Jesteśmy tu w innym celu.

Mayen poczuła wściekłość, gniew zapłonął w jej oczach. Miała ochotę wykrzyczeć pułkownikowi, jak bardzo jest niesprawiedliwy. Przypomniała sobie o wybuchu bomby w wiosce. Zacisnęła zęby.

– Rozumiem, po co tu jestem – odparła i poszła się przebrać.

Kiedy wróciła z zarośli, już w mundurze, dali jej długie, sznurowane buty, które wydawały się katorgą dla stóp. Uwierały bez przerwy, a sztywna tkanina gniotła delikatną skórę nimfy, nienawykłą do ludzkich ubrań. Mayen przygładziła i związała gumką długie włosy, które włożyła pod czapkę.

– Za kilka dni przywykniesz – pocieszył siostrę Zorian, jakby rozumieli się bez słów.

Pułkownik Reig zmierzył ją chłodnym spojrzeniem i mruknął:

– Wsiadaj, żołnierzu.

 

***

Mayen patrzyła na obóz ze środka brezentowego namiotu. Żołnierze obu płci uwijali się na placu, porządkując ekwipunek. Widziała, jak chętnie słuchali dowódców. Chociaż w pobliżu czasem rozlegały się wybuchy, nikt nie okazywał strachu.

Każdego dnia uczyła się czegoś nowego o ludziach. Fascynowali ją, a niektórzy przerażali. Wreszcie dowiedziała się tego, przed czym chroniła driady Matka: że Krwawy Władca najechał kraj, żeby go zagarnąć i zniewolić, równał z ziemią wszystko, co stanęło mu na drodze. Wojna, o której Mayen czytała w książkach ojca jak o bajkach, nagle rozpętała się tuż obok, z powodu kaprysu szalonego dyktatora.

Podwinęła rękawy bluzy od munduru. Trochę przyzwyczaiła się do ludzkich ubrań, ale nadal ją uwierały. Ściągnęła buty i skarpetki, z ulgą dotknęła ziemi bosymi stopami.

– Gotowa na dalsze ćwiczenia? – Zorian usiadł obok niej przy składanym stole.

– Tak, pewnie. – Uśmiechnęła się na widok brata.

Uwielbiała trenowanie mocy, kiedy ich myśli szybowały razem do celu, rozpraszały materię, wykonując precyzyjnie zadanie.

Podnieśli magią leżącą na stole tacę z metalowymi kubkami, żeby przenieść ją na ziemię. Wystarczyło skupić myśli, przedmioty gładko spłynęły na trawę u ich stóp.

– Świetnie! – zawołał Zorian.

Mayen wyczarowała nad ich głowami gwiazdki, rozbłysły, by zaraz zgasnąć. Brat dodał błękitnego motylka, który pofrunął pod sufit, po czym prysnął niczym bańka mydlana. Roześmiali się oboje.

– Brawo – powiedział pułkownik Reig.

Stał przy wejściu z założonymi rękami. Mayen nie spostrzegła, kiedy się zjawił.

– Pobawiliście się, pora na prawdziwe wyzwania – mruknął, patrząc na jej bose stopy.

Zorian pobladł, jego zwykle wesoła twarz stała się poważna.

– Jeszcze nie skończyliśmy szkolenia – powiedział.

– Nie ma czasu – odparł Reig i zmierzył Mayen przenikliwym spojrzeniem. – Trzeba wykonać prawdziwe zadanie.

– Jakie zadanie? – zdziwiła się.

– Bardzo proste – odparł. – Jak to na wojnie. Zabija się wrogów.

 

***

Mayen drżała, chociaż była ubrana w ciepłą kurtkę. Wokoło rozlegały się wybuchy, niczym uderzenia tysięcy piorunów, przeplatane seriami z karabinów. Jeden driada niosła na ramieniu, mimo że nie była pewna, czy zdoła go użyć. Kamizelka kuloodporna i hełm stanowiły dodatkowy ciężar.

W powietrzu unosiła się woń zniszczenia. Kiedy pociski trafiały w budynki, wzbijały w niebo czarny, duszący pył.

Zorian szedł obok, Mayen wspierała się na ramieniu brata. Z drugiej strony kroczył pułkownik Reig i jego żołnierze, ochraniający driady.

Zatrzymali się przy murze, który kiedyś stanowił część domu, w gruzowisku została jeszcze nadpalona kanapa i szczątki telewizora.

Zadanie wydawało się jasne. Zorian i pułkownik uświadomili Mayen, że magią można zabić. Dziwiła się, dotąd wykorzystywała moc, żeby pomagać rosnąć drzewom, albo leczyć drobne skaleczenia driad.

Jej brat wydawał się spięty, podobnie jak Reig, czujnym wzrokiem śledzili okolicę.

– Leci – szepnął Zorian.

Pułkownik skinął głową. Na niebie ukazał się malutki, ciemny kształt wrogiego samolotu. Mayen skupiła się na magii, wyobraziła sobie formowanie grubej liny. Dokładnie tak, jak uczył brat. On też dołączył do tej myśli, spletli sznur, wysyłając go w stronę maszyny.

Driada uświadomiła sobie, że w środku siedzi człowiek. Zawahała się.

– Trzymaj myśl! – zawołał Zorian.

Wiedziała, że nie może zawieść. Zebrała moc i wsparła brata. Czuła, jak sznur oplata szyję pilota niczym wąż. Znów się zawahała. Magiczna lina zawisła w powietrzu.

– Mayen, skup się. Proszę!

Poczuła, że nie sprosta zadaniu. Coś ją blokowało. Wyobraziła sobie człowieka za sterami maszyny: może się bał, a może myślał o rodzicach czekających na jego powrót. Nie potrafiła zabijać, przecież urodziła się dla lasu, miała strzec jego piękna! Magia driad została stworzona, by pomagała dojrzewać owocom, leczyła chore drzewa.

– On zaraz zrzuci bombę na naszych – warknął jej do ucha pułkownik.

Mayen zadrżała. Czuła, że nie potrafi zabić i wiedziała, że musi to zrobić. Dołączyła do energii brata, pozwoliła jej prowadzić. Sznur napiął się i zacisnął się na szyi pilota. Życie wyciekało z niego powoli, lecz nieubłagalnie.

Maszyna zapikowała i łupnęła o ziemię z przerażającym hukiem.

Do Mayen dotarło, że ten człowiek zginął i to ona, razem z Zorianem, odebrała mu życie. Poczuła się dziwnie, jakby ktoś odarł leśną magię z całego piękna. Zrobiło jej się słabo, świat zawirował. Z nosa kapnęło kilka kropel krwi.

– Co z nią? – zapytał pułkownik Zoriana.

– Duży wydatek magii, musi chwilę odpocząć – wyjaśnił brat.

Driada wiedziała, że nie chodzi tylko o koszty rzucania zaklęć. Patrzyła na świat wokół jak zahipnotyzowana, nie zważając na odgłosy walki. Usiadła pod murem, bez siły.

Pułkownik strzelał, podobnie, jak inni ludzie z jego oddziału. Sprawnymi ruchami, niczym maszyna, przesuwał spust i wypuszczał serię pocisków, po której wrogowie padali na ziemię jak ścięte drzewa.

Zorian już upatrzył nowy cel. Mayen czuła, jak brat wysyła śmiercionośną magię w kierunku dowódcy czołgu. Kiedy działał sam, jego moc była o wiele słabsza niż ich wspólny atak. Poczerwieniał na twarzy z wysiłku. Wytarł rękawem krew kapiącą z nosa.

Lisa z oddziału pułkownika, z którą driada rozmawiała tego dnia w obozie, strzelała z równą wprawą jak mężczyźni. Z tym samym zacięciem w oczach. Lisa mówiła rano: "Chciałam tu być. Kto inny, jeśli nie my, uratuje ten świat? Ludzie nas potrzebują".

Mayen pomyślała, że już nigdy nie da rady nikogo zabić.

– Dalej, siostro! Pomóż mi! – zawołał Zorian.

Przycisnęła czoło do zimnej ściany i zacisnęła powieki. Zapragnęła znów znaleźć się w ciepłych ramionach lasu, w lepszym świecie, gdzie mogła tańczyć z driadami na polanie i słuchać melodii drzew. Ścisnęła w ręce medalion Matki.

Huknęło, jakby świat się kończył.

Otworzyła oczy. Kamienica przed nimi płonęła. Czarny dym, wydobywający się z oczodołów okien, niósł smród wściekłości i śmierci. Reig, Zorian i reszta wciąż walczyli.

Mayen zobaczyła, jak Lisa upada niedaleko niej, błyskawicznie zastyga w bezruchu z otwartymi oczami, w których do ostatniej sekundy tli się wiara, że poszła właściwą drogą.

Wstała z gruzowiska, rozejrzała się w poszukiwaniu brata, który nadal walczył magią.

– Jestem gotowa – zdecydowała.

Spojrzała na czołgi wroga, nadciągające niczym rój niszczycielskiej szarańczy.

Wysłała kolejną śmiertelną myśl.

 

***

Siedzieli w okopach, wydrążonych w miejscu, które kiedyś było parkiem. Resztki huśtawek i zjeżdżalni straszyły powyginanymi prętami, na zrujnowanych klombach pozostały ślady po gąsienicach czołgów. W gałęziach kasztanowców i lip próżno było szukać ptaków. Ich głosy zastąpił warkot samolotów w chmurach.

Drzewa śpiewały o Krwawym Władcy z Zielonego Placu, nadciągającym nocą, by zburzyć spokojny świat. Szumiały smutną pieśń o umierających ludziach i o tych, którzy utracili domy i musieli uciekać przed bombami. Płakały nad ich losem. 

Mayen siedziała w okopie obok pułkownika Reiga i Zoriana, usiłowali ją namówić do zjedzenia mielonki z konserwy. Wolała gryźć suchara. Już nie wspominała wykwintnych leśnych dań, serwowanych przez Matkę. 

Minęło kilka dni, lecz przed oczami ciągle miała spadający samolot i martwą twarz Lisy. Te obrazy przeplatały się, wciąż dręczyły, chociaż Mayen próbowała o nich zapomnieć. Nie były już tak silne, jak pierwszej nocy. Przysłoniły je wspomnienia nowych samolotów i czołgów. Kolejnych ludzi, których zabiła jej magia.

Driada tęskniła do życia w lesie, a jednocześnie wiedziała, że gdyby Zorian i pułkownik znów pojawili się u Matki, nie mogłaby wybrać inaczej.

– Spójrz, to moja żona, Lavia, i dwie córeczki, bliźniaczki! – Zorian pokazał jej pomiętą fotografię. – Poznam cię z nimi, musisz nas odwiedzić, kiedy wojna się skończy.

Mayen popatrzyła na zdjęcie, z którego uśmiechał się jej brat w otoczeniu rodziny. Zorian razem z żoną siedzieli na ławce przy fontannie, trzymali na kolanach dwójkę niemowlaków w różowych śpioszkach.

– Cudownie! – zawołała. – Ja po wojnie od razu pojadę do Matki i siostry. A ty, Reig? – zwróciła się do nachmurzonego pułkownika. – Wrócisz do swoich?

– Nikt na mnie nie czeka. Zostanę w wojsku – mruknął.

Mayen zmroziło jego chłodne spojrzenie.

– Braciszku, musicie koniecznie we czwórkę przyjechać do naszego lasu! – zawołała, oddając mu zdjęcie. – Pokażę ci tyle wspaniałych miejsc!

– Lepiej nie chodź do nich, chłopie, bo driady cię usidlą – powiedział ironicznie pułkownik. – Podobno uwodzą każdego.

– Nieprawda! Nic o nas nie wiesz! – zawołała Mayen.

Nie rozumiała, dlaczego Reig zachowuje się w ten sposób. 

– A jednak twoim ojcem był człowiek – wycedził. – Znałaś go chociaż?

– Tata mieszkał wiele lat pod lasem – odparła ze łzami w oczach. – Już umarł…

– Reig, odpuść – wtrącił się Zorian, stając w obronie siostry. – Widzisz, że Mayen taka nie jest.

– Żartowałem przecież – mruknął pułkownik. – Lepiej skupcie się na zadaniach.

Odkroił nożem kawałek mięsa z otwartej konserwy, włożył do ust i zaczął żuć.

– Mówiłeś o tej kolumnie, która ma przejeżdżać koło miasta – wspomniał Zorian.

– Musimy dopaść ich dowódcę – odparł pułkownik, zaciskając pięść. – Wyeliminować drania.

– Lubisz zabijać, Reig – zauważyła Mayen.

Popatrzył na nią chłodno, po czym warknął:

– Muszę zabijać. Taki czas.

 

***

Minęło wiele podobnych dni, naznaczonych warkotem samolotów, wiązkami magicznej energii, sunącymi jak cicha śmierć i wybuchami bomb. Pociski wroga nadal burzyły spokój miast i wsi.

Złote liście, opadłe z drzew, pokryły się karmazynowymi plamami za sprawą armii Krwawego Władcy. Okryły je litościwe płatki śniegu, by zaraz rozkwitnąć czerwienią. Później nadeszła wiosna, budząc ziemię do życia, jakby chciała powstrzymać szalejącą wokoło śmierć.

W pamięci Mayen przyblakł obraz pierwszego strąconego samolotu, było ich tak wiele, że straciła rachubę. Karabin na ramieniu przestał ciążyć, stał się nieodzowny, jak najlepszy przyjaciel. Przybrudzony mundur i buty zmieniły się w drugą skórę, a pragnienie, by zwyciężyć, zastąpiło marzenia.

Odpoczywali w ruinach szkoły, pod miastem. Mayen przeczesała palcami krótkie włosy, włożyła kominiarkę i hełm. Pomyślała, że przestała być driadą.

– Zawsze nią będziesz – odparł Zorian. – Kiedyś wrócą szczęśliwe dni. Pokażę ci nasze miasto, poznam twój las. Przyjedziemy do was na całe wakacje. Moja Lavia uwielbia poziomki, słyszałem, że rośnie ich u was zatrzęsienie.

– Cała polana. – Mayen uśmiechnęła się na wspomnienie słodkich owoców.

Zaraz potem pomyślała o Matce i Kaisie. Dotknęła medalionu, który wisiał na rzemyku pod bluzą munduru. Marzyła, by przenieść się do domu, chociaż na chwilę, zobaczyć driady i las. Przytulić najbliższych, dotknąć bosymi stopami mchu. Wydawało się, że nie zniesie dłużej tęsknoty.

Zorian położył rękę na ramieniu siostry i uśmiechnął się.

– Wytrzymasz, jesteś silna – powiedział.

– Dobrze że mam ciebie – odparła.

Pułkownik Reig patrzył na to z założonymi rękami i obojętną miną.

– Coś nie tak? – Spojrzała na niego. – Wiem, zadania, misja. Rozumiem, nie musisz powtarzać. Ale poza walką jest coś jeszcze. Wciąż jest. Kiedy wojna się skończy, ciebie też zapraszam na poziomki.

– Chciałbym tego dożyć – mruknął, ale uśmiechnął się lekko. – Czeka nas ciężki dzień, leśna driado.

Ruszyli odbić okupowane miasto. Magiczne kule śmierci spadały gradem na wrogów. Karabin nie milknął w dłoniach pułkownika. Zielone figury żołnierzy przemykały na tle ruin. Kroczyli obok siebie, połączeni tym samym postanowieniem: za wszelką cenę bronić kraju przed wrogiem, który przyszedł go zrabować.

Mayen marzyła od dawna, że razem z Zorianem wyślą śmiertelną myśl do Krwawego Władcy, zakończą wojnę. Jednak brat wyjaśnił jej, że musieliby znaleźć się w bezpośrednim sąsiedztwie dyktatora, najlepiej na Zielonym Placu, poza tym na pewno stosował zaklęcia ochronne i zdobył własne driady. 

Nie mieli z Zorianem wystarczającej mocy. Nie potrafili nawet zbudować zapory chroniącej oddział w czasie walki. Mayen była pewna, że Matka by umiała…

Dzień upłynął na zdobywaniu przedmieść, dom po domu. Zbliżał się wieczór, do żołnierzy docierało, że na razie nie zdołają odbić miasta. Potrzebowali wytchnienia.

Myśl driad splotła kolejny magiczny sznur, przeznaczony dla snajpera, który czaił się za wyłomem muru i raził kulami. Magia pomknęła w kierunku mężczyzny, zacisnęła morderczą pętlę. Snajper tracił oddech, Mayen czuła, jak życie z niego uchodzi, nie było już dla niego ratunku. Karabin ucichł.

Przyszedł rozkaz, żeby przerwać walkę, wycofać się i czekać. Ruszyli w stronę gruzowiska, które tej nocy miało być ich domem.

Nagle Mayen usłyszała złowrogi świst pocisku, trysnęły odłamki. Myśl Zoriana rozproszyła się. Na jego brzuchu wykwitła czerwona plama.

Driada nie dowierzała, że to się dzieje naprawdę. Zanim zdążyła podbiec do brata, osunął się na ziemię.

– Zorian, nieee! – krzyknęła rozdzierająco.

Jego oczy zachodziły mgłą. Mayen przyłożyła ręce powyżej rany, która wyglądała na bardzo głęboką. Sięgnęła po magiczne moce, próbowała uleczyć brata. Chociaż starała się z całych sił, stracił przytomność. Krew jej kapała z nosa, ale nie przestawała.

Pułkownik Reig kucnął przy nich. Dotknął szyi Zoriana.

– On umarł. Chodźmy stąd.

Nie słuchała go. Wierzyła, że w ciele brata tli się chociaż iskierka życia, którą zdoła rozniecić na nowo. Przecież miał rodzinę, plany. Musi go wyleczyć, za wszelką cenę! Nawet, jeśli znała tylko sposoby na drobne skaleczenia. Musi próbować!

Krew wciąż kapała jej z nosa, mieszała się ze łzami. Nie zważała na świst pocisków, ani na krzyki żołnierzy.

– Mayen! Uciekaj! – Reig szarpnął ją za ramię.

Nie słuchała. Wiedziała, że będzie walczyć do końca o życie brata, a jeśli się nie uda, razem zostaną na zawsze w tym miejscu. Magia osłabiała jej ciało, wysysała siły.

Pułkownik oderwał ją od Zoriana, zarzucił na plecy i pobiegł w noc. Nie reagował, kiedy szarpała się i kopała.

Postawił ją na ziemi dopiero w ruinach fabryki, dalej od frontu. Kazał wyjść z pomieszczenia żołnierzom z oddziału, którzy przybiegli za nim.

– Muszę tam wrócić! Teraz! – zawołała Mayen histerycznie.

– Uspokój się! – krzyknął.

– Muszę ratować Zoriana!

Chciała się wyrwać, unieszkodliwić pułkownika magią, ale była zbyt słaba. Trzymał ją mocno za ramiona, nie pozwalając wyjść z ruin.

– Puść mnie! Chcę do brata! – zawyła.

– On nie żyje! Musisz ratować siebie!

Na przedmieścia, gdzie leżały zwłoki Zoriana, uderzały pociski, cała kanonada, aż trzęsła się ziemia.

– Mój brat nawet nie będzie miał pogrzebu – szepnęła.

– Ktoś pójdzie po ciało, kiedy skończy się ostrzał – odparł Reig, rozluźniając uścisk. Ciągle stał obok, gotowy przeszkodzić w ucieczce.

– Postaraj się uspokoić. Oszczędzaj siły. – Podał jej kawałek gazy. – Jak wróci więcej naszych, opatrzą cię.

Mayen otarła ślady krwi z twarzy i usiadła na murku. Spojrzała na Reiga, który zajął miejsce niedaleko niej, czujny, z karabinem przy nodze. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, niczym wykuta z kamienia.

– Nawet nie przejąłeś się, że zabili twojego przyjaciela. Liczą się tylko zadania, misja, żadnych uczuć. Dlatego w życiu mnie nie zrozumiesz! – zawołała i zaniosła się płaczem.

Odłożył karabin, przysunął się bliżej, objął ją ramieniem. Pozwolił, by moczyła łzami jego bluzę od munduru.

Siedzieli w ciszy. Mayen uspokajała się na chwilę, to znów wybuchała płaczem.

– Już nie mogę – szepnęła. – Zaraz oszaleję, to tak strasznie boli!

– Jakoś przetrwasz, jutro będzie lepiej. Jedyne, co możesz dla niego zrobić, to iść dalej.

Odsunęła się od Reiga.

– Co ty możesz o tym wiedzieć?!

– Więcej, niż bym chciał – odparł, a w jego oczach pojawił się ogromny smutek. – Moja żona i syn zginęli w bombardowaniu pierwszego dnia wojny. Następnego straciłem matkę.

 

***

Minął kolejny dzień walk, wyryty ludzkim cierpieniem, odgłosami pocisków i smrodem rozkładających się ciał.

Obrońcy wyzwalali ulicę po ulicy, spychając wojska Krwawego Władcy poza granice miasta. Mayen bardzo chciała odwiedzić grób brata, ale wiedziała, że nie ma czasu i może nawet nie odnajdzie miejsca. Pogrzebali go szybko, razem z innymi poległymi.

"Jedyne, co możesz dla niego zrobić, to iść dalej". – Słowa pułkownika Reiga nabierały głębszego sensu. Już rozumiała.

Okazało się, że bez pomocy brata też potrafi zabijać magią. Było to trudniejsze, wymagało więcej sił, ale dawało rezultaty. Kolejni snajperzy i piloci wroga zostali wyeliminowani.

Reig szedł obok niej, gotowy ją ochraniać razem z oddziałem żołnierzy. Po tym, co powiedział o swojej rodzinie, patrzyła na niego inaczej. Już nie wydawał się bezdusznym robotem. Dzielił ten sam ból, chociaż skrywał go pod maską ironii i obojętności.

Mayen nie potrafiła. Ledwo wytrzymywała, gdy przed oczami stawała jej uśmiechnięta twarz Zoriana. Jednak wściekłość na zabójców brata dodawała mocy. Nigdy wcześniej nie czuła się taka silna.

Nadeszła noc, do śródmieścia zostało jeszcze kilka ulic. Przyszedł rozkaz, żeby odpocząć i czekać. Ukryli się w resztkach budynków. Mayen dostała miejsce w małej piwniczce, na starym materacu, wygryzionym z jednej strony przez szczury, ale po ostatnich dniach uważała to za luksus.

– Jutro wyzwolimy miasto – powiedział Reig, odkładając broń.

– Szkoda że Zorian tego nie widzi – szepnęła Mayen i otarła łzę.

– Byłby z ciebie dumny – odparł, sadowiąc się obok niej. – Zmieniłaś się z leśnego licha w poważną kobietę.

Zagarnął ją w ramiona i sięgnął do ust. Przypomniała sobie opowieści driad o mężczyznach z wioski.

Reig miał silne, nieco szorstkie dłonie i twarde, umięśnione ciało poznaczone szramami. Wełniany koc drapał nagą skórę driady. Nagle zapomniała o odgłosach wystrzałów, przestała myśleć o śmierci wokoło. Czuła, że wystarczyłoby jej magii, żeby uciec, lecz nie chciała.

 

***

Dwa miesiące później.

 

Mayen i Reig jechali busem razem z kilkoma żołnierzami. Wóz toczył się po wybojach, przybliżając ich do lasu driad.

Nimfa nie mogła się doczekać spotkania z Matką i siostrą. Układała sobie w głowie, jak przekaże im radosne wieści: że Krwawy Władca zaczyna się cofać, że odzyskali miasto z jego rąk, że pojawiła się nadzieja na zwycięstwo. I tę najgorszą wiadomość: że nie ma już Zoriana.

Reig popatrzył na nią z błyskiem w oku. Był przy niej cały czas od tamtej nocy, ale nigdy nie rozmawiali o przyszłości, jakby bali się, że jeden pocisk zamieni wszystkie plany w pył.

Mieli zaledwie pół dnia przed wyruszeniem do dalszej walki.

Nagle zobaczyła znajome miejsce i w pierwszej chwili go nie poznała. Od strony drogi las wyglądał jak po przejściu kataklizmu. Wszędzie sterczały spalone i powykręcane kikuty drzew, zamiast dywanu z mchu słała się po ziemi zwęglona ściółka. Na samym skraju ziała ogromna dziura w ziemi. Las krwawił.

Driada pierwsza wypadła z wozu. Reig kazał żołnierzom zostać, odbezpieczył broń i pognał za nią.

Mayen pobiegła w głąb lasu, tam część drzew ocalała. Wokoło unosił się znajomy zapach sosnowych igieł. Przebiegła przez pustą bramę, potem mostem nad bagnami.

Dopadła do miejsca, gdzie kiedyś mieszkała. Z tej strony las nie był tak zniszczony, jak przy drodze, ale szałasy opustoszały. Wokoło panowała śmiertelna cisza.

– Co się tu stało? Gdzie są driady?! – dziwiła się.

Reig stanął obok niej.

– Pewnie uciekły. Nie widzę żadnych ciał.

– Kiedyś słyszałam melodię drzew, one wiedzą, ale teraz milczą, zbyt daleko odeszłam od lasu – jęknęła Mayen. – Mamo! Kaisa! Siostry! – zawołała.

– Cicho! Ktoś tam jest w krzakach! – powiedział Reig.

Schowali się za szerokim pniem drzewa.

Driada wyjrzała ostrożnie. Zobaczyła, że przy szałasach pojawiła się cała gromada nimf, choć znacznie przerzedzona.

– Mayen!

– Kaisa!

Padły sobie w ramiona. Chociaż minęło niewiele czasu, obie się zmieniły. Kaisa nosiła długą suknię z liści, w rudy warkocz wplotła liście paproci. Ze zdziwieniem patrzyła na mundur, broń i krótkie włosy siostry.

– Co tu się stało? – zapytała Mayen.

– Straszna tragedia – szepnęła Kaisa. – Przyszli tu. Czary Matki nie zdołały nas ochronić. Wtedy… Ona wyprowadziła ich z lasu. Użyła iluzji, żeby nas wszystkich nie wymordowali. Oddała całą magię. Pochowałyśmy ją na polanie poziomek, razem z innymi siostrami.

Mayen nie wierzyła. Matka wydawała się najpotężniejsza, niezniszczalna. Świadomość, że czeka w bezpiecznym domu, dodawała sił w czasie walki. A jednak już jej nie było, jak Zoriana…

Driady ruszyły pierwsze, a Reig i Mayen z tyłu.

– Może to by się nie zdarzyło, gdybym została – powiedziała do niego.

– I tak by tu przyszli – odparł. – Krwawy Władca nie oszczędza nikogo. 

 

Dotarli na polanę, gdzie usypano wielki kopiec ziemi. Wokół rosły poziomki, dojrzewały pierwsze owoce. Reig stanął z boku, a Mayen zbliżyła się do grobu. Przepełniał ją niesamowity ból, jak po śmierci brata. Jakby część niej bezpowrotnie odeszła.

Czuła dławiącą kulę w gardle, łzy nabiegające do oczu. Szybko je opanowała. Wyrwała z ziemi ledwie wschodzącą roślinkę, posadziła na mogile. Magia sprawiła, że kopiec pokrył się kwiatami konwalii. 

– Matka lubiła to miejsce – powiedziała do siostry.

– Potrzebujemy silnej przywódczyni, szczególnie teraz – odparła Kaisa poważnym tonem, przypominającym głos rodzicielki. – Pomogłaś ludziom już dosyć. Zaczęłaś śmierdzieć krwią, jak oni, nosisz ich ubrania. Gdzie Zorian?

– Zabili go – odparła Mayen.

– Powinnaś zostać przywódczynią driad – powtórzyła siostra. – Potrzebujemy cię. Matka chciała tobie zostawić władzę.

Mayen milczała. Patrzyła na Reiga, który usiadł pod drzewem i przymknął oczy, korzystając z chwili odpoczynku.

– Dlaczego się namyślasz, skoro odpowiedź jest oczywista? Chodzi o tego mężczyznę? – zapytała Kaisa.

– Nie zrozumiesz. – Mayen odważnie spojrzała jej w oczy.

– Wytłumacz mi. – Znów ten ton Matki.

Mayen wzięła głęboki oddech. Fala emocji buzowała wewnątrz niej. Przy Reigu nauczyła się, jak nad nimi panować. Wydawał się bardzo daleki od ideału z opowieści sióstr, ale to on trwał przy niej, gdy zabrakło Zoriana. On ją wtedy uratował. Przy nim zasypiała, kiedy obok spadały bomby, ale czasem zachowywał się w taki sposób, że miała ochotę natychmiast uciec. Była też wojna, która zburzyła jej świat, zmusiła do zabijania i odebrała brata, a wszystko za sprawą jednego, szalonego dyktatora.

Przypomniała sobie, dlaczego zdecydowała się przyłączyć do ludzi. Doskonale wiedziała, co musi zrobić. Czuła, że za chwilę padną słowa, których nie zdoła cofnąć.

– Zyskaliśmy przewagę, ale walka jeszcze się nie skończyła.

– To wojna ludzi – odparła siostra. – Jesteś driadą. Zapominasz o tym!

– To wojna nas wszystkich, dlatego muszę wrócić do walki. Jeśli teraz się cofniemy, Krwawy Władca najedzie kolejne kraje i znów będzie zabijał. Poza tym, nie jestem już tą samą Mayen, którą znałaś. Ty też się zmieniłaś, zostałaś przywódczynią. Poradziłaś sobie do tej pory, więc przetrwacie do końca wojny, a jeśli się boisz, przewieziemy was w bezpieczniejsze miejsce.

– Nie zostawię lasu – odparła dumnie Kaisa. – Twoja magia jest silniejsza od mojej.

– Matki była jeszcze potężniejsza, a nie zdołała was uchronić. Jedyną gwarancją bezpieczeństwa będzie koniec wojny, tylko to. Muszę już wracać do obozu.

Kaisa nie uściskała jej na pożegnanie. Mayen czuła, że siostra ma do niej żal. Las wokół milczał oskarżycielsko.

Szła tylko z Reigiem, deptała wojskowymi butami mech i trawy, gałązki łamały się pod jej stopami. Pogłaskała palcami medalion od Matki, który wciąż nosiła na szyi.

– Kiedyś zrozumieją, że nie mogłaś zostać – powiedział Reig. – Jedyne wyjście, to iść dalej. Do końca, wojny lub naszego – mruknął. – Ale jeśli przetrwamy, nie pozwolę ci uciec, piękna driado.

Mayen uśmiechnęła się, na razie wolała o tym nie myśleć.

Nadzieje na życie po wyzwoleniu wydawały się pięknymi, choć kruchymi motylami. Ona, Reig i im podobni walczyli po to, żeby przemienić je w pewność przyszłych, lepszych dni. Dla wszystkich ludzi, którzy czekali w gruzowiskach domów i na wygnaniu, by znów wzeszło dla nich słońce.

Koniec

Komentarze

Hej, ANDO!

 

Opowiadanie, łączące elementy fantasy z motywami współczesnej wojny. Interesująca mieszanka. Rasa, od zawsze będąca odizolowaną od ludzkości w końcu musiała się zmierzyć ze śmiercionośną siłą wojny zmechanizowanej. Możemy też zobaczyć, że w tym świecie jest coraz mniej miejsca na właśnie świat bajek, driad, gdzie wszyscy muszą porzucić swoje korzenie i walczyć ku wolności całego ludu.

A przynajmniej ja tak to widzę ^^

 

Zorian szedł obok, wspierała się na ramieniu brata.

Tutaj zabrakło podmiotu drugiej części zdania.

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cały czas czekałam, aż strona, po której walczy driada, okaże się tą złą. Wybrałaś inne rozwiązanie. Może to i dobrze, bo nawiązania do obecnej sytuacji nietrudno znaleźć. Trochę przez to całość wypada czarno-biało, ale niech Ci będzie.

Babska logika rządzi!

Barbarian, cieszę się, że opowiadanie Cię zainteresowało. Zdanie już poprawione. 

Możemy też zobaczyć, że w tym świecie jest coraz mniej miejsca na właśnie świat bajek, driad, gdzie wszyscy muszą porzucić swoje korzenie i walczyć ku wolności całego ludu.

Właśnie to chciałam pokazać, że nadchodzi czas, w którym jednostka ma ograniczone możliwości decydowania o sobie, musi dostosować się do sytuacji, coś poświęcić.

 

Finklo, dziękuję za klika. 

Trochę przez to całość wypada czarno-biało

Dobrze że to zauważyłaś. Myślę, że sytuacja wymaga czarno-białych wyborów, a ideały pomagają w ich dokonywaniu. To jedna warstwa.

Z drugiej strony, mamy życie jednostki, młodej dziewczyny, która została rzucona w brutalny świat i krok po kroku zabierane są ważne dla niej rzeczy. Takie przyspieszone dorastanie. W sumie, chyba jedynym pozytywnym wątkiem w tym opowiadaniu jest relacja driady z bratem. 

Zamierzałam pokazać przemianę bohaterów i ich osobiste dramaty z powodu wojny.

Może trzeba było to bardziej podkreślić w opowiadaniu, dodać kilka zdań. Pomyślę nad tym.

Edit. Zapomniałam napisać, że świat w opowiadaniu jest widziany oczami bohaterki, to też wpływa na jego konstrukcję.

ANDO, rozumiem Twój zamiar wyłożony w przedmowie, ale cóż, nigdy nie chciały do mnie trafić opowiadania, w których do spraw współczesnych wkracza świat baśniowy. Dlatego też moja wyobraźnia odmawia przyjęcia do wiadomości istnienie driad, które czarami i magicznymi mocami wspomagają walkę z nalotami, czołgami, że o karabinach i innej broni nie wspomnę.

Nie mogę odmówić Ci fantazji, ale cóż, do mnie takie jej połączenie z okrucieństwem wojny, niestety, nie przemawia.

 

Nagle niebo prze­ciął gło­śny dźwięk… → W jaki sposób dźwięk może przeciąć niebo? Dźwięk może dobiegać z wysoka, ale nieba nie przetnie.

 

– Gdyby nie Zo­rian, – Matka wska­za­ła… → – Gdyby nie Zo­rian – Matka wska­za­ła…

Przed półpauzą nie stawia się przecinka.

 

który trzy­mał pu­cha­rek z her­ba­tą z dzi­kiej róży smu­kłą dło­nią. → Co to jest dzika róża smukłą dłonią?

Proponuję: …który smu­kłą dło­nią trzy­mał pu­cha­rek z her­ba­tą z dzi­kiej róży.

 

Zo­rian po­bladł, zwy­kle we­so­ła twarz brata stała się po­waż­na. → A może: Zo­rian po­bladł, jego zwy­kle we­so­ła twarz stała się po­waż­na.

 

Sznur stę­żał, za­ci­snął się na szyi pi­lo­ta. → Stężeć może galareta, ale nie wydaje mi się, aby mógł to zrobić sznur.

Proponuję: Sznur napiął się i za­ci­snął na szyi pi­lo­ta.

 

Ma­szy­na za­pi­ko­wa­ła w dół i łup­nę­ła… → Masło maślane – czy maszyna mogła zapikować w górę?

Wystarczy: Maszyna zapikowała i łupnęła

 

Kazał wyjść żoł­nie­rzom z od­dzia­łu, któ­rzy przy­bie­gli za nimi. → Nie bardzo rozumiem to zdanie.

 

Wokół rosły krza­ki po­zio­mek… → Na krzakach rosną m.in. porzeczki, agrest, jeżyny, ale na pewno nie poziomki?

A może wystarczy: Wokół rosły po­zio­mki.

Za SJP PWN: krzew/ krzak «roślina drzewiasta rozgałęziająca się na wiele równorzędnych pędów, przeważnie przy ziemi»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za komentarz i łapankę. Błędy już poprawione.

Myślę, że każda wojna to zburzenie lepszego świata, może nie baśniowego, ale kontrast też istnieje. 

Niewątpliwie, ANDO. Nie mogę się z Tobą nie zgodzić.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Myślę, że sytuacja wymaga czarno-białych wyborów,

W czarno-białej sytuacji wybory są stosunkowo proste (to nie przypadek, że większość cywilizowanych państw opowiedziała się po stronie Ukrainy*). Pierwszy wybór driady był niejednoznaczny i dlatego fajny. Potem już równia pochyła, ale każda decyzja raczej się narzuca. Brakowało mi trochę przełamania tego kontrastu, dlatego na jakimś poziomie chciałam, żeby przeciwnik okazał się tym dobrym.

Wojna zmienia ludzi (raczej na gorsze), nawet wojna w słusznej sprawie.

 

* Przytoczę (z pamięci, więc niekoniecznie słowo w słowo) fragment Konfucjusza:

– Mistrzu, co sądzić o człowieku, którego wszyscy w jego wiosce kochają?

– Nic to jeszcze nie znaczy.

– A co sądzić o człowieku, którego wszyscy nienawidzą?

– Nic to jeszcze nie znaczy. Dobrze by o nim świadczyło, gdyby kochali go wszyscy dobrzy ludzie, a wszyscy źli nienawidzili.

Babska logika rządzi!

Finklo, już rozumiem. Zmieniłam trochę końcową scenę w lesie, teraz bohaterka podejmuje decyzję, która nie jest jednoznaczna. Uniknęłam też sielankowej love story.

Hej, ale moje odczucia to nie jest prawda objawiona! Nie musisz się nimi kierować, lepiej używaj własnych.

Babska logika rządzi!

Hej, ale moje odczucia to nie jest prawda objawiona! Nie musisz się nimi kierować, lepiej używaj własnych.

Jestem fanką poprawiania tekstów, ostatnio więcej poprawiam niż piszę nowych. Twoje komentarze były inspiracją do zmian. Zauważyłam, że w końcowej scenie powinien być dylemat, tak mówią mądre podręczniki pisania i praktyka. Zapomniałam o tym, trudno złapać dystans do własnego tekstu.

Kiedy pisałam odpowiedź na Twój komentarz, zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie w opowiadaniu widać dokładnie to, co chciałam przekazać. Uznałam, że warto co nieco poprawić. 

Miś przeczytał. Takie bardzo pasujące do obecnych okropnych dni za naszą granicą. yes

Ps. Jednocześnie miś podpisuje się obiema łapami pod komentarzem Reg.

Idea umieszczenia driad w realiach współczesnej wojny jest interesująca, stwarza okazję do konfrontacji sielankowego świata driad z brutalnością, czadem i hałasem współczesnej wojny. Zdaje się, ta możliwość nie została w pełni wykorzystana, a to z tego powodu, że sama wojna została przedstawiona strasznie naiwnie i bajkowo, bardziej bajkowo niż walka z orkami Mordoru. Krwawy Władca! Takie czyste bezinteresowne zło, jak z propagandowego produkcyjniaka. Zgadzam się z pierwszą uwagą Finkli.

Driada wrzucona w wir ludzkich racji, konfliktów i porachunków, błąkająca się wśród broniących dobra złych ludzi, lub odwrotnie wśród dobrych i szlachetnych ludzi zaangażowanych w niesłuszną sprawę, zniekształcana i zatracająca swoją przyrodzoną wrażliwość, starająca się znaleźć prawdę. Całe morze niewykorzystanych możliwości. Szkoda.

Ta prawda to pokonanie Krwawego Władcy, żeby przywrócić pokój. Wiem, że z racji pochodzenia pewnie trudno Ci to zrozumieć. Kiedyś wreszcie się obudzicie, czego i Tobie życzę.

Wiesz, ze względu na naszą dawną znajomość daruję Ci tę, oględnie mówiąc, obraźliwą wypowiedź. Nie będę się tłumaczył, bo nie warto. Zobaczymy, kto się obudzi jako pierwszy. “Cywilizowane kraje” juz się budzą – z ręką w nocniku:))))

Hej ANDO. Opowiadanie z kategorii tych "trudnych" do skomentowania. Na poziomie emocji i przekazu, jest mi z nim bardzo po drodze. Fajnie, że się w ogóle z tym tematem zmierzylaś, chwała Ci za to. Tekst w oczywisty sposób nawiązuje do sytuacji na wschodzie. Podoba mi się wręcz, że jest to tutaj zrobione na wprost, bez kombinowania. Krwawy Władca – pewnie, że tak! Tekst jest bardzo dobrze napisany. Schludnie, precyzyjnie i sugestywnie – kawał dobrej roboty. Zawiodłem się natomiast przewidywalnością fabuły. Śmierć brata i atak na las były tu pewniakiem po prostu :) Z uwag drobnych: Gdzieś tam (sorki, pisze z telefonu) był wtręt o tym, że pułkownik jest jak robot. Takie skojarzenie u driady? I są też "żołnierze obojga płci", trochę smiechłem. Dziękuję, mocny tekst, bo szczery i adekwatny do tego, co sam czuję. Serdeczności.

Łosiocie, dziękuję za odwiedziny i klika. Cieszę się, że uważasz tekst za mocny i szczery. Właśnie taki miał być.

Fajnie, że się w ogóle z tym tematem zmierzyłaś, chwała Ci za to.

Trudny temat. Jak zauważyłeś, pewne rozwiązania w fabule stają się przewidywalne, ale uznałam, że ważniejszy jest w tym przypadku przekaz, treść. Bardzo chciałam pokazać pozytywny wątek na tle wojny – relacje między rodzeństwem. Drugie moje założenie to opisanie dramatu ludzkiego z powodu wojny. Chyba nie ma gorszego doświadczenia niż utrata kogoś bliskiego, dlatego takie rozwiązanie. 

Wątek lasu również nie mógł mieć innego zakończenia, żeby pokazać treść i przesłanie tekstu. Poza tym, śmierć matki oraz utrata bezpiecznego domu rodzinnego to ostatni etap dorastania i przemiany driad.

Z robotem pomyślę. Ewentualnie, driada mogła znać roboty z książek ojca. Żołnierze obojga płci – wydawało mi się, że ciągle myśli się o armii jako o męskim zajęciu, chciałam podkreślić, że służą też kobiety. Zastanowię się nad tym.

Jeśli masz ochotę przeczytać więcej, w wyzwaniu 6 napisałam krótki tekst o wojnie widzianej oczami drugiej strony. 

Bardzo mi się podoba. Oczywiście nie temat, bo nie jest łatwy, ale takie połączenia w literaturze już spotkałem i było to dość dawno więc skojarzenia mam podwójne.

Uważam, że tekst jest na wysokim poziomie, choć zawsze mogłoby być lepiej i lepiej nie spoczywać na laurach, lecz dalej szlifować wyjątkowo dobry już styl.

Dodatkowa wartość to ukryte przesłanie schowane za driadami, które nie chcą się mieszać. Wszystko to daje do myślenia.

 

Wieczny, dziękuję za komentarz. Cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało.

Dodatkowa wartość to ukryte przesłanie schowane za driadami, które nie chcą się mieszać. Wszystko to daje do myślenia.

Dobrze że napisałeś o tym wątku. 

Hej!

Całkiem solidne opowiadanie. Ono ogólnie jest dość atrakcyjne jako całość – mamy kawałek fabuły, klimat wojny. Do tego oprawa fantastyczna. Nie będę tu więc rozkładał tekstu na czynniki pierwsze, bo to, co ciekawe w tej historii, oparte jest niejako na samych fundamentach opowiadania.

Czytając skupiałem się stricte na opowiadanej historii, ignorując niejako te odniesienia do rzeczywistości (ja akurat nie należę do fanów takich nawiązań, więc wolę się zawsze skupić na samodzielnej opowieści fantastycznej bez zwracania uwagi na nawiązania do rzeczywistości).

Opowiadaniu na pewno przydałoby się więcej znaków. Mamy tu motyw wojny, który trzeba nakreślić. Klimat wojenny do zbudowania. Nakreślenie głównej postaci, emocji jej towarzyszących. Do tego reszta bohaterów, którym też trzeba poświęcić odpowiednio dużo miejsca. No i fabuła, która musi się rozwijać. Sporo, prawda? Momentami poszczególnym scenom brakowało nieco wypełnienia, rozwinięcia, które lepiej zbudowałoby te wymienione wyżej elementy. Wkrada się też lekka schematyczność przy rozwijaniu fabuły (o tym, zdaje się, już trochę było w komentarzach, więc tu również pominę rozwinięcie).

Ogólnie całkiem fajna opowieść, która przy uwolnieniu całego potencjału mogła wypaść jeszcze lepiej.

Tyle ode mnie. :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

CM, dziękuję za komentarz i klika. Na pewno przemyślę Twoje uwagi do kolejnych opowiadań. 

Opowiadaniu na pewno przydałoby się więcej znaków.

Ciężko znaleźć złoty środek pomiędzy odpowiednią długością scen, a utrzymaniem zainteresowania czytelnika.

Cześć, ANDO!

 

Przeczytałem wczoraj, ale chciałem trochę pomyśleć i finalnie zgadzam się z przedmówcami, zwłaszcza z Reg. Romans fantastyki z rzeczywistością, niejako wręcz komentarzem do bieżących zdarzeń, nie do końca mi się spodobał. Nie jest to wina in concreto Twojego tekstu, mam ten sam problem z każdym utworem, który dokonuje podobnego mariażu. Zwłaszcza że zwykle autor nawet nie stara się o obiektywność, tylko forsuje swój punkt widzenia. Jeśli się z nim zgadzasz – lektura się spodoba, jeśli nie – utwór mimo ewentualnych walorów artystycznych będzie trudny do zaakceptowania. Tutaj na szczęście odnosisz się do sytuacji, która – przynajmniej według mnie – dość jasno klaruje ciemną i jasną stronę, raczej mniejszość miałaby z taką narracją problem.

Natomiast w trakcie lektury miałem cały czas wrażenie, że przedstawiasz kolejne wydarzenia niejako przez papierek, nie skupiając się ani nie wgłębiając w żaden wątek. Działania wojenne są opisane pobieżnie. Świat jest przedstawiony ogólnikowo. Romans z pułkownikiem wypada nagle, bez większych interakcji sugerujących możliwość jego wystąpienia. Przez to opowiadanie wydało mi się nieco beznamiętne, pomimo domniemanego ciężaru emocjonalnego opisywanych wydarzeń. 

Zgodzę się też z przedmówcami, że fabuła idzie jednotorowo, konsekwentnie do przodu bez rozglądania się na boki ani zerkania w tył. Czułem, jakbym z góry wiedział, co się wydarzy. Na końcu w zasadzie też wiadomo, że Mayen nie zostanie w lesie, by rządzić. Przynajmniej dla mnie było to oczywiste.

Na plus za to kreacja samej głównej bohaterki, uważam, że była dostatecznie pogłębiona, całkiem interesująca i dobrze niosła Twoją opowieść na swoich barkach. W ogóle sprawnie przedstawiłaś driady jako rasę oraz ich odmienność od ludzi. To mi się niewątpliwie podobało, przywołało ciepłe skojarzenia z Brokilonem :)

By cały ten przydługi wywód jakoś podsumować, powiem Ci, że “Kiedy nadejdzie czas” nie jest tekstem złym, ale stokrotnie wolałem szorta, który poszedł na “Tu był las”. Jest wyważony, subtelny, a jednak z mocą oddziaływania, którą wciąż pamiętam. Tutaj tych walorów nie dostrzegłem.

 

Pozdrawiam,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

fmsduval, dzięki za opinię. Fabuła została przedstawiona z punktu widzenia Mayen, pokazałam tylko sceny prowadzące do zmian w jej życiu. Masz rację, temat jest bardzo szeroki, chyba nie sposób zgłębić go w opowiadaniu. 

 

Dobrze się czytało :)

Przynoszę radość :)

Anet, cieszę się. :) Dziękuję za odwiedziny.

Nowa Fantastyka