- Opowiadanie: Mordoc - Życiowa lekcja

Życiowa lekcja

Cześć, dawno mnie tu nie było. Ostatnimi czasy drastycznie spadła mi motywacja i chęci do czegokolwiek, ale jakiś czas temu zajrzałem na forum i konkurs mnie zaciekawił, więc postanowiłem spróbować swoich sił.

 

Jeśli ktoś pisał cokolwiek pod moimi wcześniejszymi tekstami, to nadrobiłem i się odniosłem.

 

Jeśli zaś chodzi o poniższy tekst, to tym razem udało mi się w końcu sklecić coś krótszego niż narzucony limit oraz spełnić drugi wymóg konkursowy poniższymi słowami:

choinka, Święty Mikołaj, prezenty, śnieg, renifer, sanie, dzwonki, Dziadek Mróz, elf (pogrubiłem je w tekście, gdy pojawiają się po raz pierwszy).

 

Życzę Wszystkim miłej lektury i będę wdzięczny za wszelkie opinie i rady.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy III, Irka_Luz, Outta Sewer

Oceny

Życiowa lekcja

Święta to zwykle okres radości, wygaszania sporów oraz dzielenia się miłością. Poprzedza je czas, w którym większość dzieci wypatruje pierwszej gwiazdki i wyczekuje Wigilii, a właściwie momentu odpakowywania prezentów. Jednak nie wszystkich odwiedza Święty Mikołaj. W sierocińcu "Dobra Nowina" nikt nie otrzymuje podarunków.

 – Myślisz, że przyjdzie? – spytał Tim z twarzą przyklejoną do okna.

 – Co roku zadajesz to samo pytanie – westchnął Derek, przesuwając dłonią po czole i poprawiając schludne, blond włosy. – A ja nie zamierzam robić ci nadziei.

 – Masz rację, po co się łudzić? Pewnie o nas zapomniał lub nie umie znaleźć drogi.

 – Nie, Tim. Masz już dziesięć lat, więc powiem prawdę. Święty Mikołaj nie istnieje, to rodzice kupują dzieciom prezenty – wyjaśnił Derek, ale piegowaty chłopiec nie słuchał, tylko wybiegł na zewnątrz.

Śnieg sypiący na jego rude włosy nie wywierał na nim żadnego wrażenia, w przeciwieństwie do ogromnych, mknących po niebie sań ciągniętych przez renifery.

– Wracaj, bo się przeziębisz! – krzyknął Derek, ale będący w amoku kolega nie słuchał i już po chwili zniknął mu z oczu.

– Mikołaju, zaczekaj! – zawołał zasapany Tim, jednak bezskutecznie.

Wołany oddalał się, a chłopiec zaczął tracić nadzieję, gdy nagle rogate zwierzęta zaczęły obniżać swój lot, by zniknąć gdzieś za drzewami.

Nadzieja w dziecku odżyła, więc z nowymi zasobami sił przemknęło przez las, aż dobiegło do ulicy. Zaraz za nią rozpościerała się nowoczesna, przeszklona posiadłość, przy której zatrzymały się sanie z reniferami. 

Tim podszedł do płotu wpatrując się w dwójkę uśmiechniętych rodziców i dziecko obdarowywane prezentami przez Mikołaja. Brodaty mężczyzna w czerwonym płaszczu ochoczo wręczał chłopcu kolorowe pakunki.

 – Przykry widok, prawda? – spytał człowiek w czarnym płaszczu, a zaskoczony jego obecnością Tim obrócił nerwowo głowę.

– Przecież wyglądają na szczęśliwych – stwierdził po chwili, a nieznajomy westchnął. Chłopiec uważnie przyjrzał się mężczyźnie. Bladą cera, podkrążone oczy i kilkudniowy zarost świadczyły o jego zmęczeniu i zaniedbaniu.

– Oni może tak, ale tego samego nie można powiedzieć o biednych dzieciach, których Mikołaj nawet nie bierze pod uwagę, prawda?

– Myślałem, że pamięta o wszystkich, tylko nie zna adresów.

– Może jeszcze piętnaście lat temu tak to wyglądało, jednak obecnie interesują go tylko zyski i nigdzie nie rusza się osobiście.

 – To kto to jest? – spytał Tim wskazując na mężczyznę skrupulatnie dokładającego kolejne paczki do wieży prezentów o gabarytach kilkukrotnie przekraczających wielkość worka, z którego została wyciągnięta.

– To tylko jeden z jego pomagierów, czyli tak zwany personel. Mówi ci coś słowo komercja? – spytał nieznajomy, ale chłopiec pokręcił głową.

– W skrócie mówiąc pełna ciepła i miłości fabryka zabawek Mikołaja została przekształcona w bezduszną, wielobranżową korporację nastawioną na zyski. Już nie liczy się radość dawania prezentów, tylko zarobione pieniądze. Dlatego część elfów się zbuntowała i odeszła, ale w ich miejsce pojawiło się wielu naiwniaków skłonnych pracować za przysłowiową miskę ryżu. Niestety problem nie dotyczy tylko dorosłych.

– Czyli Mikołaj tak naprawdę jest zły?

– Do tego właśnie zmierzam. Pieniądze wyprały mu umysł. Chcę to naprawić, ale potrzebna mi twoja pomoc. Masz szansę zmienić świat i uratować swoich kolegów.

– Uratować przed czym?

– Przed niewolnictwem.

– Chyba nie rozumiem.

– Jutro twój sierociniec odwiedzi elf rekruter, który rzuci urok działający na wszystkie dzieci, prócz ciebie, gdyż poprzez poznanie prawdy uzyskałeś odporność. Teraz rozumiesz?

– Tak, tylko co mam robić?

– Udawaj zadowolonego i chętnego do współpracy. Mówiąc prościej zachowuj się podobnie jak reszta dzieci i idź z nimi.

– A co dalej?

– Resztę szczegółów oraz imię zdradzę przy naszym następnym spotkaniu. Oczywiście nie zmuszam cię do wzięcia udziału w tej misji, ale o ile nie chcesz mi utrudniać sprawy, to zdecydowanie odradzam rozmawiania na jej temat z kolegami – podsumował, a następnie oddalił się i zniknął w śnieżnej zamieci.

 

* * *

 

Następnego dnia Dobrą Nowinę odwiedził szczupły mężczyzna w zielonym kubraczku.  

– Witajcie dzieci! Czy zgadniecie kim jestem? – spytał potrząsając złotym dzwonkiem i eksponując swoje kanciaste uszy.

– Elfem! – wykrzyknęła chórem dzieciarnia.

– A czy wiecie, co mnie do was sprowadza?

– Prezenty!

– Nie, podarunki rozdawano wczoraj. A dla was mam coś lepszego. Albowiem zostaliście poddani próbie. Mimo że przez te wszystkie lata nie dostawaliście prezentów, to ani razu nie zwątpiliście w Świętego Mikołaja. Dlatego w nagrodę zabiorę was do jego krainy szczęścia i zabawek. Chcecie?!

– Taaak!

– To zapraszam na zewnątrz!

Kiedy wszystkie dzieci wybiegły z budynku, elf postanowił zamienić słowo z zakonnicą prowadzącą przytułek.

– Jak rozumiem akceptują państwo płatność przelewem?

– Oczywiście, tak jak się umawialiśmy. Nawet pan nie wie, jak mnie cieszy wizja życia bez tych pasożytów.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział, a następnie ukłonił się i wyszedł na zewnątrz.

Kiedy stanął pośrodku podekscytowanej dziatwy, ponownie potrząsnął dzwonkiem, a wówczas tuż przed nim wylądowała siedmiometrowa choinka.

– Rozsiądźcie się wygodnie na pniu – polecił z uśmiechem na twarzy, a gdy dzieci wypełniły polecenie, sam stanął na przedzie drzewowego pojazdu. – Jeśli się boicie, to trzymajcie się mocno! Ale bez obaw, jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktokolwiek spadł, ponieważ pasażerów chroni magia Świętego Mikołaja!

Większość dzieci zapiszczała radośnie i uniosła ręce w górę. Jedynie Tim wolał nie ryzykować.

Choinka początkowo ruszyła czubkiem do przodu, stopniowo odrywając się od ziemi, jednak po chwili wzbiła się pionowo w górę niczym rakieta. Jej pasażerowie przez całą podróż nie odczuwali żadnych skutków związanych ze zmianami kierunku. Dzieci nawet skierowane głowami w dół nie musiały się trzymać, a elf pozostawał w tej samej wyprostowanej pozycji.

 

* * *

 

Rekruter wraz z sierotami wylądował w Laponii przed drewnianym zaśnieżonym gmachem. Tuż obok rozpościerał się bujny las z kilkoma pniakami na obrzeżu.

Gdy pasażerowie zeszli z choinki, zajęła jeden z ubytków i połączyła się z nim za pomocą kory i żywicy. Chwilę później po pęknięciu nie został żaden ślad.

Elf odchrząknął, potrząsnął dzwonkiem, a następnie wszedł do budynku, więc dzieci udały się za nim.

– Pobudka jest o szóstej, a o siódmej zaczynacie pracę w fabryce. Macie zatem czas na śniadanie i higienę. W południe jest przerwa obiadowa. Pięć godzin później fajrant, kolacja i czas wolny, w którym możecie korzystać z zabawek uszkodzonych oraz tych w fazie testów. Najpóźniej o dziesiątej musicie być w łóżkach. Co jakiś czas zorganizujemy wam specjalne szkolenia, a gdy osiągniecie pełnoletniość, przydzielimy nowe stanowiska pracy – wyjaśnił mężczyzna.

Przed snem zdążył oprowadzić przybyłych po całym kompleksie i omówić jego poszczególne sektory. Tim ze smutkiem obserwował jak dzieci młodsze od niego uwijają się przy taśmie produkcyjnej. Ich pracę nadzorowały elfy, które co jakiś czas wykrzykiwały motywacyjne gadki i wzmianki o wyrabianiu normy. Poza produkcją zwiedzający odwiedzili także między innymi działy grafiki, projektów i zamówień. Nie zaprowadzono ich jedynie do gabinetu szefa. Na koniec dnia do pokazania zostały już tylko kuchnie, łazienki i sypialnie.  

Kiedy wycieczka dobiegła końca, a wszystkie dzieci leżały w łóżkach, elfy zrobiły obchód, w trakcie którego potrząsały dzwonkami skutecznie usypiając wszystkich prócz Tima. Po kilku minutach na korytarzach zgasło światło i nastała cisza. Wtedy po rudego chłopca przyszedł poznany wcześniej mężczyzna.

– Gotowy? – spytał, a dziecko wstało próbując poruszać się na palcach. – Są pod wpływem czaru, więc się nie obudzą. W końcu Świętemu Mikołajowi zależy na wypoczętych, a właściwie wydajnych pracownikach.

– Aaa, to dlatego wszyscy tak szybko zasnęli.

– Tak.

– A właśnie, jak do pana się zwracać?

– Mów mi Jack.

– A mogę zadać jeszcze jedno pytanie, Jack?

– Możesz.

– Dlaczego renifery muszą ciągnąć sanie, a choinka leci sama?

– Nie muszą. To tylko chwyt marketingowy. Mówiąc prościej ich zadanie to ładnie wyglądać i wywoływać radość u dzieciaków. Jeszcze jakieś pytania?

– Dlaczego wybrałeś akurat mnie?

Mężczyzna westchnął.

– To był w dużym stopniu przypadek. Potrzebowałem dziecka, które poznało prawdę, więc odpornego na uroki. Dlatego analizowałem cele rekruterów, trasy Mikołajów jak również ich samych. Niektórzy są naprawdę nieuważni i przykładowo zapominają użyć czaru ukrycia w zamieci. Na podstawie uzyskanych danych oszacowałem, kto i kiedy ma największe szanse zostać wypatrzonym przez nieodwiedzane dzieci, więc tam się udałem. Gdybyś mi odmówił, szukałbym dalej. A teraz chodź za mną.

Jack prowadził Tima ciemnym korytarzem, na końcu którego pobłyskiwało światło rzucane przez ogień.

 – Zatrzymaj się i ostrożnie wychyl – polecił mężczyzna. – Widzisz faceta w czerwonym golfie i okularach połówkach?

Chłopiec wyjrzał ostrożnie zza rogu, a wtedy zauważył człowieka siedzącego w płomieniach, ze łzami w oczach popijającego mleko i pożerającego ciasteczka.

– Widzę go, ale dlaczego siedzi w kominku?!

– Bo to właśnie Claus Santa lub jak wolisz prawdziwy Święty Mikołaj. Wspomina dawne czasy. Kiedy sam dostarczał prezenty, zdarzało mu się wymarznąć, więc wchodził do domów przez komin, by się ogrzać w ogniu. Na stole zwykle czekał na niego poczęstunek taki jak widzisz.

– Co?! To naprawdę on?! Taki chudy i bez brody?

– Tak, gdy ktoś dysponuje pieniędzmi, to może o siebie zadbać. Ale teraz to nieistotne. Plan jest następujący. Czekamy, aż pójdzie spać. Wtedy ja wejdę do jego sypialni by odwrócić uwagę. Gdy usłyszysz dźwięk podobny do tłukącego się szkła, wkraczasz. Twoim celem jest magiczna, szklana gablota, w której mieści się pastorał zasilający fabrykę. Musisz go zabrać. Jednak normalnym młotkiem nie przebijesz się przez chroniącą go barierę, dlatego masz ten – wyjaśnił Jack, a następnie pstryknął lekko w dzwonek, po czym w dłoni uformował lodowe narzędzie, które wręczył Timowi. – Gdy zdobędziesz pastorał, przynieś mi go, a powstrzymam zło Mikołaja i uwolnię wszystkie dzieci. Po wejściu do pokoju idź wzdłuż prawej ściany.

 

* * *

 

Ledwo mężczyzna postawił stopę w luksusowym apartamencie Clausa, gospodarz natychmiast zerwał się z łóżka.

– Czego tu szukasz?!

– Przybyłem po twoją głowę – odpowiedział Jack.

– Jesteś z konkurencji? Dziadek Mróz cię przysłał?

Zakapturzony nie odpowiedział, więc Mikołaj potrząsnął dzwonkiem i posłał w stronę wroga uformowanego ze śniegu niedźwiedzia. W odpowiedzi Jack wyczarował lodową ścianę. Jednak Claus wciąż nacierał wystrzeliwując w kierunku adwersarza coraz więcej śnieżnych bestii począwszy od wilków, a skończywszy na orkach.

Zakapturzony blokował ataki stawiając kolejne mury. Większość z nich ulegała zniszczeniu, ale wciąż zajmowała miejsce i ograniczała widoczność.

W końcu Jack zmienił taktykę. Uniósł dzwonek wysoko ponad głowę i zaczął nim wymachiwać z całych sił. Jego działanie wywołało śnieżycę w pomieszczeniu.

– Czy to jeden z dzwonków moich ludzi? Jak to możliwe, że jego magia działa w tym obszarze?! – zdziwił się Santa, ale rywal nie odpowiedział, tylko zniknął gdzieś w zamieci.

– No proszę, widzę, że znasz technikę skrytobójców, stosowaną przez Śnieżne Elfy. Ale nie ze mną te numery!  

Święty Mikołaj natychmiast zadzwonił swoim artefaktem, a powietrze wokół niego zaczęło wirować formując śnieżne tornado uniemożliwiające zbliżenie się choćby na krok.

Po chwili Jack zdradził swoją pozycję ciskając w oponenta lodowymi kulami, które roztrzaskiwały się z hukiem o ściany i posadzkę. Claus nie zwlekał i ruszył w jego kierunku, nieświadomy że Tim przemknął mu za plecami.

Kiedy chłopiec trzymał już w rękach kostur, zakapturzony uformował śnieżne ramię, którym chwycił i przyciągnął artefakt. Następnie wystrzelił z niego mroźny promień w stronę wroga.

Dzwonek Clausa zamarzł, a on sam został unieruchomiony przez lodowe kajdany. Po chwili magiczna laska wchłonęła energię z otoczenia, więc śnieżyca ustała.

– Przegrałeś, ojcze! – powiedział triumfalnie zwycięzca zdejmując kaptur.

– Jack? – zdziwił się Claus.

– Zgadza się, Jack Santa.

– Ale dlaczego?

– Ponieważ popełniasz za dużo błędów. Pozwolę sobie wymienić te kluczowe. Po pierwsze przy zaklęciu niwelującym magię dzwonków w tym obszarze użyłeś swojej krwi, a tak się składa, że płynie ona także w moich żyłach! Po drugie zaoferowałeś stanowisko dyrektora generalnego swojej kochance zamiast mi. I wreszcie po trzecie twoja polityka zarządzania firmą jest słaba i monotonna. Od dawna nic się nie zmienia, brak jakiegokolwiek rozwoju. Jak tak dalej pójdzie, to Dziadek Mróz odbierze nam klientów.

– To co zamierzasz?

– Ty udasz się na zasłużoną emeryturę, a ja wprowadzę w firmie kluczowe zmiany.

– Jakie?

– Po prostu użyję pełni możliwości tego pastorału. Fabryki na całym świecie wykorzystują dzieci, dlatego ja, żeby być kilka kroków przed nimi, zrobię to samo z dorosłymi. A mówiąc ściślej ze skazanymi i bezdomnymi. Nie dość, że zwiększę wydajność, to jeszcze usunę szkodniki, za co społeczeństwo będzie mi wdzięczne. A w mediach powiem, że pracują dla nas, bo zaproponowano im korzystne warunki.

– Zaraz! A co z moimi kolegami i resztą dzieci? Obiecałeś ich uwolnić – wtrącił Tim.

Jack zaśmiał się.

– Możliwe że gdy dorośniesz, to wyzbędziesz się dziecięcej naiwności i zrozumiesz kwestie, które obecnie są dla ciebie niejasne. Do tego czasu będziesz pracować dla mnie. 

Koniec

Komentarze

Okropna korpo wizja świata, ale nieźle to sobie wymyśliłeś.

Choinki jako środek transportu fajne, podobnie jak sposób ich parkowania.

Walka z użyciem śniegu też mi się podobała.

 

Poniże jako dyżurna zgłaszam całą masę błędów. Jak je poprawisz polecę do biblioteki;)

 

 – Nie, Tim. Masz już dziesięć lat, więc powiem prawdę. Święty Mikołaj nie istnieje, to rodzice kupują dzieciom prezenty – wyjaśnił Derek, ale piegowaty chłopiec nie słuchał, tylko spontanicznie wybiegł na zewnątrz.

 

Usunęłabym spontanicznie. Dziwnie brzmi w tym kontekście.

 

Śnieg obsypujący jego rude włosy nie wywierał na nim żadnego wrażenia, w przeciwieństwie do ogromnych, mknących po niebie sań ciągniętych przez renifery. Dziecko po chwilowym szoku pognało ich śladem.

 

Obsypujący zamieniłabym na padający, sypiący – bo obsypujący zakłada planowe działanie.

To zdanie z szokiem jest trochę nie logiczne, bo on już wcześniej biegł. Proponuję usunąć, albo zamienić na zatrzymanie się i ruszenie.

 

– Mikołaju, zaczekaj! – Zawołał zasapany Tim, jednak bezskutecznie. Wołany oddalał się, a chłopiec zaczął tracić nadzieję, gdy nagle rogate zwierzęta zaczęły obniżać swój lot, by zniknąć gdzieś za drzewami.

 

Zawołał powinno być małą, bo to odgłos paszczowy. Wołanego dałabym od owego akapitu.

 

– Przecież wyglądają na szczęśliwych – stwierdził po chwili, a nieznajomy przetarł dłonią czoło, zahaczając o tłuste czarne włosy. Chłopiec dopiero teraz zwrócił uwagę na jego symptomy zmęczenia i zaniedbania – bladą cerę, podkrążone oczy i kilkudniowy zarost.

 

Oni wszyscy czochrają sobie grzywkę. Trzebaby coś zróżnicować.

Drugie zdanie jest brzydkie. Może „Chłopiec uważnie przyjrzał się mężczyźnie. Blada cerę, podkrążone oczy i kilkudniowy zarost świadczyły o jego zmęczeniu i zaniedbaniu.

 

Niestety nie tylko dorośli.

Tego na początku nie zrozumiałam. Trzebaby przeredagować.

 

Dlatego chcę to naprawić, ale potrzebna mi twoja pomoc.

Usunęłabym to dlaczego. Reszta zdania OK.

 

Rekruter i reszta wylądowali w Laponii przed wielkim drewnianym gmachem pokrytym śniegiem.

 

Gmach na koniec zdania.

 

Zakapturzony nie odpowiedział, więc Mikołaj potrząsnął dzwonkiem i posłał niedźwiedzia uformowanego ze śniegu w stronę wroga.

 

Zmieniłabym szyk:  Zakapturzony nie odpowiedział, więc Mikołaj potrząsnął dzwonkiem i posłał w stronę wroga uformowanego ze śniegu niedźwiedzia.

W odpowiedzi Jack postąpił analogicznie wyczarowując lodową ścianę.

 

Zakapturzony kontrował ataki stawiając kolejne mury. Większość z nich ulegała zniszczeniu, ale wciąż zajmowała miejsce i ograniczała widoczność.

 

On się bronił nie atakował.

 

– No proszę, widzę, że znasz technikę skrytobójców, stosowaną przez Śnieżne Elfy. Ale nie ze mną te numery!  

 

Dałabym od nowego akapitu. 

Lożanka bezprenumeratowa

Miś przeczytał. Powodzenia w konkursie.

Cześć Ambush,

dziękuję bardzo za wizytę i cenne porady. Zastosowałem się do wszystkich. 

Cieszę się także, że opowiadanie Ci się podobało :)

Obsypujący zamieniłabym na padający, sypiący – bo obsypujący zakłada planowe działanie.

Z tym zdaniem się głowiłem podczas pisania, ponieważ chciałem uniknąć powtórzenia “na”.

 

Obecnie jest tak:

Śnieg obsypujący jego rude włosy nie wywierał na nim żadnego wrażenia, w przeciwieństwie do ogromnych, mknących po niebie sań ciągniętych przez renifery. Dziecko po chwilowym szoku pognało ich śladem. 

 

Rozważam jeszcze taki wariant:

 

Padający śnieg obsypywał jego rude włosy, lecz nie wywierał na nim żadnego wrażenia…

 

Która wersja lepsza?

 

To zdanie z szokiem jest trochę nie logiczne, bo on już wcześniej biegł. Proponuję usunąć, albo zamienić na zatrzymanie się i ruszenie.

Moja początkowa wizja była taka, że chłopiec wypatrzył coś przez okno, więc wybiegł z budynku by się upewnić i dopiero wtedy był w stanie określić co widzi, więc go to zszokowało. Ale uznałem, że nie jest to jakaś potrzebna scenka, więc wywaliłem to zdanie :)

 

Tego na początku nie zrozumiałam. Trzebaby przeredagować.

Zmieniłem “Niestety nie tylko dorośli” na “Niestety problem nie dotyczy tylko dorosłych”. Jest w porządku?

 

On się bronił nie atakował.

Zmieniłem “kontrował” na “blokował”

 

To chyba tyle. Bardzo dziękuję i pozdrawiam :)

 

Cześć Koala75,

 

dziękuję za wizytę i przeczytanie oraz za życzenie powodzenia, na pewno mi się przyda :)

Początek może nie porwał. Natomiast w końcówce sprytnie to rowiązałeś.

Cześć Smasz,

dzięki za odwiedziny i komentarz. Chyba faktycznie moje teksty są zwykle bardziej nudne na początku. Będę musiał coś z tym zrobić w przyszłości.

A może zamieć śnieżna zamieniająca rudzielca w bałwana?

 

Teraz jest znacznie lepiej.

 

Lożanka bezprenumeratowa

A może zamieć śnieżna zamieniająca rudzielca w bałwana?

Haha :D

 

Teraz jest znacznie lepiej.

To się cieszę :)

Smętny tekst, ale tak to może wyglądać. Santa nie powinien występować w tej reklamie koli, a potem to już efekt kuli śnieżnej…

Tak się spodziewałam, że koniec końców młody zostanie wydudkany… Ale twist z tożsamością Jacka fajny.

Babska logika rządzi!

Cześć Finkla,

dzięki za wizytę. Bardzo się cieszę, że tekst się spodobał.

Nie dość, że Santa wystąpił w reklamie coli, to później chyba nawet podkupiła go pepsi :p 

No, jakby nie patrzeć – sprzedał się…

Babska logika rządzi!

Cześć, Mordoc!

 

Teraz to już w tych reklamach nawet nie będzie wiadomo, czy to Santa, czy Jack…

Jest całkiem sporo rzeczy, które mi się podobają w tym tekście, ale też prawie zawsze czegoś im brakuje. Z drugiej strony większość sprowadzi się do formy/stylu, który nieco mi nie podchodzi, więc to chyba kwestia tego, że nie jestem targetem.

Tekst opisałbym jako bajka pomieszana z absurdem. I fajna jest sama fabuła z jej twistami, fajnie zaplanowałeś walkę Ojca z Synem, wyprowadziłeś Tima w pole.

Było jeszcze trochę problemów z interpunkcją (nie wypisywałem – czytałem na komórce).

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dokładnie, Finkla. Santa forsę wziął, potem zaczął pić.

 

Cześć Krokus, dzięki za wizytę i opinię.

 

Teraz to już w tych reklamach nawet nie będzie wiadomo, czy to Santa, czy Jack…

No cóż, rodzinny interes w końcu, więc podobieństwo zachowane.

 

Z drugiej strony większość sprowadzi się do formy/stylu, który nieco mi nie podchodzi, więc to chyba kwestia tego, że nie jestem targetem.

Chyba się będę musiał z tym pogodzić, powoli zaczynam się przyzwyczajać ;/

 

(nie wypisywałem – czytałem na komórce).

Ok, czyli muszę dopisać kolejny punkt do listy niecnych uczynków, których dokonam, jeśli przejmę kontrolę nad światem – odebrać ludziom możliwość korzystania ze smartfonów ]:->

 

Cieszę się, że było trochę momentów, które Ci się spodobały w opowiadaniu. Chyba jakiś tam progres udało mi się zrobić od poprzedniego tekstu.

Pozdrawiam ;)

Przeczytane.

Dzięki ANDO, doceniam, że poświęciłaś czas na mój wymysł ;)

No, biednemu zawsze wiatr w oczy, trochę się spodziewałam, że dzieciaki zostaną w ten sposób załatwione, a i tak zrobiło mi się smutno.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć Irka, dzięki za wizytę :)

 

a i tak zrobiło mi się smutno

Przepraszam :(

Daj spokój, ja dołuję w świątecznym bardziej ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Będę musiał sprawdzić :D

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Dzięki Anet, miło mi to “słyszeć” :)

Yo!

 

Całkiem fajne. Masz kilka potknięć i trochu miejsc, w których przemodelowałbym opowiadanie, ale ogólnie rzecz biorąc to jest całkiem nieźle. Początek trochę mnie odstręczył ze względu na bezosobowy infodump, który widziałbym w jakimś starym serialu, albo w snutej przez gawędziarza przypowieści mającej moralizatorsko wyklarować słuchającym dzieciakom z czym mają do czynienia, ale potem było coraz lepiej. Twist z Jackiem spoko, nie spodziewałem się, natomiast spodziewałem się, że Tim ostatecznie zostanie zrobiony w balona – ale samym tytułem mi to zasugerowałeś, więc wiesz, to Twoja wina, że końcówka nie zaskoczyła ;) Kliknę, a co! :)

 

Poniżej kilka drobnych uwag:

 

Kiedy stanął po środku podekscytowanej dziatwy, ponownie potrząsnął dzwonkiem, a wówczas tuż przed nim wylądowała siedmiometrowa choinka.

Pośrodku.

 

– Rozsiądźcie się wygodnie na pniu – polecił z uśmiechem na twarzy, a gdy dzieci wypełniły polecenie, sam stanął na przedzie drzewa.

“Przód drzewa” brzmi źle, i cieżko mi jest sobie wyobrazić, gdzie ten przód drzewo ma. Może “na czubku drzewa”?

 

Rekruter i reszta wylądowali w Laponii przed wielkim drewnianym pokrytym śniegiem gmachem. Tuż obok mieścił się bujny las z kilkoma pniakami ulokowanymi z brzegu.

Gdy pasażerowie zeszli z choinki, zajęła jeden z ubytków i połączyła się z nim za pomocą kory i żywicy.

Pierwsze pogrubione źle brzmi, bo co to jest ta reszta? Wiem, że chodzi o dzieci, ale to nadal źle brzmi. Potem masz nadprzymiotnikozę. Pogrubione i podkreślone: las się mógł znajdowac, bo “mieścił” raczej nie pasuje, w dodatku te pniaki są “ulokowane”, co też brzmi kuriozalnie. W ostatnim zdaniu musiałbyś dookreślić, że choinka zajęła swoje miejsce, bo to jest nie do końca jasne.

 

Po kilku minutach na korytarzach zgasło światło i opustoszało.

To też dziwnie brzmi, ale może się czepiam ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć Outta Sewer!

Dzięki za wizytę i komentarz :)

 

Cieszę się, że opowiadanie się podobało.

 

ale samym tytułem mi to zasugerowałeś, więc wiesz, to Twoja wina, że końcówka nie zaskoczyła ;)

Heh, bywa i tak. Przyznam, że nie byłem pewien, czy jest w tym opowiadaniu wyczuwalny jakiś morał, więc postanowiłem trochę naprowadzić czytelnika tytułem, na który swoją drogą nie miałem też lepszego pomysłu.

 

Kliknę, a co! :)

Dziękuję bardzo!

 

“Przód drzewa” brzmi źle, i cieżko mi jest sobie wyobrazić, gdzie ten przód drzewo ma. Może “na czubku drzewa”?

Słuszna uwaga. Zmieniłem “drzewo” na “drzewowy pojazd”, bo właśnie w tym kontekście rozpatruję ową choinkę. Jest w porządku Twoim zdaniem?

 

Pierwsze pogrubione źle brzmi, bo co to jest ta reszta? Wiem, że chodzi o dzieci, ale to nadal źle brzmi. Potem masz nadprzymiotnikozę. Pogrubione i podkreślone: las się mógł znajdowac, bo “mieścił” raczej nie pasuje, w dodatku te pniaki są “ulokowane”, co też brzmi kuriozalnie. W ostatnim zdaniu musiałbyś dookreślić, że choinka zajęła swoje miejsce, bo to jest nie do końca jasne.

Poniżej nowe zdania:

Rekruter wraz z sierotami wylądował w Laponii przed drewnianym zaśnieżonym gmachem. Tuż obok rozpościerał się bujny las z kilkoma pniakami na obrzeżu.

 

Chyba trochę lepiej, prawda? :)

Co do choinek i pniaków, to raczej miałem wizję czegoś w deseń miejsc parkingowych. Dlatego tę kwestię póki co zostawię w spokoju, ale być może pomyślę nad zaakcentowaniem, że dół i góra drzew nieco się różni. Muszę to przemyśleć.

 

To też dziwnie brzmi, ale może się czepiam ;)

Nie, masz rację ;]

 

Zmieniłem na:

Po kilku minutach na korytarzach zgasło światło i nastała cisza

 

Teraz jest chyba lepiej, a czytelnik raczej się domyśli, że już nikogo nie ma na korytarzach.

 

Dzięki za rady i pozdrawiam :)

Bardzo fajnie, że nie ttlo odniosłeś się do moich uwag, ale również naniosłeś poprawki. :) I tak, teraz jest lepiej :)

Known some call is air am

To się cieszę i jeszcze raz dziękuję za pomoc :)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Cześć Morgiana89, dziękuję za wizytę :)

Nowa Fantastyka