- Opowiadanie: dawidiq150 - Zielony

Zielony

Tekst nad którym chyba najwięcej pracowałem :) Proszę komentujcie, bo nie mam pojęcia czy to jest dobre czy złe.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Zielony

Nad soczyście zieloną amazońską dżunglą, w rzęsistym deszczu szybko mkną nieduży helikopter. W środku znajdowały się tylko dwie osoby; pilot i młody biolog o imieniu Krzysztof.

– Za chwilę powinniśmy ujrzeć wioskę, zgodnie z tym co pokazują przyrządy jeszcze tylko cztery kilometry. – powiedział sterujący maszyną.

Celem ich wyprawy było niedawno odkryte indiańskie plemię. Trzydziestodwuletni naukowiec miał za zadanie nauczenie się języka i zdobycie jak najwięcej informacji o tubylcach.

Minęło kilkadziesiąt sekund i ich oczom ukazał się teren, na którym zamiast lasu stały niewielkie chatki. Niedaleko płynęła szeroka rzeka.

Głośny hałas, wytwarzany przez helikopter zakłócił spokój tubylców. Maszyna zawisła nad polaną, na której zaczęli zbierać się wystraszeni ale i zaciekawieni mieszkańcy. Krzysztof odwiązując sznurkową drabinkę krzyknął jeszcze do pilota:

– Przylecisz za piętnaście dni?

– Zgadza się.

Potem z bagażem na plecach, zaczął schodzić. Deszcz zelżał i zamienił się w lekką mżawkę.

Po chwili stanął na wydeptanej ziemi i rozglądnął się. Kilku skąpo ubranych dzikusów dzierżących w dłoniach zaostrzone kije utworzyło szereg ochraniając swoich braci. Będąc jednocześnie gotowym do walki, wytrzeszczali oczy i otwierali szeroko usta wpatrując się w latającą maszynę. Dopiero, gdy ta odleciała całą uwagę skupili na swoim gościu.

Krzysztof był przygotowany na to, że nie przyjmą go z otwartymi rękami. Jak mógł najszybciej, zdjął plecak i wyjął z niego jedną z przygotowanych paczek. W zawiniątku były naleśniki z serem.

Zauważył, że jeden z Indian bardzo się wyróżniał. Był to pomarszczony starzec z krzywymi nogami, pióropusz który miał na głowie składał się z wielokolorowych kępek włosów, nie tak jak biało-czarne pozostałych mężczyzn. Do tego jako jedyny nosił kamizelkę. Czarną w białe cętki. Mimo przygarbionej postawy, górował wzrostem nad prawie wszystkimi. Przed latami musiał być potężnym mężem. Z pewnością to był wódz.

– Witajcie! – Krzysztof postarał się by jego głos brzmiał jak najbardziej sympatycznie – Proszę to dar!

By zostać zrozumiałym oderwał mały kawałek naleśnika i zjadł.

– To nasz przysmak – powiedział jednocześnie wyciągając rękę z darem.

Starzec wystąpił z tłumu i wziął paczkę, w której było dwanaście naleśników z pysznym serowym farszem. Następnie włożył jeden do ust i zaczął przeżuwać.

– Haita kum male! – uśmiechnął się i pokiwał z aprobatą głową.

– Mam dużo innych smacznych rzeczy – powiedział radośnie Krzysztof i zaczął wyciągać kolejne paczki. Były w nich omlety, drożdżówki, batony i wiele innych smakołyków.

Żywnościowe podarki wódz podał innym i po chwili wszyscy zgromadzeni tubylcy ich posmakowali. Następnie ukłonił się i powiedział coś uprzejmie. Potem śmiało chwycił swojego gościa pod rękę i poprowadził między domkami, w stronę usytuowanej w środku obozu kilkakrotnie większej chaty.

Młody biolog przypatrywał się otoczeniu. Mieszkania gapiących się na niego Indian, były niemal identyczne i wydawały się rozmieszczone na polanie symetrycznie. Ich ściany zrobione z bambusowych tyczek wbitych w ziemię i stykających się ze sobą, tworzyły prostokąty o wymiarach około trzy na cztery metry i o wysokości nieco ponad dwóch. Dach przykrywały liście trzciny.

Minęli piaskownicę, w której bawiło się pięcioro maluchów. Dzieci porzuciły zabawę i tak jak dorośli, przypatrywały się ubranemu od stóp do głów przybyszowi.

Dom wodza różnił się od pozostałych, był wyższy i zajmował większą powierzchnię, jego ściany również zrobione były z bambusa, ale pomalowane na zielono-czerwono-żółte pasy. Za dach służyła tu skóra z aligatorów.

Przywódca wskazał na wejście i uprzejmie, jak poprzednio powiedział do gościa:

– Leo parade!

Krzysztof wszedł do środka i zaczął się rozglądać. Znajdowało się tu wielkie łoże na którym leżało kilka skór. Było też palenisko i ociosany bal służący do siedzenia. Stary przywódca zanim odszedł, powiedział jeszcze coś, co bystry młody biolog przetłumaczył jako „usiądź i zaczekaj”.

Naukowiec starał się zwracać uwagę na każde słowo tubylca i zapamiętywać je.

Wódz wydał jakieś rozkazy i po chwili wrócił do swojej chaty. Gdy usiadł naprzeciwko Krzysztofa, rozpoczęli próbę porozumienia się.

Szybko nauczyli się swoich imion. Stary Indianin zwał się Łakok Paszszak. Co w ich języku znaczyło „cętkowana pantera”. Właśnie z tego zwierzęcia miał kamizelkę, którą nosił.

Porozumienie się nie było łatwe, toteż mężczyźni początkowo skupili się na wskazywaniu przedmiotów i wypowiadania ich nazw.

Kilka minut później, dwie kobiety, stara i młoda, z których jak się potem okazało jedna była żoną, a druga córką wodza, przyprowadziły oswojonego dzika. Starsza używając zaostrzonej kości jak noża poderżnęła gardło, następnie wzięła się za odcinanie zwierzęciu przyrodzenia. Gdy to zrobiła z moszna wyjęła jądra i zaczęła je przepłukiwać w misce z wodą. Wszystko to działo się na oczach Krzysztofa, któremu zbierało się na wymioty. Wiedział jednak, że kobieta przygotowuje mu tutejszy przysmak i nie może odmówić. Gdyby odmówił, zepsułby wszystko co zyskał do tej pory. Same jądra oczyszczone z krwi i nasienia nie wyglądały już tak odrażająco. Nakłute na patyki podano mu je na drewnianym talerzu.

Jakimś cudem jedząc, udało mu się nie zwymiotować, choć sam smak nie był zły.

Gdy zjadł osobliwą potrawę Łakok wstał i przedstawił swoją żonę „Wataje” i córkę „Kosmre”. Obie pocałował w policzek.

Lekki deszcz przestał padać i przenieśli się na zewnątrz. Krzysztofa czekało teraz wielkie obżarstwo. Rozpalono ogień i kucharze zaczęli podpiekać różne rodzaje mięs, a także warzyw. Było tego wiele, niektóre pyszne i rozpływające się w ustach, inne nieco zbyt słone, jeszcze inne twarde trudne do przełknięcia. Cały czas rozmawiali, a godziny mijały.

– Mam dla was jeszcze inne prezenty – powiedział biolog i został zrozumiany, gdyż jego rozmówca znał już znaczenie słowa „prezent”.

– Czekam – odpowiedział Indianin, również znając to słowo i oboje się roześmiali.

Krzysztof wstał i poszedł po plecak, który zostawił w chacie wodza. Potem pogrzebał w nim, wyciągnął torbę pełną sztućców i zaczął demonstrować do czego służą.

Łakok był zdumiony. Wokoło nich zaczęli zbierać się tubylcy, każdy chciał zobaczyć to, co zainteresowało innych.

– Mam jeszcze coś, co was dużo bardziej zszokuje.

Wyjął aparat polaroid i oddalił się od ogniska. Wszyscy patrzyli na niego zaciekawieni. Zrobił zdjęcie, które po chwili było gotowe.

– Łakok popatrz! – podszedł i wręczył je staremu wodzowi.

Ten przypatrzył się i rozszerzył oczy. Krzysztofowi zebrało się na śmiech, gdy ujrzał jak wódz jest lekko przestraszony.

Prędko zrobił jeszcze kilka zdjęć. Ujął niebo, drzewa i chatę należącą do przywódcy. Fotki które wręczył Wataji i Kosmrze, zaczęły krążyć z ręki do ręki. Wszyscy byli zdumieni.

Młody naukowiec miał jeszcze jeden prezent, ale chciał z nim trochę poczekać. Zamiast tego zaczął tłumaczyć jak obsługiwać aparat.

 

&&&

 

Czas upłynął szybko, słońce zaczęło zachodzić i dzień chylił się ku końcowi.

Tubylcy przygotowali dla Krzysztofa domek, który znajdował się blisko chaty wodza.

Indianin i naukowiec pożegnali się w swoich językach, następnie rozeszli, by udać się na spoczynek. Krzysztof objedzony jak nigdy, rozebrał się i położył na posłaniu. Nie można powiedzieć, że było mu wygodnie, nie miał poduszki, a łóżko było twarde. Przeżył jednak w ciągu dnia tyle wrażeń, że szybko zasnął.

 

&&&

 

Gdy się obudził i gdy resztki jakiegoś dziwnego snu zaczęły znikać z jego umysłu, otworzył oczy i rozglądnął się. Nieco zakłopotany, ujrzał w wejściu córkę wodza Kosmre, która musiała przyglądać się od jakiegoś czasu jak śpi.

Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i powiedziała zdanie którego nie zrozumiał:

– Patke mi turri zadba.

Patrząc na nią uświadomił sobie, że jest naprawdę bardzo ładna. Co jeszcze bardziej go skrępowało. Chwilę później odeszła.

Wstał by rozprostować kości, potem wyszedł z chatki. Ponownie ujrzał Kosmrę, która niosła mu śniadanie. Gdy się zbliżyła zobaczył na drewnianym talerzu dwa duże placki trzy banany oraz miskę z pysznym zawiesistym sokiem, który pił już wczoraj. Był też nóż, widelec i łyżka.

Wpadł na świetny pomysł. To był idealny moment, by poczęstować dziewczynę masłem orzechowym.

– Kosmre, nie odchodź – poprosił i zaczął grzebać w plecaku – mam jeszcze jeden prezent.

Dziewczyna zrozumiała o co mu chodzi, ucieszyła się i ponownie obdarowała go pięknym uśmiechem.

Wyjął duży słoik nutelli, następnie również szczęśliwy, zaprezentował jej jak się odkręca wieczko. Potem posmarował placek, który dostał na śniadanie. Nie musiał dziewczyny zachęcać, sama wzięła go i zaczęła jeść. Orzechowy krem musiał jej bardzo posmakować. Śmiałym ruchem zabrała od niego słoik, włożyła do niego palec i oblepiony brązowym kremem oblizała. Potem niespodziewanie pocałowała go prosto w usta i rozpromieniona pobiegła w stronę swojej chaty.

Krzysztof zaczął przechadzać się po wiosce. Zaskoczyło go zachowanie dziewczyny. Nie chciał dopuścić do głowy myśli, że wpadła mu w oko. Odegnał te odczucia i skupił się na obserwowaniu życia tubylców.

W pewnym momencie usłyszał wołanie, głos należał do Łakoka.

– Krzysztof pagne titi mahok! – wódz był podniecony, jakby właśnie usłyszał jakąś radosną

wiadomość.

Potem zaczął coś do niego mówić, wziął pod ramię i poprowadził poza osadę. Poszły z nimi też dwie starsze Indianki, które niosły dużą szarą skórę, a także średniej wielkości wypchany czymś skórzany worek.

Szli wydeptaną ścieżką przez kilkanaście minut , aż dotarli do rzeki. Wódz ponownie próbował coś Krzysztofowi wyjaśniać. Naukowiec niewiele z tego zrozumiał, ale kiwnął głową. Kobiety zaczęły zdejmować mu ubranie. Wtedy pojął, że chcą by się wykąpał. Zastanawiając się po co ma to zrobić, rozebrał się do samej bielizny, a potem pytająco wskazał ręką na rzekę by się upewnić.

Chodziło dokładnie o to co myślał. Wszedł więc do wody, która okazała się bardzo zimna.

Dobre kilkanaście minut zajęło kobietom posmarowanie go czymś, co służyło za mydło, następnie spłukanie piany. Po obmyciu całego ciała, przyszła kolej na natarcie liśćmi jakiejś wonnej rośliny, która pachniała niezwykle odświeżająco.

Gdy wszystkie te zabiegi zostały zakończone Indianki zarzuciły Krzysztofowi na ramiona skórę, którą ze sobą zabrały. Młody naukowiec nie miał pojęcia po co to wszystko, ale już niedługo miał się przekonać.

Łakok wyglądał na bardzo zadowolonego. Wrócili do miejsca, gdzie droga rozwidlała się, jedna odnoga prowadziła do wioski, a druga w przeciwną stronę, w głąb dżungli. Ruszyli tą drugą.

Po kilku minutach, napotkali przeszkodę – białą jak mleko, gęstą mgłę. Zjawisko było niezwykłe, Krzysztof pierwszy raz widział by mgła tworzyła niemal idealną ścianę.

– Co teraz? – spytał Łakoka.

Wódz tylko się uśmiechnął, chwycił dłoń swojego gościa i pociągnął go do wewnątrz.

 

&&&

 

Po tym jak Krzysztof niepewnie zrobił cztery kroki, znalazł się w niezwykłym miejscu, w którym ściana mgły była teraz za nim. Rozglądnął się i zdumiał tym co ujrzał.

Niedaleko przed nim, znajdowała się wysoka na mniej więcej dziesięć i szeroka na dwadzieścia metrów skalna ściana, a nad nią wyrazista kolorowa tęcza. Po ścianie, w wielu miejscach od dołu do góry pięły się zielone pnącza, z kwitnącymi w różnych kolorach kwiatami. W skale mieściły się balkony zajęte przez zwierzęta. Cztery odmiany panter, każda innej maści leżały z głową opartą na przednich łapach, lecz nie spały, raczej czuwały. Na jednym z balkonów ujrzał zwiniętą olbrzymią anakondę. Była tam cała masa innych zwierząt. Różne gatunki małp, jaszczurek i chmary owadów.

Całość tworzyła niezwykły, olbrzymi ołtarz, w którego centrum znajdowała się przedziwna istota. Miała w sobie trochę z człowieka lecz reszta jej ciała była inna i bardzo osobliwa. Istota zamiast nóg posiadała długi, gruby ale zwężający się ku końcowi, wężowy odwłok. Tułów od którego odchodziły ludzkie ręce pokryty był w paru miejscach sierścią, o różnych kolorach. Stwór miał jeszcze jedną parę rąk, tym razem nie ludzkich lecz małpich.

Z pleców wyrastały mu dwie pary długich na metr, delikatnych, cienkich skrzydełek, w których wyraźnie widać było czerwone żyłki. Głowa miała kształt trójkątny jak u modliszki. Jej oczy natomiast były żabie.

Krzysztof zauważył, że istota z zainteresowaniem zerknęła na niego. Czuł się wspaniale, odeszły od niego wszelkie troski i było mu błogo, uświadomił sobie, że to miejsce a raczej ta istota ma na niego taki wpływ.

Wokoło, gdzieniegdzie znajdowały się powalone, ociosane z gałęzi drzewa, a na nich w ciszy siedzieli tubylcy. Młody naukowiec zrozumiał, że się modlą i że istota jest dla nich bogiem.

Nagle bóstwo ludzką ręką wykonało do niego zapraszający gest. Wódz, który był cały czas w pobliżu teraz pchnął go lekko i powiedział:

– Kot me! Kot me!

Krzysztof poczuł się onieśmielony, ale zrozumiał co musi teraz zrobić. Ruszył w stronę dziwnej istoty. Gdy podszedł na odległość dwóch metrów od ołtarza stało się coś dziwnego, w ułamku sekundy bóstwo znalazło się blisko niego. Potem jedną z rąk położyło mu na czole i poczuł wewnątrz głowy niezwykle przyjemną eksplozję, potem stracił przytomność.

 

&&&

 

Gdy się obudził, leżał na łóżku w swojej chatce. Czuł się dziwnie i wiedział, że coś się w nim zmieniło ale nie wiedział co. Pamiętał dokładnie wszystko do momentu aż stracił przytomność.

Na zewnątrz była noc. Wstał i wyszedł z chatki.

Tak jak wczoraj, tubylcy rozpalili wielkie ognisko i usiedli wokoło niego, tym razem jednak w dużo liczniejszej grupie. Ktoś krzyknął:

– Obudził się!

Gdy Krzysztof to usłyszał zdumiał się, bo pojął co się stało. Dziwna istota, tutejsze bóstwo, które miał okazję niedawno poznać sprawiło, że rozumiał tutejszy język. Przywołał w pamięci zapamiętane słowa używane przez Łakoka, teraz znał ich znaczenie.

Było to niezwykłe ale prawdziwe.

– Łakok czy wiecie co się stało? – zwrócił się do wodza w ich języku.

– Tak wiemy, siadaj przyjacielu. – starzec wskazał mu czekające na niego, jedyne wolne miejsce przy ognisku.

Gdy ten to zrobił Łakok mówił dalej:

– To dar od „Zielonego” władcy świata.

– „Zielony”? Tak go nazywacie? – z wielkim zainteresowaniem spytał Krzysztof i tak rozpoczęli rozmowę, która trwała całą noc.

Obie strony miały masę rzeczy do opowiedzenia i wyjaśnienia. Jedząc i pijąc umówili się, że będą zadawać pytania na zmianę. Po pewnym czasie, wódz dopuścił również do głosu swoich poddanych.

Naukowiec dowiedział się, że Łakok liczył sobie czterysta dwadzieścia siedem lat. I z jednym wyjątkiem, nikt w wiosce nigdy na nic nie chorował. Okazało się, że „Zielony” na plecach ma odrastającą narośl, którą oni odcinają co miesiąc. Potem trą ją i posypują nią żywność.

Zdarzyło się raz tak, że część ich wioski zapomniała dodawać jej przez kilkanaście dni. Nagle zaczęli się źle czuć i w ciągu doby wszyscy poumierali.

Tubylcy chcieli dowiedzieć się czegoś o latającej maszynie, którą tutaj dotarł. Gdy zaczął tłumaczyć o poziomie zaawansowania technologicznego, nikt go nie zrozumiał.

Czas mijał wszystkim tak szybko, że ani się obejrzeli a zaczęło wschodzić słońce. Zaczął padać lekki deszczyk i Krzysztof zapytał, bo zastanawiał się nad tym od opuszczenia helikoptera:

– Zdaje mi się, że ulewny deszcz omija waszą wioskę, od początku mnie to zdziwiło, teraz podejrzewam, że to zasługa Zielonego?

– Tak to prawda – odpowiedział Łakok i jakby lekko się wzruszył – my mu wszystko zawdzięczamy.

– Zdrzemnąłbym się trochę – powiedział Krzysztof przeciągając się i ziewając, potem pożegnał Łakoka i udał się do swojej chatki.

Zdziwił się bo zastał tam Kosmre, która zalotnie się uśmiechając zwróciła się do niego:

– Chciałam ci coś pokazać.

– Czy to nie może poczekać? Oczy same mi się zamykają.

Dziewczyna albo była bardzo zawiedziona albo świetnie grała. Powiedziała:

– Bardzo mi na tym zależy.

Krzysztof był dżentelmenem więc odparł:

– Dobrze więc chodźmy.

W każdej innej sytuacji poszedłby z nią bez zastanowienia. Kosmre była przepiękną kobietą. Niewysoką, szczupłą, właściwie gdyby nie niski wzrost i gdyby zamiast urodzić się tutaj, urodziła się w cywilizowanym państwie, spokojnie mogłaby zostać modelką. Jej włosy były czarne jak noc, natomiast oczy błękitne. Piersi miała idealne ani za małe ani za duże. No i twarz, niezwykle zjawiskowa, niepowtarzalna, naprawdę piękna.

Ujęła jego dłoń w swoją i poprowadziła przez wioskę. Zauważył, że młode Indianki zerkają na nich w dziwny sposób. Po chwili zaczął rozumieć o co chodziło. W czasie nocnej rozmowy został spytany, czy ma żonę. Zgodnie z prawdą odpowiedział, że jest kawalerem i nie ma nawet dobrej przyjaciółki. Czy Kosmre robiła sobie w związku z nim jakieś nadzieje? Zrobiło mu się przykro, za dwanaście dni będzie musiał opuścić wioskę i nie wiadomo czy kiedykolwiek tu wróci.

Opuścili wioskę i dziewczyna poprowadziła ich ledwo widoczną ścieżką przez dżunglę. Indianka inicjowała rozmowę, zadawała tak jak ubiegłej nocy wszyscy, cisnące się na usta pytania a Krzysztof widząc jej zainteresowanie chętnie odpowiadał. Po dłuższej chwili dotarli na polanę. Pasło tu się kilkadziesiąt dzików. Na środku polany stała wielka kukła przypominająca Zielonego. Zrobiona była głównie z pomalowanego na różne kolory drewna, liści i gałęzi.

Kosmre wyprzedzając pytanie swojego towarzysza powiedziała:

– Magia Zielonego sprawia, że zwierzęta nie uciekają i nie rozchodzą się.

– Niezwykłe – stwierdził Krzysztof

– Gdy byłam mała przychodziłam tu z innymi dziećmi i siadaliśmy na grzbiety dzików. Zabawa polegała na tym by się jak najdłużej utrzymać.

– To musiało być łatwe one są bardzo spokojne.

– Zdziwiłbyś się. – Kosmre się zaśmiała – Może sam spróbujesz.

– Pewnie – powiedział radośnie Krzysztof.

Podszedł do najbliższego dorosłego dzika, który skubał spokojnie trawę i śmiało dosiadł zwierzęcia. Wtedy stało się coś niespodziewanego, zwierz zaczął podskakiwać niczym byk na rodeo. Młody naukowiec nie był na to przygotowany i niemal o razu został zrzucony. Wyglądało to bardzo komicznie i Kosmra nie mogła powstrzymać śmiechu.

Potem przyszła kolej na nią. Dziewczyna siadła na dziku i mocno chwyciła się głowy zwierza. Ten zaczął skakać jak szalony. Krzysztof pokładał się ze śmiechu. Po kilkunastu sekundach i ona została zrzucona.

Kosmre uzyskała to co chciała. Zabawa zbliżyła ich do siebie i gdy usiedli na trawie ośmieliła się na wyznanie:

– Chcę ci coś powiedzieć. To bardzo ważne.

– Zamieniam się w słuch.

– Niedługo skończę dziewiętnaście lat. Jest to najwyższy czas bym znalazła sobie męża. Jeśli tego nie zrobię odbędą się zawody dla wszystkich którzy chcieliby mnie poślubić. Ten kto wygra automatycznie weźmie mnie za żonę a ja nie będę mogła odmówić. Problem polega na tym, że mi żaden chłopak się nie podoba. Zaczęłam więc modlić się do Zielonego by pomógł mi w tej ciężkiej sytuacji. Po kilku dniach bóg dał mi odpowiedź. Powiedział, że niedługo zjawi się mężczyzna w którym się zakocham. Z pewnością tym mężczyzną jesteś ty.

Krzysztof bardzo się zasmucił i po chwili odezwał:

– Jesteś wspaniała pod każdym względem. Bardzo mi się podobasz. Ale zrozum, że mój dom jest bardzo daleko stąd. Ja żyję w innym świecie. Przybyłem tu z misją zdobycia jak największej ilości informacji i muszę wrócić. Kosmre to niemożliwe bym cię poślubił. Przykro mi to absolutnie niemożliwe.

Dziewczyna zaczęła płakać. Zakryła dłońmi twarz a po chwili powiedziała:

– Ale obiecaj mi, że porozmawiasz o tym z Zielonym, pomodlisz się w mojej sprawie.

– Zrobię to Kosmre.

Obojgu było bardzo przykro. W milczeniu wrócili do wioski, tam się rozeszli. Krzysztof położył się w swojej chacie by nieco odespać nieprzespaną noc.

Gdy kilka godzin później się obudził, miał przedziwną potrzebę. Była to potrzeba obcowania z Zielonym. Nieco go to przestraszyło bo odczucie było tak silne, że spokojnie można by je porównać do narkotycznego głodu.

W tej sprawie udał się do wodza. Gdy wyłuszczył mu problem ten powiedział:

– To bardzo naturalne, wszyscy to odczuwamy. Możesz iść sam jeśli pamiętasz drogę, jak nie to wyślę kogoś by cię zaprowadził.

Krzysztof wiedział jak trafić, więc powiedział, że pójdzie sam. Kilkanaście minut później przeszedł przez znajomą już mgłę i znalazł się przy ołtarzu bóstwa zwanego Zielonym.

Tak jak poprzednio ujrzał wielu medytujących tubylców. Usiadł na wolnym miejscu. Czuł się błogo. Ponownie pomyślał, że to miejsce tak wpływa na wszystkich. Zamknął oczy i odpłynął.

W śnie ujrzał małą dziewczynkę, która wybiegła z chatki i zaczęła bawić się z innymi dziećmi. To było bardzo dziwne, gdyż czuł emocje dwóch osób jednocześnie. Swoje i tej dziewczynki. Scena trwała chwilę, potem ujrzał starszą dziewczynę i po wyglądzie rozpoznał, że to ta sama osoba. Kolejna scena, dziewczyna musiała mieć już około czternastu lat. Krzysztof czuł jej radości, troski które zaprzątały jej głowę. Czuł potrzeby i nastrój. Wizja trwała długo, aż w końcu zrozumiał, że ta dziewczyna to Kosmre. Wtedy się obudził.

Odczuwał potworny głód. Lecz to nie wszystko co teraz intensywnie czuł. Kochał Kosmre, był w niej zakochany. Czuł się jakby przeżył z nią wiele chwil, jakby znał ją od dawna. Wiedział, że sprawił to Zielony.

Opuścił święte miejsce i udał się do wioski by odszukać Indiankę i opowiedzieć jej co przeżył.

Okazało się, że czeka na niego ognisko i gotowe potrawy. Wódz ponownie planował nocną pogadankę.

– Twoja medytacja trwała dwie doby – powiedział mu Łakok – opowiesz nam jaką wizję miałeś? My często sobie je opowiadamy ale jak nie chcesz to nie musisz.

– Opowiem ale później, gdzie jest Kosmre chciałem z nią porozmawiać.

– Poszła nazbierać grzybów, wkrótce wróci.

Krzysztof zaczął łapczywie jeść to co mu przygotowano. Mądry wódz zauważył, że coś trapi jego przyjaciela. Więc zagadnął:

– Jesteś bardzo blady czym się przejmujesz?

Młody naukowiec zakłopotał się i odpowiedział:

– Jestem po prostu zmęczony, zjem jeszcze trochę i odpocznę. Jak będę w lepszej formie wtedy znowu podyskutujemy.

Tak też zrobił. Poszedł do swojej chatki i położył się. Zaczął rozmyślać jak wybrnąć z tej sytuacji. Po wizycie przy ołtarzu Zielonego wszystko się skomplikowało. Teraz kochał Kosmre i chciał w wiosce spędzić resztę życia przy jej boku. Miał też inną myśl. Bóstwo które poznał z pewnością było dobre. Jednak czuł się trochę jak pionek w grze. Chciał wrócić do ołtarza za mgłą, poczuć znowu ten błogi stan. Jednak jak na razie ta potrzeba została prawie zaspokojona. Co jeśli nie będzie mógł wrócić do cywilizowanego świata? Był pewny, że przebywanie blisko Zielonego uzależniało. „To nawet i lepiej” pomyślał. Chwilę później zasnął.

Gdy się zbudził Indianka była w jego chatce, siedziała oparta o ścianę z bambusa. Zauważyła jak otwarł oczy.

– Co chciałeś mi powiedzieć?

– Zielony sprawił, że cię kocham – powiedział po prostu.

– Gniewasz się?

– Nie, bardzo się cieszę, ale co zrobię jak przyleci po mnie helikopter?

– Ty nadal nic nie rozumiesz. Zielony jest konsekwentny. Jak coś zaczął to skończy.

Krzysztof wstał i przeciągnął się, wszystkie problemy go opuściły. Radośnie powiedział:

– Chodź oznajmimy wszystkim, że jesteśmy parą.

 

EPILOG

 

– Co do diabła? – zastanawiał się pilot, którego zadaniem było odebrać Krzysztofa. Przyrządy wskazywały, że dokładnie pod nim miała znajdować się wioska. Był przekonany, że właśnie tu dwa tygodnie temu go zostawił – pół kilometra od rzeki, wszystko się zgadzało.

Zrobił jeszcze dwa duże koła. Nic z tego nie rozumiał.

– Muszę wracać bo zabraknie mi paliwa – pomyślał.

Koniec

Komentarze

Pomijając mikroskopijny ubytek w prawej górnej dwójce, powstały na wskutek bójki. Pomimo przeżytych czterdziestu jeden wiosen, nigdy nie miałam problemów z uzębieniem. Po przeczytaniu twojego tekstu, natomiast,poważnie rozważam wizytę u dentysty. Polecam drobny eksperyment :> . Idź rano do kiosku. Kup "Gazeta Polska Codziennie" i egzemplarz sztuk 1 "Gazeta Wyborcza" . Zrób sobie wielki kubek mocnej kawy i przeczytaj oba tytuły od deski do deski. Spróbuj uśrednić i wyrobić sobie światopogląd, ale w żadnym wypadku nie chwal się efektami na tym portalu. Z doświadczenia wiem że jak się siedzi okrakiem na płocie i ciągną cię w dół za obie nogi, tak że sztacheta wrzyna się w dupę. To w takich momentach człowiek nabiera niesamowitej jasności umysłu. Wbrew pozorom, to naprawdę dobre çwiczenie ;) . No dobra żarty żartami, ale nie wygląda to dobrze. Pomijając kiksy, piszesz tak że postaci nie mają głębi. Jakby były z papieru. Pocieszę cię że moja tfurczość też nie zbiera najlepszych recenzji na tym portalu :D . Czytać, czytać i jeszcze raz czytać, podpatrywać formę u różnych autorów. Reszta sama przyjdzie z czasem. Polecam też wizytę w bibliotece i wypożyczenie książki " opowiadania najlepsze" Philipa K. Dicka, albo "Krótki szczęśliwy żywot brązowego oxforda" tegoż samego autora. Nawet jeśli niczego u mistrza nie podpatrzysz to gwarantuję że czyta się nieźle. Trzym się, pozdrawiam.

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Miś przeczytał bez bólu, ale też bez fascynacji. Właściwie od chwili pojawienia się w tekście Kosmre i Zielonego można było spodziewać się takiego końca. Takie opko dla młodszych młodych, co nie oznacza dyskwalifikacji. Pisz, miś woli takie opowiadania bez krwi, horroru i postapo.

Koalo, dzik polemizowałby z tym “bez krwi” :D

 

Dawidzie… cóż, przeczytałem. Muszę powiedzieć, że pomimo paru dość katastrofalnych potknięć językowych, w sumie czytało się nieźle. Historia jest bardzo prosta, dzieje się tu bardzo niewiele, nie ma napięcia, konfliktu itd. Do kwestii warsztatowych można mieć sporo zastrzeżeń.

Uważaj na określenia typu “głośny hałas” czy “szybko mknął”. Można mknąć powoli? Hałas może być cichy?

Więcej tutaj.

Z drugiej strony jest bardzo ciekawy świat, egzotyczna sceneria i poczucie czytania fragmentu książki podróżniczej. Muszę przyznać, że na pewnym etapie lektura zrobiła się wręcz wciągająca, chociaż rozwiązanie wydaje mi się zbyt proste i oczywiste.

Miałeś pomysł na fajny świat i intrygujące bóstwo. To najmocniejszy element tekstu, za który można pochwalić.

Silver,

miś precyzuje: – Bez litrów lejącej się krwi…

Wiem, wiem, to taki żart z mojej strony :)

Mnie też spodobała się taka spokojna, wyważona linia fabularna (choć nie samo rozwiązanie). Może to przesyt krzykliwą przemocą i rozpaczliwymi próbami zwrócenia uwagi czytelnika wszelkimi dostępnymi środkami?

AstridLundrgen dzięki za przeczytanie. Jak zauważyłem ostro jedziesz po każdym :) To jest dobre i potrzebne, bo hartuje autora!

 

Koala75 dziękuję za przeczytanie i komentarz, pozdrawiam misia!!! :)

 

silver_advent bardzo dziękuję za przeczytanie bo przecież to było ponad 20k znaków. Super, że zdecydowałeś się dać komentarz :) Starałem się by w opowiadaniu nie było rozlewu krwi, przybyszów z innej planety, złych potworów i głupiego moralizatorstwa jak w poprzednich tekstach a nawet coś przeciwnego. Myślę, że to się udało :) Bałem się nudy w tym opowiadaniu. No i niestety tej nudy trochę chyba jest.

 

Naprawdę cieszy to, że są komentarze i trochę się dowiedziałem o tekście na którym, pracowałem wiele godzin. silver_advent cieszę się, że nie ma tragedii i mogę sobie dalej wymyślać i pisać. Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Wybacz, Dawidzie, ale historia Krzysztofa, który przybywa do indiańskiej wioski z misją naukową, i kończy sprawę wiążąc się z miejscową dziewczyną, do której, za sprawą miejscowego bóstwa, zapałał niezwykłym uczuciem, jakoś do mnie nie przemówiła.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

szyb­ko mkną nie­du­ży he­li­kop­ter. → …szyb­ko mknął nie­du­ży he­li­kop­ter.

 

– Za chwi­lę po­win­ni­śmy uj­rzeć wio­skę, zgod­nie z tym co po­ka­zu­ją przy­rzą­dy jesz­cze tylko czte­ry ki­lo­me­try. – po­wie­dział ste­ru­ją­cy ma­szy­ną. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

Dawidzie, przypomnij sobie wiadomości o zapisywaniu dialogów.

 

Gło­śny hałas, wy­twa­rza­ny przez he­li­kop­ter… → Masło maślane – hałas jest głośny z definicji.

 

Krzysz­tof od­wią­zu­jąc sznur­ko­wą dra­bin­kę krzyk­nął jesz­cze do pi­lo­ta:

– Przy­le­cisz za pięt­na­ście dni?

– Zga­dza się.

Potem z ba­ga­żem na ple­cach, za­czął scho­dzić. → Czy dobrze rozumiem, że Krzysztof schodził po odwiązanej drabince???

 

Deszcz ze­lżał i za­mie­nił się w lekką mżaw­kę. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Będąc jed­no­cze­śnie go­to­wym do walki→ Będąc jed­no­cze­śnie go­to­wi do walki

 

w stro­nę usy­tu­owa­nej w środ­ku obozu kil­ka­krot­nie więk­szej chaty. → Większej od czego?

 

Młody bio­log przy­pa­try­wał się oto­cze­niu. → Wiadomo, że biolog jest młody, bo napisałeś to w drugim i piątym zdaniu. Niepotrzebnie powtarzasz to kilkakrotnie w dalszej części opowiadania.

 

Gdy to zro­bi­ła z mosz­na wy­ję­ła jądra→ Gdy to zro­bi­ła,mosz­ny wy­ję­ła jądra

 

Na­kłu­te na pa­ty­ki po­da­no mu→ Na­bite na pa­ty­ki po­da­no mu

Patykiem można coś nakłuć, można coś nanizać/ nawlec na patyk, patyk można w coś wetknąć, ale nie można niczego nakłuć na patyk.

 

przed­sta­wił swoją żonę „Wa­ta­je” i córkę „Ko­smre”. → Zbędne cudzysłowy.

 

od­po­wie­dział In­dia­nin, rów­nież zna­jąc to słowo i oboje się ro­ze­śmia­li. → Piszesz o dwóch mężczyznach, więc: …obaj się ro­ze­śmia­li.

Oboje to mężczyzna i kobieta.

 

Ten przy­pa­trzył się i roz­sze­rzył oczy. → Ten przy­pa­trzył się i wytrzeszczył oczy.

Oczu nie można rozszerzyć.

 

jakby wła­śnie usły­szał jakąś ra­do­sną

wia­do­mość. → Zbędny enter.

 

przez kil­ka­na­ście minut , aż do­tar­li… → Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

w wielu miej­scach od dołu do góry pięły się zie­lo­ne pną­cza… → Czy jest możliwe, aby coś pięło się od góry do dołu? Naturą pnączy jest pięcie się.

Proponuję: …w wielu miej­scach pięły się zie­lo­ne pędy

 

Czte­ry od­mia­ny pan­ter, każda innej maści le­ża­ły z głową opar­tą na przed­nich ła­pach… → Cztery rodzaje panter miały jedną głowę?

Czte­ry od­mia­ny pan­ter, każda innej maści, le­ża­ły z głowami opar­tymi na przed­nich ła­pach

 

Przy­wo­łał w pa­mię­ci za­pa­mię­ta­ne słowa… → Nie brzmi to najlepiej.

 

za­czę­ło wscho­dzić słoń­ce. Za­czął padać… → Czy to celowe powtórzenie?

 

No i twarz, nie­zwy­kle zja­wi­sko­wa, nie­po­wta­rzal­na… → Coś zjawiskowego, jest niezwykłe, niepowtarzalne i wyjątkowe z definicji.

 

Ujęła jego dłoń w swoją i po­pro­wa­dzi­ła przez wio­skę. → Czy ten zaimek jest konieczny?

 

mu­siał opu­ścić wio­skę i nie wia­do­mo czy kie­dy­kol­wiek tu wróci.

Opu­ści­li wio­skę i dziew­czy­na… → Czy to celowe powtórzenie?

 

by po­mógł mi w tej cięż­kiej sy­tu­acji. → …by po­mógł mi w tej trudnej sy­tu­acji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć regulatorzy !!!

 

Tak sobie myślę, że moje teksty są słabe bo jakby były dobre to nie robiłbym takich błędów :))) Właśnie to pojąłem. To tak jak w grze w szachy, ktoś mówi a na krótki czas jestem słaby, a przecież jak ktoś gra słabo to gra słabo na każdy czas. Tak więc proszę się nie przejmować przyjdzie taki czas, że przestanę robić błędy i jednocześnie zacznę lepiej pisać :)

 

Pozdrawiam! :)

Jestem niepełnosprawny...

W takim razie, Dawidzie, życzę Ci wytrwałości i stałej poprawy umiejętności. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem. Cóż, historia aż tak mnie nie wciągnęła niestety i widzę chyba kilka przyczyn. Po pierwsze, całość opisujesz dość mechanicznie – Krzysztof zrobił, odpowiedział, poszedł. Brakuje mi takiego odwoływania się do szczegółów czy też wskazywania emocji na podstawie zachowań postaci. Momentami szwankują technikalia. Poza brakuje mi czegoś charakterystycznego dla każdej z postaci. Nie mniej, widzę, że wydłużasz teksty co sprawia, że zawierasz w nich więcej szczegółów, co moim zdaniem korzystnie wpływa na historię.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dzięki Sagitt

 

co racja to racja :) Muszę ci powiedzieć, że jestem ci wdzięczny za ten komentarz. Jest dla mnie wartościowy.

 

Pozdrawiam!!!

 

PS.

Jeszcze raz dzięki, za to co zrobiłeś, ja się dzisiaj fatalnie czuję (psychicznie).

Jestem niepełnosprawny...

Nowa Fantastyka