- Opowiadanie: KoRnishon - Czterdziesty (fragment)

Czterdziesty (fragment)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czterdziesty (fragment)

Zamieszczam tutaj fragment wstępu do powieści, którą aktualnie piszę. Za wszelkie oceny i komentarze będę naprawdę wdzięczny. :)

 

-Nie boisz się? – Samo patrzenie na wielki, staromodny dwór wywoływało dreszcze na skórze Abla. Okolica także nie wyglądała zachęcająco na tyle, żeby ktoś przechodzący przypadkiem postanowił przekroczyć złowieszczą, zardzewiałą już, pięciometrową bramę wejściową.

-Nie zachowuj się jak dzieciak! Chyba nie wierzysz w ludzi? – Kain podkreślił swoją odwagę uderzając mocno ogonem o grunt.

On był tym odważniejszym bliźniakiem. Z zewnątrz, Kain i Abel byli do siebie podobni, mieli ten sam rdzawo-brązowy odcień futra, lecz niezależnie od wyglądu ich charaktery były skrajnie przeciwne. Bał się przyznać bratu do tego, że na samą myśl o ludziach miał ochotę jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Nie wypadało mu to, taka po prostu była jego rola: rola starszego brata. Co prawda o tych kilka minut, ale zawsze starszego.

-Nie wierzę – skłamał Abel. – Ale co, jeśli się jednak okaże, że są prawdziwi? Wiele osób ich tutaj spotkało!

Rzeczywiście, Kain nie raz słyszał o doniesieniach, że straszą tam ludzie. W głównej mierze, właśnie to było powodem, przyprowadzenia pod bramy młodszego brata. Co prawda fascynowali go, lecz bałby się spotkać jednego pyskiem w twarz.

-Mówiłem Ci już, nie bądź dzieciak! Wchodzimy? – Zrobił krok w kierunku bramy, lecz prawie się potknął o jednego z gryzoni, które wyrosły przed nimi, jak spod ziemi, a dokładniej jak spod kanałów.

– No (proszę), Kain (i Abel) – mówiły naprzemiennie dwa szczury. Jeden czarny jak noc, a drugi biały jak dzień. – Życie (i Śmierć), Dzień (i Noc), Dusza (i Ciało), Rozkosz (i Ból). – Głosy ich wwiercały się w mózg, jak narzędzie zakłócające fale mózgowe. – Chcielibyście spotkać ludzi, czyż nie?

– Tak… – Zaczął nieśmiało Abel, lecz najwyraźniej pędzący pociąg nie miałby na tyle siły, aby zmusić szczury do milczenia. Zdawać by się mogło, że zupełnie nie zwracają uwagi na braci. Wątpliwości rozwiewały wlepiające się w nich czerwone ślepia.

-I w tym celu chcecie wejść do „Nieba"? Już dawno nikt tam nie zaglądał. Moglibyście się rozczarować, choć teoretycznie wciąż mieszka tam jeden człowiek. Prawdopodobnie i tak mielibyście małe szanse, żeby przejść przez zamknięte bramy. Kiedyś były inne czasy… Trafiało tutaj więcej ludzi. Nikogo nimi nie straszono. To oni byli przerażeni. Pozwólcie, że wam opowiem jedną historię…

Szczur zaczął opowiadać i nie było takiej siły, która mogłaby go powstrzymać. Tak naprawdę żaden z lwów nie miał zamiaru tego robić. Rzeczywiście nie udałoby im się wejść do środka, a mogli się czegoś dowiedzieć o tych ludziach, którymi matki straszą dzieci. Kain i Abel zamienili się w słuch…

 

* * *

Witaj. Proszę, przekaż całą swoją pamięć za pomocą podłączenia do-głownego do maszyny pamięciowej. Proszę, nie kradnij kabli, ani nie demoluj maszyny, czyli mnie. Rozumiem twoje zagubienie, które może wywoływać wrogość i agresję, lecz za nic nie jestem odpowiedzialny, więc z góry dziękuję za utrzymanie mojego stanu w takim, jakim mnie zastałeś." Słowa te nagle pojawiły się w głowie Dantego, jeszcze zanim zdążył otworzyć oczy. Nie było w tym nic złego, bo po obejrzeniu pomieszczenia, w jakim się znajdował, słowa wypowiadane przez maszynę nie wydawałyby mu się ważne. Nieduże pomieszczenie było raczej skromne. Metalowe ściany, początkowo o kolorze czerni, aktualnie były już pordzewiałe i z pewnością stare. Znajdowały się na nich głównie tabliczki z czerwonymi napisami: „Nie przejmuj się. My też nic o tobie nie wiemy.", „Podążaj za swoją maszyną. W końcu masz prawdziwego przyjaciela z przydziału.", a także „Toaleta w dalszej części korytarza. Wbrew pozorom, nie znajdujesz się w niej.". Na suficie była przyczepiona wisząca lampa, nadająca wszystkiemu jeszcze bardziej ponury wyraz. W drugim końcu pokoju, z ciemności wyłaniał się kształt. Po chwili przyglądania się, Dante mógł stwierdzić, że to oko. Po kolejnej chwili mógł nawet przysiąc, że to oko, ponieważ sunęło ku niemu, wraz z całą konstrukcją właściciela. Miała ona na celu przypominać człowieka, lecz można powiedzieć, że człowieczeństwo nie było jej mocną stroną. Co prawda, posiadała wystające oczy, coś na podobieństwo rąk, a nawet usta narysowane farbą przez jakiegoś dowcipnisia, lecz na tym podobieństwa się kończyły. Maszyna była wysoka prawie na dwa metry. Pordzewiała stal, z której była zbudowana, ładnie komponowała się z otoczeniem i wpasowywała kolorystycznie. Za napęd służyło koło zainstalowane w miejscu nóg, a po bokach zwisały kable. Po dokładniejszym zbadaniu, można było zauważyć, że po lewej stronie korpusu, ironicznie rdza zarysowała coś na kształt serca.

-Witaj. Proszę, przekaż całą swoją pamięć… – Zaczęła mówić maszyna spokojnym, stonowanym i robotycznym głosem.

Dopiero w tym momencie Dante zastanowił się nad swoją osobą. Nie zważając na ubranie, którego nie rozpoznawał, próbował przemierzać głębiny swojej pamięci. Niestety, z tej podróży wrócił niespodziewanie szybko.

-Przynajmniej pamiętam swoje imię… – powiedział do siebie Dante.

-To już jest jakiś początek – usłyszał w odpowiedzi stonowany głos, wydobywający się z maszyny. – Już myślałem, że jesteś jednym z tych głuchych. Wiesz, ile czasu musiałem powtarzać ten zaprogramowany komunikat? – Dziwnie brzmiały słowa wypowiadane tym głosem robota. Głosem bez żadnych uczuć. – No, to teraz szybciutko podłącz się i grę wstępną będziemy mieli za sobą.

-Przepraszam? – Nie było to najmądrzejsze, ani najbystrzejsze, co Dante miał do powiedzenia, lecz szok w tym momencie miał nad nim górę. – Nie zważając na to, jak mam się do ciebie podłączyć i to, że mówisz i to całkiem składnymi zdaniami, mógłbyś choć najpierw powiedzieć mi gdzie jestem?

-Aktualnie jesteś w pokoju Z873, Twoje współrzędne to x:137, y: 986. Nic więcej na temat Twojego położenia, niestety nie mogę Ci powiedzieć. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, powinieneś się tego dowiedzieć później.

-Jak to, „jeśli wszystko dobrze pójdzie"?

-Najpierw muszą być przeprowadzone testy. Zaczynają się od zebrania pamięci, do którego kolejny raz Cię nakłaniam.

-Słuchaj koleś, maszyno czy czym tam jesteś. Zaczynasz mnie denerwować, choć dopiero, co cię zobaczyłem. Mógłbyś mi coś powiedzieć, udzielić jakiejś informacji. Od czego Ty tu jesteś, jak masz na tyle inteligencji, żeby gadać jak człowiek?! – Dante przybliżył się na najbliższą odległość do maszyny i patrzył w jej „oczy".

-Najpierw muszę zebrać Twoją pamięć. Takie są procedury. Jakbyś zapomniał, przypomnę Ci pierwszą moją wypowiedź. – Maszyna przestała mówić i zaczęła lekko furkotać. Po pięciu sekundach wznowiła - „Proszę, nie kradnij kabli, ani nie demoluj maszyny, czyli mnie. Rozumiem twoje zagubienie, które może wywoływać wrogość i agresję, lecz za nic nie jestem odpowiedzialny, więc z góry dziękuję za utrzymanie mojego stanu w takim, jakim mnie zastałeś."

-Dobra, widzę, że nie mam innego wyjścia. Powiedz mi jak mam się podłączyć i miejmy już to za sobą…

-I nie można było tak od razu? Musisz po prostu włożyć wtyczkę do gniazda w twoim ciele. Ach, nazywam się ROBOCIEL-500XS5, lecz mów mi Robort.

-Jesteś całkiem inteligentny jak na maszynę, która służy do pobierania pamięci.

-Uwaga, wyczuwam sarkazm. Proszę, weź kabel i włóż do gniazda.

Po chwili zastanowienia, Dante przypomniał sobie każdy szczegół swojego ciała. Był pewien, że nie znajdowało się na nim żadne gniazdo. Przyszło mu do głowy kilka możliwości, ale starał się je jak najszybciej odrzucić.

-Uwaga, nie znalazłem gniazda. Co na to powiesz? – spytał z szyderczym uśmiechem Dante.

-Ech… Znowu jeden ze starych modeli… – Westchnęła stonowanym głosem maszyna.

Oczy Roborta w oka mgnieniu przylepiły się do oczu Dantego. Na minutę, ogłuszony błyskami i działaniem maszyny, człowiek nie zdołał się obronić.

-Pobieranie pamięci zakończone – zakomunikował Robort.

-Miło Cię poznać, Roborcie… – wymamrotał otumaniony Dante.

 

Znowu ten sen. Wciąż ten sam sen… Nawiedzał regularnie Dantego od momentu, kiedy ostatnio ją widział. Próbował o niej zapomnieć, ale cały czas wracała w jego myślach i snach. „Cholera" pomyślał Dante. Nie wiedział ile czasu spał, ani gdzie aktualnie się znajdował. Pomieszczenie było nieduże i wyglądało znajomo. Gdy usłyszał stonowany głos maszyny, odczuł deja vu. „Czy ja przypadkiem nie rozmawiałem z nią przed chwilą?" Zapytał w myślach. Wsłuchując się wciąż w podawany komunikat, postanowił sprawdzić swoje ubranie. Nie pamiętał, czy tak się ubierał, czy znał te ubrania, ale był prawie pewien, że nigdy nie widział kartki papieru, która zmięta znajdowała się w kieszeni jego spodni. Kartka była pożółkła ze starości. Ktoś, najwyraźniej w pośpiechu i niezbyt starannie napisał na niej:

„I przyszedł pierwszy człowiek i pokochany został

I siał terror i strach w sercach Innych, lecz bożkiem Ich pozostał

I prowadził swe rządy, zsyłając śmierć na Innych"

-Pierwsze Widzenie, Księga Przybycia.

Dante nie wiedział, co o tym myśleć, więc schował kartkę z powrotem do kieszeni. Poza tym, znalazł w kieszeni paczkę zawierającą sześć papierosów i pudełko z sześcioma zapałkami. Niestety, nic, co mogłoby go przybliżyć do jego pamięci, nie znajdowało się w żadnej z kieszeni.

-Cholerne sny i cholerna pamięć… – powiedział do siebie pod nosem.

-Rzeczywiście, z pamięcią u Ciebie nienajlepiej – odezwała się ku zdumieniu Dantego maszyna. -Wiesz jak masz na imię i pamiętasz parę trudnych do powiązania i nieskładnych wspomnień o ludziach i wydarzeniach.

-Poczekaj chwilę… Co tu się dzieje? – spytał zszokowany Dante. – Śniło mi się, że z Tobą rozmawiałem.

-Nie śniło Ci się – odparł Robort. – Twoje zasoby energii zostały wyczerpane przez pobieranie pamięci. Tak już to czasem bywa ze starymi modelami.

-To, czemu podawałeś ten komunikat? Nikogo innego tutaj nie ma.

-Chciałem zobaczyć jak zareagujesz… – Dante był prawie pewien, że w tym momencie maszyna z całych sił starała się uśmiechnąć pod nosem. Jedynym problemem był brak ust, nosa i całego zestawu mięśni.

-Świetnie… Trafił mi się robot-zgrywus.

-Przepraszam. Wbrew pozorom, po prostu zostałem tak zaprogramowany.

-Dobra, powiedz mi w takim razie, skąd się tutaj wziąłem?

-Nie jestem pewien. Sam nie do końca wiem skąd ja się tutaj wziąłem. Po prostu tutaj byłem i ty też już tutaj byłeś. Mam w pamięci tylko pewne instrukcje. Większość wydarzeń z przeszłości musiało zostać z niej usunięte.

Irytacja Dantego powoli zaczynała osiągać apogeum. Niestety, był świadom tego, że wyładowanie się na maszynie nic mu nie da, a może tylko mu zaszkodzić. Od kogo innego miałby się dowiedzieć, co ma dalej robić? Znajdował się w nieznanym mu ciemnym, zapuszczonym pomieszczeniu, które raczej nie wyglądało zachęcająco, a już na pewno nie miał ochoty sam zwiedzać tego kompleksu. Wycieczka z przewodnikiem wydawała się tutaj najlepszym wyborem.

-Tak, więc co dalej mam robić, jak się stąd wydostać? – zapytał Roborta.

Maszyna chwilę nie odpowiadała, myślał, że może się zawiesiła, albo kolejny raz ma zamiar sobie z niego zażartować. „Zażartować to raczej zbyt duże słowo. Mógłby przynajmniej być zabawny" pomyślał Dante.

-Wystarczy przejść przez drzwi i korytarzem dojść do wydziału rejestracji – podjęła maszyna.

-Ale nie widzę tutaj żadnych drzwi!

-Spokojnie, to tylko zabezpieczenie, żeby ludzie się sami nie pałętali po kompleksie. Zaprowadzę Cię. W końcu od czegoś jestem twoim przyjacielem z przydziału.

Robort podszedł do ściany, pod którą zobaczył go Dante po przebudzeniu. Ściana, poza rdzą, nie zawierała znaków szczególnych. Nic, co mogłoby służyć za drzwi. Maszyna wyjęła jedno oko i przyłożyła do ściany. Po chwili scaliło się ono z nią na sekundę i pojawiły się drewniane, wypolerowane drzwi z metalową klamką.

-Zapraszam. – Powiedział Robort.

Na nieszczęście, korytarz za drzwiami nie robił tak dobrego wrażenia jak one same. Dante nigdy nie widział tak obskurnego korytarza: był ciasny, prawie nieoświetlony i wilgotny. Dookoła dało się słyszeć piski szczurów, prawdopodobnie z kanałów wentylacyjnych, które znajdowały się wysoko w ścianach. Człowiek nie miał zbyt dużo do podziwiania w tym krajobrazie, więc zastanawiał się, czy na pewno dobrze robi idąc z nowym przyjacielem. Nie przypominał sobie, żeby kiedyś w przeszłości spotkał mówiące maszyny, a na pewno nie takie, które żartują. Ogólnie mało sobie przypominał, lecz był prawie pewien, że zapamiętałby takie zjawisko. „No cóż. Przynajmniej teraz będzie mnie trudno zadziwić." Stwierdził w myślach, gdy korytarz się skończył, a Robort zatrzymał się przy ścianie. Wyrwany z rozmyślań, Dante dopiero teraz zauważył, że z sufitu zwisa lina, dochodząca na wysokość jego tułowia.

-Chyba nie będziemy się po niej wspinać? – zapytał zdziwiony

-Spokojnie. Nie jest u nas tak źle – odparła mu maszyna, po czym pociągnęła linę.

W tym samym momencie z ogromną prędkością zleciały z góry schody. Najdziwniejsze było to, że nie uderzyły w podłogę z hukiem, lecz po prostu się z nią sczepiły, jakby od zawsze było to ich miejsce. Kręcone, dębowe i zdobione, zupełnie nie pasowały do wyglądu korytarza.

To, co ujrzał Dante po wdrapaniu się na górę było jedną z najdziwniejszych rzeczy, jakie widział w swoim życiu. W wielkiej, metalowo-drewnianej hali, leżały wielkie i wysokie na kilkanaście metrów stosy książek. Wśród nich pełzały i biegały jaszczurki. Niektóre z nich także siedziały przy dębowych stołach i czytały książki. Kolorystyka ich łusek zapierała dech w piersiach. Piękne połączenia kolorów tworzyły pewną mozaikę pomiędzy wszędobylskimi książkami. Co chwila jaszczurki przemieszczały się, przez co Dante miał uczucie, jakby był wewnątrz kalejdoskopu. Kolorowe wzory łączyły się w najróżniejsze kształty. Można było wśród nich zobaczyć ułożenie gwiazd, cudowne krajobrazy, albo obraz samej krainy bogów. Najpiękniejsze ubarwienie łusek miały jaszczurki siedzące przy biurkach. Do jednej z nich właśnie się zbliżali. Dopiero przy bliższych oględzinach, można było zauważyć, że jaszczurka ta wcale nie czyta książki, lecz była to tylko pewna machina, która sama w sobie zapisywała to, co mówił gad.

-Uważaj, ci biurokraci to prawdziwe gady! Miej się na baczności podczas rejestracji – ostrzegł Dantego Robort.

Gdy zbliżyli się do stołu, jaszczurka nie zwróciła na nich uwagi, tylko dalej siedziała, czytając książkę. Po minucie, znudzonym, dziwnie wysokim i jednostajnym głosem, spytała zza czytanki:

-Słucham?

-Przyszliśmy dokonać rejestracji – stwierdził Robort. Obaj mieli równie stonowane, bezwyrazowe i nudne głosy. Ich konwersacja świetnie komponowałaby się z turniejem szachowym.

Jaszczur przyjrzał się najpierw maszynie, potem trochę więcej czasu spędził na oglądaniu Dantego, westchnął, co najprawdopodobniej oznaczało, że ma już dosyć swojej pracy i chciałby choć mieć czas napić się kawy, pobawić z dziećmi i zająć żoną, zdjął okulary i jeszcze bardziej beznamiętnym głosem spytał:

-Rasa?

-Człowiek? – odpowiedział lekko zdziwiony Dante. Poza Robortem, nie przypominał sobie, aby rozmawiał z inteligentnym stworzeniem innej rasy niż ludzka, co mogło wywołać pewne zdziwienie pytaniem.

-Imię?

-Dante

-Stan wspomnień?

W tym momencie przyjaciel z przydziału za pomocą zwisających kabli podłączył się do książki jaszczura, co poskutkowało krótkim momentem furkotania.

-Aha… – kontynuował jaszczur. – Stan wspomnień niezbyt dobry. Awaria pamięci… Dobrze. Jeszcze tylko kilka formalności i jest pan wolny. Proszę pana dłoń.

Dante podał rękę gadowi, lecz nie spodziewał się tego, że zostanie ukłuty cierniem. Kropla krwi z rany spadła prosto do książki, która jak wydawało się Dantemu, zamruczała lekko zaraz po tym.

-Dziękuję bardzo – kontynuował, „wypełniając" jeszcze strony w księdze. – Jest pan teraz oficjalnie człowiekiem. Pański numer to czterdzieści. Nic więcej aktualnie panu nie potrzeba. Witamy u nas i zapraszamy ponownie w razie potrzeby. – Powiedziała jaszczurka, po czym uśmiechnęła się nieszczerze i wróciła do lektury.

Odchodząc od biurokraty, Dante miał wrażenie, jakby słyszał jaszczura mówiącego pod nosem „Czterdziestka… No proszę…". Nie zważając na to, kierował się wraz ze swoim przyjacielem z przydziału do wysokich na kilka metrów, dębowych odrzwi, które służyły za drzwi wyjściowe. Właśnie miał spytać o dalsze wytyczne, lecz przeszkodził mu widok, który niemal go oślepił. Był to świat zewnętrzny i to taki, jakiego nigdy w życiu nie widział, ani nawet nie miał czelności sobie wyobrażać. Pierwszym, co rzucało się w oczy było położenie : około pięćdziesięciu metrów nad ziemią, na grubej gałęzi starego, potężnego i pięknego dębu. Dębu, wysokiego tak, że nie można było dojrzeć jego najwyższych gałęzi. Spojrzenie w dół za to, robiło niesamowite wrażenie na kimś, kto widział tę okolicę pierwszy raz, a co dopiero z takiego punktu. Przy korzeniach drzewa rozciągało się miasto: niższe domy zostały zbudowane w grubych korzeniach dębu, a większe zbudowano z pewnego czarnego, metalicznego materiału, który nieskazitelnie odbijał światło, a także rozszczepiał dookoła na wszystkie kolory spektrum. Wbudowano je częściowo w gałęzie drzewa tak, że czubki ich znajdowały się wśród rozłożystych, zielonych liści, które razem z nimi służyły za drogi wyłącznie dla pieszych. Na glebie znajdowały się inne , którymi przemieszczały się różnorakie maszyny, pędzące przez miasto, oraz część pieszych. Budulec, z którego były zbudowane, wyglądał podobnie do wizualnego połączenia betonu i czarnego materiału tworzącego budynki. Miasto zadziwiało swą kolorystyką i hałasem. Twory je zamieszkujące także odznaczały się osobliwością: od jaszczurek i innych zwierząt jak lwy, czy sowy, przez maszyny i roboty wszelkich kształtów i kolorów, po stworzenia, których Dante w życiu na oczy nie widział. Niektóre z nich przypominały ludzi, lecz po dokładniejszych oględzinach, można było dostrzec, że mają ręce w miejscu nóg, dwie głowy, albo najzwyczajniej brak im głów. Niektóre na przykład były inteligentnymi kulami gazów, lub przypominały skomplikowane figury geometryczne. Cały obraz miasta przerażał, szokował, zachwycał i zadziwiał zarazem oficjalnego już człowieka numer czterdzieści.

-Ile będziesz tak tam stał? – Głos maszyny przywołał go z powrotem do rzeczywistości. – A, tak. To jest Miasto Dębu: największe miasto znajdujące się pośrodku krainy. Według danych, które posiadam, gdybym miał uczucia, byłoby 87.64% Szans, że zachwyciłbym się tym widokiem. Doliczając wysokość, na jakiej się znajdujemy, daje to łącznie 96.87%. Tak, więc rozumiem Cię całkowicie. Kierujemy się teraz do korzeni dębu.

-Ale… – Zaczął Dante, lecz przerwała mu maszyna.

-Po prostu podążaj za mną.

Robort podszedł do najbliższej gałęzi, na której siedział ponad dwumetrowy motyl. Dante cały czas oglądał dąb i próbował połączyć jego wygląd zewnętrzny z wyglądem pomieszczeń wewnątrz. Zorientował się dopiero, jak stał tuż przy motylu, że jest on w rzeczywistości skomplikowaną maszyną, upodobnioną tylko wyglądem do motyla. Jego przyjaciel siedział na grzbiecie, więc Dante dołączył do niego. Gdy tylko usiadł, motyl podniósł się na metr do góry i w tym samym momencie znalazł na samym dole, przy korzeniach drzewa. Przyjaciel z przydziału zaczął go prowadzić przez miasto, które z tej perspektywy wydawało się wręcz wielkie. Hałas był prawie nie do wytrzymania, a mieszkańcy żyli w strasznym pośpiechu. Gdy skręcili w najciemniejszą uliczkę, gdzie światła było bardzo mało, jak na standardy miasta, Dante spytał swojego przewodnika:

-Dokąd idziemy? Trochę nam już to zajmuje, a ja nawet nie wiem, po co tu jestem i co mam dalej robić. Mówiłeś o jakichś testach, a na razie było tylko pobieranie pamięci. Co tu się w ogóle dzieje?

-Idziemy do twojego lokum z przydziału, twojego mieszkania. Akurat, jeśli o to chodzi, nie masz szczęścia, bo przytrafiło ci się jedno w najciemniejszej dzielnicy. Dosłownie i w przenośni. – Chodniki były brudne, niektóre stworzenia na nich leżały, po kątach przedstawiciele różnych ras pili dziwne, świecące płyny. W momencie, gdy Dante oglądał to widowisko, prawie wpadł na dwa roboty, które wyrosły nagle przed nimi. Miały ponad dwa metry wysokości, ich metalowa powłoka była pięknie wypolerowana, a przy pasie nosili dziwnie wyglądający zestaw przedmiotów.

-Chwileczkę, chwileczkę – powiedział wyższy robot. – Gdzie tak wam spieszno? Twoje dane? – Zwrócił się do Roborta.

-Jestem przyjacielem z przydziału. To jest nowo przybyły człowiek, którego właśnie prowadzę do kwatery – odpowiedział spokojnie.

-Twoje numery? – zapytał tamten ostrym głosem.

– ROBOCIEL-40XS6, a on jest człowiekiem numer czterdzieści.

Niższy robot chwilę trzymał wzrok na urządzeniu w swoim ręku, które furkotało. Nagle dało się usłyszeć piknięcie.

-Dobrze. Możecie iść. Tylko nic mi tu nie broić – oznajmił wyższy, po czym chwilę groźnie popatrzył na człowieka i na maszynę, a następnie roboty powoli odeszły.

W tym samym momencie Robort zauważył, jak Dante nagle zaczął biec. Biegł przed siebie jak najszybciej mógł i skręcił w najbliższą ulicę.

-Heeej! – wołał i biegł za nim jego przyjaciel.

"To niemożliwe…" Myślał Dante. „Na pewno mi się przywidziało…" Po pięciu minutach biegu, Robort w końcu dogonił Dantego, który stał w miejscu. Dało się usłyszeć jak cicho mówił do siebie:

-To nie mogła być ona… A poza tym, czarne włosy może mieć ktokolwiek…

-Co ty sobie wyobrażasz, żeby tak nagle uciekać? Wiesz co mogło się stać, jakby Ci stalarze zaczęli nas gonić i prowadzić śledztwo? Opanuj się trochę. Co się stało? – pytała najwyraźniej zirytowana maszyna.

-Przepraszam Cię, Rob. Przywidziało mi się coś i musiałem pobiec. Zapomnij o tym – tłumaczył się człowiek – Chodźmy do tej mojej meliny w końcu. Przydałby mi się chyba lekki odpoczynek po dzisiejszym dniu, nie sądzisz? – Spojrzał na maszynę i uśmiechnął się.

-Dobra. Postaram się wybaczyć Ci to.

-Możesz mi tylko wyjaśnić jeszcze jedną rzecz? – spytał Dante, wymawiając wolno i ostrożnie słowa – Czemu przedstawiłeś się im innym numerem, niż mi?

-Nie rozumiem pytania. Chyba rzeczywiście jesteś zmęczony, wydaje Ci się. Chodźmy do twojego lokum z przydziału – odpowiedział Rob i zaczął dalej kierować się w najciemniejszą uliczkę w okolicy. Definitywnie, nowa rzeczywistość okazywała się być coraz bardziej intrygująca…

 

 

 

-Dobrze, jesteśmy. – Komunikat ten wcale nie miał optymistycznego wydźwięku; nie wynikało z niego nic dobrego, wbrew pozorom. Dante miał nadzieję, że jeszcze długa droga przed nimi, że to jeszcze nie tutaj. Wręcz modlił się o to, lecz życie nie pierwszy raz pokazało mu, na co je stać w tej materii. – Nie potrzebujesz klucza, wystarczy że przyłożysz rękę, w którą został ci wbity cierń, a twoja krew zostanie rozpoznana, co pozwoli ci na wejście do pomieszczenia. Tak czy siak ja będę miał klucz na wszelki wypadek. Oczywiście, spał z tobą nie będę, mam własne miejsce, gdzie mogę przenocować. – Mówił Robort, gdy stali przed drzwiami. – Prześpij się dzisiaj, przyjdę po ciebie jutro, po drugim świcie, bądź gotowy. – Skończył mówić, spojrzał wymownie na Dantego, a gdy usłyszał od niego spóźnione „Do jutra", zszedł schodami do wyjścia, zostawiając człowieka samemu sobie w tym miejscu.

Oglądanie dwupiętrowego, zapuszczonego budynku przyprawiało go o same negatywne emocje. Lokum z przydziału mieściło się na pierwszym. Do drzwi prowadził brudny korytarz: na jego ścianach brakowało już w większości farby, a dookoła unosił się mocno odczuwalny zapach brudu i resztek organicznych; swoisty dywan tworzyły tutaj różnego rodzaju porozbijane butelki i puste, na wpół rozłożone opakowania po wszelakich produktach. Jedyne, co w pewnym stopniu ratowało atmosferę były drzwi. Dębowo-metalowe, wypolerowane, a nawet posiadając klamkę, nie pasowały zupełnie do otoczenia. „Chyba drzwi to musi być jakaś miejscowa specjalność rzemieślnicza" pomyślał Dante i postanowił zwiedzić swój pokój. Widok wnętrza prawie go nie zaskoczył: w kącie przy ścianie stało jedno łóżko, w którym mogłyby się zmieścić dwie osoby w ścisku; obok stała szafka wykonana z dębowego drewna, na którym stała lampka. Naprzeciwko łóżka stało coś, co prawdopodobnie spełniało funkcje telewizora. Nawet przypominało z wyglądu, lecz materiał, z którego było to zbudowane, wyglądał jak bardziej materialny obłok gazu złapany w pewien kształt. Dalej w pokoju stał dębowy stół, przy którym stało sześć metalowych, matowych krzeseł czarnego koloru. Wszystko było oświetlone przez całkiem dużą, zwisającą z sufitu lampę. Okna były zakratowane, dostawał się przez nie dym z ulicy do środka pomieszczenia, a firanki były pozrywane. W kącie przeciwległym do tego, w którym znajdowało się łóżko, stała całkiem pokaźna dębowa szafa, w której spokojnie można było trzymać ubrania, jeśli nie miały one nic przeciwko towarzystwu moli. Z pokoju prowadziło wyjście na mały korytarz, który prowadził dalej do kuchni i łazienki. Na tym pomieszczenia tegoż lokum się kończyły.

Jedyne, co przykuło uwagę Dantego wewnątrz była postać, która siedziała na jednym z krzeseł przy stole. Siedziała w taki sposób, że jej twarz była ledwo oświetlona, choć widać było większość konturów. Miała kruczoczarne, proste włosy spływające na ramiona, a ciemne oczy wspaniale komponowały się z ich kolorem. Wyglądała naprawdę pięknie, nie mając na sobie żadnego makijażu. Wszystko dopełniały dość ostre rysy twarzy, nadające jej srogi, a zarazem intrygujący i zachwycający wygląd. Jej szczupła sylwetka i niewysoki wzrost współgrały z resztą osoby, dzięki czemu wyglądała jak swoista bogini. Siedziała, wpatrując się cały czas w Dantego, nie robiąc nic więcej. Tylko siedziała.

-To niemożliwe… To nie może być ona. Weź się w garść! – powiedział do siebie.

Już nie raz wydawało mu się, że ją widział, często się to zdarzało. Zazwyczaj pomagało ocucenie zimną wodą, dzięki czemu zwiedził swoją nową łazienkę po raz pierwszy. Niestety, dobre wiadomości na tym się skończyły: ona dalej tam siedziała, wpatrując się w niego stojącego przy wejściu do korytarza. Nie wiedział, co ma robić. Był przerażony, a zarazem miał nadzieję, że dzieje się to naprawdę. Nie wiedział, co ma powiedzieć, ani jak ma to zrobić. Niestety, musiał prędzej czy później skonfrontować się z jej osobą siedzącą w jego mieszkaniu.

-Monika… – Zaczął, lecz słowa ledwo przeszły przez jego gardło, więc spróbował jeszcze raz – Monika… Co ty tutaj robisz? Skąd się tutaj wzięłaś? – Pytań miał miliony. Nie wiedział od którego zacząć, lecz te wydały mu się najważniejsze w tym momencie.

-Czekałam na ciebie strasznie długo… Już za długo. – Usłyszał jej głęboki, ciepły głos, którego nie mógł zapomnieć odkąd ostatnio ją widział. Na pewno widział. – Czemu nie przychodziłeś?

-Nie mogłem… – powiedział, po czym przybliżył się i usiadł na krześle naprzeciwko jej. – Nie mogłem na ciebie spojrzeć od tamtego dnia. Nie mogłem myśleć tak samo o sobie… Nie chciałem krzywdzić cię jeszcze bardziej. Myślałem, że tak będzie dla ciebie najlepiej…

-Dlatego zawsze ci mówiłam, żebyś nie myślał tak intensywnie. – Uśmiechnęła się z pewnym wyrazem bólu na twarzy. – Żałuję, że tak to się potoczyło. Cały czas czekałam na ciebie po tym wszystkim… A ty nigdy się nie pokazałeś. Dopiero tutaj udało mi się ciebie znaleźć.

-Przepraszam cię – odparł Dante. – Nigdy nie miałem tyle sił, żeby przeprosić. Okazałem się być zwykłym potworem. Słyszałem, że potem ty… Czy to prawda?

-Tak… – wyszeptała, po czym spuściła głowę

-Bałem się tego… Wiem, że byłem jedyną osobą, której na tobie tak zależało… Ale ostrzegałem cię, że mój organizm prowadzi mnie do autodestrukcji, że to wszystko w końcu sam zniszczę, pomimo, że nie będę tego wcale chciał…

-On nie prowadził do autodestrukcji… On prowadził również do destrukcji osób ci bliskich – szeptała dalej. – Niszczyłeś wszystkich, których kochałeś. Lecz ja cię dalej kochałam i dałam się zniszczyć… I nie byłam jedyna, niestety. Bałam się ciebie Dante, wiesz? Moje serce było przepełnione strachem… To była destrukcja. – Po jej policzkach poleciała pojedyncza łza

-Wiem! Cholera, wiem! – Dantemu zaczęły napływać łzy do oczu. -Wiem, ale nie mogłem nic z tym zrobić! Byłem jak w jakiejś klatce, oglądając, co dzieje się na zewnątrz, jak wszystko niszczę… To było straszne…

-Wiem… Teraz już nic na to nie poradzisz – uspokajała go.

-Pamiętasz – Dante pogładził ją po policzku i oczyścił ślad po łzie. Była ciepła i piękna jak kiedyś. – Pamiętasz, jak kiedyś żyliśmy, jak cieszyliśmy się z takich prostych rzeczy? Wystarczała nam butelka whiskey, paczka papierosów i odosobnione miejsce. Czuliśmy się wtedy jak bogowie, pamiętasz? Byliśmy wniebowzięci. Wiedzieliśmy, że nic nie ma sensu, a mimo wszystko brnęliśmy w to dalej i cieszyliśmy się sobą wzajemnie… To były piękne dni.

-Pamiętam, Dante. Niestety, one minęły… Nie widziałam cię tak długo… Pomimo tego, co się stało, mam wrażenie, że nadal cię kocham – wyszeptała do niego Monika i spojrzała mu prosto w oczy. Ledwo wytrzymał to spojrzenie. Mógł się zatapiać w jej oczach przez całe życie.

-Nie rozumiem… Dlaczego to sobie zrobiłaś? Nie mogłaś najpierw przyjść do mnie?

-Próbowałam, ale nie zwracałeś na mnie uwagi… Pamiętaj, że ja sobie nic nie zrobiłam… To ty mi to zrobiłeś, nie pamiętasz? To wszystko stało się przez ciebie.

-Ale… – Próbował wykrztusić coś z siebie, lecz przestał. Miała rację.

-Dante… To TY mnie zabiłeś…

Koniec
Nowa Fantastyka