Stara rezydencja na wzgórzu stała w ogniu, rozświetlając wszystko dookoła. Tuż przed budynkiem w cieniu wysokich drzew majaczyło kilka cieni postaci, uparcie wpatrujących się w pożogę, jakby czekali, aż z domu zostanie jedynie pogorzelisko. Wsłuchiwali się w odgłos trzaskających płomieni. Co jakiś czas pod wpływem ciepła pękało kolejne okno. Jedna ze ścian chyliła się powoli ku upadkowi. Języki ognia, sunęły po poczerniałych cegłach, ale oni trwali tam cały czas, nasłuchując uważnie. Nagle ze środka wydobył się przeraźliwy krzyk.
***
Kornelia powoli otworzyła oczy, przeciągnęła się z zamiarem przewrócenia się na drugi bok. Niestety słysząc odgłos otwierających się drzwi i kroków na skrzypiącej podłodze, wiedziała, że nie ma szansy na dalsze leniuchowanie. Nie pomyliła się. Po chwili ktoś odsłonił zasłony w pokoju, wpuszczając do środka promienie słońca.
– Cholera, dlaczego tak agresywnie? – upomniała dziewczyna.
Zmrużyła oczy, które dopiero przyzwyczajały się do światła.
– Już prawie południe – odpowiedział głęboki męski głos.
Przetarła dłonią oczy, wzdychając cicho.
– Pięć minut prywatności i zaraz zejdę – powiedziała błagalnym tonem.
– Pięć – odparł spokojnie. – A później wyciągnę cię siłą.
Nie miała zamiaru testować jego cierpliwości. Gdy wyszedł, zeskoczyła z łóżka. Wyciągnęła z torby świeże ubrania i ruszyła do łazienki.
Zmieniali miejsce zamieszkania, co jakiś czas. Nigdzie nie zostawali na dłużej. Dlatego by nie przywiązywać się do miejsc, w których bywali, nie korzystała z szafy. Taką miała zasadę. Za pierwszym razem miała problem, żeby spakować swoje rzeczy z powrotem do torby. Za drugim nie popełniła tego błędu. Odtąd żyła na walizkach. Na umywalce w łazience leżała tylko jej szczoteczka i pasta do zębów, resztę kosmetyków chowała w kosmetyczce.
Rozczesała czarne jak węgiel włosy i zrobiła makijaż. Zaplatając powoli warkocz, zaczęła przypominać sobie wszystkie miejsca, w których bywała wcześniej. To był towarzyszący jej codziennie rano rytuał. Gdyby opisała komuś swoje życie, bez wątpienia pomyślałby, że przed czymś ucieka. Jednak prawda była nieco inna. To inni uciekali przed nią. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze i pospiesznie zeszła na dół. Dzień zapowiadał się niezwykle ciekawie.
– Czołem panowie! – rzuciła wpadając do przestronnej kuchni, urządzonej w stylu góralskim.
– Hej – odpowiedziały jej zmęczone głosy.
Przyjrzała się trzem mężczyznom siedzącym przy dużym sosnowym stole. Igor – wysoki, muskularny brunet pochłaniał właśnie tosty z serem i szynką, Olo – smukły blondyn siedział naprzeciwko niego, powoli popijając kawę. Na dłoni, w której trzymał szklankę widoczna była sporych rozmiarów blizna, którą podkreślał dodatkowo czarny tatuaż, przedstawiający zszywki spinające dwa brzegi blizny. Przy wyjściu na taras stał Siwy – mężczyzna, który obudził ją kilka minut wcześniej. Palił papierosa, obserwując okolicę. Jego włosy były szare jak dym, który wydychał z płuc. Był zaledwie parę lat starszy od Korneli, dlatego wszyscy myśleli, że farbuje włosy, a on nigdy nikogo nie wyprowadzał z błędu.
Nagle usłyszeli delikatne pukanie, a później coraz mocniejsze uderzenia. Stojąca w kącie skrzynia zaczęła podskakiwać w rytm uderzeń.
Igor przerwał przeżuwanie kanapki i spojrzał na Siwego, ten zaś, zmierzył karcącym wzrokiem Olka, który tylko wzruszył ramionami.
– No co? Jeszcze trochę wytrzyma – oznajmił chłopak.
Siwy sapnął znudzony, z dezaprobatą kręcąc głową. Kornelia ignorując dziwne odgłosy oparła głowę na dłoniach i zamyślona spojrzała w okno.
– Nie wydaje się wam, że w tym roku jesień jest wyjątkowo piękna?
Wszyscy skierowali swoje spojrzenia na las przed domem, zapominając o skrzyni.
– No – rzucił blondyn, upijając kolejny łyk kawy. – Jak nigdy.
– Jaka by nie była, dla mnie to i tak najgorsza pora roku – wyznał Siwy.
– Ale przynajmniej w Święto Zmarłych będzie ciepło i słonecznie – dodał Olo.
– Chociaż raz nie zamarzniemy. – Uradował się Igor, odsuwając pusty talerz.
– Naprawdę najbardziej przejmujecie się pogodą – zapytał Siwy, spoglądając na towarzyszy, a później na drewniane pudło.
Wszyscy zamarli i zwrócili głowy w stronę kufra, jakby dopiero co się tam pojawił. W pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza. Nagle po kuchni rozszedł się huk. Coś od środka uderzyło w skrzynię, wyginając jedną deskę.
– Czas się zbierać – rzucił Siwy, patrząc na skrzynię.
***
Kordian stał przed żelazną bramą, za którą znajdował się niewielki cmentarz. Razem ze znajomymi zgłosił się, jako ochotnik do sprzątania opuszczonych grobów. Gdy tylko podzielili się obowiązkami, Kordian wziął potrzebne rzeczy i ruszył wąską alejką, przedzierając się przez bujną roślinność. Wszędzie było pełno iglaków i ozdobnych krzewów, które oddzielały pojedyncze mogiły, tak jakby ktoś chciał zapewnić im nieco przestrzeni.
W końcu dotarł na skraj cmentarza, a jego oczom ukazała się zapadła płyta nagrobna, cała zabrudzona i ukryta pod gałęziami modrzewiu. Dookoła rosły chwasty i wysoka trawa. Miał dużo pracy przed sobą.
Gdy z zachodu zawiał porywisty wiatr, ogarnęło go dziwne uczucie. Mimowolnie skierował głowę w stronę podmuchu. Wtedy zobaczył stojącą na wzgórzu posiadłość. Pałac von de Becków, zbudowany w XIX wieku, dziś stał pusty. Ponury budynek z ciemnej cegły, idealnie współgrał ze znajdującym się niżej cmentarzem i gęstym lasem z drugiej strony. Wszystko było tam stare i zniszczone, za wyjątkiem dwuskrzydłowych drzwi wejściowych. Pomalowane czerwoną farbą, wyglądały jak nowe. Miedziane klamki błyszczały w promieniach słońca, jakby ktoś niedawno je wypolerował.
Miejsce to obrosło nie tylko dziką roślinnością i kurzem, ale także legendami, które opowiadały o tragicznej historii jego mieszkańców. Wszyscy zginęli w tajemniczych okolicznościach, a jak to zazwyczaj bywa – jeśli coś jest niewyjaśnione to często wzbudza strach i niepokój.
Kordian nie zamierzał się bać, jednak zbyt wiele złego słyszał o tym miejscu. Nawet teraz, stojąc w oddali i spoglądając na czerwone drzwi, czuł podświadomie, że żaden z domowników, nie zaznał w tych murach szczęścia. Wzdrygnął się i odwrócił głowę w drugą stronę. Zaczął przeciskać się między niskim modrzewiem, a dziko rosnącą różą. Zahaczył o nią rękawem i skaleczył sobie dłoń.
– Cholera! – zaklął – po co tu tyle zielska?
– Amelia uwielbiała róże – odezwał się głos za jego plecami, a on aż podskoczył.
Tuż obok stała kobieta w średnim wieku. Jej włosy przyprószyła już siwizna. Miała jasną cerę i bystre, niebieskie oczy. Była ubrana w szary elegancki płaszcz, spod którego wystawała długa spódnica w tym samym kolorze. Wokół szyi przewiązała czerwony szal, który mocno przykuwał uwagę.
– Amelia? – zapytał zdezorientowany.
– Stoisz obok jej grobu – wskazała dłonią.
Miała złote pierścionki, ale na jednym palcu widniała blada pręga, co świadczyło o tym, że jeden zgubiła albo ściągnęła.
– Pani jest z rodziny? – zapytał.
– Jestem przyjaciółką – wyjaśniła.
– Rozumiem – odparł.
Myślał, że może wyrzuci go stąd, albo powie, że nie musi zajmować się tym grobem, ale nic takiego się nie stało. Stali tak przez chwilę w milczeniu, aż w końcu ona odezwała się pierwsza.
– To jakaś akcja? – zapytała, zerkając na wiaderko z wodą, szczotki i ścierki.
– Tak – potwierdził – co roku zajmujemy się opuszczonymi grobami.
– To miło – uśmiechnęła się.
Irytowało go, że kobieta stoi z boku i tylko się przygląda, zagadując go przy tym. Nie mógł jej przecież wyrzucić, a ona chyba nie zamierzała odchodzić, bo przysiadła na drewnianej ławeczce. W milczeniu spoglądała na rezydencję na wzgórzu. Kordian nie zamierzał marnować czasu, dlatego postanowił zabrać się do pracy. Zaczął od powyrywania chwastów wokół grobu. Spoglądał na nią kątem oka. Siedziała jak zahipnotyzowana, wpatrując się w jeden punkt. Spojrzał w tym samym kierunku i przez moment wydawało mu się, że zobaczył poruszającą się w oknie firankę. Zapewne w środku panował przeciąg.
– Pani przyjaciółka nie miała rodziny?
– Wszyscy nie żyją – odparła krótko.
– Przykro mi – wydusił.
Zawsze miał problem z używaniem tego zwrotu. Wydawało mu się to dziwne. Wyrażał nim coś, czego tak naprawdę nie czuł. Przecież ich nie znał. Nie towarzyszyły mu żadne uczucia. Uważał to za nieszczerość ze swojej strony. Zamyślony wpadł na krzew róży.
– Szlag… – wysyczał, ocierając krew z nadgarstka. – Naprawdę nie wiem, po co tyle tu tego.
– Twierdzisz, że wystarczyłyby marmurowe płyty, brukowana kostka i kilka tui przy wejściu?
– Wtedy łatwiej się poruszać – wyjaśnił.
– Zagubione dusze lubią rośliny. Amelia też wolała te kwitnące, aniżeli to – powiedziała, wskazując na sztuczny wieniec.
Kordian zamarł na chwilę w bezruchu. Nie wiedział jak odebrać jej słowa. Postanowił utrzymać nieco bardziej przyziemny temat.
– Tych nie trzeba wymieniać.
– I wystarczy przyjść raz w roku, żeby starczyło do następnego święta.
Speszył się nieco.
– Spokojnie, nie mnie oceniać.
Uśmiechnęła się, a później spojrzała z zamyśleniem na forsycję.
– Tak, Amelia lubiła rośliny. Dlatego opiekowała się tym miejscem, gdy żyła. Podobnie jak jej babka i prababka. To one zasadziły pierwsze rośliny i drzewa.
– Dlatego to miejsce wygląda bardziej jak ogród niż cmentarz.
– Kto powiedział, że wszystko na cmentarzu musi być martwe?
Bacznie przyglądał się kobiecie, wyglądała na bardzo elegancką i dystyngowaną, ale jej wypowiedzi wprawiały go w zakłopotanie.
– O takie rośliny trzeba dbać – powiedział.
Zaśmiała się.
– Jeżeli mieszka się blisko cmentarza wszystko jest możliwe.
Wskazała na dom. Kordian przełknął ślinę, wiedząc, co ma na myśli jego rozmówczyni. Ukląkł przy grobie i odchylił gałąź, która zasłaniała litery.
– Amelia von de Beck – wyszeptał.
Spojrzał na nią zdziwiony, a ona uśmiechnęła się delikatnie.
– A ty jak masz na imię?
– Kordian.
– Kordian – powtórzyła – wyjątkowe imię.
– Taa – sapnął oczyszczając tablicę z kurzu i liści.
Odwrócił się w stronę kobiety, ale jej już nie było. Usłyszał z oddali jej ciche słowa, niesione wiatrem.
– Do zobaczenia później.
***
Mieszkał jakiś kilometr od cmentarza, ale gdy znajomi zaoferowali podwiezienie, nie odmówił. Był zmęczony, ręce miał odrętwiałe od szorowania zimnego marmuru. Jeszcze czuł jak piecze go skóra.
Wysiadł na podjeździe i ruszył szybkim krokiem w stronę drzwi wejściowych. Włożył dłoń do kieszeni, ale nie znalazł tego, czego szukał. Sprawdził drugą kieszeń, a później zaczął przeszukiwać kurtkę. Wyciągnął portfel i telefon, ale brakowało mu kluczy do domu.
– To chyba jakiś żart – powiedział sam do siebie.
Kopnął leżący nieopodal kamyk i przesuwając się wzdłuż podjazdu, wybrał numer do znajomego, który odjechał chwilę temu.
– Hej, nie zostawiłem u ciebie kluczy? – zapytał, gdy usłyszał głos po drugiej stronie.
Liczył na to, że może wypadły na siedzenie. Gdy usłyszał przeczącą odpowiedź zaklął w duchu. Spojrzał na zegarek w telefonie. Była 16.14 i powoli robiło się ciemno. Usiadł na schodach prowadzących do domu i wybrał kolejny numer. Rodzice wyjechali rano w odwiedziny do ciotki, mieli wrócić późnym wieczorem, ale liczył na to, że zmienią swoje plany. Siedział nasłuchując sygnału. Nic. Matka nie odbierała, więc postanowił zadzwonić do ojca. Jeden sygnał. Drugi. Zaczął wystukiwać rytm stopą. W telefonie odezwała się automatyczna sekretarka. Rozłączył się i schował telefon do kieszeni.
Zamknął oczy i przetarł twarz dłońmi, zastanawiając się, co dalej. Nie mógł tak przecież siedzieć bez końca. Co prawda dzień był ciepły, ale wieczór robił się chłodny.
Kordian mógł zrobić cokolwiek. Ponowić próbę skontaktowania się rodzicami, pójść do sąsiada, albo po prostu poczekać, ale zamiast tego postanowił wrócić na cmentarz. Nie wiedzieć czemu wstąpiła w niego nowa energia, gry ruszył w kierunku rezydencji na wzgórzu. Powoli zapadał zmrok, ukrywając wszystko w ciemnościach, robiło się zimno, a wiatr przybierał na sile. I to jakby on pchał Kordiana do przodu. Chłopak zdusił w sobie myśli, które jeszcze krążyły w jego głowie, że może powinien zawrócić.
Był już blisko cmentarza, gdy zobaczył łunę światła na horyzoncie. Z daleka wyglądało to tak jakby cmentarz się palił. Kiedy znalazł się pod żelazną bramą, zrozumiał, że to palące się znicze, które na jego szczęście rozświetlały trochę to ponure miejsce.
Przeszedł wąską alejką aż do grobu Amelii. Włączył latarkę w telefonie i zaczął przeczesywać teren. Tracił już nadzieję, na odnalezienie zagubionych kluczy, aż w końcu coś zamigotało między krzakiem dzikiej róży.
– No jasne – mruknął pod nosem – pieprzone zielsko.
Podniósł się z klęczek i wtedy zauważył, że w jednym z okien rezydencji migocze światło. Stał jak skamieniały wpatrując się w poruszający się punkt. Ktoś był w środku. Czuł, że powinien jak najszybciej stąd uciekać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Drgnął dopiero, gdy usłyszał trzask łamiącej się gałęzi, ale wtedy było już za późno. Gdy odwrócił się w stronę hałasu, zobaczył tylko zarys postaci, a później poczuł jak coś zderza się z jego skronią. Upadł na ziemię, czując jeszcze zapach mokrej trawy i woń papierosów, a później ogarnęła go ciemność.
***
– Żyje? – dopytywał miękki damski głos.
– No raczej. Dostał tylko raz i to delikatnie. – Usłyszał chłodną odpowiedź.
Kordian poczuł, że dalej leży na czymś miękkim i mokrym. Pod palcami wyczuł źdźbła trawy i wilgotną ziemię. W głowie mu szumiało, postanowił na razie nie wstawać, ani nie otwierać oczu. Nie wiedział, kto go zaatakował, ale uznał, że lepiej będzie nie pokazywać napastnikom, że powoli odzyskuje przytomność.
– Ty idioto, najpierw sprawdzaj, a później atakuj. Jeszcze się nie nauczyłeś? – Powiedział inny męski głos.
– Kto normalny przychodzi o tej porze na cmentarz? Żaden żywy nie wpadłby na taki pomysł…
– Cicho – odparł ktoś jeszcze.
Ten głos był stanowczy, gdy wybrzmiał wszyscy zamilkli. Nawet Kordian zdrętwiał wystraszony.
– Właśnie się ocknął i podsłuchuje. No dalej kolego, wstawaj.
Kordian powoli otwierał oczy, mrugając powiekami. Podniósł się z ziemi, chwytając się za obolałą głowę. Rozmasował miejsce, w które został uderzony i opuszkami palców wymacał tam sporego guza. Jednak nie to było teraz jego największym zmartwieniem.
Rozejrzał się wokół siebie. Nad nim stał młody chłopak w szarej bluzie. Drugi opierał się o drzewo, a na grobie siedział siwowłosy mężczyzna. Obok niego klęczała jeszcze jedna postać. Gdyby nie to, że była dziewczyną i miała długie czarne włosy związane w warkocz, pomyślałby, że właśnie spogląda na swoje odbicie w lustrze. Ona również przypatrywała mu się z ciekawością.
– Ale czad – szepnął ktoś z boku – oni są identyczni.
Siwowłosy podniósł się i podszedł do Kordiana, wyciągając dłoń w jego stronę. Kordian niepewny co zrobić, w końcu złapał ją i pozwolił podciągnąć się do pionu. Szum w głowie powoli mijał, chociaż dalej bolała go skroń.
– Wybacz Igorowi, często działa zbyt pochopnie – wyjaśnił, wskazując na mężczyznę pod drzewem.
Igor tylko uśmiechnął się przepraszająco, a chłopak w bluzie zaśmiał się pod nosem.
– To Olo. – Przedstawił go mężczyzna. – Kornelia. – Wskazał na jedyną dziewczynę w towarzystwie. – A do mnie możesz mówić po prostu Siwy.
Kordian stał przez chwilę w milczeniu, nieco zdezorientowany. Zaczynał zastanawiać się, co tak właściwie się stało. W pierwszej chwili myślał, że został napadnięty przez cmentarnych rabusiów, ale przestępcy raczej nie przedstawiają się i nie wyciągają pomocnej dłoni. Z zamyślenia wyrwał go Olo.
– A ty? Masz jakieś imię?
– Kordian – odparł .
– Co robisz o tej porze na cmentarzu? – zapytał Siwy.
– Zgubiłem klucze do domu i wróciłem, żeby ich poszukać. – Wyjaśnił, machając mu nimi przed nosem. – A wy? Co tutaj robicie?
Żadne z nich się nie odezwało. Wszyscy spoglądali ukradkiem na Siwego.
– Szukamy kogoś – wyznał w końcu mężczyzna.
Wiatr zaczął wiać coraz silniej. Z oddali usłyszeli coś jakby łopot skrzydeł. Cała czwórka podążyła w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Zaciekawiony Kordian ruszył za nimi.
O jedną z gałęzi zahaczył skrawek materiału, który powiewał na wietrze. Kiedy Igor pociągnął za niego, Kordian rozpoznał w nim czerwony szal.
– Należał do niej – powiedział.
Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni.
– Yy – zająkał się – do kobiety, którą spotkałem dziś na cmentarzu.
Kornelia zabrała szal z rąk Igora i zaczęła mu się przyglądać, przez moment wyglądała jak w transie. Jej oczy zrobiły się puste, twarz stężała, a ciało zamarło. Po chwili jednak ocknęła się i patrząc na Siwego nieznacznie potaknęła głową.
– Widziałeś kobietę w czerwonym szalu? – zapytał.
– Tak – odparł.
Żadne z nich nie odezwało się już ani słowem, wszyscy spoglądali teraz na Kordiana jak gdyby był jakimś okazem w muzeum. Cisza była denerwująca.
– Coś nie tak? – odezwał się w końcu.
– To była Amelia von de Beck – wyjaśniła Kornelia.
Kordian miał nadzieję, że się przesłyszał, ale dziewczyna nie wyglądała jakby żartowała. Cała czwórka wyglądała na śmiertelnie poważnych, co z racji tego gdzie się znajdowali, sprawiało, że atmosfera stawała się jeszcze bardziej przytłaczająca.
– Amelia von de Beck nie żyje – wydusił Kordian, akcentując ostatnie dwa słowa.
– Wiemy – odparł spokojnie Siwy – dlatego tu jesteśmy.
Kordian zaśmiał się histerycznie. Przerażały go historie o pałacu von de Becków, ale zawsze uważał je za wymysł ludzkiej fantazji. Nigdy nie wierzył w zjawy czy duchy, a oni twierdzili, że dziś na cmentarzu rozmawiał z duchem Amelii.
– Żartujecie, prawda? Wkręcacie mnie.
Kordian liczył na to, że zaraz wszyscy zaczną się śmiać i przyznają, że to tylko żart, ale nic takiego się nie stało. Tylko blondyn zachichotał pod nosem.
– Nieźle! Nel on wygląda jak twój bliźniak i też widzi zmarłych. Na pewno nie masz brata? – zapytał.
– Zamknij się – rzuciła cicho.
– Dlatego idzie z nami – zakomenderował Siwy.
– Co?! – wykrzyczał zdezorientowany Kordian – nigdzie z wami nie idę. Wracam do domu. Przyszedłem tylko po zgubione klucze i nie mam zamiaru zostać tu ani minuty dłużej. Nie wiem co tu robicie i nie chcę wiedzieć.
Chciał odejść, ale Kornelia złapała go za rękę. Poczuł wtedy dziwną energię, zupełnie jak w momencie, gdy zdecydował się tu przyjść, tylko teraz jego dłoń przeszył prąd. Oboje odskoczyli od siebie. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona tym, co się stało.
– Przywiał cię tu wiatr, tak jak mnie. Wiem, że to co mówię może wydawać się dziwne, ale nie możesz zignorować przeznaczenia.
Słowa dziewczyny wydały mu się wręcz szalone, ale jej spojrzenie było spokojne. Wyglądała na pewną siebie i zdecydowaną. Nie drwiła z niego. Nie była też wariatką. Czuł z nią pewnego rodzaju więź. Może nie do końca ufał chłopakom, ale przy Kornelii ogarniał go dziwny spokój. Była dla niego zagadką. Wyglądała jak jego mniejsza kopia i miał wrażenie jakby znał ją od lat. Dlatego nie odszedł.
– Dobrze – rzucił krótko.
***
– W którą stronę? – zapytał Siwy gdy weszli do środka.
– Na górę, tam wyczuwam ją najbardziej.
Siwy podszedł do starej drewnianej skrzyni i gestem dłoni wskazał na Igora. Ten przekazał świece Kordianowi, który przyjął ją lekko trzęsącymi się dłońmi. Mężczyźni chwycili za uchwyty drewnianego pudła i zaczęli wnosić je na piętro, mocno przy tym dysząc. Cokolwiek znajdowało się w środku, nie było lekkie. Gdy opuścili ją na korytarzu u góry, skrzynia delikatnie zadrgała.
– Co tam jest? – zapytał Kordian.
– Zobaczysz – uśmiechnął się Olo.
– Olo zostajesz z Kordianem i pilnujesz skrzyni. Masz się nie ruszać jasne?
Chłopak pokiwał głową.
– Igor pilnuj wejścia na dole. A ja i Nel idziemy szukać Amelii.
Kordian wzdrygnął się na dźwięk tego imienia. Przed oczami ciągle miał rozmowę z kobietą na cmentarzu. Zastanawiało go, czy naprawdę rozmawiał z duchem. Kiedy cała trójka zniknęła w ciemnym korytarzu, Kordian zbliżył się do skrzyni.
– O co tak właściwie chodzi z Amelią? – zapytał.
– Amelia to błąkająca się dusza. Zajmujemy się takimi, Nel bezpiecznie przeprowadza je na drugą stronę.
– Jak w tym serialu z Jennifer Love Hewitt? – zapytał Kordian.
– Nie mów, że to oglądałeś? – zaśmiał się blondyn.
– Ty też skoro wiesz, o co chodzi – parsknął.
– Dobra, nikomu ani słowa – spoważniał Olo – I tak, mniej więcej tak jak w tym serialu, tylko że u nas to taki trochę level hard.
– No jasne – rzucił Kordian.
– Człowieku wyluzuj. Nie pierwszy raz to robimy.
Nagle obaj usłyszeli trzask dochodzący z dołu. Olo miał w głowie słowa Siwego, ale nie umiał się powstrzymać, by nie sprawdzić co się stało.
– Zobaczę, co to. Nie ruszaj się i niczego nie dotykaj – powiedział, znikając w ciemności.
Kordian został sam, trzymając w dłoni świecę. Cofnął się o krok, wpadając na drewnianą skrzynię i wtedy usłyszał cichy szloch, dobiegający ze środka.
– Co jest?
Nachylił się nad wiekiem i nasłuchiwał.
– Pomocy – usłyszał stłumiony damski głos.
Chłopak aż podskoczył. W środku była kobieta.
– Niemożliwe – wykrztusił Kordian.
Nawoływanie stawało się coraz głośniejsze. Kordian odwrócił się w stronę drewnianych schodów. Olo powiedział, że ma niczego nie dotykać, ale nie wspominał, że w skrzyni zamknięta jest kobieta. Wahał się, ale w końcu otworzył wieko skrzyni.
Faktycznie pierwsze co zobaczył, to blada twarz młodej dziewczyny. Miała malinowe usta i duże błękitne oczy. Wydawało mu się, że już gdzieś widział to spojrzenie, ale zignorował tą myśl. Dziewczyna wyglądała na przestraszoną, podobnie jak Kordian, którego serce biło jak oszalałe.
–Przecież to tylko niewinna dziewczyna – upomniał się w myślach.
Wyciągnął do niej dłoń i pomógł wyjść jej ze środka. Miała na sobą białą sukienkę, której materiał lekko prześwitywał w świetle świecy. Speszony Kordian odwrócił głowę w drugą stronę. Dziewczyna nie wyglądała jednak na zawstydzoną, uśmiechnęła się do niego delikatnie, ukazując swoje śnieżnobiałe zęby.
– Dziękuję za ratunek.
– Nie ma za co – wydusił, spoglądając jej prosto w oczy.
– Jakiś ty nieśmiały – powiedziała po chwili, przysuwając się do niego coraz bliżej.
W końcu poczuł na sobie jej oddech i dotyk jej zimnej dłoni na swoim policzku. Na jej palcu lśniła złota obrączka, ale zignorował to. Pachniała niezwykle kusząco i słodko – agrestem i porzeczkami. Przez chwilę wpatrywał się w jej błękitne oczy jak zahipnotyzowany, dopóki nie usłyszał odgłosu zbliżających się kroków.
Na szczycie schodów stali Igor i Olo wpatrując się w niego z przerażeniem. Usłyszał ciche przekleństwo wydobywające się z ust Igora.
– Spieprzaj stamtąd Kordian! – wykrzyczał Olo.
Wyciągnął zza paska duży sztylet i rzucił się w jego stronę.
– Dlaczego… – urwał w pół zdania.
Koścista dłoń złapała go za gardło, przyduszając i przyciskając do ściany. Gdy próbował się uwolnić z uścisku, zobaczył wpatrujące się w niego puste białka oczu, zamiast błękitnych tęczówek i falujące na wietrze włosy dziewczyny. Lub raczej stworzenia, które wcześniej nią było.
Powoli tracił oddech, aż w końcu uścisk na jego szyi zelżał. Przez półprzymknięte powieki, zobaczył jak Olo rzuca się na dziewczynę. Upadł z hukiem na podłogę. Widział teraz jak chłopak szarpie się z upiorną postacią. Po chwili dołączył do nich Igor, który złapał ją w żelazny uścisk. Olo uniósł do góry swój sztylet, podbiegając do dziewczyny. Ta jednak musiała być naprawdę silna, bo zdołała przepchnąć Igora w kierunku starej szafy. Mężczyzna uderzając o drewniane drzwiczki, krzyknął z bólu i puścił ją, a zanim Olo zdążył zadać cios, dziewczyna zrobiła unik i cisnęła chłopakiem o ścianę.
Kordian próbował się podnieść, ale wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Szkarada zmierzała w jego stronę, wyciągając ku niemu swe szpony, już miała go dosięgnąć, ale coś zasyczało w powietrzu i srebrny łańcuch oplótł jej dłoń. Przeraźliwy krzyk rozniósł się echem po korytarzu.
Na końcu korytarza stał Siwy, trzymając w rękach łańcuch. Wkładał dużo wysiłku, by utrzymać kobietę, co nie było łatwe, bo ta wiła się i szarpała. Gdy wydawało się, że się podda, chwyciła drugą ręką za ogniwa i pociągnęła z całej siły. Siwy runął jak długi na czerwony dywan. Zmora widząc, że Igor i Olo podnoszą się powoli z podłogi, uciekła w głąb ciemnego korytarza.
– Jakim cudem wydostała się ze skrzyni? – zapytał Siwy, wstając na równe nogi.
Pozostali również dochodzili do siebie, Igor trzymał się za obolały bark, a Olo rozmasowywał plecy.
– Ja… otworzyłem skrzynię – szepnął Kordian.
– Ty…?
Siwy pokręcił głową z dezaprobatą.
– Kurwa – zaklął Olo – myślałem, że rozpruje szczeniaka.
– Jesteście w tym samym wieku – zauważył chłodno Siwy.
– Ale ja mam więcej lat doświadczenia – rzucił dumnie.
– Pff – prychnęła Kornelia, która nagle wysunęła się zza pleców chłopaka.
– Dobra Nel, może to jednak nie twój brat bliźniak. Spodziewałem się po nim czegoś więcej.
Dziewczyna na te słowa wywróciła oczami i podeszła do Kordiana wyciągając w jego kierunku dłoń. Złapał ją i pozwolił jej podciągnąć się do góry. Mimo iż była drobnej budowy, miała sporo siły. Stanął na wprost niej, spoglądając na nią jak we własne odbicie w lustrze.
– Nie przejmuj się nimi – wyszeptała, po czym zwróciła się do kolegów. – Dajcie mu spokój, nie wie, co się dzieje. To wszystko jest dla niego nowe.
– Dość gadania. Musimy ją złapać zanim ucieknie! – rzucił Siwy i podążył korytarzem, a Igor i Olo ruszyli za nim. Kordian ociągał się nieco, dopóki nie poczuł ciepłej dłoni na swoim ramieniu. Uśmiech Nel dodał mu otuchy.
– Co to było? – zapytał cicho, gdy podążyli za pozostałymi.
– Zmora, mara, kikimora. Ma wiele nazw – odparła.
Kordian otworzył oczy ze zdumienia.
– Mam nadzieję, że teraz nam wierzysz.
– Dlaczego z pięknej dziewczyny stała się…potworem?
– Dlatego, że była nią za życia. Zmora to dusza kobiety grzesznej lub potępionej, zmarłej tragicznie, porzuconej przez narzeczonego lub urodzonej jako siódma córka.
– A ta którą tu spotkaliśmy?
– Nie wiem, ale się dowiem.
– W jaki sposób?
– Zmorę złapaliśmy już jakiś czas temu, wtedy miałam wizję. Zobaczyłam kobietę w czerwonym szalu i ten dom. Nasza zmora jest z nimi związana. Nie możemy jej unicestwić dopóki nie rozwiążemy tej zagadki.
Kordian spojrzał na nią pochmurnie.
– Wiem, że wydaje ci się to okrutne, ale ona jest niebezpieczna.
– Jak znaleźliście dom?
– Mówiłam już – wiatr nas przywiał. Tak samo jak ciebie.
Prychnął. A później uświadomił sobie, że dziewczyna mówi poważnie.
– Dlaczego widzimy zmarłych? – zapytał niespodziewanie.
Kornelia zatrzymała się w pół kroku.
– Jesteśmy medium.
– Czy to możliwe…
– Że jesteśmy spokrewnieni? Może – odparła – wyglądasz jak mój brat bliźniak.
Kornelia przechyliła głowę, przyglądając mu się z zaciekawieniem. Zastanawiała się, czy to możliwe, że wiatr przygnał ją tu nie tylko z powodu duchów. Rozmyślała nad swoim pochodzeniem. Każdy jakieś miał, a ona swojego nie znała. Wychowywała się w domu dziecka, nigdy nie poznała swojej rodziny. Nawet nie wiedziała, czy jakąś ma. Była dzieckiem porzuconym zaraz po urodzeniu. Myśl, że Kordian mógł być jej bratem, napawała ją radością i jednocześnie powodowała obawy. Prawda o jej pochodzeniu mogła okazać się bolesna. Spojrzała na chłopaka i dostrzegła w nim te same wątpliwości.
Kordian otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jego twarz stężała, a źrenice rozszerzyły się.
– Była tu? – zapytała dziewczyna – czujesz ją prawda?
Chłopak potaknął. Oboje zaczęli obracać się dookoła własnej osi, wypatrując ducha Amelii. Mężczyźni idący przed nimi zatrzymali się.
– Co jest? – zapytał Igor.
– Razem z Kordianem poszukamy Amelii, a wy znajdźcie zmorę. Tylko niech będzie żywa – poleciła Kornelia.
– Jasna sprawa – rzucił Olo.
Rozdzielili się. Siwy, Igor i Olo podążyli na strych stąpając po spróchniałych deskach, w czasie gdy Nel i Kordian próbowali wyczuć obecność kobiety. Niespodziewanie Kornelia złapała chłopaka za rękę.
– Skup się teraz.
Na początku nie bardzo wiedział, co ma robić, ale później wszystko przyszło samo. Otworzył na moment powieki i zobaczył nie piwne oczy Nel, a błękitne Amelii. Stała naprzeciw niego. Nie miała szala, więc doskonale widział bladoróżową pręgę na jej szyi.
– To ona mi to zrobiła – wyjaśniła.
Po chwili w jego głowie pojawiły się jej wspomnienia. Zalały go jak fala, były pomieszczane i niewyraźne. Na początku nie mógł złapać tchu.
– Daj się temu ponieść – usłyszał głos Korneli – nie powstrzymuj się.
Dopiero wtedy wszystko stało się wyraźne. Widział młodość Amelii i zmorę – Aurelię, która towarzyszyła jej na każdym kroku. Były siostrami. Mieszkały w tym domu. Wszystko było w porządku, dopóki narzeczony zmory, nie porzucił jej dla siostry. A później wydarzyła się tragedia. W umyśle Kordiana pojawiały się teraz ból i cierpienie, którego doświadczyła Amelia. Czuł to jak na własnej skórze, chociaż starał się jak mógł, nie wytrzymał i w końcu puścił ręce dziewczyny. Stali przez chwilę w osłupieniu.
– Przepraszam.
– Nie szkodzi. Jak na pierwszy raz, było dobrze. Musimy skonfrontować Amelię z siostrą, żeby mogła przejść na drugą stronę.
– Od początku chodziło o nią, prawda?
– Mówiłam – jestem medium. Pomagam zagubionym duszom, resztą zajmują się chłopcy.
Kordian zamrugał kilka razy. W ciągu kilku godzin, zetknął się ze zbyt wieloma nierealnymi rzeczami. Ciągle liczył na to, że to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzi. W jego głowie, chwilę temu pojawiły się cudze wspomnienia. Nagle coś sobie uświadomił.
– Pierścionek! – wykrzyczał – należał do Amelii, a ma go zmora. Widziałem go.
– W takim razie musimy oddać go właścicielce. Czasem coś co dla nas jest nieistotne, dla duchów ma ogromną wartość.
Wtedy usłyszeli trzask pękającego drewna. Gdy Kordian pobiegł w kierunku strychu, zobaczył, że Olo leży na podłodze a z jego barku wystaje drewniany pal.
– Szlag by to kurwa trafił – wykrzyczał.
Kordian chciał mu pomóc, ale w tym momencie drogę zagrodziła mu zmora. Poczuł się tak samo jak chwilę temu, gdy go przyduszała, a później wyciągała po niego swoje kościste dłonie. Stał jak sparaliżowany. Próbował opanować rosnący w nim strach i zrobić coś – cokolwiek, ale nie był w stanie.
Wtedy zza jego pleców wyskoczyła Nel i zamachnęła się na zmorę krzesłem, które roztrzaskała jej na głowie. Po bladym policzku zmory pociekła stróżka krwi, co tylko rozjuszyło ją jeszcze bardziej. Uniosła dłoń i odrzuciła do tyłu dziewczynę, która bezwładnie opadła na podłogę.
– Nie! – krzyknął Kordian, uwalniając się z letargu.
W powietrzu znów zawirował srebrny łańcuch, ale zmora nie dała się nabrać drugi raz. Chwyciła go, zanim ten opadł na jej dłoń i pociągnęła tak mocno, że Siwy znalazł się tuż przy niej. Złapała go za szyję i cisnęła nim o drewnianą komodę, która rozsypała się na kawałki.
Zaczęła teraz zmierzać w kierunku Kordiana, gdy nagle okiennice otworzyły się z hukiem a do środka wpadł porywisty wiatr, szarpiąc za jej suknię. Zmora zaczęła odsuwać się do tyłu. Wtedy chłopak usłyszał głos Amelii.
– Śmierć każdemu spojrzy w oczy, ale ty będziesz widział ją wyjątkowo często. Możesz ją od siebie odpychać, albo się z nią zmierzyć.
Wstąpiła w niego energia, jak wtedy gdy samotnie wędrował na cmentarz. Niewiele myśląc wykorzystał moment i przygwoździł marę do ściany dębowym stolikiem, licząc na to, że może unieruchomi ją na chwilę. Trzymał za blat jednocześnie zastanawiając się jak ściągnąć z jej palca złotą obrączkę. Jej kościste palce poruszały się szybko. Gdy próbował złapać jej dłoń, zadrapała mu nadgarstki do krwi.
– Kordian, łap! – usłyszał za swoimi plecami.
Kątem oka dostrzegł jak po podłodze sunie w jego stronę błyszczący przedmiot. Schylił się, łapiąc sztylet i jednym płynnym ruchem, wbił go w stół, w miejscu gdzie wcześniej znajdowały się dłonie zmory, odcinając jej tym samym wszystkie palce. Zdenerwowana mara, uniosła blat do góry, a Kordian w ostatniej chwili złapał spadający na podłogę palec ze złotą obrączką.
Zadowolony z siebie uniósł głowę do góry i zobaczył, że zmora stoi tuż nad nim. Przez myśl przemknęło mu, że to już koniec. Nie miał gdzie uciec, ani jak się obronić. Wtedy z jej piersi wyrósł drewniany pal, unieruchamiając ją na moment.
– Miło co? – zobaczył stojącego za nią blondyna.
Zaraz obok niego pojawił się też Igor. Chwycił zmorę za ramiona i z wielką siłą uderzył nią o ścianę, wbijając w nią jeden z końców drewnianego pala tak, że zmora zawiła kilka centymetrów nad ziemię. Rzucała się i szarpała na wszystkie strony, pokazując tym samym, że jest gotowa dalej z nimi walczyć.
W tym momencie Kordian zrobił rzecz, o którą wcześniej by się nie podejrzewał. Rzucił w kierunku zmory stojącym obok świecznikiem. Jej biała suknia od razu zajęła się ogniem. Języki ognia przesuwały się po białej jak pergamin skórze, a już po chwili pomieszczenie wypełniły wrzaski kobiety.
Siwy podbiegł do nieprzytomnej Kornelii i wziął ją na ręce.
– Spadamy stąd – rzucił do mężczyzn, którzy przyglądali się jak ogień pochłania demona.
– A to? – zapytał Kordian, unosząc do góry zakrwawioną obrączkę.
– Myślę, że sam najlepiej wiesz, co z tym zrobić.
Gdy wszyscy ruszyli na dół do wyjścia, Kordian wyczuł za sobą obecność Amelii. Odwrócił się i zobaczył, że jej szyję znów oplata czerwony szal. Położył na blacie obrączkę, a ona podniosła ją i założyła na palec. Uśmiechnęła się do niego promiennie. Chciał zapytać, co się teraz z nią stanie, ale ubiegła go.
– Idź. Ja muszę zostać z nią, to ciągle moja siostra. Ty powinieneś zaopiekować się swoją.
Kordian wiedział, że kobieta mówi prawdę. Czuł to od samego początku. Skinął głową i wybiegł z rezydencji, zostawiając Amelię i Aurelię wśród szalejących płomieni.
Usłyszał za sobą ciche dziękuję.
***
Kordian spoglądał na swoich nowych towarzyszy. Z jakiegoś powodu, wiedział, że Olo kolejną bliznę zasłoni tatuażem, Siwy wyładuje całą swoją złość, której dziś nie okazywał na sali treningowej, a Igor będzie próbował odespać męczącą noc i nie przypominać sobie o matce, która błagała, by nie szedł w ślady ojca. Dlaczego znał ich sekrety? Czy czytał im w myślach? Spojrzał na dziewczynę łudząco podobną do niego. To przez nią. Łączyła ich wyjątkowa więź. Ona także czuła, to samo.
Kornelia zamknęła oczy. Próbowała wyczuć na skórze, z której strony wieje tym razem, jednak nadaremno.
Czasem wiatr przygania w to samo miejsce kilka dusz, by spotkały swoje przeznaczenie. Jak te liście, które unoszą się i opadają, gdy podmuch wprawi je w ruch, tak dusze wirują, krążą, błąkają się po świecie, by w końcu zatrzymać się u celu, gdy wiatr ucichnie na dobre.