- Opowiadanie: Sarmant - Człowieczeństwo

Człowieczeństwo

Ufoludki, tu, na Ziemi! Takie rozwinięte, takie mądre, takie podobne do ludzi! A on ma zostać ich przewodnikiem! Czyż to nie wspaniale? Cóż, tak się składa, że niekoniecznie.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Finkla

Oceny

Człowieczeństwo

Jak to możliwe, że niebo jest takie piękne?

Tak pomyślał sobie Scorby, siedząc przy drzewie na poletku ziemniaków i odpoczywając po zbiorach. Kilku jego pomocników już wróciło do swoich domów, ale on chciał się jeszcze chwilę rozkoszować spokojem. Nie żeby w jego wsi było tłoczno – każdy człowiek cenił tu sobie ład i ciszę – ale w tym miejscu można było osiągnąć najwyższy poziom relaksu, przynajmniej według niego.

Kilka ptaków przecięło nieskalany ani jedną chmurką błękit, a jeden z nich odłączył się od pozostałych i zaczął lecieć w dół, jakby prosto na niego. Robił się coraz większy i większy, do tego stopnia, że Scorby zaczął się zastanawiać, czy to w ogóle jest ptak. Jego niepokój wzrastał z każdą sekundą. Wstał powoli i, mrużąc oczy, doszedł do strasznego wniosku. To nie żaden ptak, tylko UFO! Wspaniały, podłużny, czarno-biały statek kosmiczny zbliżał się w stronę jego pola ziemniaków i ani myślał zwolnić.

A zatem kosmici istnieją i przybyli odwiedzić jego planetę, jego Ziemię!

Jak powinien wyglądać pierwszy kontakt? To było ekscytujące i przerażające jednocześnie. Scorby miał bardzo przyjazne usposobienie, ale tym razem nie mógł tak po prostu stać wśród ziemniaków i czekać na to, co się wydarzy. Nie wiedział w końcu, jak wyglądają ci obcy i jakie mają zamiary. Schował się więc prędko za gruby pień drzewa, wyglądając co chwilę na niebo. Statek kosmiczny był już może kilka kilometrów nad powierzchnią ziemi i zapowiadało się, że wyląduje niedaleko niego.

Wreszcie statek wylądował tuż przy lasku, jakieś pięćset metrów od podekscytowanego Scorby’ego, który obserwował, jak drzwi rozchylają się automatycznie, a ze środka wychodzi trzech kosmitów. Mieli dwie ręce i dwie nogi, tak jak on. Byli jednak za daleko, by mógł dojrzeć coś więcej. Czekał więc cierpliwie, przestępując z nogi na nogę, podczas gdy obcy rozglądali się wokół i dotykali trawy. W końcu zaczęli zbliżać się do jego pola. Scorby zauważył, że ubrani byli w białe kombinezony, a na głowach mieli hełmy. Ciekawe, czy mogli oddychać tlenem?

Wreszcie trójka kosmitów wkroczyła na jego pole. Scorby był pewien, że jego cenne uprawy zostaną zdeptane, ci jednak szli przez grządki bardzo uważnie, co chwilę się schylając i dotykając ziemniaków. Jednego nawet wygrzebali z ziemi i chyba go zeskanowali jakimś dziwacznym urządzeniem. Scorby nadstawił ucha, starając się dosłyszeć, co mówią. Nie rozumiał ich języka, ale zdawało mu się, że jego kartofelki bardzo im się podobają. Co za głupawe ufoludki!

Nie chciał już dłużej kryć się za drzewem. Jeszcze wezmą go za tchórza. Wyszedł powoli ze swej kryjówki i zrobił ostrożnie kilka kroków naprzód. Wciąż go nie zauważyli. Już miał coś do nich zawołać, gdy ci nagle zdjęli swoje hełmy. Scorby’ego zamurowało. Coś dziwnego wystawało z ich głów. Jakieś różnokolorowe, gęste, niezliczone odnogi, straszne, okropne! Scorby z cichym krzykiem pobiegł z powrotem za drzewo, marząc o tym, by nie został zauważony. Jednak gdy wychylił głowę, obcy znajdowali się już kilka metrów od niego. Coś do niego mówili, ale on niczego nie rozumiał.

– Nie róbcie mi nic złego – jęknął. Czy to naprawdę były jego pierwsze słowa wypowiedziane do obcej cywilizacji?

Troje obcych uniosła ręce, jakby chciała mu oznajmić, że nie ma się czego bać. Scorby przyjrzał się ich twarzom. Gdyby nie jakieś dziwne drobne elementy w okolicach oczu, byliby niemal tacy sami jak on. Rozpoznał dwie kobiety i jednego mężczyznę, a tak mu się przynajmniej wydawało. Jedna z pań, chyba ich liderka, podeszła do niego bliżej. Jej dziwaczne, czerwone odnogi wystające z głowy były najdłuższe z ich trójki.

– Nie chcemy zrobić ci krzywdy – powiedziała w jego języku i uśmiechnęła się miło.

– Skąd znasz…? – zaczął wciąż zlękniony Scorby.

– Twój język bardzo przypomina pewien wymarły język z naszej planety – odparła zaraz kobieta, trochę kalecząc słowa, ale mówiąc względnie poprawnie. – Chociaż tylko ja z naszej trójki umiem się nim posługiwać. Mam na imię Iris, to Strop i Fenna. A ty?

– Sco… Scorby – wybąkał, patrząc na pozostałą dwójkę. Wydawali się przyjaźnie nastawieni. – Skąd jesteście? I czego szukacie na naszej planecie? – dodał jeszcze, starając się przybrać pewny siebie wyraz twarzy. W końcu to on tutaj rządził, a oni byli tylko najeźdźcami.

– Cóż, pochodzimy z innej galaktyki, z baaardzo daleka, ale wygląda na to, że właśnie odnaleźliśmy planetę niezwykle podobną do naszej, i to z tą samą atmosferą. Niedawno udało nam się przekroczyć prędkość światła, dzięki czemu możemy teraz swobodnie przemieszczać się po kosmosie. I poznawać nowe układy planetarne.

– Musicie mieć bardzo dobrze rozwiniętą technologię – powiedział z podziwem Scorby. – Na naszej planecie nie osiągnęliśmy jeszcze zbyt wiele, choć mamy elektronikę, o ile wiecie, o czym mówię… Może nie w mojej wsi, ale posiadamy komputery, telewizory…

Iris uniosła ze zdziwieniem brwi i przekazała coś swoim towarzyszom, którzy wyglądali na zszokowanych i zarazem zachwyconych.

– Jesteście niezwykle rozwiniętą rasą, Scorby. Musicie mieć tu zatem i wodę?

– No pewnie! A to moje pole ziemniaków.

– Też kiedyś mieliśmy warzywa, prawdziwe warzywa, ale to było dawno temu…Nieważne. Nasza planeta jest nieistotna. Jak zwiecie swoją?

– Ziemia. Zamieszkują ją Ziemianie, czyli ludzie. A wy jak siebie nazywacie?

– Możesz nas zwać… Technologami – odparła po chwili zastanowienia Iris.

– Czy w takim razie jesteście robotami?

– Nie – zaśmiała się kobieta, potrząsając swoimi dziwacznymi odnogami. – Ale niektórzy z nas są cyborgami. Mamy w sobie pewne techniczne części. Spójrz.

Iris zdjęła rękawiczkę i pokazała mu jakieś dziwaczne, srebrne żyłki połączone z palcami. Scorby wydobył z siebie długie „wooow”; pragnął się dowiedzieć więcej o Technologach, jednak kobieta nie chciała już odpowiadać na pytania. Zastanawiał się, jak ci dziwni ufoludkowie go postrzegają. Z jednej strony podziwiali ludzką rasę, a z drugiej patrzyli na niego jakby z pobłażaniem. Ale skoro osiągnęli prędkość światła, czymże był dla nich taki ograniczony człowieczek jak on?

– Mamy do ciebie prośbę, Ziemianinie – odezwała się w końcu Iris. – Bardzo byśmy chcieli, abyś pokazał nam tę okolicę. Czy mógłbyś zostać naszym… przewodnikiem? Jesteśmy niezwykle ciekawi twojej planety.

Scorby zastanawiał się przez chwilkę. Właściwie co mu szkodziło? Ciekawe, co na to powiedzą inni. Poza tym Technolodzy byli dobrze wychowani i z pewnością niegroźni.

– Nie ma problemu – odparł, czując się nagle bardzo ważny. Wyprostował się. – Za mną!

Troje kosmitów ruszyło za nim wzdłuż brukowanej ścieżki, skrytej pod cieniami drzew, prosto w stronę oddalonych o niecały kilometr pierwszych chat. Nie mógł się doczekać, aż Technolodzy zobaczą obiekty wytworzone przez ludzi. Tymczasem ci najbardziej zachwycali się zielenią i roślinnością, motylami, pszczołami, a nawet robakami, oddychając głęboko świeżym powietrzem. Od czasu do czasu skanowali swoim dziwnym nowoczesnym urządzeniem poszczególne elementy przyrody, takie jak kamienie czy listki krzewów, szczerząc się przy tym, jakby widzieli coś naprawdę niezwykłego. Gdy tylko zobaczyli wijącą się nieopodal rzeczkę, natychmiast do niej podbiegli, chlapiąc się i śmiejąc. Ależ byli pocieszni!

– Wiecie, na tych terenach jesteśmy przede wszystkim rolnikami – tłumaczył im Scorby. – także nie zobaczycie u nas jakichś cudów. Nawet samochodów tu za dużo nie jeździ. Mieszkamy we wsiach, małymi grupami, bo bardzo cenimy sobie spokojne życie. Ale na Północy znajdziecie większe miasta, na pewno bardziej rozwinięte. Także nie wyrabiajcie sobie opinii tylko na podstawie tej okolicy…

– Tu nam się podoba – rzekła krótko Iris.

Scorby wzruszył ramionami. Jemu też się tu podobało.

Wreszcie dotarli do gospodarstw i spotkali pierwszych ludzi, czy to jadących na rowerach, czy to spacerujących, czy też wyglądających zza okien. Reagowali różnie – jedni uciekali bądź kryli się za drzewami, inni patrzyli na nich spode łba, a pozostali próbowali nawiązać rozmowę. Scorby panował nad sytuacją, starając się przekonać sceptyków i tych strachliwych do inteligentnej rasy Technologów. Przy okazji podkreślał, że to on ich pierwszy spotkał i on jest pośrednikiem między rasami. Iris zawsze mówiła w ich języku kilka słów na powitanie, zaś Stork i Fenna skanowali w tym czasie coraz to więcej elementów, nawet żerujące na roślinach ślimaki. Jakby było czym się zachwycać.

Kawałek dalej wzdłuż głównej ulicy stało już więcej domów; wiele z nich było drewnianych, a tylko nieliczne ceglane. Scorby od razu zaczął się tłumaczyć, powtarzając, że im takie skromne życie wystarcza, ale na Północy ludzie mieszkają w znacznie lepszych budynkach. Iris odparła jednak, że to żaden problem. Scorby nie do końca zrozumiał, dlaczego w ogóle miałby to być problem. Ale co on tam wiedział?

Po jakichś trzech godzinach, podczas których wypili nawet herbatkę w jego chatce, kosmici mieli tyle samo przyjaciół, co wrogów.

– Chcecie może spróbować naszego jedzenia? – spytał dla rozluźnienia Scorby, gdy znaleźli się koło sklepu.

Iris nie musiała tłumaczyć towarzyszom, co usłyszała. Wszyscy najwyraźniej rozpoznali to miejsce, bo zgodnie pokiwali głowami. Scorby uznał, że zostawi ich na tę chwilę samych. Wbiegł do sklepu i nakupił różności, nie mogąc się doczekać ich reakcji na świeże kozie mleko. Trzy minuty później już był z powrotem. Jednak nie spodziewał się zastać takiego widoku.

Iris, Stork i Fenna stali otoczeni przez grupkę ludzi, zaś jeden z nich trzymał dubeltówkę, kierując ją prosto w twarze kosmitów. To był nie kto inny jak gruby sołtys Ernest, stary wyga i awanturnik, który mieszkał kilka kilometrów od centrum; zapewne ktoś musiał dać mu znać, że na wsi grasują kosmici. Co za kompromitacja ze strony ludzkości!

– Zostaw ich! – zawołał Scorby, zostawiając siatkę z zakupami i biegnąc w stronę trzech towarzyszy, którzy jednak nie wydawali się wystraszeni, tylko raczej rozbawieni. Chyba nie wiedzieli, że zaraz mogą zginąć.

– Co to za dziwaków tutaj przyprowadziłeś? – warknął Ernest. Mimo że Scorby zasłonił kosmitów własnym ciałem, ten nie raczył opuścić lufy. – Wszyscy gadają, że to jakieś ufoludki. Co oni mają na głowach? I na rękach?

– Uspokój się! Tak, są z innej galaktyki. To inteligentna rasa Technologów. Przekroczyli prędkość światła i mogą podróżować między układami planetarnymi, jakbyś chciał wiedzieć. To zaszczyt, że możemy ich tutaj gościć.

– A gówno mnie obchodzi, co osiągnęli, a czego nie – prychnął Ernest, ściskając mocniej broń. – Nie wiemy, do czego są zdolni. Nie chcemy ich tu! Powiedz im, żeby się stąd wynieśli.

– Nie mają złych zamiarów – bronił ich Scorby, patrząc na rosnącą grupkę ludzi. Znaczna większość spoglądała na kosmitów z niechęcią wymalowaną na twarzach. Banda ksenofobów! – Co oni wam przeszkadzają?

– Wyglądają jak dziwaki! – krzyknął ktoś z tłumu. Zaraz dołączyli się inni.

– Skanują tym dziwnym urządzeniem wszystko, co popadnie!

– Śmieją się z nas pod nosem, a sami są głupi jak but!

– Mają jakieś metalicznie zdeformowane dłonie!

Ernest uśmiechnął się triumfalnie, z rozkoszą słuchając coraz to głośniejszego tłumu. Scorby nie mógł w to uwierzyć. Gdzie się podziali ci wszyscy „przyjaciele”? Zrozpaczony zaważył, że Stork z groźną miną podnosi dłoń. Zanim do czegoś doszło, Iris szturchnęła ze złością kolegę.

– Dość już zobaczyliśmy i usłyszeliśmy – oznajmiła. – Odlatujemy. Żyjcie w spokoju.

Na chwilę zrobiło się zupełnie cicho. Stork z zawodem opuścił dłoń.

– Trzeba tak było od razu, cudaki jedne. – Ernest spojrzał ostentacyjnie na ich głowy i splunął. – No, to wynocha! I żebym was tu więcej nie widział.

Scorby chciał się rozpłakać. A zatem pierwszy kontakt z obcymi okazał się porażką. Wstyd mu się zrobiło za swoją ludzką rasę. To samo oznajmił trzem towarzyszom, gdy odprowadził ich pod statek kosmiczny (z bliska wcale nie taki imponujący).

– Nie przejmuj się, Scorby – powiedziała Iris, a Fenna i Stork uśmiechnęli się do niego życzliwie. – Jesteś dobrym człowiekiem. Nie zapomnimy o tobie.

– Weźcie te kilka ziemniaków na drogę. – Scorby wyjął z kieszeni cztery kartofle, które wcześniej ukradkiem zebrał ze swojego pola. – I proszę, nie miejcie za złe ludziom, że tak was potraktowali. Po prostu są bardzo zamknięci na… na nowości.

– Nie martw się, przyjacielu, wszystko będzie dobrze – odparła zagadkowo Iris, po czym zniknęła razem z dwójką towarzyszy za automatycznymi drzwiami.

Scorby obserwował z żalem, jak obca rasa odlatuje powoli w stronę zachodzącego słońca, prosto do gwiazd. Niebo zdało mu się wtedy piękniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.

***

Minęło pół roku, podczas którego Scorby nie miał lekko. Ernest próbował go oskarżyć o stwarzanie potencjalnego zagrożenia tym, że przyprowadził jakieś nieobliczalne dziwolągi do jego wioski. Nie trzeba było wiele, by to jego zaczęto nazywać dziwakiem. Niektórzy porozsiewali plotki, jakoby został przez obcych naznaczony i że to tylko kwestia czasu, aż kosmici wrócą po niego, a przy okazji po całą wioskę. Po miesiącu już tylko nieliczni chcieli z nim rozmawiać, w związku z czym często spędzał czas sam, uprawiając pole lub patrząc bezwiednie w gwiazdy. Czasem żałował, że w ogóle spotkał ufoludków, a czasem marzył o tym, by wrócili i zemścili się na Erneście.

Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego marzenie może zostać spełnione, i to w sposób, o którym nie śniło mu się nawet w najgorszych koszmarach.

Wszystko stało się nagle. W jednej chwili drzemał sobie pod drzewem koło swojego pola, a w drugiej leżał już na jakimś twardym łóżku w zupełnie innym miejscu.

Scorby otworzył powoli oczy, czując ból głowy. Stłumił krzyk. Znajdował się w niewielkim pokoju, niepodobnym do żadnego, w jakich dotychczas przebywał. Brak okien, białe ściany, metalowe biurko z jakimś przezroczystym, cienkim ekranem, jakiego jeszcze nigdy nie widział, plazmowy telewizor, tak wielki, że chyba nawet na Północy takiego nie mieli. A obok łóżka szafka, na której leżał… ziemniak. Wzruszony Scorby ścisnął go mocno w dłoniach, wiedząc, że już długo go nie puści. Nie tutaj, w tym sztucznym, obcym miejscu.

Nie na tym statku kosmicznym.

Nie musiał długo czekać na potwierdzenie tej tezy. Zanim w ogóle pomyślał o tym, by stąd wyjść, drzwi rozsunęły się i do środka weszła Iris, śląc mu miły uśmiech.

– Przepraszam, że cię uśpiliśmy, ale tak było najprościej – powiedziała na wstępie, siadając naprzeciwko niego na metalowym krześle przy biurku. Była ubrana w czarny kombinezon, który kontrastował z wszechobecną bielą.

– Dlaczego tu jestem? – spytał Scorby, czując narastający niepokój.

– Uratowaliśmy cię – odparła Iris, nawijając na palec wiązkę swoich czerwonych odnóg. – Każda grupa zwiadowcza mogła wybrać jednego z was. Grup było dwieście. Masz zatem aż stu dziewięćdziesięciu przyjaciół na tym statku. To dobra wiadomość. Wasza rasa przetrwa.

– Zaraz, zaraz. Jakie grupy zwiadowcze? I przed czym mnie uratowaliście?

– Myślisz, że tylko nas troje odwiedziło waszą planetę? Byliśmy w różnych miejscach. Poznaliśmy rolnicze Południe i nowoczesną Północ. Nie wszyscy są miłośnikami przyrody jak my, niektórzy wolą zamieszkać na bardziej rozwiniętych terenach.

– Przed czym mnie uratowaliście? – powtórzył łamiącym się głosem Scorby, ściskając mocniej ziemniaka.

– Przed… wyczyszczeniem waszej planety.

Scorby’emu z emocji ziemniak wypadł z ręki i poturlał się prosto pod nogi Iris. Wstał szybko z łóżka i trzęsącymi się dłońmi sięgnął po niego, patrząc z dołu na kobietę. Łzy zaczęły spływać mu po policzkach. Wszyscy ludzie… nie żyją?

– Jak to? – wyszeptał tylko, przyciskając ziemniaka do piersi. Zdawało mu się, że widzi w oczach Iris głęboko ukryty smutek i niepewność. Jednak gdy usiadł ciężko na łóżku, jej twarz na powrót wyrażała beznamiętność z niewielką, acz szczerą dozą współczucia.

– Wyjaśnię ci wszystko od początku. Nie kłamałam, naprawdę jesteśmy z odległej galaktyki. Nasza planeta stopniowo ulegała zniszczeniu przez wojny i postępujące zmiany klimatyczne. Doprowadziliśmy ją do takiego stanu, że nie dało się już na niej mieszkać. Zniknęły zwierzęta, roślinność, świeże powietrze… Ale byliśmy na to gotowi. Większość tych, którzy przeżyli, trafiła na ogromne statki kosmiczne, stworzone właśnie po to, by uchronić nas przed zagładą. Blisko osiem milionów osób zostało zahibernowanych. To było pięćdziesiąt lat temu. W tym czasie setki naukowców szukało dla nas nowego miejsca do życia. Dopiero niedawno odkryliśmy wasz układ planetarny, który jest niemal bliźniaczy do naszego Układu Słonecznego. Wyobraź sobie, drogi Scorby, naszą reakcję, gdy zbadaliśmy twoją planetę i zorientowaliśmy się, że choć cztery razy mniejsza, ma równie dobre warunki do życia co nasza Ziemia przed zagładą…

– Wasza… Ziemia?

– Tak, przyjacielu, to chyba jeden z największych fenomenów w historii wszechświata – powiedziała podekscytowana Iris. – Warunki powstania twojej Ziemi i jej miejsce położenia względem Słońca były niemal identyczne do naszej. To wszystko przełożyło się na bliźniaczy rozwój ekosystemu, a następnie cywilizacji. Skany potwierdziły, że wszystkie rośliny i zwierzęta mają prawie taki sam materiał genetyczny jak te z naszej planety. Czy już rozumiesz? To tak, jakbyśmy dostali drugą szansę. Możemy zacząć nowy rozdział w historii ludzkości. Od zera.

– I właśnie przez to nas wszystkich wybiliście? – krzyknął Scorby, czując narastający gniew, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie odczuwał. – Przecież moglibyście żyć razem z nami! Jakoś byśmy się podzielili naszą Ziemią. Czy to przez Ernesta? Bo was wygonił? Bo inni was zwyzywali? Oni nie wiedzieli, co mówią! Gdybyście dali im szansę…

– Chyba nie rozumiesz, przyjacielu. – Kobieta westchnęła. – Niemal każda z dwustu grup zwiadowczych została potraktowana w podobny sposób. I nie chodzi tutaj o chowanie urazy. Zrozumieliśmy, że nie tylko z nazwy jesteście ludźmi, ale i z charakteru. Jak długo bylibyście w stanie nas tolerować? Wszyscy władacie tym samym językiem. Dzielicie się tylko na Północ i Południe. Nie przeżyliście trzech wojen światowych, a jedną, która stworzyła podział na dwie strefy. Obcy najeźdźca niszczyłby was powoli, od środka. Bunt i kolejna wojna byłyby tylko kwestią czasu. I tak byście umarli. My tylko zdecydowaliśmy, że stanie się to szybko i bezboleśnie, unikając tym samym błędów z przeszłości i eliminując problem już u zarodka.

– A zatem kilkumilionową populację swoich pobratymców nazywacie po prostu problemem? – Scorby przetarł łzy.– Żyliśmy spokojnie. Nikomu nie przeszkadzaliśmy. A wy tak po prostu przylecieliście i wymordowaliście niemal całą naszą populację? Jakim prawem rościcie sobie prawo do decydowania o życiu? Sami sobie zniszczyliście swoją Ziemię! Zasłużyliście na taki los! Uważacie, że jesteście bardziej ludzcy? Że wasz człowiek jest lepszym człowiekiem niż nasz? Bo macie to coś na głowach?

– To są po prostu włosy, Scorby. Włosy, brwi i rzęsy, których wy nie posiadacie. A jedynym powodem, dla którego was zniszczyliśmy, jest to, że wyprzedziliśmy was o kilkaset lat. Przemiany technologiczne w naszych ciałach pomogły nam pokonać w nas ograniczenia, takie jak empatia czy smutek. Pozostała czysta kalkulacja opłacalności i cel przetrwania. Gdyby to wasza Ziemia najpierw uległa zniszczeniu, a wy potrafilibyście już odbywać podróże międzygwiezdne, zapewniam cię, że zrobilibyście to samo co my.

Łzy płynęły z oczu Scorby’ego jedna po drugiej. Nie miał nawet siły tłumaczyć jej, że jego ludzkość nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego. Zamiast tego zapytał szeptem:

– I faktycznie nie przeszkadza wam, że będziecie mieszkać na cmentarzysku milionów ciał? I to ciał łudząco podobnych do waszych?

– Dzięki naszej nowoczesnej broni, która rozpuszcza powłoki… – zaczęła tłumaczyć spokojnie Iris, lecz Scorby nie wytrzymał.

– Nie jesteście już nawet ludźmi! – zawołał i ostatkiem sił rzucił się na nią, ale ona musiała być na to przygotowana. Tylko podniosła dłoń, a metaliczne kable zrobiły swoje. Poczuł ukłucie i stracił przytomność.

 

***

Scorby pomachał dziewczynce o długich włosach, która patrzyła na niego przez szybę. Z całych sił starał się utrzymać uśmiech. A potem oddalił się w głąb rezerwatu. Nie miał już siły na więcej odwiedzin.

Dysponował pięcioma kilometrami kwadratowymi przestrzeni, najeżonej już nie stu dziewięćdziesięcioma dziewięcioma, a dwustu osiemnastoma towarzyszami. Minęło dwadzieścia pięć lat, odkąd Technolodzy przejęli Ziemię. Jego Ziemię. Ich garstkę zamienili natomiast w mieszkańców czegoś w rodzaju zoo. Scorby nie mógł narzekać, w końcu miał wszystko, czego potrzeba: mnóstwo jedzenia, własny domek, telewizor, książki, przyjaciół i zapewnione sporo rozrywek. Nie miał tylko wolności i swojej planety.

Z początku nienawidził owłosionych najeźdźców, którzy, odkąd wybudowano rezerwat, spoglądali na niego przez szybę jak na jakiś naukowy okaz. Czuł wściekłość i płakał całymi dniami. Ale z czasem się przyzwyczaił i znieczulił. Teraz już tylko egzystował. Pozostali jego towarzysze również się zaadaptowali, choć kilku popełniło samobójstwo. Miał tylko ich. Mimo to w wolnym czasie na odpoczynek wybierał zazwyczaj leżące za laskiem poletko ziemniaków, z którego był dobry widok na skryte za przezroczystą ochroną gwiazdy.

Niebo było naprawdę piękne.

Koniec

Komentarze

ZIMNIOK!

 

Trochę dużo zdań z wykrzyknikami, szczególnie te dwa mi wadziły:

 

Co za głupawe ufoludki!

Jakieś różnokolorowe, gęste, niezliczone odnogi, straszne, okropne!

Bardzo mi się podoba taki nienachalny absurd i swojsko-straszny klimat tego opowiadania, szczególnie scena, gdy ziemianin łapie się ziemniaka na statku kosmicznym, albo przegonienie kosmitów przez Rednecka.

 

Aż się prosi o jakiś gag z protokołem dyplomatycznym spotkania z kosmitami :)

 

Jest dość przegadane i sporo infodumpu, ale w sumie chyba nie dało się tego uniknąć.

 

Gdyby ziemia miała obwód cztery razy mniejszy, to chyba by miała mocno inne warunki, tak mi się wydaje – zapewne rzadsza atmosfera, kto wie, czy księżyca by się dorobiła. Ale się nie znam, pewnie można idąc od linka wygooglać.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth – bardzo dziękuję za opinię i uwagi. Nie przemyślałam faktu, że mogłyby być na tej drugiej ziemi inne warunki, to faktycznie kwestia do przemyślenia :D 

Odniosłam wrażenie, że ci obcy okrutnicy to właśnie byli ludzie. 

Opowieść niby taka zwyczajna, ale robi wrażenie. 

Czyta się płynnie.

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush – to właśnie byli ludzie. :D Dziękuję!

Cześć!

 

Kosmici za miedzą. Pomysł ciekawy, wykonanie znośne, choć sporo tu opisów i infodumpu, za to niewiele pokazujesz, przez co wygląda to nieco sztucznie miejscami. Zwłaszcza końcówka (poza ostatnim aktem) kłuje w oczy. Po co ona tłumaczy bohaterowi te wszystkie detale? Rozumiem, że jest to do tekstu potrzebne, ale logicznie to kuleje.

Bohater bardzo prostolinijny, ale to w końcu nie człowiek, więc ujdzie (choć jego naiwność powala). Z kwestii edycyjnych nic mi się nie rzuciło, ale to nie moja dziedzina ;-)

Za to mam kilka uwag logicznych.

Wreszcie statek wylądował tuż przy lasku, jakieś pięćset metrów od podekscytowanego Scorby’ego, który obserwował, jak drzwi rozchylają się automatycznie, a ze środka wychodzi trzech kosmitów.

Dużo widział z 500m

– Jesteście niezwykle rozwiniętą rasą, Scorby. Musicie mieć tu zatem i wodę?

To, że na ziemi jest woda, widać z daleka

To było pięćdziesiąt lat temu.

Przy podróżach z prędkościami relatywistycznymi takie stwierdzenie nie ma sensu. Pięćdziesiąt lat dla kogo?

 

Tyle. Ciekawe opko, ale nie powala, jakiś szczególny twist tez nie zapadł mi w pamięć.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

krar85 – dziękuję za opinię i uwagi! To na pewno ważne kwestie do przemyślenia.

Może i nie było twistu, ale był silnie zauwazalny fatalizm, czasem też potrzebny. 

Niech twe słowa będą poparte czynem.

OK, jest jakaś forma pierwszego kontaktu. Bohater naiwny, ale może na tym polega jego urok. Jak na kogoś zajmującego się wyłącznie rolnictwem, używa dość trudnych słów. Jak na przykład “populacja”.

Nie kupuję tego, że na dwóch planetach ewolucja przebiegała identycznie ze względu na podobne warunki. Do tego potrzeba jeszcze mnóstwa przypadków, z zabiciem dinozaurów włącznie. A przecież to nie było jedyne wymieranie w historii życia na Ziemi.

Ale czytało się nieźle.

Babska logika rządzi!

Manczkin – racja!

Finkla – to na pewno wymagałoby przemyślenia i zmiany. Dziękuję za opinię!

Nowa Fantastyka