- Opowiadanie: MM99 - Całkowita desperacja

Całkowita desperacja

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Finkla

Oceny

Całkowita desperacja

Amos głośno zatrzasnął księgę, którą studiował już od czterech godzin. Przetarł palcami oczy, po czym wzdrygnął się, słysząc huk spowodowany działaniem Oletańskiej katapulty. Oblężenie trwało już od kilku miesięcy, a on jako najwyższy czarownik Arreti był zobligowany, aby położyć mu kres. Precyzyjnie rzecz ujmując, pamiętał jeszcze dotyk bardzo dosłownego noża na gardle, który zaprezentował mu książę Domicjan, aby uzmysłowić mu konsekwencje jego porażki. Nie może więc dziwić, że poziom jego motywacji do prawidłowego wykonania zadania, był bardzo wysoki.

Niewielkim dzwonkiem wezwał służącego. Zanim tamten się zjawił, wstał od stołu, przeciągnął się i rozejrzał wokół. W gabinecie było wystarczająco dużo miejsca, żeby przeprowadzić zaplanowane przedsięwzięcie, ale był on zawalony stosami książek oraz zwierającymi dziwne substancje butelkami. Amos zaczął bezceremonialnie przerzucać i spychać przeszkadzające mu przedmioty pod zastawione regałami ściany.

Po dłuższej chwili do komaty wszedł zdyszany biegiem po długich schodach służący. Specyficzne zachowanie maga, nie zrobiło na nim wielkiego wrażenia, bo krótki okres służby zdążył już wyleczyć go z umiejętności dziwienia się czemukolwiek.

­– Czcigodny pan wzywał? – spytał, przyjmując przepisową postawę, po chwili przeznaczonej na złapanie oddechu.

– Tak, chcę cię tylko poinformować, żebyś pod żadnym pozorem nie wchodził już dzisiaj na górę i nie dopuszczał tutaj nikogo – odparł czarodziej, nie zadając sobie nawet trudu spojrzenia na rozmówcę.

– Zapewniam, że nawet mi to nie przyszło do głowy – służący zazgrzytał tylko zębami, wspominając stygnącą na dole kawę oraz przebyty właśnie dystans. Nie doczekawszy się reakcji, wyszedł.

Amos rozejrzał się ponownie i kiwnął głową, oceniając przestrzeń. Nieco zmachany wykonaną pracą, wyjrzał przez okno, aby poczuć na twarzy lekki wiaterek. Widok rozciągający się z umieszczonego w zamkowej wieży gabinetu, nie należał do najprzyjemniejszych. Można było dojrzeć zniszczone wskutek spadających pocisków domy, ludzi blokujących ulice zasiekami, na wypadek runięcia murów czy nawet złowróżbny obóz wroga położony za fosą. Dla dopełnienia atmosfery, nad zamkiem zaczęły zbierać się czarne chmury zwiastujące ogromnych rozmiarów burzę.

Mag zamknął okno i zapalił kilka stojących na regałach świec. Następnie wziął z biurka kredę i zaczął starannie rysować na podłodze duży kwadrat. Musiał być dokładnie wymierzony, aby pomieścić to, co miało się tam pojawić. Następnie postawił w narożnikach kwadratu figurki humanoidalnych istot dzierżących w rękach pioruny i wagi.

Wstał i oparł się o biurko, obserwując wykonany schemat. Nie miał najmniejszej ochoty zabierać się do tego rodzaju magii. Jego mistrz, który notabene jakiś miesiąc temu poczuł na własnej skórze konsekwencje rozczarowania księcia, zawsze przestrzegał go przed przyzywaniem. Był to niebezpieczny rodzaj sztuki czarodziejskiej, którą ciężko było nagiąć do swoich celów na tyle, aby przywołać to, co akurat miało się w planach. A nawet jeśli się to udawało, często nie wychodziło się dobrze na interesach z demonami. Właściwie to należałoby powiedzieć, że rzadko wychodziło się na nich dobrze.

Tym razem, Amos nie miał wielkiego wyboru. Wszystkie pozostałe pomysły zawiodły. Wyrzucająca magiczną energię katapulta, o mały włos nie doprowadziła do wysadzenia murów miejskich od środka, zbroje ze smoczej łuski, zamiast chronić Arretańskich rycerzy, zjadały nieszczęśników, którzy je założyli, a magiczna bariera nad miastem sprawiła jedynie, że w mieście zwiędły wszystkie piwonie. W sumie jakby się zastanowić, książę był wobec niego nader cierpliwy.

Za oknem zaczął właśnie padać deszcz. Dźwięki kropel uderzających o parapet, połączone z regularnie pojawiającymi się grzmotami, wzmacniały tylko atmosferę niepewności. Pracownia była zwykle dla Amosa jedynym miejscem w pałacu, wzbudzającym uczucie względnego bezpieczeństwa i azylu. Dzisiaj jednak zaczęła sprawiać wrażenie celi, z której nie mógł wyjść inaczej, jak tylko wykonując zadanie.

Dłużej nie można było czekać. Najwyższy czarownik Arreti założył pomagający przewodzić moc pierścień, i wziął do rąk notes z wypisanymi formułami. Co prawda na głos wypowiedzieć należało jedynie kilka krótkich zdań, ale ciche czytanie ich dłuższych wersji, pomagało skupić uwagę. Mag wyciągnął dłoń, wskazując na kwadrat i skoncentrował na nim myśli. Pierścień zaczął lekko jarzyć się czerwonym blaskiem.

Quadratus fortius – powiedział głośno. – Fiat!

Z ustawionych na rogach kwadratów figurek wydobyło się światło, które rozeszło się po kredowych liniach. Czarodziej w myślach czytał zapisany tekst, starając się jednocześnie skoncentrować na kwadracie.

Daemon triginta primus– powiedział znowu – veni!

Wewnątrz obrysu zaczął być widoczny przypominający człowieka kształt.

 

Istota, która ostatecznie uformowała się w kwadracie, nie przypominała za bardzo wizerunku, którego spodziewamy się po demonie. Wyglądała bowiem jak zwyczajny człowiek. Miała na sobie czarne spodnie i białą koszulę z podwiniętymi rękawami. Jej ozdobiona bródką w stylu van dyke twarz, również nie odróżniałaby się od ludzkiej, gdyby nie jednolicie czerwone oczy bez białek.

Czarodziej zwiesił głowę zrezygnowany. Nic nie mogło po prostu pójść, tak jak powinno. Próbował przywołać całkiem sporych rozmiarów bezkształtnego potwora, który zmiótłby wrogów z powierzchni ziemi, a ten tutaj nie wyglądał, jakby był w stanie wygrać z nim na rękę.

– Ty jesteś Szimasz? – spytał go zrezygnowany.

– Nie – odparł demon dość wysokim głosem. – Zdarzyło mu się ostatnio zlecieć w hierarchii władzy i ma teraz inny numerek.

– Świetnie – podsumował czarodziej, siadając zrezygnowany za biurkiem. – To ktoś ty?

– Sin.

Demon rozejrzał się ciekawie po gabinecie, przemieszczając się w ramach kwadratu, którego nie mógł oczywiście opuścić. Zmierzył wzrokiem siedzącego maga i uniósł z politowaniem brwi. Młody i raczej chudy czarodziej również nie zrobił na nim wielkiego wrażenia.

– Wyjaśnisz mi chłopie, czemu mnie wezwałeś? – powiedział w końcu, splatając ręce za plecami.

– Muszę jakimś sposobem zakończyć oblężenie tego miasta. W innym przypadku najprawdopodobniej zginę w męczarniach za sprawą mojego księcia.

– Uu ciężka sprawa co?

– Tak.

– I twoim planem było wezwanie Szimasza, żeby ich rozwalił?

– Tak.

– Nienajgorsze rozwiązanie muszę ci powiedzieć. Z jego umiejętnościami, że tak powiem pirotechnicznymi, mógłby wygrać nawet bez opuszczania kręgu. Szkoda, że masz zdezaktualizowaną książkę, bo nadawałby się idealnie.

Czarodziej westchnął głęboko i przetarł twarz dłonią.

– Wyjaw mi więc jego nowy numer porządkowy.

– Nie no co ty, nie ma opcji. – Demon pokręcił głową, uśmiechając się. – Nieźle byśmy wyglądali, jakby się dało do nas dostać tak łatwo. Chyba musisz sobie wyrysować nowy plan. – Ponownie rozejrzał się po komnacie. – A gdzie ja właściwie jestem?

– W Arreti. Od pięciu i pół miesiąca jesteśmy oblężeni. – czarownik wstał i zaczął nerwowo chodzić w tę i z powrotem, nie zbliżając się jednak do kwadratu, z umieszczonym w środku demonem. – Zapasy zaczynają się powoli kończyć. Mamy coraz mniej żołnierzy, a mury obronne wyglądają już bardziej jak zwały gruzu. – Wypowiedź ta, uzewnętrzniana była głośniej i głośniej, a zakończyła się już niemal krzykiem. – Muszę coś wymyślić, żeby to przerwać, bo inaczej czeka mnie śmierć. A tu znowu nic, bo przywołałem nie tego demona co trzeba!

Sin nie tracąc rezonu, podniósł ręce w geście poddania się.

– Ej no chłopie, przecież nie moja wina, tak? A poza tym weź się jakoś pozytywnie nastaw czy coś. Nie wszystko jeszcze stracone.

– Co nie wszystko stracone! – krzyknął mag. Dodatkowego efektu, dodał grzmot, który akurat rozbrzmiał w komnacie. – A co ja niby teraz mogę zrobić? Jak masz jakiś pomysł, to chętnie posłucham. A może sam przerwiesz to oblężenie, co?

– Obawiam się, że aby to zrobić musiałbym opuścić, ten śliczny kredowy pokoik, który mi wyznaczyłeś. Jednakże bardzo możliwe, że będę ci mógł pomóc w inny sposób. Na wojnie nie zawsze kluczowi są wojownicy. Powiedziałbym, że raczej rzadziej niż częściej – stwierdził demon, siadając po turecku na podłodze. – Podsumujmy sobie najpierw sytuację. – Wskazał magowi jego krzesło za biurkiem. – Mamy, krótko mówiąc oblężenie, z którego nie wiemy jak się wyrwać i księcia-wariata, który trzyma nam nóż na gardle, tak?

– Zgadza się – odparł Amos i usiadł, nieco uspokojony opanowanym i merytorycznym tonem Sina.

– Najlepiej więc byłoby zarówno przerwać oblężenie jak i zlikwidować księcia-wariata. Problem w tym, że poza zrobieniem spisku i wydaniu miasta wrogowi, raczej ciężko znaleźć opcję, której załatwiłaby to jednocześnie. Jakiś pomysł jak się pozbyć jaśnie pana?

Czarodziejowi opadła szczęka.

– No co? To chyba oczywiste, tak? – Sin mówił to wszystko takim tonem, jakby rozprawiali właśnie o tym, jaką zupę zrobić na obiad.

– Ale przecież, jak ja mogę… – skonfundowany Amos, utracił na chwilę umiejętność wysławiania się pełnymi zdaniami.

Demon westchnął teatralnie.

– No coo? Nie mów, że będziesz mi teraz gadać o jakiejś tam lojalności, przysięgach i tak dalej. Bez jaj! Facet ci zagraża, to musisz go sprzątnąć, a potem zająć się resztą. A kto wie? Może jak dobrze pójdzie, to sami przejmiemy całe to miasto.

Szczęka czarodzieja metaforycznie opadła jeszcze niżej.

– No coo? – powtórzył po raz kolejny Sin. – Nie będziesz w stanie ot, tak wejść w buty władcy. I tu się właśnie otwiera furtka dla mnie. Wtedy też będziemy mieć szersze pole manewru co do zakończenia oblężenia. W ostateczności można by też poddać w cholerę całe to miasto i stąd spieprzać.

Demon podrapał się po brodzie.

– W ogóle to przypominam sobie jedną historię, którą słyszałem o Arreti. Mogłaby się tutaj przydać. – Pstryknął palcami. – No i już jest plan. Pewnie nie ma opcji, żebyś mnie uwolnił co? – Amos nadal gapił się na niego bezmyślnie. – Tak myślałem, no to zwerbujemy jakichś przybocznych księcia, żeby go zatłukli, a potem uruchomimy ogra.

– Co?!

– Oj chłopie. – Sin wyszczerzył zęby, a jego promienny uśmiech dodatkowo rozświetliła błyskawica. – Nie mogę ci wszystkiego zdradzić od razu, tak? Spoko, masz chwilę, żeby się zastanowić, potem opowiem resztę.

Demon umilkł. Skrzyżował ręce na piersi i zamknął oczy.

Czarodziej odchylił się na krześle i przetarł twarz dłonią. Wizja Sina była przerażająca. Mag nigdy nie widział się w roli uczestnika spisku i nie miał nawet pojęcia jak się zabrać do czegoś takiego. Poza tym rozmawiał przecież z demonem. Nie są to raczej istoty, które powinno się obdarzać wielkim zaufaniem, tym bardziej że Sin powiedział już o cenie jego usług, która trzeba przyznać, była bardzo wysoka. Z drugiej strony, co miał do stracenia? Tak czy tak, albo przerwie oblężenie albo zginie, więc można równie dobrze pozbyć się za jednym zamachem Domicjana.

– No dobrze – powiedział cicho. – jak chciałbyś to przeprowadzić?

Demon uśmiechnął się, otwierając oczy.

– Po pierwsze to zaproponowałbyś jakąś kawę czy coś? A poza tym to słabo się siedzi na podłodze.

Czarodziej westchnął i wyciągnął dłoń nad kwadratem, telekinetycznie przesuwając kredowe linie bliżej biurka. Figurki zostały na miejscu, ale po uruchomieniu kwadratu, nie były już potrzebne. Nadal jednak trzeba było uważać, aby nie znaleźć się wewnątrz narysowanego kształtu. Sin wstał i usiadł na ustawionym naprzeciw biurka krześle.

– W porządku, możemy zaczynać.

 

Ledwie Sin zdążył powiedzieć te słowa, a drzwi komnaty zostały otwarte kopniakiem i do środka wpadł książę Domicjan. Był jak zwykle ubrany w mundur wojskowy, a jego przystrojona wąsami twarz zdradzała niezbyt pogodny humor. Niski wzrost nie przeszkadzał mu we wzbudzaniu w swoim otoczeniu przestrachu, zwłaszcza kiedy, tak jak w tej sytuacji, dzierżył w rękach wielką kuszę wycelowaną prosto w Amosa. Czarownik wiedział, że jego przełożony nie zawaha się jej użyć.

Mag próbował rozpaczliwie uciec do tyłu, ale został powstrzymany przez ścianę, o którą wobec tego bezradnie oparł się placami. Jego oddech przyspieszył, a na twarzy wymalował się wyraz przerażenia. Książę zawsze był dla niego straszny, a co dopiero w sytuacji takiej jak ta. Nie przyszło mu nawet do głowy, żeby pomyśleć o losie biednego służącego, który prawdopodobnie nie żył, jeśli choćby spróbował zatrzymać księcia. Władca stanął na środku pomieszczenia, niemal wchodząc w obręb kredowego kwadratu. Jego wzrok prześlizgnął się tylko po najspokojniej w świecie siedzącym przy biurku demonie, a potem wbił się w czarodzieja, przewiercając go na wylot.

– Wytłumacz mi proszę, dlaczego nadal znajdujemy się w takiej, a nie innej sytuacji politycznej, a nie cieszymy się upragnioną wolnością naszego miasta?

Przerażony mag nie był w stanie wydobyć słów. Zdołał wydać tylko nieartykułowany, zduszony dźwięk.

– Nie nie nie, chciałbym usłyszeć wytłumaczenie, ponieważ jakiś czas temu wydałem mojemu najwyższemu magowi polecenie służbowe, abyśmy się w takiej właśnie sytuacji nie znajdowali. – Książę nie spuszczał wzroku z przerażonego Amosa. Od momentu wejścia do komnaty, ani razu jeszcze nie mrugnął – Jedyna więc możliwość wygląda tak, że ów czarodziej w pożałowania godnych okolicznościach, nie wywiązał się ze swojego obowiązku. Muszę jednak przyznać, że trochę mnie to dziwi, gdyż nie pozostawiłem złudzeń co do tego, jaki los czeka go, jeżeli tego nie zrobi.

– Ale… wasza wysokość. – czarodziej drżącą ręką wskazał demona.

W czasie trwania całej tej sceny Sin nie okazywał emocji, obserwując zachowanie Domicjana. Widząc jednak, jak zręcznie radził sobie obecnie jego świeżo pozyskany wspólnik, westchnął ciężko i wstał z miejsca, znajdując się w linii strzału z kuszy. Książę zmierzył go krytycznym wzrokiem.

– Ktoś ty?

– Sin, pochodzę z otchłani, a jestem tutaj, żeby wspomóc mojego kumpla w wygraniu wojny.

Książę opuścił kuszę.

– Z otchłani mówisz? Muszę powiedzieć, że brzmi to obiecująco. Jaki macie plan?

– Będzie on zawierał obudzenie ogromnego ogra, który zniszczy armie wroga, a potem najprawdopodobniej popędzi bezmyślnie w stronę jego królestwa i doszczętnie je spustoszy.

Książę pokiwał głową.

– Mniemam, że wiecie, w jaki sposób kontrolować tego ogra, tak?

– No chyba nie uważasz przyjacielu, że moim planem jest wypuszczenie na świat bezrozumnej bestii, która zacznie wszystko niszczyć, bez pomysłu jak można go skierować w dobrą stronę – Sin położył rękę na sercu, a przynajmniej tam, gdzie zwykle znajduje się serce – przysięgam, że nie jestem amatorem.

Władca jeszcze raz zmierzył go wzrokiem, a potem przeszył spojrzeniem Amosa.

– Potwierdzasz to?

Czarodziej gwałtownie pokiwał głową. Nie wiedział już, czy dźwięk, który słyszy to uderzający o parapet deszcz, czy jego własne, szczękające zęby.

– Dobrze, zatem macie mój placet.

– No i pięknie – Sin zamaszyście klasnął w dłonie, po czym wyciągnął rękę w stronę księcia. – Szufla.

Wówczas to władca Arreti, zrobił największy błąd w życiu, precyzyjnie rzecz ujmując taki, który owo życie zakończył. Podał rękę demonowi z otchłani, wkładając ją jednocześnie w obręb ochronnego kwadratu.

Z twarzy Sina momentalnie zniknęła wszelka wesołość. Szybkim ruchem ręki wciągnął księcia za linie, po czym złapał go za twarz, która natychmiast zaczęła się topić. Krzyk księcia został szczęśliwie zagłuszony przez grzmot. Machinalnie naciśnięty spust kuszy, uwolnił bełt, który jak przez powietrze przeleciał przez ciało demona, po czym wbił się w ścianę pół metra od twarzy Amosa.

Po chwili z księcia Domicjana został jedynie na wpół stopiony mundur, i ogromna kusza. Sin jak gdyby nigdy nic usiadł na krześle, z którego przed chwilą wstał i założył nogę na nogę.

– Rany jaki frajer, aż się wierzyć nie chce – stwierdził, kręcąc głową z dezaprobatą. – Pierwsza część planu załatwiona. Było w tym trochę improwizacji, ale grunt, że świętej pamięci książę wyleguje się już pewnie na ławeczce w otchłani, smagany biczami przez moje siostrzyczki.

Amos opadł powoli na fotel i przetarł twarz dłonią.

 

W lochach pod Arreti prawdopodobnie nigdy nie sprzątano. Przełożyło się to więc na rzadko widywaną ilość pajęczyn, kurzu, oraz szczurzych rodzin będących obecnie ich jedynymi lokatorami. Amos szedł pierwszy, wyciągając w przód dłoń z unoszącą się nad nią kulką światła, z której co pewien czas wydobywały się promyki, zapalające przytwierdzone do ścian pochodnie.

Sin szedł za nim z rękami splecionymi za plecami. Wraz z nim przemieszczał się kredowy kwadrat, umożliwiający czarownikowi kontrolę miejsca pobytu demona.

– Wychodzi na to, że wszyscy zapomnieli o tym co tutaj trzymano – powiedział demon. – Ciekawa sprawa, bo to cholernie przydatne zwłaszcza w takich sytuacjach.

– A ty skąd o tym wiesz? – zapytał Amos, odgarniając ręka kolejną kurtynę pajęczyn. – Mówiłeś, że wcześniej nie byłeś w tym mieście.

– Nie byłem, ale słyszałem o tym od mojego nieodżałowanej pamięci poprzednika na stanowisku demona numer trzydzieści jeden, któremu info przekazał jeszcze ktoś inny.

– Czyli szanse powodzenia są jeszcze mniejsze, niż myślałem. – Amos westchnął ciężko. Nie zagrażał mu już co prawda książę, ale teraz ciężar odpowiedzialności, związany z koniecznością utrzymania miasta sprawiał, że czarownik nadal był kłębkiem nerwów. Sytuacji nie poprawiał fakt, że plan działania jawił się jako, delikatnie mówiąc, ryzykowny i w jego wyniku mógł spotkać go los biednego służącego, który wnioskując ze stanu jego zwłok, zwrócił uwagę nadchodzącemu księciu, że Amos jest zajęty.

– Oj tam, oj tam – demon wyciągnął z kieszeni grzebyk, aby przeczesać swoją bródkę. – mówiłem ci już, myśl pozytywnie. Jak dotąd wszystko przecież idzie dobrze.

Po około pół godzinie drogi dotarli do ściany, na której znajdowało się kilka rzędów runicznych symboli. Amos potrafił na szczęście odcyfrować ich znaczenie. Nie było to mocne zaklęcie ochronne, tylko coś w rodzaju błogosławieństwa kapłanów. Spojrzał przez ramię na Sina, który wykonał ruch imitujący kopnięcie w drzwi, na co czarownik przewrócił oczami. Wyciągnął z torby książkę i przeczytał dość długie zdanie w obcym języku, w związku z czym napisy zaświeciły na zielono, a cegły zaczęły przesuwać się na boki, odsłaniając przejście.

– No popatrz. Nie było to takie trudne – stwierdził demon. – wchodzimy?

Czarownik skinął głową i przeszedł przez nowo powstałe przejście. Magiczny kwadrat automatycznie ruszył za nim, umożliwiając również Sinowi wejście do pomieszczenia.

Było to coś w rodzaju wielkiej hali, z różnorakimi obrazami wyrytymi na ścianach. Sprawiała wrażenie jakby powstała na długo przed uzyskaniem praw miejskich przez Arreti. Najbardziej przyciągającym uwagę elementem wystroju był ogromny posąg, umieszczony na postumencie w rogu hali. Przedstawiał umięśnionego, uzbrojonego w maczugę potwora z grymasem wściekłości na twarzy. Ukazany był tak, jakby skamieniał biorąc zamach maczugą podczas walki.

– Taak, robi wrażenie. – Sin z uśmiechem przyglądał się posągowi. – Mówię ci stary, to jest rozwiązanie twojego problemu.

– A zatem – czarownik przetarł oczy – twierdzisz, że jeśli go ożywię, to będę miał na swoje usługi wielkiego potwora, który zniszczy moich wrogów.

– Tak jest.

– A co jeśli… hmm, nie będzie posłuszny?

Demon skrzyżował ręce na piersi i przekrzywił głowę, spoglądając na ogra.

– Nie masz jakichś tam swoich sztuczek aby go zaczarować tak, żeby słuchał rozkazów? Znałem kiedyś czarodzieja, który tak właśnie kontrolował mojego braciszka.

– Pewnie, że istnieje coś takiego, ale niestety mój nauczyciel zginął, zanim zdążył mnie tego nauczyć.

– O – demon zmarszczył lekko brwi – no dobra, to jest pewien problem.

Sin przeszedł się po powierzchni wyznaczonej liniami. W pewnym momencie spojrzał na sufit.

– Szliśmy tutaj w sumie ponad pół godziny, no nie?

– Zgadza się.

– Czyli jesteśmy już prawdopodobnie poza murami miasta, no nie?

– Tak.

Sin podekscytowany klasnął w dłonie.

– No to, co się martwisz. Ożyw go, a on przebije się przez sufit, wyląduje w obozie Oletańczyków i ich wszystkich rozwali. Tylko trzeba go tak jakby wycelować w tamtą stronę.

– Trochę ryzykowne – czarownik przygryzł wargę, przyglądając się pomnikowi. – Ale cóż, nie mam chyba za bardzo alternatywy.

– Tak jest, no i to jest dobre nastawienie. – Sin ponownie klasnął w ręce i aż podskoczył. – to do roboty chłopie.

Amos podszedł do drzwi, którymi weszli i przesuwając przed nim ręką, zamknął je, cofając rzucone przed chwilą zaklęcie. Następnie spojrzał na sufit.

– Jeżeli ograniczę się do napisania, że tam jest wyjście, to chyba nie wystarczy.

– Jasne, że nie weź wybij tam dziurę, żeby słońce prześwitało. Jak to zobaczy, to pójdzie tamtędy.

– Jesteś pewien? – skrzywił się Amos

– Pewnie, przecież nie będzie się przebijał przez ściany, jak zobaczy że wyjście jest u góry. – Sin wzruszył ramionami. – To chyba oczywiste.

Czarownik westchnął ciężko, po czym przeczytał na głos kilka słów z książki i wycelował palec w sufit. Był już zmęczony od rzucania takiej liczby zaklęć, ale czuł, że musi rozstrzygnąć sprawę dzisiaj. Z palca wystrzelił mały promyczek, który przebił sufit, tworząc dziurę wielkości jabłka. Widocznie na górze była akurat kałuża, ponieważ z sufitu polała się woda, lądując wprost na głowie posągu ogra.

Amos przyjrzał się napisowi na postumencie, po czym otworzył księgę i zaczął czytać kolejne zdania, tym razem dłuższe i zawierające trudniejsze do wymowy słowa. Kiedy skończył czytać, przez chwilę nie działo się nic. Czarownik spojrzał nerwowo na Sina, który cały czas gapił się na posąg, czekając na jego reakcję. Doczekał się po mniej więcej dwóch minutach.

Ogr nagle ożył i dokończył rozpoczęty przed skamienieniem cios maczugą, który trafiając w próżnię, sprawił, że wielki stwór poleciał do przodu i wylądował twarzą w ziemi. Nie zatrzymało go to jednak na długo. Wstał, zaryczał tak potężnie, że zadrżały ściany, po czym ruszył naprzód, nie zauważając nawet intruzów w jego komnacie. Z łatwością przebił się przez zamurowane drzwi i sadząc potężne kroki, ruszył tunelem, przez który niedawno przyszli Sin i Amos.

Czarownik i demon w trakcie całej tej sceny, najciszej jak to było możliwe, przesunęli się w stronę ściany. Po chwili oszołomienia mag zorientował się, co się właśnie stało, momentalnie cała krew odpłynęła mu z twarzy, a po plecach przebiegł dreszcz.

– Pobiegł do miasta… – szepnął.

 

Ryki pędzącego ogra odbijały się echem w tunelu. Sin i Amos pędzili za nim w tę stronę, z której dopiero co przyszli. Najwyższy czarownik nie należał do ludzi szczególnie religijnych, ale w tym momencie żarliwie modlił się o jakikolwiek cud.

– Jak ja się mogłem dać na to namówić? – krzyknął w biegu – Wypuściłem właśnie wielką bestię do własnego miasta.

– Spokojnie chłopie – Sin siedząc po turecku, lewitował wewnątrz kwadratu, który podążał za czarodziejem – Nie ma takiego problemu, którego się nie da rozwalić.

Kiedy dotarli do wyjścia z tunelu Amos zobaczył, że wszystkie jego modły nie zdały się na nic. Dom, w którego piwnicy znajdowało się wejście do podziemi, już praktycznie nie istniał, zniszczony silnymi ciosami maczugi, a ślad gruzów sugerował, gdzie monstrum skierowało swoje kroki. Czarodziej rzucił się w dalszą drogę.

Szczęśliwie, znaczna większość ludzi z tej dzielnicy zajęta była właśnie budową fortyfikacji pod zamkiem księcia, więc ogr nie miał za bardzo komu rozwalić głowy. Jeżeli oczywiście nie dotarł już do centrum.

Amos wyskoczył zza zakrętu i niemal wpadł na potwora, który właśnie pił wodę z fontanny, tworząc kształt czarki z dłoni. Czarodziej ponownie schował się za ścianą będącą niegdyś chyba warsztatem kowalskim i złapał się bezradnie za włosy, próbując desperacko wymyślić jakieś rozwiązanie.

– No dobrze, mam nowy plan. – Sin wisiał właśnie do góry nogami, wciąż w siadzie skrzyżnym. – Wypuść mnie z tego kwadratu to skręcę mu kark, zanim zniszczy miasto.

– Taa, najpierw jemu, a potem mnie – mruknął czarodziej.

– Może tak może nie. – Demon uśmiechnął się krzywo, odwracając się we właściwą stronę i stając na nogach. – Ale wiesz dobrze że sam tego dziadostwa nie zatrzymasz. Zabije cię, zanim zdążysz wyciągnąć tę książkę. Zakładając, że potrafisz wyczarować z niej coś przydatnego.

Czarodziej spojrzał na niego ponuro, zastanawiając się, czy to możliwe, żeby Sin miał to wszystko zaplanowane. W tej chwili był już w stanie uwierzyć we wszystko. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwał mu kolejny ryk, który tym razem już na pewno, był słyszalny w całym mieście. Amos wyjrzał zza rogu i spostrzegł, że ogr rozwalał właśnie fontannę maczugą.

Czarodziej westchnął ciężko i wyciągnął z rękawa krótki kijek. Na szczęście zdążył wcześniej naładować go zaklęciem. Przetarł twarz dłonią i szybko, zanim zdążył się rozmyślić, wyszedł zza ściany.

Wycelował kijek w ogra, który był na razie zwrócony do niego plecami. Z końca różdżki wystrzeliło coś w rodzaju niebieskiej błyskawicy, która ugodziła potwora w plecy. Zaklęcie rzuciło wielkoludem o najbliższy budynek, skutkując pogrzebaniem go w hałdzie gruzu. Czarodziej odetchnął z ulgą, ale nie mógł długo cieszyć się zwycięstwem. Już po mniej więcej minucie, potwór zaczął gramolić się na zewnątrz.

– Chłopie daj sobie spokój – stwierdził Sin, sugestywnie unosząc brwi. – Masz tam pewnie jeszcze ze dwie takie błyskawice, a one nie są w stanie go utrupić. I tak wiesz, że muszę stąd wyjść.

Amos nie zdążył odpowiedzieć, bo ogr stał już na kupie gruzu, zamiast znajdować się pod nią. Faktycznie wydawało się, że zaklęcie nie uszkodziło go w żaden sposób. Jedynym osiągniętym wynikiem były wściekłe, przekrwione oczy stwora, skierowane obecnie na czarodzieja.

Ogr skoczył do przodu chcąc zapewne jednym ciosem pozbyć się natrętnego przeciwnika, ale został po raz kolejny ugodzony błyskawicą, która odrzuciła go na piętnaście metrów w tył. Tym razem jednak nie trafił w żaden budynek, lecz spadł plackiem na ulicę, więc z chwilowego oszołomienia otrząsał się szybciej i w bardziej komfortowych warunkach.

Zobaczywszy, że jego magia nie jest w stanie uszkodzić potwora, Amos stracił wszelką nadzieję. Obejrzał się na demona, który przyglądając się swoim paznokciom, stał wewnątrz kwadratu kawałek dalej.

– A niech cię – rzucił przez zęby. – wszystko mi już jedno. Rozwal go po prostu.

– Słowo – powiedział Sin z wyjątkowo poważnym jak na niego wyrazem twarzy.

Amos wypowiedział kilka słów, po czym pstryknął palcami. Kredowe linie wokół demona zniknęły. On sam wystawił podejrzliwie stopę, macając nią miejsce na bruku, gdzie chwilę wcześniej się znajdowały. Potem przeciągnął się lekko i zrobił kilka kroków w stronę ogra. Jego oczy zapłonęły jaśniejszym płomieniem.

– W końcu do cholery – stwierdził, po czym ruszył raźniejszym krokiem.

Zbliżył się do ogra na kilka metrów, po czym wykonał długi skok, który przetransportował go na barki potwora. Zaskoczony wielkolud zamachał rękami, próbując dosięgnąć Sina, ale nie udało mu się to w wyniku wykonanego przez demona uniku.

Następne sceny wyglądały w miarę podobnie. Ogr kręcił się w kółko i rozwalał w amoku najbliższe zabudowania, próbując strząsnąć z siebie demona, a Sin siedział mu na barana, starając się do tego nie dopuścić.

– Zabij go wreszcie, bo i tak rozwali mi miasto – wrzasnął rozpaczliwie Amos.

Sin zauważalnie wywrócił oczami, ale posłuchał go. Szybkim ruchem skręcił ogrowi kark, a następnie lekko zeskoczył z upadających na ziemię zwłok, lądując na jednym kolanie ze spuszczoną głową i opierając się pięścią o bruk. Wstał uśmiechnięty, ale na jego twarzy raptownie odmalowało się zaskoczenie, gdy spojrzał na coś znajdującego się za plecami Amosa.

Czarodziej odwrócił się powoli i stanął twarzą w twarz z Oletańską armią, która znajdowała się jakieś dziesięć metrów za nim.

 

Czarodziej Arreti cofnął się o kilka kroków, stając w jednej linii z Sinem, który z zaciekawieniem przyglądał się wrogiej armii. Przez chwilę stali naprzeciwko Oletańczyków, a słychać było jedynie ostatnie drgawki zwłok ogra. Amos przełknął głośno ślinę. Sytuacja, w której się znalazł była z pewnością nie do pozazdroszczenia, ale z jakiegoś powodu nieprzejednani wojownicy Oletu również tylko stali w miejscu gapiąc się wielkimi oczami to na Sina, to na martwego potwora.

Po kilku minutach demon odzyskał rezon i zrobił krok naprzód, rozkładając ręce w geście powitania. W reakcji na to cała armia Oletu cofnęła się nerwowo o kilka metrów. Sin zatrzymał się zdziwiony, po czym wykonał trzymetrowy skok do przodu.

– Buuuuu! – wrzasnął, lądując nieopodal żołnierzy, którzy, tak jak można się było spodziewać, natychmiast rzucili się do ucieczki, zostawiając za sobą broń i tarcze.

Amos podszedł bliżej miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się armia, od kilku miesięcy oblegająca jego miasto. Ponownie stanął obok Sina, zdając sobie sprawę, że mimo tożsamego wyglądu i zachowania co przed likwidacją kwadratu, demon jest teraz najbardziej niebezpieczną istotą na ziemi.

– No cóż – zaczął Sin, wciąż przyglądając się uciekającym oletańskim oddziałom, forsującym od wewnątrz bramę, którą od tak dawna starali się zdobyć – wygląda na to, że rzeczywiście pomogłem ci przełamać to oblężenie. Szczerze, to nawet Szimasz nie zrobiłby tego lepiej. – odwrócił się uśmiechnięty w stronę Amosa. – A więc gratuluję ci wykonania zadania chłopie. Z perspektywy czasu, plan był fantastyczny.

– Taaa – odparł niepewnie Amos – o ile ty sam nie zniszczysz teraz całego świata.

– Fakt, o ile nie zniszczę. – Sin uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Nieee no uspokój się. Przecież nie zrobię temu mojemu nowemu przyjacielowi.

Klepnął czarodzieja serdecznie po ramieniu, zanim ten zdążył się uchylić.

– A poza tym – ciągnął – na twojej ziemi jest mnóstwo zabawy. Nie miałbym po co jej rozwalać.

– To co teraz zrobisz – spytał ostrożnie Amos – planujesz faktycznie zostać w Arreti?

– Nieee no co ty. To był plan na sytuację, kiedy byłem zamknięty w tym paskudnym kwadracie. Teraz już nie muszę się ograniczać co nie? – zmierzył Amosa wzrokiem – Ale przecież dasz sobie tutaj radę. Na pewno są jakieś zaklęcia do odbudowania miasta.

– Są – przyznał czarodziej – Ale niestety mój nauczyciel zginął, zanim…

– No i widzisz. – przerwał mu z uśmiechem demon – Mówiłem, ze dobrze będzie.

Sin pstryknął palcami, w wyniku czego za jego plecami pojawił się ognisty portal w kształcie prostokąta rozmiaru zwyczajnych drzwi.

– Taak. – Sin spojrzał na niego przez ramię. – To ja się będę zwijał. Jakbyś kiedyś czegoś potrzebował, to zawsze jestem do dyspozycji. Nie krępuj się z pisaniem. – Zawahał się. – Ale innych demonów to ty już może nie przywołuj.

– A gdzie miałbym niby wysyłać… – spytał Amos.

– W porządku, pa, pa.

Sin pomachał mu ręką na pożegnanie, po czym cofnął się o krok i zniknął w płomieniach.

Amos przetarł twarz dłonią i rozejrzał się wokół, widząc zniszczone budynki, martwego ogra i broń zostawioną przez Oletańskch żołnierzy. Po chwili ruszył z powrotem do zamku, zastanawiając się, jak mógł być tak głupi, żeby do tego wszystkiego dopuścić.

Koniec

Komentarze

Jak u Hitchcock’a zacząłeś od trzęsienia ziemi, a potem napięcie nieustannie rosło.

Fajny tekścik, choć sporo w nim błędów.

Postacie intrygujące bo nieoczywiste zarówno wielki mag gapa, jak i psychopatyczny książę – frajer, oraz uroczy demon morderca.

Trochę żałuję, że nie dowiedzieliśmy się kto objął tron. No powiedz, że Amos! ;)

 

Poniżej wyłapane błędy:

 

W gabinecie było wystarczająco dużo miejsca, żeby przeprowadzić zaplanowane przedsięwzięcie, ale był on zawalony stosami Książęk oraz zwierającymi dziwne substancje butelkami. Amos zaczął bezceremonialnie przerzucać i spychać przeszkadzające mu przedmioty pod zastawione regałami ściany.

 

Książek z małej i bez ę.

Regały zbyt nowoczesne.

 

Zdyszany wykonanym właśnie biegiem po długich schodach służący, wszedł w końcu do komnaty.

 

A może:

Po dłuższej chwili do komaty wszedł zdyszany biegiem po długich schodach służący.

Nawet może lepiej bez długich schodów. Każdy wie, że bieganie po zamkach lekkie nie było. Lub wspinaniem się na wysoką wieżę?

 

Zmachany jest zbyt nowoczesne i odbiera czarodziejowi godność. Chyba, że tak ma być.

 

Można było dojrzeć zniszczone wskutek spadających pocisków domy,

 

Chyba prościej zniszczone prze pociski, lub przez bombardowanie… pociski zazwyczaj spadają????

 

Aby dopełnić atmosfery, nad zamkiem zaczęły zbierać się czarne chmury zwiastujące ogromnych rozmiarów burzę.

 

Dla dopełnienia atmsfery. Bo to ta atmosfera.

 

Notes współczesny.

 

Istota, która ostatecznie uformowała się w kwadracie, nie przypominała za bardzo wizerunku, którego spodziewamy się po demonie.

I w kolejnym zdaniu wyglądała, bo to istota.

 

W innym przypadku najprawdopodobniej zginę w męczarniach za sprawą mojego księcia.

Raczej z rozkazu, bo nie sądzę, żeby władca sam go oprawiał. Choć jak doczytałam do końca to może i sam;)

 

Mamy coraz mniej żołnierzy, a mury obronne wyglądają coraz bardziej jak zwały gruzu. – Wypowiedź ta, uzewnętrzniana była coraz głośniej, a zakończyła się już niemal krzykiem. – Muszę coś wymyślić, żeby to przerwać, bo inaczej czeka mnie śmierć.

 

Corazoza jakaś, ale na szczęście miejscowa.

 

Niski wzrost nie przeszkadzał mu we wzbudzaniu w swoim rozmówcy przestrachu,

Uogólniłabym, bo czarodziej teraz nie jest rozmówcą.

„…we wzbudzaniu strachu w rozmówcach/poddanych/otoczeniu”

 

Z jego gardła na zewnątrz wydostał się tylko niezidentyfikowany zduszony dźwięk.

 

– Oj tam[,] oj tam,

 

Po około pół godzinie drogi dotarli do ściany, na której znajdowało się kilka rzędów runicznych symboli.

 

wchodzimy?

Duże W.

 

…zapewne po to, aby po jej gruzach rzucić się do dalszego biegu.

 

Jakieś niezręczne to jest.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Ok, dzięki za uwagę :)

Ot, taka sobie opowiastka z udziałem dość niewydarzonego maga, na którego spadła odpowiedzialność za uratowanie miasta i wezwanego przezeń na pomoc demona. Mimo sporego przegadania można tu dostrzec pomysł na całkiem zabawne opowiadanie, tylko szkoda, że ów pomysł został zamordowany fatalnym wykonaniem – lekturę skutecznie utrudniają błędy i usterki, źle zapisane dialogi, nie zawsze poprawnie i czytelnie złożone zdania, razi też wiele nazbyt współczesnych słów i zwrotów użytych w opowiadaniu, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

Mam wrażenie MM99, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

wzdry­gnął się, sły­sząc gło­śny huk spo­wo­do­wa­ny dzia­ła­niem Ole­tań­skiej ka­ta­pul­ty. → Masło maślane – huk jest głośny z definicji.

Wystarczy: …wzdry­gnął się, sły­sząc huk spo­wo­do­wa­ny dzia­ła­niem ole­tań­skiej ka­ta­pul­ty.

 

pa­mię­tał jesz­cze dotyk bar­dzo do­słow­ne­go noża na gar­dle, który za­pre­zen­to­wał mu ksią­żę Do­mi­cjan, aby uzmy­sło­wić mu kon­se­kwen­cje jego po­raż­ki. Nie może więc dzi­wić, że po­ziom jego mo­ty­wa­cji… → o zaprezentował książę – dotyk czy nóż? Lekka zaimkoza.

 

Za­dzwo­nił nie­wiel­kim dzwon­kiem, aby we­zwać słu­żą­ce­go. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Niewielkim dzwonkiem wezwał służącego.

 

żebyś pod żad­nym po­zo­rem nie wy­cho­dził już dzi­siaj na górę… → …żebyś pod żad­nym po­zo­rem nie wcho­dził już dzi­siaj na górę

 

słu­żą­cy za­zgrzy­tał tylko zę­ba­mi, wspo­mi­na­jąc sty­gną­cą na dole kawę… → Skąd służący miał kawę? Obawiam się, że w czasach tego opowiadania kawa nie była napojem pijanym przez służących, ani nawet przez ich panów.

 

Nie do­cze­kaw­szy się od­po­wie­dzi, wy­szedł. → Służący o nic nie pytał, więc nie mógł oczekiwać odpowiedzi.

Proponuję: Nie do­cze­kaw­szy się reakcji, wy­szedł.

 

Nieco zma­cha­ny wy­ko­na­ną pracą… → Raczej: Nieco zmęczony/ wyczerpany wy­ko­na­ną pracą…

 

Można było doj­rzeć znisz­czo­ne wsku­tek spa­da­ją­cych po­ci­sków domy… → Proponuję: Można było doj­rzeć domy znisz­czo­ne pociskami balist

 

ludzi ta­mu­ją­cych ulice za­sie­ka­mi… → Obawiam się, że ulicy na można zatamować, można natomiast zatamować ruch na niej, uczynić ją nieprzejezdną i trudną do przejścia.

Z czego robiono zasieki?

 

na wy­pa­dek upad­ku murów… → Nie brzmi to najlepiej.

Może: …na wy­pa­dek zburzenia/ runięcia murów

 

Nie miał naj­mniej­szej ocho­ty za­bie­rać się za tego ro­dza­ju magię. → Nie miał naj­mniej­szej ocho­ty za­bie­rać się do tego ro­dza­ju magii.

 

Wy­glą­dał bo­wiem jak zwy­czaj­ny czło­wiek. Miał na sobie czar­ne spodnie i białą ko­szu­lę z pod­wi­nię­ty­mi rę­ka­wa­mi. Jego ozdo­bio­na… → Piszesz o istocie, więc: Wy­glą­dała bo­wiem jak zwy­czaj­ny czło­wiek. Miała na sobie czar­ne spodnie i białą ko­szu­lę z pod­wi­nię­ty­mi rę­ka­wa­mi. Jej ozdo­bio­na

 

ozdo­bio­na bród­ką w stylu van dyke twarz… → Co to za styl van dyke?

 

– Wy­ja­śnisz mi chło­pie, czemu mnie we­zwa­łeś? → Mam wrażenie, że w czasach kiedy dzieje się opowiadanie, demon do maga nie zwracałby się w ten sposób. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu kilkakrotnie.

 

– Uu cięż­ka spra­wa co?

– Tak.

– I twoim pla­nem było we­zwa­nie Szi­ma­sza, żeby ich roz­wa­lił? → Raczej:

– Uu, trudna spra­wa, co?

– Tak.

– I twoim pla­nem było we­zwa­nie Szi­ma­sza, żeby ich pokonał/ zniszczył?

 

– Nie no co ty, nie ma opcji. – demon po­krę­cił głową uśmie­cha­jąc się. – Nie­źle byśmy wy­glą­da­li, jakby się dało do nas do­stać tak łatwo. Chyba mu­sisz sobie wy­ry­so­wać nowy plan. – po­now­nie ro­zej­rzał się po kom­na­cie – a gdzie ja wła­ści­wie je­stem? → Pierwsze zdanie brzmi zbyt współcześnie. Dialog jest źle zapisany. Proponuję:

– Nie, no co ty, to niemożliwe. – Demon po­krę­cił głową, uśmie­cha­jąc się. – Nie­źle byśmy wy­glą­da­li, jakby się dało do nas do­stać tak łatwo. Chyba mu­sisz sobie wy­ry­so­wać nowy plan. – Po­now­nie ro­zej­rzał się po kom­na­cie.A gdzie ja wła­ści­wie je­stem?

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– W Ar­re­ti. Od pię­ciu i pół mie­sią­ca bro­ni­my się przed ob­lę­że­niem. → Mieszkańcy Arreti, nie bronili się przed oblężeniem, albowiem miasto było już oblegane.

Proponuję: – W Ar­re­ti. Od pię­ciu i pół mie­sią­ca jesteśmy oblężeni.

 

ner­wo­wo cho­dzić w te i z po­wro­tem… → …ner­wo­wo cho­dzić w  i z po­wro­tem

 

A poza tym weź się jakoś po­zy­tyw­nie na­staw czy coś. → Ta wypowiedź brzmi zbyt współcześnie.

 

Pro­blem w tym, że poza zro­bie­niem spi­sku i wy­da­niu mia­sta wro­go­wi, ra­czej cięż­ko zna­leźć opcję, któ­rej za­ła­twi­ła­by to naraz. → Pro­blem w tym, że poza zawiązaniem/ uknuciem spi­sku i wy­da­niu mia­sta wro­go­wi, ra­czej trudno zna­leźć wyjście, któ­re za­ła­twi­ło­by to jednocześnie.

 

Cza­ro­dzie­jo­wi opa­dła szczę­ka. → Zbyt współczesny frazeologizm.

 

Bez jaj! Facet ci za­gra­ża… → Oba wyrażenia są zbyt współczesne.

 

W osta­tecz­no­ści moż­na­by też pod­dać… → W osta­tecz­no­ści moż­na ­by też pod­dać

 

Demon po­dra­pał się po bród­ce. → Można podrapać się po brodzie (części twarzy) ale nie można podrapać zarostu.

 

Pew­nie nie ma opcji, żebyś mnie uwol­nił co? → Pew­nie nie ma możliwości, żebyś mnie uwol­nił, co?

 

Spoko, masz chwi­lę, żeby się za­sta­no­wić… → To słowo nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

Cza­ro­dziej oparł się o opar­cie krze­sła… → Brzmi to fatalnie.

 

nie miał nawet po­ję­cia jak się za­brać za coś ta­kie­go. → …nie miał nawet po­ję­cia jak się za­brać do czegoś ta­kie­go.

 

– Po pierw­sze to za­pro­po­no­wał­byś jakąś kawę czy coś? → Kawa nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

A poza tym to słabo się sie­dzi na ziemi. → Rzecz dzieje się w gabinecie maga, więc: A poza tym to słabo się sie­dzi na podłodze.

 

Okej, mo­że­my za­czy­nać. → Ten zwrot nie racji bytu w tym opowiadaniu.

Proponuję: W porządku, mo­że­my za­czy­nać.

 

Niski wzrost nie prze­szka­dzał mu we wzbu­dza­niu w swoim roz­mów­cy prze­stra­chu… → Kto jest rozmówcą księcia, skoro ten jeszcze do nikogo nie przemówił?

 

nie za­wa­ha się jej użyć.

Mag ze­rwał się z miej­sca i rzu­cił się w tył, ale zo­stał po­wstrzy­ma­ny przez znaj­du­ją­cą się tam ścia­nę, o którą wobec tego bez­rad­nie oparł się pla­ca­mi. Jego od­dech przy­spie­szył, a na twa­rzy wy­ma­lo­wał się wyraz prze­ra­że­nia. Ksią­żę za­wsze wy­da­wał mu się strasz­ny, a co do­pie­ro w sy­tu­acji ta­kiej jak ta. Nie przy­szło mu nawet do głowy, żeby za­du­mać się nad… → Siękoza.

Czy mag na pewno oparł się o ścianę placami?

 

Wy­tłu­macz mi pro­szę, dla­cze­go nadal znaj­du­je­my się w ta­kiej, a nie innej sy­tu­acji po­li­tycz­nej… → Czy mag odpowiadał także za sytuację polityczną miasta?

 

Prze­ra­żo­ny mag nie był w sta­nie wy­do­być z sie­bie słów. → Zbędny zaimek – czy wydobywałby słowa z kogoś innego?

 

Z jego gar­dła na ze­wnątrz wy­do­stał się tylko nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ny zdu­szo­ny dźwięk. → A może: Zdołał wydać tylko nieartykułowany, zduszony dźwięk.

 

wy­da­łem mo­je­mu naj­wyż­sze­mu ma­go­wi po­le­ce­nie służ­bo­we… → Nie brzmi to najlepiej.

 

cza­ro­dziej drżą­cą ręką wska­zał na de­mo­na. → …cza­ro­dziej drżą­cą ręką wska­zał de­mo­na.

Ręka wskazujemy coś, nie na coś.

 

a przy­naj­mniej tam, gdzie zwy­kli zwy­kle znaj­du­je się serce… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Wład­ca jesz­cze raz zmie­rzył go wzro­kiem, a potem prze­szył nim Amosa. → Czy dobrze rozumiem, że władca przeszył Amosa Sinem?

 

po czym wy­cią­gnął rękę w stro­nę księ­cia. – Szu­fla. → To nie jest słowo do tego opowiadania.

 

Wów­czas to wład­ca Ar­re­ti, zro­bił naj­więk­szy błąd swoim życiu… → Zbędny zaimek – czy mógł zrobić błąd w cudzym życiu?

Wystarczy: Wów­czas wład­ca Ar­re­ti, zro­bił naj­więk­szy błąd w życiu

 

Szyb­kim ru­chem ręki wcią­gnął księ­cia za linie… → Literówka.

 

wbił się w ścia­nę pół metra od twa­rzy Amosa. → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano o metrach? Ten błąd pojawia się w tekście wielokrotnie.

 

– Rany jaki fra­jer… → To słowo nie powinno znaleźć się w tym opowiadaniu.

 

wy­cią­ga­jąc wprzód dłoń… → …wy­cią­ga­jąc w przód/ do przodu dłoń

 

od­gar­nia­jąc ręka ko­lej­ną kur­ty­nę zło­żo­ną z pa­ję­czyn. → Wystarczy: …od­gar­nia­jąc ręką ko­lej­ną kur­ty­nę pa­ję­czyn.

 

któ­re­mu info prze­ka­zał jesz­cze ktoś inny. → To słowo nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

– Oj tam oj tam, – demon→ – Oj tam, oj tam – demon

Przed półpauzą nie stawia się przecinka.

 

mó­wi­łem ci już, myśl po­zy­tyw­nie. → Ten zwrot, jako zbyt współczesny, nie pasuje do tego opowiadania.

Proponuję: Mó­wi­łem ci już, nie panikuj.

 

Spoj­rzał przez ramię na Sina, który wy­ko­nał nogą gest kop­nię­cia… → Zbędne dopowiedzenie – kopnięcie ro ruch nogi. Gesty wykonuje się rękami/ dłońmi, nie nogami. Kopnięcie nie jest gestem.

 

cza­row­nik za­re­ago­wał wy­wró­ce­niem ocza­mi. → Raczej: …cza­row­nik przewrócił ocza­mi.

 

Spor­tre­to­wa­ny był tak… → Piszesz o posągu, posąg nie jest portretem.

 

– Mówię ci stary… → Ten zwrot nie powinien znaleźć się w tym opowiadania.

 

cza­row­nik prze­tarł oczy kciu­kiem i pal­cem wska­zu­ją­cym… → Spróbowałam – to wyjątkowo niewygodne.

Może wystarczy: …cza­row­nik prze­tarł oczy

 

będę miał wiel­kie­go po­two­ra na swoje usłu­gi, który znisz­czy moich wro­gów. → Raczej:  …będę miał na swoje usłu­gi wiel­kie­go po­two­ra, który znisz­czy moich wro­gów.

 

– Nie masz ja­kichś tam swo­ich sztu­czek jak go za­cza­ro­wać tak→ – Nie masz ja­kichś tam swo­ich sztu­czek, aby go za­cza­ro­wać tak

 

cała krew od­pły­nę­ła mu z twa­rzy, a po pla­cach prze­biegł dreszcz… → Domyślam się, że dreszcz przebiegł po placach oblężonego miasta.

 

– Nie ma ta­kie­go pro­ble­mu, któ­re­go się nie da roz­wa­lić. → Raczej: – Nie ma ta­kie­go pro­ble­mu, któ­re­go nie da się roz­wiązać.

 

pił wodę z fon­tan­ny, two­rząc kształt czar­ki ze swo­ich dłoni. → Zbędny zaimek – czy tworzyłby czarkę z cudzych dłoni?

 

– Okej, mam nowy plan. → – No dobrze, mam nowy plan.

 

Z końca różdż­ki wy­strze­li­ło coś ro­dza­ju… → Pewnie miało być: Z końca różdż­ki wy­strze­li­ło coś w ro­dza­ju

 

Kre­do­we linie wokół de­mo­na znik­nął. → Linie są rodzaju żeńskiego, więc: Kre­do­we linie wokół de­mo­na znik­nęły.

 

wy­ni­ku wy­ko­na­ne­go przez de­mo­na uniku. → Czy to zaplanowany rym?

 

lekko ze­sko­czył z opa­da­ją­cych na zie­mię zwłok… → …lekko ze­sko­czył z upadających na zie­mię zwłok

 

Wstał uśmiech­nię­ty, ale wyraz jego twa­rzy rap­tow­nie zmie­nił się w za­sko­cze­nie… → Mógł mieć wyraz zaskoczenia na twarzy, ale wyraz twarzy nie może się zmienić w nic.

Proponuję: Wstał uśmiech­nię­ty, ale na jego twa­rzy rap­tow­nie odmalowało się zaskoczenie

 

a sły­chać było je­dy­nie ostat­nie drgaw­ki zwłok ogra. → Jak brzmią drgawki?

 

Bu­uuu – wrza­snął, lą­du­jąc nie­opo­dal żoł­nie­rzy… → Skoro wrzasnął, to przydałby się wykrzyknik: Bu­uu! – wrza­snął, lą­du­jąc nie­opo­dal żoł­nie­rzy

 

rzu­ci­li się do uciecz­ki, zo­sta­wia­jąc za sobą broń, tar­cze i ka­wał­ki zbroi. → Czy dobrze rozumiem, że zdzierali z siebie zbroje i rwali na kawałki, a te rzucali na siebie?

 

podszedł bli­żej miej­sca, gdzie jesz­cze przed chwi­lą znaj­do­wa­ła się ob­le­ga­ją­ca jego mia­sto od kilku mie­się­cy armia. → …podszedł bli­żej miej­sca, gdzie jesz­cze przed chwi­lą znaj­do­wa­ła się armia, od kilku mie­się­cy ob­le­ga­ją­ca jego mia­sto.

 

Nie zro­bię temu prze­cież mo­je­mu no­we­mu przy­ja­cie­lo­wi.Przecież nie zro­bię tego mo­je­mu no­we­mu przy­ja­cie­lo­wi.

 

To był plan na sy­tu­ację, kiedy je­stem za­mknię­ty→ To był plan na sy­tu­ację, kiedy tkwiłem za­mknię­ty

 

– Mó­wi­łem, ze do­brze bę­dzie. → Literówka.

 

– A gdzie miał­bym niby wy­sy­łać … – spy­tał Amos. → Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Okej papa. → W porządku, pa, pa.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

MM99 możesz nanosić sugerowane poprawki. Oczywiście nie musisz, bo tekst jest tylko Twój, ale po poprawieniu oczywistych błędów, kolejni czytelnicy mogą być łaskawsi;)

Lożanka bezprenumeratowa

Myślałem, że lepiej zaczekać z tym, aż się pojawi więcej komentarzy, ale twój plan może być lepszy. O:)

Po poprawkach czyta się dużo lepiej.

Polecam do biblioteki.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć!

Całkiem fajny tekst, przyznam szczerze. Historia jest zgrabna, bohaterowie mają charakter, oryginalny i porządnie zbudowany, a i uśmiechnęłam się kilka razy. Tylko z budowaniem emocji i napięcia nieco gorzej – momenty, w których można by było czytelnika mocniej wkręcić w historię, jak wtargnięcie księcia do komnaty Amosa, wypuszczenie trolla czy pokonanie go, napisane są dość “sprawozdawczym” językiem. Myślę, że jeśli popracujesz nad tymi elementami, kolejne Twoje opowiadania będą tylko lepsze. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

OK, jest kawałek fantasy. Władca niespecjalnie rozgarnięty – dlaczego zabił najlepszego maga, a potem stawiał jego następcy zadania nie do wykonania? Jak już go postawił w sytuacji bez wyjścia, to niech się nie dziwi…

Zdziwiło mnie, że demon po wystraszeniu wrogiej armii po prostu odszedł. Gdzie ta straszliwa cena za jego usługi? Dlaczego nie próbował ugrać nic dla siebie?

Ale czytało się całkiem przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka