- Opowiadanie: Draconina - Uwolniony

Uwolniony

Jeden dzień z życia pracownika Korporacji. Luźne nawiązanie do Wigilii i fantastyki. 

Tagi: Święty Mikołaj, gwiazda betlejemska, śnieżyca, wiara, bombki

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Uwolniony

2021 (C) Katarzyna ‘Drakonina’ Górnisiewicz

 

Uwolniony

 

Sigimundi nienawidził wszelkich świąt, dni wolnych i wakacji. Miał ponad trzydzieści lat, był wysoki, szczupły i rozwiedziony. Do pracy zakładał ulubiony, zielono-czarny garnitur, a w kieszeń marynarki wpinał amulet – miedzianego słonika z ametystem. Żył w przekonaniu, że Korporacja, w której pracował od paru lat istniała tylko dzięki jego poświęceniu. Szefostwo się nie liczyło, bo dostali firmę w spadku. Dla pracownika liczyła się wyłącznie ciężka praca, ta według niego była wyznacznikami sukcesu i szacunku. Czasami wynajmował część pomieszczenia ochroniarzy i spędzał tam noce w obawie, że coś nieoczekiwanego mogłoby zaburzyć działalność firmy.

 

Był grudzień, miesiąc tradycyjnych Świąt. Sigimundi nie miał żadnego szacunku dla konserwatyzmu, prychał na sam widok ilustracji Świętego Mikołaja, wzorów śniegowej gwiazdki oraz tłustych potraw serwowanych w tym czasie na stołach wielu ludzi. Na przekór karmił się sucharami, które popijał wodą z pszczelim pyłkiem i wrogo patrzył na pracowników, którzy z uśmiechem ulgi snuli plany na nadchodzące wolne dni.

W przeddzień Bożego Narodzenia zatrudniono w Korporacji nowego pracownika i skierowano go do Archiwum. Sigimundi najpierw spanikował, a potem wpadł w szał. Od razu osobiście zakomunikował przełożonemu, że nie prosił o pomoc, a ze wszystkim daje sobie doskonale radę, bo przecież jest niezastąpiony. Szef stwierdził, że Enigmakos to stażysta na okres próbny i Sigimundi nie powinien się tak denerwować, po czym grzecznie wyprosił go z gabinetu, kiedy sekretarka oznajmiła, że za moment rozpocznie się zaplanowane spotkanie.

Sigimundi wcisnął pięści w kieszenie spodni i wrócił do Archiwum. Stłumił impuls kopnięcia złocistej choinki, którą mijał w drodze do siebie. Nowy pracownik już siedział w biurze, ba, położył sobie kubek z kawą na biurku, który właśnie wnieśli pracownicy działu technicznego.

– Nie pić mi tu! – warknął do Enigmakosa i z pasją opadł na fotel przed komputerem.

 

Stażysta zastygł i spojrzał na kolegę. Wyciągnął do niego rękę na powitanie, ale Sigimundi udawał zajętego przeglądaniem poczty internetowej.

W takiej wrogiej atmosferze przesiedzieli do siedemnastej. Archiwum znajdowało się nad piwnicami budynku i nie było tam okien, więc nie wiedzieli, że od godzin popołudniowych szalała ekstremalna śnieżyca, a temperatura spadała w zastraszającym tempie. W ciągu zaledwie kilku godzin pokrywa śnieżna tak bardzo urosła, że zablokowała wyjścia z budynku i sięgała już trzeciego piętra. Nie było mowy o ewakuacji, a wszyscy pracownicy musieli pozostać na swoich miejscach do czasu przybycia straży pożarnej.

Dla Sigimundiego spełniał się najczarniejszy scenariusz – Korporacja była poważnie zagrożona, a co za tym idzie, całe jego życie mogło lec w gruzach! Ogrzewanie podłogowe było już niewystarczające, co najbardziej odczuwali pracownicy niższych pięter. Rury hydrauliczne zaczęły pękać na każdym piętrze. Woda zalewała korytarze, łazienki, drogo wyposażone biura i gabinety. Zwołano posiedzenie szefostwa w trybie pilnym, a pracownikom polecono włożyć swoje okrycia wierzchnie, czapki, rękawiczki, zagotować czystą wodę, zgromadzić pożywienie, poinformować bliskie osoby i powstrzymać się od paniki. Ochroniarzom kazano pilnować kuchni i zasobów żywnościowych. Przed nadejściem wieczoru wyłączył się prąd, Internet, a komórki nie odnajdywały połączeń ze stacjami bazowymi. Aplikacje smartphonów pokazywały, że wewnątrz budynku było już minus piętnaście stopni Celsjusza!

 

Archiwista próbował pomagać, biegał z piętra na piętro, planował i rozkazywał co należy zrobić, jednak szybko go uciszono i wysłano z powrotem do swojego działu. Był wściekły. Powoli zdawał sobie sprawę, jak mało znaczy w Korporacji, której poświęcił tyle lat swojego życia. Przed oczami stanęły mu niewykorzystane dni urlopowe, możliwości wyjazdów, korzystania z uroków lata i pięknej pogody.

 

Enigmakos przyglądał się zrozpaczonemu koledze ze skrywanym uśmieszkiem. Nagle skierował swojego smartphona w kierunku niczym nie ozdobionej białej ściany, a promień wydobywający się z telefonu stopniowo zaczął wypalać w niej dziurę. W powietrzu uniósł się toksyczny smród niesiony przez smużki dymu. Oniemiały Sigimundi spojrzał na kolegę i jego urządzenie. Kiedy otwór był wystarczająco duży, Enigmakos pochylił się i dal susa w śnieg, wypalając sobie dalszą drogę na zewnątrz.

Archiwista oprzytomniał ze stuporu, skoczył za kolegą, jednak w tym samym momencie góra śniegu zawaliła mu wyjście z tymczasowego więzienia. Usłyszał też potężny łomot i krzyki ludzi dochodzące z wyższych pięter. Popędził schodami w górę, ale szybko zatrzymał go zawalony sufit pomieszczenia powyżej Archiwum. Cały budynek trzeszczał i Sigimundi czuł napierający na niego ciężar górnych kondygnacji. Domyślił się, że musiał runął dach uśmiercając Zarząd i pozostałych pracowników. Poczuł zimny przeciąg, a krople wody zmieszanej z krwią zaczęły wolno spływać po stopniach schodów.

Wycofał się do Archiwum, położył skulony na dywanie i stracił wszelką wiarę w ocalenie. Praca utrzymywała go przy życiu, nie tylko w sensie materialnym, bo zarabiał tu całkiem dobrze. Była zamiennikiem za wszystko, co odrzucił – małżeństwo, przyjaciół, a nawet zanegował indywidualne potrzeby po to, by być pożytecznym dla Korporacji.

 

Nagle do pomieszczenia wleciał prąd mroźnego powietrza i Sigimundi wyczuł za sobą czyjąś obecność. Odwrócił się i ujrzał coś dziwnego. Istota zamiast głowy miała pięcioramienną gwiazdę otoczoną tęczową aureolą, która raz po raz wyrzucała z siebie nadmiar energii w postaci promienistych rozbłysków. Jednooką głowę podtrzymywała grupa splątanych, świetlistych węży, a przynajmniej było to pierwsze określenie, jakie przyszło mu do głowy.

– Hejo. Jestem Gwiazdą Betlejemską. Jakie masz życzenie? – istota wbiła w niego swoje spojrzenie, a po biurze rozszedł się przyjemny, damski głos zwielokrotniony efektem echa.

– W tej sytuacji to dosyć głupie pytanie, nie uważasz? – był pewien, że zaczął majaczyć.

– No cóż, twój wybór. W takim razie, zostawiam ci bombki. Wesołych Świąt! – ciemne pudełko wyleciało spośród splotów i upadło obok archiwisty, a Gwiazda zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.

 

Mróz jednak pozostał i Sigimundi przestał mieć czucie w dłoniach i stopach. Spojrzał na zegar – zbliżała się północ! Działo się coś strasznego – nie tylko nagłe załamanie pogody na niespotykaną dotychczas skalę, ale i czas zaczął wariować! Usiadł zdezorientowany, wyziębnięty i głodny. Sięgnął zdrętwiałą dłonią po podarunek. Otworzył czarne pudełeczko i jego wzrok padł na złotą karteczkę, na której wykaligrafowano krótki tekst:

„Wieczny odpoczynek dla niewolnika”.

Pod nią leżały cztery duże, czerwone i bogato zdobione bombki choinkowe wraz z haczykami. Wziął jedną do ręki i ze złością cisnął o ścianę. Czuł, że traci nad sobą kontrolę, tak dobrze wypracowaną w ciągu wielu lat służby w Korporacji. Miał wrażenie, że już nic go nie ocali, więc po co w ogóle udawać poważnego i kompetentnego? Drugą i trzecią ozdobę zawiesił sobie na uszach i przejrzał się w szkle oprawionego w ramki dyplomu z niedawnego szkolenia.

– Ale ze mnie debil – ocenił się.

Ostatnia bombka wydawała mu się nieco cięższa. Kiedy wyciągał z niej haczyk, zastanawiając się do czego jej użyć, podarunek eksplodował mu w dłoniach. Krwawe szczątki archiwisty oblepiły jego nagrody, dyplomy, zdjęcia z konferencji, służbowego laptopa, wzorowo uporządkowane biurko i szafy pełne segregatorów. Alarm w smartphonie Sigimundi’ego oznajmił północ – o tej godzinie zazwyczaj kładł się spać. W tym samym czasie, ciężar górnych kondygnacji zasypanych mokrym śniegiem osiągnął maksimum, a dodatkowy wstrząs eksplozji w Archiwum zdestabilizował budynek na tyle, że całkowicie się zawalił.

 

Enigmakos oglądał to wszystko z zewnątrz, stojąc w pewnej odległości od Korporacji. Wcinał ze smakiem “Pierożki Babuni”, a kiedy skończył, rzucił kartonowe opakowanie na śnieg i mruknął pod nosem odchodząc:

– Dobrze, że to był tylko staż. Nie chciałbym skończyć jak ty, niewolniku.

Koniec

Komentarze

Miś przeczytał. Powodzenia w konkursie.

Cześć, Draconino!

 

okrycia zwierzchnie

wierzchnie

Enigmakos przyglądał mu się zrozpaczonemu koledze

Coś tu poszło nie tak, może trzeba usunąć “mu”

 

Do mnie nie trafiło. To znaczy wiem o czym jest tekst, ale poszło to chyba zbyt dosłownie. Do tego uważam, że powiązanie ze Świętami jest tu zrobione na potrzeby konkursu – nie znajduję jakiegoś większego sensu w wizycie Gwiazdy Betlejemskiej, albo tego nie chwyciłem.

Opowiadanie jest też w formie relacji, co mocno dystansuje od bohatera – nie ma się jak z nim zżyć, nie ma zbudowanego napięcia. Przemiana bohatera wyszła trochę beznamiętnie właśnie przez sposób narracji – po prostu powiedziałaś mi: Powoli zdawał sobie sprawę, jak mało znaczy w Korporacji, której poświęcił tyle lat swojego życia. Przedstawiłaś historię w formie hmm… bajki, albo przypowieści.

Enigmakos dał radę się z korpo wykaraskać, bo był tylko na stażu, ale sposób w jaki to zrobił wzbudził moje WTF. Weszłaś w klimaty absurdu, ale dopiero od pewnego momentu ja tego chyba nie chwyciłem. Początek jest jak dla mnie zbyt realny.

Sama koncepcja jednak całkiem ok, wymagałoby to raczej rozbudowania, żeby więcej rzeczy pokazać zamiast sucho przekazywać. Tak przynajmniej ja to widzę.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dziękuję za opinie, czekam na pozostałe, może ktoś poczuje mój ‘klimat’ ;).

@Krokus to miał być absurd i to wyłapałeś właściwie :) Ja jestem rebeliantką, nie napiszę nic ładnie, łagodnie w świątecznym stylu, a zawsze będę wprowadzała coś dziwnego, nieoczekiwanego, taka jest moja autorska metoda. Nie chciałam rozbudować opowiadania, bo ogranicza mnie limit 15 tys. znaków na potrzeby konkursu. Przekazałam wszystko, co mi wyobraźnia podpowiedziała. Opowiadanie powstało w ciągu 4 godzin, jak tylko przeczytałam, że na NF jest konkurs i napisałam je tylko i wyłącznie w tym celu.

To jest pewnego rodzaju skrzywiona ‘przypowieść wigilijna XXI w.’ , a wniosek jest taki, żeby nie poświęcać swojego czasu, pracy, energii dla kogoś, kto nas nawet nie widzi, nie docenia i nie szanuje, tylko uwolnić się i żyć zgodnie z potrzebami ciała, ducha i energii, bo jak przyjdzie kataklizm (w tym epidemia, jak obecnie), to i przebudzenie o sobie i świecie. Święta potraktowałam tu tylko w formie kontekstu, no bo trzeba było :)

Cytowane błędy poprawiłam, dziękuję za wyłapanie ich :)

Draconina

Przeczytałem, próbowałem zrozumieć, ale jest jednak zbyt absurdalne jak dla mnie. Rozumiem samo przesłanie, że nie można zatracić się w pracy do tego stopnia, że nie widzi się niczego innego dookoła. Zwłaszcza jeśli sama firma… nie wykazuje szacunku.

Niemniej nie ogarniam całego konceptu na opowieść. Bardzo dziwna apokalipsa, bardzo dziwne wstawki i bardzo dziwny koniec. Myślę, że nawet absurd powinien mieć jakąś logikę. :D

Przy dialogach brakuje dużych liter po samych wypowiedziach, zwłaszcza jeśli te nie odnoszą się do “wypowiadania” słów.

To tyle ode mnie. :D

 

Przyznam, że przy śniegu sięgającym trzeciego piętra po kilku godzinach opadów, zawieszenie niewiary wzruszyło ramionami i poszło spać. Absurd bywa fajny, ale wbrew pozorom potrzebuje odrobiny logiki.

Przesłanie niby jasne: zatracenie się w pracy bywa niebezpieczne, ale apokalipsa, obejmująca chyba wszystkich poza stażystą, wydaje mi się lekko przesadzona. I gdzie on kupił te pierożki, skoro śnieg sięgał trzeciego piętra, a więc wszystkie sklepy tonęły pod śniegiem?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Przeczytane.

Trochę szybko ta przemiana zachodzi. Firma istniała dzięki jego poświęceniu itd., a gdy coś się wydarzyło i został odesłany, to zaczął mieć wątpliwości co do firmy a nie tego, że może za mało się wykazał?

Powiadasz więc, ze to absurd. Ale ja zamiast absurdu, widzę próbę wymigania się od odpowiedzi, dlaczego akurat przeżył stażysta, skąd miał taką apke w telefonie, dlaczego bombka zabiła protagonistę, dlaczego Gwiazda tak szybko się zniechęciła, skoro bohater nawet jej nie odpowiedział? Tutaj jest mnóstwo pytań, prawie żadnej odpowiedzi, a za absurd robi strumień obrazów, które ukaładają się z większym lub mniejszym (zazwyczaj mniejszym) sensem w spójną całość.

Przesłanie jest jasne i byłoby OK, gdybyś użyła do jego wyeksponowania jakichś środków, które w moim odczuciu nie wzięły się z sufitu. Ale, abstrahując od tego, że fabuła mi się nie podoba, to napisane jest wcale przyzwoicie :)

Poniżej kilka większych uwag.

 

Ogrzewanie podłogowe było już niewystarczające, co najbardziej odczuwali pracownicy niższych pięter. Rury hydrauliczne zaczęły pękać na każdym piętrze. Woda zalewała korytarze, łazienki, drogo wyposażone biura i gabinety. Zwołano posiedzenie szefostwa w trybie pilnym, a pracownikom polecono włożyć swoje okrycia wierzchnie, czapki, rękawiczki, zagotować czystą wodę, zgromadzić pożywienie, poinformować bliskie osoby i powstrzymać się od paniki. Ochroniarzom kazano pilnować kuchni i zasobów żywnościowych. Przed nadejściem wieczoru wyłączył się prąd, Internet, a komórki nie odnajdywały połączeń ze stacjami bazowymi. Aplikacje smartphonów pokazywały, że wewnątrz budynku było już minus piętnaście stopni Celsjusza!

Kilka godzin opadów i do trzeciego piętra doszedł śnieg? Załóżmy, że to kupię, co jednak wówczas z tą temperaturą, która doszła dośc szybko do minus piętnastu stopni? Dlaczego tak szybko spadła? Taka warstwa śniegu działałaby też trochę na zasadzie izolacji. Poza tym co to znaczy, że komórki nie odnajdywały połączeń ze stacjami bazowymi? Komórki mają jakieś stacje bazowe? Telefony bezprzewodowem takie domowe, to owszem, ale nie komórki. No i skoro wysiadł internet, to jakie aplikacje pokazywały te minus piętnaście? Przecież apka ciągnie dane z serwera, jak nie ma z czego ciągnąć, to niczego nie będzie pokazywać.

 

Poczuł zimny przeciąg, a krople wody zmieszanej z krwią zaczęły wolno spływać po stopniach schodów.

Sporo musiało być tej krwi ze zmiażdżonych ciał, skoro sobie wraz z woda spływały. A skoro spływały wolno, to w minus piętnastu raczej długo by nie pospływały.

 

Usiadł zdezorientowany, wyziębnięty i głodny.

zziębnięty albo wyziębiony

 

 

Istota zamiast głowy miała pięcioramienną gwiazdę otoczoną tęczową aureolą, która raz po raz wyrzucała z siebie nadmiar energii w postaci promienistych rozbłysków. Jednooką głowę podtrzymywała grupa splątanych, świetlistych węży, a przynajmniej było to pierwsze określenie, jakie przyszło mu do głowy.

Ja sobie coś takiego wyobraziłem, co nieco mnie skonfundowało, bo znalazłem Lovecrafta tam, gdzie sie nie spodziewałem, a potem sie okazało, że wcale żadnego Lovecrafta nie ma.

 

Mróz jednak pozostał i Sigimundi przestał mieć czucie w dłoniach i stopach.

“Przestać mieć czucie” brzmi fatalnie.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Nie porwało mnie, ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nowa Fantastyka