- Opowiadanie: Gekikara - Historia mojego życia

Historia mojego życia

Cześć! Mam na imię Daniel, a to moja* historia, którą chciałbym się z Wami podzielić. 

 

*Moja, to znaczy mojego autorstwa, nie dosłownie historia mojego życia**. Warto zaznaczyć granicę między fikcją a rzeczywistością teraz, póki jeszcze jest widoczna. 

 

**Czyli historia opowiadająca o bohaterze, który ją snuje, nie najlepsza moja historia*** ani historia o mnie (chociaż tu mógłbym postawić znak zapytania). 

 

***Chociaż w sumie sądzę, że może i jedna z najlepszych, bo będąca podróżą, która zaprowadziła mnie do granic eksplorowanych obszarów.

 

Wystarczy już tych przypisów do przypisów, więc zapraszam serdecznie do lektury.

 

P.S.: Zostawcie w progu bagaż przekonań i sądów o tym, jak powinna być prowadzona historia. Na niewiele się zda i spokojnie poczeka aż do Waszego powrotu. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Historia mojego życia

Jak stworzyć bohatera?

To pytanie nie dawało mi spokoju. Tak, jak człowiek jest czymś więcej niż skórą, mięśniami, narządami, które składają się na jego ciało, tak bohater – dobry bohater – to nie tylko suma słów zapisanych na papierze lub wyświetlanych na ekranie komputera, a nawet nie tych niewykorzystanych, zagrzebanych głęboko pod warstwami zdań i pozostawionych domysłom.

Jak tchnąć wolę istnienia i nadać głębi postaci, która przyjdzie na świat wraz z pierwszym akapitem, a – jeśli dopisze jej szczęście – zniknie wraz z ostatnim? Jak wyobrazić sobie, wczuć się, wejść w rolę? Na ile wtedy bohater będzie autentyczny, a na ile stanie się rekwizytem, zlepkiem dialogów, opisów i zdarzeń, mających wyznać prawdę tym prawdziwszą, im mniej uwiązaną do słów, które ją wyrażają? To jest prawdę o tym, który pisze.

– Już czas. – Ktoś kładzie dłoń na moim ramieniu.

Zerka na to, nad czym pracuję. Na dzieło nieukończone. A może po prostu zbyt osobiste, zbyt szczerze, by pokazać je komuś, kto jest mi bliski. Im silniejsza więź nas łączy, tym łatwiej obnażyć przed sobą ciała, a trudniej dusze.

– Eiland – wypowiadam imię i wracam do pracy, niby tylko przypadkiem zasłaniając ją przed spojrzeniem ciekawskich oczu. – Potrzebuję jeszcze chwili.

– Ile to jest chwila?

Słuszne pytanie. Dziesięć sekund, minuta, trzy godziny, półtora miesiąca, dwa lata, cztery wieczności? Czas nigdy nie płynie w tym samym tempie, nie sposób stwierdzić, jak wiele go minie.

– Aż skończę – odpowiadam.

– Tam, dokąd idziemy, lepiej się nie spóźnić.

– Przecież beze mnie nie zaczną – odpieram i wracam do pisania. Bohatera już mam, teraz tylko…

– Czyżby? – Eiland pyta kpiąco. – Zerknij na zewnątrz.

Nie wygram z nim, więc wstaję z westchnieniem i podchodzę do okna. Dotykam szybę koniuszkami palców, napieram coraz mocniej, ale szkło nie ustępuje. Po tylu próbach wciąż mam nadzieję. Nie tak łatwo wyleczyć się z naiwności.

Widzę budynki, z których odłazi farba wraz z tynkiem, niszczejące dachy, rdzewiejące samochody i całe chmary czarnych istot o wielu kończynach, wielu twarzach, wielu paszczach pożerających świat. Czyli już się zaczęło.

– Napiszę tylko zakończenie – rzucam błagalnie, a potem chwytam kartkę.

– A gdzie wstęp i rozwinięcie? – zauważa Eiland, ale nie odpowiadam mu, bo człowiek pod presją czasu ma w zwyczaju skupiać się na rzeczach najistotniejszych.

Przecież nie mogę pozwolić na to, by narracja mojego życia urwała się w sposób tak nieoczekiwany i pozbawiony puenty.

 

 

Jak wyjść z siebie?

Cała sztuka w liczeniu, pustym pęcherzu i odrobinie cierpliwości.

Budzik nastawiony na czwartą stoi odpowiednio daleko, abym musiał podnieść się z łóżka, by go wyłączyć. Kubek zimnej, wieczornej kawy już czeka. Kilka łyków wystarczy, by zmyć z powiek resztki snu.

Czwarta piętnaście. Teraz muszę tylko położyć się i nic nie robić, a najlepiej też o niczym nie myśleć, co nocą, kiedy świat trwa w sennym zawieszeniu, a pokój otula przyjemna ciemność – w końcu mamy środek jesieni – okazuje się rzeczą najtrudniejszą. Ciało protestuje przed bezruchem. Rozbiegany umysł chwyta się każdej myśli. Wtedy z pomocą przychodzi liczenie.

– Jeden, dwa, trzy… – rozpoczynam bezgłośną recytację, nie poruszając wargami.

Dźwięk, który słyszę, to tylko iluzja, sztuczka mózgu. Co nie przeszkadza mu być tak rzeczywistym, że potrafię nawet wskazać kierunek, z którego dochodzi.

– …trzydzieści pięć, trzydzieści sześć, trzydzieści siedem… – Czasem tyle wystarczy. Niekiedy trwa to o wiele dłużej. Trzeba umieć czekać, jeżeli chce się zajrzeć za kurtynę.

W końcu zaczyna się dziać.

Czuję, że moje ciało drży, choć przy tym nie wykonuje najmniejszego ruchu. Fale wibracji wzbierają u stóp i płyną aż do czubka głowy, jakby wszystkie atomy, z których jestem zbudowany, zsynchronizowały się w jednym rytmie.

Czekam.

Już nie odliczam. Staram się nie myśleć.

Wokół rozbrzmiewają szepty niezliczonych głosów, stłumione i zbyt ciche, bym je zrozumiał. Nie mogę skupiać się na nich. Walczę z pokusą, by otworzyć oczy, bo wtedy wszystko się skończy.

Ciemność przed zamkniętymi oczami pęcznieje i przybiera kształt sfery, która zaczyna wirować. Zamknięty w środku staję się lekki, nieważki, jakbym całkiem nie miał masy. Jeszcze tylko lot tunelem ku światłu i jestem po drugiej stronie. Unosząc się pod sufitem sypialni, mogę spojrzeć na swoją zastygłą we śnie twarz (z półotwartymi ustami wyglądam jak dureń). Mogę też znacznie więcej. 

 

*

 

Obudziłem się kiedyś tuż przed rankiem, kiedy świat jeszcze nie odzyskuje pełni barw, ale ciemność ustępuje szarości. Wciąż zaspany, uchyliłem powieki.

Dwaj ubrani na czarno mężczyźni stali w mojej sypialni. Jeden nade mną i żoną śpiącą obok, drugi przy dziecięcym łóżeczku. Nie mogłem się poruszyć, a głos uwiązł mi w gardle. Oni trwali na granicy cienia i tylko na mnie patrzyli, póki nie zniknęli wraz z nadejściem świtu.

To było ostrzeżenie, abym nie drążył zbyt głęboko. Tak mi się wydawało. Przestraszyłem się. Porzuciłem senne wędrówki na całe lata. Nauczyłem się nie śnić o niczym. Zapadać w ciemność, która kończyła się wraz z otwarciem oczu na dźwięk porannego budzika. Ale teraz… Teraz to już nie ma znaczenia, prawda?

 

 

Jak pozbyć się złudzeń?

– Chciałem to powstrzymać.

– Nie chciałeś – odpowiada Eiland tonem sugerującym, bym przestał pieprzyć. – Nie, nim było za późno.

– Masz rację, nie chciałem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że…

Eiland rechocze i kręci głową. Takiego nie lubię go najbardziej. 

– Sam siebie próbujesz oszukać. Dlatego to piszesz? Żeby się usprawiedliwić?

– Nie… Może… Nie wiem. – Zdecydowanie zawsze stanowiło siłę mojego charakteru. – Co mam ci powiedzieć? Że najpierw miałem nadzieję, a potem nie było już odwrotu?

– Nie jestem od tego, żeby cię oceniać.

– Tylko, żeby mnie dręczyć.

Eiland uśmiecha się w odpowiedzi. Po co miałby marnować słowa na oczywistości?

Zaraz będziemy musieli wyjść i pozostawić niedokończone sprawy. Sądziłem, że jestem gotowy, ale na pewne rzeczy zawsze jest za wcześnie. Formułuję ostatnie zdania, przyglądam się im się krytycznie, skreślam i piszę od nowa, pamięcią wracając do momentu, kiedy wszystko się zaczęło.

 

*

 

Była noc. Przydrożne latarnie świeciły ostrym, żółtym światłem, które przecinało mrok leśnej drogi, mokrej od niedawnego deszczu. Chmury przysłoniły niebo, skrywając księżyc i gwiazdy pod swą pierzyną. 

W oddali dostrzegłem dwa zbliżające się światła, na ich tle czarną sylwetkę przechodnia idącego poboczem i ogarnęło mnie to specyficzne uczucie niepokoju, kiedy wiem, że powinienem coś zrobić, ale nie pamiętam co ani z jakiego powodu. Rozejrzałem się wokół, by określić, gdzie jestem. Na „kiedy” i „dlaczego” przyjdzie czas. Opodal w rowie zauważyłem rozbity samochód, a po chwili uzmysłowiłem sobie, że to nie byle jakie auto.

Ono należało do mnie.

Pobiegłem w tamtym kierunku, dopadłem okna pojazdu i zajrzałem do środka, a potem cofnąłem się gwałtownie, z siłą, która poderwała mnie wysoko nad ulicę.

Żona, syn i ja – wszyscy byliśmy w zniszczonym pojeździe.

I wszyscy byliśmy martwi.

 

*

 

Obudziłem się z niemym krzykiem na ustach, zdjęty strachem i rozpaczą, które mijały powoli, w rytm uderzeń serca. 

Kolejny raz padłem ofiarą własnego umysłu, który od miesięcy podsuwał mi ten sam koszmar. Kiedyś nie dałbym się tak łatwo złapać – od razu odróżniłbym ułudę od rzeczywistości. Ale to było lata temu, nim strach kazał pogrzebać mi tę część mnie.

To było irracjonalne i pozbawione sensu, jednak gdy przychodziła noc, zdrowy rozsądek tracił na znaczeniu. Dzień stanowi królestwo rozumu. Po zmroku wychodzą z nas lęki towarzyszące naszym przodkom już od czasów, kiedy skupieni przy ogniu wpatrywali się w cienie tańczące na ścianach jaskini.

A strach, nawet najbardziej absurdalny, jeśli raz w nas zamieszka, już na zawsze pozostanie i będzie czekać odpowiedniej chwili, by wypełznąć na wierzch. Jak wtedy, gdy usiadłem na łóżku i spostrzegłem, że nie jestem we własnym domu. Wenflon w przedramieniu boleśnie uwierał. Kołnierz okalający szyję krępował ruchy.

Nie wiem, jak głośno musiałem wrzeszczeć, ale do sali wpadły dwie pielęgniarki a tuż za nimi lekarz.

– Proszę się położyć, miał pan ciężki wypadek…

– Bzdura! – wszedłem mu w słowo. – Nie mam nawet samochodu!

Po przebudzeniu bez trudu można wskazać, co we śnie było niezgodne z rzeczywistością. Wtedy zawsze dociera do mnie, jak bardzo złudne jest przeświadczenie o trzeźwości osądu. Jeśli tak łatwo oszukać naszą pamięć, tak krucha jest granica między prawdą a tym, co stanowi projekcję naszych podświadomych obaw i pragnień, skąd pewność, że to, co zdaje nam się, że przeżyliśmy, w ogóle miało miejsce?

Sami nie jesteśmy w stanie utwierdzić się w tym przekonaniu, potrzebujemy innych ludzi. Kochają nas lub nienawidzą. Zgadzamy się z nimi lub toczymy spory. To dzięki innym myślimy, że wizja przeszłości, odtwarzana przez mózg za każdym razem, gdy jej potrzebujemy, jest właściwa. Czy mamy słuszność, to nieistotne.

– Musi pan wypoczywać… – kontynuował lekarz, ale nie dałem mu dokończyć zdania.

– Gdzie moja rodzina? Co z nimi? Nic im się nie stało? – zarzuciłem go pytaniami.

Pielęgniarki nerwowo zerkały w kierunku uchylonych drzwi. Jedna z nich starała się zasłonić szczelinę, tak, bym nie mógł wyjrzeć na zewnątrz. Spuściłem nogi z łóżka i spróbowałem wstać. Ledwo trzymałem się na nogach. Przy drugim kroku padłem w ramiona doktora.

Spojrzałem przez jego ramię w ciemność korytarza i choć nic tam nie zobaczyłem, objęły mnie najgorsze przeczucia.

– Puść mnie – rzuciłem, wyrywając się z objęć.

Strach, ten sam, który ściskał gardło i wywracał żołądek, dodał mi sił. Przepchnąwszy się między pielęgniarkami, wyszedłem z sali. Skręciłem w lewo, bo musiałem wybrać któryś kierunek i kluczyłem pozbawionym światła przejściem, opierając się o ręką o ścianę.

Czemu było tu tak ciemno?

Spod drzwi jednego z pokoi biło zimne, błękitne światło.

Wszedłem tam i zobaczyłem ich. Leżeli w przezroczystej trumnie, zimnej jakby była wykonana z lodu.

– Nie, nie, nie… – powtarzałem, zalewając się łzami wyciskanymi z oczu przez nagłą falę rozpaczy, która mnie ogarnęła. – To nie może być prawda. Nie! To nie… To musi być…

Sen łatwo odróżnić od jawy – kiedy już minął. Gdy trwa, przyjmujemy go za rzeczywistość, nienawykli do kwestionowania tego, co widzimy i słyszymy. Jest na to sposób. Trzeba nieustannie podważać prawdziwość wszystkiego, co nas otacza. A potem należy sprawdzić, czy nasze wątpliwości nie są uzasadnione.

To test rzeczywistości.

Jest wiele sposobów na jego wykonanie, zależnie od tego jak zdeterminowani i pewni swego osądu jesteśmy. Można patrzeć na dłonie i próbować siłą woli zmienić liczbę palców. Można wybrać punkt w oddali i spróbować się tam przenieść. Można wyskoczyć z balkonu w nadziei, że polecimy jak na skrzydłach (a przynajmniej, że upadniemy lekko, nie łamiąc przy tym nóg).

Ja zawsze próbuję odkształcić szybę w oknie. W prawdziwym świecie szkło nie zmieni kształtu. Można je roztrzaskać, ale nie wygiąć. Nie rozleje się jak woda, gdy zanurzamy w nim dłonie. Szkło we śnie zachowa się tak, jak sami tego chcemy. To działa. Prawie zawsze.

Wtedy, przed trumną, przypomniałem sobie o tym, choć całe wieki dzieliły mnie od chwili, gdy próbowałem tej sztuczki po raz ostatni.

Przyłożyłem dłoń do lodowatej tafli i zacząłem pchać. Najpierw delikatnie, ale z każdą sekundą mocniej. Powierzchnia pod opuszkami palców nie chciała się poddać, ale nie zaprzestawałem prób – bo co miałem do stracenia? Ostatki nadziei? Szkło nagrzewało się od mojej dłoni. Wkrótce zaczęło ustępować. Zapadło się jak guma, aż w końcu ręka przeniknęła przez błękitną, przezroczystą barierę. 

Złożyłem dłoń na piersi żony.

 

*

 

Kiedy obudziłem się, tym razem naprawdę (tak sądzę), poranek nie przyniósł mi wyzwolenia.

Od wypadku minęły dwa lata, ale przerwany chwilę wcześniej sen wcale nie odbiegał daleko od rzeczywistości. Moje życie zatrzymało się, gdy w kostnicy zobaczyłem ich ciała. W każdej minucie każdej godziny myślami byłem tam, jakby nie minął nawet jeden dzień.

Nie mogłem już tak dłużej.

Tęsknym wzrokiem patrzyłem ku górze, w stronę kabla, na którym wisiał żyrandol.

 

 

Jak uciec przed światem?

Ostatecznie to mi się udało.

Jestem teraz sam, w czterech ścianach pustego domu. Na zewnątrz entropia pochłonęła już wszystko, nie licząc skrawka drogi i paru okolicznych budynków. Nie słychać krzyków ani zawodzenia, bo nie ma już innych ludzi.

Nie wiem, czy zostawiła mnie na koniec z wdzięczności, czy żebym bardziej cierpiał, będąc sam ze sobą.

– To nie do końca prawda – wtrąca Eiland. – Już czas. Idziemy.

– Jeszcze tylko…

– Posłuchaj – przerywa mi, wyraźnie zniecierpliwiony. – Prawie nic nie zostało. Możesz tu zostać i dać się pożreć, to w sumie nawet do ciebie pasuje – wędruje spojrzeniem po śladach na moich nadgarstkach i prędze wokół szyi – ale ja nie mam zamiaru odejść w nicość.

Teraz to ja wykrzywiam usta w triumfalnym uśmiechu.

– Przecież wiem, że beze mnie nigdzie się nie ruszysz.

 

*

 

Tak, próbowałem się zabić, ale było już na to za późno – światy zderzyły się, tworząc ostateczne więzienie, z którego nawet śmierć nie mogła wyzwolić.

Czemu nie zrobiłem tego wcześniej?

Najpierw bałem się, że po drugiej stronie czeka mnie tylko pustka.

Później, że z chwilą, gdy wydam z siebie ostatnie tchnienie, nie przywita mnie bezbrzeżna ciemność, tylko obudzę się jak ze snu, w innym życiu, z inną pamięcią i już nigdy nie będę pewien, czy przypadkiem znów aby nie śnię – a jeszcze bardziej będę obawiał się to sprawdzić.

Bo co, jeśli okazałoby się, że i tamta rzeczywistość jest fałszywa? Że istnieję w nieskończonej plątaninie wyobrażeń, we śnie, który jest we śnie, który jest we śnie, który… I tak dalej w nieskończoność do kwadratu. I tak naprawdę nie było żadnego wypadku, bo tak naprawdę nie ma żadnego "naprawdę", a moje ciało, o ile jest coś takiego, spoczywa na dnie bezczasu, w błękitnej trumnie, nad którą pochylają się zrozpaczone oblicza moich bliskich, duchów znanych i nieznanych, świętych, aniołów lub istot, dla których nie ma nazwy.

A potem już nie myślałem o samobójstwie, bo ona przyszła do mnie.

 

*

 

Była jak ciepły, letni wiatr.

Pojawiła się w nocy, wyrywając mnie z letargu dotykiem dłoni, którą zacisnęła wokół mojego nadgarstka. Uniosła mnie jednym ruchem, jakbym zupełnie nic nie ważył. I w istocie tak było, bo moje ciało zostało na łóżku, nieruchome jak przedmiot, który ktoś odrzucił w kąt, a ja unosiłem się nad nim. Tuż obok była ona – i uśmiechała się do mnie.

Przeniknęliśmy przez sufit i dach. Polecieliśmy ku niebu. Przebiliśmy się przez kolejne warstwy chmur, aż wylądowaliśmy na jednym z obłoków, położyliśmy się w miękkim puchu i patrzyliśmy.

Nad nami rozciągał się kosmos roziskrzony miliardami gwiazd. 

 

*

 

Od tamtej pory myślałem tylko o tym, aby znów ją spotkać. Zasypiałem z tą myślą, a potem budziłem się rozczarowany. Nie mogłem skupić się na niczym innym. Dzień przestawał mieć dla mnie znaczenie. Rzuciłem pracę. Nie jadłem. Prawie nie piłem. Jedyne co chciałem robić – to spać.

Wszystko to, co inni nazywali prawdziwym życiem, stało się dla mnie tylko przerywnikiem i w tych krótkich chwilach, gdy mózg był zbyt zmęczony, by zasnąć, snułem się po tonącym w brudzie domu, z opuchniętymi oczami, zarośnięty, nieumyty i śmierdzący, dręcząc się nadzieją, że jeszcze ją zobaczę, jeśli tylko będę próbował dość długo.

Udało się.

Po kilku miesiącach, będących najwyraźniej próbą mojej determinacji, odwiedziła mnie ponownie i odtąd byliśmy ze sobą każdej nocy. Spacerowaliśmy ulicami nieistniejących miast. Pływaliśmy w ciepłych wodach oceanu. Podróżowaliśmy do gwiazd i dalej. Biegaliśmy nago po kwiecistych łąkach i kochaliśmy się, gdy tylko naszła nas na to ochota. Zawsze milczała – ale nie potrzebowaliśmy słów, by się zrozumieć.

Czasem, tuż po przebudzeniu, przytłaczał mnie ciężar winy, jakbym robił coś niewłaściwego.

Ona nie przypominała mojej świętej pamięci żony. Nie mogła sprawić, bym zapomniał o stracie syna. W nielicznych momentach, gdy odzyskiwałem rozum, zdawałem sobie sprawę, że jest tylko projekcją pogrążonego w samotności umysłu. Ale ona jedna powodowała, że czułem się kochany bez względu na wszystko. Była moją drogą ucieczki.

Aż pewnej nocy, gdy siedzieliśmy na szczycie wieży Eiffla, a pod nami rozciągał się krajobraz dzikich ostępów porastających to, co powinno być Paryżem, odezwała się do mnie po raz pierwszy. Objęła moją dłoń, włożyła w nią zwitek papieru i powiedziała trzy proste słowa:

– Znajdź mi ciało.

 

 

Jak się opisać?

Bohater musi być jakiś. Im wyrazistsze nadać mu cechy, tym bardziej klarowny będzie jego obraz w głowach czytelników. W każdym geście, każdym zdaniu, powinien uwidaczniać się jego indywidualny rys.

Najlepiej, jeśli można opisać go w trzech słowach.

Taki bohater pewien będzie tego, kim jest, a kim nie – a jeśli kimś ma się dopiero stać, to jego podróż, jakby sama z siebie, zda się logiczna i uporządkowana. Cel, jak szczyt odległej góry, rzucać będzie cień na całą ścieżkę, zawsze pozostając na widoku. 

Niezmienna tożsamość jest ogromną przewagą nad prawdziwymi ludźmi, mijanymi na ulicach i spotykanymi w zadymionych barach. Nad ludźmi, którzy pojawiają się w opowieściach naszego życia nie wypowiedziawszy choćby zdania i w milczeniu znikają. Którzy, jak my sami, noszą tak wiele masek, że zapomnieć mogą wygląd własnej twarzy.

Dlatego taki bohater jest wiarygodny i atrakcyjny – ukazuje ludzi takimi, jakimi chcemy ich widzieć. Zrozumiałymi, przewidywalnymi, pozwalającymi ubrać się w słowa.

 

*

 

Mam pewne wspomnienie. Może fałszywe, ale wyraźne.

Leżę w łóżku, czekam na żonę i rozmyślam. Układam w głowie treść opowieści innej niż pozostałe. Opowieści o sobie, choć nie w stylu pamiętnika czy autobiografii. Chcę w niej oddać siebie, ze skrawków przeżyć, rozmyślań i gdybań stworzyć historię swojego życia. Nieautentyczną – ponieważ się nie wydarzyła – ale tym prawdziwszą, bo nakreśloną nie przez ślepy los i splot okoliczności, tylko moją własną ręką. Moją własną myślą. 

Chcę umieścić tam mój strach. Opisać doświadczenie z pogranicza snu i jawy, które zapadło mi w pamięć, choć sześć lat minęło od tamtego ranka.

Żona wchodzi do sypialni i zapala światło.

– Wydawało mi się, że widziałam w korytarzu jakąś czarną postać – szepcze nieco roztrzęsiona, kładąc się do łóżka i szczelnie owijając kołdrą. Wiem, że mówi serio. 

Jak skrzesana iskra w moim umyśle pojawia się obawa, że oni wciąż są blisko, nie odstąpili mnie o krok w ciągu tych sześciu lat i czekają w ukryciu, obserwują, co dzieje się w mojej głowie. I jeden fałszywy ruch, jedno słowo za dużo, jedna myśl za daleko, a spadnie na mnie nieszczęście, które wisi mi nad głową.

Obawa zaraz gaśnie i mogę spokojnie zasnąć, wyrzucając sobie, że dorosły mężczyzna nie powinien wierzyć w takie rzeczy.

Czasem jednak potwór majaczący w świetle uchylonych drzwi to nie jedynie cień rzucany przez wieszak ze stertą płaszczy, tylko ktoś, kto przypatruje ci się, wyczekując chwili, gdy zamkniesz oczy i jesteś najbardziej bezbronny.

Teraz, kiedy o wszystkim, co nieprawdopodobne, mogę opowiadać w kategorii rzeczy dokonanych, próbuję dociec, czy wspomnienie dopiero co pojawiło się w mojej głowie, by spełnić pragnienie umysłu nakazujące każdej tragedii nadać pozór sensu, czy też było tam już wcześniej, nim demony zapukały do drzwi, a ja nacisnąłem klamkę i wpuściłem je do środka.

 

*

 

Dziewczyna miała na imię Rebeka. Poznałem ją na spotkaniu grupy wsparcia dla ludzi takich jak ja – złamanych życiem nieszczęśników, którzy pogrzebali wszystkie kochane osoby, albo sami wkrótce mieli wybrać się w podróż w jedną stronę, bo już nie było dla nich żadnej nadziei.

Czemu tam?

Kartka, którą otrzymałem we śnie, była ulotką stowarzyszenia „Nie jesteś sam”. Darmowe spotkania dla wszystkich chętnych w pierwszy i trzeci piątek miesiąca – zachęcał napis pod nazwą. Po drugiej stronie wyrysowany był symbol, któremu przypatrywałem się na tyle długo, by wyrył się w mojej pamięci. Nie potrzebowałem tłumaczeń, wiedziałem, co mam robić: komunikacja bez słów jest o wiele prostsza i nie powoduje nieporozumień, jak to robią wybrakowane pojęcia i terminy. Milczenie to jedyny sposób, by naprawdę pojąć co myśli i czuje druga osoba, język tylko przeszkadza.

Z Rebeką poszło łatwo, bo takie jak ona desperacko poszukują uczucia, a jedyne, co odgradza je murem od innych, to awersja do litości – a litość była czymś, na co nie mogłem sobie pozwolić.

Spotkaliśmy się u niej. Kilka drinków, parę intymnych wyznań i była moja. Z zachwytem słuchała o wszystkich niesamowitych doznaniach, jakie czekają na nią tuż za kurtyną snu. Widziałem w jej oczach rodzące się pragnienie i nadzieję, które eksplodowały fontanną szczęścia, kiedy zgodziłem się jej pomóc w ucieczce od rzeczywistości. 

Trochę zawstydzona, zdjęła ubranie i ułożyła się na pościeli.

Byłem przekonany, że to szalenie istotne, by nic nie działo się wbrew jej woli. Oszustwo przynosi najlepsze rezultaty tylko wtedy, gdy ktoś chce być oszukany. A Rebeka pragnęła tego jak nikt inny.

Przygasiłem światło i czerwoną farbą (powinna być krew, ale nie jestem aż tak szalony) wymalowałem na jej ciele znaki. Chichotała, gdy palcem zataczałem kręgi wokół małych piersi. Serce zabiło jej szybciej, kiedy przesunąłem dłoń w kierunku brzucha.

– Nie myśl o tym – powiedziałem, kończąc symbol odciskiem kciuka w pępku. – Staraj się nie myśleć o niczym. Zobaczysz, opłaci się – skłamałem jeszcze i położyłem się obok niej.

Zrobiłem wszystko, co miałem zrobić. Mimo to nie czułem satysfakcji. Wypełniały mnie tylko zimno, pustka i… nie znalazłem trzeciego słowa, którym mógłbym się opisać.

 

 

Jak pokonać strach?

– Co ty możesz o tym wiedzieć? – prycha Eiland, wertując moje notatki rozrzucone bezładnie na blacie biurka, podczas gdy ja nerwowym ruchem wykreślałem kolejną wersję zakończenia.

Za oknem zniknęło już wszystko poza skrawkiem zachmurzonego nieba, a entropomorfy zaczynają pożerać mój dom.

– Ciągle tylko uciekasz i boisz się, albo wracasz myślami do chwil, gdy strach nie pozwalał ci zrobić tego, co powinieneś – kontynuuje Eiland.

– Och, zamknij się wreszcie!

– Tak jak wtedy! Obudziłeś się w środku nocy obok tamtej dziewczyny i uciekłeś. A teraz – podchodzi do okna i puka w szybę – mamy to!

Bezkształtna paszcza przywiera do szkła tam, gdzie Eliand przyłożył dłoń.

– A co miałem zrobić?! Kiedy na nią spojrzałem… Te potwory wyłaziły z niej. Wyłaziły z jej… Zjadały ją i rosły… Co ty byś niby zrobił?!

– Na pewno bym nie uciekł. – Zbliża się i wyrywa mi z rąk ostatnie niezabazgrane kartki. – Przyznaj się, chciałeś tego. Pragnąłeś już od dawna. Biedne, zalęknione dziecko skłóconych rodziców. Prześladowane w szkole, wystawione na pośmiewisko, wzgardzone przez pierwszą miłość, odczuwające paniczny strach przed samodzielnością… Marzyłeś o tym, żeby spalić świat. Żebyś już niczego nie musiał się bać…

– Przestań.

– Nie, nie, to nie tylko to. Nie o tym rozmyślałeś wieczorami, kiedy wszyscy inni już spali. Wracałeś we wspomnieniach do swoich oprawców, aby im odpłacić.

– Przestań.

– Chciałeś, żeby to inni się bali. Żeby bali się ciebie.

– Przestań.

– Ludzie-cienie… oni nie przyszli cię ostrzec. Oni cię nie wybrali. Oni przybyli na twoje wezwanie, bo będąc szczęśliwym mężem i ojcem nie czułeś się sobą, i nie mogłeś znieść czekania na to, aż wszystko samo się spieprzy.

– Przestań!

Tynk sypie się nam na głowy. Patrzę w górę i przez wyrwę w suficie dostrzegam niebo.

– Czemu sam wszystkiego nie uratowałeś?! – wrzeszczę i łapię Elianda za fraki.

Następuje cisza. Długa niczym wieki chwila milczenia, podczas której potwory rozkładają resztę budynku ponad naszymi głowami i wyciągają ku nam swoje kończyny.

– Przecież wiesz – odpowiada zrezygnowany Eiland. Naraz uleciała z niego wola walki. – Jestem tylko twoim odbiciem.

Chmury rozstępują się, tworząc plamę zimnego błękitu. Zdaje mi się, że dostrzegam cienie na tle nieba. Dobiegają mnie głosy. Niewyraźne i stłumione. Wiem, do kogo należą, ale nie jestem w stanie wypowiedzieć tych imion. Są dla mnie zbyt święte. 

– Co mnie tam czeka? – pytam. – Nie dam rady… Nie zniósłbym… Nie zasługuję… Co tam jest?

– Nie wiem – odpowiada Eiland. – Sam musisz zdecydować.

Jeden z entropomorfów właśnie zabiera się do konsumpcji jego twarzy.

– Nie przygotowałem się na koniec, nie wiem, jakie powinny być ostatnie słowa… – Patrzę na ostatnią zapisaną stronę. Wykreśliłem wszystko. Każdą możliwość, jaka przyszła mi do głowy.

– Tylko fikcyjne opowieści kończą się piękną klamrą, która podsumowuje sens istnienia ich bohaterów. Wiem, że się boisz, ale cokolwiek sobie wyobrazisz, jakąkolwiek wizję ubierzesz w słowa, nie zwyciężysz tego strachu. Możesz go tylko zaakceptować. W rzeczywistości nasze historie urywają się nagle, nieoczekiwanie i

 

 

 

Wspinając się po korpusach pożerających świat demonów, dotarłem do nieba, do tafli błękitu tak zimnej, jakby wykonana była z lodu. Uderzałem w nią raz za razem, aż w końcu pękła i rozsypała się na odłamki. Ktoś czekał na mnie po drugiej stronie, by zaprowadzić mnie do Tego Jedynego, który może mnie osądzić…

 

…kiedy Eiland zniknął, nie mogłem już zmienić zdania. Nie było mojego domu, nie było miasta, nie było nieba ani ziemi. Odeszła w niebyt ta część mnie, która służyła za sumienie. Nie było także światła, więc nie mogłem widzieć kłębiących się wokół entropomorfów. Nie wiem, czy pożarły siebie nawzajem, kiedy nie zostało już nic, co mogłyby zniszczyć. Poza mną była tylko Pustka. Wtedy zrozumiałem, że to ona odwiedzała mnie w snach, a teraz wypełniła dane słowo i przyszła do mnie, abyśmy byli zawsze razem. Dokładnie tak, jak obiecała. 

 

Gdy wreszcie uległem namowom Elianda i zlaliśmy się w jedno, wyciągnąłem dłoń ku niebu, a to rozjaśniało i zbliżyło się do mnie. Świat zniknął. Otacza mnie nieprzenikniona ciemność, tworząca tunel ku pojedynczemu źródłu światła. Głosy dobiegające z góry przybierają na sile. Rozpoznaję je! Rozpoznaję! Jestem coraz bliżej! Jeszcze tylko trochę. Tylko kawałek…

 

…komora hibernacyjna otwiera się z cichym plaśnięciem. Podnoszę się z trudem, obolałe płuca łapią oddech, w głowie mi wiruje. Pamięć wraca powoli. Przypominam sobie szczegóły lotu i sprawdzam zegar. Obudziłem się ponad miesiąc za wcześnie. Zerkam w kierunku dwóch pozostałych komór, skąpanych w błękitnym świetle…

 

…gdy pisałem, zżerał mnie strach. Nieustanna obawa, że dzieląc się tą historią, złamię niewypowiedzianą przysięgę i ściągnę katastrofę na jedyne osoby, które kocham. Nie mogę pozbyć się przeczucia powracającego jak natrętna mucha, że moja wizja w końcu się urzeczywistni. W ten czy inny sposób.

Koniec

Komentarze

Hej!

To jedno z lepszych opowiadań, jakie ostatnio czytałam. Jest poruszające i takie prawdziwe.

Świetnie napisane. Masz bogate słownictwo i prowadzisz narrację w taki sposób, że można wczuć się w to, co przeżywa bohater.

 

Znalazłam tylko kilka błędów. 

Czuję, że moje ciało drży, choć orzu tym nie wykonuje najmniejszego ruchu.

Domyślam się, że chodziło o “przy”.

 

kładąc się do łóżka i szczelnie owijając kołdra

kołdrą

Podpisuję się pod powyższym komentarzem. Bardzo ciekawie napisane opowiadanie, z bogatym słownictwem, widać że dopracowane. Właściwie nie ma do czego się doczepić, można jedynie przeżywać opowiedzianą historię, która spodoba się bardziej lub mniej, w zależności od upodobań. Osobiście przychylam się do bardziej :)

 

Zauważyłem tylko jeden błąd:

Prześladowane w szkole, wystawione na pośmiewisko, wzgardzone przez pierwszą miłość, odczuwające panicznych strach przed samodzielnością…

paniczny

Nad ludźmi, którzy pojawiają się w opowieściach naszych żyć

zapomnieć mogą wygląd własnej twarzy.

 

Powyższe cytaty brzmią ciut niezręcznie… Pozostawiam do przemyślenia.

Dla mnie lepiej bzmiałoby “w opowieściach naszego życia” i “wyglądu” zamiast “wygląd”.

 

Opowiadanie jest napisane bardzo dobrze. Być może ktoś zajmujący się zawodowo korektą umiałby wyłapać tu i ówdzie parę punktów do poprawki, ale w moim odbiorze większość kwestii technicznych gra jak należy. Niektóre fragmenty, gdzie autor pozwala sobie na nieco większą swobodę, te dotyczące przemyśleń, są mocniejszymi akcentami tekstu, podoba mi się sposób prowadzenia narracji.

Jeśli chodzi o warstwę treściową, to jest wręcz rewelacyjnie, ale trzeba też zauważyć, że próg wejścia w historię jest dość wysoki – trzeba mieć nieco pojęcia o zjawisku świadomego snu / OOBE – eksterioryzacji, żeby w ogóle połapać się o czym mowa. Zainteresowanych odsyłam do wujka google i wikipedii.

Większość historii kontestujących zastaną strukturę rzeczywistości z automatu zyskuje moją atencję, tak też było i w tym przypadku. Dodatkowo – interpretacja nie jest oczywista, co w moim odbiorze wychodzi raczej na plus.

Z pewnością opowiadanie jest wystarczająco dobre na wylądowanie w bibliotece, natomiast co do piórka – nie wiem czy teksty anonimowe można zgłaszać, więc na razie się wstrzymam i poczekam na rozwój wypadków. Jak by nie patrzeć jest jeszcze na to parę dni :)

 

 

Cześć!

Bardzo dziękuję wam za komentarze, a przy tym ich pozytywny wydźwięk czule łechce moją próżność. Nieważne ile pracować nad tekstem, zawsze znajda się w nich niedoróbki (akurat wszystkie, które wymieniliście, związane z poprawkami w ostatnim czasie – cóż, życie xD). Poprawiłem prawie wszystko to, co wskazaliście.

Prawie, bo nie poprawiłem:

“wyglądu” zamiast “wygląd”.

ponieważ w konstrukcji, która zastosowałem, do zapomnienia stosuje się biernikową odmianę:

https://obcyjezykpolski.pl/zapomniec/

można wczuć się w to, co przeżywa bohater

To mnie bardzo cieszy, bo historię opowiadam strumieniem myśli, spisując to, co w danym momencie siedzi w głowie bohatera.

Niektóre fragmenty, gdzie autor pozwala sobie na nieco większą swobodę, te dotyczące przemyśleń, są mocniejszymi akcentami tekstu

To podobnie i z podobnych powodów. :)

 

Jeśli chodzi o warstwę treściową, to jest wręcz rewelacyjnie, ale trzeba też zauważyć, że próg wejścia w historię jest dość wysoki – trzeba mieć nieco pojęcia o zjawisku świadomego snu / OOBE – eksterioryzacji, żeby w ogóle połapać się o czym mowa. Zainteresowanych odsyłam do wujka google i wikipedii.

Ciekawe jak odbierze tekst ktoś, kto o tym nie słyszał (choć wydaje mi się, że nie jest to konieczna wiedza i wystarczą opisy i przemyślenia w opowiadaniu), chociaż myślę, że jednak wielu słyszało.

 

Większość historii kontestujących zastaną strukturę rzeczywistości z automatu zyskuje moją atencję, tak też było i w tym przypadku. Dodatkowo – interpretacja nie jest oczywista, co w moim odbiorze wychodzi raczej na plus.

:)

 

Z pewnością opowiadanie jest wystarczająco dobre na wylądowanie w bibliotece, natomiast co do piórka – nie wiem czy teksty anonimowe można zgłaszać, więc na razie się wstrzymam i poczekam na rozwój wypadków. Jak by nie patrzeć jest jeszcze na to parę dni :)

Wytyczne mówią tyle, że autor musi się zdeanonimizować do piątego dnia kolejnego miesiąca – skądinąd dziwna to zasada. Rozumiem obowiązek, by się ujawnić po głosowaniu Loży, jeśli opowiadanie zostało przegłosowane na TAK, by mu przydzielić piórko. Ale przed głosowaniem? Przecież Loża ma głosować na opowiadania, a nie na autorów. Po co im go w ogóle znać?

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

ponieważ w konstrukcji, która zastosowałem, do zapomnienia stosuje się biernikową odmianę:

https://obcyjezykpolski.pl/zapomniec/

No proszę! Forum zawsze może człowieka nauczyć czegoś nowego :)

Jak to mówią, silverze, człowiek całe życie się uczy i głupi umiera. I nie mam wątpliwości, że kolejni czytelnicy znajdą następne rzeczy do poprawki. :) 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Dobrze napisany tekst. Chyba można uznać, że profesjonalnie – faktycznie da się wczuć w bohatera, nawet będąc sceptykiem i materialistą. Dobrze go stworzyłeś, dobrze pokazałeś w tym strumieniu świadomości.

Fabuła szału nie robi, ale i tak czytałam z zainteresowaniem.

Interesująca forma z powykreślanymi alternatywnymi zakończeniami.

Babska logika rządzi!

Finklo, dziękuję za słowa o profesjonalizmie, zwłaszcza od osoby, która jest sceptykiem i materialistą.:) 

Co do fabuły, to wydaje mi się, że trochę jej umieściłem – wszystkie sceny wiążą się w jedną historię, w której da się dopisać ciąg przyczynowo-skutkowy, a i twisty się znajdą. Jest ona tylko podana w sposób całkiem achronologiczny, tak, by z pozoru niepowiązane ze sobą informacje na początku, potem stopniowo uzupełniały się… I żeby od początku nie było wiadomo, co tak dzieje się za oknem bohatera. ;)

Oczywiście to omijając całe zawirowanie związane z pisaniem tekstu przez bohatera, czy z rozmyciem rzeczywistości, bo to rozumiem, że nie każdemu przypadnie i nie każdy na tym się skupi. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Nie napisałam, że nie ma fabuły. Ona jest, ale w dużej części taka obyczajowa. A wiesz chyba, jak uwielbiam obyczajówki? ;-)

Bohater robi w tym tekście naprawdę dobrą robotę.

Babska logika rządzi!

Nie napisałam, że nie ma fabuły. Ona jest, ale w dużej części taka obyczajowa. A wiesz chyba, jak uwielbiam obyczajówki? ;-) 

O! I tego szczerze mówiąc się nie spodziewałem, i to pokazuje jak różni ludzie na różne elementy zwracają uwagę. To chyba największa przyjemność z pisania takich tekstów, nie chcę tu jakiegoś szumnego określenia użyć, ale przychodzi mi do głowy tylko: wielowymiarowych. 

Tak, bohater przeżywa w tle dramat, ale idzie obok tego historia innego rodzaju, to jest odnalezienie się w świecie, to mnie zawsze interesuje najbardziej.

Te jego wykreślone zakończenia, które wspomniałaś, też to sygnalizują, tak samo jak początek. Bohater próbuje uchwycić sens, czyli dokonać reinterpretacji wszystkiego, co go spotkało/czego doświadczył. Za to jego alter-ego prezentuje całkiem przeciwne podejście – i obydwa zderzają się na koniec. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Mądrego komentarza z mojej strony nie będzie, bo to za mądre dla mnie. Więc tylko słów kilka od serca.

Bardzo lubię Twój styl, nawet jak historia jest dla mnie zawiła. Zwyczajnie dobrze się czyta bardzo dobrze napisane teksty.

Nie wiem, czy to opowiadanie zapadnie mi w pamięci, niemniej popełniłeś kilka, które siedzą i siedzą w głowie.

Interesujące. Miś ma jedną wątpliwość:

Nauczyłem się nie śnić o niczym.

Czy nie miało być “Nauczyłem się nie śnić.”?

 

MTF, poczekaj, aż przyjdzie Outta, bo on mądrzejsze pisze komentarze niż moje opowiadania. :P

Koalo, podkreślenie jest celowe. Utarło się przekonanie, że mózg zawsze sni, my tylko tych snów nie zapamiętujemy, dlatego zdecydowałem się na taką formę. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Cóż, Gekikaro, przeczytałam ze pewnym trudem, bo to opowiadanie zupełnie nie dla mnie – bardzo osobiste, w dodatku mówiące o sprawach na których się nie znam i które nie są w stanie mnie zainteresować.

 

Czy mamy słusz­ność, to nie istot­ne.Czy mamy słusz­ność, to nieistot­ne.

 

klu­czy­łem po­zba­wio­nym świa­tła przej­ściem, pod­pie­ra­jąc się o ręką o ścia­nę. → …klu­czy­łem po­zba­wio­nym świa­tła przej­ściem, opie­ra­jąc się ręką o ścia­nę.

Podpieramy się czymś, np. laską, nie o coś.

 

w opo­wie­ściach na­sze­go życi… → Literówka.

 

Z Re­be­ką po­szło łatwo, bo takie jak ona de­spe­rac­ko po­szu­ku­ją uczu­cia, a je­dy­ne, co od­gra­dza ich murem od in­nych… → Piszesz o kobiecie, więc: …je­dy­ne, co od­gra­dza je murem od in­nych

 

wy­cią­gną­łem dłoń ku niebu, a te roz­ja­śnia­ło i zbli­ży­ło się do mnie. → …wy­cią­gną­łem dłoń ku niebu, a to/ ono roz­ja­śnia­ło i zbli­ży­ło się do mnie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Reg, za wskazanie miejsc do poprawek – tak, jak myślałem, jeszcze się coś znalazło i pewnie znajdzie się więcej. To, co wskazałaś, już poprawiłem. 

Mam nadzieję, że choć przyjemności nie doznałaś, to tekst przeczytałaś bez przykrości. Miałem też nadzieję, że elementy przemyśleń bohatera ci tę ogólną dziwność (a wiem, że za nią nie przepadasz) zrekompensują, ale jak widać ta akurat okazała się płonna. :) 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Reg,

pozwolę sobie tu wskoczyć w dyskusję:

pozbawionym światła przejściem, odpierając się ręką o ścianę.

Zaciekawiło mnie to wyrażenie, bo nie znalazłem go w sjp: odpierając się. Czy miało być: opierając

Tak, Gekikaro. Gdyby lektura sprawiła mi przykrość, pewnie nie doczytałabym opowiadania do końca. A tak brakło tylko zainteresowania dla tematu, skutkiem czego, wybacz, nie umiałam wykrzesać w sobie ciekawości dla przemyśleń bohatera – trudno szukać czegoś satysfakcjonującego w tym, co się nie do końca pojmuje.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zaciekawiło mnie to wyrażenie, bo nie znalazłem go w sjp: odpierając się. Czy miało być: opierając

I słusznie, Zanaisie, że Cię zaciekawiło, bo trafiła mi się literówka. Miało być: …kluczyłem pozbawionym światła przejściem, opierając się ręką o ścianę.

Dziękuję za czujność. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Historyczny moment, kiedy ktoś poprawił Reg. :D

Zanaisie, a skoro już tu jesteś… ;>

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Tak po prawdzie, to do policzenia podobnych historycznych momentów trzeba by palców naprawdę wielu rąk. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg

Tak po prawdzie, to do policzenia podobnych historycznych momentów trzeba by palców naprawdę wielu rąk. ;)

Oczywiście, wielu rąk pijanych, emerytowanych drwali ;)

 

Geki

Jestem, jestem, skoro już mnie wywołano.

I sam nie wiem, jak skomentować. To jeden z tych przypadków, kiedy wiem, że mam przed sobą bardzo dobry tekst, ale który jest daleko od moich preferencji ;) I choć mnie nie wciągnął, to widzę jego zalety.

Zmieściłeś całkiem sporo w niezbyt dużej liczbie znaków. Jednocześnie zakręciłeś opowiadanie (wykreślone fragmenty wyszły świetnie), że przypomina ten krótki moment po przebudzeniu, kiedy jeszcze nie wiadomo, czy ostatnie wspomnienie to sen, czy prawda. To odwzorowanie bardzo mi się podobało.

Z bohaterem się nieco identyfikuję, choć nie powiem, abym rozumiał niektóre jego decyzje ;) Natomiast przemyślenia wyszły całkiem dobrze (podobały mi się tak jak w opowieści o Żarówkowym Rycerzu).

Milcząca kobieta trochę “wepchała” się w fabułę. Powiedziałbym, że wzięła się znikąd, choć pewnie zaraz mi udowodnisz, że wszystko jest w tekście ;) Z drugiej strony, co to za sen, w którym jest logika, więc może być i pasożyt z innego wymiaru, czy inne ustrojstwo.

Klik należy się jak psu buda.

Oczywiście, wielu rąk pijanych, emerytowanych drwali ;)

Nie, Zanaisie, myślałam o rękach z kompletem palców. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobra, to ja spróbuję przybliżyć zjawisko, o którym pisze Geki. Od razu mówię, że piszę z pamięci, nie korzystam ze źródeł (nie proście o nie, to nie rozprawka naukowa), więc mogę popełniać błędy. Nie mam też zamiaru oceniać, na ile jest to prawdziwe, a na ile jest to fikcja i halucynacje. Skupię się na doznaniach.

 

Pewnie słyszeliście o przypadkach, gdy osoba, która doświadczyła sytuacji otarcia się o śmierć, np. w czasie wypadku, silnego zatrucia, uderzenia itd., opisywała, że jej dusza opuściła ciało i mogła obserwować świat z zewnątrz, widzieć lekarzy, którzy ją reanimowali, a także widziała swoje ciało “z góry”.

Podobne doznania bywały wynikiem medytacji, np. dalekowschodnich mnichów albo pierwotnych szamanów.

Ale na pewnym etapie ludzie nauczyli się je wywoływać na żądanie.

 

Otóż takie doznania można wywołać za pomocą treningu. Zasadniczo są dwie metody jego osiągnięcia – po pierwsze poprzez uzyskanie świadomości w trakcie snu – wtedy jest to tzw. Lucid Dreaming albo świadomy sen. Po prostu człowiek uświadamia sobie, że to tylko sen, zaczyna go kontrolować i zasadniczo robić co mu się spodoba, jak w rzeczywistości wirtualne. Zasadniczo, bo nie zawsze da się nad wszystkim zapanować ;)

Po drugie – przechodząc bezpośrednio w coś, co konserwatyści nazywają świadomym snem, ale o znacznie większej “sile razenia”, a optymiści – podróżą astralną, podróżą poza ciałem lub OOBE.

Kluczem do tego osiągnięcia tego stanu jest wprawienie ciała w stan uśpienia przy pozostaniu względnie świadomym. Mozna powiedzieć, że chodzi o oszukanie biologicznych mechanizmów snu, przekonaniu organizmu, że się śpi. W momencie kiedy ciało jest już sparaliżowane (a w czasie snu nasze ciało zawsze jest unieruchomione, inaczej śpiąc narobilibyśmy szkód i zrobili sobie krzywdę), można osiągnąć wrażenie, że świadomość “przenosi się” poza ciało i zaczyna podróżować poza nim. Niektórzy opisują, że towarzyszy temu jakiś dżwięk, powszechne są też opisy doświadczania kolorowych omamów hipnagogicznych.

Poza ciałem – to już kompletna jazda bez trzymanki. Człowiek widzi się z zewnątrz, a to ciało, którym porusza jest najczęściej półprzeźroczyste, wielu opisuje jakiś rodzaj połączenia pomiędzy ciałem biologicznym a ciałem duchowym (najczęściej strebrna lina z czoła albo splotu słonecznego).

 

Oczywiście ci, którzy zajmowali sie tymi podróżami, ponadawali wszystkiemu nazwy.

Swiat w którym doświadcza się podróży nazwano światem astralnym, albo astralem. Niektórzy opisują, że są różne “warstwy” tej innej rzeczywistości, pierwsza, w której najczęściej się ląduje jest jakby krzywym zwierciadłem naszego świata. Niby wygląda jak nasza rzeczywistość, ale jest zmodyfikowana. Raz, że sam podróżnik może ją zmieniać, dwa – że znajduje się tam obiekty, które w danymi miejscu stały kiedyś i mimo, że obecnie już ich nie ma w danym miejscu, jakby “odcisneły piętno” na przestrzeni.

 

Myślę, że nie ma sensu pisać o wszystkich szczegółach, bo można znaleść materiałów na pęczki w sieci.

 

Odniosę się tylko do kilku spraw z opowiadania Gekiego, jak ja je rozumiem:

 

“Bliźniak” główniego bohatera, jest według mnie tzw. “tulpą”. Chodzi o istotę wykreowaną w podświadomości człowieka, która zyskała odrębność i towarzyszy mu w ciągu dnia (tylko on/ona ją widzi). Takich omamów prawdopodobnie doświadczają małe dzieci opowiadając o “wyimaginowanych przyjaciołach”., ale też schizofrenicy, widząc nieistniejących ludzi. W tym wypadku omamy są wzglednie kontrolowalne, aczkolwiek czytałem, że to nie zawsze tak działa. A widzieć agresywnego, atakującego mnie znienacka stwora, nawet wyimaginowanego bym nie chciał…

Wracając – dlatego Eiland nie może nigdzie pójść. On jest nieodłącznie związany z osobą, która go “projektuje”.

 

Kobieta spotkana w “astralu”. Tu mam więcej wątpliwości. Prawdopodobnie nicość sama w sobie, ale równie dobrze może to być jakiś potężny, świadomy byt “z tamtej strony”. Bo opowiadanie zdaje się opierać na przemyśleniu – “skoro my możemy podróżować TAM, to dlaczego ONI nie mogliby przyjść TUTAJ, do naszego świata”. Zdaje się, że bohater jakimś rytuałem otwiera bramę dla wrogo nastawionych istot z rzeczywistości astralnej.

Dość powiedzieć, że osoby opowiadające o podróżach poza ciałem wielokrotnie wspominają o świadomych lub półświadomych bytach, na które się natknęli i nierzadko byli zmuszeni do walki. Opisy bywają mało przyjemne.

 

Napiszę teraz dlaczego opowiadanie mi się podoba: Przede wszystkim jest bardzo wiarygodne. Mamy utrzymany ten klimat ciągłego zagubienia, podskórnego lęku, który przenika wszystkie podobne materiały na sieci. Poza tym – porusza tematykę, która na tym forum pojawia się niesłychanie rzadko.

A przecież nawet nasi rodzimi fantaści już nadążyli i mamy mainstreamową fantastykę dotyczącą tego tematu (nawiasem mówiąc polecam, niezła książka: “Popiół i kurz” – Jarosław Grzędowicz ).

Z jednej strony słyszy się narzekania, że mamy dość klisz, elf i krasnolud w karczmie stały się forumowym memem, a z drugiej – coś nowego jest przyjmowane bardzo ostrożnie. Według mnie fantastyka powinna eksplorować obszary nieznane, bo inaczej pozostanie wyłącznie błyskotką do wyciągania kasy z otumanionej gawiedzi.

 

Oczywiście nie sugeruję żeby w to wszystko wierzyć, przeciwnie – bądźmy sceptyczni i racjonalni. Niemniej – OOBE i LD pozostają fenomenem socjologicznym i psychologicznym naszych czasów, imho nadają się kapitalnie na pisarską eksplorację. To jest dobry temat, skoro tylu ludzi mówi o zjawisku, a podcasty i kanały na youtube pojawiają się jak grzyby po deszczu.

 

Ludzie piszący powinni nadążać za takimi trendami. Urban legends, creepy pasta – proszę bardzo! Jeśli coś ma tyle klicków to może znajdzie chętnych do czytania?

 

Co do piórka – poleciłem, bo z wszystkiego najbardziej spodobała mi się forma. Te skreślenia są rewelacyjnym pomysłem, przyciąga uwagę jak diabli. Język wstawek dotyczących przemyśleń również “bardzo mi się”. I tyle.

 

Może komuś pomogłem się odnaleźć w tej historii.

I sam nie wiem, jak skomentować. To jeden z tych przypadków, kiedy wiem, że mam przed sobą bardzo dobry tekst, ale który jest daleko od moich preferencji ;) I choć mnie nie wciągnął, to widzę jego zalety. 

Obawiałem się, że właśnie niemożność odniesienia się będzie występować u części czytających – i w sumie nawet nie obawiałem się, co wiedziałem o tym i w niczym mi to nie przeszkadzało – ponieważ, idąc radą wilka, zawęziłem jeszcze grono odbiorców względem tego, co zrobiłem we "Wszystkich Teraźniejszościach…". Wilk napisał wtedy, że zadowolonych z lektury będzie mniejz ale ich zadowolenie będzie większe – i np. to, jak Silver odnosi się do tego tekstu, pozwala mi wierzyć, że uzyskałem to, co chciałem*.

 

Milcząca kobieta trochę “wepchała” się w fabułę. Powiedziałbym, że wzięła się znikąd, choć pewnie zaraz mi udowodnisz, że wszystko jest w tekście ;) Z drugiej strony, co to za sen, w którym jest logika, więc może być i pasożyt z innego wymiaru, czy inne ustrojstwo.

A skąd! Tłumaczyć nie będę, bo tekst ma wiele warstw i znaczeń, a poszukiwanie sensu może prowadzić do różnych "zakończeń", co próbował też przewidzieć sam bohater, tylko wszystkie zakończenia po wykreślał (wiem, zakręciłem i jestem z tego dumny) :P. 

…ale sama kobieta ma związek z innymi manifestacjami. Z entropomorfami na początku tekstu (wyjaśnia ich pojawienie się), ma związek z ludźmi w cieniu (ktoś zwrócił uwagę na człowieka, który przechadza się po pustej drodze w deszczową noc w miejscu wypadku?), ma związek z doświadczeniem astralnej podróży bohatera, która jest opisana w drugim mini-rozdziale. 

…ma związek – a tutaj, co prawda, trzeba znać trochę temat – z samym doświadczeniem OOBE. Jaki? Wiele relacji, w tym tych najsłynniejszych (popularnego na świecie Roberta Monroe i popularnego w Polsce Darka Sugiera) mówi o istotach, najczęściej kobietach, które wyciągają kogoś z ciała. Opis jej pojawienia się, a potem zniknięcia na pewien czas, jest żywcem oparty na takich historiach i doświadczeniach. Podobnie jak postać mężczyzny, który raczej obserwuje i snuje się gdzieś na uboczu. 

…bo samo opowiadanie – poza warstwą fabularna, elementem metatekstowym, rozważaniami egzystencjalnymi czy emocjonalnym i poznawczym zagubieniem, albo eksperymentem formy – jest podręcznikiem świadomego snu/OOBE (kto jak woli). Opisany sposób osiągnięcia tego stanu jest najprostszym i skutecznym sposobem osiągnięcia go w rzeczywistości (o ile w ogóle jest coś takiego jak rzeczywistość :P). A spis doświadczeń po części może przygotować na to, co może nas tam spotkać. 

I ten element (poza metatekstowoscia ktora nakłada się na formę) cenię najbardziej. 

 

*Może NF nie jest miejscem, gdzie teksty tego typu spotkają się z huraoptymizmem. Może takiego miejsca nie ma, bo jest to nisza wąska. Ale podobne motywy przebijają przez większość moich opowiadań, jak nie pojawiają się we wszystkich, i są to historie, które chcę opowiadać. Aczkolwiek może nie wszystkimi będę się tu dzielił, część można schować i poczekać na lepsze czasy, może jakiś nabór podobnie zakręconych opowiadań. Ale to jest nisza, w której jestem najbardziej sobą. 

 

Rozumiem co czuł Picasso, kiedy przestawał malować realistyczne obrazy (oczywiście nie porównując się do niego talentem ani niczym). xD

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Opowiadanie czytałem w dwóch ratach (druga wczoraj) i – jak już wiesz, bo rozmawialiśmy o tym – nie jest to tekst, który by mi siedział. Co nie zmienia faktu, że jest napisany bardzo poprawnym językiem, solidnie, czysto, trudno by tu było znaleźć błędy. Trudniej niż w innych Twoich opowiadaniach, co zresztą dodaje czegoś dodatkowego do “funkcji pisarza”, jaką pełni narrator.

Motywy z pogranicza Archiwum X i Incepcji są tu zauważalne dość szybko. Sen jest rzeczywistością, ale czym jest ta rzeczywistość, przebłyski takiej wieloświatowości też. I nawet, co ciekawe, o ile szybko skojarzyłem to z przenikaniem się płaszczyzn snu/jawy, o tyle nie użyłem w skojarzeniach określenia “świadome śnienie”, które pada powyżej (choć byłoby zasadne), ani out of body experience (które dla odmiany w ogóle mi się nie kojarzy z opisaną wizją – bardziej jednak przenikanie płaszczyzn)

Tekst jest na pewno dojrzały. I na pewno budzi przemyślenia, czy nie przemycasz tam jakiś wątków, bo niektóre przemyślenia, niektóre fragmenty, są bardzo, bardzo życiowe. Choćby ten fragment o kobiecie z grupy wsparcia, ale też sposób, w jaki się zmieniają kolejne wykreślone zakończenia, jak takie cienie marzeń, ze jest wyjście, po kolei weryfikowane i wykreslane z coraz bardziej ciasnego, zwijającego się świata dokoła zmęczonego człowieka.

Cóż, jak wspomniałem, nie moja szuflada, ale i tak widzę, ze ten tekst ma znacznie więcej pokładów, niż na pierwszy rzut oka wygląda. Ale jest to tak subtelnie wszyste, że zaczyna być widoczne dopiero dzien po przeczytaniu. Co jest zarazem siłą i słabością tego opowiadania, ale taką siłą i słabością, które się wzajemnie równoważą.

 

 

Opowiadanie czytałem w dwóch ratach (druga wczoraj) i – jak już wiesz, bo rozmawialiśmy o tym – nie jest to tekst, który by mi siedział.

Myślałem akurat, wilku, że ty znajdziesz się w grupie docelowej, co oznacza, że nadal twój gust jest dla mnie nieodgadniony. :P

 

Trudniej niż w innych Twoich opowiadaniach, co zresztą dodaje czegoś dodatkowego do “funkcji pisarza”, jaką pełni narrator.

Dzięki, zwłaszcza, że ten tekst nie przeszedł żadnej bety. Kilka błędów było, jak wskazują wcześniejsze komentarze, ale uważam, że jak na okoliczności, to i tak niewiele. 

 

I nawet, co ciekawe, o ile szybko skojarzyłem to z przenikaniem się płaszczyzn snu/jawy, o tyle nie użyłem w skojarzeniach określenia “świadome śnienie”, które pada powyżej (choć byłoby zasadne), ani out of body experience (które dla odmiany w ogóle mi się nie kojarzy z opisaną wizją – bardziej jednak przenikanie płaszczyzn)

To świetnie, bo celowo żadnego z powyższych terminów, bardzp zawężających definicję zjawiska, nie użyłem w tekście.

 

Tekst jest na pewno dojrzały. I na pewno budzi przemyślenia, czy nie przemycasz tam jakiś wątków, bo niektóre przemyślenia, niektóre fragmenty, są bardzo, bardzo życiowe

Dziękuję. To bardzo pochlebne słowa. 

 

ale też sposób, w jaki się zmieniają kolejne wykreślone zakończenia, jak takie cienie marzeń, ze jest wyjście, po kolei weryfikowane i wykreslane z coraz bardziej ciasnego, zwijającego się świata dokoła zmęczonego człowieka.

Bardzo mi się podoba jak to odbierasz i że zwróciłeś uwagę na te wykreślenia, również na ich treść, a nie tylko na formę. 

 

Cóż, jak wspomniałem, nie moja szuflada, ale i tak widzę, ze ten tekst ma znacznie więcej pokładów, niż na pierwszy rzut oka wygląda. Ale jest to tak subtelnie wszyste, że zaczyna być widoczne dopiero dzien po przeczytaniu. Co jest zarazem siłą i słabością tego opowiadania, ale taką siłą i słabością, które się wzajemnie równoważą.

Subtelność to coś, co cenię. Nie chcę przekazem okładać jak łopatą, a na pewno nie w takim tekście, który ma pozwolić czytelnikowi wynieść coś z siebie i żalenie od tego, jak czytelnik do niego podejdzie, może to być coś innego. Rozumiem porównanie do siły i słabości, ale dla mnie to, co napisałeś, to zaleta. Wielka zaleta i cieszę się, że to widzisz, choć odbierasz inaczej. 

Bo teksty nie muszą być wszystkie takie same. Przesłanie nie musi być oczywiste, bie muszą kończyć się w określony sposób. O tym pisałem w przedmowie. Tak naprawdę wymieniłeś wiele z tego, na czym mi zależało. Literackość, dojrzałość, nieoczywistość. 

…ale widzę po zbieranych z trudem klikach, że tak, jak napisał Silver, z jednej strony nie chcemy tego, co znane i jasne, z drugiej wzdragamy się przed tym, co nieznane i bardziej wymagające. Dlatego tym bardziej dzięki za klika. Nawet, jeśli miałoby się okazać, że portal dla takiego tekstu nie jest dobrym miejscem i tekst miałby pozostać w poczekalni. :) 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

widzę po zbieranych z trudem klilach

Ha, jedno z najlepszych, o ile nie najlepsze opowiadanie, jakie czytałem na portalu (Siewcy szklanych kwiatów, widzę, że Żonglerka je usunęła, a szkoda) do biblioteki dostało się po grubo ponad roku.

 

Szkoda zatem, że nie będę miał okazji go przeczytać. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

No, ciekawe opowiadanie. Fabuła może nie porwała mnie bez reszty, bo jestem raczej zwolennikiem innego rodzaju historii, ale zdołała zainteresować i zmusić mnie, bym w trakcie lektury zadawał sobie kolejne pytania, a to chyba dobrze :P Niechronologiczne ułożenie wydarzeń w przypadku tekstu takiego jak ten to raczej ryzykowny zabieg, ale w sumie wszystko składa się w czytelną całość i można sklecić z tego jedną, more or less logiczną historię. Spodobała mi się idea czegoś, co ja odczytałem jako świat-matrioszkę, fajnie uchwyciłeś temat i powiedziałbym nawet, że czuję się zainspirowany :P

A najbardziej jakoś ujęło mnie zakończenie. Wcale nie dlatego, że mogłem przestać czytać, tylko dlatego, że jest takie brutalnie życiowe, wręcz okrutne – każdy by chciał, by jego historia miała jakiś zgrabny, elegancki finał, ale w większości przypadków się tak po prostu nie dzieje (takich przemyśleń przemyciłeś zresztą w opku więcej). Dodatkowo fajny pomysł z wykreślonymi kolejnymi zakończeniami, z których każde kolejne okazywało się w mojej opinii nie tylko zupełnie inne, ale także coraz bardziej rozpaczliwe. 

Co do technikaliów, nie jest tajemnicą, że pisać umiesz, więc błędów żadnych do wytknięcia nie mam. Uważam jednak, że czasami, ale tylko czasami, masz tendencję do budowania zdań zbyt mocno wielokrotnie złożonych. Może to moje osobiste dziwactwo i jestem w tym odosobniony, ale nie lubię, gdy wbijam się w zdanie i zanim dotrę do końca zapominam już, co było na początku :P To mocno dekoncentruje, a tekst i bez tego do łatwych nie należy. Poniżej kilka przykładów.

 

Teraz muszę tylko położyć się i nic nie robić, a najlepiej też o niczym nie myśleć, co nocą, kiedy świat trwa w sennym zawieszeniu, a pokój otula przyjemna ciemność – w końcu mamy środek jesieni – okazuje się rzeczą najtrudniejszą.

W oddali dostrzegłem dwa zbliżające się światła, na ich tle czarną sylwetkę przechodnia idącego poboczem i ogarnęło mnie to specyficzne uczucie niepokoju, kiedy wiem, że powinienem coś zrobić, ale nie pamiętam co ani z jakiego powodu.

Jeśli tak łatwo oszukać naszą pamięć, tak krucha jest granica między prawdą a tym, co stanowi projekcję naszych podświadomych obaw i pragnień, skąd pewność, że to, co zdaje nam się, że przeżyliśmy, w ogóle miało miejsce?

A, i jeszcze – nie jest to sprawa techniczna, tylko kolejna z moich osobistych niechęci:

 

Przyznaj się, chciałeś tego. Pragnąłeś już od dawna. Biedne, zalęknione dziecko skłóconych rodziców. Prześladowane w szkole, wystawione na pośmiewisko, wzgardzone przez pierwszą miłość, odczuwające paniczny strach przed samodzielnością… Marzyłeś o tym, żeby spalić świat. Żebyś już niczego nie musiał się bać…

A fu, trudne dzieciństwo, skłóceni rodzice, prześladowania w szkole – najbardziej pospolite uzasadnienie dla wszystkich późniejszych decyzji bohatera, a poza tym ten dialog wydał mi się bardzo, ale to bardzo łopatologiczny.

Ponieważ czuję się usatysfakcjonowany lekturą i opowiadanie stanowi kawał solidnej roboty, daję ostatniego kopa do biblioteki i serdecznie pozdrawiam.

PS. Twój tekst jest moim pierwszym przeczytanym po kilkumiesięcznej przerwie, jak się z tym czujesz? :D

Hej.

Wpadłem tutaj, bo przywołałeś to opowiadanie, jako jedno z dwóch, z których jesteś najbardziej zadowolony, ale to nie jest dobry tekst. Zresztą, tym razem to nie tylko moje zdanie. Masz tu raptem trzydzieści komentarzy. Przy piórkowych tekstach jak Książę czy Ben miałeś jeszcze przed piórkami jakieś sto dwadzieścia i w drugim przypadku z osiemdziesiąt komentarzy, tak na oko. Ten sam czytelnik, stosunkowo niewiele różnica czasu, więc można je w ten sposób porównać. Co więc nie zagrało? Podpowiem, że tytuł dałeś jak najbardziej właściwy.

Pozdrawiam.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Cześć!

 

Kurcze, po co ja czytam takie rzeczy, znowu nie będę mógł zasnąć.

No nareszcie, kontynuacja “Wszystkich teraźniejszości…” (choć tam panowie mieli różna wdzianka) Czy ty nie opublikowałeś tego początkowo jako anonim, bo jakoś niespodziewanie mi ten teks wskoczył? Jeszcze jakoś w grudniu przeczytałem przedmowę i zastanawiałem się, co mi to przypomina, ale nie połączyłem właściwie sznurków i nie dodałem do kolejki. A szkoda. Odrzuciła mnie ilość przypisów w przedmowie, ale zagłębiając się w tekst zaczynam rozumieć – imho – że było to potrzebne.

Bo historia to taka kapitalna plecionka – niby trochę poradnika warsztatowego, nieco fabuły podszytej paranoją i pragnienie pustki, obiecującej kres lęku (przynajmniej z perspektywy bohatera). I nawet rytuał na łóżku się trafił. Jedyna rzecz, jakiej można być pewnym czytając Twoje teksty to to, że będzie ciekawie i nieszablonowo. Bohater ucieka przed światem w głąb siebie. Skąd ja to znam… Pustka zlewa mu się z wizją “zbawienia”. Ale to jest jego pustka, wykreowana i wpuszczona do jego własnego świata.

Przeczytałem raz, jutro pewnie przeczytam kolejny raz. Zakończenie dosłownie wgniata w fotel. Niby prosty zabieg, a zostawia czytelnika z masą ciekawych przemyśleń. Nie wiem dlaczego, ale prawie do końca czekałem na moment, kiedy użyją Ubika.

Im silniejsza więź nas łączy, tym łatwiej obnażyć przed sobą ciała, a trudniej dusze.

Ech, te dylematy “dojrzałych” związków.

To było ostrzeżenie, abym nie drążył zbyt głęboko. Tak mi się wydawało. Przestraszyłem się. Porzuciłem senne wędrówki na całe lata. Nauczyłem się nie śnić o niczym. Zapadać w ciemność, która kończyła się wraz z otwarciem oczu na dźwięk porannego budzika.

Ktoś tu rzadko miewa sny.

– Nie… Może… Nie wiem. – Zdecydowanie zawsze stanowiło siłę mojego charakteru. – Co mam ci powiedzieć? Że najpierw miałem nadzieję, a potem nie było już odwrotu?

;-)

Jeśli tak łatwo oszukać naszą pamięć, tak krucha jest granica między prawdą a tym, co stanowi projekcję naszych podświadomych obaw i pragnień, skąd pewność, że to, co zdaje nam się, że przeżyliśmy, w ogóle miało miejsce?

;-) Ciekawe, czy jakbym tu dojechał, to bym poznał, że to Twój tekst. I’ll never know.

W prawdziwym świecie szkło nie zmieni kształtu. Można je roztrzaskać, ale nie wygiąć. Nie rozleje się jak woda, gdy zanurzamy w nim dłonie. Szkło we śnie zachowa się tak, jak sami tego chcemy. To działa. Prawie zawsze.

Bardzo plastyczna i przekonywująca wizja, aż strach dotknąć szyby. BTW szkło jest w sumie płynem, tylko zestalonym, więc ciągle płynie, tylko BARDZO powoli (w przeciwieństwie do kryształów przykładowo). Teraz do końca dnia będę rozkminiał, co chciałeś prze to wyrazić.

 

Pozdrawiam!

I życzę weny, czasu… i czekam na kolejne teksty ;-)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć!

 

Kilka dni minęło, a tekst nadal we mnie pracuje (wciąż mędrkuję, co chciałeś nim przekazać). Początkowo nieco “zignorowałem” aspekt “moja*”, zakładając, że to głównie definicja z “*” się tu aplikuje. Jednak po przeczytaniu kilku Twoich ostatnich postów z SB zacząłem się zastanawiać, ile w tej historii jest z “twojej historii”. A także, co chciałeś przez to pokazać… Świetny punkt wyjścia i materiał do rozmyślań.

Wprost napisałeś o kilku aspektach, w których jesteś – w pewnym sensie – spójny z bohaterem. Najbardziej niepokojące – imho – jest to:

Wracałeś we wspomnieniach do swoich oprawców, aby im odpłacić.

Oraz dalsze sugestie, że to w tym celu bohater niszczy świat, sprowadzając do niego pustkę (No dobra, nie do końca wiemy, czy faktycznie wiedział, co robi, ale mam wrażenie, że ten stan rzeczy mu do pewnego stopnia odpowiada.

Krzywda jest krzywdą, boli, zwłaszcza wrażliwe osoby. Traumy dziecięce są chyba najbardziej bolesne (bazując na własnym doświadczeniu), bo są zazwyczaj tymi pierwszymi, które odzierają nas z iluzji. Kiedyś gdzieś słyszałem, że nasze późniejsze życie jest w dużej mierze odreagowaniem/przepracowaniem tych traum.

Obraz, który tworzysz staje się z tej perspektywy niepokojący, bo z jednej strony tylko zwiększa zainteresowanie tekstem i skłania do dalszego poszukiwania znaczeń, ale jednocześnie ostrzega, że może być to – w pewnym sensie – wchodzenie w świat wewnętrzny drugiego człowieka, który postanowił otworzyć duszę.

Nie mniej niepokojące jest randkowanie z pustką, chociaż to akurat rozumiem (albo myślę, że rozumiem, bo na swój sposób czasem nawet o tym marzę). I gdzieś już to widziałem…

Jak coś mi jeszcze wpadnie, to pewnie z raz kolejny tu zajrzą. Intrygujesz, inspirujesz i zdecydowanie potrafisz pisać.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć! 

Uzbierało się komentarzy, może nie znowu tak wiele, ale chwila minęła odkąd na nie odpowiadałem, więc czas najwyższy. 

 

No, ciekawe opowiadanie. Fabuła może nie porwała mnie bez reszty, bo jestem raczej zwolennikiem innego rodzaju historii, ale zdołała zainteresować i zmusić mnie, bym w trakcie lektury zadawał sobie kolejne pytania, a to chyba dobrze :P

Bardzo dobrze, Boże-Słońce. :) 

 

Niechronologiczne ułożenie wydarzeń w przypadku tekstu takiego jak ten to raczej ryzykowny zabieg, ale w sumie wszystko składa się w czytelną całość i można sklecić z tego jedną, more or less logiczną historię. Spodobała mi się idea czegoś, co ja odczytałem jako świat-matrioszkę, fajnie uchwyciłeś temat i powiedziałbym nawet, że czuję się zainspirowany :P

Niechronologiczne przedstawianie wydarzeń to jeden z moich ulubionych zabiegów, zwłaszcza, jeśli opowieść (w sensie pytań i odpowiedzi) układa się w całość. Mam nadzieję, że wkrótce coś wyniknie z tej inspiracji. 

 

A najbardziej jakoś ujęło mnie zakończenie. Wcale nie dlatego, że mogłem przestać czytać, tylko dlatego, że jest takie brutalnie życiowe, wręcz okrutne – każdy by chciał, by jego historia miała jakiś zgrabny, elegancki finał, ale w większości przypadków się tak po prostu nie dzieje

O, takie moje pisanie, jak zwykle pesymistyczne. :) 

 

takich przemyśleń przemyciłeś zresztą w opku więce

Na tym mi zależało. Mam nadzieję, że kiedyś opanuję sztukę dygresji na poziomie chociażby Dicka. Na razie to krótkie wstawki. 

 

Uważam jednak, że czasami, ale tylko czasami, masz tendencję do budowania zdań zbyt mocno wielokrotnie złożonych. Może to moje osobiste dziwactwo i jestem w tym odosobniony, ale nie lubię, gdy wbijam się w zdanie i zanim dotrę do końca zapominam już, co było na początku 

Nie, to moje dziwactwo. Nie byłbym sobą, gdybym w opowiadaniu nie dał przynajmniej jednego zdania na pięć linijek. :P

 

A fu, trudne dzieciństwo, skłóceni rodzice, prześladowania w szkole – najbardziej pospolite uzasadnienie dla wszystkich późniejszych decyzji bohatera

Hmm… a czemu miałby być wydumane? To znaczy rozumiem, gdyby mocno tem fragment był rozbudowany, ale pojawia się tylko w dialogu, jako skondensowana krytyka bohatera. Coś nietypowego wymagałoby większego wprowadzenia. 

Poza tym ten element pospolitości właśnie miał w tym dialogu wybrzmieć. Na tym polega krytyka Elianda, który sprowadza problem bohatera do kilku frasesów. 

 

Twój tekst jest moim pierwszym przeczytanym po kilkumiesięcznej przerwie, jak się z tym czujesz? :D

Jak skowronek w czekoladzie. 

 

Wpadłem tutaj, bo przywołałeś to opowiadanie, jako jedno z dwóch, z których jesteś najbardziej zadowolony, ale to nie jest dobry tekst. Zresztą, tym razem to nie tylko moje zdanie. Masz tu raptem trzydzieści komentarzy. Przy piórkowych tekstach jak Książę czy Ben miałeś jeszcze przed piórkami jakieś sto dwadzieścia i w drugim przypadku z osiemdziesiąt komentarzy, tak na oko. Ten sam czytelnik, stosunkowo niewiele różnica czasu, więc można je w ten sposób porównać. Co więc nie zagrało?

Cześć, Draconie. Widzisz, ja nadal widzę to trochę inaczej. Teksty, które przywołałeś, spodobały się wielu. Ten tekst jest od samego początku adresowany do dość wąskiej grupy odbiorców. Nadal jestem z niego bardzo zadowolony, w czym utwierdzają mnie takie komentarze, jak ten krara. 

Jak to napisał Dick w jednej z powieści: trzeba robić swoje. Dla jednych będziesz najlepszy, dla innych najgorszy. 

Czy tekst jest dobry? Nie upieram się. To zależy od kategorii oceny.

 

Kurcze, po co ja czytam takie rzeczy, znowu nie będę mógł zasnąć.

Cześć, krar, czekałem na ciebie. :) 

 

No nareszcie, kontynuacja “Wszystkich teraźniejszości…” (choć tam panowie mieli różna wdzianka) 

Może nie fabularna, ale na pewno duchowa kontynuacja. Chociaż kto tam wie tego Bena. :P

 

Czy ty nie opublikowałeś tego początkowo jako anonim, bo jakoś niespodziewanie mi ten teks wskoczył? Jeszcze jakoś w grudniu przeczytałem przedmowę i zastanawiałem się, co mi to przypomina, ale nie połączyłem właściwie sznurków i nie dodałem do kolejki. A szkoda. Odrzuciła mnie ilość przypisów w przedmowie, ale zagłębiając się w tekst zaczynam rozumieć – imho – że było to potrzebne.

Zgadza się. Szkoda, że odrzucił, bo przedmowa – tak jak przy Benie – była tu już elementem suspensu, miała wprowadzić w klimat tekstu. 

Tytuł za to z jednej strony wytłumaczony w przedmowie, a z drugiej to też taka mała gra słów, nawiązanie do "Historii twojego życia" i myślałem, że ktoś się na to złapie. :P

 

Jedyna rzecz, jakiej można być pewnym czytając Twoje teksty to to, że będzie ciekawie i nieszablonowo.

Oj, nie zawsze. W sumie zwykle nie. :P

 

Bohater ucieka przed światem w głąb siebie. Skąd ja to znam…

Czas zakładać grupę wsparcia na NF. 

 

Przeczytałem raz, jutro pewnie przeczytam kolejny raz. Zakończenie dosłownie wgniata w fotel. Niby prosty zabieg, a zostawia czytelnika z masą ciekawych przemyśleń.

O to mi chodziło, mam nadzieję, że to siła tego tekstu. Oczywiście dla tych, którzy to zauważają. 

 

Kilka dni minęło, a tekst nadal we mnie pracuje (wciąż mędrkuję, co chciałeś nim przekazać) 

Cieszę się, bardzo. Dobry tekst powinien zostawać w pamięci. 

 

po przeczytaniu kilku Twoich ostatnich postów z SB zacząłem się zastanawiać, ile w tej historii jest z “twojej historii”. A także, co chciałeś przez to pokazać… Świetny punkt wyjścia i materiał do rozmyślań

Niezłą przeprowadziłeś analizę. Nie spodziewałem się, że ludzie tak zapamiętują to, co się napisze gdzieś na SB i jeszcze umieją to połączyć z tekstami. Jak napisał Chuck Palahniuk, każde nasze dzieło jest autoportretem. Dlatego w opowiadaniach często wykorzystuję przemyślenia, wyobrażenia, wydarzenia itp., które dotyczą mnie w jakiś sposób. A przynajmniej jakieś części mnie, bo jest ich wiele i niektóre stoją ze sobą w sprzeczności. Napisałem kiedyś też na SB, że jestem człowiekiem wielu obsesji. :P

 

Wprost napisałeś o kilku aspektach, w których jesteś – w pewnym sensie – spójny z bohaterem. Najbardziej niepokojące – imho – jest to:

Ten, kto nie pragnął nigdy postawić całego świata w ogniu i zniszczyć go, by ktoś ma gruzach mógł budować nowy, niech pierwszy rzuci kamieniem. 

 

Krzywda jest krzywdą, boli, zwłaszcza wrażliwe osoby. Traumy dziecięce są chyba najbardziej bolesne (bazując na własnym doświadczeniu), bo są zazwyczaj tymi pierwszymi, które odzierają nas z iluzji. Kiedyś gdzieś słyszałem, że nasze późniejsze życie jest w dużej mierze odreagowaniem/przepracowaniem tych traum

Bardzo mądre. Trzeba to będzie kiedyś wykorzystać. :) 

 

Obraz, który tworzysz staje się z tej perspektywy niepokojący, bo z jednej strony tylko zwiększa zainteresowanie tekstem i skłania do dalszego poszukiwania znaczeń, ale jednocześnie ostrzega, że może być to – w pewnym sensie – wchodzenie w świat wewnętrzny drugiego człowieka

Literatura, poprzez którą nie wchodzimy w świat wewnętrzny drugiego człowieka, nie jest warta uwagi*.

Dobra, może trochę przesadziłem, bo funkcje rozrywkowe i futurologiczne albo jeszcze inne też są cenne, ale chyba wiadomo, o co chodzi. 

 

Nie mniej niepokojące jest randkowanie z pustką, chociaż to akurat rozumiem (albo myślę, że rozumiem, bo na swój sposób czasem nawet o tym marzę). I gdzieś już to widziałem…

Może w prologu do Bena i nawiązaniu do nirwany? :) 

 

Pozdrawiam i do następnego! 

 

Teraz czekam na Outte. :P

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Cześć,

 

niełatwe to opowiadanie, oj niełatwe. Tak w odbiorze, jak i w ocenie. 

 

Na pewno jest odważne. Dużo tu namieszałeś, zaburzona chronologia nie pomaga ani w lekturze, ani w zrozumieniu tekstu. Moim zdaniem ryzyko Ci się opłaciło. Kompozycja całości jest przez to bardziej zajmująca i enigmatyczna.

Za duży pozytyw uważam także to, jak bardzo to opowiadanie jest osobiste (bądź takie udaje). Przemyślenia są autentyczne, bliskie wielu czytelnikom, a wszechobecne zagubienie naprawdę robi robotę, jeśli chodzi o nadanie tekstowi klimatu.

 

– Ludzie-cienie… oni nie przyszli cię ostrzec. Oni cię nie wybrali. Oni przybyli na twoje wezwanie, bo będąc szczęśliwym mężem i ojcem nie czułeś się sobą, i nie mogłeś znieść czekania na to, aż wszystko samo się spieprzy.

– Przestań!

Chyba mój ulubiony fragment. Bardzo “relatable”, jak to się modnie mówi.

 

Cenię też klamrę łączącą wyrażoną w tekście zasadę, iż bohatera winno móc się opisać w 3 słowach, z nieumiejętnością narratora do określenia samego siebie w ten sposób. Poczułem to.

 

Mam jeden zarzut – inspiracja “Incepcją” wydała mi się zbyt daleko idącą. Motyw z Mal i Cobbem przeżywającym w snach życie za życiem jest piękny i inspirujący. Nie dziwię się, że się na niego skusiłeś. Otarłeś się tu jednak, moim zdaniem, o kalkę. Podobnie z naciskaniem na szybę jako testem realności. To jako jedyne w tekście rzeczywiście mi się nie spodobało. Nie zrozum mnie źle – jest to napisane dobrze, zajmująco i przejrzyście. Zarzut stawiam oryginalności.

 

Na szczęście opowiadanie tętni kreatywnością na wielu innych polach, toteż zbytnie posiłkowanie się Nolanem bardzo mu nie szkodzi. Sama tematyka snu jest tu potężnym atutem.

 

Spodobał mi się pomysł na wykreślanki. Kombinowanie z samą formą podania tekstu to dość rzadka sprawa.

 

Żeby nie przeciągać – podobało mi się, na pewno zachęciłeś mnie “Historią…” do lektury innych Twoich tekstów.

 

Do miłego zobaczenia :)

 

Pozdrawiam,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Na pewno jest odważne. Dużo tu namieszałeś, zaburzona chronologia nie pomaga ani w lekturze, ani w zrozumieniu tekstu. Moim zdaniem ryzyko Ci się opłaciło. Kompozycja całości jest przez to bardziej zajmująca i enigmatyczna.

Zaburzona chronologia przede wszystkim ma odtworzyć strumień myśli bohatera, być jak najbliżej tego, jak działają nasze umysły pogrążone w przemyśleniach… czy tylko w moim jest taki chaos?

 

Cenię też klamrę łączącą wyrażoną w tekście zasadę, iż bohatera winno móc się opisać w 3 słowach, z nieumiejętnością narratora do określenia samego siebie w ten sposób. Poczułem to.

Chociaż jeden. :)

 

Mam jeden zarzut – inspiracja “Incepcją” wydała mi się zbyt daleko idącą.

Odżegnuję się od inspiracji Incepcją. A kysz! Incepcja czerpała garściami z Papriki, więc jeśli już, to w tę stronę spójrzmy. Ale w ogóle nigdy i przenigdy ten film nie był dla mnie inspiracją – lubię go, nie powiem, ale jeżeli mnie coś zainspirowało do napisania tego tekstu, to własne doświadczenia z pogranicza snu, “Wuth” Jeffa Noona czy twórczość Dicka.

Incepcja – przynajmniej na początku – jasno oddziela sen od rzeczywistości, ma też banalną strukturę (wchodzenie z jednego snu do drugiego) i ogólnie bardzo spłyca potencjał tego pomysłu. W tym opowiadaniu nie jest to tak oczywiste.

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Nowa Fantastyka