- Opowiadanie: Dukt - Nieumarli

Nieumarli

Jest to pierwsze opowiadanie, przy którym poczułem, że warto poddać je szerszej ocenie, mam nadzieję, że spotka się z konstruktywną krytyką, nietuzinkowymi opiniami, sugestiami. Liczę, że chociaż nie narobiłem literówek – pod tym względem sprawdzałem je już 100 razy, choć i tak pewnie za mało.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Nieumarli

Mortuary jeszcze raz wytarł ubrudzone ziemią dłonie o krwistoczerwoną togę i przyjrzał się krytycznie swemu dziełu. Wszystko wydawało się być gotowe. Wyrysował na ziemi krąg owczą krwią, wewnątrz którego zaczynał się okrągły wkop. Na jego krańcach, ustawił w równych odstępach sześć świec. W dole spoczywały dwa szkielety, pierwszy leżał na plecach, z rozłożonymi szeroko rękami. Dokładnie pod jego miednicą znajdowała się czaszka drugiego umarlaka, którego nos w momencie śmierci musiał być w bardzo złym dla nosa miejscu.

Czarownik rozejrzał się jeszcze raz, nic nie mogło przerwać rytuału. Znajdował się w maleńkiej, zielonej dolince. Dookoła niego, na niewysokich pagórkach rosły pojedyncze drzewa, między którymi tkwiło niewzruszenie kilka sporych, omszałych głazów. Słońce już zachodziło. Ostatnie jego promienie znikały powoli za horyzontem. W okolicy panowała śmiertelna cisza. Nie było słychać żadnych ptaków, nie mówiąc o większych zwierzętach, jakby przeczuwały powoli gromadzącą się mroczną energię i uciekły na kraniec świata. Zapanował półmrok. Wszystko było gotowe.

Zapalił świece i ustawił się naprzeciw trupów. Wyciągnął zza pazuchy księgę z zaklęciami i otworzył w oznaczonym punkcie, następnie dobył uwiązanego u pasa noża i rozpoczął inkantację. Początkowo nic się nie działo, jednakże wraz z każdym kolejnym słowem, czuł jak mroczna siła powoli, stopniowo wypełnia jego serce i ciało. Trawa pod jego stopami zaczęła usychać i więdnąć.

– Powstańcie wy, którzy głodu już nie zaznajecie – krwawy krąg zdawał się drgać i ożywać, rozlana jucha zaczęła spływać do dołu.

– Powstańcie wy, którzy przez śmierć idziecie – w tym momencie płomienie świec zmieniły kolor na bladoniebieski.

– Qui mortuus est, haec vivit est! – Mortuary naciął dłoń i zbryzgał krwią stronę mrocznego grimuaru, ta zaś wyleciała z księgi i zaczęła lewitować, stopniowo zmieniając barwę. Z szarego stała się czarna i zaczęła rosnąć, zmieniając konsystencję. W końcu przeobraziła się w wirującą, gęstą, smolistą kulę.

– Vita, dabo vivit! – Nekromanta wykonał gest, jakby chciał wykonać pchnięcie. Kula powoli zaczęła przemieszczać się nad umarłych. Zatrzymała się w samym środku okręgu, gdzie poczęła topić się i spływać. Maź, początkowo nieśmiało zaczęła oblepiać pojedyncze kości, im bardziej pokrywała szkielety, tym bardziej przypominała tworzące się na powrót mięśnie i ścięgna.

– Dabo vas vive! – ryknął nekromanta i uniósł ręce w górę. Z jego dłoni wytrysnęły dwa słupy skoncentrowanej ciemności, które opadły na szkielety. Mrok ten osiadł w pustych oczodołach i rozpalił w nich szary ogień. Umarli zaczęli się poruszać.

– To działa, to działa! – mag zaczął podskakiwać i klaskać w dłonie z radości.

***

Późnym popołudniem, strażnik leśny Gustaw Moric podróżował przez Moreny, pagórkowaty teren, z rzadka porośnięty pojedynczymi drzewami, obfitujący za to w większe i mniejsze głazy narzutowe. Zmierzał do Sergardu, największego miasta w okolicy, gdzie znajdowała się siedziba regionalna Straży Leśnej. Zbliżała się pora zdawania raportów z powierzonych zadań, a tych każdy borowiec, jak potocznie nazywano strażników leśnych, miał bez liku.

Gustaw pod tym względem nie należał do wyjątków. Zajmował się patrolowaniem borów i kniei, oraz eliminowaniem występujących w nich zagrożeń. Nie raz polował na co liczniejsze i bardziej agresywne wilcze watahy, czy śledził nielicznie już występujące w okolicy plemiona orków. Czasem zdarzało się, że walczył ze zbłąkanym trollem, czy inną leśną bestią.

Niestety wszystkie te zajęcia ostatnimi czasy poszły w niemal kompletną odstawkę. Rozkazy były jasne. Koniec zajmowania się pierdołami, wszyscy borowcy mieli aktualnie ścigać prawdziwie groźnych przestępców i piętnować wykroczenia przeciw lasom państwa…

Gustaw jechał pogrążony w rozważaniach. Ten dzień przebiegł nadzwyczaj spokojnie. Nie działo się absolutnie nic godnego uwagi. Ot, nałożył raptem kilka mandatów, dwa na głodnych chłopów którzy upolowali zająca bez zezwolenia, jeden na babcię zbierającą chrust w miejscu do tego nieprzeznaczonym. Próbował interweniować też w osadzie smolarzy, gdyż jego zdaniem dym z ognisk był zbyt czarny i za bardzo zatruwał powietrze, ci jednak byli mocno niepokorni. Uzbroiwszy się w siekiery i widły stanowili wcale liczną, niezbyt sympatyczną kompanię. Co więcej dość jasno dali do zrozumienia, że Gustaw nie jest zbyt mile widziany, przez co musiał ratować się manewrem taktycznym powszechnie acz mylnie zwanym przez krnąbrną tłuszczę „spierdalaniem”. A był to tylko zorganizowany odwrót…

– Hej Gustaw! – z zamyślenia wydarł go znajomy krzyk. Zbliżało się do niego dwóch jeźdźców w zielonych płaszczach, z przytoczonymi do siodeł kuszami. Poznał ich.

– Cześć Jonasz! Też do Sergardu? – spytał.

– A daj spokój, nienawidzę tych raportów, znów będzie tylko ble ble ble, za mało mandatów, ble ble ble, żegnaj premio – machnął ręką jeździec.

Gustaw ucieszył się. Rzadko kiedy borowcy mieli kompanię, najczęściej działali i podróżowali w pojedynkę. Teraz przynajmniej miał towarzystwo na resztę drogi. Jakiś czas jechali stępa rozmawiając o ostatnich poczynaniach i przygodach.

Zaczęło zmierzchać, a Gustaw już miał zasugerować rozbicie obozu, gdy zza sąsiedniego wzgórza dobiegły ich jakieś opętańcze wrzaski w nieznanej mowie… Spojrzał pytająco po towarzyszach.

– Nie mam pojęcia ki diabeł – szepnął Jonasz.

– Sprawdzimy? – zasugerował Gustaw.

Skinęli głowami. Zeszli z koni i cicho weszli na szczyt wzgórza. W dole, pomiędzy drzewami ujrzeli postać w czerwonawej szacie, machającą rękami nad dołem, w którym, o ile oczy borowca nie myliły, zaczęły poruszać się szkielety… Nekromanta!

W pierwszym odruchu chciał znów wykonać świetnie przećwiczony manewr taktyczny, z drugiej strony… Wstyd mu jakoś było przy kolegach, co więcej pojmanie czarownika wydawało się być czynem zasługującym na wielką nagrodę. No przynajmniej średnią… Ponownie rzucił okiem na towarzyszy, ci zaś miny mieli mocno niepewne. W końcu zebrał się w sobie i szepnął:

– Dobra, zakradamy się, salwa bełtów ogłuszających i jakby co, uciekamy…

Skinęli głowami, wyciągnęli kusze i ruszyli kryjąc się za kamlotami.

***

Janusz usiadł nagle, dość mocno zdezorientowany i rozejrzał się. Wokół niego płonęły świece, tuż obok darł się wniebogłosy jakiś dziwny facet w krwistoczerwonej szacie. Podrapał się po głowie i ze zdziwieniem stwierdził, że brakuje mu jego zwykle bujnych włosów. Wtem poczuł, że coś się pod nim rusza. Nieomal popuścił ze strachu i zerwał się na równe nogi.

– W końcu! Powietrze! – Drugi szkielet zerwał się i z ziemi.

– Andrzej? – spytał Janusz z niedowierzaniem.

Kościotrup zwany Andrzejem przetarł tylko oczy ze zdumienia i natychmiast jego czaszka przybrała wściekły wyraz.

– Szwagier…. Siedemdziesiąt lat . Siedemdziesiąt lat minęło. A ty cały ten czas przeleżałeś z dupskiem na mej twarzy! Wiesz co ja przeżyłem? Tyle lat pierdów prosto w mordę! – wyrzucił gniewnie.

– Ale, ale Andrzejku, nie denerwuj się!

– Nie denerwuj? Nie denerwuj? Tyle masz mi tylko do powiedzenia? Pierdylion razy zesrałeś mi się na twarz! I zabiłeś nas kur… – gdzieś w oddali parsknął koń – …a! To przez twoje zasrane mielone!

– Andrzejku, spokojnie, to nie ja, to była dżuma!

– Sruma, a nie dżuma! – szkielet wyciągnął oskarżycielsko kłykieć – mówiłem ci, żebyś nie robił mielonych ze zdechłej krowy!

Znajdujący się obok mag przestał skakać i tańczyć, miast tego z coraz większym zdziwieniem obserwował rozgrywającą się przed nim scenę. Oprzytomniał i szybko zaczął kartkować strony księgi, nie mógł znaleźć jednak żadnych przydatnych informacji… Stwierdził, że zainterweniuje klasycznie…

– Eee, panowie… – rzucił niepewnie Mortuary, bez większego jednak efektu, ci byli już zbyt zajęci sobą.

– O nie szwagier, przegiąłeś, tego przepisu nauczyła mnie mama!

– Tak? To jest równie gówniany jak twój bimber! Do tej pory dobrze nie widzę!

Janusz nie wytrzymał takich oszczerstw i kalumnii, zmarszczył oczodoły i z rykiem uderzył szwagra, dłoń utknęła mu między żebrami. Andrzej kopnął adwersarza w miejsce gdzie powinno być krocze. Mortuaremu szczęka opadła. Nigdy nie słyszał o takim przypadku, wiedział jednak też, że już nie kupi „Necronomiconu: kids edition” od tej mendy sąsiada Mariana, tego oszusta, złodzieja.

Nie wiadomo czym skończyłaby się awantura, gdyby zza jego pleców nie rozległ się potężny głos:

– Strzelać!!! – ryknął Gustaw.

– Strzelają! – zawył Janusz.

– Udawaj martwego! – rzucił Andrzej i padł na ziemię, drugi szkielet postąpił tak samo.

Bełty ogłuszające zasnuły obszar. Niedoszły nekromanta zdążył pomyśleć tylko jedną znamienną frazę:

– O kur…. – a następnie jego czaszką rozsadził tępy ból i stracił przytomność.

***

Gustaw wraz z towarzyszami wypuścili jeszcze po dwie zapobiegawcze salwy i wychynęli z kryjówek. Wydawało się, że już po wszystkim. Mag leżał bez ducha, szkielety przestały się poruszać. Zerwał się silny wiatr, który ugasił wątłe płomienie świec.

Borowiec wyjął miecz i powoli zbliżył się do nekromanty. Chwilę bił się w myślach, czy nie skończyć nędznego żywota tej gnidy, z drugiej strony wizja nagrody za żywego czarownika wciąż rozpalała jego wyobraźnię. Schował broń.

– Zwiążcie to ścierwo – rzucił do kompanów i sam ruszył po konie.

Po kilku minutach gnali już na swych wierzchowcach w stronę Sergardu. Mortuary zaś skrępowany niczym baleron chwiał się bez ducha na przednim łęku Passata, wiernego rumaka Gustawa.

***

Gdy tętent kopyt ucichł Janusz otworzył ostrożnie oczodół i rozejrzał się. Cisza jak makiem zasiał. Szturchnął piętą leżący nieopodal szkielet szwagra.

– Ej, już pojechali, co robimy?

– Jak to co Januszku? Spierdal… – gdzieś w oddali zawył wilk – …my!

Obaj nieumarli wstali, otrzepali się i truchtem pobiegli w stronę rosnącej niedaleko kępy drzew, byle dalej od feralnego miejsca.

Koniec

Komentarze

Cześć, Dukt!

Najpierw kilka ogólnych uwag:

którego nos w momencie śmierci musiał być w bardzo złym dla nosa miejscu.

Dziwne zdanie.

Mortuary

Przez jakiś czas, myślałem, że w opowiadaniu są minotaury i nekromanta :)

 

Co więcej dość jasno dali do zrozumienia, że Gustaw nie jest zbyt mile widziany, przez co musiał ratować się manewrem taktycznym powszechnie acz mylnie zwanym przez krnąbrną tłuszczę „spierdalaniem”. A był to tylko zorganizowany odwrót…

To mi się podobało.

Passata, wiernego rumaka Gustawa.

Dobre :)

---

Dziwne było dla mnie to, że raz używasz wulgaryzmów, a innym razem je chowasz. Wydaje mi się, że jak przeklinamy w jednym miejscu, to w innym nie trzeba ich ucinać . np:

– Jak to co Januszku? Spierdal… – gdzieś w oddali zawył wilk – …my!

Masz zły zapis dialogów w wielu miejscach. Nie wyłapywałem tego, ale podsyłam pomocny link:

https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Jest ciekawie. Fajny świat – trochę przypomina mi “Tajny wywiad cara Grocha”. Miło i szybko się czytało.

Pozdrawiam

 

 

Dukcie, tekst liczący poniżej dziesięciu tysięcy znaków to jeszcze nie opowiadanie. Bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na SZORT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Dukcie!

 

Zajmował się patrolowanie borów i kniei,

Patrolowaniem

– Hej Gustaw! – z zamyślenia wydarł go znajomy krzyk. Zbliżało się do niego dwóch jeźdźców w zielonych płaszczach, z przytoczonymi do siodeł kuszami. Poznał ich.

– Cześć Jonasz! Też do Sergardu? – spytał.

Zbliża się dwóch, prezentujesz nam tylko jednego. Drugi jest tłem, jakby jedynie nieistotnym cieniem. Czy w takim razie nie lepiej go w ogóle wywalić z opka? Albo nadaj mu imię.

tuż obok darł się wniebogłosy jakiś dziwny facet w krwistoczerwonej szacie. Podrapał się po głowie i ze zdziwieniem stwierdził, że brakuje mu jego zwykle bujnych włosów.

Podmiot się rozjechał – wychodzi na to, że Nekromanta przestał wrzeszczeć, podrapał się po głowie i stwierdził, że jest łysy.

Tyle lat pierdów prosto w mordę! – wyrzucił gniewnie.

– Ale, ale Andrzejku, nie denerwuj się!

– Nie denerwuj? Nie denerwuj? Tyle masz mi tylko do powiedzenia? Pierdylion razy zesrałeś mi się na twarz! I zabiłeś nas kur… – gdzieś w oddali parsknął koń – …a! To przez twoje zasrane mielone!

Tu niestety humor z tych żenujących. Pierdy i gówienka wielu innym również nie podejdą.

– Sruma, a nie dżuma! – Sszkielet wyciągnął oskarżycielsko kłykieć(+.) – Mmówiłem ci, żebyś nie robił mielonych ze zdechłej krowy!

Na pewno wciąż szkielet? Napisałeś, że zaczęły się poruszać dopiero po tym jak już maź oblepiła ich i przypominała mięśnie i ścięgna.

od felernego miejsca.

Nie chodziło Ci czasem o “feralne” miejsce. “Felerny” znaczy “wadliwy”.

 

Nie jest to opko najwyższych lotów, ale też nie ma się czego wstydzić. Są momenty, gdzie się uśmiechnąłem, ale też takie, które uznałem za raczej żenujące (jak już zaznaczyłem wyżej). Świat przedstawiasz całkiem fajnie, nie ma przegadanych momentów, nie ma infodumpów. Bohaterów jako tako zarysowałeś, choć to tylko szort, więc nie ma co się silić na wielowymiarowe postacie.

Staraj się jednak unikać imion podobnie brzmiących, bo mogą się mylić – tu masz Jonasza i Janusza – dobrze, że nie wystąpili gdzieś obok siebie, bo mógłbym się pogubić.

Technicznie nie jest najgorzej, ale też warto wyszlifować warsztat. Wyżej widzę, że już Ramshiri podlinkował Ci poradnik fantazmatów. A że jesteś tu nowy, to jeszcze podrzucę portal dla żółtodziobów

 

Pozdrawiam i powodzenia w dalszej pracy!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej Dukt !!!

 

Humorystyczne opowiadanie. Niezwykle mnie rozwalił manewr taktyczny :))) Opowiadanie lekkie i przyjemne. Początkowo myślałem, że to będzie inny rodzaj opowieści.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Dziękuję za komentarze, przerobiłem już na szort – dzięki za zwrócenie uwagi, Krokus – dzięki za spostrzegawczość, literówka naprawiona, felerny również, Ramshiri – dzięki za linki, zapoznam się, dawidiq150 – dzięki za motywujące słowa.

Co do wulgaryzmów chciałem ich unikać, do momentu w którym były na prawdę potrzebne. Co do reszty uwag – faktycznie siądę na spokojnie i pomyślę nad przeróbkami we wskazanych miejscach, razem z dialogami postaram się to sensownie w miarę szybko poprawić, a humor – chciałem użyć różnego rodzaju żartów, licząc, że każdy znajdzie coś dla siebie. Wezmę to pod uwagę na przyszłość. 

Jeszcze raz dzięki za komentarze i poświęcony czas, będę walczyć dalej.

P.S cicho liczę na więcej opinii i uwag…

P.S cicho liczę na więcej opinii i uwag…

Na to też jest poradnik.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nierówne.

Pierwszy “rozdział” mi się podobał; mam wrażenie, że albo pisać jakoś potrafisz, albo masz potencjał i słownictwo, by do pisania się powoli przymierzać.

Potem było o tyle gorzej, że humor do mnie w ogóle nie trafił. Może po prostu ja za takim nie przepadam, a może po prostu nie był wysokich lotów (a czasem żenujący, jak zauważył Krokus).

Tym niemniej próbuj dalej, jak wrzucisz coś poważniejszego (a najlepiej we wtorek :P ) to z chęcią zajrzę zobaczyć, jak idzie.

Слава Україні!

Hej, hej,

 

fajne, zwłaszcza pierwsza część. Potem robi się nieco zbyt wulgarnie jak dla mnie, taki humor niskich lotów. Jeszcze “spierdalanie” dobrze weszło, ale żarty z pierdzenia, nosa w tyłku, już mnie nie bawiły.

Fajny na końcu pomysł – z udawaniem martwego przez szkielety. Dobre to :)

 

Trochę jeszcze uwag poniżej:

 

W okolicy panowała śmiertelna cisza.

Ja wiem, że to o nieumarłych i z przymrużeniem oka, ale jednak zbyt oklepane to wyrażenie, wg mnie…

 

Zapalił świece i ustawił się naprzeciw trupów.

Czyli gdzie? Może dobrze byłoby dodać coś w stylu “przy czaszkach”.

 

Jedną ręką wyciągnął zza pazuchy księgę z zaklęciami i otworzył w oznaczonym punkcie, drugą zaś dobył uwiązanego u pasa noża i rozpoczął inkantację.

Tutaj błąd składniowy – “drugą” może się odnosić także do księgi, nie wiadomo co jest podmiotem.

 

Z szarego stała się czarna i zaczęła rosnąć, zmieniając konsystencję. W końcu przeobraził się w wirującą, gęstą, smolistą kulę.

“Przeobraziła”, tak?

 

Późnym popołudniem, strażnik leśny Gustaw Moric wjechał na Moreny, pagórkowaty teren, z rzadka porośnięty pojedynczymi drzewami, obfitujący za to w większe i mniejsze głazy narzutowe.

Czym jechał strażnik – konno, rowerem, motorem, autem? Szybko, wolno? Życzyłbym sobie więcej szczegółów.

 

Ot, nałożył raptem kilka mandatów,

Zbyt współcześnie z tymi mandatami, wg mnie.

 

Zbliżało się do niego dwóch jeźdźców w zielonych płaszczach, z przytoczonymi do siodeł kuszami.

“Przytroczonymi”.

 

„Necronomiconu: kids edition”

Znowu – zbyt współczesnie.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Dzięki za uwagi, drobne poprawki naniesione, dzięki za krzepiące słowa. Jak rozumiem warto rozwijać styl niejako z “pierwszej” części historyjki. Zdecydowanie wezmę pod uwagę w przyszłych tekstach. Eh pomysłów bez liku, tylko nie ma kiedy do tego przysiąść wszystkiego…

Hej, jak coś to humor też warto pisać, tylko niekoniecznie taki :P

Jednym z ostatnio uznanych tekstów humorystycznych jest toto, spójrz sobie: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/25785

Niekoniecznie go powtarzać, wrzucam jako inspirację :P Kojarzę też, że AmonRa pisał humor, i pewnie paru innych by się znalazło. Poczytaj po prostu opowiadania i komentarze :)

Слава Україні!

Sympatyczne, takie podejście na luzie do nekromancji. Faktycznie, chyba zanosi się na deszcz, bo żarty nisko latają. Trochę mnie zdziwiło, że jeden trup defekował, a drugi był tego świadomy, ale jeśli masz taką koncepcję zaświatów…

Trochę usterek technicznych jeszcze Ci zostało.

Zapanował półmrok. Wszystko było gotowe.

Zapalił świece i ustawił się naprzeciw trupów.

Co jest podmiotem w ostatnim zdaniu i dlaczego półmrok?

zmarszczył oczodoły

Dlaczego oczodoły? Przecież oczu się nie marszczy. Jeśli już, to może kość czołową?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka