- Opowiadanie: Ramshiri - Historie przy ognisku

Historie przy ognisku

Cześć, dzię­ki za przy­by­cie. Je­stem cie­kaw Two­jej opi­nii.

 

Ifse przy­su­nął się do ogni­ska, tak żeby wszy­scy mogli zo­ba­czyć jego po­dłuż­ną twarz i dłu­gie czar­ne włosy.

– Chciał­bym za­py­tać każ­de­go z was. Jak są­dzi­cie? – Po­wo­li po­wiódł wzro­kiem po twa­rzach zgro­ma­dzo­nych. – Jaka jest ta­jem­ni­ca ba­gien? Dla­cze­go tak wielu znika bez śladu?

 

Ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nia za be­to­wa­nie: Gru­szel, Old­Gu­ard, Pa­la­io

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Historie przy ognisku

 

Piąt­ka nie­zna­jo­mych kro­czy­ła w bło­cie po kost­ki, prze­kli­na­jąc mo­ment, w któ­rym zde­cy­do­wa­li się na po­dróż przez bagna. Przed nimi, gdzie tylko się­gnąć wzro­kiem, widać było zgni­łą ro­ślin­ność i mar­twe drze­wa, które swo­imi ga­łę­zia­mi wy­da­wa­ły się się­gać w stro­nę wę­drow­ców. Zu­peł­nie jakby chcia­ły owi­nąć gałąź wokół ich szyi i mocno za­ci­snąć.

Elistr pod­niósł stopę i pró­bo­wał opróż­nić but z wody i błota. 

– Cho­ler­ne bagna. – Od­wró­cił się i jesz­cze raz spoj­rzał w miej­sce, z któ­re­go przy­szli.

Coś w tym kra­jo­bra­zie spra­wia­ło, że czuł ciar­ki na ple­cach. Jesz­cze przed chwi­lą prze­mie­rza­li zie­lo­ny las pełen zwie­rzy­ny. Wszyst­ko urwa­ło się w jed­nym mo­men­cie. Nie­na­tu­ral­nie pro­sta linia zwana przez tu­byl­ców Gra­ni­cą wy­zna­cza­ła ko­niec bez­piecz­ne­go dla czło­wie­ka szla­ku i tym samym po­czą­tek ba­gien. Elistr nie wie­rzył w magię i za­bo­bo­ny, nie mógł jed­nak się nie zgo­dzić ze stwier­dze­niem, że te bagna miały w sobie ukry­ty pier­wia­stek zła. Wiecz­nie pa­nu­ją­ca mgła tylko po­tę­go­wa­ła uczu­cie grozy.

Męż­czy­zna po­pra­wił prze­wią­za­ny na szyi skra­wek ma­te­ria­łu. Za­sło­nił nim usta i nos. Tylko to chro­ni­ło jego noz­drza przed zgni­li­zną i smro­dem. Za­uwa­żył, że po­zo­sta­li rów­nież nie wy­glą­da­li, jakby zna­leź­li się tu z wła­snej woli. Mu­sie­li mieć cho­ler­nie dobry powód, aby zde­cy­do­wać się na to przej­ście.

Długo kro­czy­li w bło­cie, zmę­cze­ni i znie­chę­ce­ni, na do­miar złego za­czę­ło się ściem­niać. Nic dziw­ne­go, że po­dróż­ni­cy zni­ka­li bez wie­ści. W taki spo­sób jak oni można było po­dró­żo­wać tylko z trzech po­wo­dów. Po­ry­wa­li się na to sza­leń­cy albo osoby, któ­rym za­le­ża­ło na cza­sie. Trze­cia grupa to han­dla­rze chcą­cy omi­nąć kon­tro­lę woj­sko­wych – prze­myt­ni­ków było na pęcz­ki.

Nad błot­ni­stym pust­ko­wiem roz­legł się krzyk roz­pa­czy. Jakby ry­cza­ło kro­jo­ne na ka­wał­ki zwie­rzę. To­wa­rzy­sze za­trzy­ma­li się, ner­wo­wo pa­trząc we wszyst­kie stro­ny. Część z nich opar­ła dło­nie na orężu. Tylko Gon­tur wyjął łuk. Był to wy­so­ki łowca z gęstą brodą i wło­sa­mi nie pa­mię­ta­ją­cy­mi do­ty­ku wody od wielu świ­tów. Wy­glą­da­ło na to, że czuł on prze­moż­ną chęć wy­pusz­cze­nia strza­ły, nawet gdyby miał ustrze­lić tylko mar­twe drze­wo.

Na ba­gnach wszyst­ko brzmia­ło jak za­gro­że­nie. Cza­sem sły­sze­li skra­da­nie a innym razem szep­ty. Źró­dło nie­któ­rych dźwię­ków wy­da­wa­ło się czy­hać nie­po­ko­ją­co bli­sko. Opo­wie­ści gło­si­ły, że zanim po­dróż­nik zej­dzie ze szla­ku (o ile nie za­błą­dzi i nie zo­sta­nie wy­pa­tro­szo­ny), przy­zwy­czai się do tu­tej­szych od­gło­sów. Od prze­kro­cze­nia Gra­ni­cy po­dróż­ni­cy prze­sta­li mar­twić się o suche ubra­nia czy je­dze­nie. Prio­ry­te­tem było dla nich prze­ży­cie.

– Zmierz­cha. Dziś da­le­ko nie zaj­dziem – prze­mó­wił Bud­ness. – Musim roz­bić obóz.

 

 

Po ja­kimś cza­sie udało im się wresz­cie zna­leźć suche wznie­sie­nie, które było wy­star­cza­ją­co duże, aby po­mie­ścić całą grupę. Rzu­ci­li tam swoje rze­czy i roz­po­czę­li za­bez­pie­cza­nie obozu. Ifse ogo­ło­cił drze­wo z ga­łę­zi. Przy­go­to­wa­ne kije po­wbi­jał jako ozna­cze­nie miej­sca, z któ­re­go przy­szli. Przy tak gę­stej mgle stra­cić orien­ta­cję w te­re­nie było łatwo.

Gon­tur roz­sta­wił pu­łap­ki. Z dumą opo­wia­dał o sa­mo­trza­skach, w które zła­pał nie­jed­ne­go niedź­wie­dzia. Ifse przyniósł suche gałęzie na opał, na­stęp­nie po­szedł do łowcy z ofer­tą po­mo­cy. W tym cza­sie Elistr z Wi­bel­lem przy­go­to­wa­li ogni­sko i stra­wę. Zła­pa­ny wcze­śniej kró­lik ob­ra­cał się po­wo­li nad pa­le­ni­skiem.

Mięso wciąż wy­glą­da­ło na su­ro­we.

Pa­no­wa­ła nie­zręcz­na cisza, prze­ry­wa­na tylko ostrze­niem to­po­ra przez Bud­nes­sa. Co jakiś czas mokre drwa strzelały snopem iskier i oświetlały pobliskie drzewa.

– Jaka jest wasza hi­sto­ria? – za­py­tał Gon­tur. – Cho­dzi mi o to, że wy­bra­li­ście po­dróż przez Gra­ni­cę z garst­ką nie­zna­jo­mych, za­miast cze­kać w Zahel na Przej­ście. – Łowca za­uwa­żył, że nikt nie kwapi się do od­po­wie­dzi, dla­te­go po­gła­dził de­li­kat­nie swój wąs i sam pod­jął temat: – Cho­dzę tędy już od ja­kie­goś czasu. Za głowę każ­de­go stwo­rze­nia z ba­gien w kró­le­stwie płacą dzie­sięć razy wię­cej niż za fu­trza­ki z lasu. Jak­bym miał cze­kać na sko­rzy­sta­nie z Przej­ścia, to moje dzie­cia­ki po­mar­ły­by z głodu. A co z tobą?

Za­sko­czo­ny Elistr zo­stał wy­rwa­ny z za­du­my. Przej­ściem miej­sco­wi okre­śla­li prze­pra­wę ba­gna­mi, gdzie droga była ozna­czo­na cho­rą­gwia­mi, a opła­ce­ni przez kró­le­stwo tro­pi­cie­le i wo­jow­ni­cy dbali o bez­pie­czeń­stwo. Do naj­bliż­szej ta­kiej wy­pra­wy na­le­ża­ło cze­kać jesz­cze ty­dzień. Elistr nie mógł tyle zwle­kać – szmu­glo­wał in­for­ma­cje. Na fali zbli­ża­ją­cych się starć po­mię­dzy kró­le­stwa­mi, dane, jakie sprze­da­wał, mogły mu spra­wić wiele kło­po­tów, bo po­zo­stał wier­ny jed­nej stro­nie kon­flik­tu. Po­dróż ba­gna­mi miała za­pew­nić mu szyb­sze do­star­cze­nie in­for­ma­cji i tym samym więk­szy za­ro­bek.

– Nor­mal­na droga do­oko­ła ba­gien to dwa ty­go­dnie. Od cze­ka­nia na szlak cho­rą­gwi odrę­twia­ła­by mi rzyć. Tędy to rap­tem trzy, czte­ry dni. Wybór jest prosty – od­po­wie­dział, wie­dząc, że le­piej nie mówić wszyst­kie­go.

Każdy, kto de­cy­do­wał się na jak naj­szyb­sze prze­kro­cze­nie Gra­ni­cy w to­wa­rzy­stwie garst­ki nie­zna­jo­mych spo­tka­nych w Ostat­niej Ostoi, miał sporo za usza­mi. Na pewno ota­cza­li go zło­dzie­je i mor­der­cy. Gon­tur też mógł nie mówić całej praw­dy.

– Bud­ness, łowca na­gród – przed­sta­wił się gi­gant z to­po­rem. – Sram na was i na to kim je­ste­ście. Śle­dze zbie­ga. Nie­raz szłem ten­dyk sam. Musim mieć oczy sze­ro­ko otwar­te. Dla­te­go skończ­ta pier­do­lić. Przed nami cięż­ki po­ra­nek.

Elistr szcze­rze wąt­pił, aby kto­kol­wiek był w sta­nie prze­żyć na ba­gnach sa­me­mu. Za­trzy­mał jed­nak te prze­my­śle­nia dla sie­bie.

– Chciał­bym za­brać wam do­słow­nie chwil­kę – ode­zwał się Ifse. – Je­stem kup­cem. Ifse Dunn. Jak to elo­kwent­nie pod­kre­ślił nasz przy­ja­ciel – wska­zał ge­stem na Bud­nes­sa, który tylko prych­nął z usta­mi peł­ny­mi kró­li­cze­go mięsa – na ba­gnach dzie­je się coś dziw­ne­go. Każdy sły­szał po­gło­ski, jed­nak­że fak­tów nie znamy. Po­dróż­ni­cy zni­ka­ją bez wie­ści.

Po­ki­wa­li zgod­nie gło­wa­mi, nawet wo­jow­nik chrząk­nął na znak, że się zga­dza. 

Ifse przy­su­nął się do ogni­ska, tak żeby wszy­scy mogli zo­ba­czyć jego po­dłuż­ną twarz i dłu­gie czar­ne włosy.

– Chciał­bym za­py­tać każ­de­go z was. Jak są­dzi­cie? – Po­wo­li po­wiódł wzro­kiem po twa­rzach zgro­ma­dzo­nych. – Jaka jest ta­jem­ni­ca ba­gien? Dla­cze­go tak wielu znika bez śladu?

– Od razu po­wiem, magia nie ist­nie­je! – wy­krzyk­nął Gon­tur. – Za­wsze jest ja­kieś lo­gicz­ne wy­ja­śnie­nie. Tro­chę tu po­lo­wa­łem, zda­rzy­ła się jakaś dziw­na zwie­rzy­na, któ­rej nikt w kró­le­stwie wcze­śniej nie wi­dział. Jakby nie wpa­dła w sidła, to mo­gła­by dziab­nąć. – Zła­pał się za szyję i za­sy­mu­lo­wał upa­dek na zie­mię. Po chwi­li wstał i po­wie­dział: – No i po czło­wie­ku. Wszyst­ko kwe­stia dzi­kich zwie­rząt. Z ta­ki­mi pu­łap­ka­mi nic nam nie grozi.

Elistr za­kla­skał, uba­wio­ny przed­sta­wie­niem. Męż­czy­zna zgro­mił go tylko spoj­rze­niem.

Gdyby wie­dział, że lu­dzie na szla­ku są tak barw­ni i uta­len­to­wa­ni ak­tor­sko, to może wcze­śniej zde­cy­do­wał­by się na po­dróż.

– Lu­dzie so gupi! – ode­zwał się Bud­ness. Wy­glą­da­ło na to, że nie mógł się do­cze­kać, aby za­brać głos. – Nie pa­trzo pod nogi i wpier­da­la­ją się po pas w gówno… zna­czy w bagno. – Splu­nął na zie­mię. – Gdyby byli wojownikami takimi jak łowcy nagród, w pełni skupionymi na zadaniu, to nie byłoby umirania. – Bud­ness dum­nie przy­ło­żył topór do pier­si. 

– By­naj­mniej, mój przy­ja­cie­lu – po­wie­dział Elistr, ki­wa­jąc głową. 

Nie­świa­do­my praw­dzi­we­go sensu tych słów, wo­jow­nik po­dzię­ko­wał ski­nie­niem. Resz­ta wy­mie­ni­ła mię­dzy sobą ukrad­ko­we spoj­rze­nia.

Po­wo­li za­czął robić się z tego kon­kurs mie­rze­nia przy­ro­dze­nia, za­miast sen­sow­nej roz­mo­wy, dla­te­go Elistr oparł się wy­god­nie, sku­bał kró­li­ka i przy­słu­chi­wał się innym.

– Moi drodzy – prze­mó­wił Ifse. – Wasze po­my­sły, choć ba­nal­ne i przy­ziem­ne, mają jedną pod­sta­wo­wą wadę. Atak zwie­rzę­cia? Cza­sem zda­rza­ją się takie przy­pad­ki. Ginie jedna, dwie osoby. Tym bar­dziej, je­że­li… – Ifse spoj­rzał wy­mow­nie na chlu­bę łow­ców na­gród, wciąż po­chło­nię­te­go kró­li­kiem – …jakiś tępak wpadł­by w błoto czy ru­cho­me pia­ski. Resz­ta by prze­ży­ła. Co z ca­ły­mi dru­ży­na­mi, które do­słow­nie zni­ka­ją? Na szla­ku nie po­zo­sta­je po nich nawet ka­wa­łek ciała. Z ta­ki­mi sy­tu­acja­mi mamy do czy­nie­nia najczęściej.

– Jaką masz teo­rię? – za­py­tał Wi­bell.

– Nie na­zwał­bym tego zaraz teo­rią. Jest to bar­dziej hi­sto­ria za­sły­sza­na kie­dyś w go­spo­dzie koło Za­he­la, od osoby, któ­rej przod­ko­wie po­cho­dzi­li z oko­licz­nych wsi. – Męż­czy­zna po­chy­lił się w stro­nę ognia. – Kie­dyś było tu zie­lo­no, w la­sach miesz­ka­ły ludy wie­rzą­ce w pra­daw­ne bó­stwo. Za­chłan­ne kró­le­stwa uży­wa­ły ich wio­ski jako zwy­kłej drogi. Ma­sze­ro­wa­ły tędy wiel­kie armie, przy oka­zji tra­tu­jąc plony, za­bi­ja­jąc miej­sco­wych i gwał­cąc ko­bie­ty. W tam­tych cza­sach trwa­ła Wiel­ka Wojna, dla­te­go sie­lan­ko­we życie tu­byl­ców zo­sta­ło za­kłó­co­ne. Sły­sza­łem, że zło­ży­li w ofie­rze swo­ich, aby wzbu­dzić gniew boga wobec na­jeźdź­ców. W ciągu kilku mie­się­cy z kra­iny do­bro­by­tu po­wsta­ło coś ta­kie­go. – Zro­bił za­ma­szy­sty gest dło­nią, aby po­ka­zać par­szy­we miej­sce, w jakim się zna­leź­li. – Gniew­ne bó­stwo znisz­czy­ło nawet swo­ich czci­cie­li. Za­czę­ło że­ro­wać na ludz­kim stra­chu i nisz­czyć wszyst­kich w naj­gor­szy moż­li­wy spo­sób.

– Czyli jaki?

– Każdy ginął ina­czej. Jed­nych miaż­dżył, in­nych roz­szar­py­wał, jesz­cze in­nych wbi­jał na pale. Klu­czem jest to, że każdy ginął wła­śnie w taki spo­sób, ja­kie­go naj­bar­dziej się oba­wiał. Za­bi­jał ludzi ich wła­sny­mi kosz­ma­ra­mi i lę­ka­mi.

– Czyli co? Je­że­li bał­bym się be­stii, to zgi­nął­bym przez nie roz­szar­pa­ny? – za­py­tał po­iry­to­wa­ny Gon­tur. – A nasz dziel­ny wo­jow­nik zo­stał­by wchło­nię­ty przez bagno, jak jakiś głąb?

Bud­ness wark­nął groź­nie, lecz nie po­ru­szył się nawet o cal.

– Oczy­wi­ście nie mówię, że tak jest. – Gon­tur po raz ko­lej­ny po­pra­wił sobie wąs i ro­zej­rzał się po twa­rzach po­zo­sta­łych. – Nie boję się be­stii. To one po­win­ny się mnie bać. Prze­cież to ja na nie po­lu­ję. Praw­da?

– Nic ta­kie­go nie po­wie­dzia­łem. – Ifse uniósł dło­nie w obron­nym ge­ście. – Po pro­stu coś tu śmier­dzi. Lu­dzie zni­ka­ją. Ci, któ­rzy prze­ży­li, twier­dzą, że wi­dzie­li de­mo­ny o czer­wo­nych śle­piach. Inni za­rze­ka­ją się, że w nocy za­ata­ko­wa­ły ich dzi­kie zwie­rzę­ta. Jesz­cze inni myślą, że umar­li oży­wa­ją i wcią­ga­ją męż­czyzn pod taflę wody. Może po pro­stu wi­dzie­li to, co chcie­li uj­rzeć? A może to ko­lej­na bajka ma­ją­ca prze­stra­szyć po­dróż­nych?

Elistr był za­wie­dzio­ny. Miał do­stać mro­żą­cą krew w ży­łach opo­wieść, a za­miast tego usły­szał zwy­kłą ba­jecz­kę dla nie­grzecz­nych dzie­ci.

– Magia nie ist­nie­je. – Wstał od ogni­ska i za­czął szy­ko­wać miej­sce do spa­nia. – Gdyby takie rze­czy mia­ły­by być praw­dzi­we, już dawno temu byśmy o tym wie­dzie­li. Je­że­li to bó­stwo jest takie silne, to dla­cze­go tylu po­dróż­nych do­cie­ra do celu? Jakiś pijak opo­wie­dział ci słabą ba­jecz­kę i pew­nie do­stał za nią o jeden kufel piwa za dużo. I to przy za­ło­że­niu, że nie ku­pi­łeś mu wię­cej.

– Może masz rację. – Ifse uśmiechnął się szeroko i również wstał od ogniska. – Przed nami długa droga.

– Ustal­my warty, co­by­śmy rano ru­szy­li w peł­nym skła­dzie. Ja mogem pierw­szy. Kto chęt­ny to­wa­rzy­szyć? – za­py­tał Bud­ness.

 

 

***

 

 

 

Krzyk to­wa­rzy­sza po­sta­wił wszyst­kich w stan go­to­wo­ści. Elistr z mie­czem w dłoni po­pę­dził w stro­nę miej­sca za­mie­sza­nia. Zaraz za nim bie­gli Ifse z Wil­l­be­lem.

Bud­ness wy­ma­chi­wał to­po­rem i war­czał groź­nie w kie­run­ku po­bli­skich drzew.

Elistr nie­wie­le wi­dział w ciem­no­ści, dla­te­go zdzi­wił się, gdy sta­nął na czymś innym niż pia­sek. Pod sto­pa­mi le­ża­ła bo­wiem ręka, ode­rwa­na lub od­gry­zio­na nieco po­wy­żej łok­cia. Ro­zej­rzał się do­kład­niej, jego oczy po­wo­li przy­zwy­cza­iły się do mroku. Wszę­dzie wi­dział krew i roz­rzu­co­ne wnętrz­no­ści Gon­tu­ra. Gdzie­nie­gdzie le­ża­ły więk­sze ka­wał­ki: tu ręka, tam noga. Ciało jesz­cze nie osty­gło, a owady za­czę­ły zla­ty­wać się na ucztę.

– Zo­sta­wi­łem go, po­le­złem lać. Wtedy to usły­sza­łem – po­wie­dział wo­jow­nik. – Jak przy­le­złem, to już nie było co zbi­rać. Wiel­kie zwie­rzo­ki o czer­wo­nych śli­piach ro­ze­rwa­ły go na ka­wał­ki. Dwa. O ta­kich pasz­czach, że hoho. Jedna be­stia od­gry­zła mu łeb. Jak mnie oba­czy­ły, to ucie­kły. Ło tamuj. – Wska­zał jakiś ciem­ny punkt w od­da­li.

Cały ten czas Elistr ob­ser­wo­wał Ifse, który wró­żył my­śli­we­mu taką wła­śnie śmierć. Wi­dział na jego twa­rzy za­sko­cze­nie, wie­dział też, że spał tuż obok, gdy to się wy­da­rzy­ło.

– Mó­wi­łem wam – ode­zwał się Ifse, jak tylko tro­chę ochło­nął. – Bó­stwo wy­czu­ło sła­bość w na­szym to­wa­rzy­szu i zgo­to­wa­ło mu los, któ­re­go tak się oba­wiał.

Elistr pod­szedł do Ifse i po­wie­dział cicho:

– Stul dziób. Nie po­ma­gasz.

– Zo­bacz­cie. – Wli­bell pod­szedł do pu­ła­pek za­sta­wio­nych przez Gon­tu­ra. – Omi­nę­ły je.

Elistr spoj­rzał z za­cie­ka­wie­niem. Rze­czy­wi­ście, ślady po wiel­kich ła­pach świad­czy­ły o tym, że be­stie omi­nę­ły każdą pu­łap­kę. Nawet linki, które ścią­gnię­te miały wpra­wić w ruch me­ta­lo­we obiek­ty i na­ro­bić ha­ła­su. Sa­mo­trza­ski le­ża­ły ukry­te czę­ścio­wo w pia­chu. Inne pu­łap­ki wciąż były ukry­te pod śmier­dzą­cą wodą. Wy­glą­da­ły jak roz­war­te szczę­ki me­ta­lo­we­go po­two­ra, cze­ka­ją­ce­go na choć­by kro­plę krwi z po­bli­skiej ma­sa­kry.

– Jakie zwie­rzę tak robi?

 

 

 

***

 

 

 

Nie­wie­le spali. We trój­kę prze­ję­li wartę. Dali wy­po­cząć Bud­nes­so­wi, choć bar­dzo się przed tym opie­rał, twier­dząc, że nie po­trze­bu­je snu.

– Bę­dzie­my cię po­trze­bo­wać w pełni sił wiel­ko­lu­dzie – po­wie­dział Ifse, osta­tecz­nie go tym prze­ko­nu­jąc.

Elistr za­uwa­żył, że nikt inny nie kwa­pił się do po­grze­ba­nia zmar­łe­go. Nie miał od­po­wied­nich na­rzę­dzi, dla­te­go za po­mo­cą dłoni wy­ko­pał płyt­ki grób i tam zło­żył szcząt­ki Gon­tu­ra.

Póź­niej po­dzie­li­li mię­dzy sie­bie przy­dat­ne rze­czy nie­bosz­czy­ka i gdy tylko wi­docz­ność się po­pra­wi­ła, ru­szy­li w dal­szą drogę. Co jakiś czas sły­sze­li krzy­ki przy­po­mi­na­ją­ce ludz­kie oraz ciche szep­ty roz­le­ga­ją­ce się po oko­li­cy.

Bud­ness za­czął ba­czyć na każdy krok, jakby w oba­wie, że hi­sto­ria się wy­peł­ni i zgi­nie jak Gon­tur. Ifse na­to­miast wciąż pod­sy­cał par­szy­wy na­strój grupy. Opo­wie­dział hi­sto­rię, wedle któ­rej tu­tej­sze isto­ty roz­ry­wa­ją czło­wie­ka na czę­ści tak, żeby nie mógł uciec. Nie­szczę­śnik, nie­zdol­ny do po­ru­sza­nia się, oglą­da z prze­ra­że­niem ucztę, w któ­rej sam jest da­niem głów­nym.

Ilość wrza­sków i dziw­nych dźwię­ków przy­tła­cza­ła. Elistr za­czął wie­rzyć, że tak be­stie zwa­bia­ją swoje ofia­ry. Za­sta­na­wia­ją­ce było to, jak ludz­ko te krzy­ki brzmia­ły. W jaki spo­sób mu­sia­ły roz­wi­nąć się tu­tej­sze stwo­rze­nia, aby móc wy­da­wać takie od­gło­sy? Bra­ko­wa­ło tylko, aby za­czę­ły krzy­czeć “po­mo­cy”.

Do­tar­li do miej­sca, gdzie wody było mniej. Przez chwi­lę szli nawet po su­chym pia­sku. Za­trzy­ma­li się, aby od­po­cząć i zjeść.

Elistr wraz z Wi­bel­lem usie­dli na po­wa­lo­nym drze­wie. Elistr po raz ko­lej­ny ścią­gnął buty, aby oczy­ścić je ze szla­mu, a Wi­bell ob­ser­wo­wał bacz­nie oko­li­cę. 

Po­zo­sta­ła dwój­ka do­łą­czy­ła do nich do­pie­ro po chwi­li. Elistr wi­dział, jak szep­ta­li mię­dzy sobą, a Ifse podał wiel­ko­lu­do­wi jakąś pa­czusz­kę. Wy­glą­da­ło na to, że baj­ko­pi­sarz parał się han­dlo­wa­niem nie­le­gal­ny­mi sub­stan­cja­mi. Ta­kich jak on prze­cho­dzi­ło tędy wielu – bagna uła­twia­ły prze­myt. Wi­bell rów­nież za­uwa­żył, co się świę­ci.

O łow­cach na­gród można było po­wie­dzieć wiele, ale na pewno nie to, że brali. Dla­te­go Elistr był spo­koj­ny. Nar­ko­tyk w za­chod­nim kró­le­stwie słu­żył głów­nie jako wa­lu­ta po­zwa­la­ją­ca do­stać się do miejsc, które nor­mal­nie były za­mknię­te, albo wy­mi­ga­nie się od kło­po­tów.

 

 

Szli przez długi czas. Słoń­ce za­czę­ło zbli­żać się ku ho­ry­zon­to­wi. Roz­pro­szy­li się tak, aby ła­twiej zna­leźć od­po­wied­nie miej­sce do obo­zo­wa­nia. Mgła gęst­nia­ła z każdą chwi­lą.

Elistr na­tra­fił na duży zbior­nik z bul­go­czą­cą wodą, pew­nie po­zo­sta­łość po cie­płych źró­dłach. Od­da­lił się od to­wa­rzy­szy, przez chwi­lę zu­peł­nie znik­nę­li we mgle. Mu­siał obejść zbior­nik, aby kon­ty­nu­ować prze­pra­wę. Nawet nie chciał my­śleć, co może znaj­do­wać się pod taflą wody. Prze­ci­skał się mię­dzy ga­łę­zia­mi mar­twych drzew i bro­dził w bło­cie, aby za chwi­lę wejść na bar­dziej suchy ka­wa­łek te­re­nu.

– Ra­tuj­ta! Po­mo­cy! – krzyk­nął Bud­ness.

Elistr bły­ska­wicz­nie ze­rwał się do biegu. Nic jesz­cze nie wi­dział, ale sły­szał, skąd do­cho­dzi wo­ła­nie o pomoc. Teren zmie­niał się bły­ska­wicz­nie. Jego stopy, przy każ­dym kroku za­pa­da­ły się w suchy, jasny pia­sek. Przed nim za­czę­ła ma­ja­czyć syl­wet­ka męż­czy­zny sto­ją­ce­go bez­czyn­nie nad wo­jow­ni­kiem za­ko­pa­nym po pas w ru­cho­mych pia­skach.

– Pomóż mu! – krzyk­nął Elistr.

Czyż­by to Ifse?

Był tuż obok, gdy zo­rien­to­wał się, że to jed­nak Wi­bell. To­wa­rzysz bru­tal­nie za­trzy­mał go w miej­scu.

– Co ro­bisz? – wy­ce­dził przez zęby Elistr.

– Stój! Zaraz sam zgi­niesz. – Wska­zał pia­sek. – Patrz.

Wy­glą­da­ło na to, że wiel­ko­lud za­szedł w piach dość da­le­ko, mógł się prze­wró­cić. Jedno było pewne, gdyby Wi­bell go nie za­trzy­mał, Elistr wpadł­by w nie­złe ta­ra­pa­ty.

– Szyb­ko, wy­rzuć wszyst­ko z torby, zwią­że­my je i może w ten spo­sób go wy­cią­gnie­my.

W duchu po­dzię­ko­wał za to, że Wi­bell go za­trzy­mał. Obaj zrzu­cił to­boł­ki z ple­ców i wy­sy­pa­li za­war­tość. Topór byłby lep­szym na­rzę­dziem do wy­cią­gnię­cia męż­czy­zny, ale już dawno znik­nął pod zie­mią.

– Chce­ta, żebym zdechł? – Wiel­ko­lud szar­pał się, przez co jego sy­tu­acja była coraz gor­sza.

Wi­bell rzu­cił mu zwią­za­ne torby i po­ło­żył się na pia­sku. Wo­jow­nik na­tych­miast chwy­cił swoją je­dy­ną szan­sę na wy­grze­ba­nie się z kło­po­tów. Elistr trzy­mał Wi­bel­la za nogi i cią­gnął z ca­łych sił, ale tam­ten nie­bez­piecz­nie prze­su­wał się w stro­nę ru­cho­mych pia­sków. Nie mieli wy­star­cza­ją­co siły, aby go uwol­nić.

– Gdzie do cho­le­ry jest Ifse?!

– Mam linę! – Ifse po­ja­wił się zni­kąd. Rzu­cił sznur w stro­nę wo­jow­ni­ka. – Złap się tego.

– Ja pierd… – Głowa Bud­nes­sa była już pod pia­skiem, jego wło­cha­te ręce zła­pa­ły jed­nak linę.

We trój­kę za­czę­li cią­gnąć z ca­łych sił. Po chwi­li szorst­ki ma­te­riał roz­ciął dło­nie Eli­stra, jed­nak ten się nie pod­da­wał. Trzy­mał się na­dziei, że dadzą radę. Wtedy wła­śnie lina pękła, a oni padli z im­pe­tem na plecy. Zanim kto­kol­wiek zdą­żył pod­nieść wzrok po wiel­ko­lu­dzie nie po­zo­stał nawet ślad.

Elistr spoj­rzał na swoje za­krwa­wio­ne dło­nie; pie­kły go, jakby miały na sobie ty­sią­ce ma­łych igie­łek. Kro­ple krwi po­wo­li spa­da­ły na zie­mię i mie­sza­ły się z pia­skiem.

– Jakim cudem? – szep­nął do sie­bie i zła­pał linę. Przy­cią­gnął ją bli­żej, spo­glą­da­jąc na miej­sce, w któ­rym pękła.

 

 

***

 

 

Zbli­ża­ła się noc. Trze­ba było przy­go­to­wać obóz.

– Co o tym są­dzisz? – za­py­tał Elistr, zer­ka­jąc, czy Ifse od­szedł wy­star­cza­ją­co da­le­ko.

– Nie­po­trzeb­na śmierć – od­parł po­nu­ro Wi­bell, nie prze­ry­wa­jąc pracy.

Gdy buch­nął ogień, Elistr do­ło­żył kilka ga­łą­zek.

– My­śli­wy oba­wia się dzi­kich stwo­rzeń – drą­żył dalej temat – na­stęp­ne­go dnia ginie, roz­szar­pa­ny na strzę­py. Łowca na­gród kpi z ludzi, co nie pa­trzą pod nogi. – Elistr prze­łknął gło­śno ślinę. – Potem sam wpada w ru­cho­me pia­ski. Do tego Ifse opo­wia­da hi­sto­ryj­kę o tym, jak każdy ginie na swój spo­sób.

– Magia nie ist­nie­je – od­po­wie­dział Wi­bell. – Może i my­śli­wy bał się be­stii, a łowca na­gród bez prze­rwy pa­trzył pod nogi, ale nie do­wo­dzi to praw­dzi­wo­ści hi­sto­rii Ifse o ja­kimś ma­gicz­nym bó­stwie.

– No wła­śnie! Jego hi­sto­rii… – za­milkł, wi­dząc, że to­wa­rzysz zmie­rza w ich kie­run­ku.

Ifse rzu­cił kilka mo­krych ko­na­rów i spoj­rzał spode łba. Nie ode­zwał się ani sło­wem. Prych­nął tylko na nie­wiel­ki stos ga­łę­zi i od­szedł po­wo­li.

– Wła­śnie o jego hi­sto­rię cho­dzi – pod­jął temat Elistr, gdy tam­ten znów się od­da­lił. – Nigdy wcze­śniej jej nie sły­sza­łem.

– Nic dziw­ne­go. Ta­kich bajek jest mnó­stwo.

– Sam po­wie­dzia­łeś, magia nie ist­nie­je. Dla­te­go mam ra­cjo­nal­ne wy­tłu­ma­cze­nie tego ba­ła­ga­nu.

Wi­bell prze­rwał pracę i spoj­rzał na niego z za­cie­ka­wie­niem. Oparł się o duże, suche drze­wo, przy któ­rym roz­sta­wi­li obóz.

– Słu­cham.

– Ifse opo­wia­da bajkę o magii i stra­chu. Lu­dzie giną tak, jak sobie wy­wró­ży­li. Za­kła­da­my, że magia nie ist­nie­je. Co nam to daje? – za­py­tał re­to­rycz­nie. – Je­dy­nym wy­tłu­ma­cze­niem jest to, że autor bajki jest od­po­wie­dzial­ny za mor­der­stwa. Za­sta­nów się nad tym. Może nie zwró­ci­łeś uwagi, ale te pu­łap­ki Gon­tu­ra były na tyle zmyśl­ne, że nie­je­den czło­wiek miał­by pro­blem z ich omi­nię­ciem. Wczo­raj nie sko­ja­rzy­łem fak­tów, ale to Ifse skoń­czył wcze­śniej zbie­rać drwa i za­ofe­ro­wał pomoc Gon­tu­ro­wi. Nasz baj­ko­pi­sarz po­ma­gał w ich roz­ło­że­niu. Stwo­ry omi­ja­ją pu­łap­ki? Prze­cież nie ma stwo­rzeń tak in­te­li­gent­nych! On mógł ma­czać we wszyst­kim palce.

– Nie ro­zu­miem, jak miał­by prze­pro­wa­dzić dzi­kie zwie­rzę­ta koło pu­ła­pek, ani po co wła­ści­wie miał­by to robić. No i skąd mógł wie­dzieć, że stwo­rze­nia za­ata­ku­ją tylko my­śli­we­go? Sam po­szedł spać, a co jakby zja­dły ofia­rę i zdraj­cę? Rów­nie do­brze mo­gły­by roz­szar­pać nas wszyst­kich.

Elistr za­sta­no­wił się chwi­lę nad sło­wa­mi to­wa­rzy­sza. Tam­ten miał rację, wszyst­ko to było gru­by­mi nićmi szyte.

– To nie­waż­ne. Mógł nawet wsa­dzić łowcy kawał krwi­ste­go steku do kie­sze­ni jako przy­nę­tę – po­wie­dział Elistr. Iry­to­wał go fakt, że roz­mo­wa nie idzie po jego myśli. – Dobra, ale to nie wszyst­ko. Wi­dzie­li­śmy na wła­sne oczy, jak han­dlo­wał ja­kimś świń­stwem z Bud­nes­sem. Na­ra­ził nas w ten spo­sób na nie­bez­pie­czeń­stwo. Za­łóż­my nawet, że wpad­ka wo­jow­ni­ka to przy­pa­dek. Cie­ka­we jest to, że nasz ko­cha­ny baj­ko­pi­sarz po­ja­wił się w ostat­nim mo­men­cie z liną. Gdzie do cho­le­ry sie­dział wcze­śniej? Cho­wał się jak jakiś pijak w kur­wi­doł­ku i cze­kał na roz­wój sy­tu­acji? No i dał nam linę, tyle że tref­ną.

– Nie mógł prze­wi­dzieć, że…

– Mógł, je­że­li sam ją na­ciął. Trzy­maj. – Elistr podał mu mały skra­wek liny.

Na twa­rzy Wi­bel­la po­ja­wi­ło się zro­zu­mie­nie.

– Była na­cię­ta. Przy­go­to­wał ją wcze­śniej. – Wi­bell przyj­rzał się do­kład­nie sznu­ro­wi. – Wie­dział, że pęk­nie.

– Może nie wszyst­kie oko­licz­no­ści są jasne, ale fak­tem jest to, że zabił Bud­nes­sa.

– To praw­da – po­wie­dział z na­my­słem Wi­bell.

– Do tej pory nie po­dzię­ko­wa­łem ci za ura­to­wa­nie mi życia. Wpadł­bym pod zie­mię, gdy­byś mnie nie za­trzy­mał.

– Nie ma spra­wy. To samo zro­bił­byś dla mnie. – Uśmiech­nął się Wi­bell. – Co do na­sze­go zdraj­cy. Mu­si­my za­koń­czyć to dziś. Bud­ness może nie grze­szył ro­zu­mem, ale nie za­słu­żył na taki los.

– Już wszyst­ko. – Ifse po­ja­wił się tuż obok nich. – Jak idzie wam z ogniem?

Wi­bell spoj­rzał na Eli­stra po­ro­zu­mie­waw­czo. Zu­peł­nie jakby chciał po­wie­dzieć: “za­ufaj mi”.

 

 

***

 

 

Dzię­ki ca­łe­mu zda­rze­niu Elistr po­lu­bił Wi­bel­la. Tam­ten zdra­dził mu nawet, że jest Ba­le­itą. Ba­le­ici, ze wzglę­du na swoje ry­tu­ały, byli znie­na­wi­dze­ni w spo­łe­czeń­stwie. Nie ro­bi­li krzyw­dy lu­dziom, jed­nak je­dze­nie su­ro­wych, pa­dłych na tra­sie zwie­rząt, sta­no­wi­ło jeden z dziw­niej­szych ob­rzę­dów. W ten spo­sób od­da­wa­li sza­cu­nek na­tu­rze.

Wszy­scy za­sie­dli do ogni­ska. Do Eli­stra za­czę­ło do­cie­rać to, że sta­wa­li się coraz ła­twiej­szym celem. Każdy miał swoje pa­kun­ki do za­bra­nia, a na­le­ża­ło rów­nież po­dzie­lić mię­dzy sie­bie nie­zbęd­ne do prze­ży­cia rze­czy od wo­jow­ni­ka. Pu­ła­pek Gon­tu­ra mieli za­miar się po­zbyć. Jesz­cze rano ru­sza­li nie­po­trzeb­nie za­bie­ra­jąc pra­wie wszyst­ko, lecz każda do­dat­ko­wa rzecz tylko opóź­nia­ła ich marsz.

Zo­sta­ło ich trzech. Do świtu, usta­li­li z Wi­bel­lem, że do­trwa­ją tylko we dwóch. Elistr sta­now­czo od­mó­wił pro­po­zy­cji, aby po­zbyć się pro­ble­mu pod osło­ną nocy w nie­ho­no­ro­wy spo­sób. Nawet je­że­li mieli zwią­zać zdraj­cę za po­mo­cą pod­stę­pu i unik­nąć walki, było to o wiele lep­sze roz­wią­za­nie niż pod­cię­cie gar­dła pod­czas snu.

– Prze­pra­szam was – za­czął Ifse. – Gdy­bym wie­dział, że życie na­szych to­wa­rzy­szy skoń­czy się w ten spo­sób, nigdy nie opo­wie­dział­bym tej hi­sto­rii. – Od­gar­nął brud­ne włosy sprzed oczu i pod­niósł głowę. – Chcia­łem was za to prze­pro­sić i za­pew­nić, że nie mia­łem nic wspól­ne­go z ich śmier­cią, choć wiem, że tak może się wy­da­wać.

– Po cho­le­rę dałeś Bud­nes­so­wi to świń­stwo? – Elistr po­sta­no­wił, że naj­pierw tro­chę przy­ci­śnie zdraj­cę, żeby potem mu wy­ba­czyć. Dzię­ki temu nie bę­dzie spo­dzie­wał się ataku. – Masz go na su­mie­niu.

– Nie spo­dzie­wa­łem się ta­kie­go ob­ro­tu spraw. Twier­dził, że po­trze­bu­je to­wa­ru do prze­ku­pie­nia zbroj­nych w Ladun.

Elistr mógł­by mu nawet uwie­rzyć, gdyby nie na­cię­ta lina.

– Co się stało, to się nie od­sta­nie – rzekł po­jed­naw­czo Wi­bell. – Mu­si­my ra­dzić sobie we trój­kę. Jako dru­ży­na mamy więk­sze szan­se.

– Może moja opo­wieść jest praw­dzi­wa? – za­czął Ifse. – Co je­że­li dzie­je się tu coś dziw­ne­go… ma­gicz­ne­go? Co je­że­li to wszyst­ko jest praw­dą? Ktoś spo­glą­da na nas z góry i bawi się jak ma­rio­net­ka­mi? Od­ci­na sznur­ki, a my upa­da­my.

– Nie bądź śmiesz­ny – prych­nął Elistr.

Wi­bell wy­ko­nał ruch. Wy­cią­gnął szty­let i za­czął ob­ra­cać go w dło­niach.

– Udo­wod­nię ci, że to są tylko za­bo­bo­ny – po­wie­dział idąc po­wo­li w kie­run­ku Ifse. – Boję się śmier­ci. Boję się, że zanim do cie­bie dotrę, prze­wró­cę się i na­dzie­ję na wła­sny szty­let.

Elistr mu­siał przy­znać, że po­mysł to­wa­rzy­sza był ge­nial­ny. Nie wzbu­dza­jąc po­dej­rzeń, mógł bez pro­ble­mu zbli­żyć się do zdraj­cy, i to z wy­cią­gnię­tym orę­żem. Elistr ziew­nął uda­jąc, że to go nudzi.

– Rób­cie, co chce­cie, ja idę spać. – Wstał i otrze­pał spodnie. Dzię­ki po­zy­cji sto­ją­cej mógł szyb­ciej ru­szyć i pomóc to­wa­rzy­szo­wi. – Bie­rze­cie pierw­szą wartę.

Wi­bell po­wo­li zbli­żał się do zdraj­cy.

– Zo­sta­ło rap­tem parę kro­ków do śmier­ci – po­wie­dział do nic nie­spo­dzie­wa­ją­ce­go się Ifse – Sie­dem. Sześć. Pięć. Czte­ry. Trzy…

Od­li­cza­nie nagle usta­ło. Wi­bell prze­wró­cił się i jęk­nął cicho, zu­peł­nie jakby życie z niego ucho­dzi­ło.

Męż­czyź­ni rów­no­cze­śnie ru­szy­li w stro­nę to­wa­rzy­sza. Ifse wy­glą­dał, jakby chciał spraw­dzić, co się stało i pomóc. Elistr po pro­stu z całej siły kop­nął po­chy­la­ją­ce­go się han­dla­rza w twarz. Chwi­lę póź­niej po­pra­wił dru­gim kop­nię­ciem. Krew chlu­snę­ła i zmie­sza­ła się z pia­chem. Ifse stra­cił przy­tom­ność.

– Wsta­waj. Za­ła­twi­li­śmy go – po­wie­dział zbli­ża­jąc się do le­żą­ce­go Wi­bel­la. – Na po­cząt­ku my­śla­łem, że rze­czy­wi­ście się na­dzia­łeś, ale twój plan… ge­nial­ny. Szko­da, że nie wi­dzia­łeś jego miny.

Wi­bell jed­nak nie wsta­wał.

Za­nie­po­ko­jo­ny męż­czy­zna ob­ró­cił go na plecy.

– Cho­le­ra!

Z pier­si le­żą­ce­go wy­sta­wał szty­let. Krew ob­fi­cie wy­pły­wa­ła z rany oraz ust.

– M-masz szan­sę… – wy­krztu­sił umie­ra­ją­cy. 

– Nie mogę cię tak zo­sta­wić – po­wie­dział Elistr, lecz wie­dział, że Wi­bell był ska­za­ny na śmierć. Je­że­li prze­cze­ka noc tutaj, a rano ruszy bez zbęd­ne­go ba­la­stu, to po­wi­nien mieć szan­sę na przej­ście ba­gien przed zmro­kiem.

– Z-ostaw mnie.

Wi­bell wy­zio­nął ducha. Jego słowa sta­no­wi­ły rów­nież ostat­nią wolę. Ba­le­ici nie wie­rzy­li w po­chó­wek w ziemi. Po­że­ra­li su­ro­we zwie­rzę­ta – tak samo chcie­li, aby ich ciała wy­sta­wia­no w ja­ski­niach. To z kolei koń­czy­ło się roz­szar­pa­niem przez dzi­kie zwie­rzę­ta. Na samą myśl o takim losie Eli­stro­wi ro­bi­ło się nie­do­brze. Po­sta­no­wił jed­nak usza­no­wać ten zwy­czaj. Upew­nił się tylko czy rze­czy­wi­ście jest już mar­twy, kła­dąc mu rękę na pier­si. 

Oko­licz­no­ści, w ja­kich zgi­nął to­wa­rzysz, dały mu wiele do my­śle­nia. Nie­moż­li­we, żeby do­świad­czo­ny w walce wo­jow­nik zgi­nął na­dzia­ny na wła­sny szty­let. Czar­na magia czy ślepy los; Elistr nie chciał się o tym prze­ko­ny­wać. Po­sta­no­wił, że nie do­pu­ści do tego, żeby jego wię­zień od­zy­skał przy­tom­ność. Przy­wią­zał go do drze­wa, unie­ru­cho­mił dło­nie i za­kne­blo­wał usta. Na głowę na­cią­gnął szma­tę. Nie wie­dział, jak dzia­ła magia, ale zdraj­ca na pewno nie wy­ko­na żad­ne­go skom­pli­ko­wa­ne­go gestu dło­nią ani nie wy­po­wie za­klę­cia.

Wszyst­ko było go­to­we. Usiadł i roz­po­czął swoją wartę. Sie­dze­nie obok nie­bosz­czy­ka i zdraj­cy nie na­le­ża­ło do naj­przy­jem­niej­szych. Męż­czy­zna po­cie­szał się fak­tem, że miała to być tylko jedna noc.

 

 

***

 

 

Całą noc Elistr sie­dział i słu­chał wrza­sków do­cho­dzą­cych z ciem­no­ści. Wie­lo­krot­nie wsta­wał z wy­cią­gnię­tym w go­to­wo­ści mie­czem. Wy­su­szo­ny teren po­zwo­lił mu wresz­cie na za­ję­cie się swoim stro­jem. Przez ten czas zu­peł­nie za­po­mniał, jak to jest cho­dzić w su­chych bu­tach. 

Po­twor­nie nie­wy­spa­ny, ro­zej­rzał się po kra­jo­bra­zie wy­glą­da­ją­cym jak za­mglo­na plaża. Gdyby nie groź­nie wy­glą­da­ją­ce, suche drze­wo na samym środ­ku obo­zo­wi­ska, mógł­by po­my­śleć, że bagna skoń­czy­ły się już na dobre. Cze­kał go jed­nak jesz­cze pełny dzień mar­szu po bło­cie i wo­dzie.

Miał dużo czasu na roz­my­śla­nie i wie­dział do­kład­nie, co zro­bić ze zdraj­cą. Ocu­cił Ifse. Chlu­snął mu pro­sto w twarz wodą.

– Budź się. Nie mam czasu na za­ba­wy – krzyk­nął ko­piąc więź­nia w żebra i ścią­ga­jąc szma­tę z głowy.

Męż­czy­zna zmru­żył oczy i po­wo­li pod­niósł głowę. Spoj­rzał na niego wście­kle.

– Za­sta­na­wia­łem się co, z tobą zro­bić. Zabić? – Elistr kro­czył po­wo­li, uda­wał, że się za­sta­na­wia. – Nie chcę tego robić. Rów­no­cze­śnie nie mogę po­zwo­lić na to, abyś dalej za mną szedł. – Wy­cią­gnął miecz z po­chwy i zbli­żył się do zwią­za­ne­go. – Naj­chęt­niej ka­zał­bym ci iść w prze­ciw­nym kie­run­ku. Sam jed­nak ro­zu­miesz, że nie mogę ry­zy­ko­wać.

Z całej siły dźgnął mie­czem, prze­bi­ja­jąc stopę męż­czy­zny. Krew chlu­snę­ła i zmie­sza­ła się z pia­skiem. Jakaś nie­zro­zu­mia­ła wią­zan­ka prze­kleństw po­le­cia­ła w jego kie­run­ku, całe szczę­ście ze wzglę­du na kne­bel nie mu­siał tego słu­chać. Ob­szedł więź­nia i mach­nął mie­czem w stro­nę zwią­za­nych z tyłu rąk. Dwa od­cię­te palce upa­dły na zie­mię.

– Teraz mnie nie do­go­nisz, ani nie po­ko­nasz w walce, nawet gdy­byś oswo­bo­dził się z wię­zów – stwier­dził z za­do­wo­le­niem. – Zo­sta­wiam wszyst­kie rze­czy i idę. Mam za­miar po­ko­nać bagna jesz­cze przed zmro­kiem. Co do mojej śmier­ci. – Spoj­rzał uważ­nie na więź­nia. – Nie je­stem prze­sąd­ny, ale za­cho­wam prze­my­śle­nia dla sie­bie. Jed­nak naj­bar­dziej oba­wiam się, że za­bi­ję ostat­nie­go to­wa­rzy­sza, który po­zo­stał ze mną na ba­gnach. Mam na­dzie­ję, że tu zdech­niesz.

Elistr ru­szył w dal­szą drogę. Już po krót­kim mar­szu, do­tarł na grzą­skie i mokre te­re­ny. Bagna dały mu o sobie za­po­mnieć tylko na chwi­lę. Dnia wciąż uby­wa­ło, a szlak spra­wiał trud­no­ści. Je­że­li miał zdą­żyć, nie mógł za­trzy­my­wać się na po­stój.

 

 

***

 

 

Zo­sta­wio­ny na śmierć Ifse po­czuł, że dal­sze szar­pa­nie na nic się nie zda. Ka­łu­ża krwi po­więk­sza­ła się z każdą chwi­lą. Ból to­wa­rzy­szył nie­ustan­nie.

Spoj­rzał z żalem na le­żą­ce nie­opo­dal ciało Wi­bel­la i za­pła­kał. Od za­wsze miał za długi język, lu­bo­wał się w stra­sze­niu opo­wie­ścia­mi. Nie wie­dział, że ta okaże się praw­dzi­wa.

Usły­szał cichy jęk.

– Cho­le­ra – wy­ce­dził przez zęby Wi­bell.

Ifse na­brał nagle na­dziei, że wszyst­ko skoń­czy się do­brze. Za­czął ha­ła­so­wać i krzy­czeć tyle, na ile po­zwa­lał mu na to kne­bel.

Wi­bell ock­nął się i pod­jął nie­uda­ną próbę wsta­nia z pia­chu zmie­sza­ne­go z jego wła­sną krwią. Ro­zej­rzał się do­oko­ła i spo­strzegł to­wa­rzy­sza. Za­czął się po­wol­ny pro­ces, męż­czy­zna wy­cią­gnął szty­let ze swo­je­go ciała. Mi­nę­ła chwi­la, zanim po­now­nie spró­bo­wał się pod­nieść, tym razem z suk­ce­sem.

– Wdep­nę­li­śmy w nie­złe gówno nie? – za­py­tał, zdej­mu­jąc mu kne­bel z ust. Zanim zdą­żył go jed­nak roz­wią­zać, padł zmę­czo­ny na zie­mię. – Daj mi chwi­lę.

– Dzię­ku­ję! – krzyk­nął Ifse. Po­now­nie mógł mówić. Mach­nął głową, żeby od­rzu­cić włosy wcho­dzą­ce do oczu. – Ja na­praw­dę nie mia­łem z tym nic wspól­ne­go. To była tylko głu­pia hi­sto­ria, a tam­te­mu od­bi­ło zu­peł­nie. Oka­le­czył mnie i zwią­zał. Nie wiem, jak to wszyst­ko się stało.

– Wie­rzę ci – po­wie­dział Wibel.

Mimo bólu, który czuł ze wzglę­du na rany, Ifse ulży­ło. Ode­tchnął głę­bo­ko.

– Wie­rzę ci, bo to moja spraw­ka – za­śmiał się, lecz zaraz jęk­nął z bólu. – Żebyś wi­dział teraz swoją minę.

Ifse nie wie­dział, czy to miał być żart. Spoj­rzał ba­daw­czo na ran­ne­go to­wa­rzy­sza.

– Od­wiąż mnie, pro­szę.

– Pa­mię­tasz tę swoją hi­sto­ryj­kę z po­cząt­ku na­szej wy­pra­wy? Tu­byl­cy zmie­ni­li las w bagno, dla­te­go że lu­dzie są źli? Po­zwól, że opo­wiem tro­chę inną wer­sję tej hi­sto­rii – za­pro­po­no­wał Wi­bell, sia­da­jąc tak, aby wi­dzieć zwią­za­ne­go. – Za­cznij­my od tego, że żadne bó­stwo nie ist­nie­je. Ra­dzi­li­śmy sobie do­sko­na­le bez ta­kich bzdur. Ży­li­śmy tutaj, w kra­inie do­bro­by­tu. Życie było pięk­ne, do­pó­ki nie po­ja­wi­li się lu­dzie. Plą­dro­wa­li, gwał­ci­li i… nie wiem, ro­bi­li wszyst­ko to, co za­wsze ro­bi­cie. W pew­nym mo­men­cie rze­czy­wi­ście zmie­ni­li­śmy las w bagno. Sami mie­li­śmy wtedy wy­star­cza­ją­co dużo magii, aby tego do­ko­nać. Znisz­czy­li­śmy to, na co tak cięż­ko pra­co­wa­li­śmy, dla ze­msty. Jak my nie bę­dzie­my tego mieli, to wy też nie. – Uśmiech­nął się, jakby przy­po­mniał sobie coś za­baw­ne­go. Przy­ci­snął dłoń do rany, przez chwi­lę wy­glą­dał na zdez­o­rien­to­wa­ne­go. – O czym to ja? Mniej­sza o stare dzie­je, po­roz­ma­wiaj­my o tym, co wy­da­rzy­ło się teraz. My­śli­wy bał się zwie­rząt, a ty opo­wie­dzia­łeś tę swoją bajkę o za­bi­ja­niu stra­chem. No to wy­sła­łem kilka swo­ich zwie­rzą­tek, żeby za­ła­twi­ły spra­wę. Są do­brze wy­szko­lo­ne. Mu­sia­łem im tylko wska­zać kie­ru­nek.

– Je­steś sza­lo­ny – ode­zwał się Ifse.

Wi­bell spoj­rzał na niego i spa­ra­li­żo­wał go wzro­kiem.

Ifse nie mógł zła­pać od­de­chu, za­czął się krztu­sić. Kaszl­nął, a z jego ust wy­pły­nę­ła struż­ka krwi. Czy rze­czy­wi­ście męż­czy­zna mógł wła­dać magią?

– Nie­grzecz­nie jest prze­ry­wać – po­wie­dział spo­koj­nie Wi­bell. – Zwłasz­cza że to ty je­steś mor­der­cą! Zga­dza się! Wiel­kie­go, głu­pie­go wo­jow­ni­ka za­bi­łeś ty sam! Dałeś mu ja­kieś świń­stwo, które brali wasi żoł­nie­rze przed gwał­ce­niem na­szych ko­biet. Tępak sam wpadł w dziu­rę. Potem oczy­wi­ście po­da­łeś nam na­cię­tą linę. Elistr sam mi ją przy­niósł i po­ka­zał.

– Co!? Nic ta­kie­go nie zro­bi­łem.

– Racja, po­my­li­ło mi się. To ja na­cią­łem linę i za­dba­łem o to, żeby nasz to­wa­rzysz to za­uwa­żył. Choć nie wiem, jak miał­bym na­ciąć twoją linę? Prze­cież wszy­scy tam by­li­ście. Na pewno coś by­ście za­uwa­ży­li – po­wie­dział Wi­bell i mach­nął gwał­tow­nie dło­nią.

Ifse po­czuł ból w klat­ce pier­sio­wej. Jego skó­rza­na zbro­ja zo­sta­ła w ma­gicz­ny spo­sób roz­cię­ta. Krew za­czę­ła po­wo­li wy­pły­wać ze świe­żej rany.

– Zresz­tą, o Eli­stra też się nie martw. Moi na pewno już się nim za­ję­li.

Wi­bell pod­niósł się z ziemi. Wy­glą­da­ło, jakby na­brał sił i znów mógł się po­ru­szać.

Ifse spoj­rzał z nie­do­wie­rza­niem na męż­czy­znę.

– Na­dzia­łeś się na wła­sny szty­let? Je­steś sza­lo­ny.

– Bez obaw. Zre­ge­ne­ru­ję się bar­dzo szyb­ko, mam to po ro­dzi­cach. Od tego le­że­nia bez ruchu, już za­czę­ły boleć mnie plecy. Szko­da, że mu­sia­łem tak długo uda­wać mar­twe­go. Czego się nie robi dla do­bre­go przed­sta­wie­nia? – za­śmiał się gło­śno.

– Zro­bi­łeś to dla za­ba­wy?

– Dla ze­msty! Prze­cież ci mó­wi­łem. Jest jed­nak w tym tro­chę racji. Nie mamy nic lep­sze­go do ro­bo­ty na ba­gnach. W two­jej hi­sto­rii zo­ba­czy­łem po­ten­cjał. Nor­mal­nie pod­ci­nam wszyst­kie gar­dła już pierw­szej nocy.

– Ci lu­dzie nic ci nie zro­bi­li!

– Wszy­scy lu­dzie są tak samo źli. Nie robię żad­nych wy­jąt­ków – od­po­wie­dział Wi­bell. – Wra­ca­jąc jed­nak do przed­sta­wie­nia, do­star­czy­li­ście mi dużo roz­ryw­ki. Całe szczę­ście, za­pla­no­wa­łem wszyst­ko do­brze, po­wie­dzia­łem na­sze­mu to­wa­rzy­szo­wi, że je­stem Ba­le­itą i za­pa­mię­tał to. Gdyby pró­bo­wał mnie po­cho­wać to przed­sta­wie­nie nie uda­ło­by się. Ogól­nie do­brze, że ży­jesz, dzię­ki temu mogę oglą­dać teraz twoją minę. Cie­szę się jesz­cze z jed­ne­go po­wo­du. Za­sta­na­wia­łeś się, czemu czę­ść osób prze­cho­dzi przez nasze bagna, a inni giną?

– Nie wiem. Po­wiedz mi – od­rzekł Ifse, czu­jąc zbli­ża­ją­cy się ko­niec.

– Mamy całe spo­łe­czeń­stwo. Ho­du­je­my zwie­rzę­ta, które was za­bi­ja­ją, wni­ka­my w wasze sze­re­gi, nie tylko na ba­gnach, ale i w mia­stach. To, co szy­ku­je­my dla two­je­go uko­cha­ne­go kró­le­stwa jest zu­peł­nie inną kwe­stią – po­wie­dział z dumą. – Szko­da, że nie zo­ba­czysz jak płoną. Jed­nak wra­ca­jąc do te­ma­tu. Ży­je­cie i prze­cho­dzi­cie cali, bo po pro­stu wam na to po­zwa­la­my. Ci, co na­tra­fia­ją na nasz lud, muszą zgi­nąć. Mo­gli­by­śmy zabić was wszyst­kich, ale wtedy pew­nie prze­sta­li­by­ście ko­rzy­stać z tej drogi. Nasz lud byłby wtedy bar­dzo smut­ny i głod­ny. Bo wi­dzisz – zbli­żył się do niego na wy­cią­gnię­cie ręki – nie ma tu wy­star­cza­ją­co dużo zwie­rzy­ny, aby wy­kar­mić nas wszyst­kich. Dla­te­go zwie­rzy­na przy­cho­dzi do nas z ze­wnątrz. Dawno nie mia­łem w ustach cze­goś tak świe­że­go.

Koniec

Komentarze

Hej!

 

Czytało się płynnie. Jedyny mankament, który jakoś mi troszkę przeszkadzał to bardzo duża ilość prostych zdań. To pewnie bardziej subiektywne odczucie, ale chciałem zwrócić na to uwagę.

Poza tym całkiem fajne opowiadanie o bezwzględnej nienawiści pewnej rasy do drugiej i zdradzie.

 

 

Granicą wyznaczała koniec bezpiecznego dla człowieka szlaku i tym samym początek bagien. Elistr nie wierzył w magię i zabobony, nie mógł jednak się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że te bagna miały w sobie ukryty pierwiastek zła. Wiecznie panująca mgła tylko potęgowała uczucie grozy.

Powtórzonko się wkradło.

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej,

Zaczynając od łapanki: dziękuję, już zmieniłem :)

 

Przede wszystkim, dziękuję za komentarz. Cieszę się, że Twoje odczucia co do tego opowiadania są pozytywne. Duża ilość prostych zdań: chodzi Ci o krótkie zdania, które utrudniały czytanie opisów, czy raczej zakres użytego słownictwa?

Pozdrawiam! :)

Krótkie, proste zdania burzyły mi nieco odbiór świata przedstawionego. Ale tak jak mówiłem – to jedynie subiektywne odczucie, niektórzy lubią taki sposób zapisywania opisów, więc decyzja należy do Ciebie. ^^

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Dziękuję BarbarianCataphract. Na ten moment nie wiem co i jak… ale na pewno nad tym pomyślę i wyciągnę wnioski. Mam czasem tendencję to robienia opisów przyrody i stawiania kropek co trzy słowa :)

Pozdrawiam ;)

Hej Ramshiri.

To Ja trochę powtórzę opinię z bety. Tekst ma całkiem ciekawą intrygę, która nie jest tak oczywista, jak się zdaje na pierwszy rzut oka i to chyba najmocniejszy punkt opowiadania. Sporo poprawiłeś od pierwszej wersji, choć czasami napotykałam się na brak przecinka bądź nadmiar, albo literówki, ale w tak długim tekście ciężko o ich braki, a ilość jest na tyle mała, że nie przeszkadza.

Ciekawie zarysowane postacie, z których każda jest w jakiś sposób charakterystyczna. Humor, choć było go niewiele, dobrze wyważony i kilka razy uśmiechnęłam się ;)

Nie jest to jakiś szczególnie oryginalny czy odkrywczy tekst, ale ma dobrą intrygę i jest ciekawie przedstawiony. Moim zdaniem, zasługuje na klika ;)

Dziękuję za lekturę!

Hej Gruszel.

Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Ciągle przechowuję pliki z pierwszych draftów i przed poprawkami od Was… ale czytać nikomu nie pozwolę :p

Co do humoru, to chętnie wrócę do komedii, jak tylko skończę pisać te smuty i horrory, które są w drodze.

Dziękuję za miłe słowa i za klika :)

Pozdrawiam

 

P.S. Muszę sobie zrobić przerwę i wreszcie poczytać nowości od innych…

Ramshiri, od początku dajesz czytelnikowi do zrozumienia, że przeprawa przez bagna nie będzie łatwa i że pewnie nie wszyscy uczestnicy tej wędrówki dotrą do celu.

Dobrze wypadła prezentacja wędrowców podczas pierwszego noclegu, zwłaszcza że nie tylko opisałeś bohaterów, ale pozwoliłeś im mówić o sobie. Wydarzenia, w których uczestniczyli toczyły się żwawo i były tyleż tragiczne, co zaskakujące. Zaskoczył też zwrot akcji w finale, więc lekturę mogłabym uznać za całkiem satysfakcjonującą, gdyby nie wykonanie, które tę satysfakcję mocno przytłumiło.

Mam nadzieję, że poprawisz byczki i usterki, bo chciałabym móc udać się do klikarni.

 

Piąt­ka nie­zna­jo­mych kro­czy­ła po kost­ki w bło­cie… → Piąt­ka nie­zna­jo­mych kro­czy­ła w bło­cie po kost­ki

 

Część z nich opar­ła swe dło­nie na orężu. → Zbędny zaimek – czy mogli oprzeć na orężu cudze dłonie?

 

Tylko Gon­tur wyjął swój łuk. → Zbędny zaimek.

 

Nie raz szłem ten­dyk sam. → Nieraz szłem ten­dyk sam.

 

Po­wo­li za­czął robić się z tego kon­kurs mie­rze­nia przy­ro­dze­nia za­miast sen­sow­na roz­mo­wa… → Po­wo­li za­czął robić się z tego kon­kurs mie­rze­nia przy­ro­dze­nia, za­miast sen­sow­nej roz­mo­wy

 

Tym bar­dziej, je­że­li… – Ifse spoj­rzał wy­mow­nie na chlu­bę łow­ców na­gród, wciąż po­chło­nię­te­go kró­li­kiem. – … jakiś tępak wpadł­by… → Zbędna kropka po wtrąceniu. Zbędna spacja po drugim wielokropku.

Winno być: Tym bar­dziej, je­że­li… – Ifse spoj­rzał wy­mow­nie na chlu­bę łow­ców na­gród, wciąż po­chło­nię­te­go kró­li­kiem – …jakiś tępak wpadł­by

 

hi­sto­ria za­sły­sza­na kie­dyś w go­spo­dzie koło Za­he­la, od osoby, któ­rej po­tom­ko­wie po­cho­dzi­li z oko­licz­nych wsi. → Czy tu aby nie miało być: …któ­rej przodkowie po­cho­dzi­li z oko­licz­nych wsi.

 

– Oczy­wi­ście nie mówię, że tak jest – Gon­tur po raz ko­lej­ny po­pra­wił sobie wąs i ro­zej­rzał się po twa­rzach po­zo­sta­łych. → Brak kropki po wypowiedzi.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Bud­ness wy­ma­chi­wał to­po­rem i war­czał groź­nie w stro­nę ba­gien. → Skoro bagna były wokół, to w którą stronę warczał?

 

baj­ko­pi­sarz imał się han­dlo­wa­niem nie­le­gal­ny­mi sub­stan­cja­mi. → …baj­ko­pi­sarz imał się han­dlo­wa­nia nie­le­gal­ny­mi sub­stan­cja­mi. Lub: …baj­ko­pi­sarz parał się han­dlo­wa­niem nie­le­gal­ny­mi sub­stan­cja­mi.

 

Ta­kich jak on prze­mie­rza­ło tędy wiele→ Ta­kich jak on prze­mie­rza­ło/ przechodziło tędy wielu

 

ale na pewno nie to, że byli nar­ko­ma­na­mi. → To słowo, jako zbyt współczesne, razi w tym opowiadaniu.

 

Prze­ci­skał się mię­dzy ga­łę­zia­mi mar­twych drzew i bro­czył w bło­cie… → Rozumiem, że gałęzie martwych drzew pokaleczyły go bardzo i broczył obficie.  

Pewnie miało być: Prze­ci­skał się mię­dzy ga­łę­zia­mi mar­twych drzew i bro­dził w bło­cie

Sprawdź znaczenie słów broczyćbrodzić.

 

– Pomóż mu – krzyk­ną Elistr. → – Pomóż mu!krzyk­nął Elistr.

Skoro krzyknął, przydałby się wykrzyknik.

 

– Stój! Zaraz sam zgi­niesz. – Wska­zał na pia­sek.– Stój! Zaraz sam zgi­niesz. – Wska­zał pia­sek.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

– Jakim cudem? – szep­nął do sie­bie i zła­pał za linę.– Jakim cudem? – szep­nął do sie­bie i zła­pał linę.

 

czy Ifse od­da­lił się wy­star­cza­ją­co da­le­ko. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …czy Ifse odszedł wy­star­cza­ją­co da­le­ko. Lub: …czy Ifse od­da­lił się wy­star­cza­ją­co.

 

a łowca na­gród pa­nicz­nie pa­trzył pod nogi… → Na czym polega paniczne patrzenie?

Proponuję: …a łowca na­gród ustawicznie/ bez przerwy/ niezmordowanie /z panicznym lekiem pa­trzył pod nogi

 

to Ifse skoń­czył wcze­śniej zbie­ra­nie drwa… → …to Ifse skoń­czył wcze­śniej zbie­ra­nie drew… Lub: …to Ifse skoń­czył wcze­śniej zbie­ra­ć drwa

 

Cho­wał się jak jakiś menel w kur­wi­doł­ku→ Menel nie wydaje mi się właściwym słowem w tym opowiadaniu.  

 

Za­ćpał się i wpadł. → Jak wyżej.

 

Wy­cią­gnął swój szty­let i za­czął ob­ra­cać go w dło­niach. → Zbędny zaimek.

 

Krew gęsto wy­pły­wa­ła z rany oraz ust. → Krew może być gęsta, ale co to znaczy, że gęsto wypływa?

A może miało być: Krew obficie wy­pły­wa­ła z rany oraz ust.

 

Na głowę na­cią­gnął ma­te­riał. → Jaki materiał?

Proponuję: Na głowę na­cią­gnął szmatę/ worek.

 

ścią­ga­ją ma­te­riał z głowy… → …ścią­ga­jąc szmatę/ worek z głowy.

 

Wy­cią­gnął miecz z po­chwy i zbli­żył się do niego. → Czy dobrze rozumiem, że zbliżył się do miecza?

 

Ka­łu­ża krwi przy nim po­więk­sza­ła się z każdą chwi­lą. Ból to­wa­rzy­szył mu nie­ustan­nie. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Wi­bell ock­nął się i pod­jął nie­uda­ną próbę pod­nie­sie­nia z pia­chu… → Co chciał podnieść z piachu?

A może: Wi­bell ock­nął się i pod­jął nie­uda­ną próbę wstania z pia­chu

 

Mach­nął głową, żeby od­rzu­cić włosy wcho­dzą­ce mu do oczu. → Zbędny zaimek.

 

– Wie­rzę ci, bo to moja spraw­ka. – Za­śmiał się, lecz zaraz jęk­nął z bólu. → – Wie­rzę ci, bo to moja spraw­ka  – za­śmiał się, lecz zaraz jęk­nął z bólu.

 

Kaszl­nął, a z jego ust wy­pły­nę­ła stróż­ka krwi. → Jak to się stało, że z ust wypłynęła kobieta pilnująca krwi?

Pewnie miało być: Kaszl­nął, a z jego ust wy­pły­nę­ła struż­ka krwi.

Sprawdź znaczenie słów stróżkastrużka.

 

Nie­grzecz­ne jest prze­ry­wać – po­wie­dział spo­koj­nie Wi­bell.Nie­grzecz­nie jest prze­ry­wać – po­wie­dział spo­koj­nie Wi­bell.

 

jak miał­bym na­ciąć twoją linę? → Dlaczego kursywa?

 

Ifse spo­glą­da z nie­do­wie­rza­niem na męż­czy­znę. → Literówka.

 

Czego się nie robi dla do­bre­go przed­sta­wie­nia? – Za­śmiał się gło­śno.Czego się nie robi dla do­bre­go przed­sta­wie­nia? – za­śmiał się gło­śno.

 

– Wszy­scy lu­dzie są tak samo źli. Nie robię żad­nych wy­jąt­ków – od­po­wie­dział Wi­bell – Wra­ca­ją jed­nak do przed­sta­wie­nia→ – Wszy­scy lu­dzie są tak samo źli. Nie robię żad­nych wy­jąt­ków – od­po­wie­dział Wi­bell.Wra­ca­jąc jed­nak do przed­sta­wie­nia

 

– Nie wiem. Po­wiedz mi – od­po­wie­dział Ifse czu­jąc zbli­ża­ją­cy się ko­niec. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: – Nie wiem. Po­wiedz mi – odrzekł Ifse, czu­jąc zbli­ża­ją­cy się ko­niec.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej regulatorzy.

Łał! Dziękuję za tak miły komentarz. Cieszę się bardzo i czym prędzej wracam do pisania :)

której potomkowie pochodzili z okolicznych wsi.

Tak, przodkowie. Wpadka.

Słowa, których znaczenie mam sobie sprawdzić: już sprawdzam. Przyznaję się do niewiedzy :)

 

…gdyby nie wykonanie, które tę satysfakcję mocno przytłumiło.

Rozumiem. Dziękuję za łapankę. Już wszystko poprawiłem. Było tego sporo.

Klik do biblioteki? Może wreszcie mi się uda – dzięki serdeczne :)

 

 

Ramshiri, skoro poprawiłeś błędy, mogę urzeczywistnić zamiar udania się do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję regulatorzy :)

Cała przyjemność po mojej stronie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Niezły horror fantasy. Grasz klasycznym motywem – grupa śmiałków zapuszcza się na niebezpieczne ziemie, gdzie jeden po drugim giną a czytelnik powoli poznaje relacje rządzące tą mglistą krainą. Historia jest nieco przewidywalna (zwłaszcza rzucając okiem na tagi przed lekturą, zmieniłbym zemsta na tajemnica, co by za wcześnie kart nie odkrywać), ale trzyma w napięciu i zaskakuje (na ile to w przypadku takiej historii możliwe). Z początku miałem problem z rozróżnieniem bohaterów, za dużo na raz wprowadziłeś imho, dopiero przy okazji śmierci łowcy wiedziałem, kto jest kto.

Napisane dobrze, miejscami coś tam wybija z rytmu ale bez większych zgrzytów. Końcówka jest zdecydowanie lepsza niż początek, a ostatnia scena to chyba najlepszy fragment tekstu. Fantastyki nie ma tu jakoś szczególnie dużo, ale jest to jednak fantasy.

Z rzeczy, które jakoś rzuciły mi się w oczy:

Piątka nieznajomych kroczyła w błocie po kostki, przeklinając moment, w którym zdecydowali się na podróż bagnami.

Może lepiej przez bagna?

– Ustalmy warty, cobyśmy rano ruszyli w pełnym składzie. Ja mogem pierwszy. Kto chętny towarzyszyć?

Kto to mówi? Błąd ma wskazywać na Budnessa?

Samotrzaski leżały ukryte częściowo w piachu.

Człowiek idąc pieszo przez bagna wziął ze sobą samotrzaski zdolne zatrzymać niedźwiedzia!? Jedna taka pułapka to kilka kilo waży…

i tam złożył resztki po Gonturze.

może lepiej szczątki Gonura, bo obecna forma sugeruje nieco, że go zjedli.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć krar85!

Dziękuję za miły komentarz i wytknięcie kilku spraw. Dziękuję również za klik! Idąc tak dalej, może wreszcie uda mi się dostać do biblioteki :)

 

Odniosę się do Twojej łapanki.

Tag poprawiłem – oczywiście masz rację.

Zmieniłem też z “bagnami” na “przez bagna”.

 

Kto to mówi? Błąd ma wskazywać na Budnessa?

Dodałem “zapytał Budness”. Tak, błąd miał na niego wskazywać.

 

Człowiek idąc pieszo przez bagna wziął ze sobą samotrzaski zdolne zatrzymać niedźwiedzia!? Jedna taka pułapka to kilka kilo waży…

Przedstawię Ci moją logikę: po pierwsze nie pomyślałem o dokładnej wadze tych przedmiotów. Założyłem jednak, że łowca z tego żyje. Chce złapać dużo stworów. Łazi z pułapkami i jedzeniem parę dni, nie myje się, ciuchów nie zmienia – generalnie nie ma dużo pakunkowych potrzeb. Masz jednak rację, tak dużo tego jest, że ledwo to taszczy :)

 

może lepiej szczątki Gonura, bo obecna forma sugeruje nieco, że go zjedli.

O kurcze pieczone, masz rację! Zmieniam czym prędzej :)

 

Jeszcze raz dziękuję :)

 

Moim zdaniem najmocniejsza strona opowiadania to zarysowanie bohaterów. Zróżnicowane postaci i dbałość o to, żeby każda z nich mówiła nieco innym językiem, to duży plus.

Fabuła też dobra. Trochę zawiodłem się tym, że Wibell okazał się tak wszechmocny i miał totalną kontrolę nad całą historią. Od początku grupa była skazana na jego łaskę, więc cała zabawa była średnio uzasadniona. Ciekawiej by było, gdyby jednak mieli jakąś szansę z nim powalczyć, gdyby posiadał słaby punkt, itp.

Dwa razy powiedziane, że oprawcy pozwalają niektórym przechodzić przez bagna, żeby całkowicie nie zniechęcić. Wystarczyło to powiedzieć tylko raz, na samym końcu, miałoby mocniejszą wymowę.

 

Wyglądało na to, że czuł on przemożną chęć wypuszczenia strzały, nawet gdyby miał ustrzelić tylko martwe drzewo.

Ifse przyniósł trochę suchyche gałęzie na opał

Co jakiś czas mokre drwa strzelały snopem iskier i oświetlały ponurą okolicę.

Oświetlały okolicę w tak gęstej mgle? Wcześniej piszesz, że jest bardzo gęsta mgła.

 

Śledzeę zbiega.

Chyba, że to celowa stylizacja mowy Budnessa.

 

– Ludzie so gupi! – odezwał się Budness. Wyglądało na to, że nie mógł się doczekać, aby zabrać głos. – Nie patrzo pod nogi i wpierdalają się po pas w gówno… znaczy w bagno. – Splunął na ziemię. – Gdyby byli wojownikami, w pełni skupionymi na zadaniu, to nie byłoby umirania. Szkolenie łowców nagród jest najlepsiejsze!

Wydaje mi się, że Buness by nie powiedział „w pełni skupionymi na zadaniu”, może „i nie mieli zadania w dupie” czy coś w tym stylu ;-) To moja ulubiona postać. :-)

 

Z takimi sytuacjami mamy do czynienia najwięcej.

“Najczęsciej” bardziej pasuje.

 

Przed nim zaczęła majaczyć sylwetka mężczyzny stojącego bezczynnie nad wojownikiem zakopanym po pas w ruchomych piaskach.

– Pomóż mu! – krzykną Elistr.

Czyżby to Ifse? Budness wspominał przecież o ugrzęźnięciu w błocie i śmierci poprzez wchłonięcie pod ziemię. Był tuż obok, gdy zorientował się, że to jednak Wibell. Towarzysz brutalnie zatrzymał go w miejscu.

– Co robisz? – wycedził przez zęby Elistr.

– Stój! Zaraz sam zginiesz. – Wskazał piasek. – Patrz.

Trudno było mi się rozeznać kto ugrzązł w ruchomych piaskach, a kto stał obok niego: Budness, Ifse czy Wibell?

 

Zastanawiałeś się, czemu częścić osób przechodzi przez nasze bagna, a inni giną?

Literówka.

Hej kronos.maximus

Dziękuję za przeczytanie. Cieszy mnie, że bohaterowie są mocną stroną.

 

Dwa razy powiedziane, że oprawcy pozwalają niektórym przechodzić przez bagna, żeby całkowicie nie zniechęcić. Wystarczyło to powiedzieć tylko raz, na samym końcu, miałoby mocniejszą wymowę.

Masz rację. Poprawię to.

 

Śledzeę zbiega.

Chyba, że to celowa stylizacja mowy Budnessa.

Tak, tutaj to jest kwestia naszego wyedukowanego wojownika.

 

Trudno było mi się rozeznać kto ugrzązł w ruchomych piaskach, a kto stał obok niego: Budness, Ifse czy Wibell?

Okej. Do poprawy.

 

 

Dziękuję kronos.maximus wszystko co wytknąłeś poprawię to maksymalnie do jutra. Ostatnio mam straszny młyn.

Miło mi, że do mnie zajrzałeś :) Pozdrawiam serdecznie.

 

 

Dzień doberek, Ramshiri

Hmmm… 

Jest klimatycznie od samego początku, choć klasyczne schematy jak ognisko, grupa ludzi w tajemniczym miejscu, śmierć jednego z nich, gdy reszta poszła spać – występują. Prawdopodobnym przebiegiem akcji wydaje się więc stopniowa eliminacja towarzyszów – i tak też się dzieje. Przewidywalność nadrabiasz w końcówce, z samym twistem opowieści – no i okej, jest to jakieś urozmaicenie. Doceniam, że jakoś wcześniej próbowałeś odwrócić uwagę od samego twistu. 

 

– Pomóż mu! – krzykną Elistr.

krzyknął 

 

Później podzielili między siebie przydatne rzeczy nieboszczyka… 

→ To nie błąd ale rozbawiło mnie. 

Ładnie ujęta wspominka o gościu, który tej nocy poszedł się nieco rozerwać ;) 

 

Tych bohaterów też warto docenić – faktycznie są różnorodni. Jeden opowiada jakieś creepy historię, kiedy drugi wysławia się w sposób, który wkomponowałby się na pewien portalowy konkurs ;) Jest plus. 

A sam koniec – jest niezły i mimo że wspomniałem wcześniej o początkowej przewidywalności, to nawet ona nie przeszkadzała mi zbytnio w czytaniu tekstu, który stoi świetną atmosferą. 

No i gitarka, polecę do biblio. 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Dziękuję NearDeath, ten doberek stał się właśnie lepszy dzięki komentarzowi od Ciebie… i jeszcze klik do biblioteki? Dziękuję! :)

Obawiałem się, że po przejściu na drugą stronę, już nikt się tu nie odezwie z opinią.

 

Dzięki za wyłapanie błędu – poprawione.

Później podzielili między siebie przydatne rzeczy nieboszczyka… 

→ To nie błąd ale rozbawiło mnie. 

Ładnie ujęta wspominka o gościu, który tej nocy poszedł się nieco rozerwać ;) 

Nawet o tym nie pomyślałem. Rzeczywiście xD

 

Cieszę się, że doceniłeś klimat, bohaterów i końcowy płot tłist. Tak, schemat trochę oklepany. Może następnym razem będzie oryginalniej, bo pomysłów multum.

Czytałem już Twojego szorta, ale z komentarzem miałem zamiar wrócić na koniec dnia. W pracy można czytać, ale komentowanie zostawiam na później ;)

 

P.S. Może mój komentarz jest trochę dziwny, ale naczytałem się grafomani i sam właśnie skończyłem swoje arcydzieło w tym konkursie.

 

Do usłyszenia u Ciebie – wkrótce.

Cześć

Zaczynając od pozytywów, podoba mi się świat przedstawiony, a przede wszystkim to, że bagna nie są tworem oderwanym, a kompatybilnym z całą resztą – tutaj wspomnianą Granicą i Przejściem. Przez sposób mówienia bohaterów nadajesz im klimatu i można rozróżnić ich pomiędzy sobą. Przebieg historii podobał mi się do czasu plot twistu – zwrot akcji pasował co prawda do całej reszty wydarzeń, poszczególne elementy zostały na koniec spięte w całość, ale antagoniście moim zdaniem poszło zbyt łatwo. Ludzie ginęli, jak to sobie zaplanował od a do z i tutaj to czuć.

Garść innych przemyśleń:

Dlaczego podróżowali razem? Przy ognisku wyglądają, jakby nie rozmawiali wcześniej zbyt wiele, a potem dzielą się swoimi historiami. W grupie nieznajomych nie sądzę, by takie rzeczy się działy, a szczególnie w takim zakazanym miejscu. Tak jak tu:

– Nor­mal­na droga do­oko­ła ba­gien to dwa ty­go­dnie. Od cze­ka­nia na szlak cho­rą­gwi odrę­twia­ła­by mi rzyć. Tędy to rap­tem trzy, czte­ry dni. Zawód wy­ma­ga ode mnie szyb­kie­go prze­miesz­cza­nia. Po pro­stu nie mam wy­bo­ru – od­po­wie­dział, wie­dząc, że le­piej nie mówić wszyst­kie­go.

Jest kurierem, przekazuje tajne informacje i mówi o swoim zawodzie. Na jego miejscu byłbym bardziej skryty. :P

Innym elementem jest to, że zbyt doprecyzowujesz. Zaznaczasz i wspominasz sprawy, które albo wynikają z tekstu albo zdążyłem coś przeczytać, a nie zdążyłem zapomnieć, a czytam o tym znowu. Tak jak tu:

Czyż­by to Ifse? Bud­ness wspo­mi­nał prze­cież o ugrzęź­nię­ciu w bło­cie i śmier­ci po­przez wchło­nię­cie pod zie­mię. Był tuż obok, gdy zo­rien­to­wał się, że to jed­nak Wi­bell. To­wa­rzysz bru­tal­nie za­trzy­mał go w miej­scu.

 

Wy­glą­da­ło na to, że wiel­ko­lud za­szedł w piach dość da­le­ko, mógł się prze­wró­cić. Jedno było pewne, gdyby Wi­bell go nie za­trzy­mał, Elistr wpadł­by w nie­złe ta­ra­pa­ty.

 

Elistr stra­cił ko­lej­ne­go to­wa­rzy­sza. Tym razem pró­bo­wał za wszel­ką cenę mu pomóc. Wszy­scy pró­bo­wa­li, a jed­nak to miej­sce po­chło­nę­ło ko­lej­ne ludz­kie życie.

A tutaj, powyżej, czytałem o tym chwilę wcześniej. Wiemy, że zginął, widzieliśmy scenę pomocy i jak próbowali i znów otrzymujemy informację, że zakończył żywot, a to na przestrzeni trzech zdań po scenie, która to opisywała.

Z innych zatrzymań:

– Moi ko­cha­ni – prze­mó­wił Ifse.

To była grupa twardych facetów na wyprawie, który by im „kochaniował”? ;P

Gon­tur po raz ko­lej­ny po­pra­wił sobie wąs i ro­zej­rzał się po twa­rzach po­zo­sta­łych. – Nie boję się be­stii. To one po­win­ny się mnie bać. Prze­cież to ja na nie po­lu­ję. Praw­da?

Jest silny. Prawda? Ale na pewno? Czy to sposób przedstawienia silnej postaci? Silne postacie wiedzą, nie pytają. 

Trochę przeszkadzają mi krótkie zdania, bo wolę, gdy opowieść płynie, a w dynamicznych momentach zdania są krótkie, aby ten dynamizm poczuć.

Nie mniej, całkiem dobrze mi się czytało Twój tekst, przez niego wpadłem na jeden bagienny pomysł (tylko pomysł, nie mam na niego całej fabuły; to raczej rzecz oderwana od wszystkich dotychczasowych notatek). Błędy były, jak zaznaczyłem powyżej, a jednocześnie nie miałem poczucia “byle do końca”, raczej czekałem, co się wydarzy i jak się historia zakończy. 

Pozdrawiam!

 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Cześć Sagitt.

Dziękuję za przybycie. Również zacznę od pozytywów: dziękuję :) Cieszy mnie, że doceniłeś świat i bohaterów.

 

ale antagoniście moim zdaniem poszło zbyt łatwo.

Powiem Ci, ostatnio nad tym myślałem. Niekoniecznie nad tym opowiadaniem, ale nad wszystkim co napisałem i co mam zamiar napisać. Prawie wszystkie teksty kończą się śmiercią bohaterów albo ich szaleństwem. Z kilkudziesięciu pomysłów, które chcę zrealizować w przyszłości: 90% – ta sama sytuacja. Tak jak zauważyłeś: nawet nie daję im szansy, bo zły kontroluje wszystko od początku do końca.

Twój komentarz przelał szalę goryczy, przerabiam tekst, który miał się wkrótce ukazać. Muszę przemyśleć dobrze kolejne opowiadania i dopisać, chociażby jakieś małe światełko w tunelu, które doda dreszczyku. Tu niestety już nie będę kombinował i zmieniał.

 

Dlaczego podróżowali razem? Przy ognisku wyglądają, jakby nie rozmawiali wcześniej zbyt wiele, a potem dzielą się swoimi historiami. W grupie nieznajomych nie sądzę, by takie rzeczy się działy, a szczególnie w takim zakazanym miejscu.

Moim zamysłem było łączenie grup nieznajomych i pojedynczych osobników, żeby mieli większe szanse na przeżycie. Za mało wgłębiłem się w ten temat. Rzeczywiście bohater nie chciał mówić za dużo, ale powiedział wystarczająco, żeby było wiadomo o co chodzi.

 

Innym elementem jest to, że zbyt doprecyzowujesz. Zaznaczasz i wspominasz sprawy, które albo wynikają z tekstu albo zdążyłem coś przeczytać, a nie zdążyłem zapomnieć, a czytam o tym znowu.

Nie zauważyłem tego wcześniej, rzeczywiście byłem trochę zbyt nadgorliwy. Zastanowię się i utnę trochę tekstu, żeby nie było takiego wrażenia.

 

To była grupa twardych facetów na wyprawie, który by im „kochaniował”? ;P

Racja – do zmiany, dzięki :)

 

Gontur po raz kolejny poprawił sobie wąs i rozejrzał się po twarzach pozostałych. – Nie boję się bestii. To one powinny się mnie bać. Przecież to ja na nie poluję. Prawda?

Jest silny. Prawda? Ale na pewno? Czy to sposób przedstawienia silnej postaci? Silne postacie wiedzą, nie pytają. 

Chyba w tym miejscu mi nie wyszło. Moim zamysłem było pokazanie Gontura jako kogoś, kto kreuje się na super-łowcę, ale sam boi się swojej zwierzyny. Te słowa padły zaraz po tym, gdy było wspomnienie “każdy zginie najgorszą śmiercią, taką której się obawia”. Gontur w ten sposób pokazał, że rzeczywiście przerażają go potworki z bagien i wcale nie jest taki mocny.

 

Trochę przeszkadzają mi krótkie zdania, bo wolę, gdy opowieść płynie, a w dynamicznych momentach zdania są krótkie, aby ten dynamizm poczuć.

Dziękuję, cieszy mnie jak pewne opinie się powtarzają. Ostatnio usłyszałem, że muszę nad tym popracować i już działam. Ciężko mi jeszcze wyczuć momenty, gdzie te zdania powinny płynąć. Jeszcze do niedawna robiłem dwa słowa, kropka, dwa słowa, kropka, w miejscach gdzie należało zdanie właśnie rozwlec. To też kwestia tego, że słabo umiem w przecinki i ciągle się ich obawiam :)

[Segment sponsorowany: podziękowania dla osób, które uczestniczyły w becie!]

 

Nie mniej, całkiem dobrze mi się czytało Twój tekst, przez niego wpadłem na jeden bagienny pomysł (tylko pomysł, nie mam na niego całej fabuły; to raczej rzecz oderwana od wszystkich dotychczasowych notatek).

W takim razie będę śledził Twoje teksty i czekał na błotną przygodę :)

 

Błędy były, jak zaznaczyłem powyżej, a jednocześnie nie miałem poczucia “byle do końca”, raczej czekałem, co się wydarzy i jak się historia zakończy. 

Dziękuję, zastanowię się nad tymi błędami i poprawię jak tylko będę mógł.

Słowem zakończenia: dziękuję Ci za ten długi komentarz i wytknięcie kilku istotnych spraw. Będę nad tym pracował.

Pozdrawiam serdecznie

A wiesz co – zasługujesz na tego ostatniego klika, Ramshiri. Z racji, że mi się to opowiadanie w całokształcie podobało, to go ode mnie dostaniesz. :3

 

Pozdrówka!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej BarbarianCataphract

Dziękuję Ci serdecznie! Cieszą mnie komentarze od Ciebie :) Wreszcie dostanę się do mistycznej biblioteki!

Pozdrawiam

ale antagoniście moim zdaniem poszło zbyt łatwo.

Powiem Ci, ostatnio nad tym myślałem. Niekoniecznie nad tym opowiadaniem, ale nad wszystkim co napisałem i co mam zamiar napisać. Prawie wszystkie teksty kończą się śmiercią bohaterów albo ich szaleństwem. Z kilkudziesięciu pomysłów, które chcę zrealizować w przyszłości: 90% – ta sama sytuacja. Tak jak zauważyłeś: nawet nie daję im szansy, bo zły kontroluje wszystko od początku do końca.

Twój komentarz przelał szalę goryczy, przerabiam tekst, który miał się wkrótce ukazać. Muszę przemyśleć dobrze kolejne opowiadania i dopisać, chociażby jakieś małe światełko w tunelu, które doda dreszczyku. Tu niestety już nie będę kombinował i zmieniał.

Wiesz, zauważyłem, że paradoksalnie mało jest tekstów ze szczęśliwym zakończeniem, albo chociaż słodko-gorzkim. Jest taka tendencja do zabijania i znęcania się nad bohaterami. :P A co do zmiany tutaj, to nie, już po publikacji nie ma co robić generalnych remontów.

Dlaczego podróżowali razem? Przy ognisku wyglądają, jakby nie rozmawiali wcześniej zbyt wiele, a potem dzielą się swoimi historiami. W grupie nieznajomych nie sądzę, by takie rzeczy się działy, a szczególnie w takim zakazanym miejscu.

Moim zamysłem było łączenie grup nieznajomych i pojedynczych osobników, żeby mieli większe szanse na przeżycie. Za mało wgłębiłem się w ten temat. Rzeczywiście bohater nie chciał mówić za dużo, ale powiedział wystarczająco, żeby było wiadomo o co chodzi.

Jasne, rozumiem, tylko dzielenie się takimi szczegółami z nieznajomymi (możliwe podstawione wtyki władz/armii) to taki strzał w stopę i aż chciałoby się to wykorzystać.

Innym elementem jest to, że zbyt doprecyzowujesz. Zaznaczasz i wspominasz sprawy, które albo wynikają z tekstu albo zdążyłem coś przeczytać, a nie zdążyłem zapomnieć, a czytam o tym znowu.

Nie zauważyłem tego wcześniej, rzeczywiście byłem trochę zbyt nadgorliwy. Zastanowię się i utnę trochę tekstu, żeby nie było takiego wrażenia.

Jest taka fajna zasada pisarska – nie komentuj tego, co napisałeś. Myślę, że warto analizować teksty pod tym kątem, bo przykładowo, jeśli bohater ma twarz ukrytą w dłoniach i płacze, to nie trzeba (a wręcz nie można) napisać, że jest smutny, prawda? Często odpowiednie niedoprecyzowanie powoduje w czytelniku napięcie i zaangażowanie w tekst.

Gontur po raz kolejny poprawił sobie wąs i rozejrzał się po twarzach pozostałych. – Nie boję się bestii. To one powinny się mnie bać. Przecież to ja na nie poluję. Prawda?

Jest silny. Prawda? Ale na pewno? Czy to sposób przedstawienia silnej postaci? Silne postacie wiedzą, nie pytają. 

Chyba w tym miejscu mi nie wyszło. Moim zamysłem było pokazanie Gontura jako kogoś, kto kreuje się na super-łowcę, ale sam boi się swojej zwierzyny. Te słowa padły zaraz po tym, gdy było wspomnienie “każdy zginie najgorszą śmiercią, taką której się obawia”. Gontur w ten sposób pokazał, że rzeczywiście przerażają go potworki z bagien i wcale nie jest taki mocny.

Dobra, rozumiem.

Trochę przeszkadzają mi krótkie zdania, bo wolę, gdy opowieść płynie, a w dynamicznych momentach zdania są krótkie, aby ten dynamizm poczuć.

Dziękuję, cieszy mnie jak pewne opinie się powtarzają. Ostatnio usłyszałem, że muszę nad tym popracować i już działam. Ciężko mi jeszcze wyczuć momenty, gdzie te zdania powinny płynąć. Jeszcze do niedawna robiłem dwa słowa, kropka, dwa słowa, kropka, w miejscach gdzie należało zdanie właśnie rozwlec. To też kwestia tego, że słabo umiem w przecinki i ciągle się ich obawiam :)

Przecinki to jedno, ale nie bój się długich zdań. :)

Spójrz na ten losowo wyciągnięty fragment.

Zaskoczony Elistr został wyrwany z zadumy. Przejściem miejscowi określali przeprawę bagnami, gdzie droga była oznaczona chorągwiami. Opłaceni przez królestwo tropiciele i wojownicy dbali o bezpieczeństwo. Do najbliższej takiej wyprawy należało czekać jeszcze tydzień. Elistr nie mógł tyle zwlekać. Szmuglował informacje. Na fali zbliżających się starć pomiędzy królestwami, dane, jakie sprzedawał, mogły mu sprawić wiele kłopotów. Pozostał wierny jednej stronie konfliktu. Podróż bagnami miała zapewnić mu szybsze dostarczenie informacji i tym samym większy zarobek.

A teraz, jakbym ja go przerobił:

Zaskoczony Elistr został wyrwany z zadumy. Przejściem miejscowi określali przeprawę bagnami, gdzie droga była oznaczona chorągwiami, a opłaceni przez królestwo tropiciele i wojownicy dbali o bezpieczeństwo. Do najbliższej takiej wyprawy należało czekać jeszcze tydzień, natomiast Elistr nie mógł tyle zwlekać – przecież szmuglował informacje. Na fali zbliżających się starć pomiędzy królestwami, dane, które sprzedawał, mogły mu sprawić wiele kłopotów, bo pozostał wierny jednej stronie konfliktu. Podróż bagnami miała zapewnić mu szybsze dostarczenie informacji i tym samym większy zarobek.

Warto sobie przeczytać na głos. Dodałem tylko łączniki, nie zmieniając treści.

Jak odbierasz tak przerobiony fragment?

W takim razie będę śledził Twoje teksty i czekał na błotną przygodę :)

A to tak na spokojnie. Jeszcze kolejka pomysłów przede mną. :D

Błędy były, jak zaznaczyłem powyżej, a jednocześnie nie miałem poczucia “byle do końca”, raczej czekałem, co się wydarzy i jak się historia zakończy. 

Dziękuję, zastanowię się nad tymi błędami i poprawię jak tylko będę mógł.

Słowem zakończenia: dziękuję Ci za ten długi komentarz i wytknięcie kilku istotnych spraw. Będę nad tym pracował.

Cieszę się, że chociaż tak mogłem pomóc. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Wiesz, zauważyłem, że paradoksalnie mało jest tekstów ze szczęśliwym zakończeniem, albo chociaż słodko-gorzkim. Jest taka tendencja do zabijania i znęcania się nad bohaterami. :P

Jakoś to pasuje do krótkiej formy – postaram się nie nadużywać :)

 

Jasne, rozumiem, tylko dzielenie się takimi szczegółami z nieznajomymi (możliwe podstawione wtyki władz/armii) to taki strzał w stopę i aż chciałoby się to wykorzystać.

Dzięki, tu zrobiłem małą zmianę – bohater już nie opowiada tak otwarcie: “zawód wymaga”.

 

Jest taka fajna zasada pisarska – nie komentuj tego, co napisałeś. Myślę, że warto analizować teksty pod tym kątem, bo przykładowo, jeśli bohater ma twarz ukrytą w dłoniach i płacze, to nie trzeba (a wręcz nie można) napisać, że jest smutny, prawda? Często odpowiednie niedoprecyzowanie powoduje w czytelniku napięcie i zaangażowanie w tekst.

Znam tę zasadę od niedawna, często nie stosuję. Zrobię analizę pod tym kątem dla nowych tekstów.

 

Spójrz na ten losowo wyciągnięty fragment.

.[..]

A teraz, jakbym ja go przerobił:

Dzięki, masz rację. Przerobiłem ten fragment i widzę dużą różnicę – przeczytałem na głos, za Twoją radą.

 

Cieszę się, że chociaż tak mogłem pomóc. ;)

Serdeczne dzięki, wprowadziłem kilka poprawek w tekście – myślę, że jest lepiej, ale dogłębną analizę to zrobię tych nowych tekstów, bo mam już dwa opowiadania do korekty.

 

Pozdrawiam

Wiadomo, lepiej dać szansę nowym tekstom, zamiast poprawiać w nieskończoność stare. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Rasowe fantasy z potworami. Jeden z nich przebrany za tego dobrego. Czytało się w miarę przyjemnie.

Z czepów – jak dla mnie za wielu bohaterów wprowadzasz na raz, potem trudno ich ogarnąć i zapamiętać. Może zaczęcie historii od budowania tej drużyny by pomogło (niekoniecznie w karczmie), bo przecież nie wysiedli wszyscy z jednego pekaesu i nie ruszyli szlakiem – musieli dołączać się po kolei.

Babska logika rządzi!

Hej Finkla

Przede wszystkim dziękuję za przeczytanie. Cieszę się, że dobrze się czytało.

Dziękuję za czepialstwo, każdy czep to dla mnie nauka. Na pewno zapoznanie się w karczmie to jest coś, czego bym nie zrobił :) Przy kolejnej próbie ogarnięcia wielu postaci, na pewno nie wrzucę ich wszystkich na raz.

Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję.

Nowa Fantastyka